Dostałam od Zosi bransoletkę na dzień matki. Minęło zaledwie kilka dni, a ja już doszłam do wniosku, że ta bransoletka i ja będziemy nierozłączne. Za każdym razem jak na nią patrzę, robi mi się cieplej na serduchu. Stworzyłam sobie z ulubionym, srebrnym pierścionkiem taki swoisty zestaw, który będzie ze mną zawsze. Widzę, że to ma sens – mieć coś ważnego dla Ciebie przy sobie. Coś, na czym na chwilkę zawiesisz wzrok i co, przeniesie Cię do jakiegoś miłego miejsca lub poprawi samopoczucie lub przypomni, że jesteś ważna. Ale nie trzeba tego koniecznie zdobywać w jakiś znaczący czy monumentalny sposób. Można przecież samemu nadać odrobiny magii, czemuś co już mamy albo czemuś co mieć będziemy.

Niektórzy tenisiści mają swoje ulubione zestawy biżuterii, którymi bawią się między gemami, które traktują jako talizmany. To takie trochę przywoływanie się tą biżuterią do porządku, potwierdzenie bycia tu i teraz. I trochę to przypomina mi totemy z filmu Incepcja, które były przypisane do poszczególnych osób i których mogli dotykać tylko ich właściciele – totem pokazywał czy jesteś w realnym świecie, czy śnisz.

I wydaje mi się to, korzystnym dla stylu, by mieć swój totem. Niekoniecznie biżuterię, ale może ukochany kolor szminki na ustach, może tatuaż, a może oprawki, szczególny rodzaj manicure, a może jakiś kamyk w kieszeni. Z jednej strony mogłoby to być coś intymnego, co nie będzie dostrzegalne dla świata, ale z drugiej strony może to być coś w rodzaju znaku rozpoznawczego, co my same widzimy, ale dajemy to też dostrzec innym.

Gdybyś miała wybrać dla siebie „totem”, co by to było?