Ostatnio rozmyślałam o kwestiach natury estetycznej, dokładniej o tym, że ludzie teraz tak bardzo dążą do perfekcji i że przez tę perfekcję (chodziło mi głównie o design i wystrój wnętrz, ale potem przekładałam to sobie również na modę) zatracamy trochę indywidualność naszych domów i stylu. Myślałam sobie też o tym, jakby to było, gdyby obedrzeć przedmioty z ich powłoki estetycznej do minimum i skupić się wyłącznie na ich funkcjonalności. Jakby to było: urządzić dom lub mieszkanie rzeczami pierwotnymi w swojej formie, rzeczami, które nie są obciążone żadnym zdobieniem, a mają nam wyłącznie służyć do określonego celu. Albo nie rezygnować z żadnej rzeczy tylko dla tego, że jest już stara i brzydka, ale spełnia w dalszym ciągu swoją funkcję – raczej delektować się upływem czasu i doceniać tę rzecz. I tak sobie pisałam w swoim notesiku (sekretny notesik w którym rodzą się szkielety postów) te wszystkie myśli i sama sobie pod nosem mruczałam jakie to jest odkrywcze i genialne…
Aż tu nagle, jakiś miesiąc później, przypadkiem, podczas przeglądania stron o wystroju wnętrz inspirowanym japońskim stylem przekonałam się, że ja wcale tego nie wymyśliłam. To było już wcześniej, jakieś 600 lat temu, wymyślone prze Japończyków właśnie. To nazywa się Wabi-Sabi.
Słowo Wabi oznacza prostotę, słowo Sabi oznacza piękno wynikające z upływu czasu. Wabi-Sabi jest jedną z opok japońskiego designu. Gdybym miała opisać znaczenie tego pojęcia w jednym zdaniu, ujęłabym to tak -> znajdowanie piękna w tym, co niedoskonałe i tym, co muśnięte upływem czasu. Dla mnie jest to bardzo pociągająca filozofia, choć przyznaję, że interesuje mnie głównie jej warstwa estetyczna.
W naszej kulturze bardzo gloryfikujemy perfekcjonizm i pewną sztuczność. Nasze domy aspirują wyglądem do tych z katalogu, nasze szafy pękają w szwach od tego, co sieciówki kreują jako modne. Nie ma chwili na zatrzymanie się, na delektowanie się tym, co stało się z daną rzeczą na skutek jej ciągłego używania. Jeśli coś nie jest perfekcyjne, jest po prostu wymieniane na nowe. Nie ma refleksji nad funkcjonalnością rzeczy i nie ma szacunku do rzeczy.We wszystkim możemy znaleźć szczelinę, tamtędy przedostaje się światło.
A kiedyś Wabi-Sabi było u nas na porządku dziennym. Byliśmy do niego zmuszeni. Przez to, że w sklepach nie było produktów, trzeba było szanować każde ubranie: cerować skarpetki, reperować buty u szewca, radzić sobie z każdą plamą domowymi sposobami, kombinować z aplikacjami jeżeli na bluzce pojawiła się dziurka… W pewnym sensie musieliśmy lubić rzeczy, które się niszczyły, bo nie było możliwości zamiany ich na nowe.
Ale i teraz doszukuję się jak tylko mogę piękna w czymś, co na pozór nie wydaje się piękne. Życie w duchu Wabi-Sabi to popijanie herbaty z wyszczerbionego kubka, który ma dla nas sentymentalne znaczenie i nie zostanie zastąpiony żadnym designerskim cudeńkiem. To podawanie niedzielnego obiadu na tracącym kolory obrusie od babci. To radość, kiedy Twoje dziecko wybiera zamiast grających, świecących, kolorowych organek szarą myszkę bez noska, którą bawił się lata temu jego kuzyn. To ulubiona skórzana torba, która pięknie się starzeje i co roku jest coraz bardziej miękka. To jeansy, które gdy je kupiłaś były sztywne, ale teraz układają się na pupie jak druga skóra. To pierścionek, który jest w Twojej rodzinie od pokoleń.
Wabi-Sabi w odniesieniu do mody będzie dbałością o ubranie, wybieraniem surowców, które się ładnie starzeją, kreatywnością w naprawianiu ubrania. W odniesieniu do domu będzie urządzaniem wnętrza dzięki przedmiotom, który skradły naszą duszę na pchlim targu, akceptowaniem tego, że rzeczy przez ciągłe używanie mogą tracić swój pierwotny wygląd, dbaniem o czystą przestrzeń, tak by zagracenie nie przesłaniało nam piękna ukochanych rzeczy.
W pewnym sensie można również praktykować tę ideę w odniesieniu do naszego ciała. Szacunek do ciała, mimo upływającego czasu, akceptacja swojego lustrzanego odbicia i podkreślanie urody, a nie maskowanie swojego wieku jest najlepszym prezentem, jaki możemy sobie podarować na każde urodziny. Ciekawa jestem czy w Waszym życiu pojawia się Wabi-Sabi? Jakimi rzeczami delektujecie się mimo że nie są one nowe? Jakie rzeczy są dla Was wraz z upływem czasu coraz bardziej piękne?
Podobny wpis: Szacunek do rzeczy
Bardzo ciekawe przemyslenia. Ją sama od jakiegoś czasu wspominam sobie o ile bardziej świadoma własnego stylu byłam w liceum, kiedy miałam kilka bluzkę i jpar jeansow, ale za to wybranych bardzo starannie, bo nie bylo pieniędzy na rozrzutnosc.
Teraz staram się do tego powrócić. Mam kilka ulubionych rzeczy, które nosze, nosiłam aż do wyeksploatowania, a potem przedłużałam ich żywot poprawiając lub noszące tak, żeby wady nie były widoczne. Przykładowo, zrobiłam plamę na rękawie mojej ulubionej bluzki, i za nic nie mogłam jej wyrazić. Wiec teraz pomijam w niej rękawy i dalej noszę.
Bardzo lubię pchle targi. O ile nie kupuje się za dużo, to można znaleźć tam wyjątkowe prZedmioty, które mogą nam jeszcze długo posłużyć, np. Piękne pudełko po miastach używane jako pojemnik na nici, czy uroczy dzbank. Podoba mi się zwyczaj robienia tzw. Wystawę w Niemczech, czyli wystawiania przed dom niepotrzebnych i mało zużytych rzeczy, które mogą posłużyć innych. Tak zdobyła lyzeczke do jedzenią owoców o zabudowanym brzegu i rączka ozdobiona plastikową połowa owocu kiwi o naturalnej wielkości. Rzecz nieco kiczowate, ale urocza, przywołuje uśmiech na mojej twarzy kiedy tylko na nią spojrzę, nie mówiąc o użytkowaniu :)
Ja też lubię pchle targi, ale mi wystarczy się napatrzeć. Musi mi się coś wybitnie podobać, żebym to kupiła, bo wszystkie moje zakupy są przemyślane niesamowicie. Nie jest to absolutnie szczycenie się, tylko moja cecha charakteru – za dużo myślenia, za mało działania :) Choć ostatnio miałam na sobie idealne buty i byłam gotowa do kupna, ale zapomniałam portfela.
ja też staram się na pchlich targach nie popadać w szaleństwo. Zwykle zastanawiam się czy danej rzeczy potrzebuję, żeby nie zamienić mieszkania w graciarnię.
Pech z tymi butami. Zaczekały na Ciebie? Jeśli nie, widocznie nie były Ci przeznaczone :)
Jutro się przekonam, tym razem wezmę portfel :)
Nie zaczekały, nawet tej pani nie było :(
Wabi-sabi straciło sens w momencie, kiedy w naszym życiu zaczęły dominować tworzywa sztuczne – plastikowe meble i podłogi, gumowe buty, skajowe torby i poliestrowe ubrania. Rzeczy z nich wykonane nie starzeją się ładnie, trudno znaleźć w nich piękno.
Mam w mieszkaniu stół z lat 50, drewniany, fornirowany – ma trochę plamek, w kilku miejscach ubytki forniru, ale ma swoją historię.
Mam futro po Babci, które ma pół wieku i nadal świetnie wygląda, choć było kilkukrotnie przerabiane.
Mam kubeczek, z którego piłam kakao, kiedy byłam malutka. Makutrę, w której wyrobiono więcej bab wielkanocnych niż ja mam lat.
Uwielbiam stare rzeczy. Nie znoszę, kiedy coś udaje stare.
Nie zgadzam się z Tobą, że przez pojawienie się tworzyw sztucznych, ta filozofia straciła sens. Przeczytaj koniecznie podlinkowany wpis Szacunek do rzeczy :)
Według mnie, szacunek do rzeczy nie ma wiele wspólnego z tym, że skórzana torebka starzeje się ładnie, a plastikowa, skóropodobna brzydko. Oczywiście, powinniśmy dbać o wszystko, co posiadamy, nawet jeśli nie było drogie (zresztą tworzywa sztuczne nie zawsze są tańsze od naturalnych surowców…). Ale faktem jest, że powinniśmy zwracać uwagę na to, czy rzeczy, które kupujemy, będą równie dobrze wyglądać za 5, 10, 15 lat.
Jakoś nie umiem w sobie znaleźć szacunku do kolczyków z SIX-a, z których pozłotka odlazła mi płatami po drugim włożeniu ;-)
Nie było w nich ani okruszyny wabi-sabi ;-)
W sumie nad tym nie myślałam wcześniej, ale ja też nie lubię, kiedy coś udaje stare. Jest w tym pewna sztuczność. Kiedyś oglądałam program w którym pokazana była produkcja jeansów. Jak zobaczyłam, że nowe, śliczne, gotowe do użycia jeansy, wjeżdżają do specjalnej maszyny, która je sponiewiera, zrobi dziury, przetarcia to jakoś mi się zrobiło dziwnie.
