O uniformie pisałam w tym poście: Szafa od podstaw – uniform
Wspominam o uniformie już na początku, ponieważ dzisiaj opiszę zagadnienie, które może Wam się lekko z uniformem kojarzyć. A ja tego bym nie chciała. Dzisiaj będzie o standardzie, to jest coś innego niż uniform. Chciałabym żebyście się dobrze wczytały, żeby wyłapać różnicę.
Uniform ułatwia nam codzienne ubieranie się i robienie zakupów. To taki schemat, który najczęściej powtarzamy, gdy się stylizujemy. Uniformem może być na przykład zestaw typu: sweter wkładany przez głowę, spodnie cygaretki i mokasyny. Ustalenie uniformu jest równocześnie ustaleniem naszej najbardziej charakterystycznej sylwetki – możemy powtarzać daną sylwetkę, ale zmieniać kolory, materiały, jakieś inne detale w tej sylwetce, trzymając się jednak ustalonego schematu. Przykłady uniformów znajdziecie we wpisach: Kobieca konsekwencja i Męska konsekwencja.
O uniformie dużo się pisze i ta idea jest szeroko znana. A ja wymyśliłam sobie inną ideę i nazwałam ją standardem. Być może są jakieś artykuły na ten temat i gdzieś nazywane jest to inaczej, ale jak na razie nie mam takiej wiedzy.
Otóż standard to Twoja najgorsza sylwetka, która jest jednocześnie początkiem nowej, lepszej garderoby i Twoim punktem odniesienia. Wprowadzenie standardu ma na celu sprawienie, że od tej pory ubierasz się wyłącznie dobrze, że nikt nigdy nie zobaczy się w wymiętolonym podkoszulku i poplamionych dresach, że nie wstydzisz się nigdy swojego stroju. Standard jest po to, by codziennie walczyć o lepszy wygląd, a po jakimś czasie zaprzestać walki i w naturalny sposób osiągnąć stylową nirwanę. A teraz w punktach:
1. Ustalasz sobie, jakie jest „najgorsze” wydanie w którym ktoś może Cię zobaczyć. Najgorsze z najlepszych. To taki mały paradoks, ale żeby wyglądać zawsze wspaniale, nie powinnaś szukać stylizacji w której będziesz najpiękniejsza, tylko znaleźć tak prostą i osiągalną stylizację, która będzie przez Ciebie wykonana w nawet gorsze dni, że wciąż będzie super (styl to nie są pojedyncze stylizacje, tylko cały proces „noszenia się”). Czyli nie szukasz wyjątkowych kreacji jak na czerwony dywan, tylko czegoś w czym wyskoczysz po bułki albo otworzysz drzwi listonoszowi, ale wciąż będziesz pięknie wyglądać.
Swój standard ustaliłam sobie miesiąc temu, chociaż już od wczesnej wiosny starałam się trochę pozmieniać w kwestiach stylu i wprowadziłam sztywniejsze zasady dotyczące swojego ubioru. Na początku była to dla mnie trudność, teraz te wszystkie zasady są oczywistością. Przywykłam do lepszego po prostu. Oto moja „najgorsza z najlepszych sylwetek”.Źródła zdjęć: bluzka, spodnie, szminka, torebka, półbuty, klapki. Dokładnie zgadzają się tylko buty, reszta jest podobna do moich ubrań, bo nie ma ich już w sklepach internetowych. Moje rurki są z Big Stara, bluzka z Reserved, a torebka z Wittchena.
Ustaliłam sobie, że nawet w takie dni w które mi się już nic nie chce to będzie moje minimum wyglądu. Do tego staram się też mieć zawsze pomalowane usta i oczy. To nie znaczy, że w gorsze dni chodzę tak ubrana. To znaczy, że nie pozwalam sobie wyglądać gorzej niż w tej sylwetce, którą Wam przedstawiłam.
2. W standardzie chodzi nie tyle o konkretne ubranie, co o odczucie z nim związane. Trzeba znaleźć świetną sylwetkę w której wygląda się super, jednocześnie osiągalną najmniejszym nakładem pracy. Musisz się czuć w takim ubraniu znakomicie, ale jednak mieć świadomość, że może być tylko lepiej. To nie jest łatwe zadanie, bo znalezienie punktu odniesienia jest zawsze najtrudniejsze. Standard musi być prosty, komfortowy, a przy tym dość uniwersalny – tak byś mogła czuć się w nim dobrze niezależnie od otoczenia.
3. Ten standard to jest od teraz schemat do którego równasz w swoje gorsze dni. Wiadomo, że takie się pojawiają i czasem tak mocno dobijają, że nie chce się nawet wstać z łóżka. W tym sensie będzie to na początku walką. Trzeba się odbijać od dna i dążyć do osiągnięcia efektu ze standardu. To nie znaczy, że trzeba ubrać się dokładnie tak jak w standardowej sylwetce. To znaczy ubrać się w taki sposób, by poziom satysfakcji z ubioru był przynajmniej taki jak przy noszeniu standardu. Czyli możesz stworzyć kilka różnych stylizacji i porównywać je do standardu. Jeżeli w którejkolwiek z nich czujesz się gorzej niż w tej standardowej to musisz ją odrzucić.
4. W lepsze dni staraj się przewyższać standard. Wyśrubuj swój styl. Wyzwij siebie na pojedynek. Podnoś poprzeczkę, bo od tej pory najniżej, gdzie możesz spaść to do standardu. On w pewnym sensie jest Twoim materacem. Będziesz wyglądać gorzej, gdy nie zdołasz wyglądać tak jak sobie wymarzysz, ale dzięki porównaniu do standardu, będzie to tylko „stosunkowo gorzej”. Bo pamiętaj, że nie możesz wyjść z domu w czymś, co jest gorsze od standardu.
5. Standard jest tylko dla Ciebie. Ścigasz się tylko z jedną osobą, ze sobą. Nieważne więc jakie inni mają standardy i nie ważne co sądzą o Tobie. To Ty ustalasz swoją najgorszą (z najlepszych) sylwetkę i nikomu nic do tego. Nie możesz krytykować mojego standardu, bo on nie ma nic wspólnego z Tobą, a ja nie mogę wpływać na Twój standard, bo nie znam Twojego toku rozumowania, trybu życia czy innych czynników od których uzależniasz swój wygląd. Dla jednego w standardzie mogą się znaleźć trampki, a dla kogoś innego buty na słupku. Wszystko rozpatrujemy indywidualnie.
6. Standard wymusza kupowanie ubrań tylko dobrej jakości i porównywalnych lub lepszych od niego. Nie kupujesz od tej pory rzeczy, które są gorsze od jakiegokolwiek elementu z Twojego standardu. Twoja garderoba powoli zapełnia się takimi ubraniami z których możesz formować coraz ładniejsze zestawy. Naturalną koleją rzeczy zaczynasz dostrzegać, że niektóre ubrania są już dla Ciebie niewystarczająco dobre: zbyt niechlujne, zbyt marnej jakości, zbyt zużyte lub bezkształtne, zbyt oddalone od Twojego stylu.
Dobra, Wasza kolej. Proszę Was o opisanie swojej standardowej sylwetki. Czyli: gdybyście miały od teraz się ogarnąć i starać się mocniej, by wyglądać super, jaka byłaby Wasza najgorsza z najlepszych stylizacji?
Moja szafa pęka w szwach od rzeczy, których nie noszę. Zawiera ubrania w rozmiarze od 32 do 46, bo taką drogę przebyłam w kwestii swego rozmiaru. ;) Jestem studentką, pracuję za darmo w kancelarii i mam stos rzeczy, na które muszę mieć pieniądze, od aplikacji po długie podróże po całym świecie. Tak sobie pomyślałam, czytając o kompletowaniu zawartości szafy od podstaw – może akcja w stylu „sprzedaj pięć marynek, których już nie nosisz, a za uzbieraną kwotę kup jedną, która na lata skradnie i Twoje serce, i Twój gust”. :)
Taka idea zamiany rzeczy gorszych jakościowo i w większej ilości na lepsze, choć byłoby ich mniej jest oczywiście fajna, ale mam wrażenie, że można to podpiąć pod każdą z metod i że w pewnym sensie wyczerpano już ten temat wszędzie :) A tak naprawdę Izabella to musisz bardzo rozważnie podejść do zakupów, nie wiem czy rewolucja i wyrzucanie wszystkiego będzie dobrym początkiem. Może lepiej zabrać się w ten sposób do tego: Szafa od podstaw – biała kartka.
Wyrzucę wszystko, w co się nie mieszczę. ;)
kłania się Czysta Wiosna, która kocha klasykę połączoną z boho klimatami. mój stadard na cieplejsze dni : czarne spodnie ze ściągaczami, szary T-Shirt, czarne gladiatorki, pomidorowy lakier na paznokciach u stóp, podkreślone kości policzkowe, usta i brwi.. na chłodniejsze dni zarzucony szary długi kardigan z kapturem. świetny artykuł, żeby przypomnieć mi, że trzeba popracować nad standardem dla mojej fryzury, nie można ciągle chodzić w 'messy bun’ach” :)
O, to powiem Ci, że ja też mam trochę kłopot z włosami, bo pomimo chęci i różnych fajnych fryzur w folderach z inspiracjami nie czuję się za dobrze, gdy mam coś zbyt skomplikowanego na głowie. Dlatego wypracowuję ostatnio taką pielęgnację po której widzę, że włosy na drugi dzień są ładne, puszyste i czeszę kitkę albo noszę rozpuszczone, ale wiem, że ładnie to wygląda.
Najgorsza z najlepszych hm… Po pierwsze proste dzinsy rurki ,wiem że mogę poszaleć z kolorami wzorami,fasonami ,ale takie rurki to minimum .Po drugie t-shirt z nadrukiem lub napisem taki ,który lubie ale nie jest jakoś moim ulubionym.Po trzecie ramoneska standard dla mnie noszę ja zawsze co prawda to mój ulubiony ciuch,ale to podstawa mojego stylu.Po czwarte buty wiedzminki,glany wymagają dużego zadbania i dobrania stylizacji,wiedzminki nie są tak wymagające.Świetny wpis :D Metoda jest bardzo fajna i motywuje mnie bo często zdarza mi się machnąć ręką na to co w dziś się ubiorę.
Jakie to buty wiedźminki?
Właśnie! Jakie to buty? :D
To mało popularna nazwa spotkałam się z nią parę lat temu.Pojęcie to obejmuję ciężkie botki na lekko podwyższonej podeszwie http://www.czasnabuty.pl/product-pol-10846-MILITARNE-BUTY-Z-CWIEKAMI-9035B-S3-12P.html coś w tym stylu co dałam w linku aczkolwiek to w linku to taka lekka wersja.
