Drogie Czytelniczki, bardzo Was proszę byście zwróciły uwagę na zakładkę ANALIZY po prawej stronie w górnym menu. Tam jest mail na który możecie pisać w sprawie analiz. Bardzo proszę byście nie pisały na fejsa czy na maila ze współpracą, bo się trochę robi bałagan :)
Dawno już nie pisałam o metodach budowania garderoby. Dzisiaj chciałam Wam przybliżyć koncept, o którym pewnie wiele z Was słyszało. Jeżeli wpiszecie w google czy w wyszukiwarkę pinteresta: 5 piece french wardrobe, wyskoczy Wam mnóstwo kolaży i list, które wyglądają bardzo podobnie i właściwie bez żadnych opisów jesteście w stanie domyślić się o co w tej metodzie chodzi.
Metoda opiera się na dużej generalizacji, mówiącej, że francuskie kobiety kupują tylko pięć rzeczy do ubrania w sezonie. Aby zbudować garderobę nie można przy zakupach przekroczyć tej ilości rzeczy. Rok składa się z dwóch sezonów – wiosna/lato i jesień/zima, więc należy kupić nie więcej niż dziesięć elementów garderoby w roku. W te zakupy nie wliczają się bazowe ubrania, bielizna, względnie tanie akcesoria. Buty i torby się liczą. Drogie akcesoria typu złoty pierścionek również się liczą.
Co to są bazowe ubrania? To w zależności od stylu danej osoby, takie rzeczy, które są podstawą codziennego stroju i które są pozbawione wszelkich udziwnień. To są najprostsze ubrania o najlepszych dla nas fasonach, które możemy dowolnie ze sobą łączyć. Bazą mogą więc być jeansy i gładkie koszulki, trampki i na przykład spodnie z materiału. Jeżeli któraś z tych rzeczy zniszczy się lub nie będzie się z jakichś względów nadawała do ubrania to możemy ją kupić i ona nie wliczy się do listy tych pięciu rzeczy w sezonie.
Co wlicza się w tych pięć rzeczy kupowanych w sezonie? To są takie ubrania i dodatki, które mają uzupełniać nam bazę i świadczyć o charakterze naszego stylu. Na przykład dla osoby, która ma rockowy styl bazą będą być może martensy i ich, w razie zdarcia, nie zaliczymy do piątki. Ale już czarne szpilki nabijane ćwiekami są bardzo charakterne, ale jednak stanowią dla takiej osoby uzupełnienie i akcent stylu. Nie są stanowczo niezbędne, ale świetnie zgrają się z szafą i dołożą jeszcze nazwałabym to „czynnik wow”.
Rdzeń tej metody jak widzicie sprowadza się do ilości kupowanych ubrań. Jednak warto zaznaczyć, że początek tej drogi zakłada, iż mamy już stworzoną jakąś bazę, a to co kupujemy ma być jedynie jej dopełnieniem. Tak więc już tutaj napotykamy pierwszą trudność. Osoby, które mają ustalone już jakieś schematy ubierania wybierają pięć rzeczy nie po to by ułatwić sobie codzienne zestawianie stroju (bo to już mają opanowane, mają również już określony konkretny styl), ale po to by ograniczyć zakupy i w jakimś stopniu zdyscyplinować się i nie zawalać szafy niepotrzebnymi, impulsywnie nabywanymi ubraniami. Dlatego sądzę, że dla naszych potrzeb, trzeba by było zmodyfikować trochę tę metodę, tak aby rzeczywiście pomagała nam od podstaw zbudować garderobę.
Spójrzcie na kolaż. Składa się on z osiemnastu elementów. Styl to luźny french chic, dotyczy osoby, która jak widać nie ma w pracy dress code’u, a która lubi się czuć w ubraniu wygodnie i niekoniecznie podkreślać kobiece kształty. To mogłaby być baza i od zgromadzenia takiej ilości rzeczy mogłybyśmy zacząć stosować metodę piątki. Ale czy rzeczywiście wszystko jest tutaj niezbędne? Czy faktycznie trzeba kupić tych osiemnaście rzeczy na raz i każdą z nich trzeba uznać za bazę? Spróbujmy ustalić co jest niezbędne, a co jest mniej niezbędne :)
Na pewno do bazy wchodzą okrycia wierzchnie. Zimą trzeba w czymś wyjść na dwór, jest to niezbędne, a wiosną lub wczesną jesienią nie da rady chodzić w zimowym płaszczu. Potrzebna jest też torebka, to chyba oczywiste, ale przecież nie jest koniecznością posiadanie dużej i małej torebki jednocześnie. Bardziej uniwersalna jest duża torba, więc małą można zaliczyć do modowej piątki, a dużą do bazy. Potrzebne w pierwszej kolejności buty można podzielić na zimowe i niezimowe. Botki wchodzą do bazy, a jako niezimowe wybrałabym tenisówki, bo przecież sandały nosimy tylko latem. Sandały są potrzebne, ale można wpisać je do piątki i kupić później. Czółenka byłyby niezbędne, gdyby w pracy obowiązywał elegancki strój, ale jeżeli będzie potrzeba ubrać się bardziej oficjalnie to trzeba mieć w rezerwie miejsce w piątce na eleganckie buty. Teraz kwestia ubrania na dolne partie ciała. Spódnica i spodnie z materiału nie są aż tak uniwersalne jak jeansy więc wypadają z bazy. Musimy jeszcze wybrać bluzkę i sweter. Kardigan daje nam więcej możliwości niż sweter wkładany przez głowę, bo może nam jeszcze posłużyć w dni, w które jest za gorąco na płaszcz, ale za zimno na samodzielnie noszoną bluzkę, wchodzi więc do bazy. Koszulka na krótki rękaw, biała koszula i top na ramiączkach też wciągam do bazy, bo są uniwersalne i nadają się na każdą pogodę (samodzielnie lub ze swetrem). Zegarek oczywiście wypada z bazy, a jeżeli bardzo go potrzebujemy, niech będzie pierwszym zakupem z piątki.
W ten sposób w skład bazy wchodzą:
– płaszcz zimowy,
– trencz,
– duża torba,
– botki,
– tenisówki,
– jeansy,
– kardigan,
– top na ramiączkach,
– koszulka z krótkim rękawem,
– koszula.
W ramach zakupów sezonowych wyodrębniłam takie elementy:
– mała torebka,
– sandały,
– czółenka,
– spódnica,
– spodnie materiałowe,
– sweter wkładany przez głowę,
– koszulka z długim rękawem,
– zegarek.
Mamy więc dziesięć elementów bazowych i osiem elementów „modowych”. Jak więc zacząć? Jakby nie patrzeć dziesięć idealnie dzieli się przez pięć. W zależności od zasobności portfela możemy więc w ciągu dwóch sezonów (roku) zbudować bazę i dopiero od kolejnego roku zacząć kupować modowe rzeczy albo zakupić bazę od razu całościowo i przystąpić do zakupów modowych już w następnym sezonie. W praktyce jednak każdy z nas ma już częściowo jakąś bazę. Przecież każdy chodzi w jakimś ubraniu na co dzień, każdy ma jeansy lub przynajmniej jeden t-shirt. Rzecz jednak w tym, żeby jakość bazy była jak najwyższa…
Nacisk jest kładziony w metodzie piątki właśnie na jakość rzeczy (istotą jest rzecz jasna ilość). Zakupy mają być przemyślane. Musimy przewidywać, co będzie nam potrzebne, dlatego może nie warto już na początku sezonu wyprztykać się z pięciu opcji. Jedni robią listy i planują zakupy jeszcze przed wejściem nowych kolekcji, inni czekają na wyprzedaże.
Powiem szczerze, że u mnie ta metoda, by się nie sprawdziła. W zeszłym roku kupiłam mniej niż dziesięć rzeczy, a w tym z racji poważnych zmian w mojej szafie, będę musiała kupić ich pewnie więcej. Takie ograniczenie z jednej strony, ale z drugiej przecież też furtka w postaci kupna dziesięciu rzeczy może niepotrzebnie prowadzić do nadmiaru lub wręcz przeciwnie do niedoboru niezbędników. Dlatego poleciłabym 5 piece french wardrobe osobom, które mają mają już w głowie koncepcję swojego stylu i jednocześnie chciałyby zdyscyplinować się w kwestii zakupów. Ja na razie potrzebuję czegoś przeciwnego, muszę się bardziej przełamać i zwracać uwagę na idealne rzeczy nie patrząc przy tym na ich ilość. Zdecydowanie sprawdza się u mnie metoda, którą opisałam tutaj.
Co sądzicie o tej metodzie? Jakie elementy byłyby Waszą bazą? Gdybyście miały kupić w nadchodzącym sezonie (wiosna/lato) „tylko” lub „aż” 5 rzeczy, co by to było (niech będzie, że budżet Was nie ogranicza)?
Uuu, kupiłam dzisiaj niebieską torebkę chociaż sezon wiosenny się nie zaczął. Warto to przemyśleć, zwłaszcza ja, która kolekcjonuje kolorowe spodnie:) Na szczęście jak emocje opadną mam je komu oddać, ale to i tak głupota. Muszę częściej tu wpadać i się inspirować, bo bardzo dużo kupuję pod wpływem impulsu.
Moim zdaniem tak ograniczona garderoba nie nadaje się na nasz polski klimat – no chyba że ktoś praktykuje styl „warszawska snobka”* i życie spędza w domu-pracy-galerii handlowej, a główną metodą poruszania się jest samochód parkowany w garażach podziemnych. W zimie noszę trzy rodzaje płaszczy o różnej grubości, na wiosnę/jesień też mam dwa płaszcze. Plus jedna kurtka na wiosnę/jesień i jedna na zimę (to akurat możemy uznać za moja fanaberię i pominąć przy kompletowaniu garderoby). Ale to przecież początek – nikt nie będzie jeździł na nartach w płaszczu z wełny, albo zdobywał szczytów w skórzanej ramonesce – kolejne zakupy nieuwzględnione w tej metodzie. A jeżeli dodatkowe ubrania typu „sport” albo „praca” nie wliczają się w kategorie baza i dodatki to dla mnie ta metoda traci sens – garderoba i tak spuchnie a my zostaniemy z jedną parą jeansów i dwoma t-shirtami do noszenia cały tydzień. Co ja piszę, cały rok!
Najkrócej rzecz ujmując – mam wrażenie że taka metoda jest dla osób o mało aktywnym/różnorodnym sposobie życia i na pewno nie jest dla mnie. Ciekawa jestem zdania innych czytelniczek :) A może ja po prostu nie do końca zrozumiałam cały ten proces?
pozdrawiam!
*żeby nie było- nie wyżywam się na warszawiakach, w stolicy jest ten model trochę bardziej popularny niż w reszcie kraju ze względu na możliwości
Ta metoda dotyczy stylu nazywanego french chic. Do mnie ona przemawia. Czytalam o niej juz w „poprzednim wcieleniu” tego bloga, choc wtedy troche mnie przerazila. Dzis, po latach przemyslen stwierdzam, ze taki sposob tworzenia garderoby jest dla mnie optymalny: stworzyc przemyslana baze i dokupowac ograniczona ilosc „dopelniaczy”. Mam wrazenie, ze juz zaczelam te metode wcielac w zycie. Calkiem nieswiadomie :-)
Ale masz racje – jesli french chic jest dla ciebie zbyt ograniczajacy, to lepiej poszukac dla siebie innej metody kompletowania garderoby.
myślę że „warszawskie snobki” mają więcej niż dwa okrycia wierzchnie.. zapewne mająich więcej niż wszystkich ubrań skąłdających się na ten kolaż ;) ja poruszam się na piechotę, rowerem i komunikacją miejską i mam 3 okrycia wierzchnie – płaszcz zimowy, wełnianą ramoneskę na wiosnę/jesień i cienką parkę, w której mogę wyjść i po zakupy, i do lasu. jakbym się uparła, to by mi wystarczyła parka i płaszcz zimowy.
Chciałam się podzielić moimi doświadczeniami. Rozumiem Twoje watpliwości bo ja też kiedys je miałam.
Jestem osoba aktywną- biegam, chodzę po górach, uprawiam sporty zimowe. Ale oprócz tego mieszkam w małym mieście i na co dzień lubię być ładnie (schludnie ale bez przesady) ubrana. Stworzyłam swoją bazę własnie w oparciu o te „zwykłe” dni, a nie weekendowe wyjazdy w góry czy zimowe wypady na narty. Na ubrania sportowe mam osobną półkę i nie używam ich kiedy idę do sklepu, do pracy, na spotkanie ze znajomymi, odebrać dziecko z przedszkola (a z takich własnie wydarzeń w większości składa się nasze zycie). Nikt nie biega w bawełnianych T-shirtach czy chodzi po górach w rurkach (no dobra, zdarzają sie wyjątki, ale jest to mega niewygodne i niepraktyczne). Odzieży sportowej nie podciągam więc pod bazę.
Moja baza składa się też z ubrań które nadają się i do aktywnego spędzania czasu (jak spacer po lesie czy pójście z dzieckiem na plac zabaw), ale też i do wyjścia na miasto. Parka i trampki- są to uniwersalne rzeczy (i za to tak je kocham ;-) , a zestawione z bardziej poważnymi rzeczami jak np. trench (trampki) czy elegancka, duża torba nadają się na „poważniejsze” wyjścia.
Wbrew pozorom, nie mam zbyt wielu rzeczy i z rozwagą podchodzę do każdego zakupu (np. czy nowa rzecz, którą planuję kupić pasuje do 5 rzeczy w mojej szafie). To fakt, nie jest łatwo opierać się pokusom i czasami muszę walczyć ze sobą, ale wolę kupić mniej i miec czyste sumie, że nową rzecz użyję wiele razy.
Jeżeli dobrze zaplanujemy bazę będziemy mieć miejsce (ale też i pieniądze) na zakup sportowych rzeczy (bardziej profesjonalnych i droższych, ale dzięki temu dłużej nam posłużą). I nie są to jakies brednie wyssane z palca tylko wszystko to czego się nauczyłam czytając ten blog i ewoluując razem z nim.
hej podobnie radzę sobie jak Ty… też jestem osobą aktywną sportowo łyżwy zimą, rower latem oraz zumba czy aerobik przez krągły rok… do tego dochodzi różnorodny polski klimat tak inny od łagodnego kontynentalnego pod którym francuski styl pozostaje…. no i góra ciuchów rośnie w szafie ale rzeczy w których uprawiam sport nie mogę włączać do bazy dlatego to osobna kategoria ciuszków co innego klimat…. teraz zimy są łagodne ale kto wie może przyjść taki czas że trzeba będzie zainwestować w śniegowce (żadnych nie miałam nigdy) bo moje ulubione oficerki nie przetrzymają nawałnicy śniegu i chlapy… także tworzenie bazy jest trudne ale możliwe może zamiast 5 rzeczy można rozszerzyć na 6 lub 7….
