Tym razem zaproponuję Wam coś innego niż zwykle, jeśli chodzi o tworzenie garderoby. A mianowicie: spojrzenie na ubrania w zupełnie odmienny sposób niż dotychczas. To podejście, które tu za chwilę opiszę, można zastosować na każdym etapie budowania swojej wymarzonej szafy. Można dopiero zaczynać z nowym, wymarzonym stylem, można mieć pękające w szwach pojemniki z ubraniami, można pilnie potrzebować nowych ubrań albo po prostu chcieć, żeby od tej pory większość ubrań w szafie pasowała do siebie.
Celem zastosowania tej metody jest zbudowanie spójnej garderoby bazowej.
Zerknijcie od razu na zasadę działania, którą sformułowałam w ten sposób:
1) Za każdym razem, kiedy myślisz o pojedynczym ubraniu do kupienia:
2) definiuj je jakbyś była amatorem [dzieckiem, kimś zupełnie nieświadomym, nieznającym się na modzie],
3) a potem dodaj temu ubraniu tych cech, które będą dla Ciebie najważniejsze [modyfikacje kroju, koloru, ozdoby, dopasowanie do okoliczności].
1.
myśl o jednej rzeczy
Każdy element garderoby, każde ubranie i dodatek trzeba rozpatrywać indywidualnie i się nad nim pochylić. W tym sensie, wejście do sklepu z zamiarem kupienia koszulki, nie może się kończyć wyjściem ze sklepu z koszulką, jeansami i swetrem, bo to będzie oznaczało brak refleksji nad jeansami i swetrem, a ta metoda wymaga refleksji nad każdą rzeczą. Ubrań od tej pory nie kupujemy pod wpływem impulsu i dlatego, że po prostu są. Kupujemy, bo przemyślałyśmy dobrze, o jaki element chcemy uzupełnić naszą garderobę.
Jeśli więc chcesz kupić jeansy, myślisz o jeansach, a nie o ubraniach, które w perspektywie mogą do tych jeansów pasować, choć wiem, że może to być dla ciebie kusząca perspektywa.

koszula Opus, zniżka do sklepu >>AleRabat.com<<

jeansy Lee, zniżka do sklepu >>AleRabat.com<<
2.
upraszczaj
Myśl o danym ubraniu tak, jakbyś nigdy nie miała do czynienia z modą. Ufaj intuicyjnie, że Twoje wyobrażenie danego ubrania jest jedynym Ci dostępnym. Wyobraź sobie ubranie, którego potrzebujesz w najprostszej możliwie formie. Zachowuj się wręcz tak, jakbyś musiała wpisać do słownika, czym jest dane ubranie – zdefiniować je w swojej głowie. Wytłumaczyć to dziecku, przybyszowi z innej planety, który nie wie co to są jeansy, totalnemu modowemu laikowi – mam nadzieję, że rozumiesz poziom uproszczenia w tym punkcie.
Jeśli myślisz o koszuli, niech będzie to biała męska koszula, pozbawiona falban, żabotów, fikuśnych mankietów, dziwnych szwów, kolorowych guzików, ozdobnych wycięć, czy czegokolwiek, co jest naleciałością, wynikającą z trendów, fantazji projektantów itd.
Oczywistym jest, że nawet w tej prostocie, różni ludzie będą różnie definiować te same rzeczy. Nie ma to znaczenia, bowiem to ma być proces indywidualny. Sama musisz zmierzyć się z wynikami swoich przemyśleń na temat prostoty ubrania. Zachęcam jednak, żeby dane ubranie obedrzeć dosłownie ze wszystkiego, nawet z koloru i posługiwać się jak najbardziej „organiczną” definicją w swojej głowie. Niech zostanie tylko to, co sprawia, że daną koszulę, możesz jeszcze nazwać koszulą, ale nic ponad to.
3.
personalizuj
Dopiero do tak odartego ze wszystkich zbędnych cech ubrania, do tej esencji ubrania, do tej definicji, dołóż takie cechy, jakich tylko i wyłącznie Ty potrzebujesz. Staraj się jednak, by te cechy były kluczowe z jakiegoś bardziej indywidualnego powodu, niż trend. Weź pod uwagę swoją sylwetkę, oczekiwania wobec ubrania, komfort, kolory w jakich świetnie się czujesz, dopasowanie do reszty garderoby.
Gdy dokładasz cech do tego definicyjnego ubrania z punktu numer 2, staraj się myśleć o tym, co nie pasuje ci w takiej najprostszej formie ubrania, jaką masz za podstawę. Dlaczego nie możesz pozostać przy tak prostej formie? Dodanie jakiej cechy lub cech do prostego ubrania sprawi, że będzie dla Ciebie atrakcyjne? Jak spersonalizujesz najprostsze w formie ubranie, byś mogła dołączyć je do swojej garderoby?

torebka Warehouse, zniżka do sklepu >>AleRabat.com<<
Przykład:
Chcę kupić zimowe botki (punkt 1). Gdy myślę o najprostszej możliwie formie zimowych botków (punkt 2), wyobrażam sobie czarne skórzane ocieplane sztyblety na płaskiej podeszwie, do których nogę wkłada się bezpośrednio z góry, bez rozpinania zamka. Jedyną modyfikacją, jaką chciałabym wprowadzić (punkt 3) jest zamiana obcasa na gruby słupek. I takich butów szukam.
Do ubrania lub dodatku o którym myślisz, możesz wprowadzać tyle zmian, ile tylko zechcesz. Jednak, jeżeli będziesz się świadomie ograniczać i jak najmniej ingerować w najprostszą formę ubrań, masz szansę na zbudowanie garderoby w której większość rzeczy do siebie pasuje.
Jakie elementy garderoby (ubrania, buty, dodatki) byłabyś skłonna kupować w jak najprostszej formie? Jak oceniasz poziom skomplikowania większości swoich ubrań – kupujesz raczej proste rzeczy, czy wolisz strojniejsze ubrania, a może u Ciebie prawda leży gdzieś po środku?
Partnerem wpisu jest serwis AleRabat.com, w którym zgromadzone są rabaty i gazetki promocyjne kilku tysięcy sklepów internetowych z ponad dwudziestu różnych kategorii. Jeżeli macie zamiar robić zakupy w jakimś sklepie internetowym, zachęcam do zajrzenia do nich na stronę i sprawdzenia czy przypadkiem nie ma do tego sklepu rabatu.
Ooo ubrałas moją strategię w słowa. To zawsze działa
O proszę, a w jakim stopniu personalizujesz rzeczy? Mocno oddalasz się od prostoty?
Mnie się jednak wydaje, że prostota nie załatwia sprawy. To znaczy w moim przypadku owszem, tak, bo wszystko, co mam kręci się wokół prostoty, ale mam wiele koleżanek, do których urody nie pasują proste rzeczy, wyglądają nudno i dziwnie. Dobrze im w kwiatkach, falbankach i wzorach, czyli czymś, co jest dalekie od prostoty. Uważam, że nie ma uniwersalnej recepty na styl. Każdy w czymś innym dobrze wygląda. Oczywiście to zależy od tego, o jaki efekt nam chodzi – czy o wydobycie naszego piękna za pomocą dobrze dobranej garderoby, czy o posiadanie nudnej szafy kapsułowej.