Dzięki Sali. Bardzo ładny i jak na moje oko całkiem osiągalny zestaw, który jednocześnie ma pazura i tak naprawdę to trudno go zepsuć. Osobiście bardzo mi się podoba, chociaż oczywiście to Tobie ma się podobać najbardziej. Ale na ulicy bym się obejrzała na bank za Tobą :)
Bardzo mi miło. Przy okazji daje linka do mojego polyvore’a są tam przeróżne stylizacje ,bo staram się zrobić coś dla każdego,ale parę stylizacji npi inspiracja Liu wen czy Cara Delevingne są mi bliskie
http://sara-wiater.polyvore.com
Czuję dość mocno ta ideę, nie żebym wcześniej stosowała, bo czytam o tym pierwszy raz, ale coś w tym jest! Najłatwiej jednak skręcić stylowi kostkę codziennymi rzeczami, a chwila lenia albo skupienie na czym innym tylko sprawę ułatwia. No, przynajmniej mi się często zdarza rozważać pokusę czy nie popuścić i nie zostać w pracy w rowerowych ciuchach (znaczy górze, bo spodnie zawsze i tak oberwą błotem), skoro i tak będę mieć na tym fartuch albo czy nie skoczyć tak na szybko do sklepu. No, ale żałuję każdego takiego wyjścia, bo zawsze mi wtedy niekomfortowo ze sobą.
Mam taki 'spadochronowy’ ciuch, mianowicie koszulkę polo (jedną nawet kryzysowo w biurku w pracy). Jakbym miała postanowić co byłoby największym akceptowalnym nieogarem to pewnie w wersji letniej polówka i niech by tam nawet dresy (tj. dzianinowe spodnie z prostymi nogawkami, byle nie były za wąskie), a w wiosenno-jesiennej do tego wełniany sweter w serek. Od uniformu by się to jednak różniło, bo najbardziej lubię siebie w bawełnianej dobrej koszuli i chinosach.
Zastanawiam się jednak jak powinna wyglądać moja najgorsza wersja ,,sportowa”, bo na weekendowych wypadach albo wakacjach to wyglądam i czuję się tak, że tylko #żal – w sensie zawsze mi nie gra jakiś szczegół, a to kształt kieszeni, a to lamówka pieczołowicie dorzucana do prawie każdego ciucha, chyba tylko odblaskom wybaczę wszystko. No niestety, albo ja nie umiem szukać albo mam obsesję albo ciuchy sportowe zwykle są niekompatybilne z moją stylówą ;)
No to cieszę się, że czujesz to co ja odnośnie tego, że styl jest budowany dzień w dzień. Bo tak naprawdę to na blogach i w magazynach nie ma za bardzo codziennego stylu, tylko są jakieś przebłyski stylu. Co jest fajne, ale przecież te przebłyski nie są wystarczającym budulcem. Trzeba widzieć daną osobę codziennie i to te najgorsze momenty świadczą o niej, a nie te najlepsze.
No, szczera prawda, między innymi dlatego ciężko mi się zbiera inspiracje spoza życia codziennego.
Myślę, że trzeba znajdować jakieś punkty zaczepienia w tych idealnych zdjęciach. Nie brać wszystkiego w całości, tylko sobie coś wybierać. Ja tak na ogół robię.
Nie wiem, czy ta metoda będzie dla mnie kluczowa podczas budowania garderoby, ale warto wziąć sobie te rady do serca i określić poziom, poniżej którego się już nie schodzi. No bo bez przesady ;-) U mnie takim minimum, kiedy muszę szybko wyjść to rurki, jasny t-shirt, jasna ramoneska i baleriny. Równając w górę, chcę by moim uniformem stały się koszule o nietypowym kroju + cygaretki :-)
O, to poszłaś nawet krok dalej i już wymyśliłaś sobie następne etapy, hihi. Czasem właśnie trzeba sięgnąć dna, nawet w stylu :)
Bardzo ciekawy punkt widzenia. Myślę, że ma duże znaczenie w sytuacjach, kiedy sporo przebywa się i/lub pracuje w domu. Od jakiegoś czasu próbuję zweryfikować ten obszar mojej garderoby bo dosyć mam tego „domowego rozmemłania”. I tu moim standardem będzie coś miękkiego (porządne, fajnie wyglądające dresy lub legginsy), dopasowanego (ale nie zbyt ciasnego – zwłaszcza pod pachami!) i takiego, co będzie mi się naprawdę podobać a nie stanie się kolejnym zakupem „z braku laku”. Bardzo to enigmatyczny opis ale jestem w trakcie przetwarzania tej koncepcji i Twój wpis potwierdza to, o czym myślałam od jakiegoś czasu. Dzięki! :)
Kasiu, czyta się to spoko, ale uważaj z tymi dresami. O ile do legginsów jest się w stanie dużo fajnych rzeczy dopasować to z dresami można przesadzić i po pewnym czasie skończyć z 75% szafy w stylu sportowym albo niestety z rozlazłymi koszulkami :( A można jeszcze pokombinować z takimi naprawdę miękkimi jeansami np. boyfriendami :)
Kasiu, a jak lubisz sukienki, to latem (szczególnie w upalne dni) przewiewne sukienki są świetnym rozwiązaniem – ja uwielbiam takie o koszulowym kroju – mogę w nich odebrać paczkę od kuriera, pogadać na balkonie z sąsiadką, wyskoczyć po bułki i przyjąć niezapowiedzianego gościa :D
O fajny pomysł też muszę o tym pomyśleć
Dziewczyny, dziękuję za podpowiedzi! Sukienki koszulowe to fajny pomysł – muszę się za czymś takim rozejrzeć.
Hej,
sto lat nie komentowałam, ale dzisiaj muszę! To jest absolutnie genialny pomysł (z resztą, jak większość pomysłów, które nam podsuwasz)! :)
Ostatnio „wzięłam się” za siebie i moją garderobę (no dobra, garderobunię :D ). Od dawna czułam się na zasadzie „niby mam jakiś swój styl, niby wiem co mi się podoba, a co nie, ale ciągle coś tu nie gra”. Przesiedziałam dwa dni na Twoim blogu, przypominając sobie najciekawsze posty, kolejne dwa dni spędziłam na pinterest tworząc kolaże, moodboardy itp. Następnie wypisałam sobie „reguły” stylu, który chciałabym osiągnąć. Dzisiaj zrobiłam szczegółową listę ubrań i dodatków, której nadałam tytuł „Idealna garderoba – wersja luksusowa :)” (luksusowa, bo ta lista jest baaardzo rozbudowana) i po przeanalizowaniu, okazało się, że muszę dokupić tylko kilka rzeczy, niektórych się pozbyć, a resztę powoli wymieniać na podobne, tylko lepszej jakości!:) Czyli troszkę podobnie do tego, o czym tu piszesz. Mam już określone standardy, teraz tylko muszę podciągnąć poziom. Ta cała zabawa byłaby o wiele trudniejsza, bez Twojego bloga. Podsumowując: dzięki, że jesteś, Mario! :) O.
Oli, wszystko to co piszesz jest niezwykle ciekawe. Bo ja naprawdę nie wiem co Ty chcesz poprawiać krejzolko :) Pamiętam, że jak Cię pierwszy raz jeszcze na aipmilo zobaczyłam to mi szczęka opadła w takim sensie, że można tak dobrze dobrać styl do urody i być taką prawdziwą <3
Oj jaka jesteś kochana! Dziękuję! :) Tak, większość zestawów z bloga jest jak najbardziej aktualna, ale chciałam (troszkę!) odejść od czerni, dopasować styl do trybu życia (więcej wygody) i ustalić pewne zasady, żeby łatwiej mi się żyło i ubierało. Przez ostatni rok wiele się wydarzyło w moim życiu, z jednej strony styl i estetyka zeszły na dalszy plan, a z drugiej dostałam potrójną dawkę estetycznych bodźców i trochę się pogubiłam w priorytetach. W mojej szafie znalazło się sporo nowych rzeczy, często kupionych pod wpływem impulsu, dlatego poczułam potrzebę „ogarnięcia się” w tym temacie. :) Myślę znowu nad założeniem bloga, więc może „pochwalę się” wkrótce zmianami.
A tu kilka kolaży, które stworzyłam do moich notatek. :) Może kogoś zainspirują: pinterest.com/olimpkajamnik/collage
Pozdrawiam, O. :)
kurczę, to teraz mam problem :D jestem jeszcze wciąż uczennicą i mój styl to coś pomiędzy gentlemanem a brytyjską schoolgirl w stylu retro, boho, nieco folk. styl do którego ogólnie aspiruję przedstawia mniej więcej mój pinterest http://aestheslick.polyvore.com/ – no zobacz sama, Mario – czy tu wszystkie te zestawy nie są jednocześnie „bazową” ale i „najlepszą” wersją? ech, problemy.. :D
Powiem Ci, że jestem zachwycona, piękne są te zestawy. I kolorystyka jest spójna, a klimat akurat bardzo do mnie przemawia. Lecz pamiętaj o tych dniach, kiedy się nic nie chce i spróbuj wydedukować, co wtedy… Co jest najłatwiejsze do założenia na siebie, a jednocześnie dalej Cię zadowala.
haha, dokładnie tu widać ulubione książki i fakt, że jestem soft autumn <3
no właśnie z reguły jest to luźny tshirt z fajnego materiału i a) boyfriendy b) minispódnica
problem polega na tym, że nie są to poprostu tak piękne rzeczy jak te na poly – albo wzór, albo tkanina, to jest jakaś tragedia :(
Matko, przepiękne te kolaże. Z Twojego opisu nie wiedziałam o co chodzi, a jak je zobaczyłam to od razu się wyklarowało. Są bardzo klimatyczne. Myslę że wiele z nich jest też mozliwych jako takie bazowe.
