Przy okazji tekstu o wizji swojego stylu (Szafa od podstaw – wizjonerka) pojawiło się wiele pięknych komentarzy. Skłoniło mnie to do dalszych rozważań i drążenia tematu. Przede wszystkim, w mojej głowie zrodziła się taka refleksja, którą na pewno ktoś już przede mną wysnuł, ale o której warto pamiętać. Ciekawa jestem czy się z tym zgadzacie. Ujęłabym to w ten sposób:
Problemy w realizacji celu są błahostką w porównaniu z problemem nieposiadania celu.
Dla formalności: to się tyczy każdej dziedziny życia, ale my rozpatrujemy to w kategoriach stylu.
Droga czytelniczko, wiem, że to jest trudne – zdecydowanie się na jakiś konkretny styl i myśl, że trzeba będzie, od tej pory, konsekwentnie go budować, rezygnując przy okazji z innych stylów. Wiem, że sama myśl o tym, że trzeba dołożyć starań, żeby dojść do satysfakcjonującego rozwiązania kwestii stylu (spójnej garderoby, braku problemów z porannym wybieraniem stroju, czucia się super w swoich ubraniach i podziwu otoczenia) jest dla Ciebie przytłaczająca. Bo oznacza to planowanie, przeglądanie szafy, porządki, inspirowanie się, poszerzanie wiedzy, zakupy, zwroty, szukanie produktów, nierzadko rozczarowanie, zmęczenie itd. Wiem, że jeszcze przed podjęciem decyzji jest Ci po prostu szkoda tych stylów na które się nie zdecydujesz i z których będziesz musiała zrezygnować.
Ale napiszę Ci jedno: stan w którym znajdujesz się teraz to marazm. To pozorny komfort braku konkretnej decyzji, który jednak nie pozwala Ci na rozwinięcie Twojego potencjału, tylko wytwarza wokół Ciebie mgiełkę przez którą widać Ciebie w pięćdziesięciu procentach (może w dwudziestu, może w siedemdziesięciu…). Ta mgiełka to mieszanka różnych stylów, która nie pokazuje Ciebie dość dobrze. Ta mgiełka to wygodne t-shirty i jeansy kupione bez zastanowienia. To kolory, które wydawały się ładne w oświetleniu sklepowym, ale dla Twojej twarzy nie robiące nic. To urzekający sweter o pięknej formie, który wisi w szafie od roku, ponieważ tak naprawdę gryzie i źle się w nim czujesz. To dziesiątki zakładek z blogami modowymi (każdy w innym stylu), które mają służyć Ci za inspirację, ale przez ich mnogość nie jesteś w stanie nic dla siebie wybrać. To wieczna rozterka w co się ubrać, kiedy góra koszulek dosłownie wylewa się z szafy. To pustka w portfelu, przepełnione półki w garderobie i wyrzuty sumienia po każdych zakupach.Jeśli zawsze będziesz próbował być normalnym, nigdy nie dowiesz się, jak wspaniałym możesz być – Maya Angelou (źródło zdjęcia)
Gdy pozbędziesz się mgiełki, Twoje otoczenie i Ty (w lustrze) ujrzycie stuprocentową Ciebie.
Pozbywasz się mgiełki przez nakreślenie wizji -> przez marzenia o samej sobie. Myślisz o tym, jak chciałabyś być postrzegana i jak chciałabyś wyglądać w przyszłości. W jakiej scenerii czujesz się najlepiej, jakie przedmioty otaczają Cię w Twojej idealnej przyszłości. Co myślą ludzie, którzy Cię wtedy obserwują. Co myślisz Ty, patrząc w lustro. Zauważ, że Twoje myśli (dobrze zacząć myśleć o stylu przed snem) będą sprecyzowane i oparte na Twoim guście. Ty tak naprawdę wiesz, czego chcesz, tylko masz trudność z wypowiedzeniem tego na głos i z pracowaniem nad tym, żeby wizja stała się rzeczywistością. Być może masz też trudność z uwierzeniem w nieomylność Twojego gustu. Bo w końcu co sezon zmienia się główny trend, w sklepach pojawiają się produkty tak nachalnie promowane, że nie wyobrażasz sobie szafy bez któregoś z nich, a reklamy internetowe z ciuchami wyskakują Ci nawet, gdy przeglądasz wyniki ostatniej kolejki w serwisie lokalnej gazety. To wszystko poniekąd wyręcza Cię w myśleniu o tym, co Tobie się tak naprawdę podoba, a to jest właśnie najistotniejsze przy budowaniu stylu.
Można zrobić sobie detoks od internetu i chodzenia na zakupy, ale można też bardziej wgłębiać się w siebie i pytać się siebie, co tak naprawdę kocham, co mnie estetycznie „podnieca”, co mogłoby wyrazić mnie najpiękniej i zaufać sobie. Nie bać się, po prostu postawić grubą kreskę i zacząć wszystko od nowa.
Ja tak zrobiłam po urodzeniu dziecka. Ubrania na mnie nie pasowały, nie byłam zadowolona z zawartości mojej szafy, bo mimo, że miałam wizję w postaci ograniczenia kolorów (do bieli, czerni i szarości + cielistości, jeans i skóra, srebro i złoto) na półkach leżały tylko czarne ubrania. Spytałam więc siebie, co naprawdę kocham. Spytałam: jaki klimat jest moim klimatem i napisałam Wam o tym. I od tamtej pory wszystko zaczęło mieć nowy sens. Nic się nie stało, że wizja się trochę zmieniła, że wpuściłam kolory, bo to dalej byłam ja. I tak krążę, wokół wymienionych kolorów, krążę wokół niekomplikowania sobie sylwetki, po prostu wizja została zmodyfikowana i wypływa bardziej z serca niż ze sztywnej reguły. Chcę Ci powiedzieć, że stawiając sobie cel, a wcześniej określając swoją wizję, nie pozbawiasz się możliwości eksperymentowania, lecz nakierowujesz się na właściwe tory i zawsze masz prawo modyfikacji tego stylu, który będzie wypracowany przez konsekwencję. Zawsze możesz coś zmienić, ale te zmiany będą sensowne, jeśli postawisz pierwszy krok – zdecydujesz się zaufać swojej wizji i popłynąć z nią.
Do stylu trzeba dochodzić stopniowo – małymi lub większymi krokami, ale regularnymi. Te kroki są trudne, lecz trudność tych kroczków jest niczym w porównaniu z obecnością mgiełki, która nie pozwala Ci być super sobą. Pozbywamy się mgiełki, określając swój cel, czyli styl do którego będziemy dążyć. Ten cel jest realizacją Twojej wizji siebie. To jest po prostu podjęcie decyzji w oparciu o Twoje marzenia.
Co jest największą przeszkodą w krystalizacji wizji Twojego stylu? Czy masz swoją wizję, jak widzisz siebie w przyszłości? Czy ufasz swojemu gustowi i wiesz dobrze co Ci się podoba?
Bardzo mądre słowa.Ale czasami inni mają wizję,jak powinnaś wyglądać.Nie chodzi mi o dress code w pracy,ale taki „zwyczajowy” pogląd,jak powinna ubierać się określona grupa( i czym jeździć,gdzie mieszkać).I trochę się w moim przypadku daję zmanipulować.Słaba jestem.
Jeśli wiesz, że te osoby, które „pragną” byś wyglądała w inny sposób niż Ty, robią to z prawdziwej troski, życzliwości i liczysz się z ich zdaniem to możesz śmiało się sugerować ich radami, ale jeżeli czujesz, że to wszystko odbywa się wbrew Tobie i jest podszyte jakimiś konwenansami czy czymkolwiek innym z czym się nie liczysz, olej to :)
Ja jestem teraz od prawie trzech miesięcy za granicą na Erasmusie (Portugalia) i stwierdziłam, że ten rok będzie idealnym czasem na ogarnięcie swojej garderoby. Ze względu na to, że ze wszystkimi swoimi rzeczami mieszczę się w jedną walizkę, mam też mało ubrań. Podzielę się moją wizją mnie, może komuś coś też się rozjaśni: kobieca (mogą to być francuski kok, szminka, pończochy), prosta (koszulki bez nadruków i napisów, dżinsy nie w kwiaty a gładkie), elegancka (spódnica midi, koszula na guziki, baletki a nie adidasy) i najwyższej jakości (kulawo brzmi, ale zero powyciąganych bluzek z poprzekręcanymi szwami, wełna a nie akryl, bez dziurawych skarpet i plam na ubraniu). Mój typ kolorystyczny to zgaszone lato. Staram się, żeby mój codzienny wygląd był wypadkową tych poprzednich cech (np dzisiaj mam za dużą koszulę w delikatne prążki w kolorze pudrowego różu, ciemne spodnie z wysokim stanem, francuski warkocz i baletki) i od tych kliku miesięcy idzie mi to nieźle, więc chyba zostanę przy tym po powrocie do ojczyzny.
Pozdrowienia z Porto!
Wyobraziłam sobie to zestawienie, które opisujesz na końcu – przepiękne musi być! Moja wizja mnie jest podobna, tyle, że jestem prawdziwym latem ;)
U mnie jedna walizka to też najlepszy przyjaciel stylu ;)
Wizja jest wspaniała i muszę przyznać, że sposób w jaki ją przedstawiłaś jest bardzo klarowny i zrozumiały chyba dla każdego. Co świadczy o tym, że nie ma tutaj żadnej ściemy, że mam do czynienia z ukierunkowaną, świadomą osobą, która doskonale rozumie swoje poczucie estetyki i potrafi o tym mówić. Jest to oczywiście coś wspaniałego, żeby tak zwięźle napisać o wizji, w której zawierają się przecież możliwości tysięcy zestawów ubrań :) Super.
w końcu to sobie uświadomiłam. Uświadomiłam sobie dlaczego mam wciąż (pomimo czytania Cię od dwóch lat już chyba, pomimo ogromnej pracy którą włożyłam w budowanie garderoby, pomimo uzbierania naprawdę fajnych zdjęć inspiracyjnych) problem ze zbudowaniem spójnego stylu i byciem z niego zadowoloną. Ja nie potrafię się zdefiniować słowami, nie potrafię odpowiedzieć na Twoje pytanie: jaki klimat jest Twoim klimatem. Umiem pokazać które obrazki mi się podobają, ale brakuje mi zmysłu syntezy (mnie, matematycznemu umysłowi :-( ) który ubierze to w konkret.Mam zbiór świetnych ciuchów, z których nie umiem zrobić pożytku.
Ta wizja ciągle tkwi mi gdzieś z tyłu głowy.
napisał maruder.
Ja mam dokładnie to samo :(
Ja też
To po prostu trzeba zebrać w jedną całość: przestać korzystać ze zbyt wielu form przechowywania inspiracji i skupić się na jednym medium. Proponuję porzucić wszelkie wycinki, zakładki, foldery z inspiracjami, notatki i założyć konto na pintereście. Można tam też stworzyć tablice, których inni nie widzą, więc wszystko, co do tej pory zbierałaś – nawet zdjęcia ciuchów, które masz w szafie – możesz mieć w jednym miejscu. Wtedy wszystko zacznie się zazębiać.
ja już mam taką tablicę, tylko że na dysku. Nie potrafię zrobić z niej użytku jak się okazuje. To są moje obrazkowe wizje, wg tego planowałam swój wygląd i swoje zakupy. Tylko że nie jestem zadowolona z efektów. Moim zdaniem zabrakło u mnie zdefiniowania się słowami, ale nie w sensie nazwania stylu, tylko wyrażenia słowami tego jak chcę być postrzegana, co chcę widzieć w lustrze, jaki efekt chcę osiągnąć. Od wczoraj nic innego nie robię tylko o tym myślę.