Zgadzam się :) U mnie tak właśnie jest, że w eleganckich i prostych okrojonych krojach wyglądam dziwnie, nudno i jakby sztywno, jak z kijkiem w czterech litrach ;) Koszule zwykłe, białe są dla mnie zbyt „kanciaste” i wyglądają jak z innej epoki nie wiedzieć czemu.;) Kombinuję więc z wzorami i krojami. ;)
No wreszcie ktoś opisał to, co jest moim problemem! Uwielbiam proste, minimalistyczne zestawienia, zawsze takie najbardziej podobają mi się na Instagramie, Pintereście itd. Takie też zestawienia wkładam skrzętnie do moich szufladek z inspiracjami. Tylko co z tego, skoro w takich zestawach wyglądam jak chora? Myślę, że znaczenie w tym przypadku ma też mój typ urody: blondynka (farbowany blond w kolorze piasku) z niebieskimi oczami i jasną karnacją, dość wysoka i szczupła.
Miałam kilka podejść do takiej prostej i nieskomplikowanej garderoby, ale kiepsko się z tym czuję i kiepsko wyglądam (wyjątkiem są białe bluzki, których kolor mi służy). Nawet kolega w pracy powiedział mi ostatnio (byłam ubrana w beżowe spodnie i czarną prostą bluzeczkę oraz beżowe sandałki), że wyglądam smutno, bo zazwyczaj noszę trochę wzoru i koloru, więc ludzie mnie z tym utożsamiają.
Co ciekawe, moja intuicja mnie nie zawiodła. Bo bardzo często (na przekór uwielbionemu przeze mnie minimalizmowi) kupowałam wzorzyste koszulowe bluzki-w zasadzie jedyny szalony element mojej garderoby. Stworzyłam mój uniform składający się z: proste jednolite spodnie, czarne/beżowe buty, wzorzysta bluzka, jednolita czarna/beżowa/granatowa torebka. I ku mojemu zaskoczeniu w takich zestawieniach czuję się najlepiej.
Prostota jest piękna, ale niestety nie wszystkim jest jej do twarzy i czasem muszą ją trochę podkręcić, żeby wydobyć swoje atuty.
Pozdrawiam,
Joanna
To jest moja metoda, tyle, że u mnie najczęściej zostaje najprostsza forma. Dodaję kolor i czasem jakieś detale, na które zwracam uwagę. Zdarza mi się kupić jakąś rzecz , a potem wymienić w niej guziki, bo wszystko oprócz nich było idealne. Wzory tylko latem . Lubię maksymalną prostotę.
Wydaje mi się, że takie najprostsze rzeczy są zawsze najbardziej aktualne w szafie. Dość dużo czasu zajęło mi dojście do takiego wniosku, ale prostota naprawdę jest nieoceniona :)
U mnie sprawa jest prosta. Wszystkie elementy jestem skłonna kupować w jak najprostszej formie. Poziom skomplikowania moich ubrań, oceniam na minimalny. Uwielbiam ubrania jak najprostsze, bez nadmiaru dodatkowych elementów. Czasem podoba mi się jakaś rzecz, ale posiada ona właśnie dodatkowy ozdobnik, który w moich oczach ją psuje. Nie mam tutaj na myśli takich elementów, jak np. patki na ramionach w trenczu, czy kilka ćwieków mocujących uszy torebki. Jako przykład takiego uproszczenia, podam przypadek Twojej ostatniej sukienki. Jest świetna, tylko ja bym jej wyrównała dół, tzn. obcięłabym ją na prosto. Mój strój trochę czasem ozdabiam np. apaszką czy bransoletką. Na co dzień, noszę z biżuterii tylko zegarek i małe kolczyki.
Ja chyba też wolałabym ten dół na prosto, ale jakoś nie powstrzymało mnie to przed zakupem. Nie było to aż tak istotne w tej właśnie sukience. Z kolei są czasem pozornie mniejsze rzeczy, które mnie odstraszają od kupna jak np. to, że podejrzewam po zdjęciu produktu, że jak się podniesie rękę do góry, to rękaw się dziwnie ułoży haha.
Wszystkie elementy mogę kupować w tej formie Czasami decyduję się na bardziej skomplikowaną formę np. marszczenie, przedłużony tył czy poły lub ozdobny detal ( guziki, patki). Wzory i inne wybryki wybieram na lato.
Ewa Wiktoria dokladnie tak mam :)
To myślę w takim razie, że musisz być zadowolona ze swojej garderoby :)
Taktyka podobna do tej jaką obrał, gdy zaczęłam świadomie budować garderobę. Jak to ja, musiałam wszystko sobie spisać. W kalendarzu mam notatki o najważniejszych cechach moich ubrań: kolory, fasony, style, marki, które preferuje. Do tego lista mojego osobistego must-have w szafie. I wszystko rozpisane dokładnie – że koszulki muszę mieć w takim i takim kolorze, że spodnie takie i takie, a torebki takie. Z tego wykreśliłam co już mam i w ten sposób powstała lista zakupów i idę do sklepów z konkretnymi założeniami. A są to właśnie takie bazy, białe czy czarne t-shirty, dżinsy, klasyczne torebki, staram się wybierać najprostsze modele, ewentualnie z moimi modyfikacjami. Polecam metodę, bo szukam konkretnych rzeczy i już wcześniej mam zaplanowane, że będą one pasować do reszty.
A ciekawa jestem czy w innych strefach swojego życia też masz taki porządek? Czy też robisz listy i zapisujesz swoje plany zawsze?
Robię dokładnie tak samo <3
Taka prostota to u mnie tylko w bieliźnie. Ma być czarna, gładka, śliska, z jak najmniejszą ilością szwów i dupereli odstających pod ubraniem.
Ciuchy wolę wydziwione – drapowane, asymetryczne, o nietypowym fasonie. Buty z marszczonej skóry o nieregularnej fakturze, też asymetryczne itp.
Czy takie pojedyncze udziwnione rzeczy wolisz zestawiać z czymś prostym, czy nie masz problemu z mieszaniem w jednej stylizacji wielu udziwnień?
Teoretycznie tak to jest i działa, ale od tak dawna mam problem ze znalezieniem pasujących do mojej wizji ubrań czy dodatków, że jestem sfrustrowana. I kupuję cokolwiek, tzn. wybierma mniejsze zło. :(
Jest to normalne, aczkolwiek też zależy od wielu rzeczy. U mnie na przykład ta tolerancja na niepasowanie do wizji kiedyś była bardzo duża i też rodziła się z frustracji, że nie mogę znaleźć. Ale teraz już staram się podchodzić do zakupów na zasadzie wszystko mam i szukać czegoś, co naprawdę jest akceptowalnie oddalone od mojej wizji :) To jest duża ulga nie iść na kompromisy i chyba teraz dla mnie większą satysfakcją jest nie kupić niż kupić coś co w zasadzie mi się nie podoba.
Mnie jest dość blisko do takiego podejścia. Szczególnie w przypadku butów i spodni. Szukając rok temu jesiennych botków, wręcz sobie w glowie powtarzałam, że to ma być proste, wręcz nudne. Ale to nie znaczy, że moja garderoba jest pozbawiona elementów charakterystycznych, również wśród butów: przykładem (w moim odczuciu) espadryle Paez. Podobnie jak Dorota, najbardziej „zwariowane” rzeczy przypadają u mnie latem, bo łatwo jest nosić pojedyncze ubranie bez martwienia się o kompozycję z całości. Stąd takie „szaleństwa”, jak kwiatki czy kropki na sukience, jakieś wycięcie na plecach;). W ogóle na największe wariacje pozwalam sobie w kwestii sukienek.