Mario, świetny post, jak zwykle :) Jakoś do niedawna miałam gdzieś, że otworzę listonoszowi w piżamie i z chaosem na głowie. Mieszkaliśmy z mężem sami, praca w systemie zmianowym pozwalała na wylegiwanie się w łóżku do południa. Wszystko się zmieniło po urodzeniu syna. To on mnie zmotywował do ogarniania siebie i organizacji całego dnia. Dużo spacerujemy, spotykamy inne mamy i od samego początku postanowiłam, że nie pozwolę sobie na jakieś publiczne rozmemłanie czy nieświeże włosy. Bo sama czuję się z tym fatalnie. I nie mówię tutaj o super przemyślanych outfitach, ale o bazie, która jest dobrze dopasowana, w miarę dobrej jakości i komfortowa – bo lubimy spacerować kilometrami, czasem muszę podnieść/przenieść wózek albo zrobić półtorametrowy krok w piaskownicy ;) Mój standard to rurki, ale nie skinny, tshirt, koniecznie z bawełny z domieszką jakiegoś syntetyku bo wytrzymuje dłużej; parka/ramoneska/kurtka jeansowa. Może to być sukienka, ale bez udziwnień typu dżety, cekiny, sznurki. Do tego conversy, sandałki albo coś na kształt balerin. Makijaż bez fajerwerków – podkład, puder, kreska na powiece i tusz. Dzięki Tobie Mario buduję swoją szafę na nowo – po wielu miesiącach wreszcie doszłam do tego, że jestem wiosną, tyle tylko że jestem dosyć drobna więc unikam wzorów. Ale myślę, że w soczystych ciepłych monochromach też dam radę. Uwielbiam też french chic ale tutaj wiosny maj ą trochę pod górkę – a może po prostu mnie rzadko się trafiają ciepłe beże, granaty czy biele. Na super jakość na razie sobie jeszcze nie pozwalam – dziecięce rączki potrafią załatwić garderobę na amen, więc zaczekam aż maluch podrośnie. Na razie koncentruję się na tym, żeby moje ubranie było z bawełny, lnu albo jedwabiu. Na wełnę i całą resztę materiałów „odzwierzęcych” mam uczulenie :(
Aaaaaa, no i robię czystkę w szafie. Wyprzedaję ubrania, buty, torebki. Muszę przyznać, że serce boli jak sprzedaje się ubrania za żenujący ułamek pierwotnej ceny, ale teraz traktuję to jak dobrą nauczkę. Od teraz 10 razy się zastanowię, zanim kupię bluzkę z poliestru. Nie. Nie kupię na pewno.
Magda, ja miałam podobny impuls, żeby się zmierzyć ze swoim stylem. Doskonale Cię rozumiem i trzymam za Ciebie kciuki. Moim zdaniem na tym etapie nie jest tak ważne, żeby skupiać się na nienagannej jakości, ale bardziej, żeby koniecznie kupować takie rzeczy jakie się będzie intensywnie eksploatowało. Po prostu nie kupuj czegoś, czego nie będziesz nosiła i będzie Ci tylko zajmowało miejsce w szafie. Serdecznie Ci polecam książkę Asi, tutaj moje przemyślenia. Dużo fajnych rzeczy można z niej dla siebie wyciągnąć.
U mnie by się ta metoda niestety nie sprawdziła. Najgorsze moje wydanie to ubrania, które zakładam na szybko do sklepu, gdy np. w trakcie pieczenia ciasta zabraknie mi jednego składnika i muszę po niego szybko wyskoczyć. Wtedy i tak zakładam tylko to, co jest czyste i pierwsze pod ręką, często wcale do siebie nie pasujące. Jednak gdybym miała kupować coraz lepszej jakości ubrania to i tak w takiej sytuacji efekt byłby ten sam, bo wzięłabym to, co pod ręką.
Wydaje mi się, że taka metoda wymaga chyba pracy nad sobą, ja jestem na to raczej zbyt leniwa, nie chciałoby mi się poświęcać tyle czasu i uwagi ubraniom.
Tak to prawda, jest to zdecydowanie pracochłonna metoda! I też dla osób, które chcą się troszkę głębiej zajmować tematem mody. Zastanawiam się dlaczego akurat o ciastach napisałaś, czy to Twoja pasja? Ja piekę ciasto może ze trzy razy w roku :)
Lubię piec ciasta, ale to nie jest moja pasja. Napisałam o nich, bo jakoś najczęściej to właśnie w trakcie ich pieczenia okazuje się, że brakuje mi niezbędnego składnika, którego nie mogę niczym zastąpić :D I to zawsze wtedy, gdy zaczęłam już coś robić. Wtedy o już nie ma możliwości innej niż pilna wizyta w sklepie ;)
Nietuzinkowe ujecie tematu, jak zwykle zreszta. Bardzo lubie zagladac na bloga – wpisy sa inspirujace a jednopczesnie bardzo rzetelne i ipouczajace. Jakby powiedziala moje 16 letnia siostrzenica: LIKE! ;)
Mimo ze uwielbiam czern, moj standard to prosta koszulka w nasyconym kolorze (butelkowa zielen/ciemna czerwien/kobalt), jeansy rurki i botki lub skorzane sandaly z paskow w letniej wariacji tego stroju. Srebrne kolczyki. Dzieki intensywnym kolorom moja cera ozywa, nabiera blasku i wystarczy, ze pomaluje rzesy i ujarzmie niesforne wlosy abym czula sie swietnie. Wypracowalam sobie ten standard calkiem niedawno. Wczesniej byly albo cudowne sukienki albo nijakie zestawy, ktore wprawialy mnie w zly nastroj. Dzis opisany wyzej stroj to najprostsza kombinajcja na gorsze dni, ktora nie uwiera mnie estetycznie, a nie wymaga planowania.
Serdeczne dzięki za te miłe słowa. A powiedz, czy rzeczywiście trzymasz się tego, że często masz na sobie biżuterię, czy lubisz sobie poluzować w tym temacie? Bo ja niedawno miałam takie postanowienie, żeby więcej biżuterii nosić, ale ciężko mi się przełamać. W niedzielę noszę zawsze coś błyszczącego, ale na co dzień to ciężko :)
Oj, na co dzien nosze tylko malenkie kolczyki-sztyfty. Moje ukochane asymetryczne gwiazdki (2 w lewym uchu i jedna w prawym) albo perelki. Nie mam zdrowia do bransoletek, a na szyi niestety nie toleruje zadnych naszyjnikow -nawet najdelikatniejsze lancuszki z metali szlachetnych wywoluja reakcje alergiczna. A w czasach studenckich nosilam ogromne kolczyki, niemal kazdego dnia – mlodosc!
Ja też uwielbiam intensywne kolory! Już od dawna nie miałam nijakich dla mnie beży i innych delikatnych kolorów. Czuję się jakbym znikała w nich. Miło znaleźć kogoś, kto ma tak samo.
Wypracowałam sobie coś w tym rodzaju, ale u mnie to działa tak, że kiedy podczas zakupów idę do przymierzalni, najpierw przyglądam się uważnie sobie w tym, w czym przyszłam. Następnie mierzoną rzecz -to jak ja w niej wyglądam- odnoszę do owego standardu i jeśli efekt nie jest choć trochę lepszy, nie rozważam nawet zakupu. Chodzi o takie ogólne wrażenie. Nawet jeśli teoretycznie wszystko gra (jakość, fason, rozmiar, kolor) -nie kupuję.
Ja przez „standard” rozumiem mój typowy, codzienny wygląd, który jednak w tym momencie jest, jak to ładnie ujęłaś „materacem”.
Możliwe, że trochę pokrętnie, ale na dłuższą metę chodzi o to samo.
Twój standard tym się różni od tego co ja opisuję, że Ty jesteś usatysfakcjonowana swoim wyglądem w większości przypadków. Natomiast tutaj mówimy o pracy nad sobą, o pewnym postanowieniu, które ma przybliżać nas do lepszego stylu. To jest fantastyczne, że zawsze możesz odnosić się do tego co akurat masz na sobie :)
Bynajmniej. Chodzi raczej o to, by niezależnie od punktu wyjścia, unikając wprawiających w popłoch Postanowień, posuwać się powoli we właściwym kierunku.
Mój standard minimum: biała lub granatowa góra- koszula, sweter, top- co się trafi +lniane spodnie (mogą być pogniecione :)) +zamszowe mokasyny, puder, błyszczyk, włosy w koczek. Okulary, duża torba
Genialne. U mnie standard to chyba proste jeansy, t-shirt (tych starych, nielubianych już się pozbyłam) i baleriny. Ogólnie jednak taki standard wymaga przemyślenia, a ja jestem na razie na to zbyt zmęczona. Podoba mi się za to Twój standard, kryte buty zamieniłabym na baleriny i mogę go przejąć :)
A ja tak jak nie znoszę balerin to choruję na te z mojego kolażu ostatniego. One tak mnie kuszą, że sama nie wiem, haha.
Świetny post :)
Mój zestaw w którym czuję się dobrze to ciemnoniebieskie jegginsy, obuwie sportowe(wielbię New Balance), ostatnio jakieś Birkisy (noszę od lat, bo mam problemy ze stopami- a w tym sezonie stałam się modna :D ) i luźna koszulka lub tunika. Czasami w połączeniu z marynarką, lubię jak ona gra z butami w luźnym stylu.
Myślę, ze przydałoby się coś zmienić – problemem jest to, że mam faceta mniejszego od siebie, co przekłada sie na to, że mimo standardowych gabarytów, czuję się wielka(jak czołg)- stąd boje się luźniejszych spodni, że mnie poszerzą ;)
Przyznam, że stylizacyjnie osiadłam na laurach, odkąd mamy w pracy uniformy: turkusowa polo + czarne legginsy/ dopasowane czarne spodnie dresowe. Spędzam w tym około 10 h dziennie, i po powrocie z pracy nie bardzo czuję wenę aby się stroić i wskakuję w dresy… stąd Twój pomysł opracowania „najgorszego/podstawowego” jest świetny, bo jak tak dalej pójdzie to się zapuszczę… ;)
No pewnie, warto nad sobą troszkę popracować, bo sama widzisz co ten pracowniczy uniform sprawił w Twoim przypadku – jesteś już chyba troszkę zmęczona swoim stylem. Mniejszego faceta to ja bym spróbowała rozegrać jeszcze inaczej -> na zasadzie spróbować wyglądu modelki i na sobie skupić uwagę i jednocześnie jakby jego też tym samym przedstawić w innym świetle. Nie jako niższego od swojej dziewczyny, tylko jako faceta, który ma dziewczynę modelkę (mam tu na myśli wysokie obcasy, ubranie raczej dopasowane i eksponowanie nóg).
Nie do wykonania w moim przypadku- mam problemy z odnóżami i po epizodzie na obcasach cierpię kilka dni, ale masz świetne podejście, w życiu bym na cos takiego nie wpadła :D
Świetne! Bardzo by mnie interesowało rozwinięcie tego tematu:)
Mój dzisiejszy standard:
– Lużna(oversize)bawełniana koszula z długim rękawem w kolorze błękitnym lub białym(mam kilka identycznych koszul, różnią się między sobą jedynie kolorem :D )
– spodnie to albo zwykłe czarne rurki albo granatowe spodnie w kant
– buty – skórzane półbuty, bardzo podobne do przedstawionych w poście ;) albo czarne adidas flux
– torebka- Mumu Madeleine Black(uwielbiam!)
Ogólnie w końcu po wielu latach nieudanych prób i kupowania nie raz ładnych, ale całkowicie nie w moim stylu rzeczy, ogarnęłam w czym czuję się swobodnie i komfortowo.