Ujął mnie bardzo ten post, bo ze względu na kierunek studiów starość przedmiotów jest mi bardzo bliska,to ta zdrowa patyna czasu, która tylko dodaje uroku przedmiotom. Najbardziej towarzyszy mi w przemyśleniach o architekturze, starych domach z naturalnych materiałów, uważanych za stracone i nadające się tylko do zburzenia.
Dobrze dowiedzieć się, że Japończycy pielęgnują to już od pokoleń. Choć, co ciekawe, odnośnie architektury japońskiej, pielęgnowanie zużywających się elementów architektonicznych nie jest tak oczywiste. Ciągłość tradycji rzemieślniczych umożliwia im wymienianie starych czy zniszczonych elementów na dokładnie takie same. Nie ratują za wszelką cenę tzw. tkanki zabytkowej, jak to się zwykło robić w Europie.
Pozdrawiam serdecznie
Być może zainteresuje Cię ta grafika -> https://www.pinterest.com/pin/482940760013994521/ Można sobie poczytać o pozostałych konceptach. Ja tak na pewno zrobię, bo to jest niezwykle ciekawe.
Niesamowicie podoba mi się kierunek do którego zmierzasz, Mario.
Dzięki :)
Kiedyś czytałam o podłogach drewnianych. Było tam między innymi o tym, że w krajach skandynawskich najbardziej lubi się pierwotną naturę drewna, z sękami, „wadami” itd., a w Polsce podłoga ma być nieskazitelna, idealna, równa.
I zgadzam się z Olgą, kiedy w nasze życie wszedł plastik – uroda rzeczy przemija wraz z (krótkim) czasem.
Śmieszy mnie cały ten recykling plastiku. Za komuny mleko było w szklanych butelkach, wymienianych przy zakupie kolejnej butelki. To jest prawdziwa ekologia.
Przynajmniej w Norwegii drewno musi być idealne – ulubiona deska w narodzie wygląda z tego względu prawie jak plastik ;)
Kiedyś, jeszcze na studiach przeczytałam w książce „Język wzorców” Ch. Alexandra (parafrazuję, ponieważ nie pamiętam dokładnie cytatu), że projekt budynku, czy wnętrza jest wtedy dobry, kiedy jest jedynie ramą, tłem dla życia człowieka, rodziny. I był podany przykład salonu z kominkiem, który wtedy dopiero staje się dobrym salonem, jak na kominku pojawiają się stare zdjęcia rodzinne, w rogu stos książek, te wszystkie indywidualne elementy. Dobry projekt wg autora powinien nie tylko przewidywać miejsce na życie człowieka, ale też tylko wtedy być pełnym. Coś zupełnie przeciwstawnego dzisiejszym wnętrzom, w których po prostu musimy mieć pomarańczowe doniczki, ponieważ inne zaburzą ideę projektu, inny kolor czy kształt nie zagra już tak dobrze. Uf, nie wiem, czy to wszystko odpowiednio wytłumaczyłam, ale ten fragment mam od tamtego czasu w pamięci i nigdy go nie zapomnę :)
Bardzo lubię minimalizm, pomaga w koncentracji, w pewien sposób działa oczyszczająco (kiedy dzięki Twojemu blogowi, Mario postanowiłam zrezygnować z większości kolorów w swoim stylu ubierania, poczułam ulgę, nie ograniczenie), ale doza chaosu potrafi być taka piękna, niezależnie od pola działania. Znaleziona rozgwiazda od siostry znad morza, jaśminowiec, który rozkrzewił się niemiłosiernie, ale szkoda go „ugładzać”, gdyż dziki jest taki piękny czy trochę poplątane loki może nie pasują do zdjęcia katalogowego, ale we mnie wzbudzają zachwyt.
piękny komentarz, gdyby to był facebook, dostałabyś lajka :D
Agn, w pełni się z Tobą zgadzam. Przekładając to na ideę, którą staram się przedstawiać na blogu: ważne, by obrać sobie właściwy kierunek, ale interpretować go tak indywidualnie i dowolnie, by stał się niepowtarzalny i przypisany tylko nam. Zauważ jak paradoksalnie zdjęcia katalogowe wnętrz próbują taką domową atmosferę tworzyć, by być bliżej ludzi i bardziej osiągalnymi, a ludzie czasem po prostu dosłownie to kopiują, zamiast samemu zadbać o taką indywidualność. Tu już nawet nie ma kopiowania wnętrza z katalogu, tylko jest kopiowanie wnętrza z katalogu, które udaje, że jest wnętrzem rodzinnym.
aestheslick – dzięki :)
Mario – właściwie nigdy nie myślałam o katalogowych inspiracjach w ten sposób, ale mamy tutaj paradoksalnie koło. Największym minusem jest „udawanie”. Wnętrze z katalogu w pewien sposób musi udawać uniwersalny, rodzinny dom, ponieważ musi trafiać do uniwersalnej rodziny. Chociaż np. we wspomnianej Japonii bardzo często zauważyć można trend pokazywania „ramy dla życia”, nawet zdjęcia gotowych realizacji nie posiadają aranżacji, mebli, akcesoriów, a przekonują samą grą brył, kolorów.
Dla przykładu http://www.kurosakisatoshi.com/english/architecture/2015/NEST/index.html, http://www.kurosakisatoshi.com/english/architecture/2015/WRAP/index.html (wybrane pierwsze z brzegu, jednak wszystkie realizacje APOLLO są utrzymane w takim klimacie). Jak patrzę na te wnętrza to oczyma wyobraźni automatycznie „urządzam” każdy kąt, poddaję się kształtom itd. Ale to odnośnie architektury, wnętrz.
Co do mody i stylu, jak z resztą i większości innych branż – wg mnie udawanie jest zawsze dostrzeżone przez obserwatora i udawanie zawsze powodu dyskomfort u udającego :) Stąd udawany styl nie posłuży żądnej ze stron. Z resztą nie bez powodu, jak już wpadłam raz na Twojego bloga, to zostałam do dziś – zgadzam się z podejściem w 100% :)
Super są te linki. Oczywiście zależy w jaki sposób się udaje. Aczkolwiek muszę powiedzieć, że nie wszyscy są na tyle lotni lub zainteresowani tematem mody, by wykreować całkowicie swój odmienny i indywidualny styl. Niektórym po prostu się nie chce tego robić i takie udawanie ma wtedy sens. Nie wierzę, że da się prześcignąć udawaną osobę, ale w pewnym sensie ma się do kogoś równać, a niektórzy tego naprawdę potrzebują :)
Bardzo dziękuję Ci za ten wpis!
Jestem właśnie przed remontem i robię wielkie porządki w domu. Łapię się na tym, że dobre rzeczy (nie tylko ubrania), które przestały mi się podobać, są stare, lekko zniszczone, ale wciąż użyteczne, „niemodne”, często lądują u mnie na stercie do pozbycia się. Co za tym idzie, od razu planuję kupowanie tych samych rzeczy, ale już „takich”. Czyli bzdura totalna, bo chcąc prowadzić prostsze życie, przeczę idei minimalizmu wyrzucając dobre rzeczy i kupując nowe – zresztą kojarzy mi się, że to Ty właśnie pierwszy raz mi to uświadomiłaś, a teraz przypomniałaś :)
Dzięki Tobie nagle wszystkie niedoskonałości stały się piękne :)
To super, choć uważaj również na zbytnie zagracanie się. Jeżeli czegoś nie będziesz zakładać i wiesz to na pewno nie miej skrupułów. Ale, tak jak piszesz, jeżeli wyrzucisz tylko po to, by kupić takie samo to lepiej zostawić. Zostawiaj tylko to, co potrzebne. Wiem, że wiesz :)
Rany, ja też nienawidzę takiego „polished look”. To jest takie, hm, bezduszne, jeśli mogę tak to ująć. Ubranie, które ma wyrażać osobowość i przekonania człowieka jest tylko pustą skorupą. Taki brak śladów na przedmiotach codziennego użytku mnie lekko przeraża. Jestem też fanką rzeczy, które są tak brzydkie czydziwne, że aż ładne. Takie „eye catching” które po chwili zmienia się w nietuzinkowe „eye candy”. Na przykład, choć sama bym się tak nie ubrała, przepadam za blogiem the dainty dolls house, coeursdefoxes, the dainty squid, thesoubrettebrunette.
U mnie, w moim stylu, zamiłowanie do wabi sabi przejawia się boho – inspiracjami, starą, rodzinną biżuterią, „nieogarniętą fryzurą”. Niektórzy uważają to za nieporządne, ale mnie się tak podoba. I tyle.
Na niektórych to wygląda autentycznie, nie powiem, ale jakoś wydaje mi się trochę pozbawione indywidualności właśnie. Bardziej mnie to razi w domach. Lubię czyste wnętrza, ale uważam, że nawet surowy styl może mieć swoistą naturalność i przytulność w sobie – po prostu ślady użytkowania i tego, że mieszka tam żywa osoba, a nie robot.
Ja Wabi-Sabi znajduję w kaktusach na oknie, które rozrastają się w nieokreślony sposób, dawno przestały wyglądać symetrycznie, jeden jest za bardzo przechylony w stronę światła, drugi za wysoki, trzeci za szeroki, mimo to jest w nich coś, może po prostu widać upływ czasu, nie są bezosobowe ani sztuczne, równo przycięte, jak z gazetki sklepu budowlano-dekoracyjnego. Rozwodzę się o kaktusach, może wystarczy :D
W starej maszynie do szycia, która mimo wieku działa, być może ma za mało rodzajów szwów, nie ma overlocka, waży trochę za dużo i za często się zacina ale sama myśl o wymienieniu jej na nowszy model jest jakaś…nieswoja.
Piękne!