Jestem też biżuteryjną nudziarą, nic nie pozostało z moich dawnych boho upodobań. Tylko obrączka, pierścionek i zegarek. Jak się chcę ustroić, to srebrny wisiorek lub kolczyki.
Wariactwo totalne rzeczywiście – wzór na sukience <3 :) :) :)
To także moja strategia na szukanie nowych ubrań. Jednak moim problemem jest to, że często zatrzymuję się na etapie wizji z pktu 2 i w efekcie moje ubrania i mój styl są zachowawcze, a częto wręcz nudne :(
Ten mój problem częściowo wynika z tego, że odkąd ubieram się „świadomie”, wpadłam w pewną pułapkę perfekcjonizmu – wyobrażam sobie właśnie takie idealne rzeczy, potem ich szukam, w międzyczasie donaszając „stare” ubrania niepasujące do wizji (bądź ewentualnie pasujące do wizji „ogołoconej” z detali), zazwyczaj nie znajduję ideału, po czym sezon się kończy a ja orientuję się, że przechodziłam np. całą wiosnę w spodniach, z których nie jestem w pełni zadowolona…
U mnie też to tak często wygląda. Skupiam się na szukaniu jednej rzeczy i kupuję jeden-dwa ciuchy na 4-mce… jeśli w ogóle. Efekt jest taki, że zawsze trochę nie mam się w co ubrać. Rok temu kupiłam sobie fajną spódnicę z fajnego materiału i noszę ją na okrągło teraz i już po dwóch praniach wygląda tak se:(. Albowiem sklep LaRedoute mimo fajnych składów materiałów ma rzeczy badziewnej jakości. Najchętniej kupowałabym rzeczy raz na kilka lat, bo szkoda mi czasu na wieczne myszkowanie za ciuchami. Zaczęłam poważnie zastanawiać się po kupowanie naprawdę droższych (pojęcie względne) rzeczy, tylko kto da mi gwarancję, że te zniosą pranie i posłużą mi choć trzy lata?
Oo, to właśnie dokładnie tak jak u mnie – „zawsze trochę nie mam się w co ubrać”. Jakbym widziała siebie jak kręcę nosem na każdą rzecz w sklepie a potem patrzę na pustawą szafę…
Taaak, bo ta jedna fajna rzecz, którą mam, akurat w praniu ;D
Asiu, spróbuj w takim razie przejść się kiedyś po sklepach bez żadnego planu i założeń i po prostu kup sobie coś, co Ci się spodoba. Nie mówię, żebyś na siłę obniżała jakość ubrań, ale żeby od czasu do czasu zrobić jakiś nieplanowany, bardziej spontaniczny zakup. Zaczęłabym od dodatków, butów, no może bluzki.
Może właśnie ta spontaniczność byłaby dla mnie ratunkiem… Może za bardzo się spięłam, nie pozwalam sobie na żaden luz i efekt jest taki słaby (choć przecież powinno być odwrotnie!). Przyjmuję sobie zatem takie postanowienie – na najbliższych zakupach wybrać coś spontanicznie, nie patrzeć na to czy akurat potrzebuję+jest uniwersalne+jest całkowicie spójne z moją wizją. Jak mi się uda coś kupić spontanicznie i być zadowoloną to przylecę się na pewno pochwalić :)
Czekamy, czekamy :)
Lubię wszystko w prostej formie. Jak gdzieś już pisałam, moje upodobania się często zmieniają-ale udało mi się do tej pory wyodrębnić jedną stałą- niezależnie od tego co by mi się nie spodobało- to zawsze czuję się świetnie w prostych ubraniach bez zdobień, w klasycznych, zgaszonych kolorach- natomiast nie zawsze czuję się dobrze w czymś co mi się spontanicznie spodoba. Czerń i ciepły szary to takie dwa moje pewniaki, po które sięgam codziennie. Początkowo próbowałam unikać czerni przy twarzy, gdyż zdiagnozowałam się jako zgaszona jesień, jednak nie taką typowo delikatną, bardziej w kierunku ciepłej a nawet ciemnej-później doszłam do wniosku, że jestem typem mieszanym;). Zauważyłam, że faktycznie źle wyglądam w białym przy twarzy, a czarny udźwignę, chyba dzięki ciemnej oprawie oczu. Moja karnacja lubi mieszanki z obniżonym kontrastem a więc jeśli czarny to z szarym-nigdy z białym; a jeśli biały (tylko w dolnej części gardreoby ) to np. z ciepłym szarym albo beżowym lub innym ciepłym pastelowym kolorem. Dwa mocno nasycone kolory wyglądają na mnie jak porażka ale bardzo lubię nasycony kolor z pokrewnym pastelowym wariantem- obecnie wałkuję granat+ turkus:). Strojność to dla mnie kolor inny niż klasyczny przy zachowaniu prostych krojów a więc np. turkus odczuwam już jako ozdobę. Strojność to też złoty łańcuszek- srebrny natomiast to u mnie klasyka. Bardzo lubię też asymetryczne kroje, ale wolę je w klasycznych kolorach, szczególnie w wersji czarnej a na drugim miejscu szarej.
Ja mam na to taki sposób że kupuję w ciuchlandach i mam właściwe bardzo bardzo bardzo dużo ubrań a kupując nowe myślę tylko o tym czy dana rzecz mi się podoba (również pod kontem jakości) a nie czy mi jest potrzebna, 90% moich ubrań jest mi niepotrzebna. Dzięki temu mało się niszczą bo mogę np dwa miesiące nie nosić dwa razy tej samej rzeczy i większość rzeczy w mojej szafie ma około 10 lat i są niezniszczone. Moja mama robi tak też z butami mi się nie chce bo ogólnie nie lubię butów więc kupuję jedne tak maksymalnie drogie jak to tylko możliwe na dużej przecenie i noszę bez przerwy kilka lat. Ale nigdy nie dopuszczam do sytuacji że czegoś potrzebuje i muszę to kupić. Wydaje mi się to strasznie stresujące.
To ciekawe Ax co piszesz, bo u mnie strojność również jest ściśle związana z kolorem. Gdybym miała na sobie na przykład połączyć jakiekolwiek trzy kolory w których nie byłoby czerni, to już bym się czuła „strojnie” właśnie :)
U mnie tylko czasami bluzki w ten sposób kupuję. Poza tym unikam jak ognia prostych rzeczy. Tak jak i planowania zakupu czegokolwiek. Gdybym planowała to nic bym nigdy nie kupiła i tak kupuję absolutnie wszystko co mi się spodoba czyli ostatecznie prawie nic. Bardzo nie lubię takich trochę udziwnionych ubrań pojedynczych falbanek, guzików w dziwnych miejscach, kokardek, dodatkowych przeszyć, widocznych metalowych zamków itp. Jak ma być proste to proste a jak szalone to na maxa.