Właśnie tworzę swoją pierwszą tablicę na pintereście, jak będzie gotowa, pozwolę sobie przesłać ci linka do niej (jeśli pozwolisz)
Koniecznie!
Chetnie obejrzalabym Twoja tablice. Moze rozwaz pokazanie jej nie tylko Marii :-)
a ja Twoją, niepokojąco często czuję bratnią duszę, jak czytam Twoje komentarze :-)
Az mnie ciarki przeszly…
Zapraszam serdecznie :-) Mam nadzieje, ze sie nie rozczarujesz.
Sam fakt, ze mam tablice na Pinterescie, to moj duzy sukces:
https://www.pinterest.com/musicbox0405/inspiration/
To ja Ci powiem, co mi przychodzi do głowy: elegancja, prostota, kobiecość, monochrom. Trochę klimatu lat 50′, ale bardziej unowocześnione.
szczegółowe linie: linia trapezowa, rozkloszowanie, podkreślona talia, kolory gładkie lub gładki + wzór, szpilki.
Nie wiem czy dobrze ;)
Też pozwoliłam sobie zobaczyć – świetna tablica bo bardzo konsekwentna. Tą stylówkę Marii z czarnymi spodniami i białą górą też kiedyś znalazłam na pinterescie i przykuła ona moją uwagę.
Dzieki Iwonka :-)
Obejrzalam. To jest bardzo spojna tablica i przyzwoity look. Szczerze mowiac ja wciaz tak wygladam, bo to moj „standard”. Ale szukam czegos innego, czegos bardziej mojego. „Przyzwoity look” przestal mi wystarczac. Czuje potrzebe pokazania mojej kobiecej strony :-)
zazdroszczę, bo jesteś poziom jak nie więcej wyżej ode mnie. I rzeczywiście, widać po Twojej tablicy potrzebę większej ilości kobiecości.
Jakiś czas temu zrobiłam kilka kolaży, moodboardów i listę zakupów. Dzisiaj mam szesnaście ubrań i garderobę prawie idealną. Inspiracje zbieram na pintereście, a moimi zestawami na blogu, bo ostatnio wróciła mi ochota na zabawę w „szafiarkę”. To wszystko zasługa Twoja i Twojego bloga! :) Pozdrawiam, O.
a moimi zestawami dzielę się na blogu*
W tych prostych ubraniach Twoja uroda jest na pierwszym planie i rozkwita.
<3
Podoba mi się ten wpis, bo mówisz o elastyczności. Wydaje mi się, że to jest klucz w dochodzeniu do swojego stylu. Czasami trudno jest tak konkretnie, na samym początku, powiedzieć sobie: aha, od teraz będę nosić tylko to i to, bo tak mam wyglądać. Na początku to można nawet nie wiedzieć, w czym się człowiek będzie dobrze czuł, bo skoro do tej pory chodził tylko w burych jutowych workach, żeby go nie było widać, to skąd ma wiedzieć, jak się poczuje w kolorowej sukience albo dopasowanej, ołówkowej spódnicy? Może dobrze? Może źle? Na początku te rzeczy są trudne, stresujące, nawet przerażające. Ja? W sukience? Śmiech na sali.
Ale trzeba spróbować. I sukienki, i dżinsów z dziurami, i cygaretek, i spódnicy kloszowej, i koszuli, i t-shirtu, i bluzki babci – i wszystkiego w ogóle – może poza tym, co naprawdę się zwyczajnie nie podoba. Bo co innego bać się, a co innego nie lubić. A to próbowanie może sobie trwać i trwać… I tutaj ta elastyczność jest kluczowa. Po co sobie z góry narzucać, że teraz to już za nic na świecie nie założę nic zielonego? Tak z góry, bez spróbowania? Bez sensu. Więc trzeba założyć i zielone, i różowe, a potem zielone z różowym – i z tego się wykrystalizuje to, co się lubi. I fajnie jest być na to otwartym, bo to są odkrycia nie tylko estetyczne, ale i głęboko wewnętrzne, moim zdaniem.
Howgh.
Ludzie się bardzo spinają i mylą konsekwencję ze zniewoleniem. Ja też tak robiłam, nie będę zaprzeczać. Ale są takie momenty, że się po prostu wie, że coś jest nam tak bardzo estetycznie bliskie, że nie warto z tego zrezygnować w imię jakichś surowych reguł. Że warto pójść pewną ścieżką, mimo że może się ta ścieżka wydawać z nami nie do końca logicznie powiązana. Dla mnie tutaj najistotniejsze jest podjęcie na początku pewnych decyzji i wtedy zagłębianie się w realizację tych decyzji i ich modyfikację w razie potrzeby. To jest o wiele lepsze niż bycie rozmemłanym i pozwalanie sobie na wszystko, bo tak…Bez refleksji się raczej daleko nie zajdzie.
Ja już mam swoją wizję. Ale na początku drogi było naprawdę trudno. Zaczęłam od wyboru kolorów. Zdecydowalam się ograniczyć do kilku i wydawało mi się, że będę tęsknić za pozostałymi, a okazało się, że wcale mi ich nie brakuje, a zakupy stały się o wiele prostsze.
Potem przyszła pora na fasony, to było jeszcze trudniejsze, bo chciałam od razu wiedzieć, co jest moje. Zdarzały się wtopy, denerwowałam się, a potem stwierdziłam, że chcę za szybko wszystko określić. Postanowiłam zwolnić i na spokojnie przyjrzeć się swojej szafie w każdej porze roku.
Teraz jestem na etapie uzupełniania szafy i pewnie zejdzie mi z tym jeszcze wiele czasu, ale nie spiesze się, zastanawiam się, planuje, a dopiero potem szukam☺.
I to wszystko osiągnęłam dzięki Tobie . wielkie dzięki. Buziaki przesyłam
Jesteś kochana :) Ty to tak podeszłaś z dużą dyscypliną do tego, co na pewno jest fajne dla osób, które mają problem ze zbyt dużymi zakupami i górą ubrań, bo daje dosyć szybkie efekty jak już się coś postanowi. Przede wszystkim w naturalny sposób ogranicza się przyszłe zakupy i wyostrza się zmysły na konkretne fasony i kolory :)
Ja akurat nie miałam problemów z wielkimi zakupami, ale zdarzały się rzeczy nietrafione i takie, które do niczego nie pasowaly. U mnie w szafie panował zbyt wielki misz- masz kolorystyczny, więc samo ograniczenie liczby kolorów przyniosło bardzo duże efekty. I faktycznie
masz rację- wyostrzyly mi się zmysły na konkretne kolory i fasony.
Na początek przywitam się, bo pierwszy raz u Ciebie piszę :) podczytuję od dawna, czasem długo nie zaglądam z braku czasu i wtedy probuję nadrobić zaległości, bo to jest najlepszy blog, jaki znam:) Jedyny, ktory nie służy autorce do promocji własnej osoby, a jest czymś w rodzaju misji ….. :) nieocenione źródło informacji dla czytelniczek, bez względu na to, czy podzielają Twój gust i poglądy, czy tez nie.
A na dzisiejsze pytanie odpowiadam cytatem z Twojego postu:
„Wiem, że jeszcze przed podjęciem decyzji jest Ci po prostu szkoda tych stylów na które się nie zdecydujesz i z których będziesz musiała zrezygnować”.
To jest właśnie moja największa przeszkoda – wyrzeczenie się marzeń o wszystkich pięknych ciuchach, ktore po wybraniu własnego stylu powinnam omijać. To nic, że niekoniecznie byłoby mi w nich dobrze, że czasem kompletnie nie potrafię ich zestawiać i wiszą w szafie jak wyrzut sumienia :) nie potrafię sobie wyobrazić, że miałabym przechodzić obojętnie obok większości pięknych, modnych rzeczy i mówić sobie „to nie dla mnie”. I jak z tym walczyć? Jak wybrać jeden styl, jeśli podoba mi się kilka różnych i noszę je zależnie od nastroju i okoliczności? :)
Zawsze możesz określić swój styl jako „eklektyczny” ;) A zupełnie serio, jak pisał Oscar Wilde „określać znaczy ograniczać” i w tamtym kontekście nie była to pożądana rzecz. Nie potrafiłabym wrzucić siebie do jednego z tych stylowych worków, bo mieszam ze sobą elementy różnych stylów. W ten właśnie sposób powstał MÓJ styl, bo mieszam wpływy na swój własny, unikatowy sposób. Lubię elementy męskiej garderoby – buty, koszule, marynarki jakby zdarte z angielskiego lorda, kraciaste koszule robotnika, męskie torby, ciągnie mnie do ubrań i akcesoriów z szaf harleyowca i gwiazdy rocka; z drugiej strony lubię sukienki i spódnice, klimaty boho i, nazwijmy to „artystyczne”. Sporo tego i z niczego nie chciałabym rezygnować, bo wszystko to oddaje jakąś część mojej osobowości. Może z Tobą jest podobnie? Wydaje mi się, że czasem nie warto za wszelką cenę próbować wciskać się w jakąś formę, lepiej znaleźć sposób, w jaki łączyć różne ciągoty estetyczne w całość, która oddaje właśnie Ciebie.
Fajne elementy składowe i oczywiście niepowtarzalna mieszanka :) Super komentarz.
Mam to samo maryśka :) pozdrawiam wszystkich. A Maria mogłaby pisać książki .
Maryśka świetnie to napisała. Ja z kolei dodam, że pisząc o tym, by odrzucać wszystkie pozostałe style nie mam na myśli wcale określania się jakimś zdawkowym wyrażeniem typu „french chic”. Twój styl może być miksem różnych stylów, które jednak dla Ciebie będą się w tę niesamowitą i jedynie dla Ciebie zrozumiałą całość układać. Tylko oczywiście tu też jest trochę pracy do wykonania i nazwanie tego po swojemu. Taki ciąg logiczny jaki maryśka przedstawiła jest super-określeniem na nazwę jedynego stylu, który dla maryśki jest jak najbardziej zrozumiały. Tak więc przy określaniu swojego stylu, wykorzystaj takie słownictwo jakie Tobie wyda się adekwatne i nie cierp z tego powodu, że użyjesz do określenia nazwy swojego stylu czternastu zdań zamiast dwóch słów :)
Nawet nie wiesz, droga Mario, jaką przyjemność sprawiłaś mi tym komentarzem!
A co z opiniami innych ludzi? Zwracacie uwagę, przejmujecie się? Chodzi mi o sytuacje kiedy nowy styl spotyka się z krytyką. Podcinam wam to skrzydła?
Na szczęście moje otoczenie (chyba) nie zwraca uwagi na to, co noszę. A przynajmniej nie słyszę żadnych przytyków. Nawet jeśli – nie przejmuję się. Dopóki (obiektywnie) nie wyglądam jak ostatni lump, to nie mam się czego wstydzić.