Daisy, myślę, że Twoje podejście do zagadnienia jest bardzo elastyczne oraz kreatywne i tak trzeba traktować wszelkie metody – przystosowywać je do swojego trybu życia. Dla każdego bazą może być coś zupełnie różnego i nikt nie powiedział, że pewnych rzeczy w szafie nie można wyłączać z ogólnego rozrachunku, właśnie przez ich specyficzny charakter. Także jak najbardziej podoba mi się w jaki sposób to sobie poukładałaś.
Bez przesady z tymi sportowymi ubraniami ;) Kurtkę na narty i spodnie mam jedne od jakichś 6 lat i posłużą jeszcze drugie tyle jak nie więcej, bo nie widzę na nich zniszczenia. Fakt, że były porządne i drogie, ale z tego co pamiętam moja mama wyhaczyła je na jakiejś dobrej wyprzedaży. Spodnie sportowe na rower czy bluza też tak szybko się nie zużywają. Więc myślę, że spokojnie można je zaliczyć do tej dodatkowej piątki, a nie do bazy. Oczywiście to moje zdanie,, bo studiuję więc mam duży zwyczajnych ubrań takich na uczelnię i tylko kilka wyjściowych, a eleganckich nie potrzebuję.
S – zgadzam się z Tobą. Poruszam się komunikacją miejską i zimą, zależnie od temperatury wybieram jedną z 4 kurtek: mam sportowy kurto-płaszcz na mrozy, krótką puchówkę na mniejsze mrozy, jakąś białą kurtkę, którą dostałam „w spadku” i wełniany płaszcz, który zakładam kiedy jest więcej niż 7/8 stopni.. Zaznaczam, że tylko płaszcz jest nowy – reszta okryć wierzchnich uzbierała się przez lata, np. zimowy sportowy płaszcz donaszam po siostrze już czwarty rok. I mam te wszystkie kurtały ze względów praktycznych, nie estetycznych. Swoją drogą nie rozumiem jak można chodzić zimą w wełnianym płaszczu (który ma zazwyczaj tylko podszewkę albo najwyżej mikro ocieplenie), brrrr…. zimno. Buty? Owszem, mam sztyblety do chodzenia po mieście (pewnie można je zaliczyć do podstawy garderoby) ale mam też stare śniegowce do chodzenia na spacery z psem. Jednym słowem french chic sobie a życie sobie. Jedno tylko muszę przyznać – każda filozofia, która zachęca do ograniczania kupowania nowych rzeczy jest ok.
Można chodzić w wełnianym płaszczu – wszystko zależy praktycznie od jakości wełny, a nie od ocieplenia, no i tu jest pod górkę – bo nawet dysponując wypchanym portfelem, nie jest łatwo znaleźć wygodny, klasyczny, ciepły płaszcz wełniany.
Też należę do aktywnych osób – jeżdżę na nartach, desce, biegam, chodzę na długie spacery z psem. I mam dwie kurtki. Jedną sportową, która świetnie sprawdza się na stoku w Alpach i na spacerze w lesie z psem. Druga to właśnie wełniany płaszcz – przyznaję, że głównie jeżdżę samochodem, ale niestety nie tylko i wystaję na przystankach w oczekiwaniu na tramwaj – tu bez problemu sprawdza się wełna, nawet w śnieżycę.
Jak najbardziej french chic da się stosować w polskich warunkach. Dla mnie french chic, to nie tylko koszulki w paski, trencze i baletki. Tak naprawdę french chic, to spójna garderoba dostosowana do naszych potrzeb, bez zbędnych ubrań, która sprawdzi się przy każdej okazji. Co prawda, obserwując paryskie ulice (bo french chic, to przede wszystkim Paryż, poza nim, to już różnie bywa) – przede wszystkim te w bogatych dzielnicach – widać i paski, i szale rozwiane, i trencze, i szpileczki zimą, ale widać prostota w formie i klasyka Paryżanką najbardziej odpowiada, bo jest uniwersalna. A jak przyjrzymy się im dokładnie, to zobaczymy, że każda z nich przede wszystkim nosi, to co lubi i w czym jest jej wygodnie. I zamiast śledzić trendy i naśladować innych, wybierają tylko to, co im się podoba, dobrej jakości, co podkreśla ich styl, figurę, a za tym idzie coś więcej niż kopiowanie innych, tylko świadomość siebie i swoich potrzeb.
Jeżeli chodzi o paryski szyk dla mnie nieskończonym źródłem inspiracji w warstwym ubieraniu się jest Ines de la Fressange ;-) Koszula, sweter i kurtka, niby takie proste, ale ona nosi to tak nonszalancko i z takim wdziękiem, że sama mam ochote wskoczyć w te ciuchy ;-)
Ależ nikt nikomu nie każe praktykować koniecznie french chic, akurat zrobiłam to na przykładzie tego stylu, ale przecież baza może być o wiele większa, dostosowana do warunków pogodowych, trybu życia i stylu oczywiście.
Popieram :) Dla mnie ta metoda jest zbyt wąska. I kompletnie niepraktyczna w polskich warunkach.
Nie no hej, baza może być większa, o wiele większa. Czy to taki ogromny problem kupować 5 rzeczy na sezon? Rozumiem, że można mieć obiekcje co do siebie w tej metodzie, ale nie generalizujmy, że to się w Polsce nie ma prawa sprawdzić. Baza ze wpisu jest tylko przykładem. Możesz mieć bazę w postaci 10 okryć wierzchnich na zimę, wolna wola :)
Ograniczanie swojej garderoby do rzeczy potrzebnych i dobrych jakościowo jest jak najbardziej ok, sama staram się wprowadzać tą metodę w życie. Także w większości się chyba zgadzamy ;) Bardziej odnosiłam się do tego maksymalnego ograniczenia samej bazy – przytoczona metoda może ładnie wygląda na obrazkach i kolażach, ale przyznajcie szczerze: dałybyście radę od dziś rozpocząć taki eksperyment? Schować wszystkie swoje ubrania i zacząć korzystać tylko z tak mocno ograniczonej bazy (wg. procesu, który przytoczyła Maria) i po jakimś czasie dodawać nowe egzemplarze? Ja na pewno bym poległa :) W lecie byłoby znacznie łatwiej, wszak mniej na siebie wkładamy. Stąd moje wątpliwości co do zastosowania przytoczonego schematu.
Pozdrawiam!
wydaje mi się, że to właśnie JEST schemat i tylko schemat. Obrazkowe pokazanie idei ograniczania się do tylko takich ciuchów które są (prócz w naszym stylu i pięknych) użyteczne i wzajemnie do siebie pasujące. Czyli: analizując nasz rodzaj pracy, klimat i upodobania wypisujemy sobie listę ciuchów które muszą znaleźć się w szafie, by móc w każda pogodę i na każdą sytuację mieć się w co ubrać. Ja tak podeszłam do swojej garderoby- zaczęłam wyobrażać sobie jak chciałabym się nosić, w czym czułabym się sobą (nie ukrywam, że zima dla mnie, również pod względem ciuchowym, mogłaby nie istnieć), dodałam warunki pogodowe i to jak spędzam tydzień roboczy i weekendy i tak powstała lista ubrań, które uważałam, że są niezbędnym minimum. I nie było ich 18, ani nawet 36. Ale nie rozdrabniam się na bazę i dodatki, oraz oczywiście nie kupiłam wszystkiego w miesiąc (wszystkiego jeszcze zresztą nie mam).
Ano właśnie, każdy przecież będzie miał inną bazę. We wpisie jest tylko przykład.
Ale prawda jest taka, ze wiekszosc z nas MA ograniczona baze. Nie chodzi o to, zeby baza skladala sie z 5 elementow (choc Francuzki teoretycznie taka maja: dol, gora, okrycie wierzchnie, buty i dodatki), ale zeby do tej bazy/uniformu dodawac co sezon nie wiecej niz 5 nowych rzeczy. Ja to tak rozumiem. I jest dla mnie oczywiste, ze po pewnym czasie nie bedziemy mialy potrzeby stosowac sie do tej zasady, bo 5 to juz bedzie za duzo.
Jak juz pisalam, tutaj chodzi o french chic. Ale kazdemu co innego w duszy gra. Wydaje mi sie jednak, ze taka metode ograniczajaca zakupy mozna z powodzeniem dostosowac do kazdego stylu: sportowego, boho, rock etc.
Tak, masz rację – do każdego stylu. W poście jest tylko french chic jako przykład.
W dużej mierze się zgadzam – jeśli chodzi o wszystko, mam żelazną dyscyplinę – nie kuszą mnie ani błyskotki ani torebki ani buciki. Ba, drugą parę spodni (do chodzenia, po prostu) kupiłam sobie po tym, jak w pracy zdarzył nam się wypadek i musiałam te spodnie z dnia na dzień wyprać (bo wcześniej prałam w weekend, który spędzam zwykle w dresie/kolarkach ;) . Ale ta metoda pada, bo:
-okrycie wierzchnie to przez 3/4 roku absolutny wymóg, inaczej marznę i nie da rady. Nie ma opcji, żebym czuła się dobrze, jeśli grubość nie jest optymalnie dobrana. Wykluczam też kurtkę turystyczną z roweru (za krótka, za ciepła) i płaszcz wełniany, jeśli jest -10 lub zimniej (tylko kożuch albo puchówka).
-mam duży próg tolerancji, a mimo to nie wyobrażam sobie piłować na rowerze w śniegu/błocie (czyli też 3/4 roku) bez należycie częstego prania ;) I z banalnego powodu – w przeciwieństwie do 'zwykłych’ ciuchów – bardzo szybko zużywam
Więc po prostu większość problemu to u mnie bardzo rozbudowana baza, której ta metoda kontrolować nie pomaga ;) Więc: kupuję tyle, ile potrzebuję.
No tak, niektórzy faktycznie będą mieć bazę, która eksploatowana do granic możliwości, kupowana cały czas na nowo już sama w sobie będzie naginała budżet. A jeszcze do tego 5 rzeczy dodatkowo to już w ogóle dziura w portfelu :)
U mnie zdecydowanie byłyby to zakupy bazy w określonej kolorystyce. Kardigan, fajna koszulka, niskie buty, torebka i marynarka. Przyznam, że zakup pięciu rzeczy dodatkowych w sezonie to sporo jak dla mnie. A zbudowanie wspomnianej wcześniej bazy zapewne zajmie mi trochę czasu.
Kolejny świetny post! Ja od zeszłego roku bardziej skupiam się na rzeczach, które kupuję. I mam już bazowe ubrania, może nie wszystkie najlepszej jakości bo są ze mną od kilku lat, ale jak się zniszczą na pewno będę pamiętać by sięgnąć po lepsze materiały itd. Na szczęście na BN poprosiłam o skórzaną dużą torbę i jestem bardzo zadowolona, bo jest czarna, z dobrej grubej skóry i pasuje do wszystkiego. Teraz zakup małej torebki odkładam na później. Dla mnie metoda 5 rzeczy na jeden sezon ma sens:) Bo nie chcę wpadać w szał i kupować za dużo impulsywnie.
Właśnie, bo 5 nowych rzeczy to i tak dużo.
Mi by spasowało. Nie jestem 'warszawianką’ z komentarza powyżej i zarówno mieszkając w UK jak i w Polsce dawałam radę z max dwoma zimowymi okryciami, po 2 latach gonienia w obuwiu sportowym zimą kupiłam coś na kształt sztybletów ;) (dodam, że wszędzie popylam pieszo lub korzystam z transportu publicznego) i jakoś daję radę, przesadnie nie marznąc przy tym. Moim ideałem jest mieszczenie wszystkich swoich rzeczy (nie tylko ubrań) poza kurtką zimową w torbie wielkości bagażu podręcznego Ryanaira czy inszych niekoniecznie tanich linii + dużej torbie na ramię :D i muszę powiedzieć, że jestem bliska ideału :) i skończył się dylemat pt ’ nie mam czego ubrać’ bo w szafie mam w 99% rzeczy, które noszę nacodzień. Zabrzmię jak wariatka ale nie ma nic przyjemniejszego niż prawie pusta szafa ;)
Dla mnie nie brzmisz jak wariatka :) Moja szafa tez już coraz bardziej pusta, i jakoś mnie to napawa spokojem więc rozumiem Cię doskonale :)
Jak miło, że nie jestem sama w tym minimal szaleństwie ;)
Prawie pusta szafa – ja też chcę <3
Maria – przy kolejnych przeprowadzkach szlag mnie trafia przy pakowaniu – albo muszę oddawać Mamie/ przyjaciółce/znajomym /do charity shopów/ wywalać do kubłów pck/etc, więc staram się ograniczać to kupowanie. Teraz zaszalałam i kupiłam aż 2 bluzy do biegania :D
PS – za to nie umiem osiągnąć full minimalizmu w kwestii jedzenia i kosmetyków cruelty-free. Staram się nie mieć więcej niż 1-2 pudry/kremy bb/szampony/ na raz ale bywa różnie…
O właśnie! Mnie do minimalizmu natchnęły właśnie częste przeprowadzki i podróże. Nie tylko w kwestii ubrań, ale też książek (pokochałam e-booki:)), kosmetyków, a nawet wyposażenia mieszkania. Też myślę, że zbliżam się powoli do ideału ;) I bardzo się z tego cieszę, bo możliwość spakowania się w jedną walizkę daje niesamowite poczucie wolności :D
No i jeszcze czytając komentarze zrozumiałam, jaką jestem szczęściarą-8 lat temu kupiłam sobie na polskim „ryneczku” wełniany czarny elegancki płaszcz, noszę go do dzisiaj (co rok oddawany do pralni i raz do krawcowej na wymianę podszewki) i nigdy nie jest mi w nim zimno. Mam też parkę kupioną 6 lat temu z podpinką dzięki której mogę nosić ją cały rok. Oba okrycia wciąż zbierają sporo komplementów i w zasadzie oprócz narciarskiej kurtki, która ma swoje stałe miejsce u moich rodziców (głównie tam jeżdżę na nartach, dzięki czemu nie obciąża mojej szafy;p) nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba.