A ja mam mikser w którym chodzi już tylko jedno pokrętło, a na dodatek nie reaguje ono na żaden program, tylko na ten ostateczny – turbo, ale też jakoś nie mogę się w sobie zebrać, żeby kupić nowy mikser haha. No przecież to jedno pokrętło jeszcze ostatnimi siłami się kręci… :)
Tez mam taki mikser! Ma 7 lat, dostałam go od mamy na nowe mieszkanie, i też działa tylko jeden przycisk, turbo. Ale działa. I nie wyrzucam, bo po co mi nowy, skoro ten spełnia swoją funkcję. Gorzej za to mam z butami, torbami- często chcę nowe, i kupuję, bo stare niemodne czy znudziły mi się, i nie chcą się popsuć. Muszę to przemyśleć.
Ciągle coś ceruję, odplamiam, przerabiam. Obrus, który babcia (gdyby żyła, miałaby ponad 100 lat) haftowała już ma przetarcia, ale często leży na stole. Praktyczność przedmiotów i rozwiązań jest dla mnie kluczowa, a nie ich idealny wygląd. Pierwsze słyszę o takiej filozofii, dzięki za ten wpis.
Wielu ludzi na pewno o niej nie słyszało, ale mimo wszystko ją praktykują :)
Właśnie nieidealność jest dużo bardziej interesująca od sterylnej perfekcji. Mnie też pociąga wabi sabi
No a sterylna perfekcja- wymyślona została chyba na potrzeby zwiększającej się coraz bardziej konsumpcji. W myśl zasady, że im bardziej niedościgniony i nienaturalny wzorzec do którego dążymy, tym więcej musimy wydać pieniędzy aby się do niego zbliżyć.
Bardzo krótka, acz treściwa analiza. Zgadzam się z tym.
Dla mnie okresem gdzie przedmioty były piękne i użyteczne, choć może nie najprostsze, była secesja.
Secesja w architekturze, meblach, malarstwie. Na moją secesyjną szafę mogę naprawdę długo patrzeć ;) Nie lubię tego okresu jedynie w biżuterii, gdzie jest wg mnie stanowi coś jakby przerost formy nad treścią.
Jeśli chodzi o meblownictwo i przedmioty codziennego użytku bardzo też lubię okres art deco. Pełna funkcjonalność po dziś dzień.
Mam wrażenie, że od tamtych czasów nikt nie wymyślił nic nowego co by cieszyło oczy pokoleń. Same takie jakieś stylizowane, udające coś innego i fajniejszego rzeczy… Hmm. Zamiłowania do plastików nie kumam i nie podzielam.
Jeśli chodzi o biżuterię to najpiękniejsze są (moim zdaniem oczywiście) takie pojedyncze egzemplarze, surowych często nieoszlifowanych kamieni. Takich, hmm ze skazą?jakby ktoś mógł powiedzieć. W każdym razie niezbyt perfekcyjnych i przez to niepowtarzalnych.
Ostatni akapit Mario jest nie z tego świata ;) Jak to tak, że pielęgnacja, dbałość i poszanowanie ciała?
Panie od silikonu i reperowania usterek narzędziami chirurgicznymi, szybko, na miejscu i bez ćwiczeń, zaprawdę będą cię przeklinać.
Często myślę o tym jaka jestem szczęśliwa, że nie myślę, że muszę coś sobie zoperować i jest mi autentycznie szkoda z powodu tego, że niektóre kobiety myślą, że muszą sobie coś operować. Ale to jest zawsze kwestia indywidualnego postrzegania. Z drugiej strony, można tę granicę ingerencji przesuwać w różne strony. Może ktoś mnie na przykład żałuje, że uważam że muszę się umalować, żeby wyjść z domu zadowoloną. Dla mnie to nie jest takie czarno białe, że operacje są fajne lub niefajne. To jest bardzo złożone i indywidualne.
Bo to jest złożone. Myślę,że chirurgia tzw estetyczna jest nadzieją dla wielu osób po wypadkach, czy operacjach. Powinna być dla nich dostępna.
Czasem operacja odstających uszu zmienia resztę życia i to jest ok. Trudno jednak mi zrozumieć kobiety, mężczyzn robiących operacje bo chcą się upodobnić do kogoś tam znanego. To jest smutne, bo wykracza chyba poza zwykłe nielubienie siebie samego.
Gdy tylko przeczytałam początek, od razu pomyślałam o skórze. Uwielbiam sposób, w jaki się rysuje, te drobne wady są nie do podrobienia. Niewątpliwie nadają uroku.
Pamiętam jak jako nastolatka miałam parę starych trampek, które były podpisane przez znajomych. Nosiłam je non stop i szybko pękła im podeszwa, ale mi to nie przeszkadzało. Nosiłabym je póki by się rozpadną, ale mama w tajemnicy wyrzuciła je do kosza. Ach, pamiętam to jak dziś ;)
Ja tu się akurat bardziej wczuwam w rolę mamy :) Jakoś rozumiem ją. W pewnym sensie było to pozbycie się czegoś z miłości.
Bardzo ciekawe przemyślenia, skłoniły mnie do własnych. Raczej nie będę zwolenniczką skrajnego Wabi Sabi, ponieważ jestem „niepoprawną” estetką. Uwielbiam piękne przedmioty i nie pozbawię się przyjemności otaczania nimi. Natomiast staram się nie nabywać niczego w nadmiarze. Ograniczam ilość przedmiotów. Przy ich wyborze, kieruję się zasadą,.aby były dobrej jakości i piękne. Nie będę ich musiała szybko wymieniać na nowe, bo nie lubię wyrzucać na śmietnik. Wolę przekazać komuś, komu się jeszcze przydadzą. Lubię stare przedmioty z drewna, skóry, srebra czy mosiądzu. Lubię starą porcelanę, choć niekoniecznie tą wyszczerbioną. Jeżeli coś spełnia swoją funkcję i nie zaburza mojego poczucia estetyki, to jak najbardziej nie wymaga wymiany na nowe.
Nie myślę, żeby kultywowanie tej idei było teraz możliwe nawet w 50% procentach, za dużo sztuczności nas otacza, nawet takiej na wybór której nie mamy wpływu. Ale można faktycznie się zatrzymać od czasu do czasu i docenić coś starego, coś sentymentalnego czy szlachetnego. Można w pewnym sensie aspirować do wolniejszego, mniej perfekcyjnego, zadowalającego życia.
Oj Maria! Temat RZEKA ;-) dosłownie. Od urodzenia żyjemy wszak wsród przedmiotów. Ja bym tylko podkresliła (w mojej głowie oczywiście, ale dzielę się „na głos”)) zeby nie fetyszyzowac przeszłości.
Co do Japonii – podejściu do przedmiotów- nawet w Księdze Bushido czy Wprowadzeniu do bushido – jest sporo na ten temat. Taka kultura, wiem nieodkrywcze spostrzezenie, ale fakt:) Są przesiaknięci tym.
Mario- a z naszego podórka czy czytałaś Wichy „jak przestalem kochać design”? Bardzo bardzo Ci plecam. Spodoba Ci się.
co do lustrzanego odbicia -to je akceptuję. Gorzej z tym na zdjęciach hahha :) a przedmioty? Niestety jak w buddyzmie- niektóre po prostu koncza swoje zycie i trzeba sie umiec rozstac. Niektóre dłużej zyja i takie sa najcenniejsze np. kurtka skórzana powycierana pięknie. Dzinsy o kt pisalas- to przyklad idealny. Ksiązki papierowe. Drewniany samochodzik. Kwiaty kt rosną. Ale reszta? Ja zauważam u siebie , ze sporo rzeczy(?) trzymam juz teraz wirtualnie. Te kt się da. Jakies rysunki wyrzucam zazwyczaj a skany np w chmurze. Filmy, ksiązki , zdjęcia tez..Moze to kwestia wielkosci przestrzeni tez? No i staram sie mimo ze nie lubie sprzatac, ogarnaic zeby kurzu nie bylo. Nie idealnie, ale dla mnie jest oddech” wtedy :)
pozdrawiam
Nie czytałam Wichy, ale właśnie sobie kupiłam ebooka, bo mnie tak zachęciłaś :)
Maria, ale fajnie:) Bo to dobra rzecz ,tak myślę. Nie-poradnikowa (nie lubię zbyt poradników i nie czytam)
Daj znać po lekturze, coo? Bo jestem bardzo ciekawa jak odbierzesz. :) Pozdrawiam i miłej lektury!
Dobra, napiszę jak mi się podobało. Chciałam wczoraj zacząć, ale tak późno zaległam do łóżka, że oczy się same zamknęły :)
„Jakby to było, gdyby obedrzeć przedmioty z ich powłoki estetycznej do minimum i skupić się wyłącznie na ich funkcjonalności” – ten koncept ma już wiele lat także w Europie, ma też grubą podbudowę filozoficzną i estetyczną. Słyszałaś o moderniźmie i funkcjonaliźmie? Zresztą Wicha też sporo o tym pisze. Ale polecam rzucić okiem na jakąś książkę o historii sztuki czy architektury.
Kiedy patrze na swoje piersi myślę sobie , że są one piekne, kobiece bo widać po nich że przeżyły ciążę i to że dawały pokarm przez półtora roku naszj Córeczce. Ale z drugiej strony często ich nie lubie, wstydę sie, bo od zawsze byłam faszerowana tym, że piekne jest to co ma rozmiar 36 albo mniej, jest jedrne, bez celulitu itd… Są we mnie takie sprzeczne emocje, ale chciałąbym dojśc w życiu do takiego momentu żeby zawsze doceniać piekno mojego ciała.
Proszę Cię, żebyś się nie poddawała i naprawdę patrzyła na swoje ciało kategoriami: żyje się raz, szkoda czasu na ciągłe dostrzeganie wad i marudzenie. To naprawdę może poprawiać percepcję.