Eh, coś jest zgubnego w tym planowaniu. Patrz komentarz Asi i moja odp.:)
Gdzieś tam jest ten złoty środek, którego znalezienie gwarantuje stuprocentową satysfakcję :)
Właśnie tak robię – kupuję to, czego mi brakuje i stawiam na prostotę, co nie znaczy, że nie zdarzają mi się jakieś falbanki czy inne ozdóbki. Zakupy robię też po męsku – jeśli potrzebuję np. dżinsów, to dopóki nie znajdę tych „idealnych”, na nic innego nie patrzę
To jest na pewno trudno znaleźć ideał, jestem przekonana, że troszeczkę spuszczasz z tonu jak długo nie znajdujesz, prawda? Ja bym chciała nie spuszczać, ale wtedy mogłabym ostatecznie być z pustą szafą :)
Prawda, niełatwo, w ogóle dostać coś na mnie nie jest łatwo, dlatego słowo „idealne” wzięłam w cudzysłów. Spuszczam z tonu, gdy chcę coś zmienić w garderobie i okazuje się, że upatrzone rzeczy na mnie nie pasują – wtedy kupuję kolejną rzecz na tak zwane jedno kopyto. W sumie tak jest najbezpieczniej, tylko trochę nudno, ale przynajmniej szafa jest pełna :-)
Tak właśnie staram się robić, chociaż jeszcze długa droga przede mną. Minimalizm ideą,
Mario, nazywasz to, co nienazwane :) Już dawno pisałaś o prostocie, ja też już mam tę prostotę w głowie zakorzenioną, a Ty potrafisz zwrócić uwagę, nazwać i opisać rzeczy, nad którymi raczej ludzie się nie zastanawiają. Bardzo użyteczne są Twoje porady i „systemy”.
Ja wszystko staram się kupować jak najprostsze. Mówię o bazówkach, których faktycznie potrzebuję: spodnie, bluzki, spódnice itd. Niestety mam problem ze znalezieniem rzeczy, które będą proste i spersonalizowane. Kiedyś z braku laku kupowałam rzeczy z „jednym ale”, np: „Bluzka dokładnie taka jakiej szukam, ale ma wzorki? No trudno, lepszej nie znajdę – bierę!” Potem nauczyłam się, że na dłuższą metę takie ubrania się u mnie nie sprawdzają (problem z tworzeniem zestawów, nie czułam się sobą). Teraz szukam ideału do skutku, jestem bardzo cierpliwa :)
Czasami, bardzo rzadko pozwalam sobie na odstępstwa. Np. w kwietniu zakochałam się w Zarze w różowych spodniach z kokardą w pasie. To był przypadkowy zakup, nie potrzebowałam ich. Dzięki temu, że inne moje ubrania są proste, nie mam problemu ze stworzeniem stylizacji z tymi spodniami i noszę je bardzo często. Wcześniej takie odstępstwo zdarzyło mi się rok temu, kiedy kupiłam bluzeczkę z falbanką, bo mnie zachwyciła. Gdyby takie zakupy zdarzały mi się częściej, to znowu skończyłabym z szafą pełną ubrań, których z niczym nie da się zestawić.
Takie „szaleństwo” zdarza mi się tylko z letnimi i wiosennymi elementami garderoby. Najczęściej polega na jakiejś kokardce, falbance, marszczeniu albo nietypowej fakturze tkaniny.
No więc gratuluję, bo jak dla mnie to jest idealna sytuacja – mieć bazową garderobę bardzo prostą i tylko dokupywać „wariactwa” wtedy, kiedy coś Ci się szczególnie spodoba. Serio, lepiej być nie może :)
Dziękuję,chociaż aż tak dobrze nie jest :) Ciągle szukam kaszmirowego swetra i t-shirtów. Donaszam rzeczy, które jeszcze są dobre, ale nie do końca pasują JUŻ do mojej wizji. Ostatnio kupiłam wreszcie wymarzone wiosenne buty (tyle razy o nich wspominałam :D ) i… kiedy ich dotknęłam pomyślałam, że zapamiętałam je jako bardziej miękkie, luksusowe. Od razu miałam myśl, że po ich znoszeniu, następne kupię w szpic :D Już jestem blisko tego, żeby skupić się wyłącznie na dopieszczaniu garderoby, ale daleko mi do Twojego polotu :) Ciągle gonię tego króliczka. Wiecznie coś nowego pojawia się na horyzoncie, pomysł do zrealizowania w przyszłości, inspiracja… Przynajmniej umiem te pomysły odłożyć na później i usystematyzować, a nie daję się rozproszyć. No ale wiecznie czuję niedosyt.
Z drugiej strony, gdybyś Ty, Mario dogoniła króliczka, to skończyłby się Twój blog, więc Ci tego nie życzę :)
No właśnie, to super, że masz nowe pomysły i że to się tak naprawdę nigdy nie skończy. Lepiej żeby te pomysły wypływały szczerze z Ciebie niż miały swoje źródło w trendach albo czymś równie ulotnym.
Mam wrażenie, że wiele osób ma bardzo dobre wyczucie tego, co im pasuje. Kiedy słucham swoich klientek, gdy opowiadają mi o krojach sukienek, bluzek, spódnic, jakie chciałyby sobie uszyć – jestem krawcową – nie mogę wyjść z podziwu, jak każda z nich doskonale wie, czego potrzebuje i co na niej dobrze wygląda: jakie kroje, kolory, wzory, ozdobniki. Naprawdę rzadko muszę coś doradzać – jeśli już, to wybór materiału. A odradzić pomysłu chyba mi się nie zdarzyło.
W tym sensie wydaje mi się, że takie uczenie się komponowania garderoby od zupełnych, absolutnych podstaw jest dobre chyba głównie dla tych, którzy biegną za trendami, jak powiedziałaś, całkiem bezrefleksyjnie.
Dla mnie osobiście ćwiczenie, które zaproponowałaś, jest dosyć zabawnym doświadczeniem. Spróbowałam tak: niech będzie koszula. Męska, biała, prosta. Odpada, to by wyglądało przefatalnie na moich krągłościach i przy wciąż nieco dziecinnej buzi. A więc dodajmy dopasowanie zaszewkami w okolicach talii. Rękawy przy nadgarstku nieco przymarszczone. Mankiety można zwęzić do 3 cm. Kołnierzyk – albo sama stójka, albo okrągły typu bebe. Ok, tyle kroju. Co dalej? Biała, gładka? Nie ma mowy. Ale mam kalejdoskop możliwości: zmieńmy kolor, na przykład na blady róż, bardzo lubię. Ale sam kolor to za mało. Dodajmy żabot albo riuszkę wzdłuż listwy guzikowej. Guziki – niech będą na przykład z białej masy perłowej, będą się ładnie odznaczać na tle różu. Drobny rzucik też nie zaszkodzi. Mogą być na przykład różyczki, dobrze wyglądam w kwiatowych wzorach. Czy mogę sobie pozwolić na prostszą wersję koszuli? Mogę, choć to i tak nigdy nie będzie ta wersja bazowa. Do prostszej wymyślę sobie bardzo wyrazistą spódnicę. Dla mnie minimalizm to zabójstwo. Musi się dziać, inaczej ginę pod gładkimi ścianami poważnych ubrań.
A tak swoją drogą, nie mam takiej koszuli. I tu się pojawia problem, z którym, jak sądzę, spotka się wiele osób które skorzystają z pomysłu, który przedstawiłaś: skąd wziąć takie wypieszczone w wyobraźni, idealnie dopasowane ubranie? Ja sobie uszyję. Ale w sklepie nie spodziewam się znaleźć, a nie każdy umie konstruować odzież i szyć. I co wtedy radzisz? Naginać wizję do realiów czy nie kupować wcale?