Super! Wyobrarzam sobie, że to musi być niezwykła wygoda. Ja sama mam ostatnio coraz mniej ubrań ale za to coraz ładniejszych i praktyczniejszych :)
Ciekawa metoda, ale raczej nie jest możliwa do wykorzystania w naszym klimacie. Amplitudy temperatur są u nas tak duże, że moim zdaniem nie ma szans na zbudowanie tego typu garderoby, bo po prostu w zimie (no może niekoniecznie nie w tym roku ;) należałoby codziennie chodzić w bez mała wszystkich bluzkach, żeby uniknąć odmrożeń, a za to w lato zostało by się z jednym czy dwoma zestawami ubrań na upały. A przecież jeszcze brakuje chociażby czapki, szalika czy szortów. Z drugiej strony to bardzo ciekawe w jaki sposób klimat wpływa na sposób ubierania się i generalnie na podejście do mody i stylu. Bo szczerze mówiąc jak marznę na przystanku owinięta w kilkuwarstwowy kokon z ubrań to tak średnio czuję ten cały french chic, mimo tego, że przecież mam na sobie granat i paski i czarne, skórzane buty :)
A mnie zawsze bawi jak w wyszukiwarce wpisuję coś w rodzaju 'french chich winter outfit’ i dostaję obrazki kobiet w szpilkach, z bosymi nogami i rozpiętych płaszczach :D
teraz to się zastanawiam czy ja oby mieszkam w tym samym klimacie ( mieszkam w Polsce) :D zimą mam na sobie zazwyczaj t shirt z krótkim rękawem i na to cienki kardigan (długi lub krótki) albo marynarkę no i na to płaszcz zimowy. w wyjątkowo zimne dni zamiast t shirtu z krótkim – koszulę lub bluzkę z długim rękawem. a w trochę cieplejsze – bez marynarki/tshirtu pod płaszczem. butów zimowych nie posiadam a i nawet nad kupnem płaszcza zimowego się wahałam (nie cierpię częsci garderoby które można nosić tylko podczas jednej pory roku) ale moja wielosezonowa kurtka jest krótka a ja już za stara jestem na latanie z nerkami na wierzchu ;)
tfu, miało być „bez marynarki/kardiagana pod płaszczem”
…ale każdy różnie odczuwa zimno to raz inni poruszają się samochodami a inni komunikacją miejską i muszą czekać na przystankach i marzną…
No właśnie – ja dosyć szybko marznę i stąd mój wcześniejszy komentarz. A z drugiej strony w lecie jest mi bardzo ciepło. Mam dużą część ubrań noszonych cały rok (staram się unikać sezonowania ciuchów), ale muszę mieć również ubrania na skrajne temperatury. Także ilość moich ubrań nie wynika z podążania za trendami (bo tego nie robię i ciuchy noszę latami te same) :)
Ja jeżdżę komunikacją publiczną plus chodzę na piechotę a też noszę t-shirt plus cienki sweterek i parkę i nie marznę. Kiedy jest – 10 to szczelniej owijam się szalikiem i na czapkę zakładam kaptur i tyle. Ale może to dlatego, że mieszkam w kamienicy, gdzie generalnie jest zimno, więc tak szybko nie marznę.
ta metoda na pewno jak napisałaś nie sprawdza się u każdego i u mnie też by nie działała.Nie lubię się ograniczać bo nie jestem w stanie kupić 5 czy 10 rzeczy w ciągu roku.Natomiast jeżeli udało by mi się tego dokonać w bazie na pewno : ramoneska,czarny kardigan,jeansy,szary,czarny podkoszulek martensy i glany.Skupiłabym się na kupnie pieszczochów,bluzek z czaszkami i czarnej sukience.Mam pytanie Mario skąd masz tak wielką wiedzę modową jesteś samoukiem czy jednak uczyłaś się w tym modowym kierunku ?:D
Samoukiem, ale nie czuję się jakbym się czegoś uczyła. To taka przyjemna i naturalna pasja po prostu :)
Ja mam taki problem – troje małych dzieci i świat kręcacy sie wokół kuchni, piaskownicy i tym podobnych miejsc. Uwielbiam kobiecy styl, trochę klasyki, trochę retro i folku, ale taki strój średnio sprawdza sie na co dzień. Zastanawiam sie, jak zbudować sensowna, nieprzeładowane garderobę dla kogoś takiego jak ja, kto czasem przebiera sie kilka razy dziennie, nie chce chodzić w przysłowiowych dresach i strych tiszertach, a jednocześnie nie moze sobie pozwolić na noszenie ukochanych ciuchów, perełek na co dzień…
O świetna idea, „styl do piaskownicy”, też bym chętnie przeczytała! Sama myślę ostatnio dużo o sensownym kompletowaniu ubrań, ale ciuchy „na plac zabaw” tajemniczo wypadają z tego procesu :)
Do piaskownicy? Czarne spodnie z guma w pasie, sciagacze, lejący materiał, do tego klasyczna, szara bluza z kapturem! a szaleństwo w butach….New Balansy są w wielu kolorach. Latem sukienki, kolorowe.
Wspaniały pomysł. Zrealizuję to na pewno. Styl dla większości ludzi, którzy nie mają wcale potrzeby ubierać się elegancko. Ja oczywiście też jestem w tej większości.
Sukienki do piaskownicy to kiepski pomysł, chyba że długie, inaczej człowiek kombinuje co zrobić żeby majtkami nie świecić gdy siedzi na niskim murku dookoła piachu…Za to można szaleć z bluzkami, akcesoriami. Buty dobrać do rodzaju nawierzchni, u mnie niestety na większości placów jest żwirek, strasznie niszczy buty, zwłaszcza skórzane. Może z materiałowymi obchodzi się łagodniej.
U mnie z kolei 3cm błotka – noszę kaloszki pseudosztyblety ;)
A ja bym po prostu podeszła z głową do tej liczby 5 – jak muszę mam sporo zmian życiowych i np muszę zainwestować w garderobę do pracy, gdzie jest restrykcyjny dress code, to kupię więcej. Jak nie mam potrzeby dokupywania to kupię 3 rzeczy. Byle nie kupować 15 rzeczy na miesiąc i się cały czas tłumaczyć przed sobą :)
Ogólnie u mnie ta piątka mogłaby się sprawdzić, w sumie potrzebowałabym nawet mniej :)
Dobry pomysł, posiadanie „bazy” dobrej jakości plus sezonowe dodatki to dla mnie klasyka. Uwielbiam kobiety, które ubierają się klasycznie, minimalistycznie, a wyznacznikiem są buty i torebka. Moja szafa to nie więcej, niż 40 ubrań(w tym odkrycia wierzchnie oraz sportowe), 1 torba skórzana, 1 wizytowa/letnia oraz 30 par butów( to moja słabość). Wszystkie produkty są wysokiej jakości, w 70% polskich firm! czasem niemieckie marki. Mam również dobry zegarek, jedne złote kolczyki (od 10 lat codziennie te same), okulary przeciwsłoneczne, rownież bardzo dobrej jakości.
Szafę-bazę tworzyłam od lat i na dzień dzisiejszy uważam! ze mam wszystko. Wiem, ze do 40 -taki jestem ubrana, czyli 7 lat mogę nic nie kupowac:).
Zawsze mam w co sie ubrac, na wszelkie okazje.
Kupowałam zawsze klasyki, ale warunkiem była jakość. Gdy podsumuję, wiem, ze wydałam majątek, ale warto było.
Uwielbiam osoby, które latami noszą te same ubrania, ale zawsze zadbane.
Moja Prababcia swoją jedyna torebkę miała 40! lat, piękna, czarna, lakierowana. Tak samo zegarek. To jest mój wzór.
zdradzisz, gdzie się ubierasz, co polecasz?
Tak. Buty kupuję od lat w Rylko, Wojas i czasem Clarks. Ubrania Taranko, Bialcon lub KMX, Why Not lub sieciówka Kaphall. Kupuję głównie sukienki. Te firmy nigdy mnie nie zawiodły.
Sukienki zawsze na podszewce, takie sa niezniszczalne.
Po zastanowieniu dodam, ze mam ubrania, w których chodzę, wszystko do siebie pasuje.
Tak jak napisałam – do świadomego budowania szafy, bez niewypałów, zainspirowała mnie Prababcia, Babcia, Dziadek.
Oni mieli skrajnie mało ubrań, ale te wyjściowe to prawdziwe perełki niemal na całe życie.
Ja to sukienki, wiec jedna sukienka = jeden! cały stroj. Spodnie noszę sporadycznie.
dziękuję, niektórych firm nie znałam
U mnie bazą są sukienki, wygodne buty na niewielkim obcasiku, duża torba, trench.
A 5 rzeczy, które mogłabym kupić…. jedną już kupiłam: żółtą letnią bluzkę, a pozostałe to: żółta koszula i granatowe buty (upatrzone), prosta spódniczka, mała torebka na długim pasku i złota bransoletka.
Mnie się ta metoda podoba i myślę, że będę ją stosowała, jak tylko uzupełnię bazę.
Mam tak zrobioną szafę, że właściwie to chyba 5 rzeczy w sezonie dokupuję. Z tym, ze mam w szafie i blisko 50 letni sweterek po mamie, który wciąż zachwyca, tak że bez zakupów co sezon spoojnie się obywam :D Ze względu na pracę zawsze poszukuję sukienek czarnych prostych, bo są one niezbędne w mojej profesji, ostatnio przyszło mi, że camelowe też by były fajne. Ale niestety w skleach ich nie ma..tak samo jak dobrych jakościowo taliowanych koszul biurowych z porządnym kołnierzykiem. Mam szczęscie, że mam dobrą krawcową, ale niestety koszul nie uszyję…I wygodne szpilki to też dla mnie poszukiwany towar. I znowu co sezon nici w tym zakresie. Ostatni nabytek mała torebka z imitacji skóry strusia za 10 zł w lumpeksie-wszyscy się zachwycają :)
Hogl produkuje obłędnie wygodne szpilki.
Dziękuję :)
Moim zdaniem 5 rzeczy to i tak dużo, ale biorąc pod uwagę iż planuję trochę zmian w mojej szafie, to liczba wydaje się optymalna. Chyba więc stworzę sobie listę tych ubrań i będę poszukiwać w sklepach. Zapewne łatwiej byłoby po prostu znaleźć je w internecie i tylko pójść do sklepu (ewentualnie przymierzyć) i kupić. Jednak mam jakąś taką dziwną słabość do secondhandów i tak zwanych mniej znanych sklepików, więc może nie być tak łatwo :)
Bardzo fajny post :)
_______________________
Natalia, http://www.pieceofsimplicity.blogspot.com
W tej chwili moja baza na zimę to krótki wełniany płaszcz, skorzane kozaki za kolano, czarne jeansy, golf i czarna lakierowana torba. Na lato jest to skórzana ramoneska, czółenka jane i czarne, kardigan, bluzki z krótkim rekawem i znów jeansy. Zasada 5-ciu rzeczy jest dobrą inspiracją do robienia zakupów z głową. W ortodoksyjnej wersji plan pięciu rzeczy jest dla mnie nie do ogarnięcia, bo z każdego rodzaju odzienia opisanego jako baza mam po kilka sztuk. Mam też za duzo butów, szczególnie letnich – większość to zbiór z letnich wyprzedaży. Żeby nie było, wszystkie noszę :)
Co do planów zakupowych, są to: czarna sukienka, czarna marynarka, botki peep-toe, krótka spódnica skórzana i jakieś ładne kolczyki na sztyfcie, mogą być perełki albo inne dobrej jakości i uniwersalne.
Jeżeli chodzi o ogólną kwestię wyboru stylu (french chic, boho, gamine, itd. itp.) i trzymania się uniformu to jest jedna rzecz, która mi się w tym nie podoba, a którą dobrze wyraża taki fragment:
„You’re expected to choose one, maybe two, and stick to them, otherwise the threat of becoming fashion road kill is imminent. But I don’t think this is a good idea. In fact, I think it’s slightly condescending, and not very helpful in the long term. (…)
First: I AM NO SPICE GIRL. You can’t simply label me “Posh Spice” (yes, I always was Victoria) and expect everything about me to be defined by that. It might work when trying to sell an image to a crowd of young girls, but I’m not for sale. I don’t have to be easy to understand, or easy to market. What I want, is to express myself. It’s as simple, and as complicated, as that.” (źródło: http://lostinaspotlessmind.com/2012/07/about-defining-style/)
Chodzi mi o to, że wybieranie stylu który byłby „rozpoznawalny”, „charakterystyczny” i „powtarzalny” nie jest dla mnie ważniejsze niż wyrażanie siebie, nawet jeżeli będzie to w efekcie chaotyczne.
Tak tylko podrzucam do namysłu :)
Ale wiesz, to chyba nie chodzi o to że wybieramy styl dla innych, żeby być bardziej charakterystyczną i rozpoznawalną wśród tłumu, tylko dla siebie, żeby sobie ułatwić życie. W końcu nie trzeba się ograniczać do etykietek, można stworzyć autorską koncepcję jakiej nie ma nikt inny. Jeśli ktoś myśli o swoim stylu i tworzy go świadomie to jestem przekonana że ma swój ulubiony „look”, czy też uniform, zestaw charakterystyczny dla siebie. Co z tego że może nie wygląda jak inne na Pintereście:)
Rozumiem ideę że łatwo i prosto ubrać się codziennie podobnie, ale mi akurat to by nie ułatwiało życia. Żeby czuć się sobą ubieram się różnie, czasem bardziej seksownie, czasem mniej, czasem kolorowo, czasem monochromatycznie itd. Mam dość dużo ubrań, nie wszystkie pasują do wszystkich i zawsze mam się w co ubrać :)
i o to własnie chodzi:)
Wiadomo, że należy ubierać się stosownie do okazji czy nastroju, ale chodzi o jakiś motyw przewodni, element spajajacy, żeby nie przebierac się jednego dnia za kowbojkę, a drugiego astronautkę. Maria ładnie to opisała w poście 'ODWAGI’.
