Bez żadnych wstępów, podaję Wam od razu trzy punkty startowe do budowy stylu. Które podejście Wy reprezentujecie?
1. Zaczynamy od dołu
Wyobrażamy sobie i potem określamy strój, który nosimy w najgorszych okolicznościach, czyli na przykład takich w których mamy inne sprawy na głowie niż przejmowanie się wyglądem. Zawczasu ustalamy sobie jak będzie wyglądać najniżej zawieszona poprzeczka naszego ubioru i bardzo ją podkręcamy. To nic innego jak wypracowanie standardu. W odniesieniu do tej „najgorszej” wersji stroju, budujemy coraz to lepsze wersje, które wcale nie odstają stylistycznie od tej „najgorszej”. One wszystkie są w tym samym stylu, ale początkiem jest ta „najgorsza” wersja.
Przykład:
Jesteś chora, leżysz całymi dniami w łóżku, wycierasz nos w papier toaletowy, głowa ciężka, nie gadasz, bo boli przy przełykaniu. Ale masz na sobie taką piżamę, która w pełni oddaje twój styl, takie grube skarpetki, których absolutnie się nie wstydzisz czy taki dres, w którym spokojnie mogłabyś wyjść na dwór. Nie masz tych rzeczy dlatego, że w chorobie się stroisz, tylko dlatego, że te rzeczy są Twoim minimum ogarnięcia, wymyślonym oczywiście przed chorobą. Niżej już nie schodzisz, nawet nie masz gorszych ubrań, bo gorzej być nie może.
2. Zaczynamy od środka
Bazujesz na tych ubraniach, które nosisz najczęściej. Punktem wyjścia jest więc zawsze uniform. To na podstawie najczęstszych sylwetek wyprowadzasz cały styl.
Przykład:
Najczęściej nosisz się na czarno. Lubisz luźną górę stroju, wyraźnie zaznaczone nogi i dlatego wybierasz głównie wielkie swetrzyska i obcisłe spodnie. Taką wersję sylwetki preferujesz na co dzień, ale twój bardziej imprezowy czy oficjalny wygląd też zbliżony jest do tej sylwetki – lubisz na wieczór założyć luźniejszą marynarkę i dopasowane spodnie i tylko podbić to szpilkami, a z kolei do uprawiania sportu praktycznie zawsze wykorzystujesz schemat typu: ogromna koszulka i legginsy.
3. Zaczynamy od góry
Dostosowujesz swój styl do wyobrażenia tego, w jakim momencie życia lub przy jakiej okazji wyglądasz absolutnie, niepodważalnie, bezdyskusyjnie najlepiej. To trochę rozszerzenie na codzienny styl idei, by być najlepszą wersją siebie i próby równania do tej idealnej wersji siebie na co dzień. To zastanawianie się: co by zrobiła ta idealna wersja mnie w innych okolicznościach niż te, w których była taka idealna. To egzekwowanie wobec siebie ustalonych kryteriów, powtarzalne staranie się o swój wygląd oraz próba zrobienia zawsze efektu WOW.
Przykład:
Jesteś zaproszona jako osoba towarzysząca na galę transmitowaną w telewizji. Chcesz pokazać się z jak najlepszej strony i być najpiękniejszą towarzyszką dla osoby, która Cię zaprosiła. Robisz się na bóstwo i czujesz się wspaniale, postanawiasz, że zadbasz o to, by czuć się w ten sposób codziennie. Nawet w najzwyklejsze dni, dajesz z siebie wszystko – czerpiesz satysfakcję z tego, że twój styl równa zawsze do tego idealnego wspomnienia.
Te podejścia wcale się nie wykluczają. Można oczywiście kierować się nimi wszystkimi. Na pewno ma to związek z osobistymi doświadczeniami. Ktoś, kto nigdy „nie musiał” się stroić, może nawet nie mieć ochoty na jakiekolwiek nadzwyczajne starania, a ktoś, kto ma usystematyzowane życie bez niespodzianek w zasadzie nie myśli nawet o tym, że mogą się zaistnieć jakieś skrajne okoliczności w których ekstremalne ubrania mogą w ogóle być potrzebne itd. itp.
Ja po sobie zauważam, że ważne jest dla mnie patrzenie z dołu i zadbanie właśnie o tę najbardziej podstawową strefę garderoby – to jak wyglądać, by było wygodnie, ale też jakoś lepiej niż rozlaźle. Pobyt w szpitalu mnie całkiem skutecznie w tym przekonaniu utwierdził.


.
.
.
.
.
Z kodem USK20 rabat 20% na wszystkie produkty w sklepie KULIK (do 4 XII 2017).




Podsumowując mój strój:
– torebka w kolorze ust – już jakiś czas o tym myślałam i mam. Punkt odniesienia to oczywiście szminka nr 08
– kolor swetra od razu wpadł mi w oko i wcale nie przejmuję się tym, że golf jest akrylowy. Jest to najczęściej, jak do tej pory, noszony przeze mnie sweter tej jesieni, bo jest miękki, luźny i nie wymaga żadnych dodatków.
Ja wiem, że kaszmiry, że wełny, że walka o super jakość, ale czasami naprawdę warto zdać się na intuicję i pomiętosić coś w ręku, przymierzyć, ocenić na sobie i wyluzować. Moje dwa ulubione swetry w szafie są z akrylu, a ukochana sukienka w całości z poliestru. Na żadną z tych rzeczy nie mogę narzekać, żadna nie powoduje u mnie zlania potem, nie mechaci się i nie krzyczy: jestem lipnej jakości.