Myślę, że Twoja wiedza daje Ci tak szczegółowe wyobrażenie nt. poszukiwanych ubrań, że Tobie ideał znaleźć jeszcze trudniej niż innym.
Jest taka teoria lingwistyczna, która mówi między innymi, że język determinuje nasz sposób postrzegania świata – tak samo pewnie jest u Ciebie.
Ktoś inny powie: „szukam koszuli z falbanką”, a Ty wśród wielu takich koszul, dalej będziesz szukać koszuli z riuszką :)
To pytanie, które zadajesz na końcu to jest takie hamletowskie być albo nie być tego bloga (swoją drogą czytam teraz Hamleta, stąd porównanie). Ja sama pewnie za kilka miesięcy powiem coś innego, kilka miesięcy temu też powiedziałabym coś innego, a gdybym miała odpowiadać dzisiaj o 22:08 tak zero jedynkowo to powiedziałabym nie kupować. Ale to jest tylko jedna zasada, jedna metoda, jeden punkt widzenia w morzu tych zasad, metod i punktów i jeżeli on miałby sprowadzać się do ciągłych odstępstw, kompromisów i mówienia ALE po każdym zamierzeniu, to sugerowałabym jednak zmianę zasady, metody, punktu widzenia :)
Też przeraża mnie taki minimalizm. Owszem, mam jeden luźny, szary, moherowy golf z H&M, który baaardzo lubię i często noszę go do ciemnych dżinsów, ale mam jeden taki golf. Gdyby wszystkie moje swetry tak wyglądały chyba bym się zanudziła. Dlatego wolę mieć kilka swetrów w różnych kolorach, ale oczywiście takich, które pasują mi do typu urody :)
Jeśli chodzi o mnie, to wybieram proste bazowe ubrania – spodnie, sukienki, koszulki, płaszcze. Torby tak samo, proste, jednokolorowe, skórzane. Szaleję, jeśli chodzi o buty i biżuterię. Lubię jak są widoczne i charakterystyczne. Dzięki temu jeden „komplet ciuchów” mogę ograć na wiele sposobów :)
I tak czarna obcisła sukienka ze sportowymi butami i dżinsową kurtką jest strojem codziennym. Z mokasynami i płaszczem staje się elegancka. Z martensami i skórzaną kurtką idealnym strojem na koncert rockowy :)
Wow, widzę dużo zbieżności w naszych punktach widzenia :)
Większość mojej garderoby jest już chyba optymalnie prosta. Wszystko czarne,kroje proste (brak jakiś falban koronek),nadruki elct pojawiają się.Stawiam głównie na dodatki,które świetnie mogą zmienić takie proste ubrania.Myślę, że to czym się bawię to tekstury lubię mieszać bawełniany top z skórzaną kurtką i „puchatym swetrem”.Bardzo łatwo jest kupować mi ubrania,zwykle działy basic oferują wszystko co potrzebuję cały rok.
Powiało optymizmem, super :) Nie jest tak źle, nie ma co panikować, prostota w sumie jest na czasie prawie zawsze, nawet w sklepach, które oferują w miarę niedrogą odzież.
Ta metoda na bank może być przydatna dla wielu osób, zwłaszcza takich zagubionych w gąszczu trendów, czy kupujących zbyt wiele. U mnie takie podejście nie sprawdziłoby się. Idę raczej w sttonę konkretnych sylwetek, całości klimatu, rzadziej wzorów i połączeń kolorów (bo większość ubrań mam czarnych). Kupuję to, co mi się podoba, dobrze leży i ma punkty wspólne z resztą garderoby, albo uzupełnia ją w wybranym kierunku, osobiście nie mam siły na szukanie ciuchowych ideałów (gdyby były w sklepach, to co innego… Ale niestety nie jest tak kolorowo.)
Jakakolwiek metoda, która przynosi dobry rezultat będzie dobrą metodą!
Uwielbiam prostotę… Lubię ołówkowe, dzianinowe spódnice. Mam wystający brzuszek, więs zwykła, klasyczna koszulka odpada. Zmuszona byłam do zdefiniowania tej części garderoby na nowo, aby ją dostosować do mojej figury. I powstał obraz koszulki o trapezowym, lekko rozkloszowanym kroju. Lekko dopasowana w ramionach i biuście ( koniecznie dekolt łódka) i luźna w talii i biodrach. Jeszcze myślę nad krojem dżinsów. Może tzw. tregginsy by się sprawdziły? Gumka w talii jest chyba wygodniejsza niż sztywne zapięcie ns guzik?
Też mam wystający brzuszek, mimo że jestem szczuplutka :P Ten krój bluzek kompletnie nie dla mnie, ja osobiście polecam lekko oversizowe koszule z lejącego materiału – na dodatek idealne na lato, bo z podwiniętymi rękawami i rozpiętymi guzikami przy dekolcie jest chłodniej niż w koszulce na ramiączkach ( tu story ;) )
Tregginsy – tak, to jedyne spodnie, które dobrze na mnie leżą, ale niestety chyba zawsze mają dużo sztucznych domieszek, a u mnie już 30% procent poliestru to za dużo. Mimo, że wyglądam w nich świetnie, to wkładam kilka razy w roku, bo czuję się jak w skrzyżowaniu tektury z folią – plus efekt temperaturowy poliestru – jak jest chłodno, to zamarzam, jak jest ciepło, to w 5 minut jestem mokra :P
Będę wdzięczna za namiary na dopasowane spodnie z elastyczną talii, gdzie bawełny jest minimum 80% ;)
pooglądaj w lidlu spodnie ich marki własnej esmara – mam już kilka par tregginsów i jestem zadowolona, skład jest świetny, przy czym dobrze jest polować na wersje ze szlufkami (gumka w pasie + pasek = doskonałość)
Catty, jakie lejące materiały polecasz?
Dzięki za polecenie Lidla, mam stamtąd kilka rzeczy, będę się rozglądać ;)
Ja lubię wiskozową tkaninę na koszule, ale marzy mi się jedwabna *_* Z wiskozą mam ten problem, że czasem strasznie kurczy się w praniu (zdarzyło mi się juże wyjmować ubrania pomniejszone o kilka rozmiarów po delikatnym praniu w 30st. :P)
A ja lubię na taki brzuch dać jeansy z trochę obniżonym stanem np. levisy 711 są takie. Miałam kiedyś tregginsy, nie były złe, ale denerwowało mnie to niemiłosierne przyleganie do tyłka i że były cieńsze niż jeansy zwykłe.
Taktyka super, ale ciężko ją wprowadzić w życie. Ile szukałam banalnych rzeczy, wśród tańszych, średnich a nawet droższych marek i nie znalazłam? wielokrotnie. Ciężko było mi znaleźć szare szpilk i dealny beżowy płaszcz. Teraz poszukuję bluzki w czerwono-białe paski z długim rękawem i czarno-białej sukienki w serek również w paski.
Catty, prasowałaś kiedyś wiskozową albo jedwabną koszulę? Masz jakiś wypróbowany sposób?
Nie mam jedwabiu, więc się nie wypowiem, a co do wiskozy – tak, prasuje się źle :P Najlepiej chyba wilgotną powiesić równo na drążku lub wieszaku i poczekać, aż wyschnie… Kiedy zaś próbowałam z prasowaniem, to zaraz po tym, jak udało mi się zlikwidować zagniecenie, obok powstawało kolejne (#syzyfowapraca).