Dzięki Magda, dzięki, że to napisałaś :)
ależ proszę :)
Ta metoda jest bardzo fajna i mam wrażenie, że jakąś jej podobna wersje już wprowadziłam poniekąd na czuja do swojej garderoby. Z tym że 5 nowych dodatków na sezon to dla mnie za dużo. Mnie by przytłoczyła liczba nowych ubrań na rok :D
Co do klimatu, to z liczbą ubrań zawartą w tej bazie, dosłownie rozumianą, nawet w ciepłym klimacie ciężko by było, chociażby ze względu na pranie. Tą bazę ubrań, które opisała Maria rozumiem jako przykład co można w takiej bazie zawrzeć, a nie jako przykaz że może być tylko po jednej koszulce. Bo wiadomo, że trzeba będzie mieć kilka zwykłych koszulek i chociaż jeszcze jedną parę uniwersalnych spodni, jak jedne pójdą do prania. I z akcesoriami zimowymi, to wiadomo, że rękawiczki zaliczymy do bazy w naszym klimacie, ale jak byśmy chciały sobie kupić jeszcze trzy inne kolory i rodzaje to wtedy zaliczymy je do dodatków modowych.
Tak. Wszystko się zgadza. Ilość rzeczy w bazie może być dowolna. I takie naginanie zakupów typu wspomniane rękawiczki nie ma racji wejść do bazy :)
W wakacje dostałam książkę właśnie o francuskim minimalizmie w szafie i to na mnie bardzo dobrze wpłynęło. Dawniej wydawało mi się nie do pomyślenia, żeby wydać 350 zł na kaszmirowy sweter z przeceny, bo przecież tyle mogłabym za to kupić… A teraz właśnie wolę kupić te 5 rzeczy w sezonie, ale dobrej jakości. Poza tym moja poprzednia szafa była tragiczna, bo kupowałam impulsywnie i potem miałam wrażenie, że nic do siebie nie pasuje i nie mam się w co ubrać. Teraz niewiele mam takich specjalnych rzeczy, które do niczego nie pasują i to mi wiele ułatwia. Już coraz rzadziej żałuję jakiegoś zakupu, a kiedyś to było normą.
Bardzo proszę o tytuł książki :)
Właśnie o to chodzi – mniej, ale świetnej jakości! Niestety mam wrażenie, że dla większości Polek niewyobrażalne jest kupienie ubrań droższych, nie w sieciówkach, nie na wyprzedażach, gdzie tshirty chodzą po naście złotych. I nie jest tak, że uważam, że marka i cena są gwarancją jakości. Wszystko trzeba dotknąć, pooglądać, a nie bezmyślnie ładować pod pachę i lecieć do kasy.
Może jestem niesprawiedliwa, ale od dłuższego czasu obserwuję to, czytając komentarze na blogach, rozmawiając z dziewczynami w realu. Ostatnio kupiłam sobie kaszmirowy kardigan, zapłaciłam za niego prawie 500 zł, od przyjaciółki usłyszałam, że za tyle to ona kupi, że hohoho! No właśnie, ale czy potrzebuje tego tyle? Bo za jakiś czas narzekała, że nie ma w czym chodzić. A ja z moim jednym swetrem za tyle, że hohoho nie mam rano problemu, co założyć. Dwie sukienki w szafie (letnia i wiosennojesiennozimowa) wystarczą, żeby ubrać się do pracy, iść na imprezę ze znajomymi i do teatru. W zeszłym roku kupiłam dokładnie 6 rzeczy i tylko 6 rzeczy, i bazowe, i te charakterne – żakiet w paski (długo naszukałam się takiego, który nie będzie wyglądał jak dres w paski), czerwoną spódnicę, czerwony kadigan, bladoróżową koszulę, białą lnianą koszulę z krótkim rękawem (miała być na lato, a świetnie sprawdza się zimą pod ciepły sweter), granatowy tshirt. Da się!
I argm
Nie wiem, skąd wzięło się to „I argm”, chciałam napisać jeszcze, że też kupuję przecenione rzeczy (kaszmirowy kardigan za 500 zł też był kupiony na wyprzedażach, za tshirt zapłaciłam 100 zł, ale marka sprawdzona, więc posłuży mi na pewno na 3-4 lata, a spódnicę dorwałam za 70 – ostatni rozmiar, ostatnie dni przecen). Robię listę i odkładam pieniądze na to – wiem mniej więcej, ile chcę wydać i robię coś, o czym chyba wiele osób zapomniało – zbieram na wymarzone rzeczy.
oj kochana, zdradź gdzie te tshirty kupujesz, co trochę pożyją, bo ja niedługo popełnię seppuku :)
Chyba trochę jesteś niesprawiedliwa. Zauważ że te 500 zł to dla przeciętnej Polki bardzo dużo. I nie zgadzam się z tłumaczeniem że warto płacić za najwyższą jakość. To nie do końca tak, bo jeśli wydamy tak dużą sumę na jedną tylko rzecz to znaczy że będziemy ją bardzo często nosić, ergo szybciej się zużyje. Widzę po swoich kaszmirach jak delikatne to tkaniny, niestety, częste noszenie, częste pranie (oczywiście w odpowiednich warunkach) i stosunkowo szybko widać ślady zużycia. Natomiast warto kupić najlepszą rzecz na jaką nas stać. Jednak konia z rzędem temu kto znajdzie w polskim sklepie np. sweter z wełny, albo kaszmirowy, w przystępnej cenie (są też tańsze kaszmiry, gorszy gatunek, ale wciąż bardzo przyjemne). To nie jest kwestia sieciówek, bo wystarczy pojechać choćby do UK żeby się przekonać że można w „zwykłym” sklepie znaleźć ubrania z naturalnych materiałów w nieszokującej cenie. Nie wiem o co tu chodzi.
Nie kupując innych rzeczy, odkładam na sweter za 500 zł i myślę, że podliczając zakupy ubraniowe wielu Polek okazałoby się, że gdyby zrezygnowały z rzeczy, które lądują później na dnie szafy albo po kilku noszeniach nie nadają się nawet na szmatkę, bez problemu mogłyby sobie pozwolić na droższe rzeczy. Mnie nie stać na zakupy w sieciówkach, niestety.
A pisząc, że posiadając jeden sweter szybciej on się zużywa, mam wrażenie, że nie masz pojęcia, co to znaczy dobrej jakości rzecz – noszę ubrania (również buty), w których moja mama chodziła będąc w moim wieku. A wełniany płaszcz, który kupiłam 8 lat temu wygląda jak nowy. Właśnie na tym polega jakość – noszone non stop, nie niszczą się. SIeciówkowe ubrania niestety bardzo często są na sezon albo nawet do pierwszego prania.
Masz za to rację z jakością rzeczy, które dostać można w Polsce. Z racji pracy dużo podróżuję po Europie (chociaż akurat nie na północ, tylko na południe;) i praktycznie tylko tam kupuję ubrania. Abstrahując od tego, że ich ceny są lepiej dostosowane do zarobków w danym kraju, to łatwiej w rozsądnej cenie znaleźć coś super jakości.
Izo, ja mam właśnie wrażenie, że ubrania kupione lata temu przez nasze mamy (a czasem i babcie!) są nie do zdarcia, a to co kupuje się teraz „dobrej jakości” niestety nie wytrzymuje 10 lat… Ale to oczywiście też kwestia szczęścia. Możesz zdradzić gdzie kupujesz tak dobrej jakości ubrania i buty? Ja zainwestowałam kilka razy w buty ze skóry, made in Poland, cuda na kiju, i po dwóch sezonach miałam tak zdarte czubki że płakać się chciało…
Izo, ja też bym chętnie poczytała gdzie robisz zakupy, jakie marki polecasz i jakie materiały są według Ciebie ciekawe.
I o to mi chodzi, żeby można było kupić coś wysokiej jakości za cenę adekwatną do zarobków. Przecież nawet rzecz super jakości może się zniszczyć, zgubić, poplamić itp. Ja bym się po prostu bała chodzić na co dzień w ubraniu które kosztowało lwią część mojej pensji. Zwłaszcza przy założeniu że każdy element garderoby ma być super. Po prostu mnie na to nie stać. A w Polsce mam wrażenie albo byle co albo od razu najwyższa półka cenowa ( i też to nie daje gwarancji jakości, dobrze to ostatnio podsumował u siebie Mr Vintage)
Jorun, mam takie same spostrzeżenia. Moje, hm, „zarobki” są niestabilne i liche i chociaż jestem w stanie uzbierać pieniądze na sweter za 500 (albo 400, 300, 200) złotych, to nie chcę tego robić. Kupię taki sweter, a potem będę o niego drżała przy każdym wyjściu, posiłku, praniu, suszeniu. No zawsze, bo dużo kosztował i co będzie jak się poplami/zaciągnie/zgubi. Poza tym (i tutaj chcę zaznaczyć, że nie oceniam decyzji innych osób) dla mnie no… żaden sweter nie jest wart pięciu stówek. Z zasady nie wydaję na pojedynczy ciuch więcej niż 100 złotych, przy czym ten za maksymalnie 100 złotych musi być świetnej jakości i spełniać moje warunki. I mam na myśli tutaj raczej spodnie i swetry (przy swetrach mam trochę ułatwioną sprawę, bo moja skóra nie toleruje żadnego rodzaju wełny, więc pozostają do wyboru te bawełniane), a nie podkoszulki. Więcej natomiast jestem w stanie wydać na buty, okrycia wierzchnie i torebki :).
Wypracowałam sobie fajną metodę- jeśli widzę coś co mi się podoba to sprawdzam jakość, jaki w dotyku jest materiał (to dla mnie bardzo ważne) i w głowie decyduję ile maksymalnie zapłaciłabym za ten ciuch. Wtedy dopiero patrzę na cenę i jeśli jest wyższa od mojej ustalonej stawki, to rezygnuję.
* podkoszulki też muszą być świetnej jakości, ale zdecydowanie nie kupiłabym takiego za stówkę
Mam zbieżne spostrzeżenia (i jak mało z czym zgadzam się z tym, co Mr Vintage napisał o kaszmirze – z tego samego powodu ów surowiec występuje w mojej szafie w postaci domieszki, jednego ręcznie haftowanego szala i jednego swetra z lumpeksu). Mam wprawdzie kilka wypasionych jakościowo rzeczy, ale nie każda z nich to jest coś, co mogę z czystym sumieniem nosić do pracy/podczas odpoczynku. Bardzo popieram strategię noszenia najlepszych jakościowo ciuchów nie tylko od święta, ale na co dzień – tylko, że to dość ryzykowne kiedy pracuje się z odczynnikami, pyłem, w kuchni, z małymi dziećmi etc. etc.
Przyjęło się ostatnio uważać, że dobrej jakości surowce na ubrania to bawełna, jedwab, len, skóra i wełna. Ja jednak sądzę, że wysoka jakość dla przeciętnego człowieka to porządny splot tkaniny, szycie materiałów adekwatnymi do nich nićmi, i to, co dobrze znosi noszenie i pranie. Jasne, że nie każdą z tych rzeczy widzi się na pierwszy rzut oka. I jasne, że trzeba dużo razy się pomylić, żeby to później poznać. Dlatego też z chęcią poczytam, jakie marki poleca Iza. Od siebie polecam wyroby z merynosa Janus – wybitnie niedizajnerskie – nosi to cała moja rodzina, spisuje się i ze zwykłym ubraniem i na rower i w teren.
gdzie można kupić tego Janusa? Wczoraj pogooglałam trochę i niełatwo mi znaleźć.
Dostępny jest najlepiej stacjonarnie w Skandynawii – w Norwegii jest w (prawie) każdym markecie (więc przy okazji turystycznego wyjazdu albo poproszeniu znajomych nie będzie problemu) – ale ludzie go często sprzedają też na Allegro – właściwie nawet w lepszej cenie.
Za ten sweterek- szacun. Wierzę, ze kaszmirowy posłuży lata i zawsze elegancki.
Ta książka to „Lekcje Madame Chic. Opowieść o tym, jak z szarek myszki stałam się ikoną stylu” Jennifer L. Scott. To nie jest książka, gdzie uzyskasz wiele informacji, ale wszystkie podstawowe założenia zostały w zasadzie zawarte. Bardzo przyjemnie się czyta i to było ogólnie moje pierwsze zetknięcie z tym tematem.
To chyba dobra metoda dla osób kupujących dużo pod wpływem chwili. Ja akurat do nich nie należę, 5 rzeczy na sezon to już obłędnie dużo, ledwo mogę znaleźć jedną rzecz która by mi się naprawdę spodobała…Dramat się robi jak muszę coś kupić i nic mi się nie podoba:(
Mam identycznie. Dwa dni biegałam za sukienką – szukałam takiej, żeby sie nadawala i do pracy i na co dzień (przy zmianie dodatkow). W sieciówkach zgroza. Coraz gorszej jakości ubrania, coraz słabiej wykończone, za to coraz droższe. W dodatku nuda straszna:( Pozostaje internet (w którym tez sie trzeba mocno naszukac…) i sklepy z wyższej (niestety) półki. Choć to akurat dobrze wpisuje w dzisiejszy post Marii. Też wolę mieć mniej- a lepszej jakości.
Uwielbiam posty o rozsądnym budowaniu garderoby :)
Szczerze powiedziawszy, moja szafa mogłaby wyglądać jak kolaż – idealnie oddaje mój gust! Zapisałam sobie zdjęcie do folderu z inspiracjami.
Po wieloletnich przemyśleniach oraz lekturze bloga Marii, mam klarowny obraz tego,co powinna zawierać moja szafa. Baza od jesieni do wiosny: jeansy,czarna spódnica,biała koszula,t-shirty, kardigany,nierozpinane sweterki,trencz,budresówka,kurtka pikowana,sztyblety,martensy. Baza letnia: lniane rozszerzane spódnice,t-shirty,lniane koszule i sandały. Do tego dwie duże torebki: jasna i ciemna. Udało mi się również opanować niekontrolowane zakupy nadmiernej ilości rzeczy. Teraz więc,jeśli chcę coś sobie kupić,oceniam czy potrzebuję uzupełnić bazę. Jeśli uznam,że baza jest wystarczająca,to pozwalam sobie na zakup dodatkowych elementów garderoby,właśnie takich,które nadają osobistego charakteru mojemu stylowi np.żakiet w szkocką kratę lub sukienka w grochy na lato. A ten kolaż Mario to prawie odzwierciedlenie mojej szafy!