A wszystko to nieodmiennie łączy się z kupowaniem mniejszej ilości rzeczy za to lepszej jakości. Staram się tak robić, ale jeśli chodzi o ubrania to jest ciężko. Zewsząd bombardowani jesteśmy tandetą i chińszczyzną, która po kilku ubraniach nie nadaje się do noszenia. Czy masz może Mario jakieś sprawdzone sklepy z dobrą jakościowo odzieżą? Ja póki co dość zadowolona jestem z Camaieu (oprócz swetrów), Orsaya, Pretty Girl (choć ubrania dostępne tam są dla mnie zbyt eleganckie). Pozdrawiam!
Jestem na etapie poszukiwań, ale buty z vagabonda można śmiało polecać, ten grey wolf z którego mam sukienkę w kwiaty wydaje mi się porządny, co wezmę do ręki to miłe i konkretne w dotyku, koszulki z Cosa są super. Mango kolekcja premium raczej nie zawodzi.
Słyszałam już kiedyś o tej filozofii i jest ona tym co chciałabym celebrować w życiu. Lubię rzeczy z duszą, takie które pasują do mnie w dziwny sposób a nie tylko na wymiar. Książki z antykwariatu, samodzielnie pomalowane krzesła, narzuta na łóżko z zasłony kupionej w second-handzie, martensy które tyle ze mną przeszły kilometrów, że jestem w stanie założyć je na bose stopy i mnie nie obetrą. Kiedyś znalazłam w domu stary gliniany dzbanek – dla odmiany lubię w nim zaparzyć herbatę niż w zwykłym szklanym z plastykową rączką.
A właśnie wabi-sabi zaczęło się od herbaty, było to powiązane z jej tradycyjnym i długim procesem parzenia. Więc Ty w pewnym sensie równasz do japońskiej tradycji :)
Ja bardzo lubię, jak jest perfekcyjnie, ale przy tym mam wrażenie, że moje „perfekcyjnie” różni się znacząco od tego z katalogu.
Perfekcyjne rzeczy to dla mnie te, które (no właśnie!) są trwałe. Bylejakość doprowadza mnie do szału. Uwielbiam przedmioty, które są trwałe, dobrze spełniają swoją funkcję i ładnie się starzeją. Dam przykład modowy, będzie adekwatnie. W czasach nastoletnich bardzo często zmieniałam torby do noszenia na co dzień. Lubiłam i nadal lubię takie na ramię, na długim pasku, pojemne, prostokątne w kształcie, trochę w teczkowatym stylu. Najpierw nosiłam materiałowe, później takie z sieciówek, ze sztucznej skóry, szybko się niszczyły, co wzbudzało moją nieustającą frustrację, zwłaszcza, jeśli mi się podobały i dobrze się sprawowały. Teraz mam torbę z włoskiej skóry, który służy mi już od dłuższego czasu, nic złego się z nią nie dzieje, widać, że będzie się ładnie starzeć i mam jeden powód do nerwów mniej. Niby prozaiczna rzecz, a bardzo ułatwia życie.
Nie przeszkadzają mi drobne znaki czasu, które pojawiają się na przedmiotach – jeśli nie wpływa to negatywnie na ich użyteczność. Przeszkadza mi fatalna jakość i jednorazowość.
No mam dokładnie to samo. Tyle, że torby z sieciówek są właśnie po to tworzone, żeby się szybko psuły, bo jest założenie: jak baba, to musi mieć nową torebkę na nowy sezon :(
To jest jeden z najlepszych wpisów, które ostatnio czytałam w blogosferze :). Bardzo inspirujące. Zgadzam się, że warto zadbać o rzeczy wokoło – może stare biurko przemalować zamiast kupować nowe? A może zamiast zaglądać do katalogu Ikei, pospacerować po sklepach z używanymi meblami i akcesoriami do domu – to zajmuje czas, ale mam wrażenie, że wtedy ma się większą satysfakcję, że np. znalazło się coś, co doda tego błysku indywidualności do wnętrza? Nie mam własnego mieszkania, ale idea, o której napisałaś – chciałabym, by mi kiedyś przyświecała. Na razie pozostanę na etapie ubrań :). A właśnie, ostatnio byłam u szewca (zapłaciłam 40 zł za naprawę) i moje botki znów wyglądają fajnie, choć odrobinę inaczej – i cieszę się, że nie kupiłam nowych. :)
To super, dzięki za miłe słowa. Ikea jest spoko, tylko faktycznie stała się już takim mainstreamem, że w pewnym sensie nawet ta prostota zatraca swoją oryginalność. Ciekawe czy jeszcze długo utrzyma się trend mieszkań w stylu skandynawskim (który jest wspaniały tak nawiasem mówiąc)…
Mam kolczyki, które mają już około 40 lat – powypadały z nich cyrkonie, ale je naprawiłam :) I pluszowego kotka mojej Mamuśki :) To są rzeczy, których żadna nowość nie zastąpi nigdy, więc rozumiem o czym piszesz.
Przedmioty z duszą. W pewnym sensie bezcenne. Dla kogoś mogą nic nie znaczyć, a dla nas znaczą cały świat :)
Kiedy dwa lata temu tuż po ślubie przeprowadzałam się do domu teściów, w którym wychowało się kilka pokoleń, na początku byłam lekko poirytowana ilością zachomikowanych przedmiotów np. mebli, obrusów, pościeli, porcelany itp. Buntowałam się, chciałam swoje, nowe przedmioty codziennego użytku. Jeden pokój urządziłam bardzo nowocześnie. Ale później po namyśle, refleksji, zaczęłam kombinować jak połączyć te stare ale wciąż funkcjonalne przedmioty z nowszymi. Najbardziej jestem dumna z wykorzystania starych krzeseł z lat 80, do których znajoma krawcowa uszyła mi piękne lniane pokrowce. Teraz można poszaleć z lnianymi obrusami od teściowej ;-) To takie moje wabi – sabi.
Super, tym bardziej, że nie zrobiłaś tego w oczywisty sposób, tylko całkowicie po swojemu. Dla mnie to jest najwyższa szkoła jazdy właśnie.
@ Jakie rzeczy są dla Was wraz z upływem czasu coraz bardziej piękne?
Buty! Im wygodniejsze, tym częściej noszone i tym większym sentymentem obdarzane. W rezultacie te mniej lubiane ciągle wyglądają jak nowe, a z tymi ukochanymi zawsze zbyt szybko trzeba się rozstać. Wyrzucając buty, które nie nadają się już do noszenia, zawsze dziękuję im za dobrą służbę – dziwactwo, z którego nie zamierzam rezygnować.
Podobnie jest z ukochanymi swetrami, spodniami (w liceum załatwiało się sprawę naszyciem kolejnej łaty, ale to już nie te czasy), kurtkami – wszystkimi rzeczami codzienno-sportowo-turystycznymi. Czasem jednak wyciągam jakąś rzecz nie noszoną od pół roku, spoglądam na nią świeżym okiem i widzę, że jest wyblakła/sprana/rozciągnięta/sfilcowana. Wtedy sentymenty ulatują i mogę ją spokojnie wyrzucić.
Sprzęty domowe – czy to ładne, czy brzydkie (wydaje się wręcz, że brzydkie mają szczególną trwałość) – są niemal niezniszczalne. Z wyjątkiem elektroniki, niestety.
Znałam kogoś, kto swoim butom nadawał imiona i nazwiska hehe. Więc chyba to było też wabi-sabi tej osoby-buty :)
Może zabrzmi to śmiesznie, ale czytając ostatni akapit pomyślałam o mojej lodówce ;) Stoi u nas w domu odkąd pamiętam. Denerwuje mnie to, że jest niska i mało przestronna ale działa od dwudziestu lat z hakiem i pewnie jeszcze trochę będzie na chodzie. Dlatego nie wymienię jej na cudeńko, które będzie mi służyć tylko do końca gwarancji. Drugą rzeczą jest komplet mebli z litego drewna po moich dziadkach. Musiałabym chyba na głowę upaść, żeby je wyrzucić. Prawdziwy skarb.
Jeśli chodzi o ubrania, mam kilka taki sentymentalnych rzeczy po mamie, które nie są zbyt twarzowe, ale w których chodzę po domu i raczej nie prędko się ich pozbędę. Nie wiem, czy w tym wypadku to Wabi-Sabi czy raczej sentymentalizm.
Swoją drogą, te pojęcia się chyba dość pokrewne. Jeśli dobrze zrozumiałam, to historia jakieś rzeczy nadaje je wartość.
wydaje mi się, że nasz europejski sentymentalizm zakłada bardziej trzymanie się przeszłości i wracanie do czegoś minionego co było piękne, a w wabi-sabi chodzi o melancholijną akceptację przemijania np. poprzez kontemplowanie oznak czasu na przedmiotach i widzenie piękna właśnie w ulotności.
Zgadza się, chociaż można połączyć ze sobą te pojęcia są subtelne różnice między nimi. W tym naszym sentymentalizmie tworzymy sobie jakiś perfekcyjny obraz przeszłości, nawet w jakimś wymiarze przekłamujemy wspomnienia, by obraz wydawał się piękny. Mamy skrupuły wobec rzeczy, które są potwierdzeniem tego obrazu. A w wabi-sabi akceptujemy brak perfekcji i to nim się upajamy. Nie ograniczają nas skrupuły, jesteśmy szczerze zachwyceni.
„Jakimi rzeczami delektujecie się mimo że nie są one nowe?” Takimi, z którymi wiążą się wspomnienia. Grafitowa sukienka, w której przeżyłam wiele ważnych chwil. Bluzka po mamie, której już nie noszę, ale przez wiele lat uwielbiałam właśnie dlatego że była tak stara. Obrazek, który wisiał w moim domu w dzieciństwie i kiedy ostatnio rodzice znaleźli go podczas porządków, postanowiłam zabrać go do siebie. Choć są i takie rzeczy, które mimo historii łatwo bym oddała – myślę, że głównie te, które jednak nie starzeją się ładnie albo stały się bardzo niefunkcjonalne.