U mnie prasowanie wiskozy idzie dobrze. Gniecie się potem w używaniu. Jedwab koniecznie bez pary.
No właśnie… wiskoza jest do pierwszego siedzenia. I potem już reszta dnia menelem stoi. Ale kocham wiskozę. Mało, że nie grzeje to jeszcze chłodzi. Szkoda tylko, że jej produkcja tak bardzo zanieczyszcza środowisko.
A ja uważam, że przy dużym brzuchu spodnie powinny być bardzo wysokie, żeby go zakryć.
Też to przerabiałam i nie jest to wcale głupie, gdy góra stroju jest luźna, ale przy bardziej dopasowanej bluzce, wolę mieć niższy stan i się nie opinać w ten sposób. Choć teraz kupiłam sobie właśnie spodnie z wysokim stanem – elegantsze, nie jeansy i postanowiłam się tym opięciem nie przejmować :)
Też z powodu brzucha noszę wysokie spodnie. Muszę je szyć, bo w sklepie takich niet. To pewnie zależy od kształtu i komuś innemu będą pasować niższe. U mnie by spadły, bo mam wcięcie wysoko.
o, i gdzie znalazłaś? chyba że się pokażesz, to będę cierpliwie czekać :)
W H&M stacjonarnie. Online ich szukałam, ale nie znalazłam. Tak, pokażę się :)
Może coś Ci się spodoba :)
Bluzki: 1, 2, 3, 4 i sukienka.
Margaret, też tak mam. Wcięcie bardzo wysoko, chyba o.k. 15 jak nie 20 cm nad pępkiem. Jak przepaszę się paskiem, to po powrocie do domu ten pasek jest tuż pod biustem. Taki typ figury to wiolonczela.
Nigdy w ten sposób nie planowałam, ale taka metoda mogłaby być niezła, bo zwykle dokupuję pojedyncze sztuki odzieży, a jeśli coś nie powali mnie z nóg i nie zbieram na to przez pół roku, to zabieram się za długie i upierdliwe szukanie ;)
A stopień skomplikowania to ciekawa sprawa ;) Spodnie i koszule, paski i torebki zawsze kupuję najprostsze możliwe, podobnie z odzieżą sportową. Jestem też niereformowalna, jeśli chodzi o zegarki, elementy ozdobne na czasomierzu są dla mnie nie-do-przetrawienia ;) Za to z ciuchami, które zakładam od większego dzwonu to już raczej muszę pojechać po bandzie – jak dekolt z przodu, to już do pasa, jak z tyłu, to przez całe plecy, jak buty mają być na wyjście, nie ma opcji, żeby były ,,zwykłe” – albo muszę wziąć srebrne, albo z architektonicznym elementem albo przynajmniej na przezroczystej podeszwie. Na co dzień lubię wyglądać po męsku i prosto i wtedy prostota to podstawa (no, może jakiś jeden niestandardowy przerywnik), ale jeśli nie jest to ciuch na co dzień, to personalizacja obowiązuje: wersja full.
Bardzo ciekawe podejście, dla mnie logiczne. Często masz okazje, żeby się tak totalnie odstawić?
Bardzo fajne podejście Dziadova. Przypuszczam że jak na co dzień ubierasz się prosto i konsekwentnie to podczas „wyjścia ” robisz furorę wśród ludzi którzy cię widują na co dzień.
Dzięki! Komplementów zwykle trochę pada, chociaż zdarzają się też często sytuacje, których nie lubię: ktoś mi mówi, że ładnie, ale mogłabym tak na co dzień sukieneczkę założyć, obcas, no i zaraz uzasadnienie co lepiej wygląda i dlaczego ;) Ale dużo oglądają programów z metamorfozami (chyba) i utożsamiają nienoszenie sukienek, koronek itd. z kompleksami, brakiem czasu i postawą rezygnacji, tak jak się to tam przedstawia ;)
Ale i tak lubię taki efekt wyskoku od codzienności. Coś w tym jest rajcownego, czego nie umiem do końca wytłumaczyć ;)
Nie, powiedziałabym raczej, że sporadycznie ;), ale tym lepsza zabawa, kiedy już mam ;)
Ja od niedawna dopiero pracuję nad swoim stylem i podejście o którym piszesz jest moim celem. Jeszcze długa droga przede mną ale też sporo już osiągnęłam. M.in. na podstawie twoich poprzednich wpisów znacznie uprościłam paletę, dostosowując ją do typu urody (prawdopodobnie zima). Jeżeli chodzi o styl to podoba mi się konsekwencja Emmanuelle Alt, coś podobnego bym chciała osiągnąć. A tak na marginesie, wiesz jakim typem kolorystycznym jest Emmanuelle Alt? Patrząc na kolorystykę ubrań przypuszczam że zimą.
Na milion procent jest zimą :) Jeżeli to ma być Twoja kona to super, wszelkie uproszczenia będą w tym przypadku stosowne. I troszeczkę męskiego sznytu i na pewno będzie to wyrazista całość!
Większość moich ubrań jest prosta. Wzory niemal wyłącznie na letnich bluzkach, oryginalne kroje rzadko – najczęściej też bluzki (figura gruszki). Mimo, ze proste, muszą spełniać bardzo konkretne wymagania. Np. spódnica ma być długości przed kolano, rozkloszowana lub ołówkowa prosta (nie zwężana ku dołowi, nie trapezowa), w jednym kolorze, najlepiej: granat, poza tym jasny beż, szary, czerwony. Spodnie: proste (ale nie szerokie) lub zwężane, przylegające do ciała (ale nie za bardzo, nie mogą uciskać), kolor najlepiej granat, koniecznie bez wzorów, materiał dopasowujący się do sylwetki, w ostatnich latach wykluczone jeansy. Sukienka: góra przylegająca, zabudowana, chętnie dekolt typu łódka bądź półgolf, dół rozkloszowany, ewentualnie ołówkowa (ale nie obciskająca), klasyczna długość przed kolano, miękko układające się materiały typu: dzianina, koronka. Jak pisałam wcześniej nieco odchodzę od prostoty przy bluzkach, przykładem są wzory, czasem jakiś dodatek na bluzce ( wiązanie na plecach, zdobienie kamieniami). Dzięki takiemu podejściu, zestawianie ubrań prawie nigdy nie sprawia problemów, a zestawy nie są zbyt proste. Staram się natomiast, żeby proste kroje nie oznaczały surowości (wybieram miękkie materiały, nie noszę kołnierzyków, żabotów, prostych wzorów: typu krata, groszki). Mój sposób na szafę, to dużo prostych rzeczy, które jednak spełniają moje osobiste wymagania. Kiedyś zrobiłam listę podstawowych ubrań (spodnie, bluzka, itp.) i dla każdego wypisałam cechy pożądane oraz takie, które wykluczają dany rodzaj ubrania z mojej szafy. Wiem, że pewne cechy spowodują, że ubrania najprawdopodobniej nigdy nie założę, więc go nie kupuję. Wg mnie równie ważne jak określenie, co mi w ubraniu odpowiada, jest stwierdzenie, co dany rodzaj odzieży dyskwalifikuje w mojej ocenie. Dla mnie to np.: wzory na spodniach, obcisłe rurki, mini spódniczki, bardzo wąskie rękawy, dekolt w serek, krótkie zimowe kurtki, sukienki bez zaznaczonej talii, obcasy powyżej 4 cm.I wiele innych :)
Zgadzam się, że wykluczanie jest ważne. Ale też nie wiem czy masz tak, że i nawet jak coś czasem odrzucisz to po pewnym czasie znowu temu dajesz szansę. Bo mnie się zdarzają takie dziwne nawroty, lecz staram się być twarda. Ostatnio prawie już cięłam grzywkę i bardzo się cieszę, że się w porę opamiętałam.
