Metoda, którą dzisiaj opiszę jest na pewno znana dużej ilości osób, jednak czuję, że ona również zasługuje na wzmiankę na blogu. Chodzi o postanowienie w danym momencie, że od teraz to w co się ubieram trafia do mojej garderoby. Ale po kolei.
Każda z nas dysponuje jakąś ilością ciuchów. I pewnie większość nie jest do końca z tych ubrań zadowolona. Więc jedynym rozwiązaniem, które prowadzi do spójności będzie wyłuskanie z tego, co masz, rdzenia garderoby, pozbycie się niewłaściwych ubrań i nabycie właściwych. Najlepszy dzień, żeby zacząć jest dzisiaj. Dzisiaj postanawiasz, że tworzysz swoją szafę. Ale nie lecisz od razu po ciuchy do sklepu, tylko zaczynasz od tego, co już masz w domu.
Nie przeglądasz od razu całej szafy, bo takie działanie będzie jednorazowym wyskokiem i nie przyniesie trwałej zmiany, o którą nam chodzi. Skupiasz się raczej na procesie – nie na ubraniach jakie masz ogółem, tylko raczej na każdym ubraniu z osobna i z tego komponujesz codzienne zestawy. Oto jak to zrobić.
Najpierw tworzysz na papierze, w pliku tekstowym albo w głowie (papier lub plik są jednak niezawodne) schemat szafy. Dzielisz ten schemat na sekcje w które będziesz wpisywać ubrania:
– góry (bluzki, koszule, swetry, bluzy, sukienki itp.)
– doły (spodnie, spódnice, szorty, legginsy itp.)
– okrycia wierzchnie (płaszcze, kurtki, żakiety itp.)
– akcesoria (torebki, biżuteria)
– buty
Dzień w którym zaczynasz to pierwsza okazja, by zapisać coś na kartce. Pomyśl w ten sposób – nie masz nic, twoja garderoba jest pusta jak ta biała kartka podzielona na sekcje, co oznacza, że możesz do niej włożyć, co tylko zechcesz. Nie musisz iść do sklepu, sklep masz w domu – jest nim wszystko to, co realnie znajduje się w twojej szafie. „Kup” strój na dzisiaj. Wyciągnij takie elementy, które będziesz nosiła tego dnia. Tylko i wyłącznie tego dnia. Nie myśl o jutrze, skup się jedynie na dzisiaj. Załóż to, co wyciągnęłaś z szafy. Spójrz w lustro. Czy jesteś zadowolona? Czy ładnie wyglądasz? Po skończonym dniu, spytaj siebie: czy było mi wygodnie? Czy musiałam się przebierać? Czy te rzeczy zasługują na to, by znaleźć się w mojej nowej garderobie? Jeśli odpowiedzi były twierdzące możesz zapisać poszczególne elementy na kartce w odpowiednich sekcjach. Jeśli coś nie spełniło Twoich oczekiwań np. obcierało cię, w pewnym momencie dnia miałaś ochotę to zmienić, przez chociażby chwilę wstydziłaś się, że masz to na sobie, nie miej skrupułów i się tego pozbądź. Nie wkładaj tego z powrotem do szafy, tylko wyeliminuj to z twojego życia. Tutaj post o tym, co robić z takimi rzeczami, warto też poczytać komentarze.
Każdego dnia powtarzaj takie działanie. Korzystaj z rzeczy, które już zapisałaś na kartce, a także dokładaj z realnej szafy kolejne rzeczy i eliminuj je ze swojego życia lub dopisuj do schematu. Zauważ, że dojdziesz do takiego momentu, w którym będzie ci czegoś brakowało. Na przykład przyjdzie lato i okaże się, że nie masz sandałów czy klapków. Gdy czegoś brakuje, powinnaś to kupić i dopisać to na kartkę ze swoją garderobą. Ale ogólnie postaraj się, by stare rzeczy miały pierwszeństwo. To znaczy, że jeżeli masz płaszcz, który zasługuje, by znaleźć się na kartce, postaraj się nie ulegać reklamom i nie kupować nowego płaszcza, a zamiast tego nabyć coś, czego w Twojej szafie brakuje np. sandały.
Określ czas. Myślę, że rok byłby najrozsądniejszym okresem do przeprowadzenia tego procesu. Napisz na kartce konkretną datę (dzień, miesiąc, rok) oznaczającą do kiedy będziesz zapisywała to, co ubierasz. Gdy nadejdzie ten dzień, czeka cię najtrudniejszy, ale też i najważniejszy krok. Musisz wyciągnąć wszystkie ubrania z szafy i włożyć do niej z powrotem to, co masz zapisane na kartce. Postaraj się, zrób to wręcz z namaszczeniem: ułóż ubrania w taki sposób, jakbyś tworzyła szafę do katalogu. Każde z tych ubrań było i będzie noszone, każde ma dla ciebie znaczenie, każde z nich jest częścią twojego stylu. To twoja nowa garderoba w której nie ma miejsca na zbędne rzeczy. Dlatego musisz teraz szczególnie zwrócić uwagę na tę kupkę ubrań, butów i torebek, która nie została włożona do szafy.
Lekkomyślnością byłoby pozbyć się do razu tej sterty, bo możliwe, że są w niej rzeczy, które były pochowane głęboko w szafie lub takie, które być może zakładałabyś, gdybyś o nich nie zapomniała. Trzeba wszystko przejrzeć i rozdzielić ubrania na dwie grupy. Grupa pierwsza to takie ubrania, których na pewno nie założysz, które kojarzysz i które specjalnie omijałaś przez ten rok. Tej grupy musisz się pozbyć tego samego dnia. Nie bądź litościwa – te ubrania już dla Ciebie nie istnieją. Druga grupa to takie ubrania, którym dasz ostatnią szansę, czyli szkoda ci się z nimi rozstawać. Absolutnie zabronione jest włożenie tej grupy z powrotem do szafy. MUSISZ ją odseparować, ale koniecznie położyć na widoku tak, aby się nią zająć i tego nie odwlekać. Każdego dnia powinnaś się zająć przynajmniej jedną rzeczą z tej grupy. Wziąć tę rzecz, zestawić ją z elementami twojej garderoby i ponosić ją przynajmniej przez jeden dzień. Jeżeli będziesz zadowolona, rzecz trafia do szafy. Jeżeli nie będziesz zadowolona, rzecz nie trafia z powrotem do reklamówki, tylko eliminujesz ją ze swojego życia. Musisz tak zrobić z każdym ubraniem z drugiej grupy i w rezultacie tę grupę usunąć.
Kiedy wyklaruje się twoja nowa garderoba i będziesz chciała dodać do niej nowe elementy, sugeruję postępowanie zgodnie z tą metodą. Ja właśnie w taki sposób zaczęłam po urodzeniu Zosi myśleć o swojej szafie i staram się korzystać z takiego systemu jak ten dzisiaj opisany, a jeżeli coś kupuję to staram się to dopasowywać do perełek.
Jak wam się podoba? Czy są takie rzeczy w waszych szafach, o których nie pamiętacie? Czy są ciuchy, które nosicie na okrągło?
Nie słyszałam nigdy o takim sposobie, ale podoba mi się i to bardzo! Co do mojej szafy- mam dużo ubrań, w których niestety nie chodzę. Zdaje sobie z tego sprawę i teraz każdy mój kolejny zakup jest o wiele bardziej przemyślany. Dążę do tego, by pozbyć się problemu „nie mam się w co ubrać” :)
Jeszcze przed przeczytaniem tego wpisu zrobiłam tak, że wyrzuciłam z szafy kilkanaście rzeczy. Były to ubrania które przymierzałam co jakiś czas ale coś mi w nich nie pasowało. Trzymałam je kilka lat myśląc: może kiedyś na jakąś okazję, albo jak schudnę, albo prawie nowe… Kiedyś robiłam tak, że za każdą nową rzecz wywalam jedna starą. Zawsze wiem co mam w szafie, i pod ręką mam to w czym najczęściej chodzę. Niestety mam jeszcze trochę ubrań które po kątach szafy ciągle czekają na coś.
Super post! Już od pewnego czasu czuję potrzebę zorganizowania mojej garderoby. Podejmuję wyzwanie! Dzięki! :D
To bardzo podobny sposób do resetu stylu, o którym pisałam niedawno i który stosuję od jakiegoś czasu.
Odpowiadając na pytanie, tak, mam ubrania, które noszę na okrągło. Trudno tego uniknąć, posiadając 30 sztuk garderoby na dany sezon :-)
Jak fajnie, że opisałaś tą metodę! Totalnie ,,moja” – własnie na kartce zapisywałam sobie, w co się ubieram, a czego nie zakładam pomimo, że jest w szafie. Potem bardzo dokładnie obejrzałam to, czego nie noszę – i to, co powinnam dokupić – i odtąd aż dotąd wiem, czego na szukać a czego się strzec.
Trafiłaś w sedno!Mam grupę swoich ulubieńców, których noszę na okrągło.Są rzeczy które lubię , ale gdzieś tam kamuflują się z tyłu szafy .Ostatnia grupa to ciuchy,których nie noszę,bo po prostu nie podobają mi się.Muszę ci podziękować za taki fajny pomysł .Mam jednak taki zwyczaj że zanim coś wyrzucę to sprawdzam czy nie można tego jakoś fajnie przerobić i dzięki temu ratuje wiele rzeczy.