To co piszesz dało mi do myślenia w kontekście urządzania mieszkania – niedawno się przeprowadziłam i na nowe mieszkanie potrzebuję paru mebli. Jest to tylko wynajmowane lokum, więc nie chcę inwestować w drogie rzeczy. Staram się kupować jednak coś, czego nie będę chciała sprzedać za parę lat, tylko co będzie mogło łatwo zmienić funkcję – gdyby okazało się, że np. znowu zmieniam lokum. Z drugiej strony – podczas czytania posta uświadomiłam sobie, że mam dwa regały, fakt – trochę niskie, ale są; i zamiast nich chcę kupić nowe. To pragnienie posiadania wnętrza jak z katalogu trochę mnie wciągnęło. A przecież i tak nigdy żywy pokój nie będzie tak piękny jak na zdjęciu – ciągle coś będzie się w nim działo, poduchy wystylizowane do fotografii to nie to samo co wielki nieład na kanapie ;)
Bardzo podoba mi się wabi-sabi, szczególnie w kontekście odnawiania i przerabiania tego co mamy, a także kupowania rzeczy, które będą miały szansę ładnie się zestarzeć.
Wierz mi makate, że nawet jeśli doprowadzisz do takiego stanu jak w katalogu to utrzymanie go będzie Twoją zgryzotą. W katalogach nawet ten cholerny pozorny nieład jest taki piękniutki…
No właśnie! :D Kiedyś złapałam się na tym, ze przed przyjściem znajomych ogarniam mieszkanie w taki sposób, że wszystko chowam – i kiedy to zauważyłam, to przestałam! Oczywiście, zbieram walające się ciuchy, ale książki leżące w nieładzie przy łóżku itp. rzeczy to po prostu mój normalny dom, a nie wnętrze z katalogu – nie ma się czego wstydzić ;)
Częściowo podoba mi się to Wabi-Sabi, w tej kwestii dbałości o ubrania, buty torebki, stare pierścionki, jakieś części garderoby z historią. Ale już uszczerbane kubki i wypłowiałe obrusy czy firanki – nope, nope, nope.
Właśnie szukałam takiej wypowiedzi! Mam tak samo, a komentarz Marii na temat zepsutego miksera sprawił, że bez mała przeszedł mnie zimny dreszcz ;) Dla mnie to dokładne zaprzeczenie tego, że coś starzeje się pięknie: tak jak napisało wiele dziewczyn, znoszone skórzane buty czy torebka, na których każde zagięcie ma swoją historię – jestem na tak! Ale sprzęt, który tak naprawdę nie działa, którego wstyd mi użyć „przy ludziach”, który zapewne rozsypie się w najmniej pożądanym momencie – oj, nie… Ale oczywiście dziękuję i za ten post, bo refleksje na temat mieszkań-klonów niczym z okładki katalogu Ikea chodziły mi po głowie od dłuższego czasu i miło było dowiedzieć się, że ma to jakąś nazwę, podłoże i historię :)
Ten mikser zdecydowanie ładnie się nie zestarzał i to nie jest wabi-sabi :) Kosmeonautko, zaświadczam, że nie miksuję przy ludziach :)))
Macie rację z tymi wypłowiałymi firankami, poplamionymi obrusami. Jak wyszczerbiona zastawa u młodego małżeństwa na dorobku mi nie przeszkadza (rozumiem) – tak podejmowanie nią gosci przez kogoś, kogo stać na inną zastawę niż każdy talerz z innej parafii to tak jak chodzić w dziurawych skarpetkach, bo mała dziura na pięcie nie odejmuje nic z głównej funkcji skarpetki ;)
Uważam, że nie wszyscy podążają tak za modą, wymieniają rzeczy zgodnie z aktualnymi trendami. Jest bardzo duża grupa osób, które zachowują rzeczy tak długo, jak długo spełniają swoją funkcję – mam tu na myśli ludzi, których zwyczajnie na to nie stać, lub nawet ich stać, ale zarabiają na tyle niewiele, że wolą pieniądze przeznaczyć na coś innego. Takie osoby dbają o to, co mają. Ale nie wiem, czy można to podłączyć pod Wabi-Sabi, bo nie jest to wybór, lecz wymuszone podejście.
Zauważyłam, że do przedmiotów większość ludzi wybiera jedno z dwóch podejść: albo lubią mieć nowe przedmioty, modne, albo sięgają do tych starych.
Jednak te stare przedmioty też są traktowane wybiórczo, docenia się rzeczy z bardziej odległych dekad. Podobają się obrusy po babci, biżuteria art deco, meble z lat 60, itp. Ale nikt nie docenia meblościanki z przełomu lat 80. i 90., która świetnie się trzyma, ani spranej czerwonej bluzki, która nie ma dziur czy oberwanych guzików, ani piętnastoletniego telewizora „z dupą”, który wciąż działa.
W moim domu jest trochę starych rzeczy. Mam trochę książek z każdej dekady począwszy od lat 80. XIX wieku, drewniane pudełko po prapradziadku, wieszak po prababci, zegar po pradziadkach, stara tarka do prania, stary krzyż, z którego boję się ścierać kurz, bo z racji wieku boje się, że się rozpadnie. Mam też trochę porcelany i biżuterii po babci, karafkę i serwis obiadowy po drugiej, kasetkę, lupę, podnóżek i barometr po dziadku, torebkę po ciotce, zegar po cioci, trochę ubrań po mamie, mam też stare moje ubrania, kilka sztuk pamięta jeszcze podstawówkę, ale wciąż świetnie się trzymają. Część z nich obiektywnie pewnie można nazwać lekko obciachowymi, ale cóż. Nie wszystko jest idealne, bo drewniane pudełko wymaga wymiany zawiasów, kilka talerzy jest wyszczerbionych, itd. Ale ja jestem trochę chomik, lubię stare przedmioty z historią, moje zboczenie zawodowe dodatkowo to potęguje. Zawsze trochę zazdrościłam osobom, które mieszkają w trochę większych domach ze strychem, w których ich rodzina mieszka od kilku pokoleń. Takie osoby mają prawdziwe skarby.
I właśnie, taką 25 letnią meblościankę też mam. Długo jej broniłam, chociaż jest już wybitnie niemodna. Ale ma ładny kolor, dobrze się trzyma, tylko blat jest już porysowany. Podobała mi się mimo wszystko. Jednak od jakiegoś czasu mnie męczy, nie mogę już na nią patrzeć. Po części dlatego, że nie odpowiada już moim potrzebom, np. nie ma szuflad, których potrzebuję, ale też przestałam ją w końcu postrzegać jako ładną. Dlatego pod koniec lata z ulgą się z nią pożegnam.
Myślę, że w naszej małej części świata wszyscy w pewnych dziedzinach wyznają Wabi-Sabi. Chodzi mi o podejście do nieruchomości. Słuchając kogoś zza oceanu można się czasem dowiedzieć, że zmienił dom, bo stary mu się znudził lub przestał do niego pasować. A w Polsce jeśli ma się dom na własność to się go remontuje, gdy tego wymaga, czasem wymienia się niemal wszystko. Jeśli jest za mały do aktualnych potrzeb, to się dobudowuje piętro. Czasem wprowadza się zmiany czysto estetyczne, dostosowując do aktualnych trendów, np. wyburza się ścianę, by mieć jedną przestrzeń jadalniano-salonową. Jednak wciąż jest to ten sam dom :)
Bardzo trafne spostrzeżenia. Rzeczywiście ciężko mówić o wabi-sabi w kontekście przymusu. To jest przecież doznanie estetyczne, które jest kwestią wyboru. To Ty masz zdecydować czy zostawiasz tę rzecz, ponieważ Ci się podoba, a nie zostawić ją, bo nie masz wyboru. Najlepsza sytuacja to mieć pieniądze, ale cieszyć się tymi przedmiotami, które się posiada i mimo możliwości zakupu nowych przedmiotów, nie korzystać z tej możliwości. Życzę każdemu takiej sytuacji :)
A mnie się wydaje, że część ludzi mimo wszystko poddaje się wabi sabi. Jak wtedy kiedy szkoda nam wyrzucić tych starych trampek, które tyle z nami przeszły. Ja swoje wyrzucam dopiero, kiedy się zupełnie rozlecą. Bo nowe to już nie jest to. To samo ze spodniami, które łatam tysiące razy, aż do momentu, kiedy jedyne co pozostaje to przerobić je na szorty. Tylko że szorty też mają swoją żywotność… No i lniane plecaki – dopóki się zupełnie nie przetrą, a ja nie mam pojęcia jak zacerować następną dziurę albo jak naprawić po raz kolejny urwany pasek. Jest coś magicznego w takich wygodnych, znoszonych, sprawdzonych rzeczach…
Możemy tak iść w nieskończoność, tylko co zrobimy po etapie szortów – kiedyś robiło się takie mini portfeliki z kieszeni jeansowych :)
Piękne przemyślenia i bardzo ciekawa filozofia Wabi-Sabi. Powiem, że mam tak chyba od zawsze – mogłabym chodzić nawet 10 lat w butach, gdyby się tak szybko nie niszczyły. Do myślenia dał mi też znajomy od siedmiu boleści, który wyśmiał moje kochane brązowe oksfordki. Że on by je już dawno wyrzucił, że lepiej by o nie zadbał, bo ja o nie nie dbam, bo już zmieniły kolor i zrobiły się brzydkie. A że to naprawdę frajer, który zmienia smartfony, poglądy i dziewczyny jak rękawiczki, to odważyłam mu się powiedzieć, że pomimo czterech lat użytkowania buty nadal są dobre, a że to skóra naturalna, to takie zmiany dowodzą jej prawdziwości. Wtedy zauważyłam, że pomimo tej wielkiej kasy, frajer miał na sobie ramoneskę jakieś-tam-wielkiej-marki… ze zwykłego poliestru, która wygląda mniej szlachetnie niż moje zbesztane buty z CCC. Nie poczułam się lepsza od niego, ale dowiedziałam się, że ludzie, którzy szpanują grubym portfelem, wcale nie muszą wyglądać z klasą. Że ludzie się rodzą i wychowują do klasyki.