Tak więc zaczynam komponować moją szafę od początku…Musze wyrzucić masę poliestrowych tanich bluzek, w których po prostu moje ciało nie „oddycha”. Zakupy zaczęłam od wyżej wymienionego zestawu, który właściwie trochę nieświadomie ustaliłam jako swój standard :)
Potem pod lupę wzięłam bieliznę i tutaj też niestety wszystkiego musiałam się pozbyć, za to zamówiłam przepiękne ręcznie robione staniczki koronkowe. W końcu coś wygodnego, bez żadnych drutów…
+ do mojego standardu zawsze: schludny makijaż, nie lubię matowego wykończenia, więc nie pudruję twarzy, stawiam na średnio i wysokopółkowe podkłady w poduszkach(azjatyckie). To jest moja baza i na tym najbardziej się skupiam, na ładnej cerze. To także mój standard. Gdy cera, makijaż wyglądają źle, ja także czuję się źle i niekomfortowo.
Ooo, mnie też czeka wymiana bielizny. Natomiast co do makijażu to ja z kolei źle się czuję i źle wyglądam w równym kolorycie na cerze. Wiem jak to brzmi, ale ja to mogę tylko znieść trochę transparentnego pudru, podkład mnie absolutnie spłaszcza, nawet krem bb wygląda na mnie jak maska. Sorry, musiałam się wyżalić :)
ooo ja mam to samo z podkładem! Nie uzywam, bo wyglądam jak płaszczak pospolity, nawet róż nie pomaga. Albo jakbym miała twarz jak patelnia. Albo jak pekińczyk. No masakra po prostu :)
Agnieszka, ja ostatnio usłyszałam – no ładnie wyglądasz, Ty zawsze ładnie wyglądasz, tylko nie lubię jak to to kładziesz, tapetę czy jak to się nazywa. W podkładzie to jakbym nie była prawdziwa ja :)
Mój wujek nazywa to tiulem, albo fiulem i ma zgoła odmienne zdanie. ” jakoś blado wyglądasz, nalozyłabyś sobie tego fiulu czy tiulu…” Wujek jest super.
Podkład, zwłaszcza mocno kryjący, ma to do siebie, że spklaszcza lico, dlatego należy tu wkroczyć z konkurowanie bronzerem, plus ewentualnie rozswuietlaczem. Albo używać delikatnych lekko kryjących, np kremów bb
ja jestem w tym względzie między młotem a kowadłem. Bo wielbię gołą skórę i tak czuję się bardziej sobą, ale mam trądzik różowaty, który czasem daje efekt posmagania przez pokrzywy i wtedy jest dylemat – zakrywać – nie zakrywać…. Lubię jednolitą cerę, ale coraz rzadziej mama ochotę płacić za ten efekt cenę w postaci podkładu.
Ja też nie cierpię typowego podkładu :) Więc wiem o czym mówicie. Nigdy nie byłam zadowolona z efektu jaki dają podkłady, nawet te z wyżej półki. Z kremów BB tez byłam średnio zadowolona. Dopiero własnie te kompakty w poduszcze mnie uratowały. Byłam bliska zrezygnowania z jakiegokolwiek makijażu bazowego, właśnie przez opisywany przez Was afekt ;) Do tego nigdy nie podobało mi się jak wygląda na twarzy(włażenie w zmarszczki, warzenie się na twarzy). Nie lubię ciężkiego makijażu.
Jednak myślę, że warto szukać czegoś co nam będzie odpowiadało. Niestety jest to droga przez mękę. W pewnym momencie dopracowanie makijazu, tak by był po prostu czysty, schludny stało się moją małą obsesją :)
To jeszcze w moim przypadku nie jest kwestia tego, że ciężko dobrać odpowiedni kolor czy fakturę, choć nie jest łatwo. Bardziej mi chodzi o to, że przy tak nierównym kolorycie jak mój, jak już zdecyduję się na podkład to cała buzia jest jednego koloru, a ja wyglądam tak jakoś płasko. Chociaż to jest niby pożądany efekt to mnie on właśnie się zupełnie na mnie nie podoba :)
ja mam wlasnie na odwrot. Tak przyzwyczailam sie do efektu jaki daje podklad i bez niego czuje sie nieubrana. A poza tym mam ostatnio duze problemy z cera wiec czuje sie duzo bardziej komfortowo w wyrownanym kolorycie.
Agnieszko a gdzie dokonałaś zakupu bielizny? Jestem bardzo ciekawa!
Bieliznę zamówiłam na stronie Le Feminin :) Niestety nie moge powiedzieć jak się spisuje, bo jeszcze do mnie nie doszła ;) Dla mnie jest to pierwsza tego typu bielizna, mam nadzieję, że będzie świetna. Wszędzie szukałam nieusztywnianych biustonoszy. Może ktoś podpowie gdzie jeszcze można znaleźć?
Polecam sklepy :Charlotte Rouge oraz Agnes.lingerie ,tylko Agnes jest jedynie na facebooku https://www.facebook.com/Agnes.bralettes?fref=pb&hc_location=profile_browser i zamawia się poprzez maila, napisz a dowiesz się jakie wymiary masz dokładnie podać, wszystko jest szyte na miarę i w niskich cenach, 70 zł za stanik ręcznie robiony to bardzo mało ;) a prezentują się pięknie!
Możesz poszukać jeszcze Rilke / godsavequeens / charlotterouge / illusivelingerie. To polskie marki, które szyją bezfiszbinowe koronkowe biustonosze. Z tym, że to raczej modele dla 'samonośnego’ jędrnego i raczej niedużego biustu. W rozmiarach powyżej miseczki C lub z mniej jędrnym biustem polecam jednak poszukać czegoś dobrze skrojonego, z fiszbinami :)
Jejku spadłaś mi z nieba! Dziękuję Ci! W tamty tygodniu na pintereście wpaiełam właśnie taki trójkąnty koronkowy stanik! Wszędzie są małe rozmiary i właściwie był on dla mnie nieosiągalny. A tu rewelacja- szycie na miarę! Pewnie nie ma się co spodziewć, że duże piersi będzie super trzymał ale marzy mi sie coś takiega „natural”. Ja bardzo lubie firmę Dalia. Mają miedzy innymi cale koronkowe staniki ale niestety z fiszbynami.
Dzięki wielkie za wszystkie polecone sklepy! :) Na pewno je poprzeglądam z ogromnym zainteresowaniem. Ja bez wahania zamówiłam tego typu staniczek ponieważ mamy mały biust, więc nie ma za bardzo czego podtrzymywać ;) Zamówiłam trzy, przydałoby się więcej.
ponieważ sporo czasu spędzam w pracy w biurze mój standard będzie taki: jeansy granatowe, koszula z kołnierzykiem i baleriny… ponież nie schodzę tylko koszule muszę kupić =)
Mój standard jest następujący: jeansy czarne lub granatowe albo prosta, czarna spódnica, t- shirt lub gładki sweterek w serek, sznurowane buty do spodni lub wkładane na koturnie do spódnicy, prosta kurtka lub płaszczyk, apaszka, małe kolczyki, zegarek, umyte włosy zawsze (myję codziennie rano), puder, tusz do rzęs i pomadka. No i oczywiście torebka.
ja do minimum wyjściowego wyglądu potrzebuję czystych włosów, okularów przeciwsłonecznych i dobrze leżących jeansów. zimą zamiast okularów do minimum kwalifikuje się makijaż w okolicach oczu. jakość reszty jest do negocjacji w zależności od potrzeb.
Ja jestem trochę nietypowa, bo nienawidzę dżinsów. Jednocześnie jednak nienawidzę prasować. Gdy nie mam czasu na „pindżenie się” wyciągam jedną z kilkunastu elastycznych, czarnych, dopasowanych kiecek za kolano, którym jest wszystko jedno, czy przejechano po nich żelazkiem, czy nie, a do tego są wściekle wygodne, ubieram bikery, botki, czy sandały, tusz na rzęsy i to mi wystarcza, żeby czuć się sobą.
A wiesz, że ja też miałam taki okres, że nie lubiłam jeansów? A próbowałaś jakieś miękkie boyfriendy? Czy po prostu nie podobają Ci się jeansy, czy bardziej chodzi o komfort chodzenia?
Oooo, dobrze, że napisałaś o kiecce – dopasowana sukienka to najlepsze co może być <3 Aż się zdziwiłam, że prawie wszystkie komentarze to rurki, spodnie, rurki, spodnie… Smutno mi trochę, że kobiety odrzucają sukienki i spódnice na rzecz gaci (co nie znaczy, że sama ich czasem nie noszę).
Nie myślałam nigdy o najgorszej z najlepszych wersji siebie, ale mam tu małe rozgraniczenie: na co dzień w domu dresu nie założę (nawet takowego nie posiadam), ale w domku na wsi do sprzątania i poranku w ogrodzie jak najbardziej. Tam jest dla mnie inny świat i moja inna garderoba ;) Szykuję się do analizy swojej szafy, także z pewnością będę o 'standardzie' pamiętać. Pozdrawiam!
Akurat właśnie dziś o tym myślałam! No mniej więcej o tym, ale bardzo fajnie to wszystko i obrazowo ujęłaś :) Moja najgorsza i najlepsza ja to czarny total look ;) Czarne rurki+czarny T-shirt/czarny sweter. Albo czarna krótka sukienka. Na wszystkie trudne poranki, szybkie wyjścia, brak weny. Do tego każde buty są dobre, a że wszystkie staram się utrzymać w swojej stylistyce, to są wtedy jedynym dodatkiem. To najprostsze rozwiązanie jakie znam i mimo, że można stworzyć taki prosty zestaw z każdymi innymi rurkami i t-shirtem to czerń dla mnie jest odpowiednio jest mocna, charakterystyczna i elegancka. Pozdrawiam!
Mój „zestaw minimum” (jak to do tej pory określałam) to ultraobcisłe marmurkowe dżinsy, czarne baleriny, prosta bokserka i męski zegarek. Wrzucenie tego wszystkiego na grzbiet zajmuje półtorej minuty… a jednak czasem nawet na to nie mam ochoty i listonoszowi otwieram w dresie, a po bułki idę w powyciąganym swetrze i kaloszach. Chyba każda z nas czuje się wtedy jak zero ;) Zwłaszcza, jeśli akurat spotka się kogoś znajomego… Czemu właściwie to sobie robimy? Odpowiedź na to pytanie nurtuje mnie od dawna ;)
Złośliwość losu polega na tym, że wtedy kiedy mamy dzień paszteta pojawia się na horyzoncie ktoś znajomy i np. średnio lubiany ;) I właśnie dlatego postanowiłam, że więcej sobie na to nie pozwolę. A poza tym życie jest zbyt krótkie na brzydkie ubrania, kiepską kawę i wiele innych rzeczy. Dlatego bardzo podoba mi się post Marii, bo stosując jej metodę mój najgorszy z najlepszych „looków” będzie bezpieczny i zadowalający. Idę w tej chwili wywalić dres. I proszę – nie chcę zostać źle odebrana – jeśli ktoś lubi dresy, legginsy itp. mnie nic do tego. Mówię tutaj wyłącznie o własnej percepcji i moim komforcie.