Jeżeli faktycznie określasz potencjał tych rzeczy i robisz coś z nimi od razu to świetnie. Gorzej nie wyrzucić czegoś, tylko dlatego, że widzi się w tym potencjał i odłożyć to z powrotem…
Od tygodni zasuwam niczym Conan Barbarzyńca w kieracie dużego zlecenia, ale kiedy już skończę – zajmę się tym. Dzięki, Mario.:)
Świetny i bardzo rozsądny sposób!
Pierwszy raz zauważyłam, że mam za dużo ubrań i że połowy z nich nie noszę, gdy się przeprowadzałam. Nigdy nie zwracałam na to uwagi, należałam do osób, które nigdy nie mają w co się ubrać. Jednak już po przeprowadzce stwierdziłam, że muszę ze swoją szafą zrobić porządek. I zrobiłam to w ciągu jednego dnia. Wiem, że napisałaś, że metoda ta nie przynosi długich efektów, ale mi się udało :-) I to też w dużej mierze Twoja zasługa. Czytałam bloga już od jakiegoś czasu, doszłam do tego jaki mam typ urody, co jest niezbędne w mojej garderobie, w czym dobrze się czuje, a co mi nie odpowiada, jednak nigdy nie mogłam wziąć się w garść i zacząć coś z tą wiedzą robić. Aż nadarzyła się okazja, a ja teraz cieszę się z prostej, może trochę skromną, ale dla mnie idealną garderobą, z której wszystkie rzeczy są używane, a nie zajmują tylko miejsce.
Przyznaję, że gdy zobaczyłam duże worki, pełne ubrań, które miałam oddać, myślałam, że się poddam. Na szczęście dałam radę i jestem z tej decyzji bardzo zadowolona.
Świetnie, to rzeczywiście jest bardzo trudno czegoś się pozbyć, bo musimy się przyznać do tego, że źle zdecydowałyśmy wprowadzając daną rzecz do domu. Będę na pewno rozwijać tę tematykę, bo w tym momencie jest to temat numer jeden, którym się upajam i czytam o nim na polskich i zagranicznych blogach.
Iść na zakupy do własnej szafy! To jest metoda:).
Już abstrahując od celu Twojego dzisiejszego wpisu (a jest baaardzo przydatny i pewnie wcielę w życie- choć u mnie kartka na pewno nie wystarczy, chyba że formatu a0) to myślę, że w poszukiwaniu aktualnych trendów też warto na zakupy najpierw wybrać się do siebie. Aktualnie modny zamsz i skórę, frędzle, przezroczystości, kwiatowe desenie, itd- myślę, że większość ma coś z akcentem podanych trendów w szafie i nawet chcąc podążać za trendami wcale nie musimy wydawać fortuny w galerii handlowej.
Wracając do sedna postu. Od jakiegoś czasu robiłam właśnie akcję „denko” własnej szafy- podobne założenie sięgania po nienoszone ciuchy i próba dawania im nowego życia, ale jednak w sposób nieusystematyzowany, więc skończyło się połowicznym sukcesem. Parę rzeczy polubiłam na nowo, kilka wylądowała w pck, ale jednak szafa nadal pęka w szwach.
Twój sposób, choć długofalowy (bo chciałoby się już, teraz, natychmiast, a nie przez rok), to jednak bardzo rozsądny, ciekawy i na pewno skuteczny.
Wiesz co, wydaje mi się, że Ty masz baardzo dużo ciuchów, albo jesteś taka sprytna i tak je łączysz za każdym razem inaczej, że wygląda jakbyś zawsze miała coś nowego na sobie :)
Bardzo fajne podejście! I myślę, że jeśli podejdzie się do tego starannie to faktycznie można skończyć z praktycznie idealnie dobraną szafą :)
Myślę, że nie należy się szybko poddawać. I właśnie być starannym i szczerym wobec siebie. Nie odkładać decyzji na potem, tylko zmierzyć się z każdą rzeczą w szafie :)
Ja to w ogole jestem dziwna. Nosilam ubrania, których nie lubilam tylko po to, alby je zniszczyć i nie mieć wyrzutow, ze się „zmarnowaly”. Doszlo do tego, ze nosiłam tylko te znienawidzone, żeby je szybciej wymeczyc. Dzieki twojemu blogowi, stosując się do innej już filozofii myslenia o garderobie, pooddawalam je lub powyrzucałam. O niebo lepiej! Poczulam ulge i nie nosze już ubran, w których się zle czuje. Za to te, do których jestem mocno przywiazana i często zakładam, staram się kopiować, kupując podobne. Może w końcu dojde do jakiegoś stylu.
Ja też tak robiłam, witaj w klubie dziwnych ludzi. Na szczęście jakoś to przepracowałam, życie jest za krótkie żeby się męczyć w brzydkich rzeczach. Miałam też problem z tzw. pamiątkami „a ten sweterek przecież sama zrobiłam w liceum ( to nic że ma plamę i okropny kolor,) I jeszcze przekonanie że przecież codziennie trzeba wyglądać inaczej, bo inaczej „nudno”. I że ulubione, najładniejsze rzeczy najlepiej trzymać non stop w szafie, żeby się nie zniszczyły :) Generalnie praca nad garderobą zaczyna się w głowie, sama selekcja ubrań to już małe miki.
Ja też tak robiłam, ale to po to, żeby nie ulec pokusie kupienia czegoś nowego. Warto wybaczyć sobie i odpuścić. Po prostu odpuścić. Żyć teraźniejszością, a nie tym, co było. I faktycznie mieć przyjemność z ubierania się codziennie rano.
Mam dwa swetry, praktycznie taki sam krój i chodzę w nich cały czas. Czasami się wahałam, bo może ktoś zauważy że cały czas chodzę w tym samym ale doszłam do wniosku że mnie to nie obchodzi :) Chodzę w czystym i pachnącym więc nie powinno nikomu preszkadzać
Czyli masz ułatwioną sprawę jeśli chodzi o uniform. W głowie jest już idealny krój swetra, trzeba teraz szukać różnych jego odzwierciedleń w rzeczywistości – kolorów, wzorów, może jakichś małych modyfikacji tej formy :)
Mam trochę inny problem z ciuchami. Nie do końca na temat ale może Maria i czytelniczki napiszą mi co sądzą. Moja szafa od jakiegoś czasu jest już okrojona ze wszystkiego, czego nie noszę. Mam w planach zakup 2-3 rzeczy, ale właściwie garderoba jest już prawie kompletna. I teraz uwaga: to jest bardzo mało ubrań, 25 rzeczy razem z ciuchami sportowymi i okryciami wierzchnimi. Tyle w tym momencie potrzebuję, tyle wydaje mi się wystarczające. Tylko chyba mam problem z postrzeganiem moich ubrań przez ludzi. No wiecie, chodzi mi o takie wrażenie że „ciągle chodzę w tym samym”. Dwie pary sporni, marynarka, cardigan, kolorowe topy. Wiadomo że kombinacji jest trochę, ale jednak bez czegoś nowego co miesiąc (bo kupować nie chcę), bez charakterystycznych sweterków czy bluzek (których już nie chcę bo do mnie nie pasują), to są bardzo podobne zestawy ubrań różniące się tak naprawdę drobiazgami. Czy to jest tylko jakieś ograniczenie w mojej głowie, czy naprawdę jest trochę tak że będę wyglądać ciąge tak samo? Jak Wy postrzegacie takie osoby ze skromną garderobą?
najważniejsze żeby Tobie było dobrze w swoich ciuchach! ja Ci zazdroszcze takiej szafy bo u mnie ciuchów za dużo i wieczny dylemat – w co sie ubrać ;)
jesli uważasz że ciągle wyglądasz tak samo to pobaw się dodatkami – bizuteria, szalik itp. potrafią odmienić radykalnie stylizację.a jesli chodzi o to ”Jak Wy postrzegacie takie osoby ze skromną garderobą?” to kiedyś zrobilam w pracy test – zapytałam kolezanki i siebie samą czy pamiętamy w co byłyśmy ubrane wczoraj- żadna nie pamiętała ;) więc to my same mamy z tym problem a nie nasze otoczenie.
Jeśli nie masz ochoty nic więcej kupować i czujesz się dobrze ze swoja szafa, a jednak trochę nudno, możesz nadrobić dodatkami. Znam osobe, która ma 30 par identycznych spodni i 100 prawie jednakowych t-shirtow, za to maluje paznokcie na rozne kolory, dodaje bransoletki,fikuśne buty (raz np. botki z frędzlami, innym razem trampki), itp. i nigdy nie wygląda tak samo. Posiada wlasny styl -tak odbiera ja każdy, z kim o niej rozmawiałam.
fajna metoda, spróbuję :) trochę kosmos dla ludzi niecierpliwych i mało poukładanych, ale jakaś pozytywna zmiana z tego może wyniknąć. moja szafa nigdy nie bedzie wygladała jak ta na obrazku (haha!), ale cóż, trzeba znać swoje granice ;)
sorry, to nie miała być odpowiedź :)
co do Twojego pytania, to ja też niezbyt dobrze pamiętam co kto nosi, zwłaszcza jeżeli to są w miarę neutralne rzeczy.