– płaszcz poważny i noszę, gdy jest zimniej. Tutaj padał deszcz, ale było ciepło i musiałam się rozpinać, żeby się nie przegrzać. Włosy też klapnięte przez deszcz :)
– zamszowe botki, niby nie myślę nigdy o tych butach, ale zawsze jakoś są elementem szafy. Zastąpiły poprzednie botki z Promoda, które się już zużyły. Było trudno na początku przyzwyczaić się do czubka w szpic, ale teraz nie ma problemu.
Wracając do budowania stylu – która z trzech perspektyw najbardziej oddaje Twoje podejście? Jak to się objawia? Które z tych podejść teraz najlepiej odpowiedziałoby na Twoje potrzeby? A może byłby to mix tych podejść?
Ten drugi przykład to tak jakby Pani w 100% opisała mój styl! Obcisłe spodnie, luźna góra, marynarki i szpilki – to wszystko to dokładnie ja :)
Pozdrawiam
Pisałam z serca, bo mnie takie sylwetki również są bliskie. I Sylwia, proszę Cię, byś pisała mi po imieniu :)
Do pracy chodzę w swoim standardzie (który wcale nie składa się ze szmatek), w dni wolne od pracy mam swoje uniformy, a jak wychodzę „na miasto” to albo pozostaje przy uniformie, albo ubieram coś ekstra. Zależy, co planujemy. Jeśli randka/drinki z przyjaciółkami- ekstra, a jeśli spontaniczny wypad na drinki z przyjaciółkami albo pizza, kawa, cokolwiek to znowu uniform. To się u mnie miesza. Chyba tez zależy od humoru.
Dziękuję za kolejny inspirujący wpis. Pisząc to, leżę w dziurawej piżamie z migreną. A że często źle się czuję, to muszę przemyśleć kwestię „chorobowej” garderoby. I od tego wzwyż :)
Ciekawa jestem czy Tobie tak jak mi strój poprawia samopoczucie nawet w chorobie? Jak zakładam jakieś strasznie dziurawe, sprane i takie rozlazłe rzeczy to się już rozkładam na całego. Życzę dużo zdrowia.
Zdecydowanie pierwsze podejście. Pewnie w dużej mierze dlatego, że jestem teraz w domu z malym dzieckiem. (Pisałam zresztą ostatnio u siebie o ubieraniu sie na macierzyńskim). Teraz ubieram sie tak, żeby przy minimalnym wysiłku zachować maksimum mojego stylu i pożenić wygodę z dobrym wyglądem.
Wspaniale wygladasz na tych zdjęciach!
A ja sobie ostatnio myślałam nad tym, co to dokładnie znaczy wygoda. Chyba aż o tym napiszę, bo nie wszyscy zdaje się mają taką samą jej definicję :)
Ja również jestem teraz na macierzyńskim i zawsze staram się wygospodarować dla siebie pól godziny na codzienne ułożenie włosów i moj minimalny makijaż (podkład, puder, rzęsy). Oprócz tego codziennie świeże, czyste, niepodarte legginsy i koszulka w której mogę pokazać się ludziom Dzięki temu nie czuję się jak yeti podczas menopauzy, co miało miejsce przez dwa pierwsze tygodnie po porodzie można od razu wyciągnąć wniosek że moja metoda to ta „od dołu”, ale moją ambicją jest przestawić się na tą „od góry”. Celuje się wtedy w swój optymalny wygląd, nie ten jako taki ;)
Macierzyński to dobry sprawdzian, nie tylko dyscypliny, systematyczności, ale też fajny czas do przemyśleń i weryfikacji swoich zamierzeń. Jaka do tej pory sytuacja z Twojego życia byłaby wzorcem w przypadku trzeciej metody? Kiedy podobałaś się sobie najbardziej?
Staram się łączyć podejście drugie i trzecie: ważny jest dla mnie uniform i zasadniczo się go trzymam, ale wybieram rzeczy efektowne i jak najwyższej jakości. Jedną z konsekwencji jest to, że nie mam również problemu z „najgorszą” swoją wersją, w mojej szafie w ogóle nie ma już rzeczy typu wyciągnięte dresy, zużyte koszulki czy aseksualne piżamy.
Szalenie mi się podoba Twój płaszcz! Dużo lepiej leży na Tobie niż na modelce ze zdjęcia na stronie sklepu.
Dzięki za komplement. Jeszcze go tak intensywnie nie nosiłam, bo jest za ciepło :) Rzeczywiście, jeżeli myśli się o stylu intensywnie to i tak, niezależnie od metody dojdzie się do świetnej szafy, no niema za bardzo innego wyjścia!
Mario, uważam, że wyglądasz coraz lepiej, Twój styl bardzo do Ciebie pasuje, masz super rzeczy (ostrzę sobie zęby na zegarek Miugo :) jednak- mimo, że kocham Twój blog – nie umiem w oparciu o niego budować swojej szafy. W kwestii kolorów jednak mi pomógł :) Trochę za mało tu konkretów. Uważam, że koncepcja Davida Kibbe jest, póki co najwyraźniejszą i najbardziej konkretną wskazówką, jak budować styl.