Wydaje mi się, że jeśli jesteś wystarczająco pewna swojego stylu, to otoczenie zawsze stwierdzi, że „tak właśnie miało być”. Zresztą przyzwyczają się. Ważne, żeby była w tym jakaś konsekwencja. Wyjątkami nie ma sensu się przejmować, zawsze się znajdą jacyś malkontenci, zresztą nie każdy ma dobry gust i trzeba o tym pamiętać. Fajny był post Marii o tym, komu chcesz zaimponować. Jak martwisz się o to, jak jesteś odbierana, to spytaj jedną osobę, tą którą podziwiasz w aspekcie stylu, a na resztę machnij ręką.
Nie zdarzają mi się rewolucje i nagłe zmiany stylu. U mnie to raczej płynnie przechodzi jedno w drugie, więc toczenie nie ma trochę okazji, by komentować.
Oczywiście Lin, tak jak już niejednokrotnie pisałam -> jak Ci zależy na tych opiniach, uważasz je za życzliwe, liczysz się ze zdaniem tych osób i przede wszystkim chcesz znać ich zdanie, wtedy uwzględniaj krytykę, korzystaj z niej. Jeśli opinie innych się pojawiają, mimo że sobie tego nie życzysz, nie chcesz ich słyszeć, nie liczysz się z tymi ludźmi, słabo ich znasz, masz podejrzenia, że oni wyrażają opinię ze wścibstwa itd., wtedy olej to :)
Marysiu, przyszło mi do głowy, że chciałabym kiedyś zobaczyć wszystkie Twoje stylizacje zebrane w jednym poście. Na przykład te, które pokazywałaś do tej pory na blogu pojedynczo. W podobny sposób, w jaki zestawiasz stylizacje znanych kobiet. Praktycznie zawsze podobają mi się Twoje ubrania, ale trudno mi ogarnąć Twój styl jako całość. Pomyślisz kiedyś o takim zestawieniu?
A dla mnie największą trudnością jest chyba spojrzenie na siebie samą z dystansu, trochę jak na fotografii. Obiektywne określenie w czym jest mi dobrze, a co tylko mi się podoba. Dopasowanie strojów do mojej osobowości. Nie wiem, czy ja chcę zbudować sobie jakiś określony styl, ale na pewno dążę do tego żeby dobrze wyglądać i czuć się „sobą” w ubraniach, które noszę.
Dobrze – pod koniec roku, zbiorę to w całość, może coś z tego wyniknie :) Jeśli masz kogoś zaufanego to po prostu pytaj tę osobę, co sądzi o Twoich wyborach :)
Zbiorczy post z Twoimi stylizacjami będzie przeze mnie wyczekiwany. Bardzo lubię Twój styl. A w pisaniu o stylu nie masz sobie równych, myślę, że jesteś w tym w tej chwili najlepsza na świecie. Powtarzam ludziom Twoje rady i słowa jak jakiś apostoł :D.
Kolejny raz poczulam przeblysk geniuszu w tym, co piszesz.
A to zdanie na czerwono bedzie mi swiecilo jak latarnia morska. We wszystkich dziedzinach zycia! Dziekuje. Z serca.
W kwestii stylu (a naprawde nie chce mi sie juz marudzic i zanudzac) i klimatu, to ja siebie opisalabym nie slowami i nie obrazami, a muzyka. Ja to „Bittersweet Symphony” The Verve – cudowne skrzypce, powtarzajace w kolko te same dzwieki, a do tego cala masa „przeszkadzajek”. Jest troche slodko, a troche gorzko (no coz, jak w tytule). Do tego brudny i arogancki glos wokalisty. No i badz czlowieku madry i przeloz to na wyglad zewnetrzny!
Wydaje mi sie, ze WIZJA jest naprawde decydujaca w wyborze przyszlego stylu ubierania sie. To, jak chce sie byc postrzeganym jest decydujace. Cala reszte mozna dopracowac, troche podporzadkowac.
Ja mam problem, bo chce rzeczy poniekad wykluczajacych sie. Bo ja po prostu taka jestem: uporzadkowany chaos, artystka o scislym umysle, powazna-zabawna… Chcialabym wzbudzac szacunek, ale bez dystansu. Chcialabym byc otwarta, ale bez poufalosci. Nie do konca wiem jak to osiagnac.
Wierze, ze stopniowo, metoda malych kroczkow, osiagne cel. Bo mam cel :-)
Bardzo mi się podoba muzyka jako opis klimatu stylu. I ta piosenka też jest świetna!
Ten problem „przeciwieństw” przestał być problemem w chwili w której sobie go uświadomiłaś :) Trzeba znaleźć jakieś realne rozwiązania – konkretne sylwetki i ubrania, które będą odpowiadać wizji. Nie jest to może łatwe, ale z pewnością do zrobienia. Piosenka rzeczywiście fajnie oddaje ten kontrast o którym piszesz.
Czytając Twój opis marazmu poczułam ulgę, że mnie to już od dawna nie dotyczy.
:)
Zawsze myślę o Twoim blogu i postach tu umieszczanych gdy wchodzę do lumpeksów. Do innych sklepów raczej nie zaglądam. W każdym razie bardziej od analiz kolorystycznych mam przed oczami wpisy takie jak ten. Bo choć zawsze daleko było mi do „normalności” to nie raz pogubiłam się w swoich wizjach samej siebie. Czasami wychodziły z tego dziwne mikstury w postaci np. sukienki a”la lata 50-te i martensów. Wynikało też to z potrzeby wyróżnienia się, tak na siłę, gdyż w głębi byłam strasznie niepewna siebie i bałam się właśnie tej przeciętności. Tego, że bez dziwacznego stroju nikt nie zwróci na mnie uwagi.
Dziś podobno też się wyróżniam i pewnie coś w tym jest bo nie każdy lubi chodzić w martensach w kwiatki albo kapeluszu. Ale to wszystko co dziś noszę jest moje. Nie zostało kupione dlatego, że się wyróżniało lub było modne, tylko dlatego (lub aż) że mi pasowało i podobało się.
Ostatnio dopadły mnie takie myśli, czy jako 24-latce wypada mi coś nosić – np. koszulkę z mordką ulubionego muzyka, albo czerwone botki z etno wzorem. Sama wiem czego chcę i co mi się podoba, problemem są raczej ludzie, którzy czasami próbują mnie „prostować” ;)
Nie jestem Marią, ale spodobał mi się Twój komentarz i postanowiłam odpowiedzieć na wątpliwości dotyczące wieku.
Olej to. Serio. Nie ma czegoś takiego jak „wypada” albo „nie wypada” jeśli chodzi o wiek. Jeśli się w czymś dobrze czujesz, to to widać, i pewnością siebie wygrasz każdy ubiór. Jeśli nosisz coś na siłę, to też widać, i niepewność sprawi, że cokolwiek by to nie było, w jakimkolwiek wieku, będzie karykaturalnie. Z tego co piszesz, wynika, że masz już przepracowane wyczuwanie tej różnicy, więc zaufaj sobie.
Poza tym w ogóle w wieku 24 lat nie zadawaj sobie takich pytań! :D Wszystko Ci wolno.
24 lata i czegoś nie wypada??? Jak Tobie się podoba to wypada. Pod czterdziestkę można zacząć sobie to pytanie zadawać, ale nie „czy wypada”, tylko czy spójnie i odpowiednio się w tym czuję. Mnie około tego wieku zaczęły przeszkadzać młodzieżowe wzory i kolory. Po prostu zaczęłam się w nich źle czuć. Przyszedł czas na dojrzałość (mam nadzieję:) i z młodzieżowych ubrań zachowałam tylko niektóre kształty i proporcje i tylko na niektóre okoliczności, np. rurki + bluza, ale poza tym chcę się czuć godniej. Samo to przyszło.
Dziewczyny mają 100% racji :)
Twoje ostatnie zdania przywiodły mi na myśl moje ostatnie przemyślenia dotyczące urządzania mieszkania. Dopiero ostatnio natchnęła mnie taka banalna myśl i jej prawdziwość:
Życie jest za krótkie, żeby przejmować się opiniami innych. To Twoje życie i nie zmarnuj go, żyjąc dla innych!
I tak sobie właśnie pomyślałam: w sumie, to moje mieszkanie. Dlaczego niby ma być urządzone perfekcyjnie, tak żeby innym się podobało? Ciągnie mnie do takich wnętrz jak mieszkanie Moniki z Przyjaciół lub Carrie z SATC- szalonych, trochę artystycznych, gdzie nic do siebie nie pasuje :) Dlaczego więc ma wyglądać jak z katalogu Leroy Merlin, bo taką wizję się nam wciska?A dlaczego nie mogę spać na materacu na podłodze i zrobić sobie baldachimu? Dlaczego nie kupić mebli w komisie i ich nie przerobić? Przecież to ja tu mieszkam, nie inni ludzie. Jak byłam mała, nie miałam takich zahamowań- wieszałam wszędzie plakaty, zdjęcia, rysunki, nawet meble malowałam kolorową kredą- wnętrze było totalnie moje, spersonalizowane i bardzo przytulne.
Tak samo jest z ciuchami. Najlepiej poczujesz się ubierając się tak, jak Ty czujesz.
Moi cudowni przyjaciele na moją prośbę sprawili mi prezent na urodziny – analizę stylu u Ciebie. W weekend robię zdjęcia, a po tym poście jeszcze bardziej nie mogę doczekać się naszej współpracy!
O super :) Będzie fajnie :)
Moim problemem jest to, że nie umiem zebrać mojego stylu tak, aby tworzył całość. Znam „swoje” kolory, wiem w jakich krojach dobrze się czuję i powoli dochodzę do tego jakie elementy ubioru chciałabym powtarzać, ale ciągle mam wrażenie, że są to kawałki układanki, której nie potrafię ułożyć. Zdecydowanie brakuje mi wizji o której piszesz.
No zobacz, czyli poniekąd wiesz jakich narzędzi powinnaś używać, tylko tak jakby nie wiesz w jakim celu. Monika, postaraj się intensywnie myśleć o sobie w przyszłości, wyobrażać sobie równe miłe hipotetyczne sytuacje z Tobą w roli głównej. Np. jesteś oklaskiwana przez grupę ludzi, spędzasz cudowny dzień nad morzem, umawiasz się na mieście z super chłopakiem, występujesz jako piosenkarka w klubie itd. Jak wtedy wyglądasz, jaki klimat jest wokół Ciebie, co czujesz… Staraj się oddawać te wrażenia, doznania codziennym strojem.