Z takim samym „pytaniem-problemem” borykała się Asia ze Styledigger, napisała o tym nawet post. Po teście wśród znajomych okazało się, że tylko ona zwraca na to uwagę. Zerknij też na projekt Szafy Minimalistki na Simplicite – Kasia ciągle nosi te same ubrania a za każdym razem wygląda inaczej i fajnie, chociaż wciąż w swoim stylu. Moim zdaniem – jeśli TY czujesz się w swoich ubraniach dobrze – noś je i nie patrz na otoczenie. Otoczenie Ci nie zafunduje nowych ciuchów co sezon, sama będziesz musiała za nie zapłacić. Jeśli nie chcesz, nie potrzebujesz – nie rób tego.
Fajny ten blog Simlicite. Fajne zestawienia – mimo że mała baza. Dla mnie inspiracja. Lubię takie „zwyczajny” styl codzienny.
Ja mam podobnie, około 30 sztuk ubrań, wszystko czarne, codziennie ten sam schemat – obcisły dół (rajstopy, legginsy) a na górę luźna tunika. Jedyne komentarze jakie słyszę to czemu tak ciągle na czarno. Podoba mi się taka monotonia, wg mnie właśnie buduje styl i kojarzy się z daną osobą.
A co do budowania garderoby to zrobiłam to w przeciągu kilku dni. Motywatorem było spotkanie po latach ze znajomymi ze studiów: wyciągałam rzeczy z szafy myśląc, że w połowie z nich byłoby mi wstyd się przed nimi pokazać, że nie pasują do mnie, źle leżą, i właściwie po co mi takie sztywniackie lub „babskie” ciuchy nie w moim stylu.
Przede wszystkim jeśli Ty się w tym dobrze czujesz to najważniejsze, zaczęłabym od pracy nad sobą żeby uwolnić się od myślenia „a co o mnie inni powiedzą”. Zwłaszcza że naprawdę większość ma kompletnie w nosie jak wyglądasz. A plotkarze zawsze byli i będą, nimi nie ma się co przejmować.
W moich oczach jeśli ktoś ciągle wygląda tak samo to po prostu znaczy że ma wyrobiony pogląd na swój styl. Kojarzy mi się pozytywnie, jak postacie z kreskówki – one zawsze noszą to samo, dzięki temu są charakterystyczne. Gdzieś nawet czytałam poradę dot. poszukiwań własnego stylu -„wyobraź sobie że jesteś postacią z komiksu, jaki jest twój charakterystyczny wygląd?” Ciekawe ćwiczenie, polecam.
Karolina powyżej chyba wyprzedziła Twoje pytanie – jeśli chodzisz w czystym i pachnącym, nikomu nie powinno przeszkadzać, że chodzisz ciągle w tym samym :) Jeśli jednak przeszkadza – to jego problem, nie Twój :) U mnie jest podobnie – mam wprawdzie trochę więcej ciuchów, ale poszczególne ubrania w danej kategorii są do siebie baaardzo podobne. Dla mnie to taki „mundurek”, „mój styl”, prawie „druga skóra”, wielka wygoda uwalniająca od myślenia co z czym połączyć; dla innych: łeee, ciągle to samo. Nie przejmuję się tym – to zabrzmi może płytko, ale uśmiechnięte odbicie w lustrze jest dla mnie ważniejsze i wynagradza mi krzywe spojrzenia „życzliwych znawców mody”. Przecież najważniejsze jest to jak TY się czujesz ze swoją szafą :) Podziwiam osoby takie jak Ty – gdy jest to ich wybór a nie konieczność, to lubię myśleć o nich, że są rozsądne i pogodzone ze sobą, znają swoją wartość i wiedzą, że nie tylko szata zdobi człowieka, nie zagracają sobie życia, nie są ofiarami mody/konsumpcjonizmu/reklamy, mają swój styl, wiedzą czego chcą/potrzebują, a kto wie – może zamiast na szmatki(rzeczy), wydają pieniądze na podróże, jedzenie, kulturę(doświadczenia)? No i przede wszystkim, że nie przejmują się za bardzo tym, co myślą inni :) Nie umniejszając pozytywów płynących z otaczania się pięknymi rzeczami i nie ujmując osobom, które mają kilka pełnych szaf (i najlepiej jeszcze trochę oleju w głowie;) i są z tym szczęśliwe.
PS. Mario, zaskakująca metoda! Myślałam, że czysta kartka będzie oznaczać „zapisz na kartce swoje musthave’y, swoje minimum, ubrania bazowe i klasyki, opisz styl do jakiego dążysz, porównaj z szafą, braki dokup, nadmiary wyrzuć”. Od dawna walczę z taką „stertą” z drugiego etapu i nie miałam na tę walkę pomysłu. Dzięki!
Hej uzywam podobnie mało ubrań bo 33 na porę roku. Czyli przez cały rok uzywam bazy z dodaniem 2-3 kolorów bazowych za każdym razem innych na każdą porę roku (to zapewnia mi różnorodność w wyglądzie). Jako dodanie koloru wystarczy czasem kolorowa branzoletka/apaszka, nie zawsze jest to bluzka czy sweter. Korzystam z kororów ktore już posiadam. Poza bazą do której na bieżąco dokupuję zniszczone elementy praktycznie niczego nie dokupuję. Rzeczy które w danej chwili nie noszę „czekają” na swoją kolej opisane w kartonie jaki kolor jest w środku na pawlaczu. Zaczynałam 1,5 roku temu a moja szafa przypominała cygański tabor pełen wzorków i kolorków. Teraz mam bazę w moim przypaku jest to brąz i do niej dokładam lub odejmuje to czego w danej chwili potrzebuję. Wystarcza mi 33 rzeczy a sezonowa zmiana kolorów zapewnia różnorodność. Bazę składającą się ze spodni, spódnicy, bluzki koszulowej(z długim lub krótkim rękawem), t-sherta lub bluzki dzianinowej z długim rękawem, swetra, żakietu, sukienki letniej lub zimowej, butów (adekwatnych do pogody), torby noszę cały czas dokładając do niej odpowiedni kolor (ubrań / dodatków ) i wzory jeżeli mam w danym kolorze. Zawsze staram się mieć jedną rzecz na sobie która gra rolę gwiazdy czyli jest kolorowa lub wzorzysta lub ma niestandardowy krój. Dopiero od niedawna czuję się pewnie w swoich ubraniach i dzięki Tobie Mario nauczyłam się że czasem mniej daje większy efekt. Serdecznie pozdrawiam i zachęcam do zmiany podejścia wszystko co potrzebujemy w większości już posiadamy w szafie. Miłych eksperymentów.
Popieram koleżanki, większość ludzi nie zwraca uwagi na poszczególne elementy ubioru tylko na całokształt.
Jeżeli mam w swoim otoczeniu osobę w różnych dziwnych ubraniach, chaotycznie zestawionych to postrzegam ją ogólnie jako źle ubraną, nie posiadającą stylu – mam taki mglisty obraz bez szczegółów, włożyła co popadnie. Osoba z dobrze skomponowaną garderobą, gdzie wszystko tworzy całość – nie ważne jaki to styl i ile sztuk zawiera będzie tworzyła w naszych głowach spójny wizerunek, budziła zaufanie. Ze swojego wizerunku stworzyć markę, rozpoznawalną, spójną całość..
Idealnie to opisałaś! przykład z mojej pracy: dziewczyna, która ma sporo ciuchów, ale takich, ze każdy z innej parafii, raz sportowa kurtka, raz sukienka dresowa, kolejnego dnia nobliwa garsonka, potem sukienka w romantyczne kwiaty, albo dziwne spodenki do kolana i do tego japonki to dla mnie jest totalny chaos i zamęt, a jest tez u nas inna dziewczyna – zwykle ciemny, stonowany dół, góra często ciemna, ale tez biała, czasem kolorowa, nigdy zbyt fikuśna, buty bez ozdobników, zdobi ją fryzura i wygląda niesamowicie, czego nigdy nie powiem o tej pierwszej, owszem, pewne elementy wyglądają czasem dobrze, ale jeżeli chodzi o całokształt, niestety nie. Zero spójności.
Ja zauwazylam ze właśnie lepiej mi się przebywa z osobami ktore mają swój styl, ograniczoną liczbę ciuchòw, które znam na pamięć. Moj mozg chyba postrzega je jako jakis staly punkt zaczepienia, kojarzy z bezpieczenstwem i pewnoscią. Może to tez kwestia tego ze ubranie niejako odzwierciedla wnętrze danej osoby. Chaos w szafie to chaos w głowie.
Jeśli czujesz się monotonna to zamiast nowych ciuchów może inne dodatki? Ja zawsze chodzę w Czarnych spodniach sweterze i podkoszulku. Jednak dodatki zawsze sprawiają że inaczej wyglądam, do tego inna fryzura buty i voila :-D
Moim zdaniem to jest właśnie styl. Te same powtarzalne zestawy, w których świetnie się czujesz i świetnie wyglądasz. I to,że ludzie pewien sposób ubierania i pewne ubrania będą kojarzyć z Tobą.
A co do chodzenia w tym samym…jak poczujesz potrzebę resetu stylu zmiana przyjdzie Ci sama…naturalnie.
Ikony stylu zawsze ubierają wariację podobnych rzeczy. Przejrzyj blog Marii pod kątem stylu gwiazd i sama też to zobaczysz.
Bardzo uważnie przeczytałam tę akurat dyskusję.