Co działa dla Ciebie najlepiej jest najlepsze, koniec kropka. Blog może się wydawać dość analityczny, ale pamiętaj, że to są tak naprawdę tylko moje przemyślenia, bez żadnego zmuszania się z mojej strony do wyznaczenia jakiegoś schematu. Książka natomiast jest już czymś innym – tam po prostu jest cel i jest schemat :) Dziękuję za miłe słowa!
Ta torebka jest cudna, kolor, i to, ze można ją nosić jako plecak!!!! <3
Dokładnie tak, są dołączone paski, żeby zrobić sobie plecak. Mnie najbardziej podoba się jednak sposób noszenia taki, jak na ostatnim zdjęciu. Dawno już nie nosiłam tak torebki :)
Chyba mix tych dwóch pierwszych u mnie. Mam całkiem spoko piżamki i całkiem spoko odzież po domku, tak samo te standardowe ciuchy też są w moim stylu, teraz dopracowuję kwestię makijażu na codzień. Nie pasuje zaś do mnie 3 podejście, wolę dłużej pospać niż misternie układać włosy i wykonywać super makijaż. Co do swetrów to wg mnie wełna i kaszmir szybko się mechaci, wełna gryzie, kupuję więc bawełniane i wiskozowe. Mam wrażenie że w necie teraz jest taki trend: nie kupujcie swetrów akrylowych, tylko wełna lub kaszmir. Ja sobie znalazłam wersję pośrednią, dodatkowo lepszą jeśli chodzi o budżet;)
Tak, trochę tym akapitem zahaczam o trend kupowania określonych materiałów. Nie ma w tym nic złego, ale to nie jest tak, że dla każdego sprawdzi się konkretny surowiec. A demonizowania niektórych materiałów bardzo nie lubię. Sama szukam teraz swetra, z czegoś takiego co miałam jak byłam w liceum. To na pewno nie było naturalne, ale takie mięciutkie i miłe, że chciałabym to odtworzyć. Jak znajdę to dam znać co to.
Może modal? Mam szal pół na pół wełna i modal i jest bosko miękki i ciepły
Cześć,
Mieszkając na wsi, wersja od dołu składa się z roboczych spodni i starej podkoszulki. Także dla mnie to podejście nie jest trafione.
Ja lubię środek. Lubię mieć w szafie dobrą bazę i dookoła niej budować swój styl. Biała koszula, szare spodnie, granatowa spódnica. Do tego zestawu dorzucisz i szaleństwo i spokój :)
Pozdrawiam,
Kasia
Też bardzo lubię bawełniane i wiskozowe sweterki, ale na cieplejsze pory roku. Zaletą kaszmiru i merynosow (te nie gryzą) jest to, że nawet cieniutkie mocno grzeją. Kaszmirowy swetry trzymają mi się latami bez śladu zużycia, wełniane niestety trzeba od czasu do czasu golic golarka, ale i tak mechaca się znacznie wolniej niż akryl. Wszystko chyba zależy od potrzeb i stopnia zmarzluchowatosci.
Dokładnie tak, nie ma takiej opcji, żeby każdy był w równym stopniu zadowolony z jednego materiału. Ja akurat wolę mieć coś cieńszego przy ciele, ale za to grubszy płaszcz, niż na odwrót. Nie lubię zbytniej ciężkości przy ciele.
Z tymi trzema elementami można wszystko :)
Dla mnie niestety te trzy różne spojrzenia to trzy różne style:
1) W zasadzie nie kupuję ubrań do chodzenia po domu. Piżamy to często prezenty świąteczne, T-shirty to gratisy dołączane przez różne firmy jako ich reklama, do tego swetry i bluzy lata świetności mające za sobą. Jeśli już coś kupuję to spodnie bo wiadomo że wygodniej jest w dresach niż w starych dżinsach.
Jeśli jestem chora, zmęczona,zaspana lub smutna a muszę iść do pracy to przeważnie ubieram się w stylu next door girl tzn. w jeansy, koszulka, noszone aktualnie buty i w zależności od pogody bluza/sweter/sportowa kurtka. Nic w czym może być zimno, niewygodnie i co trzeba by zapinać na dużą ilość guziczków. Z tego powodu kurtkę, bluzę i sportowe koszulki kupuję niebieskie – w tym kolorze wyglądam przyzwoicie nawet bez makijażu na który w takie dni nie mam siły.
2) Na co dzień do pracy przeważnie wybieram koszule z kołnierzykiem. Zimą pod sweterkiem wyglądają bardziej preepy natomiast wiosną i jesienią noszę je do skórzanej kurtki co wygląda trochę buntowniczo. Latem wybieram sukienki, najbardziej lubię te romantyczne.
3)Na wielkie wyjścia lubię zaszaleć więc zakładam szpilki, sukienki z odkrytymi ramionami i koronką. Często stawiam na czerń której unikam na co dzień.
Tak więc trzy różne spojrzenia, pięć różnych styli :-)
Uwielbiam zdanie, że kupujesz te niebieskie rzeczy – jakoś tak mocno to świadczy o Twoim zacięciu i że się tak dobrze znasz na sobie :) Super!
W sumie nie wiem czy się tak dobrze znam (nie wiem czy jestem zgaszonym latem czy może jednak chłodnym albo jeszcze czymś innym), być może są odcienie fioletu, różu i zieleni w których jest mi lepiej niż w niebieskim ale tutaj działa starodawna zasada: niebieskawe oczy – niebieskie ciuchy :-)
Mario, jesteś piękną kobietą. Tak po prostu Ci to powiem.
ale te brodawki powinnas sobie usunąć…
Brodawka to choroba wirusowa a Maria ma po prostu znamiona. Taka uroda :) Kiedyś kobiety je sobie domalowywały żeby wyglądać jak Marylin Monroe.