Ja się grzywką zainspirowałam po obejrzeniu któregoś zdjęcia na tym forum, proste włosy do pół szyi i grzywka. Długo z tym chodziłam i najpierw zrobiłam dłuższą grzywkę na bok żeby się przyzwyczaić. Drugie podejście już było już łatwiejsze, ale też może dlatego że w dzieciństwie zawsze miałam grzywkę.
Oczywiście mój styl ewoluuje. Dwa lata temu bardzo schudłam, zaczęłam więc latem nosić szorty i bluzki oversize. Teraz znów przytyłam, szorty odeszły ma bok, a ja wróciłam do sukienek. Jako nastolatka nosiłam sportowe buty, teraz tego nie robię. Im jestem starsza, tym niższe obcasy noszę, itd. .Jednak, wiele upodobań pozostaje niezmiennych, a część wykluczeń wynika z czynników obiektywnych jak: typ figury, stan zdrowia. Są ode mnie niezależne i tym bardziej biorę je pod uwagę.
Prostota nie jest dla mnie. Za to nie mam kłopotu z tym, by bardzo precyzyjnie określić, czego szukam. Przykładowo: „kamizelka z dekatyzowanego czarnego jeansu” albo „rozkoszowana letnia sukienka w drobny wzorek w stylu lat 50., z podkreśloną talią, wyodrębnioną krojem częścią na biust i guziczkami z przodu, na ramiączkach. Kolor: przybrudzona mięta, ewentualnie spłowiały błękit.” Kiedy mi na czymś zależy, potrafię być cierpliwa jak mnich tybetański; niedawno wyłowiłam własnie taką sukienkę na Allegro (mają tam całkiem niezły system zawężania poszukiwań, ale i tak trzeba się naprzewijać.) Pasują mi do niej sandałki, narzutki i torebki, bo jest taka, jaka miała być.
Myślę, że większość kobiet wymięka po paru dniach, kiedy nie mogą znaleźć tego, co sobie wymyśliły. A jak kryteria są tak ściśle sprecyzowane to już w ogóle gratuluję, że udaje Ci się znaleźć :)
Już myślałam że jestem sama z umilowaniem do tego, co nawet nie stało obok prostoty :D dzięki Bogu Nina, że jesteś :) prostota może mi się podobać na kimś, ja w prostych rzeczach czuję się nudno. Od czasu do czasu lubię co prawda schować się w jakiś prosty bezpieczny ciuch, ale na dłuższą metę nigdy. Zdecydowanie domagam się wzorów, koloru (ulice są i tak wyjątkowo szare), etno-naszyjnika, apaszki… W klasycznie eleganckich strojach czuję się przebrana za kogoś innego i od lat nie kupuję nic z tego rodzaju. :)
a ja mam problem z „nadprostością”. 98% ubrań mam bazowych w maksymalnie prostym wydaniu (fason, materiał, kolor), co w totalu na ogół daje obraz nudny i nijaki. Na ekstrawagancje / personalizowanie pozwalam sobie tylko przy butach i torbach, ponieważ jednak to moje wydanie ekstrawagancji są to więc nadal bardzo klasyczne rzeczy np. sztyblety czarne, ale z dziurkami i przeszyciami jak w gangsterskich z lat 20, tenisówki z czarnej lakierowanej skóry. Torba worek z miętowej skóry albo czarna ale ze strukturą węża.
I teoretycznie nawet jak mam wszystkie idealne elementy nadal czuję, że czegoś brak, ale paradoksalnie nie wyobrażam sobie dodawać do tego czegokolwiek więcej bo czułabym się już przebrana.
Powody możliwe widzę trzy i pewnie wszystkie razem tu działają
– brak wyczucia, nie każdy je ma, można je wyćwiczyć, ale to na ogół trochę trwa potrzeba prób i błędów, na ogół zaczyna się od wczesnej młodości a mnie nigdy nie ciągnęło do rzeczy modnych, odkąd pamiętam najbardziej kocham bazę, nie potrafię zatem wyłuskać z nadmiaru modeli tych elementów, które nie muszą być super modne w danym momencie, ale trochę bardziej pazurzaste, które nadałyby ostateczny szlif całości,
– najprostsza baza zawsze bardzo dobrze wygląda na osobach o klasycznej urodzie, na osobach urodziwych lub w jakiś sposób oryginalnych. Baza na przeciętnej urodzie = nijakość,
– nie jest tak najgorzej, ale perfekcjonizm ustawił poprzeczkę na niemożliwych 2,5 m do których nie doskoczę: bo idealne buty kosztują niemoralne pieniądze, albo są na drugim końcu świata (bliższe odległości pokonuję ) więc te „zastępcze” w tyle głowy psują całość,
bo do idealnego look’u brakuje elementu, na który nie mam wpływu – włosów Liv Tyler…
Jak żyć panie premierze, jak żyć… ;)
Mam wiele prostych ubran i najczesciej tak sie wlasnie ubieram,ale mam jedna zasade-buty musza byc elementem z pazurem,czy to przez forme czy kolor. Ostatnio lubie dodac do tego jakis wzor na spodniach(dlugie rurki,lub przed kostke) albo wzorzysty plaszczyk. Zauwazam u siebie zamilowane do ekstrawaganckich elementow i daje sie temu poniesc,ale prostota jest zawsze moja bazą :)
Najtrudniejsze jest kupowanie tych prostych form! Potrzebuję koszuli białej jak na zdjęciu. Nie chcę kupować wysyłkowo, bo w moim przypadku jest za duże ryzyko, że przy biuście będzie się rozchodziła między guzikami. Dwie godziny chodziłam po galerii wstępując i pytając o prostą, białą koszulę. Nawet w salonach stawiających na klasykę, nie mieli… w zamian za to były białe w zielone liście! Hitem była zara, gdzie pobiegłam uradowana do klasycznej koszuli… pełen wieszak w wielu rozmiarach… znalazłam swój i okazało się, że klasyczna koszula z przodu, nie ma w ogóle tyłu (gołe plecy). Poddałam się. Więcej niż dwóch godzin w galerii nie wytrzymam. Obolała wróciłam do domu… Jak ktoś zna sklep, gdzie na wejściu kupię taką zwykłą, bawełnianą koszulę do 200 zł, to proszę o radę :) Najbliższa wyprawa do sklepu dopiero jesienią. Może coś się pojawi :-) Podobny problem miałam kupując czarne mokasyny. Nie wiem czemu, w większości sklepów uparli się, by do czarnych mokasyn dodawać białe podeszwy. W końcu udało mi się kupić wymarzoną parę wysyłkowo… ale z butami jest łatwiej. Pozdrawiam wszystkich poszukujących klasyki na półkach sklepowych. Ja sobie nie radzę!!!
jak masz do dyspozycji to odwiedź Peek&Cloppenburg albo van Graaf. Tam może być łatwiej o klasyczne fasony a teraz mają obniżki, więc można trafić naprawdę świetne gatunkowo egzemplarze w przyzwoitych cenach.