Bardzo mi tu pasuje coś, co ostatnio powiedział mi kolega (biorąc pod uwagę zupełnie inną sferę życia) „go hard or go home”. I baaaardzo mi się takie podejście podoba. Jeśli chodzi o styl, to u mnie zadziała trochę intuicja, trochę możliwość rozpoczęcia „nowego rozdziału w życiu”, a trochę obserwacja innych i wyciąganie z niej wniosków. Intuicja- bo gdy pierwszy raz powiedziałam, że chyba zmienię kolor włosów, wszyscy pukali się w czoło. Jednak postawiłam (trochę z przekory) na swoim i muszę szczerze przyznać, że nigdy w życiu nie wyglądałam tak dobrze jak teraz. Piszesz o porodzie, u mnie takim momentem było rozpoczęcie studiów- wyprowadzka z domu, poznanie zupełnie nowych ludzi itp. Zamiast tablicy na pintereście zakleiłam sobie ścianę wycinkami z gazet. W domu nie mogłabym tego zrobić. W domu musiałam słuchać komentarzy na mój temat (nie zawsze miłych) od mamy. Teraz tego nie ma. Mogę sama, bez żadnego wywierania na mnie wpływów decydować o własnym wyglądzie. I sądząc po reakcjach innych, robię to dobrze. Zaczęłam wzbudzać (to paradoksalnie ta mniej miła część) zainteresowanie wśród facetów. Zaczęłam słyszeć, że fajnie wyglądam, że jestem charakterystyczna. I zaczęłam wykorzystywać te komentarze. Np. praktycznie wszyscy zwracają uwagę na moje włosy (blond loki) – więc zaczęłam traktować je jako atut. Nosić większą biżuterię, większe dekolty, mocniej pomalowane usta. Chcę, żeby inni widzieli mnie jako silną, niezależną, trochę zbuntowaną. Gdybym miała zdefiniować mój styl, użyłabym słów: siła, bunt, spokój i konkret. Może nie do końca do siebie pasują, ale przecież JA wiem, ze pasują i jak je rozumieć. I chciałabym Ci Mario podziękować, bo gdyby nie Ty i Twój blog nie doszłabym do takich wniosków. Nie wyglądałabym jak JA.
Super, moja blondaska charakterna :) Na pewno mama miała dobre chęci, ale naprawdę w pewnym momencie trzeba sobie uzmysłowić, że to moje ciało, moje życie i że jak ja czegoś nie zrobię, bo nie wypada, albo komuś innemu się nie podoba, to potem będę żałować. Styl jest dla odważnych, niepokornych, samodzielnych. Może to nie brzmi fajnie dla niektórych osób, ale z reguły przy podejmowaniu decyzji nie powinno się brać pod uwagę opinii osób, które nie będą ponosiły ich konsekwencji.
Ta mgiełka dała mi do myślenia. Nie chcę być otoczona mgiełką, chcę być wyraźna.
Chcę tak już od kilku lat, a mimo to co jakiś czas wracam do punktu wyjścia. Zbieram różne rzeczy albo wbijam sobie w głowę, mam za mało rozpinanych sweterków. Kupuję kilka sztuk i kolejna przerażająca myśl – mam ich za dużo. I nie wiem, która lepsza.
Rzeczywiście, trzeba by się skonkretyzować. Powiedzieć A i B. I dojść aż do Z. Może tak właśnie będzie najlepiej, dla portfela i dla szafy.
Na pewno wyklarowanie sobie myśli przewodniej będzie ulgą. Wtedy te popełniane jeszcze przez jakiś czas błędy, będą czegoś uczyły i już się do nich nie będzie wracało :)
Wpis dobrze opisuje mój problem. Brak mi spójności między tym, w czym dobrze się czuję, jest mi wygodnie i w czym dobrze wyglądam (sukienki), a tym, co mi się podoba. Jak przeglądam zgromadzone zdjęcia z inspiracjami, są tam głównie zestawy z dżinsami. Dżinsy podobają mi się na innych, na sobie już mniej, a do tego uważam je za niewygodne. Najlepiej czuję się w sukienkach… jednak najprzyjemniej kupuje mi się t-shirty, których potem nie mam z czym nosić. Już i tak jest postęp, bo udało mi się ustalić, jakie dwa fasony sukienek są dla mnie najlepsze. Trudno mi też ograniczyć kolory, bo muszę zrezygnować z kilku, w których też dobrze wyglądam…
A nie jest tak, że intuicyjnie sięgasz po sukienki, bo czujesz, że lepiej w nich wyglądasz? Moim zdaniem najpierw powinnaś określić w których rzeczach – tych aktualnych czy tych z wizji, wyglądasz najlepiej. Ewentualnie kup jedną parę niedrogich jeansów na próbę, żeby stwierdzić czy lubisz czy nie. Ja nie wyobrażam sobie życia bez jeansów, więc może i Tobie komfort noszenia przyjdzie z czasem. A może właśnie dzięki temu przekonasz się, że to jednak nie dla Ciebie. Inną sprawą jest tez odpowiedni krój jeansów.
Wizja powinna te wszystkie rzeczy połączyć. Raczej nie wyobrazisz sobie czegoś, w czym nie będzie Ci korzystnie. Więcej zaufania do siebie. Nie bądź też tak strasznie kategoryczna jeśli chodzi o ubrania. T-shirty można nosić z luźnymi spodniami, które jednak są dosyć eleganckie. Takie spodnie jak ja mam są na przykład fajne: https://ubierajsieklasycznie.pl/kardigan-zamiast-plaszcza/
Ja też nie uważam jeansów za mega wygodne, ale są różne odmiany jeansów. Ja lubię na sobie elastyczne, ale bardzo obcisłe rurki, które są jak druga skóra, z cienkiego jeansu. Ale można też kupić mięciutkie i luźne boyfriendy z miłej w dotyku bawełny. Jeśli wygoda jest priorytetem, to po prostu szukaj odpowiednio miłego jeansu.
Chyba mam swoj styl, ale wciaz go zatracam sugerujac sie pinterestem, instagramem… w moim przypadku ma to wiec odwrotny efekt. Zawsze marzylam o zegarku elektronicznym casiom a jak widze taki z kalkulatorem to juz w ogole odlatuje :) ale pinterest czy rozsadek podpowiada mi, ze lepiej kupic prosty zegarek pasujacy do wszystkiego.
Manicure: lubie czyste krotkie paznokcie. Szczytem elegancji jest pomalowanie ich bezbarwnym lakierem to moj styl. Ale slysze zewszad ze powinnam sobie zrobic hybrydy. I tu jeszcze nie uleglam, ale czuje ze znow ktos/cos wplynie na moja decyzje.
Lubie dzinsy boyfriend i koszulki z nadrukami, najlepiej vintage ale teoretycznie powinnam podkreslac figure i nosic sie bardziej kobieco, bo to moj atut. Nie jest nim twarz a wlasnie figura. I tak wlasnie trace styl przez opinie, rozsadne(?) podejscie do zakupow czy pinteresty :)
Plomba, weź Ty kobieto sobie trochę bardziej zaufaj. Masz super gust z tego co piszesz. Ja mam tylko jeden zegarek, właśnie złoty casio i jest śliczny i uważam, że pasuje do większości rzeczy. Z paznokciami mam dokładnie tak jak Ty: krótkie i na bezbarwny. I czuję się super, jestem sobą, niczego to nie umniejszyło w moim życiu, mimo że na pinterestach śmigają hybrydy i zegarki DW. Ciebie jak widać ciągnie do luźnej, minimalistycznej, nowoczesnej estetyki, więc postaraj się otaczać takimi właśnie inspiracjami. Polecam Ci na przykład takie konto na pintereście. A to, że coś powinnaś teoretycznie podkreślać, to nie jest tak ważne jak to, żeby czuć się w ubraniu sobą.
Tak! Wlasnie taki zegarek sni mi sie po nocach :)
A co powiesz Mario na to, ze jestem w okolicach 30tki, mam dwoje dzieci a ciagnie mnie do kupna ogrodniczek. Dla SIEBIE. Czy wypada?
Nosilabym je do moich t-shirtow, trampek i skorzanego plecaka :)
Nie ma, że wypada albo że nie wypada jak dla mnie. Ale będą super wyglądały z białym podkoszulkiem pod spodem i zegarkiem casio :)
Cudownie jest czytać taki wpis jak ten i odczuwać ulgę że już tyle mam za sobą! Czuję satysfakcję z drogi którą przeszłam, był to długi proces, popełniłam wiele błędów, ale czuję że gdybym ich nie popełniała to nie byłabym w tym miejscu w którym jestem teraz. A teraz mój styl jest już mocno skrystalizowany, mam mocną wizję samej siebie i mój klimat w głowie (aczkolwiek porada żeby myśleć o stylu przed snem kompletnie do mnie nie trafia, bo mózg mi wtedy tak pracuje że zasnąć nie mogę;)) Jedyne czego mi naprawdę brakuje to nazwy, mam kilka roboczych w głowie ale dobrze bym się czuła mogąc nazwać swój klimat jednym zdaniem. No i realizacja czasem jest trudna bo albo nie ma tego czego chcę albo mnie na to nie stać. Ale to już detale, czuję że 80% pracy mam wykonane.
Tak, to zdecydowanie detale. Jorun, a może spróbuj, skoro już tak dobrze siebie znasz, określić swoją wizję tylko jednym słowem. Nie jest to wiążące, nikt Cię nie rozlicza za to, ale gdybyś miała podać jakieś jedno najważniejsze słowo, które oddawałoby Twoją wizję w dużej części, słowo klucz, to jakie by to było słowo?
Mario, masz niesamowity umysł! Z tym zdaniem na czerwono zgadzam się całkowicie. Trzeba mieć cel. Raz mniejszy, raz większy, ale zawsze jakiś. Właściwie to nie jeden, można mieć kilka naraz, no ale dziś mówimy jedynie o stylu. Zgadzam się również z tymi małymi kroczkami i elastycznością. Jeśli nawet mamy tę naszą wizję, to eksperymentujemy. Dodajemy, odejmujemy, coś zmieniamy. Obserwujemy efekt. Ja bym również dodała, tak jak Klara, że na samym początku, możemy spróbować różnych rzeczy, chociażby po to, żeby stwierdzić co mamy odrzucić. Ponieważ jestem już dojrzałą kobietą, mam pewne etapy poszukiwania stylu za sobą. Byłam blisko, a czytając Twojego bloga, osiągnęłam cel. Skończyłam eksperymenty. Mam wizję, wiem, co lubię i w czym mi jest dobrze. Teraz wreszcie nie mówię, że nie mam się w co ubrać. Mam się w co ubrać, robię to w pięć minut bez względu na okazję i jestem zadowolona z efektu. W sklepach wiem, co mam kupić i nie tracę pieniędzy bezsensownie. To jest coś wspaniałego!
Otwieram szampana w myślach, bo dzisiaj też dostałam super maila od super kobietki, której robiłam analizę stylu i puenta była praktycznie identyczna do Twojej. Jak świetnie… Eh, rozmarzyłam się. Jaka była ostatnia rzecz, którą kupiłaś?
Zawsze bardzo mi miło , jeśli odpowiadasz na mój komentarz. Ostatnią rzeczą, jaką kupiłam, są trzy rzeczy kupione prawie równocześnie. Parka długości przed kolano w kolorze ciemnej, chłodnej zieleni, czarne, bawełniane spodnie z wąskimi nogawkami oraz czarne, proste kozaki pod kolano na 6,5 cm klockowym obcasie. Mario, razem z koleżanką, której poleciłam Twój blog, uważam, że jest on najlepszy ze wszystkich, z jakimi się zetknęłyśmy. Pozdrawiam Cię serdecznie wraz z koleżanką!