No… mogłaby ale nie musi. I to jest jedna z najwspanialszych rzeczy w życiu!!! Mieć wybór i się nie bać!!!
Dzięki za komplement :)
Swój styl buduje metoda od środka. Stworzyłam już niezła bazę, mam w szafie dwie BLD w razie „W”. Tej jesieni/zimy skupiłam sie na butach. Kolejny krok, to torebki i biżuteria, której nie mam prawie wcale. Apaszki/szale posiadam. Kolejny krok to „dół”, na razie mam domowe ubrania, które są niezle. Moge otworzyć drzwi listonoszowi, ale wyjść już tak nie wyjdę, podniosłam sobie poprzeczkę.
Wyglądasz swietnie. Płaszcz i torebka obłędne
Dzięki za komplement! Skoro masz to tak wspaniale poukładane w głowie, to może wykorzystaj fakt, że niektóre rzeczy są tańsze o danej porze roku i na przykład kup sobie płaszcz na zimowych wyprzedażach już w nowym roku :)
haha, ja chyba numer 1! choć czasem dwójka wkracza :)
look boooski!
Dzięki Kochana!
Mario, płaszcze już mam:) I te dłuższe i te do kolan, to mój znak rozpoznawczy zima. Na wiosnę nam trenche.
Teraz szukam sandałów po taniości i klasycznych szpilek, balerinek w kolorach czarnym
I nude. większość ludzi skupia sie na garderobie zimowej, wiec ja postanowiłam wyhaczyc jakiez zapomniane skarby. Liczę, ze torebkowo odkupię sie na poświątecznych wyprzedażach.
Garderoba letnia za to leży i kwiczy, wiec wtedy bede polować na sezonowych wyprzedażach. Wiosenna poza odkryciami wierzchnimi tez ma braki, chociaż już jest lepiej, bo cześć bazy będzie ta jesienna.
W tej chwili chodzi za mną sposób 3 i zamierzam go realizować :)
A jaki będzie punkt odniesienia? Jakie wspomnienie jest najfajniejsze?
Mam takie wspomnienie, gdy miałam na sobie elegancką czerwoną sukienkę, a we włosach ozdoba podkradziona z wiązanki kwiatów…fajnie się czułam. A poza tym jakaś taka wewnętrzna potrzeba, więcej sukienek, więcej staranności.
sposób nr 2 z odrobiną 1 =)
Uniform i standard :)
Mario ten golf z FF ma kolor fioletowy?
Tak, ostatnie zdjęcie dobrze oddaje kolor.
Wszystkie trzy punkty super. Pierwszy szczególnie do mnie przemówił, ostatnio wyrzucilam sporo ubrań z serii „po domu”, bo mi już szafa od nich pekala w szwach, a były to po prostu stare, znoszone rzeczy. Co gorsze, jak się ma tego tyle, to najlepsze z tych egzemplarzy domowych zaczynały przenikać do sytuacji wyjściowych, bo to przecież „jeszcze nie takie najgorsze”. Czas więc na podejście odwrotne: miejsce najgorszych jest w koszu, a po domu nie należy chodzić w byle czym, bo niby dlaczego mam byc ladna dla obcych ludzi na ulicy, a własnemu mężowi mam się pokazywać w takich szmatach? Powoli dojrzewam do tego, że ubranie domowe też mozna czasem kupić, a nie tylko mianowac z rzeczy, których już się nosić nie powinno.
Fajnie to napisałaś, bo rzeczywiście trzeba dojrzeć do zakupu ubrania domowego :) Ale można też podejść do tego tak, że po prostu wybierać takie rzeczy z tych wyjściowych, które są w miarę wygodne i wcale ich wtedy nie rezerwować tylko na dom, ale dalej nosić „na dwór”.
Podoba mi się ten wpis. Jako, że ostatnio czuję niemoc objawiającą się wstrętem do zakupów ubraniowych, obecnie głównie eksploatuję to, co mam. W tej chwili najbliższe mi jest podejście nr 1 (jakieś minimum musi być) i nr 2 (mam jakąś bazę i korzystam z niej, a że trudno mi teraz ją uzupełniać, więc odbywa się to bardzo wolno). Ostatnio udało mi się jednak nabyć granatową „małą czarną” ;), która jest na tyle uniwersalna, że załatwia mi look na różnorodne okazje szczególnie, że niezbyt często się zdarzają. Po domu noszę spodnie dresowe o kroju chinosów lub z węższą nogawką – dopasowane do figury- i z dobrych, przyjemnych dla ciała materiałów, takich jak bawełna czy modal. Do tego dopasowuję Tshirt, taliowany, bo w innych przypominam stracha na wróble. Jeśli jest chłodniej dorzucam kolorową bluzę i listonosz mi niestraszny. Zamiast kapci mam skórzane klapki w typie Birkenstock, noszę je już od dawna i jestem z nich bardzo zadowolona.