Lidia, jeśli koszula rozchodzi Ci się w biuście, to polecam Ci sklep intetnetowy Biu – Biu. Tam mają fasony dostosowane dla pań o większym biuście.
Dziękuję za podpowiedzi. Rozchodzące się na mnie koszule, to raczej nie wina biustu. Mam miseczkę B. Może mam jakoś źle usytuowany? ;-)
Jeśli każda przymierzana koszula rozchodzi się w biuście, to najprawdopodobniej jest w biuście za ciasna, więc trzeba wybrać o rozmiar większą ;-)
Polecam Wólczankę: http://www.wolczanka.pl/ona-koszule-damskie-wlc/kolor=bialy&rekaw=dlugi&na_strone=24&domyslnie
Albo jest za ciasna w ramionach, ale to łatwo poznać, bo nie da się podnieść rąk do góry (nie mam na myśli nad głowę, tylko próbujemy podnieść do ust wyimaginowany kubek/filiżankę). Nie wiem, dlaczego ale chyba wszystkie damskie koszule mają taką samą szerokość w ramionach, bez względu na rozmiar – nawet te oversizowe prawie zawsze są w ramionach wąskie :P
Dziewczyny, nie napisałam, że KAŻDA koszula się rozchodzi. W moim przypadku jest to jednak za duże ryzyko, by kupować przez internet (nie przepadam za zwrotami). Rozmiar większy też nie zawsze się sprawdzi. Ostatnio mierzyłam już zwisającą ze mnie koszulę, a i tak się rozłaziła. Wydaje mi się, że większa w tym wina wszycia guzików. Jak guzik wypada poniżej i powyżej biustu, to robi się mało seksowne oczko. Czasem wielkie, a czasem widziane tylko z boku. Jak jest idealnie pośrodku, wówczas koszula jest ok. Może się mylę, ale ja specem od mody nie jestem :-) To tylko moje obserwacje. Jam prosta kobita, (raczej typowo zbudowana… przynajmniej do pasa;-), co białą koszulę chce mieć… i ma na zakup nie więcej niż dwie godziny z prakowaniem włącznie ;-) Właśnie dlatego weszłam na bloga, żeby dowiedzieć się czegoś o klasyce… bo ja bym chciała być klasyczna do bólu, tylko mam problemy z zakupami!!!!! W Wólczance właśnie mieli te liście jakieś tylko;-) Jednak nadal rozważam mocno zakup u nich koszuli… tyle że męskiej. Mierzyłam ostatnio koszulę męża i bardzo mnie urzekła :-) Jeden rozmiar mniejsza i byłaby na mnie. Materiał świetny do prasowania i w biuście się nie rozłazi, he, he… Myślicie, że to dobry pomysł? Trochę się boję… ale w sumie, jak nie pochodzę, to będzie na syna… u mnie koszule idą jak woda :-)
Dziewczyny, ja, na modę, sklepy, porady w sieci, itp nie mam ani czasu, anie nie specjalnie to lubię… a też trzeba się jakoś sensownie ubrać! Też chciałabym znośnie wygląać ;-) Wydaje mi się, że zakup białej koszuli powinien być sprawą prostą. A wcale nie jest… Faceci mają łatwiej. Mój mąż umyślił sobie granatowy prochowiec. Wszedł do trzech sklepów i potem się wahał, który z trzech kupić. Popielaty klasyczny sweter? 10 minut i ma sweter! Ja swojego jasnoszarego sweterka (bez udziwnień, w szpic i na guziki) szukałam od zimy, z czego dwa zakupione w sieci z napisem „szare” okazały się jasno beżowe ;( (Spodnie też mam jedne z takiej serii… może jestem daltonistką? ;-)Uległam i jeden beżowy sobie zostawiłam… i sama na siebie się wkurzam, bo do niczego mi teraz nie pasuje! DUŻY BŁĄD!!! No nic, zrzucę to na karb mojej ułomności. Wydaje mi się jednak, że w sklepach wciska się kobitkom więcej kitu niż sensownej klasyki! ;-) Van graff jest faktycznie super. Tylko, że tam ubrania są porozrzucane po całym sklepie. Jak była wyprzedaż i powiesili wszystkie prochowce razem, to udało mi się wybrać jeden, cuuuuuuudny! Ale jak zapytałam o koszulę, a pani mi powiedziała, że może być tu, tu, tu, albo jeszcze trzeba szukać na piętrze, to wymiękłam… Zresztą i tak galerię już zamykali…
Mam nadzieję, że znajdę czas no poczytanie chociaż tego bloga… choć już dostaję zawrotu głowy od nadmiaru informacji! ;-) Gratuluję Autorce. Przyciągła mnie tą koszulą!!! :-) Może jakieś porady dla takich sierot jak ja??? Mnie galerie przytłaczają! Szczerze ich nienawidzę. Nie mogę dogadać się ze sprzedawczyniami. Proszę o szary swter, a i tak przynoszą mi srebrne, w paski i z perełkami. Stanowczo proszę o gładki szary i tylko szary… to wzrusza ramoionami, że nie mają. Nie mogła od razu powiedzieć??? 15 minut w plecy. ech… Wychodzę, a mam wrażenie, że patrzą na mnie jak na wariatkę. Zresztą zapewne ja na nie patrzę podobnie. No gdzie dawać kobiecie srebrny podkoszulek, gdy pyta o szary sweter??? Jeszcze na drugi koniec sklepu po niego leciała ;-) A ma gdzie biegać. Serio! W sklepie z męską klasyką taka sytuacja w życiu nie miałaby miejsca!!! Wyobrażacie sobie, że przychodzi mężczyzna pyta o szary sweter, a niosą mu coś z krótkiem rękawkiem srebrnego? W życiu! Tylko nam kobitą takie kity wciskają. I bądź tu klasyczna. Przepraszam… poniosło mnie. Takie są u mnie skutki pobytu w galerii :-) Prędko tam znów moja noga nie postanie! :-) Pozdrawiam serdecznie… i czekam na porady z wielkim tytułem „JAK MODOWA SIEROTA POWINNA PORUSZAĆ SIĘ SPRAWNIE PO SKLEPACH?” :-) :-) :-)
Lidio, tak się składa, że Wólczanka ma w swojej ofercie co najmniej kilkanaście modeli klasycznych, białych koszul. Co więcej, wśród nich znajdziesz koszule z listwą zakrywającą guziki. A w takich modelach, na wysokości piersi, producent umieszcza więcej guzików, dzięki czemu koszula pięknie się układa na biuście.
Link miał być jedynie zachętą do obejrzenia białych koszul z ich oferty. Zakupy można zrobić stacjonarnie.
COS – białe koszule są na bank i proste i z zaszewkami w talii.
Ewentualnie wejdź do sklepu z męskimi ciuchami i jeśli mają krawca na miejscu, coś Ci dopasują.
Czytając ten wpis, myślałam o Sarze Berman: http://www.metmuseum.org/exhibitions/listings/2017/sara-berman-closet
Najlepsze ubranie to takie które będą tobie pasować do większości outfitów :). Chociaż taki uniwersalizm nie zawsze działa w praktyce. Samej, ciężko jest mi oprzeć się takim „białym krukom” wsród ciuchów – które pasują tylko do konkretnego zestawu ubrań :). PS. zapraszam też do mnie na wpis; nowojorski styl miejski