Racja z dniem paszteta i znajomymi :) Od kiedy mam standard czuję się bezpieczniej. A zmuszanie się do równania do standardu jest tylko na początku męczące w te trudniejsze dni. Później naprawdę przychodzi bardzo naturalnie.
No właśnie ja też potrzebowałam tego posta, żeby zmotywować się do zmiany w tym względzie. Zamierzam to naprawdę zmienić.
A co do dresu, to może jeszcze dodam, że moim zdaniem dres dresowi nierówny! I nie chodzi mi tu o ten dziwny styl glamour propagowany swego czasu przez Madonnę czy Gwen Stefani (pamiętacie?), tylko proste rzeczy. Ja w dresowych dzwonach nie pójdę nawet na fitness, to dla mnie najgorszy rodzaj spodni jaki może być. A już prosty szczegół jak ściągacze przy kostkach czy lekko obniżony krok i… nie czułabym się źle. Do balerinek/espadryli – czemu nie? Nie mogłabym jednak uczynić z tego mojego standardu, bo już buty jesienne czy zimowe do dresu to dla mnie wyższa szkoła jazdy ;)
Kwestię wzornictwa i tych wszystkich lampasów, brokatu i dziwnych napisów na tyłkach pomijam milczeniem. Jak w „Jądrze ciemności”, podsumowałabym to jako „Zgroza! Zgroza!” ;)
Ja mam na odwrót. W kiepski dzień lubię ubrać coś wyjątkowo ladnego, albo zrobić kreskę na poqiwece, na która na codziennie nie mam czasu
Super sposób na ogarnięcie się ciuchowe w te gorsze dni. O ile zimą nie mam z tym problemu i raczej nie zdarz mi się wyskoczyć w niczym poniżej standardu tak latem zdecydowanie tak. Mało mam strojów na skrajne upały, w których czułabym się dobrze, nie mam też pojęcia w jaką stronę to pociągnąć.
Mój zimowy standard: takie dresy:http://www.pakamera.pl/spodnie-inne-patch-pants-nr964429.htm ,któraś z moich fajnych białych koszulek np. w traktory, albo koszulka festiwalu Malta (wciąż mam ich za mało i są wiecznie w praniu, na gwałt potrzebuję dobrej jakości białych koszulek z czarnymi nadrukami/wzorami), bluza i skarpetki w pepitkę, czarne oxfordy z długimi golfowymi, lakierowanymi frędzlami, wełniana czarna marynarka, naszyjnik-żarówka, lekarska czarna torba. Ma on też wersję równie łatwą, ale nie tak wygodną, za to bardziej elegancką- zamiast dresów czarne eleganckie szorty z wysokim stanem i czarne/białe rajstopy. Wtedy też mogę zamienić czarną marynarkę na czerwoną z naszytymi metkami i z zestawu najgorszego żadnym wysiłkiem robi się najlepszy, bo kocham te marynarkę. Moje włosy zawsze wyglądają tak samo, więc nie mają standardu. Makijaż poza latem to: podkład, puder, róż, tusz i eyeliner, w standardzie nie ma szminki, dopuszczam takie zaniedbanie w gorszy dzień.
Latem: lniane szorty+ biały T-shirt (może być z czarnym nadrukiem/ białe polo/biała lniana koszula z krótkim rękawem)+białe sandałki+naszyjnik żarówka lub białe szelki (zależy od góry) + torba worek z materiału (czarna- czego nienawidzę i muszę kupić białą)
drugi: plisowana spódnica przed kolano w kolorze złamanej szarością bieli, luźny srebrny T-shirt z weluru, żarówka, lekarska torba, moje ukochane czarne sandałki https://www.google.pl/search?q=jonak+shoes&biw=1366&bih=624&source=lnms&tbm=isch&sa=X&sqi=2&ved=0CAYQ_AUoAWoVChMI65Xv88LbxgIVJo1yCh2ktAWl#tbm=isch&q=jonak+shoes+sandals&imgrc=MbOpx7ORp-GNBM%3A o takie o tylko czarne
Obie wersje bez makijażu. Problem leży w tym, że kiedy szaleje naprawdę potworny upał, to mam jeszcze może 2-3 możliwe zestawy lepsze od tego standardu, a reszta jest tylko gorsza.
pstra matrono, chciałam tylko ci napisać, że zawsze z niecierpliwością oczekuję na twoje komentarze zarówno tu, u Marii jak i u Asi ze StyleDigger. Uważam twój styl za mega, mega fajny, tak samo jak reżyserię teatru kukiełkowego *.* powiedz tylko, gdzie kupujesz welurowe bluzki? ja nigdzie nie mogę znaleźć fajnych :(
Ojej, dziękuję… to miłe. Głównie na vinted i w ciuchach. Naklepiej żeby to był welur wiskozowy jest przemiły i przewiewny. Poliestrowy jest lepszy na zimę. Możesz też po prostu kupić welur i zanieść do krawcowej. Wtedy nawet jedwabny jest tani a to już w dotyku jest cudowne.
kurczę, no ja bym najbardziej chciała bawełniany lub wiskozowy właśnie a gdzie nie patrzę to poliester; mogłabyś polecić jakieś sklepy z tkaninami?
A gdzie mieszkasz? Polecałam pod którymś Asi postem sklepy w Krakowie, Wrocławiu i Lublinie, ale nie pamiętam pod jakim, jeśli jesteś z któregoś z tych miast to mogę napisać. Ja kupiłam kilka wiskozowych bluzek w ciuchladnach, więc się zdarza, a z jedwabnego weluru szyje GAP, mam z niego sukienkę. Z bawełny się chyba nie robi weluru, w każdym razie nigdy nie widziałam, ale wiskozowy jest naprawdę super. Panie w sklepie mogą mówić, że się mnie i nie uprasuje, ale to bzdura, to najłatwiejszy w prasowaniu materiał na świecie.
Jestem z Wrocławia, wielkie dzięki za rady! Wrocławskiego GAPa chyba właśnie zamykają/zamknęli, a szkoda, bo zdaje się, że niewiele tych sklepów w Polsce. Jeśli chodzi o ciuchlandy, faktycznie, jest tam trochę welurowych bluzek (mam nawet koleżankę która sukcesywnie wykupuje wszystkie „blue velvets” jakie znajdzie :D ) ale na metce wewnętrznej wszystkie mają poliester.
Spróbuj w tej hurtowni na robotniczej, tam mają całą półkę welurów, może któryś jest wiskozowy. Jest też ten sklep z super drogimi materiałami na Szewskiej naprzeciwko Rossmana, tam już muszą mieć- tylko zapewne nie tani. Wrocławskie ciucholandy są dla mnie okropne, przez 2 lata tu kupiłam jeden sweter. Jak nie znajdziesz to daj znać, bo będę w przyszłym tygodniu w Lublinie- tam mam swój sprawdzony sklep gdzie kupuję niedrogi wiskozowy welur, to mogę ci kupić.
Czy mogłabym się podpiąć pod rozmowę i poprosić o namiary na wiskozowy welur w Lublinie? :)
Sklep z włoskimi tkaninami na tej ulicy prowadzącej z teatru Osterwy do centrum kultury, gdzie kiedyś było kino Apollo.
Mario bardzo ciekawy post! Podoba mi się takie podejście mój standard :
Czarne rurki,trampki,t-shirt plus jkurtka kiedy jest chłodno :) włosy to kucyk problem mam z makijażem bo ciągle walczę ze sobą żeby jednak chociaż pomalować rzęsy…..
U mnie Birkenstocki wciąż na liście „pożądanych” ;)
Ciekawe podejście! Nigdy wcześniej o tym nie myślałam, ale oczywiście mam swój standard. Jeansy typu rurki, z domieszką elastanu, żeby było wygodnie, trampki, a na górę albo luźny t-shirt, albo na chłodniejsze dni męski sweter wkładany przez głowę. Sweter to najchętniej granatowy, bo jednocześnie skrajnie twarzowy i uniwersalny. Na słońce ciemne okulary, na chłód obszerny szalik. Kiedy chcę udawać, że bardziej mi się chce to luźna marynarka na koszulkę. Co do makijażu – wystarczy przyciemnienie brwi i rzęs, ewentualnie lekko przypudrowany nosek. Duża torba na ramię i jazda. Ach, no i zegarek. Zegarek rzadko sobie odpuszczam.
Standard mój to gładki jasny top lub t shirt z półokrągłym dekoltem, jasne dżinsy podwiniete na kostce, baleriny z noskiem w ksztalcie migdala, lub biały tenisowki, krótki trencz,włosy związane gładko z przedziałkiem , lub taki koczek zawijamy na górze głowy, krem bb z wysokim filtrem, oczy podkreślone lekko, wywiniete rzęsy, blyszczyk, okulary przeciwsłoneczne.
Mam podobny standard, poza tenisowkami i tshirtami – źle czuje się w usportowionej wersji. Natomiast bardzo lubie proste bluzki z dlugim rekawem w odcieniach niebieskiego lub granatu. Dodam do tego ramoneske zamiast trenczu i kucyk zamiast koczka. Ostatnio kupilam sobie krotki wielokolorowy naszyjnik właśnie, żeby doidac pazura tym standardowym stylizacjom:http://i.ebayimg.com/t/Kette-Halskette-Vintage-Multicolor-Statement-Collier-Blogger-Netzschlauch-Tuerkis-/00/s/MTAwMFgxMDAw/z/4K8AAOSwpDdVFwgP/$_35.JPG
Bardzo przemawia do mnie ta koncepcja. Chyba nawet bardziej, niż tworzenie swojego uniformu. Ile razy karciłam samą siebie za to, co mam na sobie? Nigdy nie chodziło o styl (brak stylu), a o to, że jest to po postu byle jakie (nieskładne). Będę stosować :)
Fajny pomysł wreszcie wiem jak nazwać to co wybieram po domu i na zakupy. Walczę uparcie z ubraniami po domu w których nie mogę wyjść na targ bo ukochany sweter już ma lata świetności za sobą. Czas zrobić porządek z garderobą na luzie.