Super, bardzo przemyślany masz system :)
Co chciałabym dodać do mojej bazy w sezonie wiosna/lato (piszę tutaj na forum żeby mieć widoczny ślad i czuć się zobligowaną do NIE kupowania innych rzeczy ;-) ;-) )
1. Zegarek na czarnym skórzanym pasku (gdyby nie chodziło o koszty wybrałabym jakiś włoski ;-)
2. Małą torebkę na wyjścia (nie wymyśliłam jeszcze fasonu, ale musi być i „charakterna” i elegancka
3. Szorty, koniecznie granatowe pasujące do reszty szafy i ważne żeby mnie trochę poszerzały…..
4. Eleganckie czarne sandałki z zapieciem wokół kostki (nie wiem jeszcze na jakim obcasie i nie wiem czy aby są mi niezbędne… ;-)
5. Granatowe mokasyny (myslę, że te które mam dokonają w tym sezonie żywota)
W sumie te sandałki nie wiem czy koniecznie więc … 4 rzeczy to i tak wystarczająco dużo ;-)
Ale….na pewno planuję zakup kilku nowych T-shirtów. Krew mnie zalewa kiedy myślę o jakości zwykłych T-shirtów, które kupujemy. Po jednym sezonie wyglądają jak szmaty, ale najgorsze są te skręcające się szwy. Więc absolutnie zakupu T-shirtów nie wliczam do 5 piece french wardrobe ..
Polecam koszulki z modalu, jestem bardzo wymagająca względem tej części garderoby, a modal jako jedyny do tej pory mnie nie zawiódł :) szwy na swoim miejscu, nic się nie wyciąga w praniu, nie mechaci. Ja mam ten i nosi się naprawdę świetnie. https://www.zalando.pl/mbym-galana-t-shirt-basic-bialy-mb121d000-a00.html
Dzięki ;-) Na pewno wypróbuję ;-)
Zajrzyj do Muji i COSa – niestety najlepiej pomacać, szczególnie w tym ostatnim, bo czasem mają kiepściutkie, a w Muji zdarzają się dziwadła z gniecionej bawełny. A jeżeli masz blisko do Van Graafa, to poszukaj tam marki Marie Lund – zaskakująco dobrej jakości tshirty w niezłych cenach. W ogóle ubraniom tej marki można bliżej się przyjrzeć – ja mam od niej kilka klasyków i to kupionych kilka lat temu, albo donaszanych po siostrze :)
Dzięki ;-) Mogę jeszcze tylko zapytac gdzie kupujesz koszule i kaszmirowe sweterki ?
Koszule do pracy (na co dzień w pracy nie obowiązuje mnie dress code, ale niestety przez częste kontakty z klientami nie mogę pozwolić sobie na dresowe sukienki czy tshirty w pracy), dziwne, ale kupuję w Hugo Bossie, a właściwie to kupiłam, bo mam 6 i tyle mi na razie wystarczy. Proste, klasyczne, bez żadnych udziwnień, wszystkie kupione przy okazji wyjazdu służbowego do Niemiec, tam najczęściej bywam. Najstarsza ma jakieś 6 lat i jak była biała tak nadal jest, a najnowsza kupiona w listopadzie kosztowała mnie niecałe 50 euro zamiast 150 (plus minus), więc jeśli posłuży mi przynajmniej 6 lat, to zrobiłam dobry interes :)
Niezłej jakości ma też Tatuum, ale trzeba macać i mierzyć, bo niestety niektóre są tak sztuczne, że aż nieprzyjemne do ciała. Moja mama lubi koszule w Monnari, bo nie tylko są dobrej jakości, ale i spokojnie mieści w nie swój spory biust ;) Letnie koszule, takie luźne, przewiewne, do latania po plaży albo na spacer z psem lubię z kolekcji L.O.G.G. z h&mu.
Co do kaszmirowych swetrów, to mam jeden kardigan upolowany na allegro firmy Repeat Cashmere, a drugi to mieszanka właśnie z Van Graffa, niestety nie mam w nim metki, ale podejrzewam, że też może być Marie Lund, bo jej ubrania kupuję najczęściej. Styledigger ostatnio robiła wpis o jakości i dziewczyny w komentarzach pisały o kaszmirze. A Mr Vintage poświęcił mu nawet cały wpis i też podpowiada, gdzie kupić.
A! Jeżeli bywasz w TK Maxxie, to moja koleżanka podpowiada, że tam Repeat Cashmere można trafić :)
Super, dzięki za te wszystkie informacje!
Ja cały czas pracuję nad swoją bazą. Postawiłam na biel, czerń, czerwień i odcienie złota. Zwłaszcza z tym ostatnim kolorem mam nieco problemów, bo naprawdę nie mogę znaleźć zbyt wielu rzeczy, które byłyby zarówno ładne jak i dobrze wykonane. Na mojej liście 5 na pewno znajdują się:
1. Sweter ze złotą, migotliwą, metaliczną nitką
2. Elegancki, skórzany pasek ze złotą sprzączką
3. Wiosenny płaszcz
4. Sandały
5. Czarne czółenka na średnim obcasie
Szpilki to tak naprawdę element bazowy, podobnie jak płaszcz, więc nie powinnam ich wliczać do 5 rzeczy. Pewnie jeszcze coś by się znalazło co mogłabym dodać do listy, np. biała koszulowa sukienka, ale przecież wcale AŻ TAK niezbędna nie jest.
Metoda zacna, choć nie wiem, czy udałoby mi się ograniczyć do jednego stylu :). Gdybym miała kupić 5 rzeczy, to byłoby tak:
– buty wiosenne – z okrągłym noskiem, z paseczkiem, czarne, płaskie i z naturalnej skóry, o niezbyt eleganckim charakterze ’)
– rozpinany cienki kardigan w kolorze granatowym najchętniej
– ciemna – granatowa lub czarna spódnica w kolano, prosta w kroju i też raczej sportowa
– duża, raczej ciemna torba z paskiem dającym się przełożyć przez ramię, pojemna i na suwak, niespecjalnie elegancka :)
– sandałki na lato na płaskim obcasie, z naturalnej skóry i w naturalnym kolorze tej skóry, o kroju prostym i niewydziwianym
:D no tak… ja nie wiem, czy to uchodzi, takie marzenia mieć, żeby dało się znaleźć rzeczy ładne, porządne i „nieeleganckie” :D
aaaach… a gdybym miała wybrać jeszcze jakieś 5 innych rzeczy, to byłoby:
– ponczo z wełny, chętnie z kapturem, w kolorze beżowo – bordowym
– wielką chustę do zamotania na szyi, w jakiś etniczny wzór, koniecznie z naturalnego materiału, no, może wiskozę ewentualnie bym zniosła
– asymetryczną sukienkę ze lnu lub bawełny, najchętniej czerwoną, luźną i długości za kolano
– porządne trekingowe sandały
– czerwone butki trekingowe :)
to lista czegoś, co wyraża mój charakter, ale musi zostać zepchnięte na dalszy plan wobec realnych potrzeb z listy powyżej, które pochłoną całą dostępną gotówkę :D
Czekałam na ten post! Sama jestem w trakcie tworzenia spójnej garderoby. Bardzo inspirujące są też wypowiedzi czytelniczek :)
A ja z trochę innym problemem, Mario. Sklasyfikowałam się jako chłodne lato – zajęło mi to parę miesięcy. Uwielbiam jednak złotą biżuterię. Noszę złoty pierścionek, zegarek na skórzanym pasku ze złotymi elementami, delikatny złoty łancuszek który dostałam od faceta. I teraz nie wiem, jak mam nosić tą biżuterię żeby wszystko grało, a srebro mi się po prostu nie podoba… :( Nie wyrzucę zresztą biżuterii o wartości sentymentalnej i kilkuset zł ;)
Nie dajmy się zwariować :) Ja jestem zimnym latem i ze złota nie zrezygnowałam – przede wszystkim noś, to co Tobie się podoba, a będziesz wyglądała lepiej niż gdybyś nosiła to, co Ci teoretycznie ma pasować, a nie czujesz się w tym dobrze. Przynajmniej to jest moja zasada i czuję się świetnie :) Co więcej, jeżeli chodzi o biżuterię, to grzeszę mieszając srebro ze złotem :D
Jakie grzeszysz! Dla mnie mieszanie zlota ze srebrem to szczyt odwagi, swobody i pewnosci siebie. Tak jak piszesz: nie dajmy sie zwariowac. Ktos kiedys cos sobie ubzdural, a teraz kazda kobieta drzy ze strachu, ze popelni nietakt. Toz to chore. I dotyczy nie tylko bizuterii. A ja mowie – o ile nie ucierpia na tym inni, wolno nam wyrazac siebie w dowolny sposob. Hough ;-)
„Grzeszę” z przyjemnością ;) Ale dzięki za „szczyt odwagi, swobody i pewnosci siebie” – w życiu bym siebie o to nie podejrzewała, ale kto wie! Poprawiłaś mi humor! :D
Anja, dziewczyny mają rację. A poza tym nie ma czegoś takiego jak „powinnam” w modzie. Ma być tak, jak czujesz. Żadnej prawdziwości letniej Ci nie zabiera noszenie złota :) Olivia Wilde w paletce z postu o prawdziwym lecie też ma złote kolczyki i wygląda super.
dziewczyny, macie rację. chyba za bardzo i za „sztywno” wkręciłam się w całą tą analizę kolorystyczną ;)
French chic jako filozofia bardzo mi odpowiada, nie jest to jednak styl ubierania który czuję. Ograniczanie ilości rzeczy- uwielbiam to! Uwielbiam podejście Francuzek; „tylko trochę się przebieram i z codziennego stroju robię wieczorowy”. Nie ograniczam jednak rzeczy na zasadzie: w tym sezonie kupię tylko 5 rzeczy, bo to się u mnie nie sprawdza. Mam inny system. Rzeczy, które kupuję muszą spełnić poniższe kryteria:
– KOLOR – ubrania muszą być dopasowane kolorystycznie do mojego typu urody (nie ograniczam kolorów, używam wszystkich z mojej palety)
– FASON- nie kupię czegoś co na wieszaku wygląda pięknie, ale mi nie pasuje i mnie oszpeca
– następne kryterium, to JAKOŚĆ: nie kupuję poliestrów innych sztucznych i tandetnych tkanin. Muszę być naturalne albo ze znaczną domieszką włókien naturalnych. Ubrania muszą być dobrze uszyte: sprawdzam lewą stronę, jakość szwów i wykończenie- to dla mnie bardzo ważne
– DETALE jak kolor zamka, guzików, stębnówka, naszywki. Mogą być tylko mosiężne, miedziane, złote, żadnych zimnych kolorów. jak detal nie pasuje, a reszta jest ok. ubranie jest zdyskwalifikowane.
– CENA- muszę uznać, że są warte swojej ceny. Jeśli podobną rzecz o podobnej jakości mogę mieć taniej, to nie kupię drożej
To są moje kryteria, a tak mało ubrań je spełnia, że bardzo mało kupuję.
Dodatkowo jeszcze szyję, a ubrania uszyte przeze mnie spełniają większość kryteriów (czasem nie są tak wykończone jak bym chciała, ale ja się dopiero uczę szyć i poświęcam na to tylko czas wolny).
Dajesz radę kupić cokolwiek? Pytanie nie jest złośliwe, też zwracam uwagę na jakość, ale jakbym miała szukać ubrań które spełniają wszystkie moje warunki to chyba chodziłabym nago.
Dobre pytanie :) W styczniu kupiłam ceglasty kaszmirowy sweter i mosiężny naszyjnik a także kilka tkanin do szycia. W lutym nie kupiłam nic, ale uszyłam prostą bluzkę z jedwabiu. Planuję spotkać sie jeszcze z osobą, która robi sutaszowe kolczyki i zobaczyć jak je wykańcza. Jak mi się spodoba to zamówię u niej. Jestem teraz w trakcie szycia bawełnianych spodni ( z grubej dżinsowej bawełny) i to potrwa do marca, albo dalej. Mam jeszcze parę planów szyciowych i dodatkowo poluję na „idealne baleriny”. A i jeszcze mąż mówił mi, ze w dawnym berlinie wschodnim jest mnóstwo świetnych sklepów z autorskimi ciuchami. Może się wybiorę :)
A i niektóre rzeczy można też farbować. Ostatnio farbowałam moje wypłowiałe, ale nie zniszczone czarne dzinsy i i wyszły ok. Wcześniej farbowałam tkaninę do szycia. Są takie farby do bezpiecznego farbowania w pralce. Muszę jeszcze przefarbować moje tenisówki sprzed 2 lat, bo są super w dobrym stanie, ale po analizie kolorystycznej do niczego mi już nie pasują
O, super pomysl z tym farbowaniem tenisowek. Marze, zeby cos zrobic z moimi Conversami, ktore jakims cudem kupilam kremowe a teraz nijak mi pasuja do czegokolwiek innego niz jeans. Mozesz polecic jakas farbke, jak juz ogarniesz ten temat? :) Pozdrawiam!
Simplicol- tak nazywają się farby. Mam nadzieję, że nikt nie odczyta tego jako reklamy.
A tak w ogóle to szacunek za punkt DETALE, mam wrażenie, że bardzo mało osób zwraca na takie rzeczy uwagę :)
Na detale zwracam uwagę dzięki mężowi. To on nie założy gaci nawet z najmniejszą naszywką
Sama szyjesz spodnie? Wyższa szkoła jazdy! Masz może bloga gdzie się chwalisz swoimi dziełami?
Szyję dopiero od niespełna 2 lat, w wolnym czasie. To moje 3 spodnie, które szyję w życiu. Uczę się na własnych błędach. Pierwsze spodnie, które uszyłam słabo na mnie leżą, ale i tak noszę , bo jestem swoim własnym poligonem doświadczalnym. Bloga nie mam. Wstydzę się publikować swoje własne zdjęcia. Mam jakieś opory i zupełnie ich nie rozumiem. To głupie, ale tak mam ;)
A propos balerin, to nie wiem jakie lubisz, ale takie najprostsze, całe ze skóry, bez kokardek i udziwnień ma polska firma Maciejka. Jestem wielbicielką balerin, od nich mam dwie pary, w tym roku zapoluję na szare.
Dzięki, nie znam Maciejki, ale chętnie poznam
Mam bardzo podobne kryteria przy kupowaniu i ja to w skrócie określam: maksimum efektu przy minimum wydatku;
Babcia mojej koleżanki ma podobną metodę, tyle, że najpierw tworzy swoją bazę i kupuje się bieliznę, potem kupuje jeden ciuch na miesiąc. Nieważne, czy to buty czy płaszcz. Mogą być to nawet i perfumy, o ile są one jakieś wyszukane. W każdym bądź razie liczy się jakość, przedmiot ma służyć przez wiele lat. Babka stwierdziła, że nie żałuje pieniędzy na bieliznę i buty, bo to one są najważniejsze, a resztę kupuje w secondhandach. W każdym bądź razie ma naprawdę poukładane i zazdroszczę jej tej dyscypliny i stylu.