Teraz pod wpływem książki Joanny Glogazy nie tylko zrobiłam naprawdę gruntowne porządki w szafie, ale również oddałam buty do szewca, wyrzuciłam stare notatki jeszcze z czasów licealnych i… napisałam manifest high writing, czyli wysokiego pisarstwa, jako, że sama lubuję pisać dla siebie. Wiecie jak się czułam? To wrażenie nie do opisania, czuję się o wiele lżejsza i bardziej zdecydowana.
Wow, ale jesteś harda, tak trzymaj dziewczyno!
Jak wyfruwamy z rodzinnego domu i zaczynamy wić własne gniazdo to często silą rzeczy musimy wszystko kupić nowe, no bo przecież nic jeszcze nie mamy. I wtedy pojawia się pokusa urządzenia się designersko.
Albo też kupujemy po prostu tanio i brzydko bo nie mamy funduszy po prostu.
Warto jednak w miarę możliwości podejmować jak najlepsze decyzje na jakie możemy sobie w danym momencie pozwolić. Kupić drewniane meble bo będą się ładnie starzeć. Położyć drewnianą podłogę bo z czasem szlachetnieje.
Welniany dywan będzie nam służyć dziesiątki lat.
A design? Dobrze zaprojektowana rzecz zawsze się obroni. Teraz i za wiele lat.
Masz rację, nie ma lekko, ale zawsze jest jakieś pole wyboru. Te wszystkie rozważania nie mają absolutnie na celu dyskredytowania sklepów z dostępnymi cenowo meblami i wyposażeniem wnętrz. Ja na przykład dałam nowe życie pewnej półce z takiego sklepu, o której nie można powiedzieć, że jest szlachetna, ale gdy podeszłam do tej kwestii z pokorą okazało się, że wcale nie potrzebuję nowej półki. Że jak najbardziej wystarczy to, co jest.
Wyprowadzałam się z domu nie posiadając nawet jednego talerza, dostałam zbiór tych co moja Mama nie używała, nie są do pary, ale spełniają swoją funkcję już 5 lat u mnie;) Nie przeszkadza mi to, że nie jest to najnowsza porcelana – porcelanę dostałam 2 lata temu na święta BN i byłam wściekła na moją teściową, że wydała pieniądze niepotrzebnie na porcelanę. Nie chce wyrzucać tych z których korzystam teraz tylko dlatego, że mam nowsze. Kuchnie, łazienkę i wc też mam urządzone przez poprzednią właścicielkę tego mieszkania i nie przeszkadza mi to za mocno. Nie chcę wszystkiego skuwać itd. myślę by to po prostu trochę odświeżyć i dodać parę dodatków;)
Super, jak ja się cieszę, że są ludzie, którzy umieją się opamiętać i rozumieją, że droga do minimalizmu to nie jest wypieprzanie wszystkiego jak leci i kupowanie nowego. :)
O estetyce Wabi Sabi pisała Dominique Loreau w „Sztuce prostoty”. To najczystszy minimalizm z surowymi wnętrzami, barwami i właśnie przedmiotami codziennego użytku. Prostota i surowość/niedoskonałośc jest piękna. Do mnie bardzo przemawia. No i bardzo ułatwia życie. Odnaleźć ukryte piekno w rzeczach niedoskonałych już ale wciąż użytecznych wciąż mnie porusza :-)
Tak, właśnie, Pani Loreau dokładnie opisała ten temat w swojej ksiażce. Wiedziałam że już o tym czytałam w temacie minimalizmu.
Już kupiłam sobie tego ebooka. Zarzekałam się, że nie będę czytać tego, no ale dobra. Za każdym razem widzę nawiązania w komciach do tej książki, więc wypada znać :)
„Sztuka prostoty” jest świetna! Następne części już jakby mniej ;)
To co napisałaś jest mi bardzo, bardzo bliskie, zarówno w kwestii ubrań jak i wnętrz jak i ciała. Ogromna część mojej szafy składa się z ubrań po mojej babci- stanowią one bezę tego co noszę i są dla mnie najważniejsze również emocjonalnie- nawet kiedy w jakiś sposób się zniszczą przerabiam je. Miałam komplet spodni ze spódnicą, który moja babcia kupiła sobie za pierwszą wypłatę z pracy w fabryce gdy miała 13 lat- to było 66 lat temu. Wtedy to był bardzo awangardowy strój i pradziadek nie chciał wpuścić jej do domu- jest to dla mnie jakiś symbol jej buntu, niezależności, własnego estetycznego gustu. Bluzkę z przyjemnością noszę cały czas, spodni nie dało się dłużej nosić jako spodnie ale przerobiłam ich nogawki w piękne kwiaty na spódnicę- moją ulubioną. Kupując swoje ubrania często myślę o tym czy będę mogła je przekazać swoim wnukom i co będę im mogła o nich powiedzieć. Myślę, że mam już kilka takich rzeczy, które kiedyś będą mogły stać się takim prezentem- u mnie są to rzeczy z podróży- jak wełniana kurta z Maroka czy ponczo z Meksyku. Jeśli chodzi o ciuchy mam też kategorię „bezdusznych butów” i ludzi w „bezdusznych butach”- to są takie buty, które są albo plastikowe, na chwilkę i zaraz się rozpadną, albo bardzo modne, tak że nie da się ich nosić więcej niż jeden sezon, albo na tyle dziwne, że pasują tylko do kilku, albo o zgrozo jednej „stylizacji”. Ja mam zasadę jednych butów na dany sezon: czyli mam półbuty, sandały, walonki i kalosze plus sportowe: trampki, trekkingowe sandały i glany. Nie cierpię też nowo wyglądających butów, tylko takie porysowane, trochę popękane itp. nowe są jeszcze obce i nieoswojone tak samo z torbami. Pamiętam jak w podstawówce świecące bielą nowości trampki były strasznym obciachem i trzeba było je szybko zakurzyć- coś z tego zostało mi do dziś.
Mam też kilka zasad związanych z kupowaniem i wyrzucaniem. Nie kupuję żadnej rzeczy nowej jeśli nie uda mi się znaleźć używanej, przeglądam wszelkie tablice, vinted, ciuchlandy, targi dotyczy to zarówno ciuchów jak mebli skończywszy na słoikach na przyprawy czy desce do prasowania. Po co produkować nowe skoro komuś niepotrzebne. Bardzo bliska jest mi również idea freeganizmu i mam znajomych, którzy go praktykują, ale ja nie jestem na tyle zorganizowana. Staram się również nie wyrzucać przedmiotów,tutaj zazwyczaj rozmijam się z minimalizmem- programami oczyszczania szafy itp. Uważam, że wszystko może się kiedyś przydać, szczególnie w pracy artystycznej i mam u rodziców wielką szafę gdzie trzymam te wszystkie przedmioty. Raz na jakiś czas je przeglądam w poszukiwaniu inspiracji. Kiedy mam pokusę żeby części się pozbyć myślę sobie, że gdyby moja babcia wyrzucała rzeczy nie miałabym teraz tych wszystkich pięknych ubrań, a może kiedyś przedmioty będą jeszcze gorszej jakości i te, które mam będą na wagę złota.
Bardzo podoba mi się też idea nie projektowania wszystkiego jak z katalogu w swoim otoczeniu- lubię spotykać przedmioty, których nigdy bym w swoim życiu sama nie „zaprojektowała” i podejmowanie wysiłku by dostosować się do nich. Często się przeprowadzam i uwielbiam zastane mieszkania urządzone przez kogoś innego. Podobnie jest z ubraniami w ciuchlandach gdzie nigdy nie szukam niczego konkretnego, ale po prostu spotykam przedmioty, które do mnie pasują, a jeśli pasują do mnie to do reszty mojej szafy też.
Bardzo duży szacunek do przedmiotów daje wykonywanie ich samodzielnie. Ciężko mi się wyrzuca ubrania, bo wiem ile wysiłku kosztuje uszycie porządnej sukienki czy zrobienie swetra. U mnie na studiach aktorzy-lalkarze muszą przez cały czas robić swoje lalki mimo, że w dalszej pracy nie jest im to do niczego potrzebne- lalki robi pracownia, ale wielokrotne przejście tego żmudnego procesu wytwarzania daje szacunek do pracy rąk innych co owocuje w obchodzeniu się z nimi. Jak widzę jak ktoś rzuca lalką na scenie to mi się kiszki skręcają.
Znowu napisałam komentarz- gigant. Chyba fetyszyzuje przedmioty.
Zafascynowało mnie to co napisałaś o ubraniach dla wnuków. Raczej nie będą to spodnie czy bluzka, bo to chyba za szybko się zużywa. Ale wełniany kapelusz? Ciekawa koncepcja, chętnie wezmę ją pod uwagę przy kilku zakupach ubraniowych (choć na pewno nie wszystkich). A skoro już dziś narzekamy na jakość to za 20 lat ona może być jeszcze gorsza… choć mam nadzieję, że ten trend uda się jednak odwrócić.