Ponieważ na co dzień chodzę w sukienkach i spódnicach moim standardem są wąskie brązowe spodnie + buty na płaskim obcasie (codziennie chodzę na obcasach więc wersja na luzie powinna dać odpocząć stopom) + kolorowy podkoszulek bez nadruków (nie lubię i już nie jestem słupem ogłoszeniowym) + miękki wielki sweter zawiązywany w pasie (takie coś puchatego wełnianego otulającego sylwetkę daje mi poczucie komfortu). Myśle że wygoda tego standardu uratuje nawet w najgorszy dzień w pracy a i w domu jest optymalna. Koniec z rzeczami w których wstyd wyjść na ulicę co najwyżej 1 zestaw na kapitalne porządki.
Pisałaś kiedyś Mario o stroju po domu, dla mnie właśnie to jak wyglądam po domowemu, jest moim standardem. W zależności od pory roku, standard się zmienia, ale na ogół są to czarne spodnie (ostatnio materiałowe, ale i w jeansach mi akurat wygodnie) i czarna bluzka typu „basic”. Istotą tego, jak się czuję, jest codzienny makijaż- maluję się zawsze, nawet jak nie wychodzę z domu. Robiła tak moja mama, robię i ja. I włosy, ale tu jedyny wymóg to by były świeże, bo nic poza myciem z nimi nie robię.
I ten „plan minimum” u mnie jest równocześnie bazą i, choć chciałaś uniknąć tych porównań, uniformem- ale tym luźnym, a nie do pracy (do pracy to cygaretki, koszula i marynarka). I chyba, choć nieświadomie, stosowałam metodę, o której piszesz, po prostu jak w czymś wyglądam gorzej niż w mojej czarnej bazie (oczywiście patrząc zupełnie subiektywnie), to znaczy, że lepiej wskoczyć w sprawdzony zestaw.
Jednak tu pojawia się pułapka braku kreatywności i braku czasu.
nazwałaś coś, do czego doszłam dwiema (jednocześnie) innymi drogami (Twoimi drogami, bo moja szafa wygląda jak wygląda wyłącznie dzięki Tobie).
Pierwsza droga: doprowadziłam do tego, że mam w szafie tylko takie ciuchy, które lubię i w których dobrze wyglądam. Nie ma ciuchów mniej lub bardziej ulubionych, ciuchy danego dnia wybieram ze względu na pogodę i rodzaj aktywności.
Druga droga: moja szafa jest tak skonstruowana, że nie ma w niej ciuchów wybitnie galowych i wybitnie luźnych/sportowych itp. (prócz łachów na rower). To oznacza, że właściwie dokładając szpilki/perełki/marynarkę mogę każdemu ciuchowi nadać elegancji lub odjąć ją zakładając płaskie sandały/trampki itp. (pamiętasz Mario, był taki wpis/lub komentarze pod jakimś wpisem, w którym mówiłyśmy że na co dzień ubieramy się zbyt zwyczajnie, a na okazje zbyt galowo, robią się z tego dwie niezależne szafy i ciągłe niezadowolenie. Postanowiłam się z tym rozprawić i wyglądać cały rok mniej więcej równo)
Nie ma już ciuchów odkładanych na specjalne okazje, na początku zmuszałam się, ale teraz przychodzi mi to naturalnie, że noszę wszystkie swoje ciuchy rotacyjnie. Założyłam sobie po prostu jakiś standard i nie schodzę poniżej niego; a nie schodzę dlatego, że innych ciuchów nie mam. Pozbyłam się.
Na początku budowania swojej szafy wypisałam sobie wszystkie elementy jakie chcę, żeby się w niej znalazły, w zależności od pogody, rodzaju aktywności itp. i powoli kompletowałam. Nie mam jeszcze tak na 100% wszystkiego, ale nie miotam się przed szafą. Do ogarnięcia zostały mi ciuchy „na po domu” bo dla własnego komfortu muszę mieć dresy, a znaleźć takie w których będę wyglądać jest mi bardzo ciężko. Siłą rzeczy też o wiele mniej jestem zadowolona z wyglądu zimą, bo dla własnego zadowolenia MUSZĘ mieć odkryte kostki i nadgarstki. Czuję się źle w zimowych ciuchach i w zimowym świetle. Nie mam na srogą zimę pomysłu, bo wiecznie marznę i gdyby to tylko od pogody zależało (a nie od gustu) to przechodziłabym zimę w kombinezonie narciarskim i emu.
Odkryte zimą? To faktycznie cieako. A jakbys założyła botki lub kozaki w tym samym kolorze co spodnie? Bardzo wysmukła to nogi :)
no właśnie nie noszę odkrytych i dlatego się sobie nie podobam :-) I nie chodzi o wysmuklenie (bo w sumie tego nie potrzebuję) tylko o proporcje. Moja sylweta wygląda najlepiej w spódnicach przed kolano lub w cygaretkach przed kostkę i do tego płaskie buty (obojętnie jakie, byle by kostka była widoczna, rajstopy są ok)
Mam to samo! Przez większość zimy noszę bardzo grube rajstopy, nawet po kilka par (przy moich patyczakach to nawet lepiej) i ocieplane buty przed kostkę, ale jak robi się naprawdę zimno to muszę już założyć te kozaki i mimo, że kupiłam sobie najpiękniejsze na świecie i jak stoją w pokoju to je kocham to i tak uważam, że wyglądam w nich jak Yeti. Zakryte kostki są straszne.
Ha! Wygląda na to, że mój standard jest bardzo podobny, z tym że bluzkę zamieniam na miękką koszulę lub bluzkę na ramiączkach + kardigan. W tej chwili nie mam ani jednej bluzki z długi rękawem. Podstawa to luźna góra + obcisłe spodnie, najlepiej z wysokim stanem ;)
Podoba mi się idea standardu jako rodzaju ubrań, od którego nie odbiegamy w dół. Czy to przypadkiem nie jest coś w stylu „casual look”, tylko rygorystyczniej określonego?
Mario, a czy ja już ci pisałam, że jesteś GENIALNA? I dziewczyny, serdecznie dziękuję za Wasze linki, piękne inspiracje.
Ściskam
Witam, wysłałam Pani wiadomość na style. Czy długo będę czekać na odpowiedz? Pozdrawiam Asia
Świetny post ;) Ostatnio postanowiłam sobie, że rzeczy, które są dobre i niezbyt zniszczone, ale nie są w moim stylu/kolorze, przeznaczam do chodzenia w domu :)
Moim standardem na zimniejsze dni jest luźniejsza góra i obcisły dół (rurki dżinsy lub czarne), buty oksfordy, wcześniej „bojowe”, które mi się dosłownie rozwaliły po 6 latach ciągłego noszenia, skakania na koncertach i biegania na przystanki (były bardzo podobne do tych, taki ból, bo nie potrafię znaleźć czegoś podobnego https://newstylish.com/military-vintage-biker-boots.html):( Nawet, jeśli bluzkę mam dopasowaną do ciała, to założę kardigan albo luźną kurtkę. Do tego zegarek, który podarował mi tata, jakiś dodatek i delikatny makijaż (trochę cienia na oczy, najczęściej jest to militarna zieleń). Kibbe’iemu by się to nie spodobało ;)
Latem spodenki i luźne sukienki (zawsze przewiązane na pasek, nie lubię tzw. efektu worka w tym wypadku), zaś buty to sandały lub klapki. Czasem lubię coś zmienić i zmieniam proporcje, dopasowana góra + szeroka spódnica, ale to sporadyczne wypadki.
Natomiast, kiedy mam „lepszy dzień”, to zmieniam spodnie na spódnice, a buty na szpilki/koturny. Sukienki zawsze są dopasowane do ciała. I maluję usta na ciemny kolor, na burgund lub ciemny fiołek ;)
Jak zwykle świetny post, Mario, trzymasz poziom! ;))
Ja dopiero rozpoczęłam przygodę z moim 'tuningiem’, przede mną jeszcze wiele przyjemności i nieprzyjemności, ale już coś z tego zaczyna powoli wychodzić z wnętrza mojego mózgu, na powierzchnię. Na teraz moje okolice standardu to to, co mam teraz – czarne spodnie wprost z garnituru, wsunięty w nie sweter na głowę, czarny oczywiście, białe trampki za kostkę i obowiazkowo, śmieszne skarpetki – dzisiaj z rekinami ;) rzemyk na rękę, włosy za ucho, podkreślone kości policzkowe i oko. A kiedy wyjdę – gruba ramoneska, mocno w vintage klimacie, sportowy czarny worek jako plecak i kto wie, może apaszka.
Brakuje mi tu jeszcze jakiejs przekornej brochy i koloru na ustach, ale – jak piszesz – będzie tylko lepiej :)
Pozdrawiam czytelniczki!
Świetna koncepcja! Do tej pory nigdy nie myślałam o „zestawie minimum”, a zgadzam się z tobą, że najtrudniej zadbać o swój strój właśnie w te gorsze dni, gdy przede wszystkim ma się ochotę nic nie robić… Mój zestaw „standard” wyglądałby chyba tak: spodnie (w wersji letnio-wiosennej granatowe lekko luźne chino; w wersji jesienno-zimowej dość przylegające dżinsy), na górę: luźna bluzko-tunika, z rękawem 3/4, w kolorze szarym. Do tego płaskie buty, niebieskie miękkie trzewiki. Włosy rozpuszczone.
Z makijażem to się zastanawiam… chciałam napisać, że tusz na rzęsy, bo to takie moje minimum, ale z drugiej strony – naprawdę lubię czasem być nieumalowana. Tylko że lubię to raczej wtedy gdy mam fajny strój na sobie i lepszy dzień. Czyli do wersji standard dodaję tusz, ale zakładając, że w każdym stroju mam czuć się przynajmniej tak lub lepiej (czyli nie muszę mieć dokładnie tego co wymieniłam na sobie, tylko odczucie ma być minimum takie) – wiem, że mogą się zdarzyć zestawy „bez tuszu” ;) mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam :)
Starałam się wymienić konkretne elementy z mojej szafy, bo nawet jeśli do standardu pasowałyby też płaskie sandały czy inna bluzka, to chcę mieć konkret. To jest droga dość wymagająca, tak sądzę, bo właśnie w te gorsze dni trzeba zawalczyć, ale wiesz Mario – chyba spróbuję to naprawdę wcielić w życie :)
Ja to zrobiłam trochę nieświadomie, ale potem zaczęłam o tym myśleć i wyszło na to, że wszystko porównuję do tego stroju, więc spisałam to po prostu :) Naprawdę z czasem jest coraz łatwiej przewyższać swój standard. Mam nadzieję za jakiś czas jeszcze go podwyższyć. Coraz częściej chodzę w sukienkach i spódnicach, co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia.