Ja staram się mieć ubrania: granat, czarny, biały, czerwony, pasiaki. I mam problem z dodatkami, najczęściej chodzę bez niczego. Właśnie mam obawy, żeby wybrać coś odważnego i z chęcią przeczytałabym o tym wpis, gdzie na konkretnych przykładach ubraniowych będą pokazane niemonotonne dodatki. Co ty na to, Mario?
podpisuję się.
Jeśli cokolwiek (prócz zegarka) dodam do bazy, to czuję się obwieszona jak choinka.
Też tak mam :) dlatego dodatkami nie nadrobię bo mnie męczą tak jak nadmar w szafie. Posiadam 3 pary kolczyków, rzemyk na przegubie ręki, dwie apaszki i to wszystko. W ogóle mam jakąś fazę na minimalizm.
Ja nie lubię dodatków i nie staram się ich juz włączyć w garderobę na siłę. Kiedyś idąc za hasłem ze dodatki robią styl staralam się mieć ich więcej ale potem i tak źle się w nich czulam. Marzy mi się jakas jedna sztuka wyjątkowej bizuterii, w której się zakocham i z która bylabym kojarzona.
W końcu dotarłam do takiego punktu, że „wyglądanie ciągle tak samo” przynosi mi ukojenie. Ciągle wokół mnie coś się zmienia i jedynym, stałym punktem rzeczywistości jest moja stabilna garderoba i dokonane przeze mnie świadome wybory. Ja to lubię i bawi mnie, że mogę tak samo codziennie wyglądać.
Dzięki za Wasze wypowiedzi, dały mi do myślenia :) Chyba musze dłużej posiedzieć nad tym tematem, nad tym co znaczy dla mnie spójny styl. Ale faktycznie może za bardzo przejmuję się innymi. Dzięki jeszcze raz :)
Moje zdanie jest takie,że każdy chodzi ubrany tak,jak uważa za słuszne on sam a nie jak uważają inni. Jeśli takie są Twoje potrzeby to nie przejmuj się niczym tylko rób swoje. Bardzo cenię autentyczność i indywidualizm. To jest Twoje życie,Twoje ciało i Twoje ubieranie!
Jeśli dobrze sie czujesz z taką małą ilością rzeczy, to dobrze ;) (Aż Ci tego zazdroszczę :) )
Ostatnio chodzę w dwóch parach spodni (dżinsy i czarne spodnie), na okrągło prawie te same buty – zjechane, ale skórzane, brązowe oksfordki – i nie czuję się, zebym chodziła cały czas w tych samych rzeczach ;)
Genialna porada! Ja właśnie jestem na etapie zapisywania, listę prowadzę w ten sposób: zapisuję ulubione rzeczy, jednym kolorem podkreślam te, których chciałabym więcej i podobnych (np. koszul we wzorki, bazowych bluzek), innym te które już mam a jeszcze innym kolorem dopisuje rzeczy, które (wydaje mi się) chciałabym mieć. Postanowiłam sobie, że nie wydam na ubrania więcej niż 50zł na miesiąc – to jest straszne, ale konieczne dopóki nie uprzątnę szafy. Myślę, że rok – tak jak radzisz – to najlepszy sposób, ale ja dałam sobie pół roku. I postanowiłam być bezlitosna. Na szczęście dużo ubrań dostałam po kimś lub kupiłam za grosze, więc moje serce skąpca płakać nie będzie.
Myślę, że ani rok, ani pół, ani jeden dzień nie wystarczyłby, gdyby nie zrobiła sobie najpierw porządku w głowie. A do tego doszłam za sprawą Twojego bloga. Także dziękuję Mario, za wszystkie porady dotyczące sposobu dobierania ubrań i za Twoje rozsądne podejście, którym dzielisz się z nami :)
Do zcalychsil: Wydaje mi się, że tylko nieliczna część społeczeństwa tak bardzo zwraca uwagę na to, w co się ubieramy i że jednak za bardzo to wyolbrzymiasz. 20 zestawów to ponad połowa miesiąca, nie zdążą zauważyć.. Z drugiej strony, łatwo mi się pisze, bo ja nawet po ukończeniu całego procesu pewnie będę miała sporo ciuchów, ale wydaje mi się, że liczy się to co same o sobie myślimy. Zresztą, ikony stylu też ubierają się schematycznie ;)
Mario, dziękuję za ten wpis – idealnie trafiłaś w moje aktualne potrzeby ;-) Wczoraj przez pół dnia czytałam archiwum Twojego bloga – jeszcze raz spróbowałam podejść do analizy kolorystycznej i chyba się udało. Po obejrzeniu kilkunastu swoich zdjęć w różnych ciuchach uznałam, że jestem jasną wiosną. Wybór nie był łatwy ale chyba wreszcie zamknęłam ten rozdział i pozbyłam się rozterek. Jak mi kiedyś studencki budżet pozwoli, to zgłoszę się do Ciebie na analizę, żeby potwierdzić swoją decyzję ;-) Jestem w trakcie budowania nowej szafy – bardziej „dorosłej” i w moim stylu. Stylu oczywiście wciąż szukam, ale zrobiłam sobie listę klasyków i zdecydowałam się na dwie metody budowania szafy: neutrale + akcent i po 3 z rodzaju (1 to dla mnie za mało). Chociaż mam też kilka własnych metod, które się sprawdzają. Moim zadaniem domowym na kolejne dni jest stworzenie moodboardów – najpierw takich ogólnych, potem konkretnie celujących w sylwetki i stylizacje. Dzisiejszy wpis przyda mi się o tyle, że już od jakiegoś czasu próbuję budować nową szafę ze starych ubrań, zestawiając je w kombinacjach i jak najmniej kupując. Mam nadzieję, że za rok na wiosnę moja szafa będzie już idealna :-)
metoda dobra, pomysłowa i wciągająca, rozłożona w czasie dzięki czemu cały czas nas angażuje w pracę nad własną szafą… a ja mam sporo rzeczy w szafie, które są na mnie za małe i ciągle marzę że uda mi się zeszczupleć he he he
Gosza znam ten ból swojego czasu miałam sentyment do każdego ciuchu więc miałam ciuchy „jak schudnę” i ciuchy ” na pełniejsze kształty” różnica 2-3 rozmiarów w szafie sprawiął że mimo pełnej szafy nei miałam w czym chodzić. Przymierzyłam wszytsko i wpakowałam do kartonów z opisem i datą po której oddaje /sprzedaje te rzeczy. Spotkanie z lekarzem , zmiana leków pozwoliły mi nie tyć w takim tępie więc kategoria ” na pełniejsze kształty” została zlikwidowana bo moja waga się ustabilizowała. Aby pozbyć się złudeń że wejdę w sukienkę z matury wykupiłam karnet na fitness, gdzie uzyskałam poradę dotyczącą diety. Po pół roku ponownie przejrzałam kategorię „jak schudnę” i znów pozbyłam się częśći rzeczy bo sylwetka mi się zmieniła. Myślę że danie sobie pół roku do roku na rozstanie się z rzeczami niedopasowanymi powinno być dostatecznie długim czasem aby przejśc przez zimowego lenia i jesiennego objadacza (przynajmniej ja tak mam) i przy okazji zmienić/ ustabilizować swoją wagę.
Mam w szafie 3 pary spodni w które się nie mieszczę i które czekają aż schudnę, ale dałam sobie i im czas do konca roku. Jeśli w styczniu się w nie nie zmieszczę to przestaje się ludzic i je oddam
Dla mnie znalezienie własnego schematu = znalezienie własnego stylu. To schematy, elementy powtarzalne i przewidywalne tworzą styl. Bardzo podobają mi się osoby z małą ilością ubrań, ubierające się „ciągle tak samo” albo robiące styl tylko dodatkami. Metoda powyżej opisana przez Marię jest dla mnie osobiście zbyt poukładana. Uprościłam szafę na podstawie analizy kolorystycznej i fasonów, które do mnie pasują (zostawiłam kilka ukochanych wyjątków od reguły). Zajęło mi to około roku. Dokupiłam trochę dodatków i właśnie miałam uszyć 2 brakujące sukienki na lato, kiedy okazało się, że bardziej przydadzą mi się ciuchy ciążowe ;)
Gratulacje! I wszystkiego dobrego :-)
Hehe dzięki ;)
Jakbym tak zrobiła to bym została z samymi dresami ;) Na wychowawczym właśnie mój strój dnia to spodnie dresowe, bluzka i bluza. A tyle pięknych ciuchów czeka ;)
wreszcie zaprzyjaźniam się ze swoją szafą :) to oczywiste, że przy 3 wyraźnych porach roku w Polsce trochę ubrań trzeba mieć. Miałam duże problemy, aby ubrania które noszę do pracy (spotykam się sporo z klientami) odzwierciedlały to, kim jestem. Szukałam połączenia między wyglądaniem ładnie, schludnie (bez biznesowego nadęcia) z odrobiną biznesowej elegancji. To, co noszę może mimo wszystko być „za luźne” na przykład na korporacyjny dress code, ale ja czuję się w tym ubraniach odpowiednio ubrana. Czuję, ze mogę iść do klienta, na spacer, na kawę, a nawet do parku i to wszystko z moimi ubraniami :))
Mario, prawie rok temu, dokładnie w wakacje, natknęłam się na Twojego bloga i od tamtego momentu zaczęłam zmieniać garderobę kierując się Twoimi wskazówkami, w tej chwili wymieniłam już wszystko, zostawiłam jedynie buty , ponieważ okazało się, że tylko z nich byłam w 100% zadowolona. Robiłam tak, że co trzy miesiące wybierałam z moich ubrań rzeczy na kolejne 3 msc. ( max. 40 sztuk). Za każdym razem wyrzucałam wszystkie ubrania, buty, torebki, dodatki na środek pokoju i decydowałam co będę nosiła, co lubię, a czego już z pewnością nie założę. Tak mi się spodobało, że bardzo szybko zaczęłam robić tak co miesiąc. Teraz w mojej szafie nie przypadkowych ubrań, z każdej rzeczy jestem zadowolona, wiem w czym czuje się dobrze ( jako punkt wyjścia wybrałam wygodę i jakość wykonania).
