O uniformie pisałam w tym poście: Szafa od podstaw – uniform

Wspominam o uniformie już na początku, ponieważ dzisiaj opiszę zagadnienie, które może Wam się lekko z uniformem kojarzyć. A ja tego bym nie chciała. Dzisiaj będzie o standardzie, to jest coś innego niż uniform. Chciałabym żebyście się dobrze wczytały, żeby wyłapać różnicę.

Uniform ułatwia nam codzienne ubieranie się i robienie zakupów. To taki schemat, który najczęściej powtarzamy, gdy się stylizujemy. Uniformem może być na przykład zestaw typu: sweter wkładany przez głowę, spodnie cygaretki i mokasyny. Ustalenie uniformu jest równocześnie ustaleniem naszej najbardziej charakterystycznej sylwetki – możemy powtarzać daną sylwetkę, ale zmieniać kolory, materiały, jakieś inne detale w tej sylwetce, trzymając się jednak ustalonego schematu. Przykłady uniformów znajdziecie we wpisach: Kobieca konsekwencja i Męska konsekwencja.

O uniformie dużo się pisze i ta idea jest szeroko znana. A ja wymyśliłam sobie inną ideę i nazwałam ją standardem. Być może są jakieś artykuły na ten temat i gdzieś nazywane jest to inaczej, ale jak na razie nie mam takiej wiedzy.

Otóż standard to Twoja najgorsza sylwetka, która jest jednocześnie początkiem nowej, lepszej garderoby i Twoim punktem odniesienia. Wprowadzenie standardu ma na celu sprawienie, że od tej pory ubierasz się wyłącznie dobrze, że nikt nigdy nie zobaczy się w wymiętolonym podkoszulku i poplamionych dresach, że nie wstydzisz się nigdy swojego stroju. Standard jest po to, by codziennie walczyć o lepszy wygląd, a po jakimś czasie zaprzestać walki i w naturalny sposób osiągnąć stylową nirwanę. A teraz w punktach:

1. Ustalasz sobie, jakie jest „najgorsze” wydanie w którym ktoś może Cię zobaczyć. Najgorsze z najlepszych. To taki mały paradoks, ale żeby wyglądać zawsze wspaniale, nie powinnaś szukać stylizacji w której będziesz najpiękniejsza, tylko znaleźć tak prostą i osiągalną stylizację, która będzie przez Ciebie wykonana w nawet gorsze dni, że wciąż będzie super (styl to nie są pojedyncze stylizacje, tylko cały proces „noszenia się”). Czyli nie szukasz wyjątkowych kreacji jak na czerwony dywan, tylko czegoś w czym wyskoczysz po bułki albo otworzysz drzwi listonoszowi, ale wciąż będziesz pięknie wyglądać.

Swój standard ustaliłam sobie miesiąc temu, chociaż już od wczesnej wiosny starałam się trochę pozmieniać w kwestiach stylu i wprowadziłam sztywniejsze zasady dotyczące swojego ubioru. Na początku była to dla mnie trudność, teraz te wszystkie zasady są oczywistością. Przywykłam do lepszego po prostu. Oto moja „najgorsza z najlepszych sylwetek”.standardŹródła zdjęć: bluzka, spodnie, szminka, torebka, półbuty, klapki. Dokładnie zgadzają się tylko buty, reszta jest podobna do moich ubrań, bo nie ma ich już w sklepach internetowych. Moje rurki są z Big Stara, bluzka z Reserved, a torebka z Wittchena.

Ustaliłam sobie, że nawet w takie dni w które mi się już nic nie chce to będzie moje minimum wyglądu. Do tego staram się też mieć zawsze pomalowane usta i oczy. To nie znaczy, że w gorsze dni chodzę tak ubrana. To znaczy, że nie pozwalam sobie wyglądać gorzej niż w tej sylwetce, którą Wam przedstawiłam.

2. W standardzie chodzi nie tyle o konkretne ubranie, co o odczucie z nim związane. Trzeba znaleźć świetną sylwetkę w której wygląda się super, jednocześnie osiągalną najmniejszym nakładem pracy. Musisz się czuć w takim ubraniu znakomicie, ale jednak mieć świadomość, że może być tylko lepiej. To nie jest łatwe zadanie, bo znalezienie punktu odniesienia jest zawsze najtrudniejsze. Standard musi być prosty, komfortowy, a przy tym dość uniwersalny – tak byś mogła czuć się w nim dobrze niezależnie od otoczenia.

3. Ten standard to jest od teraz schemat do którego równasz w swoje gorsze dni. Wiadomo, że takie się pojawiają i czasem tak mocno dobijają, że nie chce się nawet wstać z łóżka. W tym sensie będzie to na początku walką. Trzeba się odbijać od dna i dążyć do osiągnięcia efektu ze standardu. To nie znaczy, że trzeba ubrać się dokładnie tak jak w standardowej sylwetce. To znaczy ubrać się w taki sposób, by poziom satysfakcji z ubioru był przynajmniej taki jak przy noszeniu standardu. Czyli możesz stworzyć kilka różnych stylizacji i porównywać je do standardu. Jeżeli w którejkolwiek z nich czujesz się gorzej niż w tej standardowej to musisz ją odrzucić.

4. W lepsze dni staraj się przewyższać standard. Wyśrubuj swój styl. Wyzwij siebie na pojedynek. Podnoś poprzeczkę, bo od tej pory najniżej, gdzie możesz spaść to do standardu. On w pewnym sensie jest Twoim materacem. Będziesz wyglądać gorzej, gdy nie zdołasz wyglądać tak jak sobie wymarzysz, ale dzięki porównaniu do standardu, będzie to tylko „stosunkowo gorzej”. Bo pamiętaj, że nie możesz wyjść z domu w czymś, co jest gorsze od standardu.

5. Standard jest tylko dla Ciebie. Ścigasz się tylko z jedną osobą, ze sobą. Nieważne więc jakie inni mają standardy i nie ważne co sądzą o Tobie. To Ty ustalasz swoją najgorszą (z najlepszych) sylwetkę i nikomu nic do tego. Nie możesz krytykować mojego standardu, bo on nie ma nic wspólnego z Tobą, a ja nie mogę wpływać na Twój standard, bo nie znam Twojego toku rozumowania, trybu życia czy innych czynników od których uzależniasz swój wygląd. Dla jednego w standardzie mogą się znaleźć trampki, a dla kogoś innego buty na słupku. Wszystko rozpatrujemy indywidualnie.

6. Standard wymusza kupowanie ubrań tylko dobrej jakości i porównywalnych lub lepszych od niego. Nie kupujesz od tej pory rzeczy, które są gorsze od jakiegokolwiek elementu z Twojego standardu. Twoja garderoba powoli zapełnia się takimi ubraniami z których możesz formować coraz ładniejsze zestawy. Naturalną koleją rzeczy zaczynasz dostrzegać, że niektóre ubrania są już dla Ciebie niewystarczająco dobre: zbyt niechlujne, zbyt marnej jakości, zbyt zużyte lub bezkształtne, zbyt oddalone od Twojego stylu.

Dobra, Wasza kolej. Proszę Was o opisanie swojej standardowej sylwetki. Czyli: gdybyście miały od teraz się ogarnąć i starać się mocniej, by wyglądać super, jaka byłaby Wasza najgorsza z najlepszych stylizacji?