A ja właśnie swoje birki noszę teraz po domu i się zastanawiam, jakie teraz nowe birki kupię sobie na lato. W sumie to może jeszcze jakieś będą teraz na wyprzedażach zimowych, często się tak zdarza. Więc na pewno się nie zawaham :)
W szafie nie mam ubrań w kiepskim stanie. Ok, są dżinsy odłożone do remontów. Wywalam podniszczone rzeczy kiedy kupuję coś nowego. Czyli oduczyłam się chomikowania (to chyba moje stylistyczne osiągnięcie roku;P). Więc interpretuję punkt 1. jako: musi być szybko, bez wysiłku i komfortowo. Dążę do tego, żeby większa część szafy spełniała te kryteria wyglądając na punkt 3, dlatego minimalizm na mnie dobrze funkcjonuje. A ubrania do chodzenia po domu kupuję i dobrze mi z tym.
Suuuper! A czym te ubrania po domu różnią się w takim razie od wyjściowych? Mają taki stopień rozluźnienia, że nie założyłabyś ich „na dwór”?
Załadam czasami na dwór – np. na spontaniczny, szybki spacer w wolnym czasie- do pracy mają za dużo elastanu:). Drugie kryterium ma bardziej wymiar higieniczny. Jeśli coś założę i wychodzę na zewnątrz, siadam np. w pociągu, to nie chcę w tym samym przesiadywać w moim ulubionym fotelu. Wiem, że to dziwne trochę, bo w sumie przychodzą goście i też przesiadują w tych samych fotelach i mi to nie przeszkadza, ale ciągle mam takie przekonanie, że tam na zewnątrz może być coś brudnego. Więc przebieranie się w domu ma jakby funkcję „dekontaminacji“;P.
Kurczę, trzy podejścia do stylu i trzy „mnie”. Niestety najbliżej mi do podejścia pierwszego, ostatnio się nie wysilam i moja „najgorsza stylizacja z najlepszych” jest bardzo słaba – męska koszulka plus luźne dresowe spodnie. Optymalną i najlepszą perspektywą patrzenia na styl wydaje mi się opcja druga. Gdy muszę wyjść do ludzi chcę się czuć pewnie i swobodnie w swoim ciele, wtedy wybieram sprawdzone zestawy: luźna góra, wąskie dżinsy, wyrazista kurtka plus odjazdowe buty. Trzecia perpektywa patrzenia na styl to inna bajka, bardzo rzadko pozwalam sobie na wylaszczenie, ale jeżeli już to robie to sięgam po bardzo obcisłą sukienkę plus szpilki 12 cm. Nie mogę jednak powiedzieć, że czuję sie wtedy komfortowo. Mam poczucie jakbym przesadziła, za bardzo się postarała i wyglądała „zbyt dobrze” (dziwne prawda? :) ).
Nie jest to wcale dziwne, a nawet dla mnie fascynujące i często się nad tym zastanawiam: czy wolę być za bardzo ubrana, czy za mało ubrana (z dwojga złego of course). I nie wiem sama. Nie umiem zdecydować, chyba wolę jednak nie przesadzić ze strojem, niż przesadzić.
Opcja druga jest mi zdecydowanie najbliższa. Śliczne buty, zegarek i zestawienie żywej kolorystycznie torebki z czarną całością. Zainspirowałaś mnie :)
Agnieszka, dziękuję serdecznie za miłe słowa!!!
Piękne połączenie kolorów, szalenie podoba mi się szminka w kolorze torebki i róż w kolorze szminki- świetne. Ja ostatnio eksperymentuje właśnie z kolorami różu i pamiętam że zapowiadałaś taki wpis daję więc znać że nie mogę się doczekać. Co do perspektyw patrzenia na styl myślę, że jestem gdzieś pomiędzy 2 a 3 to znaczy staram się na co dzień wyciągnąć zawsze maxa i najlepszą wersję siebie i rzadko cokolwiek odpuszczam, a raczej coraz wyżej podnoszę sobie poprzeczkę. Pod warunkiem że nie zajmuje to wiele czasu nie ma dla mnie okazji dla której warto by było malować się dłużej niż 10 minut i czesać dłużej niż 2 ale z drugiej strony mam dość mocny bardzo kolorowy makijaż i często sztuczne rzęsy po prostu traktuje to bardzo codziennie i użytkowo i nie odprawiam jakiegoś wielkiego rytuału strojenia się traktuje to jako pragmatyczne zadanie, które muszę skutecznie wykonać jak najszybciej. Z drugiej strony ten ideał do, którego równam jest bardzo codzienny w moim odczuciu i nie ma wiele wspólnego z tym jak ubrałabym się na wielkie wyjście.Swoich odświętnych ciuchów raczej nie lubię bo wtedy trzeba po prostu ładnie wyglądać, więc wkładam najlepszą kieckę, pończochy i obcasy do nieba nie ma w tym za wiele kreatywności, więc w ogóle mnie to nie kręci, wyglądanie ładnie w ogóle jest dla mnie okropnie nudne. Po prostu każdy mój codzienny zestaw ma jakiś ideał, w którym czuję się cudownie i w 95% przypadków tego ideału nie odpuszczam, w pozostałych 5% zdarza mi się np nie wyczyścić dokładnie moich białych martensów, nie umalować ust lub nałożyć tylko jeden kolor eyelinera w zestawie gdzie zaplanowanych jest kilka.Na co dzień zazwyczaj jestem w odczuciu innych „nadubrana” a ja z przyjemnością windowałabym to wyżej i wyżej bo niewiele mnie to kosztuje a sprawia frajdę, tylko czuję że w Polsce bycie nadubranym jest postrzegane wyjątkowo źle i staranie się na co dzień tak samo jak od święta postrzegane jest jako jakieś atencyjne, albo o nieczystych uwodzicielskich zamiarach. Mieszkałam ostatnio jakiś czas w Palermo i miałam wrażenie, że Włoszki stroją się na co dzień najbardziej jak to możliwe w danej okazji, mają zawsze bardzo podkreślone swoje bujne kształty, pełny świetnie zrobiony makijaż, wysokie obcasy i biżuterię, nawet kiedy idą do pracy w kiosku i mają na sobie jeansy i T-shirt. W żadnym momencie nie czułam tam, że przegięłam i to było dla mnie bardzo miłe uczucie. Nie wiem więc w sumie czy to druga czy trzecia perspektywa. Na pewno nie pierwsza, ciuchy po domu jakoś zupełnie mnie nie dotyczą, przebywam tam bardzo mało i nago bo nienawidzę zimna i grzeję jak szalona, kurierowi otwieram w jakiś szybko narzuconych dziwnych zestawach typu frak i majtki, albo płaszcz i gołe nogi. Na sportowe okazje mam tak samo przemyślne i dopracowane zestawy jak na co dzień i są na tyle spoko, że zdarza mi się tak chodzić po ulicy.