Kiedy potrzebuję czegoś, to w wielu przypadkach szukam raczej wśród rzeczy nowych niż używanych, ale rozumiem to co piszesz np. o zastanych mieszkaniach – sama zauważyłam, że dużo lepiej tworzy mi się coś z zastanych elementów niż zupełnie od zera. Np. swego czasu lubiłam robić kartki ze ścinków kartonu, wstążeczki z otrzymanego prezentu itp. elementów. Ale kiedy koleżanka kupiła mi taki zestaw w stylu „dużo kolorowych papierów i guziczków do tworzenia kartek” – to miałam dużo większy problem, taki wielki wybór mnie stopował i zabijał kreatywność. Podobnie miałam z meblami – było mi łatwiej na starym mieszkaniu zmieniać aranżację pokoju przesuwając meble niż teraz zastanawiać się nad idealnym ustawieniem w momencie, kiedy teoretycznie powinno być łatwiej, bo mogę po prostu kilka mebli kupić. Ot, taki paradoks ;)
„Szacunek do ciała, mimo upływającego czasu, akceptacja swojego lustrzanego odbicia i podkreślanie urody, a nie maskowanie swojego wieku jest najlepszym prezentem, jaki możemy sobie podarować na każde urodziny.” Tak! Zwłaszcza że tak niedawno miałam urodziny :)
Kiedy zamykają moje ulubione kawiarenki w retro stylu, z bibelotami i starymi filiżankami ( każda inna), z mnóstwem starych fotografii, gramofonem, różanymi ciasteczkami, kieliszkami do wina w secesyjnym stylu, zabłakaną reprodukcją Muchy czy Kandinskyeg, starymi płytami, absolutnie zmysłowym jazzem…( ” przykro nam, interes się nie kręcił”)…to jakby ubywało mnie, jakaś bezpowrotnie cząstka elementarna gubi się i błąka po imitacjach z pseudo klimatem, sztucznymi książkami, rozpylanym w powietrzu nastrojem…
Parę dni temu byłam z wizytą u mamy. Wyłowiłam z szafki kuchennej prastarą ceramiczną miskę. Nikt już takich nie robi – musztardowych, z finezyjnie wyprofilowanym rąbkiem i ręcznie namalowanym kwiatowym wzorem. Ta skorupa była w naszym domu rodzinnym od niepamiętnych czasów. Przeżyła trzy przeprowadzki. Z pewnością jest starsza ode mnie.
– W sumie to szkoda, że nie chce się stłuc, nie lubię jej – powiedziała przodkini.
Zawinęłam miskę w gazety i zawiozłam do domu. Teraz to ja będę w niej robić pastę jajeczną.
Mario dziękuję za kolejny tak mocny i inspirujący post.
Pierwsze o czym pomyślałam to słoiczek z malusieńkimi ołówkami i kredkami, które mam od niepamiętnych czasów dostałam od babci i używam je ciągle (kiedyś do rysowania teraz do robienia wykrojów i przenoszenia ich na materiał). Kredeczki są już bardzo zużyte a ja nadal nie mogę się ich pozbyć bo przecież pracują razem ze mną i tyle czasu mi służyły. Niektóre nie jestem w stanie już użyć bo są za małe a zdarty lakier nadaje im jakiegoś sentymentalnego dla mnie wyglądu. Drugą rzeczą jest maszyna do szycia z 1918 roku, która jak prawdziwa kobieta ma już swoje humory i puszcza szwy ale jest tak piękna że będę utrzymywać ją przy życiu jak długo się da :-)
Mam sprzeczne myśli w tym temacie. Z jednej strony niektóre przedmioty pięknie się starzeją, przychodzą mi tu na myśl głównie drewniane meble, biżuteria z metali szlachetnych. Czas im nie szkodzi, a przez to że towarzyszą nam przez wiele lat nabierają wartości sentymentalnej, wiążemy z nimi tyle wspomnień. Z drugiej strony…Inga inteligentnie spostrzegła w komentarzu wyżej ze niektóre rzeczy, choć stare i w dobrym stanie nie są cenione. Meblościanki, samochody (nie mam na myśli zabytkowych modeli tylko np. poloneza w dobrym stanie), elektronika ( dotyczy rzeczy wyprodukowanych w czasach bez umyślnego postarzania sprzętu).
Osobiście staram się nie fetyszyzować przedmiotów. Stosunkowo niedawno przyszło mi sprzątać mieszkanie po zmarłych członkach rodziny. Ogrom rzeczy, dorobek wielu lat, a jednak bardzo duża część wylądowała na śmietniku, choć w dobrym stanie. Wzbudziło to we mnie refleksję że po prostu nie warto przywiązywać się do tylu rzeczy, do grobu się ich nie weźmie, a następne pokolenie wcale nie musi docenić tego nad czym trzęsłam się całe życie. Nie chcę być niewolnicą przedmiotów. Niestety z niektórymi ciężko mi się pożegnać, głównie przez wartość sentymentalną. Taka suknia ślubna- nigdy już jej nie włożę, ani zapewne nikt inny, a mimo to leży w szafie…
Masz rację z tą meblościanką. Co innego skóra, biżuteria, drewniane meble, ładna porcelana – te rzeczy nie straszą. Wyszczerbiony kubek – prezent z czasów studiów – ok. Ale wyszczerbiony, znaleziony na śmietniku? To już ekstremalny minimalizm – są tacy amatorzy, których to fascynuje, ze przedmiot kiedyś komuś służył.
Masz rację z tym dobytkiem, który ktoś strzegł, a potem przychodzi śmierć i rodzina z cięzkim sercem, musi coś, co dla kogoś było cenne „pożegnać” bo bezużyteczne. Kiedyś na jednym forum pisała kobieta, ze jej mama tuż przed śmiercią zrobiła duże porządki, wyrzuciła sporo rzeczy, wszystkie zdjęcia opisała a i tak porządkowanie pozostałego dobytku było trudnym doświadczeniem.
Patrzę się na mój dobytek i też myślę, czego mam w nadmiarze, bez czego mogłabym się obyć, zastąpić czymś innym. Od kilku lat porządkuje, świadomie kupuję i praktyczny efekt taki, ze mniejszy bałagan się robi jak mniej przedmiotów do porozrzucania.
Świetny temat! Ja ostatnio intensywnie myślę o dylemacie między idealną szafą, z której każde ubranie nosi się z przyjemnością, a rozsądnym używaniem do oporu (w stylu – w czym przeszkadza dziura, jeśli to coś dalej spełnia dobrze swoją funkcję?). I nie wiem jeszcze jaka jest odpowiedź, która mnie satysfakcjonuje. Natomiast stare przedmioty bardzo lubię, pisałam o tym kilka miesięcy temu u siebie: https://niewidy.wordpress.com/2014/12/17/uzus-a-sentyment/
To taki kontrowersyjny temat. Kiedyś na jednym forum była dyskusja, bo jedna kobieta napisała, ze jej koleżanka przychodzi do pracy w podziurawionym swetrze. I jedni jej bronili (tej koleżanki) – że jakie ma to znaczenie, jej sprawa inni twierdzili, ze to brak szacunku dla pozostałych pracowników – ubierać się byle jak. Pewnie istnieje pewna cienka granica, której przekroczyć nie można, w zależności też od charakteru pracy. Często to kwestia estetyki jest. Żółte zęby nadal swoją funkcję spełniają.
Rozumiem tą ideę i doceniam, ale chyba mam naturę rewolucjonisty, bo przenosząc się z miejsca na miejsce (dopiero trzy lata temu „osiadłam”, przedtem przez kilkanaście lat maniacko się przeprowadzałam co 1-2 lata) wyrzucam prawie wszystkie domowe sprzęty, narzuty, firanki itp. Lubię zmiany w otoczeniu, nie jestem zbyt sentymentalna, denerwują mnie uszczerbione kubki i stare sprzęty kuchenne, eksperymentuje z designem i nie widzę w tym niczego złego. W ubraniach stawiam na jakość, nie noszę innych butów i torebek niż skórzane, ale patyna na nich mnie nie rozczula i wolę nowe, nie zdarte. Poza tym, mimo tego, że od lat trzymam się jednego stylu,większość ciuchów po prostu mi się nudzi i znajduje nowych następców, jeszcze bardziej „moich”.
Jest kilka wyjątków: ukochana torebka sprzed wielu, wielu lat, nieistniejącej już marki, której przywróciłam w zeszłym roku życie, oraz barwne, jedwabne szale i biżuteria, którą odziedziczyłam, dostałam od bliskich osób, albo przywiozłam z różnych zakątków świata. Mam też parę sukienek, których nie wyrzucam, noszę od lat i ciągle się zachwycam, np. najpiękniejsza na świecie mała czarna Gosi Baczyńskiej, dla której zastępstwa po prostu nie da się znaleźć. Dla nich czas w moich oczach nie istnieje.
Wydaje mi się, że trzeba dobrze wypośrodkować, pomiędzy przywiązaniem do starych rzeczy, a zbieractwem, bo zagracanie sobie przestrzeni wokół siebie też nie jest fajne i chyba nie o to chodzi w wabi sabi.
Jak zwykle, trudno się nie zgodzić. A na mnie dziwnie patrzą, bo mam ten sam telefon od trzech lat… :)
Ja miałam moją starą nokię 13 lat. Musiałam już niestety wymienić. Zmusiła mnie potrzeba posiadania internetu w jakimś urządzeniu mobilnym. Oj robiła wrażenie jak ją wyjmowałam z torebki :)
W zasadzie praktykuję wabi-sabi tylko w odniesieniu do siebie. Z upływem lat coraz bardziej się sobie podobam, a blizna po cesarskim cięciu budzi przede wszystkim sentyment i radość, że tak jednak nam się udało i mam teraz u boku syna. Nie wyglądam ani specjalnie młodo, ani specjalnie staro, raczej bezwiekowo, nieznajomi zazwyczaj nie są w stanie zgadnąć, ile mam lat. Takie idealne-nieidealne ciało, dzięki któremu jestem tu i teraz, oddycham, patrzę, słyszę, czuję i zbieram coraz więcej doświadczeń. Swojej dojrzałości nie zamieniłabym na żadną młodość. Bez urazy oczywiście – bez młodości nie ma dojrzałości :) Każdy etap jest piękny, ważny i ma swoje radości. Pamiętam piękną dojrzałość mojej Babci i mam nadzieję kiedyś tam dotrzeć.
czytam co piszesz i jakoś nabieram przekonania,że Jesteś piękna Olu
Jestem bardzo ciekawa, czy styl Bauhausu (mój ulubiony ;-)) wywołałby u Ciebie Mario równie głęboką refleksję. Pozdrawiam znad wyszczerbionego trochę kubka!