Ten post dla mnie to jest twardy orzech do zgryzienia :/ Siedzę w domu z małym dzieckiem na wsi i weź tu zrób sobie standard, żeby jednocześnie było wygodni, ładnie, funkcjonalnie, sukienki + rajstopy odpadają, spodnie jeansowe i inne też :/ zostają mi getry i dresy co moim zdaniem nie jest ładne :/ Dodatkowo nie widzę potrzeby robienia makijażu. W takich przypadkach bardzo ciężko o standard. Mario może masz jakiś pomysł na taki standard?
Po części tutaj jest odpowiedź: https://ubierajsieklasycznie.pl/styl-dla-mam/ Nie chodzi o to, żeby porównywać ten standard do standardu innych osób, tylko żeby być o ciut do przodu z dotychczasowym SWOIM stylem.
A zwykłe legginsy +tunika/dłuższa bluzka? Np. http://www.dressthebump.com/wp-content/uploads/2010/03/HM-fashion-studio.jpg lub http://i.ebayimg.com/00/s/MTUwMFgxMjAw/z/i7UAAOxyHIlTcNei/$_1.JPG?set_id=2 :)
Po „po domu” chodzę we wszystkim co mi w ręce wpadnie. Obecnie na przykład są to różowe spodnie od dresu i szara bluza mojego narzeczonego. Wygodnie, ciepło, ale za nic bym nie chciała żeby ktokolwiek mnie tak oglądał :p
Akceptowane przeze mnie minimum to ciemne rurki, T-shirt gładki, albo z napisem, ale zawsze w stonowanym kolorze + adidasy albo baletki. Do tego koniecznie pomalowane rzęsy. Nie ma opcji, żebym wyszła z domu wyglądając gorzej niż w takim zestawie :)
Teraz jeszcze muszę wprowadzić tę samą zasadę do domowych ciuchów…
Mario, czy planujesz jeszcze jakies wpisy o analizie kolorystycznej? Zwlaszcza taki, jak nosic „nie swoje” kolory ;) Jestem Soft Summer a uwielbiam ten nieszczesny czarny….;)
Tak, już niedługo znowu będzie o analizie. Ale wiesz co, tutaj tak naprawdę nie ma jakichś magicznych sposobów. Najlepiej umalować się swoimi kolorami, założyć swoją biżuterię i dopiero wtedy umieszczać czerń przy buzi. Fajnie też byłoby mieć apaszkę wokół szyi w stonowanych barwach i wtedy czarną bluzkę do tego.
Dziekuje za odpowiedz! Faktycznie jest to prostsze niz myslalam :)
Mario,dzięki Tobie i Twoim wpisom całkowicie zmienił mi się gust ubraniowy.Zaczęłam przywiązywać większą uwagę do tego co noszę.Dziękuję.
Mój standard to jeansy lub prosta klasyczna spódnica w jednolitym kolorze.Bawełniany t -shirt,baleriny,tenisówki lub koturny.Rozpinany sweterek lub marynarka.Biżuteria delikatna,stonowana.I najważniejsze, kiedyś krzykliwy makijaż.Obecnie delikatnie zaznaczone oko i stonowany kolor pomadki.(koral lub subtelny róż)
Jejku dla mnie to dość spory problem. Chyba muszę wreszcie coś zrobić z tym moim najgorszym strojem, a szczególnie że dodałaś tak inspirujący wpis. Generalnie mam dwa problemy. Jeden to fakt że po domu często przebieram się w stare dresy i koszulki z gimnazjum bo się jeszcze mieszczę, a których nienawidzę, jednak są w zbyt dobrym stanie żeby je wyrzucić. Lepszej jakości dresy i koszulki powiedzmy „sportowe” zużywam na zajęcia ruchowe jakie prowadzę, żeby jakoś wyglądać wśród ludzi. Próbuję się ratować bluzkami które kupiłam jakieś 4 lata temu, i nosiłam je non stop, więc teraz się nadają jako sportowe, ale w taki sposób moja garderoba zaczyna być w przeważającej ilości „dresowa”… co mnie zaczyna powoli trafiać. Nawet jako prezenty dostałam ostatnio dobre dresy… Co jest praktyczne… ale sportowe ciuchy nie do końca pasują mi do stylu… a muszę je używać , bo moja praca opiera się na ruchu. A moim drugim problemem jest potrzeba zastąpienia tych moich wysłużonych perełek nowymi następcami, żeby znowu służyły parę dobrych lat… a na to wiadomo trzeba czasu… Ech, jakieś 3 lata temu miałam zgrabnie zbudowaną prostą garderobę, a szmaty „na salę” mi nie przeszkadzały. Ale teraz te wszytskie dawne dzienne rzeczy nadają się do zredukowania „na salę”. A tamte „szmaty” chyba do pocięcia na prawdziwe szmaty do podłogi. Musze popracować nad zbudowaniem sportowego stroju w stylu boho, bo coraz częściej z braku czasu pomykam po mieście między zajęciami ubrana, wyglądając raczej jak sportsmenka, I nie do końca się z tym czując, choć ruch to moje życie….
Czytając zdałam sobie sprawę z tego, ze odkąd trafiłam na Twoj blog, Mario (jakoś ostatnie dni kwietnia br.) to właśnie najcześciej chodzę w moim bezpiecznym standadzie, który powstał w momencie, gdy okazało się, że moja szafa ewaluowała w szalonym kierunku kolorystycznym, jakiego nie prezentuję. Po analizie kolorystycznej z braku czasu zrobiłam ją jednak w „realu”) zostały mi w szafie pewniaki: granatowe ciemne dżinsy, granatowa bluzeczka (tzw. t-shirt, ale nie znoszę tego niepolskiego słowa) i zapinany dopasowany granatowy sweterek. Kolor dodaje elegancji – bardzo źle czuję się w stylu girls next door, a tutaj ciemny zgaszony granat nie pozwala na to, jednocześnie gdy założę tenisówki, mogę iść z dziećmi na dwór, w balerinkach do pracy, na obcasie do kościoła. Nie jest to mój uniform, bo generalnie nie przepadam za dżinsami (te są ciemne i z daleka wyglądają jak „normalne” spodnie), ale naprawdę bezpieczny zestaw ratunkowy, w którym czuję się i wyglądam dobrze. Do tego torba Lassig w kolorze taupe – „dzieciowa”, bo tylko takie spełniają moje wymagania dotyczące pojemności, ilości zamków i kieszeni. Ale nie widać, ze dzieciowa, Lassig ma świetne torby. Koniecznie kolczyki – mam cały koszyk rózniastych.
Ale moim absolutnym standardem jest makijaż: uwielbiam się malować, rano mogę spędzić godzinę wśród moich pędzelków i „proszków” ( minerałki). Bez makijażu nie pokazuję się nawet sama sobie :) I chociaż mój mąż często pyta, czy już się pomalowałam, czy jeszcze nie zaczęłam (bo to taki makijaż typu no make up), to bez tego czuję się fatalnie.
Tym z was, którym wydaje się, że sam podkład daje zbyt płaski efekt, polecam kosmetyki mineralne (takie niedrogeryjne) – podkład satynowy na pewno nie da płaskiego matu, poza tym można konturować twarz podkładem o ton jaśniejszym lub ciemniejszym, dodać trochę rozświetlacza, różu i buzia jak z fotoszopu :) Ja akurat uwielbiam taki efekt, a mineraly mają tak szeroką gamę kolorystyczną, że każdy typ urody znajdzie coś dla siebie (inny podkład będzie na przykład dla cery beżowej z dominującympodtonem różowym i lekkim żótym, a inny np dla beżowej z dominującym podtonem żółtym i lekkim różowym :))
a jakie minerały polecasz?
Najbardziej Lauress – to moje ukochane, ale trzeba sprowadzać z USA (i niestety, firma właśnie się zamyka :(:(). Rewelacyjne są Lily Lolo, Lucy Minerals. Polskie świetne dla mnie są Pixie. Ale jest wiele innych dobrych firm – najlepiej zajrzyj na Wizaż.
Nie mam Mario innego z Tobą kontaktu – więc piszę tutaj – ktoś Ci zwędził palety i przykłady http://porady-kosmetologa-dobra-kosmetyczka.blogspot.com/2014/05/makijaz-bizuteria-i-ubior-zgodny-z.html
Ktoś podpisał się pod Twoją, Mario, pracą. Chyba nawet nie zadał sobie trudu, aby przeredagować tekst.
Witaj
Po roku pilnego czytania i stosowania w życiu, chcę Ci powiedzieć: Pięknie dziękuję. :-) Dzięki Twojemu blogowi przeszłam metamorfozę. Od postrzegania siebie jako lata i opinii o sobie, że ubieram się niejako i bez pomysłu. Doszłam do odkrycia faktu, że jestem ciepłą wiosną i stworzenia wygodnej i pięknej garderoby stosując Twoje zasady (podstawa granat i brąz, dodatki koral, krem, morski a odstępstwa srebro i czarny). Mam niską tolerancję na uwieranie i obciskanie, więc zrezygnowałam z obcasów i wszelkich niewygodnych ubrań, dzięki czemu czuję się pewniej i swobodniej. Zakupy stały się łatwiejsze i przyjemniejsze, a rano nie mogę doczekać się aż wybiorę któryś z moich strojów. Dziękuję za polecenie książki Asi, porządku wg jej zaleceń były wisienką na moim „ubraniowym” torcie.
A moim najgorszym z najlepszych są: spodnie dresowe (idelanie leżące żadnych wypchanych kolan), bokserka, gładka bluza w moich kolorach i ujarzmione elastycznymi opaskami loki, korektor, tusz i perfumy. Pracuje w domu, mam do ogarnięcia wielki ogród i sad plus dwie bardzo aktywne pociechy, więc mój strój musi wiele wytrzymać i pielenie, i jazdę na rowerze, i pieczenie babeczek. :-) A poza domem standard granatowe jeansy z jednolitą bluzką, złoty wisiorek, wygodne kremowe trampki ze skóry, dodatkowo błyszczyk i róż.
Mario, raz jeszcze dziękuję. Dzięki Twoim radą czuję się stylowo i bardzo ładnie.
Agnieszka, bardzo mi przyjemnie to czytać. Twoje zestawy wydają się bardzo naturalne, ale jednocześnie fajnie przemyślane. Cieszy zwłaszcza to, że mimo pracy w domu chcesz się doskonalić w kwestii stylu :) Podoba mi się też Twoja paleta. Tak trzymać i pozwalać sobie na kombinowanie od czasu do czasu :)
Po oczyszczeniu szafy metodą Asi ze Styledigger w końcu mogłam wyodrębnić uniform a teraz i standard. A więc uniform: cygaretki, koszula/prosty sweter wkładany przez głowę w zależności od pory roku, długi płaszcz, skórzane botki. A standard: granatowe jeansy, t-shirt, prosty sweter/ parka, kolory to czerń, granat, szary a latem więcej bieli. To na co dzień jak bardzo mi się nie chce. Przy okazji bardzo polubiłam wychodzenie z domu bez przebierania się, czyli w tym zestawie bez wstydu mogę wyskoczyć do sklepu;) Koniec z byle jakimi ciuchami w domu:) Tak jak napisałaś poniżej tego standardu nie schodzę a nawet staram się go ulepszać- zamiast parki- kurtka zamszowa, bo spodni i koszulek już nie mam gorszych, na szczęście! ;)
Pozdrawiam serdecznie, dzięki za takie posty!