Zgadzam się z Tobą, że w różnych krajach podejście do ubioru jest zupełnie różne. Też miałam szczęście mieszkać we Włoszech i tam o wiele łatwiej jest ubierać się elegancko/kolorowo/nawet trochę ekstrawagancko. Ludzie patrzą na innych i sami są oglądani, ale jest to zainteresowanie życzliwe.Mieszkanie we Włoszech bardzo motywuje do zainteresowania strojem. Zdarzyło mi się nie raz przebrać przed wyjściem, bo doszłam do wniosku, że kolory w moim zestawie nie grają tak jak powinny. W Polsce bym odpuściła, we Włoszech to miało znaczenie.Teraz znowu mieszkam w szarym kraju. Powędrowały na dno szafy eleganckie balerinki z cieniutkiej skórki, spódnice. Nie ten klimat, nie ta atmosfera. Kiedy włożę coś kolorowego, mam wrażenie, że zbyt przyciągam uwagę. Kiedy wyglądam elegancko, mam wrażenie, że ludzie odbierają mnie jako zbyt wystrojoną. Nie jest łatwo. Jeśli chodzi o stylowe perspektywy, to chyba nie mam określonej strategii. W zasadzie nie mam już ciuchów skrajnie znoszonych czy brzydkich – pozbyłam się ich we Włoszech:) Ale też nie mam żadnych wieczorowych czy specjalnych wyjściowych, bo nie ma takich okazji w moim życiu. Nie wypracowałam żadnego uniformu. Działam intuicyjnie. Kupuję raczej rzeczy proste i praktyczne, ale jeśli coś wyjątkowo przykuje moja uwagę, a jest kolorowe czy lekko ekstrawaganckie lub dziwne – kupuję. Właściwie jedyna zasada, której się trzymam, to zastępowanie rzeczy odpowiednikami coraz lepszej jakości.
Mario, Ty masz łatwo bo jesteś szczupła, masz ładną twarz, zgrabne nogi, nie masz sadła w talii i do tego masz gust. No i jesteś zimą, a te mają najlatwiej. Ja zupełnie nie mam stylu, no chyba ,że dresowy. No nie zawsze, ale jestem dość dziwnej figury, bo spodnie, żeby były dobre w udach zawsze są za duże w pasie. Więc kupuję dresowe, a mój dwudziestoletni syn i osiemnastoletnia córka, którzy garderobę mają na wysokim poziomie mówią, że robię im obciach. Czytam Twojego bloga już tak dlugo i bloga Pani Agnieszki tej od czerni i dziś doszłam do wniosku, że styl, albo się ma od urodzenia, albo nie. I już. Mi tak naprawdę nawet żadne kolory nie pasują, jedyne co wiem to to, że pomarańczowy stawia kropkę nad i, i wtedy wyglądam jeszcze koszmarniej. Ale pomimo to nadal będę czytać Twojego bloga, z nadzieją, że może kiedyś znajdę swój styl. Pozdrawiam Gosia.
To nie jest jakiś rzadki przypadek że talia w stosunku do ud jest mniejsza:) ja też mam mocny dół i dlatego częściej wybieram sukienki, zwykle kobiety z wiekszymi nogami wyglądaja lepiej w sukienkach przed kolano nawet niż w spodniach. Może też spróbuj:) Jest wiele kobiet przy tuszy, które wygladaja stylowo. To raczej kwestia podejścia niż posiadania jakichś szczególnych atutów
Śliczny jest ten sweter :) A podejście numer 1 chyba najbardziej mi się podoba, chociaż ja chyba jestem bliższa temu drugiemu :)
Zimą zdecydowanie środek, czyli opcja nr2. Latem także, ale z tendencją do nr 3. Mój uniform poza zimą, to sukienka i obcasy, więc siłą rzeczy wyglądam „bardziej” niż w spodniach, kurtce i płaskich butach. Chociaż oczywiście staram się, aby te zimowe elementy, były najlepsze, jakie mogą być. Czasami zakładam zimą również wełniany płaszcz i kozaki na obcasach, ale obecnie rzadziej niż w przeszłości. Mam takie fazy, w różnych latach, różnie mi to wychodzi.