Jejku, dziękuję Tobie i koleżance. Parka ma w talii sznureczek? Możesz podlinkować?
Spróbuję http://www.kappahl.com/pl-PL/kappahl/woman/alla-damplagg/189076/
Wpiszę się tu, bo to ostatni post :)
Bardzo niedawno odkryłam twój blog. Jest niesamowity. Zaczęłam czytać (od samego początku) i tak naprawdę przeczytałam kilka wpisów (wszystkie o 12 typach :D + kilka innych) i chłonę! Mam zamęt w głowie, ale taki pozytywny. To, co przeczytałam wydaje mi się dopiero liźnięciem czubka góry lodowej. Fantastycznie wszystko opisujesz, posty są tak mocno intuicyjne. Widać we wszystkim pasję, pod przykrywką minimalizmu, jaką jest szata twojego bloga. Dawkuję sobie tę przyjemność czytania, ponieważ z jednej strony chcę to robić jak najdłużej, a z drugiej często muszę ochłonąć i zastanowić się nad tym, co piszesz. Chociażby te posty z typem urody. Dziękuję ci bardzo :)
Wow, Aga, dziękuję, że chciało Ci się to napisać. Zawsze mi coś takiego daje kopa do pisania, bo nie będę ściemniać – zdarzają się doły.
Piękne i inspirujące słowa. Już od dawna, odkąd interesuję się modą, zmagam się z brakiem… odwagi. Miałam wizję samej siebie, ale bałam się jej realizacji. Nie chodziło o to „bo co ludzie o mnie sobie pomyślą”. To był lęk przed wyrażeniem mojej estetyki. Teraz się to zmieniło, ale potrzeba było do tego czasu, zaangażowania i filozofii slow fashion. Oczywiście, słyszałam słowa, że ogłupiałam, bo mam nagle kasę, to sobie teraz używam. Wyrzuciłam połowę zbędnych/zużytych/akrylowych rzeczy i nagle okazało się, że nie mam np. okularów przeciwsłonecznych, ciepłego swetra, czapki czy rękawiczek, a także… stroju kąpielowego.
Znalazłam już prawie wszystko, zajęło mi to wiele czasu, ale ciesze się, że nie szłam na kompromisy i nie zadowalałam sie byle czym.
Dla mnie decydujący był wyjazd do Holandii do pracy na półtora miesiąca. Głównie wzięłam ze sobą ciuchy do roboty, w których nie wyglądam zbyt dobrze (ubrania oversize i unisex nie są moimi przyjaciółmi), poza tym wzięłam parę ładniejszych rzeczy. Nie miałam styku z internetem i modą przez ten czas, jedynie to, co miałam w głowie. Raz poszłam na imprezę organizowaną przez pracowników (multi-kulti, byli tam i Holendrzy, Polacy, Niemcy, a nawet Rumuni), ubrałam się w swoją ulubioną, jedwabną sukienkę w romantyczne kwiaty i zrobiłam delikatny makijaż. To było Coś, tego uczucia nie dało się opisać. Jakbym przestała udawać kogoś innego. I to się zwróciło do mnie, bo młodzi Holendrzy, koledzy z pracy, skomplementowali mnie, że chcieliby, żeby u nich dziewczyny też tak wyglądały elegancko. I żebym chodziła tylko w sukienkach. Jeden z najfajniejszych komplementow, jaki dostałam :)
Ale Ty wiesz, że tak naprawdę to Ty w tej sukience byłaś widoczna i oni właśnie Ciebie za pomocą tej sukienki dostrzegli? Bo gdybyś czuła się równie wspaniale i autentycznie w jakimkolwiek innym zestawie to też dostałabyś komplement. Musiało po prostu wszystko się super zazębić i musiałaś to byś w pełni prawdziwa piękna Ty.
Może dlatego im się podobało, bo sukienka jest mocno dopasowana do ciała. ;) Mam kobiecą sylwetkę i nie mogę nosić worków. Kiedyś lubiłam się w obszernych górach i wąskich spodniach, ale od jakiegoś czasu ubieram się w bardziej dopasowane rzeczy. Ostatnio trafiłam na babkę, która mocno orientuje się w analizie wg Kibbe’go i.. stwierdziła, że jestem theatrical romantic, czyli femme fatale.
Maria Twój wpis potwierdził że warto szukać, warto się męczyć czasem upadać i kupić coś nie trafionego ale przez to uczyć się na własnych błędach moja droga trwa blisko 5 lat ale dalej walczę o spójną szafę =D
Tak, jeśli na początku obierzesz pewną drogę, to te błędy właśnie będą Cię uczyły i raczej nie popełnisz ich na nowo. Natomiast nie mając żadnego celu, będziesz popełniała błędy, które będą się powtarzać. Zawsze myśl przewodnia ratuje przed powtórkami z rozrywki :)
Mario, pięknie to opisałaś, ale co z sytuacją, kiedy gdy juz możemy mieć większość swojej wizji lub jej element, który jest wyraźnym odskokiem od „byłej mnie”, sprawia, ze czujemy się nieswojo przez ta zmiane? Chodzi mi o to, że np mamy wizję siebie w płaszczu a kiedy znajdziemy właśnie taki lub w 95% taki okazuje się, że ta zmiana aż nas przytłacza? Zazwyczaj jesteśmy w swoich „starych”(w sensie ciągle podobnych, nie zawsze dobrych) ubraniach i pewne elementy przejmujemy z racji czasu, ja np tak mam z górą sylwetki- przez wiekszosc dziecinstwa mialam ubrania po kuzynkach, albo mama kupowala za duze kurtki”bo zaraz wyrosniesz” – i tak sie chodzilo w troche za duzych ubraniach, nie majac na to wplywu. Podobają mi się bluzki podkreślające figurę, wpuszczone w spodnie, ale wtedy ja sama czuję się tak bardzo sztywno i zwyczajnie- bardzo nieswojo… Jak oswoic takie zmiany?
Może w przyzwyczajaniu pomogłoby np. założenie tej obcisłej i wpuszczonej w spodnie góry i narzucenie na to rozpiętego kardiganu albo koszuli? Taki krok pośredni, zanim polubisz noszenie tylko dopasowanej góry?
Stopniowo, powoli. Zacząć od jednej sylwetki w której czujesz się dobrze. Tę sylwetkę modyfikować bardzo delikatnie, ale z każdym krokiem śmielej aż dojdzie się naturalnie do obrazu z wizji. To trochę długa droga, bo np. trzeba zmieniać górę i wybierać coraz bardziej dopasowane koszulki aż dojdzie się do takiego stopnia dopasowania, który będzie wymarzony, a po drodze, jak Dziadova napisała, można dodawać kardigany, szale, żeby się troszkę zasłonić i przyzwyczajać do nowej sylwetki. Jeśli zmiana jest zbyt radykalna może wprowadzić zniechęcenie, więc lepiej zmieniać małe rzeczy, ale robić to regularnie.
nie wydaje mi się, żeby budowanie swojego stylu było taką walką, moim zdaniem to raczej przyjemne zajęcie :)
Ja też tak uważam. Jeśli coś robimy na siłę, to chyba nie tędy droga. Raczej widzę to tak, że z każdym właściwym elementem jest większy spokój, poczucie ładu, harmonii, wewnętrzne WOW i klik w głowie, że coś weszło dokładnie na swoje miejsce. Ja tak właśnie tego doświadczam, pomogła mi analiza kolorystyczna i porady Marii oraz Kibbe, sama błądziłam po ślepych zaułkach i stale czułam się nieswojo. A już najbardziej nieswojo czułam się w ubraniach wg porad do mojej figury (takich rodem z kolorowych dwutygodników). Jestem jeszcze w drodze, ale już lubię swoją szafę, mam same ubrania które lubię i nie mogę się doczekać kiedy je założę. Paradoksalnie mało myślę o ubraniach a już wcale od momentu kiedy się ubiorę, bo we wszystkim czuję się SWOJO.
Ja bez Kibbe błądziłam na manowcach. Czasami jest tak, że przymierzając coś od razu wiemy, że to jest to. Tylko ile ile trzeba się naszukac i namierzyć. Nie zawsze też jesteśmy wobec siebie obiektywne. Z klasyfikacją Kibbe wiem jakie rzeczy robią na mnie efekt wow. Np. nigdy nie wpadłabym na to, że odpowiednim dla krojem casualowej 'marynarki’ jest bejsbolówka. Okazało się też, że moje najlepsze kroje i wzory to te z projektów Bailmana albo Versace, którymi wcześniej gardziłam, zapatrzona w minimalizm i oversize. Te z kolei mnie nie kochały niestety, a ja nie wiedziałam dlaczego. I pomimo, że jest to klasyfikacja, która jednak narzuca pewne ramy to nie chcę już nic innego. Mogę kombinować, ale podstawy już mam i to jest piękne. Dopiero teraz mogę kombinować, robić kolaże jak Maria nakazała i bawić się modą.
U mnie jest zupełnie to samo. Ale jak w pierwszej chwili usłyszałam, że jestem theatrical romantic, to byłam zaskoczona. Tym, jak bardzo to do mnie pasuje.
Od zawsze wiedziałam, że jestem kobieca, ale nie wiedziałam, jak to wyrazić, zawsze czułam się gorsza od innych dziewczyn, które bardzo szybko się odnalazły w ówczesnych trendach i wyglądały rewelacyjnie. Chowałam się w szerokich bluzach, wyciągniętych t-shirtach i trampkach, ale czułam, że to nie było dla mnie. Jakiś chochlik we mnie siedział, nie byłam do końca grzeczna, potulna, był we mnie jakiś bunt, bycie przekorą jest wpisane w moją naturę. W rodzinie od zawsze mi mówili, że jestem „zołzą” i „heksą” (po śląsku oznacza to złą kobietę i wiedźmę).
Dopiero, kiedy zaczęłam czytać blog Marii i oglądać pokazy Dolce&Gabanna, zaczęłam być uważniejsza, pokazywać się z bardziej eleganckiej strony i dopuszczać do siebie wewnętrzny głos. Jednak czułam, że kwiaty czy jedwabie to nie wszystko, że brakuje w tym jakiegoś pazura. Uzupełniałam to rockowymi elementami i męskimi perfumami. Teraz już wiem, że to wszystko było właśnie podyktowane tym, że czułam w sobie nieco męskiego pierwiastka i znalazłam w końcu Wizję.
Nie skomentowałam Twojego posta o wizji przyszłej siebie, ale sporo o tym myślałam. Właściwie nie wiem czy moja wizja przyszłej siebie różni się bardzo od tego jak wyglądam teraz. Może chciałabym jeszcze żeby nie było w mojej szafie takich zwykłych rzeczy- żeby mi się udało je idealnie zastąpić we wszystkich zestawach. A poza tym to jestem raczej otwarta na to co mi się ciuchowo przydarzy- co na swojej drodze napotkam i przygarnę do swojej szafy. Nie mam wizji- mam raczej swój klimat i estetykę i jeśli napotkam coś co do niej pasuje to chcę to mieć- nie spotykam takich rzeczy wiele, żeby grodził mi jakiś straszny przesyt. Moja estetyka ma właściwie dwa bieguny, które czasem występują razem czasem oddzielnie- tak jakbym miała dwa style, ale w pewnych konfiguracjach można je połączyć. Pierwszy to efekt mojej miłości do malarstwa- inspiracje Klee, Kandińskym, Malewiczem, Miró- ten rodzaj wzorów i kolorów- nadruki, albo pathworki. Jeszcze nie nauczyłam się łączyć ze sobą kilku kolorowych rzeczy w tego rodzaju wzory, ale mam całą półkę ciuchów w czarno-białą geometrię i z powodzeniem łączę ją sobie z tymi kolorami – czyli np. sukienka w dwa rodzaje czarno- białych kropek i marynarka we wzory typu Malewicz. W tym stylu w formie bardzo inspiruję się PRLem bo rosyjskie malarstwo XX wieku jakoś naturalnie mi się z tym łączy.