Myślę, że ten sposób kupowania może nauczyć wiele kobiet, jak robić przemyślane zakupy. Czy w moim wypadku by się sprawdziło? Nie wiem, tym bardziej, że mam mamę krawcową, która może robić cuda.
Gdybym miała wybrać pięć dodatkowych ciuchów, to by były:
– bojówki w zgniłych zieleniach/moro, ostatnio strasznie one za mną chodzą, ostatnio w militarnym sklepie znalazłam takie, ale póki co, na razie mogą poczekać
– elegancka kopertówka, czarna, skórzana dobrej jakości
– pelerynka lub bardzo długi kardigan przewiązany w pasie, wyglądający jak plaszcz w orientalnym, jednokolorowym wzorze albo bez, najlepiej czarny lub granatowy, dobrej jakości materiał, coś takiego http://www.topshop.com/en/tsuk/product/clothing-427/jackets-coats-2390889/belted-storm-flap-duster-coat-4021921?bi=41&ps=20
– burgundowa bluzka, top, najlepiej jedwab
– martensy
Śliczny jest ten płaszczyk.
Dla mnie bardzo pomocny wpis. Cały czas pracuję nad szafą i regularnie robię przegląd rzeczy nieużywanych. Powoli dochodzę do momentu, kiedy wiem w czym dobrze wyglądam i co rzeczywiście się u mnie sprawdza . Zaczęłam też gromadzić zdjęcia stylizacji, które mi się podobają i myślę, że już wiem jaki styl do mnie pasuje. Bardziej zastanawiam się w czasie zakupów i właściwie pozbyłam się już nawyku spontanicznego kupowania „bo tanie, bo ładne, bo coś tam”. W sklepie zastanawiam się czy rzeczywiście potrzebuję danej rzeczy, czy będzie pasowała do innych ubrań, które często noszę i czy na pewno wszystko jest w niej idealne. Gdy mam jakiekolwiek wątpliwości, odkładam i zazwyczaj już nie wracam po daną rzecz. Teraz dążę do pozbycia się wszystkiego co leżakuje w szafie i jest wyciągane raz na ruski rok (mimo że jest ubraniem „całorocznym”) i wprowadzenia elementów, które dopełnią „idealną szafę”. Moja piątka na tę chwilę to czarne, klasyczne szpilki, uniwersalna torebka a5 na długim pasku (duża nie zawsze jest wygodna), czarne lub granatowe materiałowe spodnie (ciemne jeansy nie zawsze pasują), „mała czarna” i czarna, ołówkowa spódnica przed kolano. Większość z tych rzeczy posiadam, ale chciałabym je wymienić na bardziej dopasowane do moich aktualnych upodobań :)
Ja też szukam takiej torebki. Mam jedną torbę od lat, ale nie widzę już potrzeby takiej dużej torby odkąd mam zawsze ze sobą tę od wózka Zosi. A jednak chciałoby się coś mniejszego na telefon, klucze i portfel…
Ja takiej klasycznej torby na zeszyt a5 i portfel szukałam 4 m-ce, odkąd moja zaczęła się sypać – idealną znalazłam w TkMaxx, identyczną jak tu: http://www.amazon.com/Kenneth-Cole-Reaction-Crossbody-Messenger/dp/B00P9QVEUU Oszczędzam na kremową, bo moja czarna jest cudowna i świetnie się nosi <3
Ja bym nie trzymała się sztywno tej metody, co zresztą zauważasz. Ja od zeszłego roku kompletuję bazę, bo po pierwsze schudłam, po drugie w końcu mój styl się klaruje (Boszeee, dlaczego tak późno?!), a po trzecie nie mogę sobie pozwolić na wydanie ogromnej kasy.
Ale ta koncepcja 5 rzeczy na sezon jest fajna, bardzo zgodna z tym, do czego doszłam sama, ale ponieważ uważam, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, to nie będę zbyt radykalna w jej przestrzeganiu. Amen.
Pozdrawiam poniedziałkowo :)
Lubie sobie usystematyzowac wiedze, dlatego zapisuje wszystko, co warte jest zapamietania. Albo sprawdzam w Archiwum ;-) W kazdym razie doszlam do wniosku, ze ta metoda stanowi doskonale uzupelnienie „akcentowania stylu”. No bo jak juz sie ma baze – ubrania proste, uniwersalne i pasujace do stylu zycia konkretnej osoby, mozna za pomoca 5 elementow (na sezon) dodac stylizacjom pazura. Co wiecej, mozna wciaz byc modnym i na czasie, i w ramach 5 piece french wardrobe kupic jakis trend! Dla mnie to cenne, choc nie najwazniejsze. Uwazam, ze zrobienie sobie listy „chceto” (jak mawia dawno niewidziana tu kolezanka) moze pomoc w rozsadnych zakupach. Ja mam w planach kupic na wiosne/lato jakies sensowne tenisowki i koszulke na ramiaczkach w kolorze tego sezonu :-)
Mario, dodajesz skrzydel. Dawniej praca nad wlasnym stylem i szafa byla dla mnie meczarnia. Teraz sprawia mi tyle radosci! Dziekuje Ci za to z calego <3
Ale fajnie, na pewno znajdziesz coś fajnego. Tenisówki kupować to sama przyjemność :)
moja baza do kupienia na wiosna/lato – oksfordy najlepiej w brązie, marynarka, kardigan, spodnie z materiału (mus do pracy), no i przydałby się nowy trencz ale nie wiem czy fajny znajdę =)
A ja właśnie mam już trencz, pierwszy w życiu i się nie mogę doczekać wiosny :))) A kupiłam przed Bożym Narodzeniem w Black Friday :)
szczęściara… ja od tamtej wiosny szukam czegoś fajnego niestety jakość materiałów i wykonanie woła pomstę do nieba a ceny niestety dość wysokie….
Nagle i nieoczekiwanie okazało się, że mam bazę, bardzo podobną do tej z kolażu:) Brakuje mi porządnego wełnianego płaszcza, ale jestem zmarzluchem i wolę płaszcz – puchówkę, niż zamarznięcie w imię „french chic”. Idea kupowania 5 rzeczy w sezonie jak najbardziej mi pasuje, myślę że przy dobrej bazie te pięć ciuchów to i tak dużo. Moim największym problemem nie jest brak opamiętania, ale rozmiar. Wymarzoną szafę mam w głowie od dawna, ale przy wzroście 158 cm i rozmiarze 32 ciężko mi cokolwiek kupić. A jesli nie chce się kupowaćic „czegokolwiek”, tylko konkret i to porządnej jakości, zakupy stają się nie lada wyzwaniem.
Jakieś sugestie, gdzie mogę szukać prostych, dobrej jakości ubrań w minirozmiarówce?
A spróbuj przejrzeć markę Asos Petite.
ja mam ten sam problem. Do niektórych sklepów, np. orsay juz nawet nie wchodzę, bo wszystko mi wisi dosłownie :P
Kilka fajnych rzeczy kupiłam w dziale dziecięcym hm. Wiadomo, dzieci nie mają krągłości więc kroje są inne, ale czasem coś sie trafi. Tak zdobyłam wymarzone chinosy na lato. Poza tym w butikach mają rozmiary dla nas, Krasnali :)
Asos zaraz przejrzę
O, ja też dziękuję za linka. Mam co prawda raczej rozmiar 34, ale i tak często jest problem z kupnem ubrań, szczególnie tych które chce się mieć w miarę dopasowane. Działy dziecięce odwiedzam ;)
Ja w Orsayu kupuję czasem spodnie w rozmiarze XXS/32. Z tym, że zazwyczaj w sklepie mają jedną parę takiego rozmiaru, więc kto pierwszy, ten lepszy. No i jest sklep online, tez czasem korzystam, tam łatwiej upolować 32. Niestety sukienki sa za duże :(
Asos znam, podpatrzyłam u Kasi Tusk, ale ich wzornictwo mnie nie przekonuje.Czasem będe zaglądać, może coś ciekawego wypatrzę. Etap kupowania w działach dziecięcych tez przechodziłam,zdarza się, ze kupię tam t-shirty basic, ale generalnie ubrania krojone na dziecko nie leżą dobrze na dorosłym, nawet malutkim.
W Mango czasem coś małego i dobrze leżącego się znajdzie, ale prędzej na www, niż w sklepie stacjonarnym.
może tu coś http://www.ka-fi.pl/
U mnie ta metoda by się nie sprawdziła. Dwa okrycia wierzchnie to dla mnie tragicznie mało. Minimum to 6 (2 na mroźną zimę, 2 na cieplejszą zimę/chłodną wiosnę i jesień, 2 na cieplejszą wiosnę i jesień), mam 8, bo część kupiłam dawno i mam. Generalnie chyba jak napisała osoba wyżej, metoda jest dobra dla osoby mieszkającej w mieście, mającej wszędzie blisko, dojeżdżającej samochodem i pracującej w biurze/szkole. Nie wyobrażam sobie stania w wełnianym płaszczu na przystanku za zabudowaniami, w zasadzie w polu i chodzenia w nim cały dzień po mieście, gdzie np. może mnie złapać nieoczekiwany deszcz. Pracuję naukowo, ale jest to praca de facto fizyczna, brudząca i na dworze, na kolanach, w pozycji pochylającej się. W takich warunkach nie sprawdzają się żadne rurki czy kardigan, w zasadzie jedyną rozsądną opcją są bojówki lub dresowe spodnie, kilka rozmiarów za duża koszulka (jestem wysoka, a nie chcę świecić nerkami, gdy się „wypinam”), flanelowa koszula, polar/bluza i najtańsze chińskie tenisówki (bo buty niszczą się w ekspresowym tempie, nie ma sensu inwestować w droższe lepszej jakości, skoro i tak rozpadną się po miesiącu, góra po dwóch). Gdyby się zastosować do tej metody albo musiałabym chodzić w ubraniach niedopasowanych do okoliczności, albo marznąć, albo ogromnie poszerzyć bazę, co chyba jednak mija się z celem.
Ja akurat nie mam problemu z kompulsywnym kupowaniem, zastanawiam się nad każdą kupowaną rzeczą. Jak u osoby wyżej, każda rzecz musi spełniać wymagania dotyczące koloru, fasonu, ceny, materiału, wzoru/nadruku, oraz być w miarę ponadczasowa, ponieważ mam taką zasadę, że dopóki coś mi się nie przetrze/nie przebarwi itp., to w tym chodzę. Mam w szafie kilka rzeczy, które przetrwały od podstawówki (tak, to możliwe :D), mam też kilka rzeczy po mojej mamie, które były kupione jeszcze w latach 80. Zawsze szanowałam ubrania, więc chodzę w nich latami.
Miałabym jeszcze jeden problem z tą metodą – czasem w sklepach jest więcej rzeczy, które mi się podobają, czasem mniej. Wolę kupić jednego sezonu więcej rzeczy, jeśli mi się podobają i spełniają moje warunki, bo zdarzały się takie sezony, że w sklepach nie podobało mi się kompletnie nic i kupowałam jakieś ubrania tylko wtedy, gdy koniecznie potrzebowałam (np. przetarły mi się dżinsy i potrzebowałam nowych).
Słuszne uwagi. Choć bazę można dowolnie rozszerzać. Tu tylko był przykład. A no właśnie mi tak samo – zdarzało się też nic nie kupować, więc pięć dodatkowych rzeczy to byłoby wymuszone :)
Hm. Wietrzę szafę przed wiosną, więc naturalną rzeczy koleją zaczęłam myśleć o czekających mnie zakupach.
Metoda 5 nabytków na sezon nie jest zła. Z tym, że jak zauważyły inne komentatorki – w Polsce amplitudy temperatur są zbyt duże, żeby przetrwać pół roku (a często dłużej) pluchy, zimnego wiatru i przymrozków z jednym cienkim kardiganem i jednym sweterkiem wciąganym przez głowę. Ale już tryb: 5 nowych ubrań na każdą porę roku – wydaje mi się realnym rozwiązaniem. Oraz istną rewolucją w życiu zakupoholiczki.
Wiem już, że tej wiosny będę potrzebowała: 1) pary solidnych czarnych półbutów/trzewików. Kuszą mnie toporne platformy z wycięciami. Choć zadaję sobie pytanie, jak u licha dobrać do czegoś takiego skarpetkę? (bosa stopa w jakimkolwiek obuwiu brzydzi mnie jak mało co).
2) pary porządnych niskich trampek, najlepiej miętowych (to mój ulubiony jasny kolor.)
3) mam już jedną ramoneskę, wiec może jakiś cienki płaszczyk?… Fakt, że w płaszczykach czuję się jak przerośnięta pensjonarka. Brak im pierdolnięcia. Przemyślę jeszcze ten podpunkt.
4) Marzy mi się porządna skórzana torba listonoszka, pastelowa albo metaliczna. Taka, która szlachetnie się podniszczy i zostanie ze mną przez następne 20 lat. Ale chyba nie zarabiam dość, żeby szarpnąć się na taki cymes.
5) Nic mi już nie przychodzi do głowy. Na pewno kupię kilka białych koszulek na ramiączkach i całe mnóstwo (tak ze 20 par, bo co roku to ustrojstwo gdzieś gubię albo pralka mi je zjada) wiosennych skarpetek stopek. Ale tego typu artykuły zaliczamy do bazy.
5) bis: A jednak! Baleriny. Dżinsowo niebieskie albo miętowe baleriny. Gładkie, możliwie głęboko wycięte i bez żadnych klamerek, kukardków i tym podobnych infantylnych udziwnień.
Chodzi Ci o te wycięcia, tak? Nie mogą być rajstopowe podkolanówki albo skarpetki w kolorze skóry?
Mario, rajstopowe podkolanówki przejmują mnie dreszczem. Za dużo się ich naoglądałam, łypiących ściągaczem z wycięć letnich spódnic kobiet w średnim wieku. (Do sandałków. Albo i do włochatych jak u orangutana łyd.) Cieliste skarpetki to jest jakiś pomysł.
Bardzo cieszę się, że dokonujesz regularnych wpisów :) To spore ułatwienie dla ludzi kochających modę. Pozdrawiam ciepło!