Mario, bardzo przydatny post! Jednak uwaga: powinno być „nie masz sandałów czy klapków”, a nie „nie masz sandałów czy klapek”, bo (w przypadku gdy mówimy o obuwiu;)) w liczbie pojedynczej jest jeden klapek, a nie jedna klapka.
Dziękuję, już poprawiam :)
Świetny wpis. Bardzo praktyczny i techniczny, tak jak lubię :)
Prosty i za razem genialny sposób. Zaczynam!
Wydaje mi się, że nie dla każdego jest ta metoda, a przynajmniej nie dla mnie. To jest dla osób, które nie do końca wiedzą, co się znajduje w ich szafie i mają dużo zbędnych rzeczy. Bo ja znam swoje ciuchy, powoli wyrzucam to, co zniszczone, niewygodne, nie w moim guście. Ale wiem, że z tą metodą codziennie wyrzuciłabym conajmniej jedną rzecz i w dwa tygodnie zostałabym prawie bez niczego. Wolę chodzić w tym, co mam, a co jest wygodne i wygląda dobrze, choć może nie do końca trafione w mój styl. Żeby po sklepach łazić albo przeglądać strony – na to żal mi czasu, dlatego wolę powoli nabywać swoje perełki i wykorzystywać to, co mam.
Ten sposob organizowania szafy to dla mnie zupelna nowosc, ale widze w nim duzy potencjal. Czuje, ze i u mnie by sie sprawdzil. Od zawsze nosze non stop te same ciuchy: juz w piaskownicy dzieciaki wytykaly mi, ze moja kuzynka jest codziennie inaczej ubrana, a ja wciaz mam na sobie to samo. Odpowiadalam, ze ja sie tak szybko jak ona nie brudze… ;-) Ale nawet dzis dzieci pytaja mnie, dlaczego ja zawsze wygladam tak samo. Teraz odpowiadam, ze po prostu wiem co mi sluzy, w czym dobrze wygladam, co do mnie pasuje i dlatego nie musze juz eksperymentowac. Nie wiem, czy to „kupuja”, ale cieszy mnie fakt, ze zauwazaja konsekwencje w moich strojach :-)
W kazdym razie przypuszczam, ze ta metoda pomoglaby mi maksymalnie uproscic garderobe. Dzis nie jest ten dzien, ale moze kiedys…
Mario, w tekst wkradł Ci się błąd w zdaniu: „Wziąć tę rzecz, zestawić ją z elementami twojej garderoby i ponosić ją przynajmniej przez jeden rzecz.” – prawdopodobnie chodziło Ci o dzień :)
Co do posta to pomysł świetny i prawdopodobnie skuteczny, niestety należę do tych ludzi, którzy muszą mieć wszystko już-teraz-od-zaraz i przez rok zdążyłabym pięć razy porzucić to kompletowanie garderoby :(
Dziękuję, czytałam to cztery razy i nie wychwyciłam. Już poprawiam :)
Nie wiem czy mój e-mail z podziękowaniami za dokonanie analizy kolorystycznej dotarł ponieważ nasza komunikacja była zaburzona przez działanie skrzynek ale jeszcze raz wielkie dzięki!
Analiza wykonana bardzo profesjonalnie i przedewszytskim bardzo indywidualnie. Może to troche reklama ale bardzo polecam :).
Dziękuję Ci Mario, jesteś bardzo sympatyczną osobą :)
Daria, dziękuję. Nie dostałam tego maila. Bardzo mi miło, że się odezwałaś :)
Na szczęście coraz mniej mam ubrań, których nie noszę, albo o których zupełnie zapominam, bo leżą gdzieś na dnie. Nie mam skrupułów, jeśli czegoś nie lubię, pozbywam się tego – oddaję, sprzedaję, bądź wrzucam do kontenera na odzież używaną. Twój sposób ze spisywaniem sobie zestawów na kartce jest genialny i może bardzo pomóc w budowaniu spójnej garderoby.
Dobry sposób, który postaram się jakoś wcielić w życie. Mam niestety tak, że mam wiele ubrań założonych tylko raz a potem czekają na swoją kolej (nawet lata niestety…) a cały czas chodzę w innych dlaczego najwyższy czas podejść do tego profesjonalnie… i wyrzucić pół szafy!
O, Mario, przypomniało mi się, że miałaś kiedyś w planach sukienkę jak dłuuuuga koszula. Wypatrzyłam ostatnio coś takiego i podrzucam linka:
http://www.mustache.pl/ona/odziez/koszule/koszula–10
Przegląd rzeczy robię dwa razy do roku. Mam dwie szafki,jedna na wysokości wzroku więc z tej korzystam na bieżąco i druga przy podłodze na rzeczy nie z obecnego sezonu. Na wiosnę i przed zimą zamieniam ciuszki w szafkach i przy okazji pozbywam się tych,których nie nosiłam. Kiedyś dłużej przetrzymywałam rzeczy ale przestałam się oszukiwać i po prostu oddaję te nieodpowiednie. Wolę nosić częściej te same ulubione niż ciągle coś innego ale w czym się źle czuję.
Bardzo dziękuję za ten wpis- jestem z siebie dumna, bo nie znając metody, jednak ją stosuję!!! i jak się zastanowić, mija rok, odkąd, świadomie i dzięki lekturze bloga Pani Marii, zmieniłam szafę bez szaleństw finansowych, ustaliłam swoje kolory, odnalazłam styl, w którym pozostaję bez trudu konsekwentnie. Dzięuję, Pani Mario.
Na moment o samej metodzie: mnie się bardzo podoba, że ona trwa.. Dzięki temu ciuchy, które odpadły, odpadły z pełnym przekonaniem, bez żalu pożegnane służą innym. A ja spokojnie czuję się S O B Ą.
Pozdrawiam.
Ostatnio przeglądałam szafę i stwierdziłam, że nie ma w niej ani jednej rzeczy, która do mnie nie psauje (albo nie pasuje do innych ubrań), w której nie chodzę lub którą chciałabym wyrzucić, choć ubrań mam duuużo :) Ta metoda jest naprawdę fajna dla cierpliwych i szukających. Ja niestety jestem w gorącej wodzie kąpana i już, teraz, natychmiast muszę widzieć efekty, więc cieszę się, że lubię moją szafę i to bardzo, inaczej byłoby ciężko z tym rocznym planem ;)
Genialne!
Dzięki wielkie za ten post :-)
Świetne!
Bardzo ciekawa metoda. Nie mam może już przepełnionej szafy, bo jakoś stopniowo udało mi się dojść do tego, co mi się podoba i co noszę. Chyba nawet nieco podobnym sposobem, ale może bardziej sezonowym i bez zapisywania wszystkiego na kartce ;) Ale i tak mam jeszcze trochę ubrań, które wiszą bądź leżą nienoszone… Czekają, aż zrobię z nimi porządek (czyt. przerobię lub wystawię na allegro). Mam też sporo takich, które lubię i mogłabym nosić cały czas :)
Fajny pomysł, skupić się na przesortowaniu tego co mamy, a nie bezmyślnych zakupach :) Kolejny mądry artykuł Marii :) pozdrawiam Kasia
Przyszło mi na myśl, że przez rok wiele rzeczy, które pasują do nas może się znosić i wtedy spróbuj znaleźć dokładnie takie same lub podobne. Takie czasy :-).
A jeśli chodzi o metodę – wydaje się bardzo ciekawa. U mnie podobne zakupy u siebie wywołuje odpakowanie rzeczy na dany sezon. Wcześniej były ukryte w pudłach, teraz odkąd mam większą szafę, leżą z tyłu na półce.
A właśnie – kwestia szafy – wydaje mi się, że posiadanie wszystkiego na oku broni przed nieprzemyślanymi zakupami.