P.S. Mario, Twój wizerunek zachwyca mnie coraz bardziej!
Mario, muszę powiedzieć, że od kiedy czytam Twojego bloga, Twój styl fajnie ewoluował i wyglądasz coraz piękniej – zarówno bardziej podobają mi się Twoje stroje jak i makijaż i fryzura. Tak trzymać! :)
Wyglądasz pięknie, ale… No właśnie, jest jedno ale. Płaszcz, torebka, zegarek – wszystkie te rzeczy są, jak dla mnie, bardzo drogie. Myślę, że wielu osób nie stać na takie ubrania. Chętnie zobaczyłabym ładną, ale niedrogą stylizację. Że się da to zrobić, pokazuje „Pojedynek na modę”. Tylko, że tam są tworzone zestawy dla młodych dziewczyn, a mnie interesują ubrania dla trochę starszych kobiet w klasycznym stylu.
Jak zwykle rzeczowo i na temat, dzięki!
Prośba o pomoc. Mam zaproszenie na urodziny firmy, 500 osób, elegancka restauracja w hotelu,godz 20, strój casual. Czyli jak? czarny kombinezon i ramoneska, srebrna sukienka i ramoneska, czy lepiej elegancki żakiet i spodnie, a barwny top, np czarno czerwony, czerwona sukienka z dżerseju i czarny żakiet, kardigan? Dżinsy odpadają ze względu na nadwagę, reprezentuję instytucję finansową ,Mogę tylko buty na słupku 4-5 cm niestety. Może jakieś podpowiedzi?
Wybrałabym sukienkę lub kombinezon. Ramoneska wydaje mi się zbyt mało elegancka. Widzę, to np. tak: koronkowa, ołówkowa sukienka do kolan, bez dużego dekoltu (mógłby np. być dekolt typu łódka), na to marynarka „chanelka”, buty na kilkucentymetrowym słupku powinny być ok. plus jakaś elegancka, nieduża torebka.
Mi się opcje z ramoneską, zarówno kombinezon, jak i sukienka, podobają, ale to dla tego, że ja nie lubię być ubrana bardziej elegancko niż wszyscy. Bo jeżeli tam jest napisane casual, to tak jakby nie chciano zbytniego nadęcia. Ja bym się czuła w bardzo eleganckim żakiecie zbyt sztywno, ale już w jakiejś marynarze luźniejszej spoko.
Dziękuję dziewczyny za Wasze opinie. Zdecyduję w ostatniej chwili , czy kombinezon, czy sukienka. Tez nie chcę się wyróżniać ani na plus, ani na minus.
Torebka w kolorze szminki – świetny pomysł.Ja zazwyczaj dobieram torebkę albo buty pod kolor włosów. Zapraszam do siebie
Podoba mi się mina na ostatnim zdjęciu, serio. To straszne, że bardzo często pozujemy do zdjęć z jakimiś nierealnymi, a często głupawymi „pięknościowymi” minami: dziubki, przygryzanie policzków, wytrzeszcz oczu (zdziwienie), rozchylanie warg etc. A tu proszę – ładnie, trzeźwo, inteligentnie. Można? Można!
Gdyż padał deszcz, a ostania mina wyraża po prostu: kończmy już, chodźmy na kawę :)
Odkąd pamietam, tak intuicyjnie patrzyłam na styl „od środka” ale miałam potrzebę kupowania rzeczy których „jeszcze nie mam” na przykład co sezon kupowałam inny kolor płaszcza lub inny typ swetra na zimę bo przecież „ważne żeby się wyróżniało” lub „żeby widać było że coś jest nowe”. Ale w końcu uświadomiłam sobie, że płaszcz khaki do niczego mi nie pasuje, a sweter w serek, pomimo tego, że jest nowy i piękny to leży na dnie szafy, a ja wciąż chodzę w starych golfach. Dzięki Twojemu blogowi zdefiniowałam swój uniform i paletę kolorystyczną oraz przestałam się przejmować tym, że mam trzeci czarny płaszcz z rzędu i prawie same golfy na zimę:-)
Teraz świadomie noszę swój uniform: wąskie spodnie, koszulka/bluzka plus żakiet/kardigan w ograniczonej palecie: granat, czerń, szarość i czerwień/bordo z dodatkiem, bieli, zółci i beżu. Dzięki Twojemu blogowi przyjrzałam się również mojej szafie „od dołu” i wyrzuciłam wszystkie zużyte koszulki, stare bluzy i wytarte spodnie. Powoli wymieniam piżamy, które zawsze traktowałam marginalnie. Pozostaje mi teraz analiza stylu „od góry”:-)
Bardzo podoba mi się ta koncepcja, oraz koncepcja „uniformu”. Wydaje mi się, że mam sporo ubrań i są dosyć różnorodne, więc chyba udało mi się wypracować kilka schematów:
1) dżinsy plus długi sweter/dżinsy plus tunika/dżinsy plus bawełniana koszula z długim rękawem, buty bez obcasów
2) sukienka/spódnica ołówkowa/spódnica przed kolano w kształcie litery A/spódnica 3/4 rozkloszowana/ bluzka/żakiet – do tego cieliste rajstopy i baleriny, rzadziej szpilki
ostatnio: czarne rajstopy, czarne baleriny, czarna bluzka i kolorowa spódnica (taki mam kaprys ;) )
3) na specjalne okazje: czarna sukienka przed kolano, szpilki, żakiet, cieliste rajstopy
Mam też ubrania w stylu pomiędzy poziomem 1 i 2 – noszę je w zależności od humoru, ale nie na eleganckie okazje i nie w życiu zawodowym: spódnica dresowa/sukienki w łączkę/łącznie 2-3 sukienki i spódniczki mini/prześwitujące bluzki/bluzki na ramiączkach
Kiedyś kupowałam więcej ubrań, teraz nie kupują prawie wcale. Staram się nosić wszystko, co mam w szafie i na razie nie mam potrzeb, jeśli chodzi o ubrania (potrzebuję dokupić 3-4 rzeczy, ale czekam na promocje).