No nie jest tak regularnie jak kiedyś, ale baaaardzo się staram :)
a mi pasuje najbardziej na swiecie;) dodalam do mojej bazy czarna kurtke puchowai jest bosko :)
bardzo mnie zaciekawił ten wpis więc poszpurałam trochę w necie, fajna ta metoda chociaż w pierwszym momencie pomyślałam „AŻ 5 rzeczy w sezonie?”. Gdy pomyślałam o swojej szafie zawalonej ciuchami które kompletnie do siebie nie pasują stwierdziłam, że jeszcze 10 ubrań w tym roku to by była rozpusta. Ale… jeśli uda mi się zastosować do Twoich rad to myślę że może to być dla mnie dobry sposób na naukę zakupów przemyślanych. Ciągle bowiem popełniam ten błąd, że kupuję coś jak już bardzo tego potrzebuję, wchodzę do pierwszego lepszego sklepu i kieruję się zwykle ceną myśląc „a tam na ten sezon może być potem pomyślimy o czymś lepszym…”. Jeśli chodzi o wiosnę/lato chciałabym trafić na fajne buty z paseczkiem w kostce oraz luźną sukienkotunikę do połowy uda, z bazowych rzeczy to czego najbardziej mi teraz potrzeba czyli wygodne spodnie ciążowe. I chyba z innym ciuchami które mi się marzą to poczekam do następnego sezonu:) Jak już będę miała 90/60//90 :p ;)
Mario! Świetna metoda! Trzy dni choroby spędziłam na czytaniu angielskich blogów francuskich minimalistek. Dużo mi również pomogły, a tu nagle przychodzę do Ciebie i post jak „wisienka na torcie” podsumowuje wszystko, co nauczylam się z lektury. :)
Jako że od tego roku żyję na budżecie i kontroluję dość mocno swoje wydatki (jeszcze nie opanowałam zakupów z drugiej ręki, bo są takie tanie!), rozplanowałam zakupy na poszczególne kwartały. Bardzo się więc cieszę na liczbę, która pomoże mi się ograniczyć w tym. Już przez tydzień zapisałam sobie tyle basiców, których potrzebuje, a wyklarowało się ich malutko w ostatecznym sądzie. Najbardziej potrzebuje klapków ortopedków na lato, białych chinosów, długiego, lekkiego kardigana (kiedyś przez przypadek miałam taki z H&M jedwabny i był genialny, niestety wtedy pranie robili rodzice, i niestety dorobił się po 2 latach dziur od bębna) najlepiej z jedwabiu lub rayonu. Rozważam też zakup T-shirta w końcu, tylko nie mogę się zdecydować na dekolt. Powinnam mieć V-neck, ale nie wiem, czy będę się w takim dobrze czuła. Od kiedy pamiętam zawsze uwielbiałam nosić biały podkoszulek, ale teraz figura nie ta :P i nie lubię zbytnio pokazywać ramion przy ludziach (np. w pracy fee).
Co do zimowych ciuchów, bardzo długo miałam jedną kurtkę zimową na parę sezonów. Mama kupowałam mi najlepsze, na jakie było ją stać. Ja sama używam płaszcza wełnianego, a jak jest zimniej to zakładam cieplejszy sweter. Gdy naprawdę dochodzi do -10-20’C lub sypie mocno śnieg to zakładam grubą kurtkę z kapturem. Ogólnie nie lubię strasznie mieć dużo okryć wierzchnich, bo zajmują dużo miejsca, a do walizki i tak się nie zmieszczą. A na temperatury powyżej 5’C zakładam sweter i bezrękawnik z puchu :) Nienawidzę się grzać. Gdyby była zombie apokalipsa zabrałabym pewnie wymarzoną kurtkę ala parkę :) Tylko musiałabym ją mieć. Buty zimowe też mam jedne – śniegowce z Crocsa, bardzo ciepłe więc noszę do nich cienką skarpetę. Do -5’C jednak popylam w jednych botkach i dobieram grubość skarpety. :) Naprawdę się da, jak się chce, ograniczyć do minimum. Francuzki przecież nie kupują płaszcza na każdą okazję, tylko kupują jeden, który będzie pasował wszędzie po zmianie dodatków. I tego się trzymam. :D amen! Buziaki!
to ostatnie o Francuzkach to ma związek z tym, że gdybym mocno chciała to by mi wystarczył welniany płaszcz :) (kurtki sportowej na narty nie liczę, bo to inna aktywność niezwiązana z moim zwykłym tygodniem).
na zombie apokalipsę najlepsza by była jakaś fajna parka z odczepianą podpinką ;D
hehe, dokładnie. Muszę zrobić opis idealnej szafy na takie ekstrema :D
Mania, zdradzisz adresy tych blogów? ostatnio cierpię na niedobór inspiracji, bo w miarę krystalizowania się mojego gustu to co przeglądałam do tej pory już nie jest takie „moje”.
przeglądałam polecane blogi ze styledigger – http://grayzine.no/deadfleurette/ i http://the-nife.blogspot.com/
ogólnie przebrnęłam przez całą Dead Fleurette i większość sensownych artykułów u Nife :) Lubię ich francuskie podejście :)
Jestem zadowolona z tego co tu przedstawiłaś. Bardzo nawet. Moją fanaberią kończącą rok były byty trekkingowe- może i mało w nich chodzę (spacery z rodzinką i jakieś sobotnie szybkie zakupy ale jestem zadowolona, bo ciepłe i nie robię w nich piruetów). Bazą do wymiany był płaszcz i kozaki oficerki (za które dałam całą swoją wypłatę, a nie były przystosowane do naszego klimatu…)
Bazę myślę, że mam i jestem z niej zadowolona… Może zmienię jeansy i buty na wiosnę do szybkiego przemieszczania się (poruszam się autobusami)…
Na fanaberię pozwolę sobie może w trampkach (krótkie, szare lub miętowe) i małej torebce (uwielbiam duże, bo praktyczne) i coś modnego- jakieś pastele delikatne na górę i chyba zaszaleję z długą sukienką lekką (będzie to szaleństwo, bo nigdy takiej nie miałam…)
DZIĘKUJĘ!
Uważam, że ta metoda nie sprawdziła by się i u mnie. Chyba zbyt szalona jestem, mam wiele pomysłów przez co moja garderoba jest wyrazem mojej wyobraźni:) Po prostu jak coś widzę i pasuje mi do pozostałych moich ubrań to to kupuję ale jednak odkąd trafiłam na ten blog staram się być bardziej minimalistyczna:) Z tymi 5 rzeczami na sezon nie dałabym chyba rady ale z 5 na każda porę roku już chyba tak.
Właściwie to metoda 5-ciu rzeczy na sezon jest bardzo praktyczna – mój studencki budżet pewnie i tak nie uniósłby więcej, a dzięki temu, że trzeba coś wybrać, można się też lepiej zastanowić. W tym sezonie chciałabym kupić biały t-shirt Stay Simple, jasną torebkę i niebieskie jeansy do „bazy”, a do „dodatkowych” upatrzoną piękną sukienkę i kurtkę na narty/mroźną zimę. Przydałby się jeszcze jasny płaszcz na wiosnę, niebędący trenczem ale pozwolę sobie na niego tylko, jeśli pozbędę się kilku starych ciuchów i zwróci mi się za nie trochę grosza :-)
Cóż, mi trochę trudno opisać mój system zakupowy. Jestem tropiciel i myśliwy…
Mam swoje ulubione butiki, gdzie upatrzone rzeczy czekają, aż osiągną cenę jaką jestem gotowa zapłacić. Przy czym nie zawsze jest ona niska. To subiektywne poczucie, że ta konkretna rzecz jest w moich oczach warta tyle i tyle. Biorę pod uwagę jakość i indywidualność rzeczy. Mówię tu głównie o dodatkach – szale, torby, biżuteria.
Moja podstawowa garderoba jest dość nudna, składa się głównie z jednokolorowych ubrań w 4 kolorach, które mogę dowolnie zestawiać ze sobą.Nie ma znaczenia pora roku, kolorystyka się nie zmienia, dlatego inwestuję w jakieś etniczne, wyszukane, słowem niepowtarzalne dodatki licząc się z tym, że kosztują.
Marzeniem moim jest, żeby rzeczy bazowe były dostępne ciągle w tym samym, ulubionym fasonie i bardzo dobrej jakości. Niestety to marzenie ściętej głowy. Próbowałam już „bluzkowych/koszulkowych” zakupów u tzw. polskich projektantów i z jakością jest bardzo różnie. Raczej będę szukać koszulek z długim rękawem na ciuchach. Obecnie testuję skórzane torby i buty, na które wykosztowałam się przez ostatnie 2 lata.
W tym roku czeka mnie wymiana bielizny – skarpetki i kolanówki. Ostatni większy zakup tych rzeczy miałam 3 lata temu. Kupiłam hurtowo i teraz trzeba uzupełnić to co odpadło przez codzienne zużycie.
Jak więc widzisz Mario, wyszukuję i planuję. Moja szafa głównie opiera się na zdobytych okazyjnie perełkach, które ozdabiają nudną codzienną bazę, ale to się sprawdza. Mój styl jest rozpoznawalny, ale najpiękniejsze jest to, że nie spotykam kobiety w tym samym, czy z tym samym ;)
Napisz jakiej firmy kupujesz torebki, biżuterię.
„Kupujesz” to za dużo powiedziane jeśli chodzi o torby. Raczej kupiłam w ostatnich 2 latach i na razie mam wszystko kolorystycznie co potrzeba.
Mam 3 torby od Dzikiego Józefa: zieloną, atramentową i sól kamienna. Torby są świetne: długie uszy (tak, że torba nie jest pod pachą), dobrej jakości skóra i genialne nasycenie kolorystyczne. Torby się nie wycierają z koloru.Polecam.
Mam 2 torby Maja Łagoda Bags&Pepper: czarną i indygo. Czarną jestem rozczarowana jeśli idzie o wycieranie z koloru. Nie jest eksploatowana długo,a ma już takie białawe prześwity w niektórych miejscach. Jeśli chodzi o odszycie i formę (na podszewce) to super. Mam też jedną brązową skórzaną od Ignatowicz-pracownia torebek. To był; mój pierwszy zakup jeśli idzie o skórzane torby i na pewno ostatni. Kontakt, czas realizacji zamówienia i jakość torby mnie rozczarowały, dlatego nic tam już więcej nie kupiłam mimo planowanych zakupów. W przyszłości kupię sobie czekoladową u Józefa, ale dopiero jak mi się wykończy taka ze sztucznej skóry w tym kolorze. Mam też 2 mniejsze torebki skórzane w pojedynczych egzemplarzach kupione z pracowni kaletniczych.Jestem z nich bardzo zadowolona.
..Z biżuterią nie pomogę, bo nie kupuję w żadnej firmie. Interesują mnie głównie pojedyncze egzemplarze lub rzeczy, których nie można dostać w sieciówkach i u jubilera. To butiki etniczne, stara biżuteria używana i wyszukana na allegro lub prywatne osoby, których wyroby już kupiłam i wracam z zakupami, bo ja przywiązuję się do zdolnych osób :) Preferuję srebro, kamienie szlachetne, wyroby z miedzi. Sama też sobie coś tam dłubię dla własnego użytku. Lubię biżuterię z charakterem i to co mi się podoba raczej nie jest modne.
Dziekuje, Prosze napisz, czy torby Dziki Józef nie są ciężkie same w sobie. Latem już miałam wybraną, ale obawiałam sie, ze tak „mocna torba” może być ciezka. Mam chory kręgosłup i zwracam na to uwage.
To mocna skóra więc oczywiście nie jest lekka, ale długie uszy sprawiają, że nosisz ją dość naturalnie.
Ja preferuję duże torby, nie cierpię nosić pińćset reklamówek w ręce, tylko wszystko mieć w jednym miejscu. To oczywiście subiektywne uczucie, ale nawet wyładowana dobrze się nosi na ramieniu. Mam porównanie z torbami jakich używałam do tej pory (również ze sztucznej skóry) i tam gdzie uszy są krótsze lub jest jeden pasek, a torba ląduje w okolicach pachy, czy zsuwa się z końca ramienia to nawet trochę wyładowane były niewygodne w noszeniu. Ta dobrze leży. Ja mam wszystkie w jednym modelu (pozioma, mniejsza) więc nie wiem jak z pozostałymi. Dodam, że torba jest bardzo pakowna.
Dziękuję, ja rownież chce pozioma mniejsza.
Piękne są te torby Dzikiego Józefa
5 elementów to dla mnie trochę mało, ale już 50 na cały rok wystarczająco ;)
A tutaj sciagawka: http://www.teamwiking.com/2014/10/31/50-item-wardrobe/
Tfu, 18
Dziękuję Ci bardzo za bloga i poświęcenie, które w niego wkładasz. :) Przyglądam się mu już od dłuższego czasu, zastanawiając nad typami urody i tym „jak ubierać się klasycznie”. Zainspirował mnie nie tylko do porządków w szafie, ale też do zmiany podejścia do ubrań… Zakupy robi mi się coraz trudniej i to nawet nie przez moją problematyczną sylwetkę „klepsydrowatego (z przodu) jabłka (z boku)”. Jestem młodą dziewczyną, a przynajmniej się za taką uważam, ale coraz częściej stawiam na klasyczne kształty, wygodne formy. Szaleję czasami z dodatkami, ale też już nie obwieszam się jak choinka, jak to miałam w zwyczaju robić na studiach (piękne czasy…) :).
I muszę jeszcze dodać – Twoje zestawienia „jaki jest twój odcień…” to prawdziwe „eye candy”. Nigdy nie mam dość żeby się na nie napatrzeć.
Jestem w trakcie porządkowania szafy mam w sumie 205 szt odzieży (czyli o wiele za dużo bo w szfie robi się haos)
Pogrupowałam ubrania na pasujące do siebie rodziny kolorów i stylow, eliminujac te o wadliwym kroju lub zniszczone. Na raz w szfie wystarczy mi 33 szt (tak to projekt 33 instrukcja na stronie http://www.theviviennefiles.com/2012/10/project-333-warm-colors-step-by-step.html)
Wyszło mi że mam zaplanowane 3 kolejne sezony ciepłe i zimne, każdy z innej składanki kolorystycznej. Na pierwszy rzut idą rzeczy których najbardziej chcę się pozbyć czyli kolory szary i czarny z różowym i błekitem. Po sezonie nie będę miała wyrzutów by się ich pozbyć i będę miała więcej miejsca w szafie na ekspasję kolejnej grupy ubrań.
Czyli wychodzi mi że mam taki nadmiar że kolejne zakupy wypadają za 3 lata ;-) Wyjątkiem będzie blielizna rajstopy i nagle stwierdzone braki.
Bardzo ciekawy post (i komentarze!) !
Różne metody budowania garderoby traktuję jako wskazówki – na twoim kolażu zwróciłam uwagę na proporcje ilości rzeczy. Ja np. mam tendencję do posiadania np. dużej liczby bluzek przy jednoczesnym braku podstawowych butów, co się później mści.