U mnie taka metoda nie sprawdziła się. Kiedyś też tak robiłam, że ograniczałam szafę tylko do tego, w czym czuję się dobrze, w czym chodzę, itp. Nieużywane ubrania oddawałam, wyrzucałam itp. no bo na co mi one? I trochę się na tym przejechałam. Zaszłam w ciążę, w ciąży przytyłam dosyć dużo i musiałam skompletować garderobę na większe rozmiary. Po ciąży nie mogłam schudnąć, oddawałam ubrania, których nie nosiłam. Potem wróciłam do pracy i waga sama zaczęła spadać. Byłam szczuplejsza niż przed ciążą i z każdym spadającym kilogramem musiałam kompletować nową garderobę, bo przecież stare ubrania oddałam. Waga mi się ustabilizowała, skompletowałam garderobę, niedużo ubrań – garderoba idealna po domu i do pracy (w tamtym czasie pracowałam w magazynie). A potem awansowałam. Z garderoby sportowej musiałam przerzucić się na biurowy dress code. I znowu kompletowanie nowej garderoby tym razem eleganckiej. Zniszczonych po pracy w magazynie ubrań nie dałoby się podrasować żadnymi dodatkami. Garderoba sportowa przestała mi być potrzebna. To było 5 lat temu. Przez kilka lat nie założyłam ani razu oryginalnych butów EMU, adidasów, dresów, sportowych kurtek itp. W myśl tej metody powinnam to powyrzucać, pooddawać, sprzedać, itp. Żałowałam bardzo tych drogich zakupów, bo przecież były mi niepotrzebne. A potem zaszłam w drugą ciążę i stary styl powrócił do łaski. Szpilki, żakiety, koszule wylądowały na dnie szafy na 2 lata. Niczego nie wyrzuciłam. Postanowiłam tylko inaczej spojrzeć na swoją szafę, swój stary styl i rzeczy, w których nie chodzę, o to moje wnioski:
– metoda z minimalistyczną garderobą jest świetna, ale dla osób, które nie mają problemów z wagą i prowadzą w miarę ustabilizowane życie, w którym nie ma wielkich zmian i przewrotów
– ubrania nieodpowiednie dla mnie rozmiarem trzymam i tak, mam na to miejsce, kupiłam sobie maszynę do szycia i jeśli potrafię coś sobie przerobić to zmniejszam to ubranie, ubrania za małe trzymam dla swoich córek, np. biała koszula, która była na mnie dobra przed 2 ciążą teraz leży na mnie żle, pomimo powrotu do dawnej wagi, po dwóch ciązach moja figura stała się typowo kobieca
– przyglądam się „perełkom”, w których nie chodzę i zastanawiam się dlaczego tak jest. Wymyśliłam sobie taką metodę, że wpisuję w GOOGLE proste hasła w stylu: „stylizacja z koronkową bluzka” – ustawiam po grafikach i oglądam jak inne dziewczyny ubrały taką bluzkę, w ten sposób nauczyłam się nosić kilka swoich niewykorzystywanych perełek.
-nie wyobrażam też nie mieć żadnych odswiętnych ubrań w swojej szafie, przy małych dzieciach łatwo jest o plamy i zniszczenia, dlatego inne ubrania mam na czas z dziecmi, inne do pracy, a jeszcze inne na specjalne okazje
– i ostatni mój wniosek: rysy naszej twarzy z biegiem lat się zmieniają, tak samo jak nasze ciała. Gdy byłam młodsza świetnie wyglądałam w krótkich t-shirtachi sweterkach, teraz lepiej wyglądam lepiej w koszulach i sportowych żakietach, dlatego wcale nie jest powiedziane, że styl, który teraz odnajdziemy zostanie nam na całe życie, może się okazać, że nasza garderoba za parę lat w ogóle nie będzie nam pasować, a ubrania ktore teraz oddajemy za pare lat beda do nas super pasowac.
U mnie tak było.
Jak w tej metodzie potraktować rzeczy „na okazję”? Chodzi mi np. o sukienki weselne/studniówkowe/sylwestrowe, które zakłada się rzadko, a bywają takie lata, że wcale. Ja sama mam kilka takich sukienek, krój mają dość uniwersalny lub są retro, więc szanse, że w ciągu najbliższych 5 lat wyjdą z mody są bardzo małe lub żadne. Czy stosując tę metodę w momencie, gdy akurat w ciągu roku nie mam okazji takiej założyć powinnam je zostawić w szafie czy się z nimi rozstać? Bo nie sprawdzi się odłożenie ich na bok i zakładanie codziennie jednej.
I jak potraktować część ubrań przy zmianie pracy lub trybu życia? Jeśli pracowałabym w biurze, miałabym sporo koszul, potem zmieniłabym pracę na jakąś inną, do której zakłada się inne ubrania (np. gdybym postanowiła pracować jako przedszkolanka lub fizycznie) – czy w takim przypadku powinnam te koszule zostawić czy ich się pozbyć?
Pytam hipotetycznie, bo to ciekawy sposób, chociaż nie mam problemu z moją garderobą i należę do tych, które zawsze mają się w co ubrać. Mogę powiedzieć, że lubię wszystkie moje ubrania. Kilka miesięcy temu postanowiłam zreorganizować moją szafę, ponieważ ubrania zbierały mi się w niej od dziesięciu lat i w niektórych już nie chodziłam. Zrobiłam to jednak inaczej. Wyciągnęłam wszystko co mam i wzięłam trzy czarne duże worki. Rzeczy, które noszę, lubię i na mnie pasują zostawiłam w szafie. Do jednego worka powędrowały rzezy zniszczone (do wyrzucenia), do drugiego rzeczy, z których wyrosłam fizycznie lub równomiernie skurczyły się w praniu, lecz wszystkie były w dobrym stanie i wciąż proporcjonalne (te poszły do biednych). Do trzeciego worka władowałam rzeczy, które mi fizycznie nadal pasują, gdzieś tam mi się jakoś podobają lub są w jakiś sposób ciekawe, ale z różnych powodów ich nie noszę. Ten worek wyniosłam do piwnicy. Część ubrań z niego wyciągnę pewnie za kilka lat, gdy moda na coś wróci, lub kiedy będę się wybierać na jakąś imprezę przebieraną „w stylu lat…”. Wiem, że jest wielu przeciwników takiego zostawiania rzeczy, których się nie nosi, jednak ja widzę plusy. Po pierwsze za jakich czas, gdy ta moda na coś wróci (a są tam takie rzeczy, że wróci na nie na pewno) nie będę musiała czegoś kupować ;) A po drugie moja mama kiedyś też tak robiła, jakiś czas temu dokopałam się do jej starych ubrań i sobie kilka wzięłam. Dzięki temu mam kilka sztuk garderoby, które do mnie pasują, podobają mi się i chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że nikt takich nie ma. Czasem przerabiam je pod siebie, np. skracam, wymieniam guziki, itp. Dzięki temu są bardziej „moje”.
W każdym razie dzięki tej wielkiej czystce w szafie zyskałam trochę miejsca, poukładałam sobie rzeczy w inny sposób. Łatwiej utrzymać porządek i nie mam problemu z zapominaniem, że mam jakąś bluzkę.
Odpowiadając na drugie pytanie – mam rzeczy, które noszę na okrągło. A konkretnie są to zielone dżinsy w kwiatki kupione na wyprzedaży w styczniu czy lutym.
Zawsze miałam problem ze spodniami, nienawidzę kupowania ich. Mam figurę, której producenci odzieży chyba nie przewidzieli i zwykle spodnie pasują mi np. w tali, ale w udach nie, albo pasują w biodrach i nie pasują w talii lub udach, itp. Przez większość życia miałam dwie, góra trzy pary dżinsów, więc siłą rzeczy musiałam w nich chodzić na okrągło ;) Denerwowało mnie to, bo z jednej strony czułam, że mam za mało spodni, a z drugiej nie potrafiłam kupić odpowiednich. W zeszłym roku postanowiłam coś z tym zrobić, kupiłam jedne czy dwie pary nadliczbowych, na początku tego roku kolejne dwie pary i pierwszy raz w życiu czuję, że ilość moich spodni jest wystarczająca :D Mimo tego zwykle chodzę w tych samych, bo jakoś idealnie oddają mój styl, są bardzo wygodne i jakoś najbardziej pasują mi na teraźniejszą porę roku.
O, też tak mam – dobre w talii i biodrach? W udach aż mrowią, takie ciasne :/
I jakoś producenci dżinsów najbardziej zawodzą wyobraźnią – chociaż, są już dla kobiet z ,,krągłościami”, teraz pora uwzględnić, że oprócz krągłości kobiety miewają też mięśnie nóg ;)
Ja mam dwie garderoby :) jedna to uniform, wszystko czarne, jednolite: bluzka na długi rękaw i spodnie. Druga garderoba za to zaspakaja moje wybryki, są to same sukienki ale każda inna. :) Kiedy mam ochotę zaszaleć, kupuje sobie nową sukienkę :) Ta garderoba jest na lato, tylko wtedy mam czas myśleć o takich głupotkach jak nowe ciuchy więc się zgrało. :P Przez resztę roku nie mam na to czasu więc nosze codziennie to samo. :D
I przyznaję, że trochę to trwało zanim doszłam do takiego rozwiązania ale było warto, bo mam bardzo mało ubrań a duży wybór kiedy tego potrzebuję. ;D
powiem coś dla wszystkich tych, którzy uważają, że ta metoda nie jest dla nich, bo są zbyt niecierpliwe i muszą już/zaraz/natychmiast.
Bo ja się za taką uważam.
Jak większość z nas, na poważnie swoją garderobą zajęłam się po trafieniu na bloga Marii.
Napadłam na swoją szafę i zrobiłam generalne czystki. Miałam wtedy poczucie, że wywaliłam wszystko, co było „nie moje”. Te rzeczy wystawiłam na tablicę, powoli się sprzedawały, a ja uznałam że dokupię kilka niezbędnych rzeczy i będę urządzona na lata.
To było prawie dwa lata temu. Tyle czasu zajęło mi zbudowanie tego co w tej chwili mam w szafie i co noszę na okrągło.