Drugi nazwałabym mrocznym, cyrkowym orientem- trochę jak z filmu „Hiszpański cyrk”- króluje welur i aksamit- w ciężkich, mocnych kolorach jak ciemne bordo, złoto, czerń, srebro, szmaragd. Dużo haftów i wszelkich motywów ze sztuki ludowej- bardziej orientalnej niż europejskiej, ale zdarzają się wyjątki, gobelinowe tkaniny, ciężkie frędzle i chwosty, cekiny, dużo złota (ale w tkaninach nie metalach), czasem jakaś gipiura, pióra- kroje mocno osadzone w latach 20. Jednocześnie sporo elementów zacierających rozróżnienie płci. Kiedy myślę o tym klimacie mam wizję Krakowa w okresie Młodej Polski- kabaretu Zielony Balonik- lubię sobie wyobrażać, że Przybyszewski ubierałby się tak gdyby był kobietą. Z filmów najbliższy jest mi w tym sensie „Flaming crearures” J. Smitha.
Dodatki do tego staram się dobierać raczej nowoczesne- tak samo fryzura czy okulary- żeby zrównoważyć te retro elementy. One pozostają raczej w klimacie dzielnicy Harajuku w Tokio – kiedy je wybieram zastanawiam się czy mógłby je założyć młody japoński projektant :D Oczywiście nie umiem zachować w tych dodatkach konsekwencji i mam kilka par zupełnie XIX wiecznych butów.
Wszystko to brzmi bardzo chaotycznie, ale panuje nad tym! I naprawdę da się to łączyć np. welur świetnie pasuje do suprematystycznych wzorów, a czarno-białe op-artowe rzeczy fajnie unowocześniają tradycyjne ludowe elementy. Pozwala mi to nigdy nie być przebraną ani za Panią sprzedającą swetry na targu w Peru, ani za XX wieczny obraz.
Wow, chcialabym to zobaczyc! :)
Niesamowicie plastyczny opis! Na pewno obejrzałabym się za Tobą na ulicy :)
Wow, ja też :)
Twój nick – w moim odczuciu – idealnie odzwierciedla tę różnorodność, rzekłabym dwubiegunowość stylu.
Pstra – jak malarstwo wymienionych artystów. Żywe, nasycone, wzajemnie 'przekrzykujące się’ kolory.
Matrona – stateczność i dostojność. A więc spokój w barwach, brak wzorów i nasuwająca się na myśl „ciężkość”, wyrażona przez wymienione materiały – welur i aksamit.
No bomba!
W ogóle, to naszła mnie taka refleksja. Czytam tyle fajnych wypowiedzi, że pomyślałam, jak fajnie byłoby zobaczyć u Marii na blogu zakładkę „moje czytelniczki”, zawierającą nicki czytelniczek posortowane po typach kolorystycznych wraz z odnośnikami do ich blogów. Myślę, że podobną przyjemność – jak czytanie rozważań w komentarzach – sprawiłoby mi obserwowanie wybranych czytelniczek i inspirowanie się tym, jak bazując na blogu Marii poszukują swojego stylu :)
Inną bajką jest, że co nie kliknę w nick czytelniczki, która swoją wypowiedzią mnie zainteresowała/zrobiła wrażenie, to okazuje się, że nie ma odnośnika do bloga ;)
No więc ja, wytrwale grzebiąc w sieci, zdołałam znaleźć „ciuchowy” blog pstrej matrony. Adresu nie podaję, bo nie wiem, czy by sobie tego życzyła, ale dociekliwe guglanie da pożądany rezultat.. Tyle że blog wygląda na zaczęty i szybko porzucony, więc może przydałoby się zarzucić go lawiną komentarzy, żeby autorkę zachęcić do kontynuowania dobrej roboty :-)
Bardzo dziękuję Wam dziewczyny za te komentarze- to naprawdę miłe. Tak jest, że miałam już kilka podejść do bloga, ale za każdym razem przerywałam. Nawet nie wiem, który z nich znalazłaś, bo było ich kilka- mam nadzieję, że żaden starożytny i obciachowy. Teraz czuję się naprawdę zmotywowana. Od kilku tygodni myślimy z moją siostrą o blogu na poważnie i te komentarze dały mi ostateczny impuls do działania. Problem polega tylko na tym , że nie ma mi kto robić zdjęć bo mieszkamy z siostrą w różnych miastach, a zrobienie porządnego selfie tak żeby było widać ciuchy zdecydowanie mnie przerasta. Tak samo zresztą jak walka z samowyzwalaczem. Ale tym razem zmotywujemy się i zrobimy jakiś zjazd, na którym jednorazowo sfotografujemy trochę zestawów i mam nadzieję, że przy moim następnym komentarzu będzie się już dało kliknąć na nick. Dzięki!
Bardzo podoba mi się taka konstrukcja myśli i zdania, że zastanawiasz się czy założyłby to dany mężczyzna, gdyby był kobietą :) Tak jakbyś wcielała się w tę osobę, ale na swoich regułach, co jest fantastyczne moim zdaniem. A tak poza tym, to ten komentarz jest bardzo edukacyjny i można się zapoznać z różnymi ciekawymi estetykami dzięki niemu :)
Fajnie się czyta te komentarze, szczególnie dotyczące Waszych wizji. Najlepiej byłoby zobaczyć efekty „na żywo” Szkoda, że nie ma takiej możliwości. Ale i tak dośc dużo radości daje mi oglądanie wizji Marii i przełożenia tego na jej osobisty styl. Doszłam do wniosku, że „podglądanie” stylu Marii jest moim nowym hobby ;)
Haha, jesteś przemilusińska :)
Napisałam to co myślę ;). Ale lubię podglądać style innych osób (np Twój), szczególnie jeśli są spójne i widać w nich jakąś konsekwencję. Mnie Mario ciągnie raczej w innym kierunku niż Ciebie. Dodatkowo nie chcę słuchać jedynie mojego głosu wewnętrznego, ale znaleźć złoty środek pomiędzy tym co czuję, a tym w czym dobrze wyglądam. Lubię obserwować też zupełnie inne koncepcje niż moje. Chętnie popatrzyłabym na osobę ubraną w stylu romantycznym przełożonym na współczesność. Ten styl jest bardzo daleki ode mnie i dlatego jestem ciekawa jak można byłoby go interpretować, jak zgrać z osobowością kobiety, która go nosi.
Chyba mam taki problem właśnie, że wizja była, pasowała przez długi czas w 100%, ale ostatnio zaczęła trochę odstawać. Ogólny kierunek nadal jest, ale szczegóły mi zgrzytają. Niby dalej chcę po męsku, ale nie aż tak zasadniczo. Nie to, żeby krawat kiedykolwiek był dla mnie noszalny, no, ale i tak nie rozwiązuje to problemu, że jak chcę się ubrać bardziej codziennie, to czuję się albo i tak za sztywno, albo dla odmiany niechlujnie, no i do tego odwieczny problem z ciuchami sportowymi, których funkcjonalność doceniam i często mam na sobie, ale nad wyglądem boleję :/
Czyli obecnie naprowadzam się na wizję siebie na co dzień, w czymś, w czym mogę spokojnie się ruszać i zarazem wyglądam trochę po męsku, no, ale jak na razie nie mam nawet jednego zdjęcia inspirującego (Ktoś coś widział, Ktoś coś ma?) ;) Ale przynajmniej fajne perfumy udało mi się znaleźć, progres jest ;)
Nagła potrzeba modyfikacji chyba świadczy o tym, że postarzałam się skokowo ;)
Oto w jakim kierunku idą moje myśli, czy widzisz w tym coś inspirującego?
https://www.pinterest.com/pin/131659989081588296/
https://www.pinterest.com/pin/35114072069837552/
https://www.pinterest.com/pin/452611831277788000/
https://www.pinterest.com/pin/173177548148054825/
Dwa ostatnie mi ,,grają”, szczególnie to z pomarańczowym płaszczem. Zapisałam sobie w folerze, jako pra-początek wizji ;) Gdzieś tam jest ogólnie męski sznyt, ale faktycznie, znacznie łagodniej. Dzięki :)
Jako, że szczególnie chcę w swoim standardowym zestawie wymienić spodnie, to chyba poszukam czegoś sportowego w intensywnym kolorze albo jakimś rzucającym się w oczy kroju. Próbowałam ze spodniami ze sznureczkiem u góry (coś podobnego, jak u Ciebie) i chociaż one mi się strasznie podobają na kimś, to na mnie średnio, no i źle się w nich czuję.
Bardziej tomboy, czy bardziej dandys? A moze androgynicznie? Bo nie potrafie sobie wyobrazic. Dresow nie biore pod uwage :-P
No i zdradz, co za perfumy wynalazlas.
Dotychczas bardziej adrogynicznie – przeważnie chinosy, męski pasek, męskie sznurowane buty i koszula. Czasem do tego sweter w serek/marynarka a czasem zamiast tego koszulka polo. Bardzo te ciuchy lubię, ale szukam czegoś trochę wygodniejszego i mniej poważnego – tylko, że, hehe, no właśnie, nic wygodniejszego i mniej poważnego mnie nie urzeka ;) albo źle się czuję albo źle wyglądam, brrrr ;)
W każdy razie perfumy już mam (lepszy rydz niż nic ;) – drewno, zioła, mokra ziemia, kamienie nad morzem i trochę cytrusów. Terre D’Hermes :)
https://de.pinterest.com/pin/480759328941289951/
https://de.pinterest.com/pin/345862446359546796/
https://de.pinterest.com/pin/451556300112014522/
https://de.pinterest.com/pin/169096160983066191/
https://de.pinterest.com/pin/332422016215254710/
https://de.pinterest.com/pin/112941903133164496/
https://de.pinterest.com/pin/431501208017345112/
Oto kilka propozycji. Mozliwe, ze brak mi wyobrazni ;-) ale ja tak widze styl meski u kobiet.
2 i 4 ❤.❤ sama tylko czasami tak się ubieram, ale zawsze popadam w zauroczenie, kiedy widzę tak ubraną kobietę.
Wszystkie zdjęcia mi się podobają, a jeszcze bardziej podobały mi się jakiś czas temu*, trochę to dla mnie za eleganckie i trochę za sztywne.