Mario, trafiłaś w punkt! Ten sposób jest wypisz-wymaluj idealny dla mnie, pomysł na standard bardzo mi się spodobał. Zamierzam wprowadzić go w życie od dziś! :) Serdecznie pozdrawiam!
Mario, ja również uwielbiam Twojego bloga i z niecierpliwością czekam na wersję książkową.
Jeśli chodzi o standard, to osobiście uwielbiam sukienki (zimą cieplejsze, z rękawem 3/4 lub długim). Uważam, że najszybciej jest właśnie wybrać jakąś sukienkę z szafy, do tego czarne lub beżowe baleriny, latem płaskie sandałki, zimą oficerki i zestaw gotowy. Nie trzeba się zastanawiać czy góra pasuje do dołu :) A na imprezę płaskie buty zamieniam na szpilki, do tego jakaś fajna bransoletka lub naszyjnik i trochę mocniejszy makijaż (na co dzień maluję się bardzo delikatnie). Czasem zamiast sukienek noszę tuniki i do tego dżinsy rurki. Niestety jestem niska, wydaje mi się, że w takich zestawach wyglądam korzystniej. Wiadomo, szpilki by pomogły, ale na co dzień preferuję wygodę. Poza tym w sukience i szpilkach czuję się zbytnio „wylaszczona” jak na zwykłe wyjście do pracy.
Mario, może kiedyś opublikujesz post, jakie sukienki do jakiego typu sylwetki? :)
w najgoryszm razie noszę to co lubię i co do mnie pasuje.
Ja się najlepiej w moich „standardach” czuję. Ale.. gdy idę odprowadzic dziecko do przedszkola, podróżuję, wyskakuję po chleb. Gdy próbowałam do pracy ten styl przenieść czuję się niekomfortowo. Muszę sobie stworzyć garderobę do pracy.
Super wpis! Myślałam, myślałam i w końcu doszłam do tego mojego standardu: luźne spodnie (dresowe, lniane, bawełniane) plus bluzka z krótkim rękawem i ewentualne, w razie chłodu, narzucony na ramiona sweterek bez guzików. To mój standard, w którym wyjdę z domu po bułki. Oczywiscie wszystkie elementy tego stroju muszą być dobrej jakosci i nie zniszczone.
Opiszę standard, o którym marzę: spodnie rurki z baaaardzo wysokim stanem, bez rozporka. Takie legginsy materiałowe, albo dżinsowe dobrej jakości, gdzie nie będzie się spod gumki wylewała nawet najmniejsza fałdka (mam rozmiar 46). Do tego na górę trykotowa bluzka z podwyższoną talią, portfelowa w biuście. Są takie dla mam karmiących. Nie karmię już od dawna ale w tym fasonie jest mi dobrze. Problem polega na tym, że taki fason trudno jest dostać. Gdy chłodniej – kardigan. Może ktoś wie, gdzie można kupić takie rzeczy w super jakości? Pozdrawiam serdecznie.
Moze spodoba Ci sie cos w Biubiu z rakich bluzek. Spodnie na gumce chyba lubia pogrubiac.
Wpis dla mnie zdecyodawanie na czasie, wygladam xle, ale najpierw chyba musze depresje ogarncac…inaczej to nie wiem jak mam zlalexc sile sie ubierac zeby nie wygldac jak ostatna siet=rota.
marzy mi się taki standard, który byłby również standardem na zakupach tj. znalezienie „bazy” w określonym wzorze, kroju i kolorze, które można kupić dokładnie identyczne gdy się zużyją. w moim przypadku to granatowy i biały t shirt oraz granatowe i czarne rurki.
nie wiem czy to jest w ogóle możliwe – nawet linie basic w sieciówkach co sezon są inne. zaoszczędziłoby to mnóstwo czasu – zrozumie to każdy kto szukał „idealnych czarnych spodni” albo „idealnego białego t shirtu”. jakbym miała dużo miejsca i pieniędzy to bym po prostu zrobiła zapas na x lat do przodu ;)
W moim przypadku wygląda to tak, że ustalam pewne granice nie do przekroczenia w kwestii ubrań i miejsc, do których te ubrania zakładam. Tj. nie pójdę nigdy np. na uczelnię w tej prześwitującej bluzce, tej zmechaconej bluzie czy tamtej spranej koszulce. Więc nie jest to jeszcze podstawowy uniform, ale dochodzenie do niego metodą małych kroczków :-) Oczywiście, gdy nagle zachodzi potrzeba pójścia do sklepu to nie jest już tak różowo i najczęściej wybieram dresy (po cichu licząc, że nikogo znajomego nie spotkam ;)). Mi jest ciężko przemóc się, aby wyglądać dobrze nawet przy koszyku w supermarkecie, jednakże staram się. Znam dziewczynę, która zawsze prezentuje się bardzo ładnie, nieważne czy spotkałam ją w McDonald’s, czy w restuaracji na kawie z jej przyjaciółką. Mogę powiedzieć, że jest ona moją inspiracją.
Bardzo fajny post. Od dłuższego czasu poszukuję swojego stylu i próbuję przeorganizować swoją szafę. Nie udało mi się go jeszcze zdefiniować, ale dzięki temu, że trafiłam na ten blog, wiem już mniej więcej w jakim kierunku chcę podążać, kupuję mniej rzeczy ale staram się to robić bardziej świadomie. Jednym z moich istotnych problemów są wahania wagi, co sprawia czasem jestem zmuszona dokupić ubranie/nie mam się w co ubrać tylko dlatego, że mój rozmiar się zwiększył, a nie dlatego, że ubranie które mam i lubię zniszczyło się itp. Od zawsze powtarzam, że szczupłemu we wszystkim ładnie…
Dla mnie standardem przez kilka lat była spódnica trapezowa/o linii A i dopasowana góra – dzianinowa bluzka albo golf, do tego szpilki (w pracy) albo baleriny. Spódnice często miały wzory albo wyraziste kolory – mam ich całą „kolekcję”, góry raczej stonowane. Mam figurę gruszki a dokładniej kręgla i w takiej sylwetce wyglądałam korzystnie. Ale zawsze brakowało mi fajnych ciuchów na co dzień, w tym spodni, marzyły mi się dżinsy w których będę zgrabnie wyglądać. Narodziny syna i przerwa w pracy zawodowej w naturalny sposób wymogły konieczność poszukiwania wygodnych ciuchów na co dzień, z drugiej strony poczułam, że poprzednia sylwetka/standard mnie ogranicza, że stała się schematem, że chcę czegoś innego, a jednocześnie bardziej prostego. Że za dużo w mojej szafie fikuśnych ubrań, kolorów, wzorów, butów na obcasie, dekoltów, wiszących kolczyków , „słodyczy”, za mało klasyki, prostoty. Zaczęły mi się podobać „męskie” dodatki w kobiecej garderobie – zegarki, kapelusze, buty typu oksfordki i mokasyny (ale póki co do mojej szafy trafiły tylko jedne mokasyny i szalik w kratę burberry). Niedawno stwierdziłam, że może mój stary standard nie był zły, bo był dobrany do mojej sylwetki – podkreślał talię i maskował szerokie uda, ale raczej zmęczyły mnie te krzykliwe kolory (jestem stonowanym latem), nadmiar wzorów i dziwnych krojów…
Mario chyba opisałam swój uniform a nie standard.
Cześć, wróciłam teraz do tego wpisu, bo myślę, że idealnie da się połączyć ten tok rozumowania ogólnie z samodyscypliną i stwarzaniem standardu dla swojego otoczenia i standardu dla swojego funkcjonowania. Zapamiętałam sobie ten post i teraz, będąc pół roku na wyjeździe tak sobie powiązałam te dwa aspekty. Standard musiałam sobie w jakimś stopniu określić przed wyjazdem, bo musiałam mieć buty na srogą zimę i wzięłam też szare swetry i bluzki, gdyby mi się akurat nie chciało zastanawiać pół wieczoru, co by tu jutro włożyć. Do tego spodnie. Potem, do wyboru – czerwona szminka albo biżuteria, mogą być obydwie opcje ale standard nie wymusza i tego, i tego, gdybym się źle czuła. Dodatkowo obiecałam sobie, że nie wyjdę z pokoju bez makijażu i na razie mi się udaje, chociaż czasem głód trochę ściska bo to akademik a kuchnia na drugim końcu korytarza :). Tyle. Jest to ważne, szczególnie, że wolę kolorowe spodnie, czarne raczej do bardziej strojnych gór, tak samo ze spódnicami, czarna tylko gdy chcę dodać coś na górze albo ograć jakiś trudny kolor, reszta spódnic raczej jako dodatek niż jako baza, dlatego musiałam mieć bazowe, szare góry i tylko kilka akcentów kolorystycznych do czarnego dołu.
Bardzo doceniam Twój sposób myślenia i jego klarowność.
Ja jestem teraz na takim etapie, że w bardzo niewielkiej liczbie swoich rzeczy czuję się dobrze. 3/4 szafy jest zapełnione rzeczami od kogoś, po cioci, starszej siostrze. Dużo t-shirtów, które wyglądają jak worek. Staram się to powoli zmieniać, bo na raz całej szafy wymienić się nie da. Niestety większość rzeczy, które mi się bardzo podobają są poza moją możliwością finansową… Jednak od czego są second-handy. czasami udaje mi się coś super upolować:) Moja szafa teraz jest rzeczywiście tworzona od podstaw.
Mario! Co za fenomenalny blog! Dziękuję za ten świetny wpis. Właśnie pracuję nad swoim nowym standardem. Ze sztywniary (ołówkowa spódnica, bluzka z kołnierzykiem) próbuję przeobrazić się w kobietę nonszalancką, acz światową (dobre jakościowo bluzki, materiałowe spodnie z wysokim stanem, fantazyjne torebki, ale całość ograniczona do mojej nowo odkrytej ulubionej kolorystyki: czerwień, biel, granat, czerń, okazjonalnie sprany niebieski). Przeglądanie Twojego bloga jest niezwykle inspirujące i pomaga mi w refleksji nad moją garderobą. Gratuluję i dziękuję.