Od tego czasu na około 60 wieszaków zostało mi sprzed tych dwóch lat dosłownie kilka sztuk, reszta została sukcesywnie dokupiona, a te wywalone rzeczy albo się sprzedają albo poszły do bardziej potrzebujących. Po prostu co kilka miesięcy okazywało się, że jednak te pozostawione rzeczy to jednak nie to, i następował kolejny i kolejny etap czystek.
Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że zajmie mi to tyle czasu, oraz że kamień na kamieniu nie zostanie po starej szafie, śmiechłabym srogo.
Moja rada jest taka – nie nastawiajcie się na to ile to potrwa, że o jezu rok to tak strasznie długo. Róbcie to etapami, nie wybiegając myślą zbyt daleko, bo każdy z moich etapów czyszczenia szafy był na tamten konkretny czas satysfakcjonujący. No a oprócz kasy, którą trzeba uzbierać na zakupy będą jeszcze problemy ze znalezieniem TYCH JEDYNYCH właściwych rzeczy, i na to też potrzeba czasu.
Ja wchodziłam w ten proces z nastawieniem, że raz dwa, miesiąc i mam nową szafę. Minęły dwa lata i mimo, że jestem bardzo ze swojej szafy zadowolona, to uważam, że to jeszcze nie koniec.
Mario, po raz setny i po stokroć – DZIĘKI.
Amen!
Nie warto zakładać, ile czasu to potrwa, ważne, żeby zacząć i motywować się każdą niewielką zmianą, jaka następuje.
Muszę jednak dodać, że gdyby moja mama swego czasu, dawno temu, wykonała taką rewolucję w swojej szafie, to ja nie miała bym teraz kilkunastu FANTASTYCZNYCH ubrań. Aż trudno mi uwierzyć, że sportowa, beżowa, 100% bawełniana francuska spódnica wykonana w latach 80 po tylu latach i setkach prań wciąż jest idealna. To samo z zielonym oversizowym płaszczem przeciwdeszczowym, włoskim i bardzo stylowym pomimo swego przeznaczenia. Takich odziedziczonych perełek w szafie mam wiele – tylko dzięki temu, że mama nosiła się klasycznie i stawiała na jakość oraz, że zachowywała rzeczy, które przestawała nosić – chociaż nie mogła być pewna, że ja je kiedyś przejmę i będę sobie szanować :) Niektóre z nich obecnie sama rzadko noszę z różnych powodów, ale nie pozbędę się ich – i to nie z sentymentu, ale z przekonania, że taki ciuch zawsze może powrócić na pierwszy plan garderoby jak różne „zary” 10 razy się opatrzą. :)
Znam to! Mam podobnie, parę świetnych ubrań kupionych w latach 90-tych przez moją mamę obecnie wyjmuję z dna jej szafy i co najfajniejsze, wpadają w mój gust ;) Wiem, że mama wydała za nie kupę forsy, ale widać, opłacało się jej :) Teraz tak sobie myślę, ile moich ubrań (kupionych w sieciówkach) przetrwa próbę czasu i będą na tyle uniwersalne, że moja potencjalna córka będzie w nich bez wstydu chodzić :)
Ta porada jest praktyczna, ale wymaga to dobrej organizacji i mocnego samozaparcia. U mnie raczej to nie wyjdzie, bo próbowałam ułożyć swoją szafę na tydzień wg Simplice – 7 ubrań w 7 dni i mi nie wyszło, bo mam zajęcia różnie, w jeden tydzień mam 5 dni na uczelni, raz 4 a raz 3 i to bardzo deorganizuje wszystko.
Może nie tak świadomie i nie z kartką papieru, ale podobną metoda doprowadziłam do ładu swoją szafę. Prawdopodobnie zajęło mi to właśnie około roku. Stworzyłam swoją bazę, którą uzupełniałam innymi – starymi i nowymi ubraniami. Dzięki temu szafę mam luźniejszą, ale znam swoje ubrania i lubię. Dodatkowo oszczędziłam sporo pieniędzy. Kiedyś oszczędności na koncie to była jakaś abstrakcja, teraz prawdziwe dorosłe życie ;)
pozdrowienia :*
Największy mój życiowy dylemat na drodze do odnalezienia stylu – obcasy. Kocham i nienawidzę. Narzędzia tortur, które deformują stopy i ograniczają naszą aktywność; aż krew się we mnie burzy. Z drugiej strony spódnica czy sukienka wygląda zupełnie inaczej przy obcasach; kobieco seksownie, elegancko… I tak oto walczą we mnie dwie potężne siły a rozstrzygnięcia nie widać. Mario, jaka jest twoja filozofia odnośnie butów? Myślisz, że da się połączyć zamiłowanie do sukienek i spódnic z wygodą i elegancją?
A, no i oczywiście co myślisz o zasadzie 'in krótsza spódnica tym niższy obcas’. Jak Tobie się widzi łączenie spódnic i sukienek z butami w zależności od stylu?
Na pewno nie warto się katować. Ja akurat nie przepadam za obcasami, bo mam bardzo szczupłą stopę, która zawsze mocno zjeżdża do przodu i jest męka dla palców przy chodzeniu, hehe. Noszę jak widać męskie, płaskie buty do sukienek, ale ja akurat lubię taki dziwny efekt. A na przykład baletki czy czółenka na takim słupku Ci się nie podobają? Absolutnie nie uważam, żeby w tej sprawie postępować z jakimiś regułami, trzeba patrzeć tylko na swoje upodobania!!!
Akurat ja kocham but ciężki i z charakterem (glany do sukienek się zdarzały, a co). Gdyby mi pozwolić to chodziłabym w szarawarach, 'jezuskach’, dużych rockowych t-shirtach, wielkich wojskowych kurtkach, wojskowych butach, arafatkach, dżinsach (prawdziwych, żadne tam jegginsy), spódnicach jak najbardziej do trampek, oxfordów a nawet i trekkingów… Ale życie i wymagania formalno/zawodowe weryfikują prywatne upodobania. Próbuję ostanio znaleźć jakiś kompromis i 'wyjść na ludzi’. A że mój gust znacząco różni się od przyjętych norm społecznych to muszę się pytać 'jak to się je’. Nigdy się modą nie interesowałam, po prostu zawsze wiedziałam co lubię no i teraz mam mętlik w głowie ^^
Powiedź, proszę, czy można łączyć czerń z granatem? Np.czarne spodnie, biały top i granatowy cienki kardigan. Jeszcze jedno.. Cieliste buty, biała ołówkowa spódnica i koszula.. Tylko jakiego koloru? Czerń, biel i czerwień odpada. Lepsza szara, błękitna czy kremowa? A może jeszcze inna?
Spodnie, top i kardigan w tych kolorach – super. Moim zdaniem koszula błękitna albo lawenda, lila – takie klimaty :)
Wybiorę błękitną. Dziękuję :)
Mnie się podoba bardzo. Czytając, już skojarzyłam 3 rzeczy, które bym pomijała. :) No i faktycznie, potrzebuję sandałów :)
Selekcję postanowiłam zrobić przy okazji przeprowadzki – czuję się trochę przytłoczona ilością rzeczy, z których tylko część spełnia moje oczekiwania. Zwyczajnie wkurza mnie, że gdyby ułożyć na kupę wszystko, co posiadam to ubrania stanowiłyby chyba 3/4 tego stosu. Postanowiłam przejrzeć ciuchy i zrobić selekcję – Twoja Mario metoda przyda się na pewno! Mój jedyny problem polega na tym, że co prawda mam rzeczy które nie do końca mi pasują, ale nie widzę dla nich godnego zastępstwa – np. musiałam kupić gruby sweter (nawet kilka, bo jestem zmarzlakiem), ale nie znalazłam ideału – mam więc kilka sztuk wygrzebanych na szmatach, które spełniają swoją funkcję, dopóki nie znajdę czegoś naprawdę ekstra – wtedy będę wymieniać rzeczy zastępcze na perełki :)
No i u minimalizm szeroko zakrojony nie zdaje egzaminu, bo mam uporczywe przekonanie, że nie będę wstawiać prania, które zajmuje pół pralki zamiast całej, gdyż inaczej nie będę miała się w co ubrać – no z tym nie jestem w stanie się rozprawić, choć może powinnam.
Doszlam do etapu, gdzie (prawie) cala zawartosc mej szefy jest w użytku. No nie mogę jeszcze przypasować do reszty czarnych spodni, które kupilam ponad rok temu – kilka razy zalozylam, gdy dżinsy do okazji nie pasowały. I jakoś nie mogę zaasymilowac z resztą sandałków w kolorze jasno-cieplo-brazowym. Mam tez kilka ubrań eleganckich, które wkladam rzadko, ale są w ” moim stylu” – gdy nadarzyła sie ostatnio okazja dokupilam sobie cienka biała bluzeczke pod marynarkę i wymienilam te, która kupilam pod presja czasu na „łapu capu” w kolorze ecru – a ja w nim czuje sie źle.