*bo jest mniej więcej to, jak zwykle wyglądam teraz.
a szukam czegoś mocniej kompatybilnego z intensywnym ruchem i co tu dużo gadać, mniej gniotącego się pod fartuchem, ale dalej andro ;) O, obejrzałabym w czym te panie biegają, chodzą do pracy i w jakim stroju, powiedzmy, pylają sobie na spacerek po błocie pośniegowym ;)
Świetny ten styl! Ale rzeczywiście, z jednej strony niby nonszalancki i niedbały, a z drugiej strony praktycznie bardzo wymagający. Trzeba ciągle prasować te koszule i spodnie. Brrrr… Wstukałam w google grafika „Tilda Swinton daily style”, ale nic odkrywczego nie wyszło. Dżinsy, płaskie buty, oversizowe, geometryczne płaszcze.
Można i tak, na około, metodą prób i błędów, a można tez zasięgnąć porady stylistki, co wcale nie jest takie kosztowne, ale jednak to spojrzenie drugiej osoby pomaga ocenić w któym kierunku się udać, ograniczyć błędy zakupowe itd i bazując na tym wypracować swój styl.
Anna M, też tak myślę. Wizyta u stylistki okaże się tańsza niż nam się wydaje, gdy weźmiemy pod uwagę, że NIE wydamy kasy na ubrania, które do nas nie pasują. Jeśli ktoś ma wątpliwości co do swojego stylu to polecam. Ja upewniłam się, że nie muszę za bardzo zmieniać tego w co się ubierałam. Ale również przekonałam się, że to czego nie nosiłam a bardzo mi się podobało – jest nie dla mojej figury, wzrostu itp. itd. Jednak po tym co widać na polskich ulicach, wiele kobiet nie umie się ubrać. Mieszkam w dużym mieście i oceniam, że ok. 70 procent młodych kobiet, które spotykam, wygląda źle, nieciekawie, nudno. A przecież większość ma możliwość ogarnięcia się, mają dostęp do wszystkich możliwych sklepów, a ich zły wygląd nie wynika z braku kasy tylko z braku pomysłu na siebie. Brak polotu, brak fantazji, wszystko na jedno kopyto.
Mario, jak by mnie ktoś zapytał o czym jest twój blog, to bym to zareklamowała tak: tworzenie swojego stylu + dobra dawka motywacji! I to motywacji, którą można wykorzystać w każdej dziedzinie życia. Masz rację w tym, że najtrudniejsze jest podjęcie decyzji i rezygnacja z innych rzeczy. Ale z drugiej strony ta mgiełka i marazm…. to nie brzmi fajnie! Ja już jestem na tej drodze, moje marzenia o sobie się krystalizują, niektóre ich elementy nawet mam w swojej szafie, choć chciałabym to wszystko jeszcze doprecyzować. Mam wybrane ukochane kolory, wiem mniej więcej jakie lubię sylwetki, wiem, jak chcę być postrzegana. A twoje kolejne posty są dla mnie takim przypomnieniem o tym, żeby stawiać nowe kroki, żeby nie ustawać na tej drodze. Bo to co osiągnęłam trzy miesiące temu, dziś już mi nie wystarcza ;) Dużo trudniejsze jest dla mnie tworzenie takiej wizji siebie w innych dziedzinach życia, oj tak. Ale sukcesy w tworzeniu garderoby zachęcają do działania na innych polach :)
Oooo, bardzo fajnie napisane, że Ci ciągle mało, że nie spoczywasz na laurach. Dzięki za reklamę, bardzo mi to pochlebia, ze tak odczytujesz bloga i zgadzam się z tym hasłem :)
Tak, zdecydowanie zgadzam się z tym co napisałaś. Wiara w siebie jest najważniejsza w życiu. Kieruję się tym mottem w codziennych działaniach. pozdrawiam ciepło.
Ja właśnie powoli myślę o kreowaniu własnego stylu, to będzie ciekawe, z jednej strony lubię mroczne, gotyckie, bardzo tajemnicze rzeczy, wygląd, a z drugiej świeżość, mocne przyciągające wzrok, wesołe dodatki :D
Droga Mario, mam pytanie. Jak nazwiesz styl firmy Barbour? Mam psa i spedzam duzo czasu na zewnatrz, lubie tez las i przyrode, ale nie akceptuje polowan itp. rzeczy. Lubie kurtki, czapki tej firmy. Mam jedna kurtke pikowana tej firmy i plaszcz Balsay ale nie woskowany. Nosze do waskich spodni typu rurki (czarne lub szare) do tego sztyblety i lordsy, prosty szary lub bialy T-shirt, czasem koszula biala lub kremowa, ale bez kolnierzyka, gdy zimno rozpinany sweter za pupe najlepiej. Nie moge to nazwac stylem country -ten jest bardziej kolorowy-kwiecisty, koronkowy), ani angielskim, bo nie jest tak elegancki, szykowny, sztywny.
Pozdrawiam, Ala
Alicia, jeśli potrzebne Ci to jest do wizji to doskonalej tego nie można ująć jak właśnie „styl firmy Barbour”, bo jest to dla Ciebie w stu procentach zrozumiałe i zawiera wszystkie niuanse, których bardziej ogólne nazwy mogą nie ująć. Ale jakbym miała określić to tak ogólniej „british country” jest w dziesione :)
Mario, dziękuję ci za oba wpisy o wizji! Są genialne!
Od zawsze mam taki problem, że nie podoba mi się nic z zewnątrz. Tzn.widzę, że fajne i ładne, ale nigdy nie wyobrażam sobie w tym siebie. Były momenty, kiedy przechodziłam fascynację jakimś stylem (french chic, gotyk), ale kończyło się tak, że próba zaimplementowania marzeń do szafy kończyła się nudą i noszeniem czegoś, co mi się na mnie nie podoba. Zamiast planowania stawiam na intuicję i przypadkowe zakupy w ogólnie wyznaczonych ramach (analiza kolorystyczna, Kibe) – i świetnie się czuję z efektami.
Pozdrawiam
Mario podoba mi się stylistyka zespołu Hurts. W klipie ,,Stay ” oprócz nienagannego stylu chłopaków niesamowicie urzeka mnie osoba owej dziewczyny .. Jak tylko przenieść to na codzienny oraz wierzchni np . jesienno- zimowy ubiór..
Bo .. najbardziej lubię sukienki.. :)
Ja wprost kocham sukienki!
Ten post mnie tak kłuje i uwiera odkąd się pojawił… Czytałam go parę razy, czytam wasze komentarze i aż muszę napisać swój :D
Ja jestem właśnie w takim marazmie i nie podoba mi się to. Na nic mi inspiracje pinterestowe, skoro nie potrafię na pintereście znaleźć tego, czego szukam. Wymyśliłam sobie french chic, ale seksowniejszy – mam bardzo kobiecą figurę, według Kibbe jestem typem Romantic, więc luźne góry i ascetyczny styl jest nie dla mnie. Ale nie chcę też przesadzić w drugą stronę – nie dla mnie szpilki 24h/dobę i styl a’la Kardashianki. Chciałabym ubierać się w stylu french chic, ale bardziej „moim”, podkręconym, a nie mam nawet czym się inspirować… W związku z czym cały czas noszę kaszmirowe swetry i materiałowe spodnie albo rozkloszowane spódnice, i staram się nad tym nie zastanawiać, ale coś cały czas tkwi jak drzazga, jakbym chciała czegoś więcej… Jakbym chciała znaleźć swój styl, a nie po prostu rano się ubrać i wyglądać dobrze.
Nie wiem czy ktoś w ogóle mnie zrozumiał! :D
ja Cię rozumiem, bo też chciałabym mieć swój styl, a nie tylko wyglądać ok, i tez zaczynałam od klasycznego french, i też mi w takiej formie trochę uwiera, też czegoś mi brakuje i nie wiem czego, i też nie mam takiego jednego miejsca w sieci, o którym mogę powiedzieć że jest „moje” (Maria się nie liczy, bo to inna klasa i ciężar gatunkowy)
Carrie, skoro wiesz, że jesteś Romantic to dlaczego nie wprowadzisz więcej elementow tego stylu? Nie koniecznie całościowo, ale pojedyncze elementy, np. apaszka w odpowiednie wzory, czy biżuteria. French chic w oryginalnej odsłonie, takiej minimalistycznej pasuje typowi natural. Inne kobity musza go podkręcać.
No właśnie planuję tak zrobić, żeby ten styl był bardziej kobiecy, a nie zmaskulinizowany, ale ciężko mi jest znaleźć inspiracje… Kompletnie nie wiem od czego zacząć, co kupić itp
Ja też miałam problem z nakreśleniem swojego stylu, pomogło mi w tym bardzo jedno ćwiczenie jakie sobie wymyśliłam.
W wyszukiwarce grafiki wpisałam po prostu „stylizacje jesienne” i zaczęłam każdą po kolei analizować pod kątem: + co mi się w niej podoba, zachwyca, chciałabym nosić i -co mi się nie podoba, przeszkadza, czego nie znoszę..Miały być to konkretne elementy lub odczucia, które starałam się nazwać np. kolory, materiały, tkaniny, ozdoby, dodatki, fasony lub wrażenia związane z danym zdjęciem, ubraniem. Ważne żeby nie zastanawiać się długo tylko pisać impulsywnie, np. ta kiecka jest niesamowita! dlaczego? chodzi o kolor? może wzór? fason? długość? wykończenie? materiał? prostotę? nonszalancję? a może seksapil? Absolutnie NIE myślimy: jak my będziemy wyglądać w danej rzeczy, czy to jest wygodne lub praktyczne, co pomyślą inni itd., a TYLKO i wyłącznie poznajemy swój gust. Jeśli coś nas ani ziębi, ani grzeje, też można napisać dlaczego i przejść do następnego zdjęcia. (Jeśli coś mnie niesamowicie urzekło, od razu kopiowałam do pliku z inspiracjami:D.)
Podzieliłam kartkę na dwie części i zaczęłam wypisywać obserwacje. Po ok. 30 zdjęciach, gdy miałam już pełną kartkę, pogrupowałam wpisy według tego jakiej cechy dotyczyły (np. kolor, fason, materiał, zdobienia, klimat).
Okazało się, że wiele spostrzeżeń się powtarza lub ma wspólny mianownik, zaczął się z nich wyłaniać konkretny, mój osobisty, intymny, indywidualny styl:). Nazwałabym go nonszalanckim połączeniem elegancji z rockiem w kobiecym wydaniu, żadnych kokardek, retro, boho, sport, grunge czy glamour. Ma być kobieco, ale z pazurem:).
Teraz szukam ubrań jak najbardziej w moim stylu (posiadają jak najwięcej cech pożądanych) lub neutralnych, które z nim współgrają.
Kurde, to chyba ja! Mnie również ciągnie do rzeczy megaseksownych, ale nonszalanckich (czyli nie bandażowa, przykrótka sukienka ze szpilkami na platformie, jak to kiedyś zwykłam się ubierać na imprezy ;)), ale ogólnie ołówkowe kroje+ obcasy, rozpuszczone włosy, podkreślone usta, często przełamane jakimś rockowym elementem, np. skórą. Czyli kobiecość + pazur.
A druga strona medalu to tomboy + kobiecość, czyli np. podobają mi się boyfriendy z wysokimi sandałkami, rockową koszulką i ramoneską.
Skrzyżowanie tych stylów widzę u tej dziewczyny: https://www.instagram.com/andeelayne/, która zresztą uwielbiam za gust i polecam.