Świetny wpis, muszę przemyśleć swoją garderobę :-)
Praktycznie stosuję na codzień podejście nr 2, ale coraz bardziej widzę potrzebę wprowadzenia wariantu nr 1, tj większego „ogarnięcia” w ubraniach „po domu”
A ja zapytam o coś zupełnie innego – czy któraś z was po określeniu wizji, inspiracji, uniformów itp cały czas ma potrzebę kupować, bo widzi mnóstwo świetnych rzeczy, które pasowałyby do danego stylu i po prostu się w nich zakochuje?
Styl mam określony (spodobał mi się italian chic, ale z lekkim „effortless” w stronę french chic), paletę kolorów też, uniform letni, uniform jesienno-zimowy, kupione basic’i, kupione „extra” rzeczy które mają podkręcić stylizacje… Pracowałam nad tym parę lat, sukcesywnie pozbywając się rzeczy i zastępując je nowymi, w związku z czym w mojej szafie wszystko do siebie pasuje. Potrzebuję dokupić parę rzeczy, i to totalnie podstawowych – typu buty, bielizna, jedna czy dwie spódnice – ale przy wyszukiwaniu rzeczy „z listy” oglądam inne, też totalnie w moim stylu, ale takie, których mam już sporo – kolejna sukienka, bluzka. Moją słabością są zwłaszcza sukienki i buty.
Milionerką nie jestem, szafy też nie mam przepastnej jak Mariah Carey :D i coś z tym muszę zrobić. I zastanawiam się, czy po prostu ten styl mi się znudził, albo tak naprawdę nie pasuje do mnie i nie cieszę się rzeczami które mam i w których świetnie wyglądam? A może po prostu jestem zakupoholiczką i potrzebuję terapii? :D Nie wiem czy co to napisałam ma sens, ale może ktoś mnie zrozumie ;)
Pozdrawiam was dziewczyny!
Podejście „od dołu” miałam chyba zawsze. Są takie ubrania, których nie jestem w stanie ścierpieć na sobie nawet leżąc chora w łóżku. A jeśli chodzi o kupowanie ubrań „po domu”, to ja zlecałam szycie podomowych sukienek i szlafroczków i nie żałuję ani jednego grosika :) Przebieranie się po powrocie z miasta jest dla mnie jak mycie rąk.
Podejście „od środka” jest mi bliskie o tyle, że właściwie nie lubię spędzać za wiele czasu nad myśleniem o ubraniach. Wolałabym mieć szafę z której wyciągam ubrania na ślepo i zawsze to dobrze wygląda, ale to dla mnie bardzo trudne – ciężko mi znaleźć rzeczy dokładnie w moim guście, rozmiarze i jeszcze akceptowalne dla budżetu…
A to „od góry” czasem stosuję i idę nadubrana na uczelnię albo do pracy (w której i tak się przebieram w szpitalny mundur). Niezmiennie poprawia mi to humor, więc polecam :)
Dodam, że maluję się rzadko, to akurat nie jest dla mnie wyznacznik zadbania. Podobnie z paznokciami – ważne by były czyste i równe. Układaniu włosów też nie poświęcam dużo czasu, ale ich wygląd jest dla mnie bardzo ważny i jeśli akurat mimo starań (a tych nie odpuszczam prawie nigdy) mam bad hair day, to mi to psuje humor ilekroć spojrzę w lustro :(
Mogłaby mi Pani zdradzić rozmiar prezentowanego na zdjęciach płaszcza? Czaję się na ten model, ale ani podane wymiary, ani zdjęcia modelki nie ułatwiają mi wyboru rozmiaru – wolałabym żeby był bardziej dopasowany. Zazwyczaj noszę rozmiar 36, czasami 38 i nie wiem czy zamówić XS czy S :)
Moja odpowiedź to bez dwóch zdań rozpoczęcie od środka. Niewiele mam wspomnień/fantazji, które mogłyby posłużyć jako punkt wyjścia do rozpoczynania „od góry”, a w moich sytuacjach „od dołu” potrafię zacisnąć zęby i wyjść do sklepu czując się jak jedna wielka kupa. Więc kiedy zaczęłam moją przygodę z ubraniami czy modą jako taką to kompletnie intuicyjnie rozpoczęłam ze środka. Dodatkową motywacją był dla mnie fakt, że non-stop wtedy marzłam i naprawdę na gwałtu rety potrzebowałam uniformu, który zapewni mi nie tylko wygląd, ale i komfort.
Aktualnie jestem na etapie „schodzenia ze środka w dół”, a potem na koniec chciałabym sprawić sobie parę takich naprawdę wystrzałowych, wyjściowych rzeczy, które będą też naturalnym przedłużeniem mojego stylu z poziomu „dolnego” i „środkowego”.