Pozbylam sie kilku rzeczy które kolorystycznie mi nie pasowały ale nie pozbywam sie już tak szybko tych pasujących kolorem, ale fason mi na dana porę roku nie przydatny, np zimą kupilam długi kardigan w siwym kolorze i czulam sie źle w takiej „sukience” w pracy, a teraz wiosną- idealny zamiast plaszczyka -a juz milam wyrzucac…
Wklejam jeszcze raz, bo cos mi ucięło…
Doszlam do etapu, gdzie (prawie) cala zawartosc mej szefy jest w użytku. No nie mogę jeszcze przypasować do reszty czarnych spodni, które kupilam ponad rok temu – kilka razy zalozylam, gdy dżinsy do okazji nie pasowały. I jakoś nie mogę zaasymilowac z resztą sandałków w kolorze jasno-cieplo-brazowym. Mam tez kilka ubrań eleganckich, które wkladam rzadko, ale są w ” moim stylu” – gdy nadarzyła sie ostatnio okazja dokupilam sobie cienka biała bluzeczke pod marynarkę i wymienilam te, która kupilam pod presja czasu na „łapu capu” w kolorze ecru – a ja w nim czuje sie źle.
Pozbylam sie kilku rzeczy które kolorystycznie mi nie pasowały ale nie pozbywam sie już tak szybko tych pasujących kolorem, ale fason mi na dana porę roku nie przydatny, np zimą kupilam długi kardigan w siwym kolorze i czulam sie źle w takiej „sukience” w pracy, a teraz wiosną- idealny zamiast plaszczyka -a juz milam wyrzucac…
Ciąg dalszy…. Wisiała u mnie w szafie od półtora roku beżowa basicowa bluzka. Nie nosilam – bo zbyta cienka do pracy… ale zaczelam ja komponować ze sweterkami, a ostatnio odkrylam, ze dobrze wygląda z bluzeczka na ramiaczka, która tez od pol roku czekała na swój czas. Warto pochopnie nie pozbywać sie ubrań (tych kolorystycznie pasujacych) – to nasze wydane ciężko zarobione pieniądze są. Czasem cos dokupimy i pojawia sie opcja, w której cos nie używanego można zacząć wykorzystywać. Warto sie poprzebierac przed lustrem i może jakieś nowe kompozycje nam wyjdą dotąd nie „odkryte”.
Podoba mi sie post o czarnej torbie. Ja tez widzę u siebie ulubione rzeczy. I zaczne je kopiować, gdy zauwaze cos podobnego. Nie będę sie przejmowac, ze ciągle „w tym samym”. Bo faktycznie przejmowalam sie tym i kupowalam wiele rzeczy dle ” urozmaicenia” garderoby i nosiłam dla odmiany mimo, ze ulubione mam cos innego. Zatem garderobę dopracowywuje dalej i pomaga mi od dzis słowo „kopiuj”!
Myślę, ze na początku budowania stylu można dać sobie na luz z pojęciem minimalizm. Dopóki ubrań mamy mało to duże prawdopodobieństwo jest ze kupimy coś, co okaże się niepasować do reszty. Warto na początek gromadzić (ale oczywiście w ramach stylu i koloru jaki nam pasuje i odpowiada). Selekcję później robić (tak ostatnio doszłam do wniosku). Może gdy faktycznie wiemy co chcemy (przemierzając drogę trafionych i nietrafionych zakupów) i nowe zakupy to „kopie” tego co mamy, można wówczas ograniczyć zawartość garderoby – oczywiście do takich rozmiarów, by jeszcze mieć co założyć nim pralka się zapełni brudnymi rzeczami ;)
kontynuując… ja moich czarnych spodni na razie się nie pozbywam. Fason mi pasuje, dobrze leżą. Musze jeszcze trafić na górę w odpowiednim stylu do nich i może okaże się, ze będą w ciągłym użyciu.
Nie wiem tylko co z moimi sandałkami. Bo one takie raczej miodowe są – ja zgaszone lato i chyba mi do koloru cery nie pasują za bardzo – bo jesli ma być to brąz/beż na stopie to fajnie jak zlewa się ze skórą. W to lato ostatecznie zadecyduję, czy zostajemy razem czy idą w dobre ręce.
Ta koncepcja tworzenia garderoby jest mi bardzo bliska, coś podobnego wcieliłam w życie jakiś czas temu (choć nie było to tak usystematyzowane i nazwane). Po prostu co jakiś czas zastanawiałam się, których ubrań w ciągu ostatnich tygodni nie wyjęłam z szafy i dlaczego. Przy części okazywało się, że muszę po prostu poszukać sposobu na ich noszenie, odkryć dobre zestawienia. Przy innych dochodziłam do wniosku, że po prostu źle leżą i zawsze wybieram coś innego zamiast nich. I tak stopniowo niektóre rzeczy wychodziły z szafy na zawsze, a inne dostawały „nowe życie”. Najważniejsze to znaleźć metodę która jest dla nas wystarczająco wymagająca (żeby w szafie nie zostało wszystko) ale i wystarczająco prosta (żeby nie porzucić zbyt szybko obranej drogi).
U mnie niedługo przeprowadzka i bardzo się cieszę, że dzięki różnym Twoim radom nie muszę się obawiać przewożenia stert ciuchów których nie noszę ;)
To jest dobry pomysł. Sporo juz ciuchów usunęłam z mojego życia, bo wiedziałąm, ze ich już nie założę, ale nadal nie mam określonej koncepcji mojej szafy. Moja słabość to lumpki – zawsze znajdę coś ciekawe, co targam do domu, a potem zastnawiam się, do czego to założyć. No i nie zawsze idzie coś sensownego stworzyć. Powinnam się zastanowić zanim kupię.
Ja chyba nie umiem wybrać dla siebie stylu.
Podoba mi się zbyt wiele.
Do pracy i na bardziej oficjalne spotkania lubię coś jakby french chic, na spacery z rodziną czy zakupy podoba mi się styl sportowy, gamine, boho. I w mojej szafie ląduje zbyt wiele ciuchów, które noszone są od czasu do czasu, kiedy akurat mam ochotę i okazję, żeby być np. boho. A jednocześnie pozostaje codzienny dylemat: w co się ubrać.
Nie wiem, czytam bloga, próbuję różnych metod uporządkowania garderoby i słabo mi to idzie. Niby najbliższy jest mi french chic, ale nie umiem odmówić sobie zakupu zwiewnej szatki w kwiaty w stylu boho.
A stoję teraz przed koniecznością dużych zmian w szafie, zrzuciłam parę kilko i potrzebuję nowych ciuchów. I chciałabym, żeby nowa garderoba była już spójna.
Z drugiej jednak strony zmiana rozmiaru wywołuje ogromną radość w związku z tym, że dobrze wyglądają na mnie fasony, które dotychczas odrzucałam, bo nie pasowały do mojej sylwetki. Wzdychałam tylko z daleka do zdjęć modelek w tej czy innej sukience, a teraz chciałabym nadrobić te wszystkie lata wyrzeczeń i nosić to WSZYSTKO. Takie refleksje po wczorajszej wizycie w galerii.
Muszę to sobie jeszcze jakoś uporządkować w głowie.
zdecydowanie mam tak, że niektóre rzeczy noszę na okrągło, inne z kolei zaginęły gdzieś w odmętach szafy, albo zostały kupione na „5 kilo mniej” – i do tej pory nie doczekały się założenia ;) Także warto taką koncepcję, o której piszesz, mieć i trzymać się jej :)
No właśnie kupić coś i nie założyć tego ani razu to jest taka sytuacja po której mi po prostu ręce opadają, a właśnie zdarzało mi się ją mieć. Masakra. To rzeczywiście wolę mieć 2 bluzki i chodzić w nich na przemian, niż 10 i chodzić tylko w jednej :)
Rewelacyjny post czegoś takiego szukałam :) trafiłam na Twojego bloga bo szukałam sposobu na „ogarnięcie swojej szafy”. Kilka razy już zabierałam się do uporządkowania, jednak zawsze kończyło się tak samo: dość szybko kupowałam ubrania które do niczego mi nie pasowały lub w których tak naprawdę nie czuję się komfortowo. Przez pewien czas próbowałam zaadaptować różne style do swojej szafy, typu: na jednych zakupach kupowałam ubrania w stylu surowej biznes woman i luźne swetry, w efekcie czego i tak nie miałam do czego zakładać tych ubrań :( Dzięki Twojemu blogowi uświadomiłam sobie że moja szafa to kupa „nie moich” ubrań i kilka „perełek”. Wiem teraz co mam zrobić z szafą i koniecznie muszę przestać kupować ubrania które nie są idealne. Serdecznie dziękuje :) Mam jeszcze pytanie: czy napiszesz może post o materiałach, a bardziej o ich oddziaływaniu na dany krój i sylwetkę która je nosi? Chodzi mi o coś takiego że w zależności od użytego materiału, dany krój leży inaczej i w jednym przypadku dana rzecz jest idealna, a w inny nie (np. ja mam dwie spódnice, takie marszczone trochę dziewczęce, rozszerzające się, jedna jest z lejącego się materiału, a druga ze sztywnej koronki, o tyle o ile w koronce wygląda dobrze, to w tej lejącej beznadziejnie).
ale super!
nie przeczytałam całości, ale idea mi się podoba i postaram się iść tą drogą. Odważnie…dzięki za ten tekst.
Można by nawet założyć dziennik (blog)(opisujący ten proces, taki albumik.
dla mnie podstawą są takie basici ktore mozna zestawic ze wszystkim. sądzę, że można ten sposób połączyć z Twoim :) super opcja. ja teraz kupuje szpilki bo stare juz do niczego sie nie nadają, upolowałam jedne ładne na promocji z schaffashoes, klasyczne szpilki, będą pasować do wszystkiego, a tu do -70%