Jeśli chodzi o pracę ciągnie mnie tu do klimatu Suits, choć nikt się u mnie tak nie stroi no i to mało praktyczne w mojej drodze do pracy ;)
W efekcie nie mogę ani ubierać się jak Donna (zbyt strojnie), ani w stylu tomboy (zbyt luźno), ani tym bardziej seksownie. I tu wyłania się mój problem: nie mam ze swoim stylem gdzie iść! Jedynie na randki. Do tego drugi problem: polska pogoda i polskie chodniki: przez 3/4 roku i na większość okazji odpada mi wiele wymarzonych ubrań, a szczególnie butów. I co tu począć?
Bo ja wiem… Ja chodzę od lat na co dzień w ołówkach i obcasach i jakoś to się sprawdza. Ani polska pogoda ani chodniki nie są wymówką. Jest dosłownie kilkanaście dni w roku, gdy na ulicach jest śniego-błoto i trzeba założyć coś mniej „wyjściowego”, ale w 80% dni w roku nie jest to żadnym problemem. Zresztą nawet w te najgorsze dni wszystko sprowadza się do zmiany butów.
Może dla ciebie nie, dla mnie tak i to nie jest wymówka. Nie wyobrażam sobie tak wytrzymać cały dzień, z godzinnym dojazdem w dwie strony komunikacją miejską, gdy do przystanku jest 15 min drogi.
Mario, nie wiem czy czytałaś „Być kobietą” Marzenny Szuman-Wierzchowieckiej…
Książka jest z 1988 roku i czytałam ją jako nastolatka, ale muszę przyznać, że była bardzo pomocna w określaniu własnej kobiecości.
Polecam, ponieważ w dużej mierze (moim zdaniem oczywiście) prezentujesz filozofię ujętą w tej książeczce :)
Nie czytałam, ale mnie zaintrygowałaś i właśnie sobie zamówiłam :)
:)
To co sama autorka pisze o książce:
„Chcę zachęcić wszystkie kobiety do spojrzenia na siebie od całkiem nowej strony; nie od strony zewnętrznej, którą odbija lustro, ale jakby od wewnątrz. Proponuję „makijaż wewnętrzny”, prawdziwe piękno wypracowuje się od wnętrza. .To co sztuczne jest bezwartościowe.”
-Miłej lektury:)
Mario, to ja znów z pytaniem. Padło na forum ważne stwierdzenie, że rzeczywiscie należy rozsmakowywać się w treściach tu zawartych oraz to, ze tak mało promujesz siebie, a rzeczywistą wiedzę. Ja na stare lata uczę się bardzo dużo.
A pytanie takie: jak pogodzić taki styl, który prawie bez zastrzeżeń mi się podoba, czyli kolory, kwiaty, kształ łty, szpilki z rozmiarem 44 i tym obowiązującym dress kodem w pracy ( wyłaczyłabym tylko ten sweter włożony w szerokie spodnie, w życiu bym tego nie ubrała)?
https://de.pinterest.com/pin/169096160983066191/
Czy tylko jako podpowiedź na czas wolny? To rzadko mi się przytrafia.
Też przez pewien czas nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na pytanie jaki klimat jest moim klimatem, aż któregoś dnia kolega z pracy (siedzimy na przeciwko siebie) stwierdził, że przez muzykę, którą puszczam w pracy postrzega mnie jako Francuzkę. I wiecie co? Trafiło to do mnie :) Określiła mnie muzyka! Od dziś zacznę czerpać ze stylu sławnych i mniej sławnych Francuzek, bo naprawdę podoba mi się ich styl i czuję, że może mnie wyrażać tak jak muzyka. Z resztą mam wrażenie, że dużo rzeczy, które już mam w swojej szafie odpowiada temu stylowi. Może czasem warto spytać się kogoś jak Cię widzi? Jeśli czujesz, że odpowiedź tej osoby Ci pasuje to znaczy, że trafiła w sedno. Jeśli nie to znaczy, że ty wiesz, że to nie jest to.
Nadal się waham pomiędzy dwoma. Ją myślę że zamiast się na coś decydować trzeba zapytać się kim sie jest, co się lubi, co się w sobie zaglusz dając się wbić w formę uszyta przez otoczenie. Jak z maską miłej kobietki, gdy wewnątrz groźna lwica drzemie. ;-)
A może powinnam się zdecydować i sprawdzic jak mi w jednym z nich.
Mario, muszę powiedzieć, Twój post, przeczytany kilka razy, zainspirował mnie do debiutanckiego komentarza i ubraniowego coming outu :-) Bardzo Ci za niego, i generalnie za Twojego bloga, dziękuję! Przed chwilą usiadłam i spisałam odpowiedzi na pytania postawione przez Ciebie w tekście i wyszło mi coś takiego (dodam, że o swoim stylu zaczęłam myśleć i go świadomie kształtować jakiś czas temu, gdy świadomie ograniczyłam zakupy, ale nigdy nie wyraziłam go w taki sposób i bez tego postu nigdy bym tego nie zrobiła – na prawdę dziękuję!). Nazwałam to japoński minimalizm w wersji pop.
– Elegancja zawsze przełamana sportowym elementem (np trampki, czapka z pomponem) lub zabawnym kolorowym gadżetem (np czerwony plastikowy zegarek, turkusowa czapka z pomponem, różowa szminka, kolorowe rajstopy, plastikowy naszyjnik) – chcę, żeby inni postrzegali mnie jako osobę nowoczesną, nielubiącą sztywności i konwenansów, młodą duchem
– Płaskie buty (martensy, trampki, oficerki, baleriny) – chcę być postrzegana jako pewna siebie, mocno stąpam po ziemi, jestem energiczna i konkretna
– Minimalizm w ubiorze – to ja jestem ważna i liczy się to co mam do powiedzenia, ubranie ma mi służyć, stanowić tło a nie przytłaczać
– Brak obcisłych ubrań albo ich zminimalizowanie przy jednoczesnej prostocie i surowości formy i materiałów – wygoda, niezwracanie na siebie uwagi żeby móc robić swoje
– Japońskie lub dalekowschodnie elementy (kimonowe rękawy, spodnie wzorowane na hakamie, kostium na eleganckie okazje z plisowaną sztywną spódnicą za kolano, zamiast spódnicy ołówkowej) – otwarcie na inność, tolerancyjność
Powiem szczerze, że sama jestem zaskoczona że coś takiego wyszło mi spod piórami :-) Co myślisz Mario? Czy dla Ciebie to ma sens?
Wow, nie dość że ma sens to jeszcze jest dla mnie osobiście urzekające. Oto kilka linków dla Ciebie, może czymś się zainspirujesz, a pewnie część znasz. Blog Ivanii, blog Natalki, tablica na pintereście Ewy, no i oczywiście najwspanialszy blog w Twoim klimacie. Dziękuję, że dokonałaś coming outu <3
Ha! Mój styl to rzeczywiście takie pomieszanie tych wszystkich blogów (których nie znałam), w jednak skromniejszej wersji codziennej i bez koloru białego za którym nie przepadam (za to z granatowym, czarnym, szarym, błękitem królewskim, różowym i czerwonym w zimnych tonacjach – jestem czystą zimą). Dziękuję Mario!
Ja też uważam, że Twoja wizja jest bardzo spójna i ciekawa. Tak trzymaj :). Ja się jeszcze nad sobą zstanawiam ale dochodzę do wniosku, że będę pomieszaniem gamine i wojownika :D
” …Planowanie, przeglądanie szafy, porządki, inspirowanie się, poszerzanie wiedzy, zakupy, zwroty, szukanie produktów, nierzadko rozczarowanie, zmęczenie itd. …” – Droga Mario jak dobrze to ujęłaś. Odkryłam Twój blog tydzień temu i najważniejsze słowo i odczucie jakie noszę w sobie i czuję to „wolność”. TAk, poczuła wolność , i ulgę , bo zrozumiałam całkowicie , że cała moja praca związana ze zrozumieniem tego co się wokół nasz dzieje w ramach świata odzieżowego i całego przepychu i wszystkich „must have” , ma sens i nie ma nic wspólnego z kaprysami i kompulsywnym kupowaniem (może kiedyś) , tylko z poszukiwaniem i codziennym (to niebywałe ale codziennym!) odnajdywaniem odpowiedzi na nużące pytania samej siebie i badanie swoich odczuć dotyczących ubioru, stroju… Po prostu zrozumiałam , że z mojej wytrwałości i czasem naprawdę ogromnie siermiężna droga myślowa (która mnie wykańczała i padałam na twarz o godz. 19:00 :) ) , wręcz analitycznie szczegółowa w zakresie stylu, oferty rynku, wyboru drogi , właśnie powoli, powoli upijam pierwsze wytłoczone soki, które treść twoich artykułów pozowała złożyć w pełną i jasną strukturę.
Dziękuję, Ola.
Proszę tylko by te blog pozostał tak długo niezależny od rynkowych must haves , jak to możliwe.
P.S. To mój pierwszy komentarz w życiu.
:)
Z poprawkami, żeby było spójnie:
…Planowanie, przeglądanie szafy, porządki, inspirowanie się, poszerzanie wiedzy, zakupy, zwroty, szukanie produktów, nierzadko rozczarowanie, zmęczenie itd. …” – Droga Mario jak dobrze to ujęłaś. Odkryłam Twój blog tydzień temu i najważniejsze słowo i odczucie jakie noszę w sobie i czuję to „wolność”.
Tak, poczułam wolność i ulgę, bo zrozumiałam całkowicie, że cała moja praca związana ze zrozumieniem tego co się wokół nas dzieje, w ramach świata odzieżowego i całego przepychu i wszystkich „must haves”, ma sens i nie ma nic wspólnego z:
– kaprysami ( za które się obwiniałam i karałam , a to była po prostu kolejna próba i sprawdzian kim jestem i jak chcę wyglądać
– kompulsywnym kupowaniem (może kiedyś, już nie teraz, ) ,
tylko z poszukiwaniem siebie i codziennym (to niebywałe, ale codziennym!) odnajdywaniem odpowiedzi na nużące pytania do samej siebie i badanie swoich odczuć każdego dnia, w każdej godzinie , tak, że nierzadko w pracy, po 3 godzinach od dokonania wyboru stroju już chciałam się rozebrać , bo wiedziałam , że to nie ja ). …
I Mario , reasumując zrozumiałam , że z mojej wytrwałości i czasem naprawdę ogromnie siermiężnej drogi myślowej (która mnie wykańczała i padałam na twarz o godz. 19:00 :) ) oraz wręcz analitycznie szczegółowej analizy w zakresie stylu, oferty rynku, wyboru drogi , właśnie powoli, powoli pojawiają się pierwsze efekty, a swoje działania umiem nazwać i uznać wreszcie za celowe , (bo miałam bardzo wiele kryzysów na tej drodze i wątpliwości) , dzięki twoim artykułom.
Po prostu widzę powoli wiedze wyłaniająca się kompletną strukturę , która nazywam swoim stylem.
Dziękuję, Ola.
Proszę tylko by te blog pozostał tak długo niezależny od rynkowych must haves , jak to możliwe.
P.S. To mój pierwszy komentarz w życiu.
:)