Mario,
od jakiegoś czasu regularnie czytam Twojego bloga i jestem pod wielkim wrażeniem oryginalności, dojrzałości i wysokiego poziomu Twoich wpisów. Mam nadzieję, że zaowocują kiedyś ciekawą książką. Pozdrawiam Cię serdecznie
Moim zdaniem biżuteria pięknieje z upływem czasu ;) Szczególnie jak czasem zaglądam do starych naszyjników i bransolotek po mamie, to wywołuje we mnie taką melancholię troszeczkę :)
Natomiast co do wystroju mieszkania, to u mnie się raczej mało zmienia, mimo bycia osobą pełnoletnią nadal mam w swoim pokoju lampę ze Smerfami, z czasów jak miałam 5 latek ;)
Jeszcze pamiętam, że w dzieciństwie najbardziej lubiłam się bawić lalkami po mojej mamie, były dla mnie jakieś takie njamniej sztuczne :)
Hej, na początek chciałam zaznaczyć, że niedawno odkryłam Twojego bloga i dzięki niemu w ogóle zaczęłam myśleć nad tym co zakładam :P nigdy wcześniej nie pomyślałam nawet, że moda, styl i ubrania mogą urastać do rangi filozofii życiowej :) także, poszerzam swoją blogową listę o blogi o stylu (nie tylko o włosach). Chciałabym też zaproponować abyś zrobiła analizę stylu Anny Nowak – Ibisz. Wydaje mi się, że jej sposób ubierania się jest interesujący i warty uwagi (a może się mylę?) W każdym razie pozdrawiam i życzę blogowych i ubraniowych sukcesów :)
Ha! Nawet nie wiedziałam, że to się tak nazywa, ale praktykuję to od lat! Mamy stół od teściów, nadgryziony zębem czasu, z wytartą warstwą czegoś, co było kiedyś na blacie. Moja mama mi mówi, żebym go potraktowała tapetą samoklejącą, ale on mi się taki podoba, jaki jest. Ma swoisty urok. A tu masz: wabi-sabi :)
Jedyne o co to dbam to jego czystość + czasami poleruję go środkiem do drewna.
Jak mawiała moja prababcia: dłużej starego, jak nowego.
A w dzisiejszych czasach można mieć mimowolnie podobny stosunek do rzeczy- wystarczy cienki portfel ;)
targi staroci? to wciąż krążenie wokół przedmiotów i dizajnerstwo ;)
Właśnie z tego powodu nadal nosze sukienki i spódnice babci, piękne tkaniny muśnięte czasem.
I na prawdę czuje różnicę między pościelą ze zbiorów ślubnych mamy a nowo kupnych, gdzie nie istnieje pojęcie dymki w kwiatowe wzory ;)
Mario, a kiedy znowu będą jakieś miłe dla oka widoki z menami w tle?
Mogą być tacy Wabi-Sabi, znaczy naturalni i nawet niedogoleni ;)
Przeczytałam tego posta z zainteresowaniem, ponieważ bardzo nie lubię wyrzucać jakichś przedmiotów tylko dlatego, że są stare i trochę zniszczone (trochę, bo te bardzo zniszczone najczęściej tracą swoją funkcjonalność). Ale… takie podejście według mnie jest możliwe jedynie w przypadku przedmiotów dobrej jakości. Skórzana torebka przetarta w kilku miejscach jest piękna, ale poprzecierana torebka z taniego skaju jest po prostu szpetna.
Jakiś czas temu dojrzałam mentalnie i finansowo do kupowania rzeczy dobrej jakości. I paradoksalnie oszczędzam na tym pieniądze, bo przestałam wyrzucać ubrania/dodatki po jednym sezonie.
A tak na marginesie przypomniało mi to, jak parę lat temu od znajomej w pracy dostałam nowy kubek, bo ten, w którym piłam kawę był wyszczerbiony w kilku miejscach. A ja po prostu go bardzo lubiłam. Miał idealny kształt, idealną wielkość i bardzo ładny nadruk. :D Znajoma stwierdziła, że nie może na ten kubek patrzeć i kazała mi go wyrzucić. Podziękowałam, postawiłam nowy kubek na widoku i nadal piłam w starym. ;)
Kintsukuroi – 'naprawić złotem’; sztuka naprawiania ceramiki złotą lub srebrną emalią oraz świadomość tego, że przedmiot staje się piękniejszy poprzez bycie uszkodzonym.
To chyba najbliższe sensu tego posta :) Jeden z moich ulubionych cytatów. Japończycy jednak potrafili docenić charakter uzyskany dzięki doświadczeniu. Dzięki kolejnym wydarzeniom przetaczającym się przez życie pozostawiającym na nas (oraz na przedmiotach) ślady które są nie wadą, ale wręcz przeciwnie, chlubną ozdobą świadczącą o doświadczeniach. Zużyte narzędzie dobrze leży w ręce i jest świadectwem pracowitości właściciela. Zmarszczki na twarzy to odbicie życiowej mądrości zyskanej na przestrzeni lat. I tak dalej… ^^
Pod wpływem komentarzy przy następnym poście uświadomiłam sobie, że minęły już czasy, gdy chciałam wyglądać jak jakaś kobieta z pierwszych stron gazet. Gdy czasem przypomnę sobie nazwisko jakiejś idolki sprzed nastu lat, która wydawala mi się bardzo piekna – jestem zaskoczona, ze dziś już tak się nie patrzę na te jej zdjęcia sprzed lat. Moze to przez to, ze coraz bardziej akceptuję siebie? Swoje mankamenty, swoje dobre strony które potrafię podkreślić? Już nie chce wygladać jak ktoś inny, ale umieć „coś” robić ze sobą.
No zobacz, mnie chodziło po głowie coś bardzo podobnego! Sama zawsze bardzo lubiłam przedmioty z historią (po babci/cioci/z pchlego targu) ale od jakiegoś czasu ta moda na wymienianie wszystkiego, co zaczęło powoli tracić na wyglądzie i funkcjonalności zaczęła dopadać i mnie. Stara lampa? Po co, przecież można wymienić na taką zupełnie nową z Ikei (co z tego, że o wiele gorzej wykonaną za to nową). A czasem szkoda mi było wyrzucać coś co służyło wiernie przez wiele lat ale już kompletnie się zniszczyło czy przestało działać, bo przecież „już takich nie robią”. A potem uświadomiłam sobie jeszcze raz, że WOLĘ pić ze starego kubka, że WOLĘ chodzić w przetartych dżinsach, NIE WOLĘ natomiast produkować sztucznie popytu na coś, czego tak naprawdę nie potrzebuję. Fajnie było przeczytać o tym w tak konkretny sposób, od razu lepiej mi się poukładało w głowie :)
Daje do myślenia. Chyba muszę sama o czymś podobnym napisać.
Z tym wabi sabi to jest tak, że z jednej strony fajnie nie generować popytu i śmieci i nawet piękne wydaje się wnętrze pełne starych mebli, lekko pożółkłe firany czy kubek bez uszka, za to z historią. Ale jak wejdę do prawdziwych domów prawdziwych ludzi, gdzie sprzęty choć z tego samego okresu – lat 80tych i 90tych to przypadkowe i zupełnie niepasujące. Kolory dobrane losowo, wzory tym bardziej. Jakość i funkcjonalność też nie powala, a jedyne co można o tym powiedzieć to to że jeszcze się całkiem nie zniszczyło więc da radę. Zwykle takie meble stoją w nijakich pokojach, ustawione tak by się dało przejść. Właściciele, zwykle 60+ za nic nie dadzą niczego zmienić, a przyczyną nie jest to że są do czegokolwiek przywiązani lub że jest im z tym dobrze, a po prostu nienawidzą zmian. Takiego zamiłowania do nieidealna i nie rozumiem i jestem jego zagorzałą przeciwniczką, a niestety taka interpretacja tematu obserwowana jest przeze mnie najczęściej.
Bardzo ciekawe podejście:) U mnie chyba Wabi-Sabi to kwestia konieczności, a nie wyboru. Kiedyś przetrzymywałam więcej rzeczy, które mają dla mnie aspekty sentymentalny, ale najczęściej to jednak nie są rzeczy użytkowe. Bardziej pamiętniki, kartki zebrane przez lata, kiedy się je wysyłało… Teraz te rzeczy „muśnięte czasem” bardziej mi zawadzają. Wyszczerbione kubki wyrzuciłam, zniszczone rzeczy, których naprawa byłaby mało opłacalna – wylądowały na recyklingu. Z drugiej strony, może to kwestia innego podejścia do przedmiotu. Mam np. w szafie cudną czarną koronkową sukienkę znalezioną u babci. Noszę ją rzadko, ale jest coś urzekającego w tym, że sukienka ma już swoje lata. Ma swoją historię.
Może teraz rzeczy się już tak dobrze nie starzeją po prostu? Nie nabierają charakteru, bo są tak łatwo dostępne?
SHAKER style – piekno w tym, co ascetyczne, acz wykonane perfekcyjnie. Forma sluzy funkcji. To takie moje luzne skojarzenie z tematem.
A najsmutniejsze jak wymienia się współmałżonka bo już nie jest taki piękny.