Trudno mi u mnie samej rozdzielić szafę na rzeczy bazowe i dodatkowe, za to bardzo chętnie skorzystać z zasady mocnego ograniczenia ilości kupowanych rzeczy. To mnie zmusza do faktycznego zastanowienia się, co chcę kupić i nie brania rzeczy np. w secondhandzie, bo to tylko 5 zł i nawet jeśli będę nosić krótko, to się opłaca ;) (tak sobie tłumaczę)
A co bym kupiła w tym sezonie?
1) Koszulę z ciekawym printem, zdaje się że będą popularne w tym sezonie bo widziałam ostatnio je w wielu miejscach. Marzy mi się taka z malutkimi rowerami. Dłuższa, raczej luźna, a la tunika – na takie klasyczne koszule w ogóle nie umiem znaleźć sposobu dla siebie.
2) Baleriny w kolorze brudnego różu, bez ozdób – większość moich butów jest granatowo-niebieska, bo ten kolor jest podstawą, ale chciałabym na wiosnę mieć jasne buty.
3) Szorty w intensywnym kolorze (jeszcze nie zdecydowałam jakim)
4) Sandały z Crocsa – planowałam kupić w zeszłym roku, ale za późno się wybrałam i nie było już rozmiarów. Podoba mi się kolorystyka tych butów i wydaje mi się, że na takie naprawdę maksymalne upały mogą się sprawdzić lepiej niż skórzane buty.
5) Bluzka/top w idealnym dla mnie odcieniu niebieskiego – to jest taka rzecz, o której wiem, że pasowałaby mi do mnóstwa innych ubrań.
6) Kapelusz – już kupiłam, ale uczciwość nakazuje wpisać go na listę, bo w końcu jest na nadchodzący sezon. Granatowy, lekki – jak na niego patrzę to nie mogę się doczekać pikników i wyciągnięcia wreszcie roweru z piwnicy :)
Ech, uwielbiam nosić sukienki, ale mam ich w sumie na tyle dużo że powinnam przystopować z kupowaniem. I jak patrzę na listę to widzę że udało mi się pamiętać o butach!
Makate nie przejmuj się. Jak już stwierdzasz brak butów i wiesz jakie potrzebujesz to już dużo.
Owocnych zakupow i cierpliwości przy wyborze ;-)
Fajnie że nawet nieudane zakupy nas czegoś uczą
Mi pomogło zrównoważenie kolorów jasnych z ciemnymi (uzupełniłam brakujące jasne buty i ciemne doły) Podział kolorystyczny naprawdę się sprawdził, choć czasem wybory nie były oczywiste bo częśc kolorów to istne kameleony.
Ha, dzięki za dobre słowo ;)
Jeśli chodzi o te buty, to faktycznie trudność polega na cierpliwości i poszukiwaniach – przy butach jeszcze bardziej niż przy ubraniach ważna jest dla mnie wygoda, a jednocześnie ładny wygląd, a jak dołożymy do tego chęć kupienia czegoś w ograniczonym budżecie i w kolorach które nie są najbardziej popularne… to wiadomo, że łatwo nie jest :p
Mam tak samo (oprócz kolorów, bo noszę głównie czarne lub karmelowe/brązowe), a do tego muszę dodać rozmiar 41, to staje się to prawie mission impossible.
Mario, ja tylko na chwile z jedna uwaga.We Francji mieszkam od ponad 12 tu lat.I jak czytam, ze Francuzki to, Francuzki tamto, to usmiecham sie do siebie.Otoz Francuzki, w PRZEWAZAJACEJ I PRZYTLACZAJACEJ liczbie NIE UBIERAJA SIE ELEGANCKO i nie buduja szafy wg okreslonych kodow.Szczerze mowiac moga sie, od nas Polek, wiele nauczyc w kwestii mody i nie tylko.Nie pisze tego, zeby „sponiewierc” w jakikolwiek sposob moje kolezanki z Francji, ale, na Boga, to swieta prawda co pisze.Jak wszedzie, sa tutaj, tez eleganckie panie, dziewczyny ” czujace ” mode etc, ale naprawde dziewczyny, Poleczki moje kochane, my naprawde „czujemy mode” w porownaniu do pan z nad Sekwany.
Musialam wreszcie to napisac, ufff ulzylo mi.
Pozdrawiam serdecznie z Paryza.
Viola
p.s, juz pisalam, ale sie powtorze – UWIELBIAM CIE MARIO
no nie wiem, co prawda w Paryżu byłam tylko raz i to krótko ale głowa mi latała we wszystkie strony, widziałam baardzo dużo bardzo dobrze ubranych ludzi (również mężczyzn). na tyle dużo że jakoś to dominowało w ogólnym obrazie ulicy. plus wiele z nich miało w sobie coś takiego, że te zwykłe, niczym nie wyróżniające się zestawy wyglądały fantastycznie (w typie: jeansy, biały t shirt, marynarka, baletki).
a nie jestem żadną frankofilką, wręcz odwrotnie, wśród narodów postrzeganych jako masa chyba najwięcej uprzedzeń mam wobec Francuzów ;)
Viola, ja wprawdzie w Paryżu byłam tylko tydzień, ale bacznie się przyglądałam i widziałam tak jak piszesz kobiety, które wyglądają identycznie jak Polki, ale też i takie, które były ubrane w nonszalancki sposób. Pod french chic mogłabym podciągnąć może ze dwie Panie, jakie wtedy zobaczyłam. A to po prostu wynika z tego, że zawsze odsetek osób, które się modą interesują jest mniejszy w każdym społeczeństwie od tego, który nie przykłada do niej większego znaczenia (nie mam oczywiście nic poza moim przekonaniem jako dowód tego, ale nie sądzę bym się myliła). Tylko, że wszelkie teorie i artykuły o modzie zawsze bazują na tych właśnie zorientowanych modowo osobach, a resztę, czytaj większość pomijają :))) Rozpisałam się, a po prostu zgadzam się z Tobą :)
No ja tez zawsze jestem pod wrazeniem stylu Paryzanek (w innych miastach we Francji juz nie). Moze Viola mieszkajac tam po prostu sie przyzwyczailas i nie zauwazasz? :-)
Moją bazą byłyby jeansy, marynarka, elegancka sukienka, parka, T-shirt czarny lub granatowy, półbuty i balerinki oraz rozpinany sweterek. Na wiosnę lato kupiłabym:
1. Nowy kostium kąpielowy (najchętniej w stylu Olivii Pope ze Skandalu)
2. Sukienkę w romantycznym stylu, najlepiej z angielskim haftem w kolorze czarnym lub granatowym lub czerwony, za kolano
3. Idealnie leżący, seksowny (ale nie wyzywający) T-shirt
4. Czarne balerinki na niewielkim obcasie
5. Ładny, szeroki szal, najlepiej w kolorze kobaltowym
Widziałam promocję szali tu: http://pl.dawanda.com/product/71029595-Ekskluzywny-szal-narzutka-Niespotykane-KOLORY
Szerokie, ładne kolorystycznie. Mają tylko dwa minusy: skład i szaleństwo na nie wśród blogerek modowych :)
Jeśli Ci to nie przeszkadza to może coś wybierzesz.
ooooch, jaki ładny szal! cudo! kolor może niekoniecznie mój, ale wszystko poza tym pięknie! duży, prosty, taki, w który można się zawinąć – ale stówka za akryl – no nie, tego nie zdzierżę chyba :)
No niestety skład poraża. Znalazłam je ok pół roku temu jako ręcznie robione szale himalajskie w cudnej kolorystyce więc nawet nie przyglądałam się jaki materiał bo założyłam, że oczywiście naturalny :) Teraz jak osiągnęły odpowiednią cenę doczytałam, że akrylowe co mnie zaskoczyło ( z himalajskimi średnio wspólne),a dodatkowo przez te pół roku zrobiło się na nie szaleństwo.
Tak jest często. Ostatnio oglądałam ogromny zimowy szal w etno wzór w bardzo drogim i ekskluzywnym butiku. Kosztował 600 zł. A skład? 80 % to akryl, reszta to domieszki jakiś wełenek.
mam ten szal i jest bardzo fajny, nie wiem co w tym złego, że akryl. wszystko zależy od jakości materiału, lepszy dobry akryl niż słaba wełna.. no i jest faktycznie miękki, przyjemny nic nie drapie i szyja się nie poci.
no a wielkość fantastyczna, zawsze go zabieram w podróż, bo służy mi też wtedy jako koc :D
Nic w tym złego, po prostu co kto lubi.
Zastanawiałam się dzisiaj czemu nie widziałam wcześniej, że to szal z akrylu i okazuje się, iż znalazłam go kiedyś na allegro, a tam nie ma podanego składu. To jest 100% akrylu, a skład materiału podano jako „inny”. Przy takim szerokim i bardzo zachęcającym opisie można założyć, że to materiał naturalny lub mieszanka, a nie syntetyk. Opis trochę wprowadza w błąd.
Dwie zimy temu kupiłam za 115 zł bardzo dobrej jakości szal etniczny wełniany więc naprawdę można coś porządnego w tej cenie podejść.
Te akrylowe szale mają przepiękną kolorystykę i nie dziwię się, że idą jak świeże bułeczki.
no w dotyku to on też bardzo dobrze udaje naturalny surowiec, aż byłam podejrzliwa jak przyszła paczka, czy oby na pewno to syntetyk, bo akurat dla mnie by to było minusem gdyby była to wełna/kaszmir itp.
Nie to, żebym chciała podłamywać Was kobietki, ale za każdym razem jak jestem w lumpie to widzę takie szale. Fakt, że jak się pójdzie z założeniem konkretnego koloru to może być ciężko, ale obstawiam, że po kilku wizytach da się trafić :)
Ee.. Mario to akurat będzie dobra wiadomość dla dziewczyn, bo po co mają przepłacać w butikach :)
Fajna była by seria o przykładach kolorów szminek dla pór roku :D
Mario, od wczoraj przeczytałam w dwa wieczory prawie całego Twojego bloga i jestem pod ogrooomnym wrażeniem, dzięki Ci za to co robisz! :) Dawno nie czytałam nic tak fajnego i informatywnego o modzie i stylu. Wreszcie też udało mi się dzięki Twoim opisom w miarę sprecyzować swój typ (coś pomiędzy stonowaną a intensywną jesienią) i styl, o którym super ciekawie i obrazowo piszesz. I dzięki Ci za wszystkie linki do stron o french chic i boho, bo to najbliższe mi style, które lubię miksować po trochu Jeśli chodzi o postać – i jeśli mogę sugestię do przeanalizowania, uwielbiam Karen z serialu Californication. Pozdrawiam serdecznie!
Dzięki, to bardzo miłe co piszesz. Nie oglądałam tego serialu, ale wygooglowałam ją sobie i kojarzę tę aktorkę z Solaris z Clooneyem. Stylu tej postaci nie mogę więc opisać, ale typ tej kobiety będzie raczej stonowany.
Bardzo ciekawa metoda! Ja tworzę swoją szafę na podobnej zasadzie. Wpisałam listę 65 rzeczy bez których żyć nie mogę. Na liście jest każda bluzka, każda torebka czy buty i nawet drobne dodatki i strój kąpielowy :D. I tej listy się trzymam. W sklepie kupuje tylko to co mi jest potrzebne i zawsze mam w co się ubrać :) Oczywiście na liście znalazły się też rzeczy, które już miałam i z nich dalej korzystam.
Jak skończy mi się lista to myślę że wykorzystam tę metodę i np. co sezon dokupienie sobie jedną/ dwie rzeczy do urozmaicenia garderoby :)
W tym roku mam do kupienia mniej niż 10 rzeczy wiec teraz zasada max 5 na sezon tez sprawdzi :D
Z jednej strony podoba mi się taka forma minimalizmu, ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie posiadania tak małej ilości rzeczy z przyczyn osobistych – higiena. No chyba, że 3 identyczne pary spodni = 1 :D Wtedy to rozumiem ;)
Nie wiem, trochę się pogubiłam z tym minimalizmem :(
Ale z drugiej strony mamy prawie koniec lutego a ja nie kupiłam ani jednego ubrania, więc może idę w dobrą stronę ;)
W tym roku – zapomniałam dopisać :)
Spodnie, jak spodnie, ale koszulek chciałabym jednak mieć nieco więcej:).
W komentarzach niezła burza :D sprowokowało mnie to do podliczenia ile ja kupiłam rzeczy w 2014 roku.
20 sztuk ubrań, 2 torebki, 4 pary butów. I teraz z czystym sumieniem czy było warto, czy ze wszystkiego jestem zadowolona?
Nie. Dwie pary butów są właściwie niepraktyczne i teraz żałuję, że ich nie oddałam.
Jedna torebka też nie jest do końca taka jakbym chciała, mogłam się powstrzymać od jej zakupu.
Co do ubrań, myślę, że tylko połowa z nich jest sensowna,, dopasowana do sylwetki i stylu oraz wykonana jest z w miarę przyzwoitych materiałów.
Wynika z tego, że połowa rzeczy była złą decyzja i mogłam się powstrzymać od ich kupowania. Ale i tak z roku na rok jest lepiej, pomimo, że zdarzają się wpadki. Osoby, które tak bardzo bronią się przed i negują 5 piece french wardrobe powinny też zrobić sobie takie podsumowanie i jeszcze raz to przemyśleć. Jeżeli będziemy co roku kupować kilkanaście porządnych rzeczy to z czasem tworzymy fajną szafę i wcale nie jest w niej pusto.
Też postanowiłam policzyć. Wyszło mi 12 sztuk ubrań (lub 13, nie pamiętam, czy jedne spodnie kupiłam na początku poprzedniego roku, czy pod koniec wcześniejszego), 3 pary butów i 2 torebki różnych wielkości. W tym 7 sztuk ubrań i jedne buty do nowej pracy, do której nie miałam niczego odpowiedniego, a musiałam kupować nagle (miałam na to 2 dni).
Sandały, botki, zimowa kurtka, 2 torebki – to kupiłam w zamian za inne, które się zniszczyły, a których potrzebowałam. Kupiłam też bardziej elegancką sukienkę, której potrzebowałam od dłuższego czasu na różne okazje. Właściwie „fanaberią” była tylko dżinsowa sukienka, ażurowy sweter i koszulka pod niego w takim samym kolorze.
Niczego w zasadzie nie żałuję, jedynie dżinsowa sukienka mogłaby być ciut większa, ale była kupowana przez internet, a rozmiar określony był w dziwny sposób. Co prawda pewnie mogłabym ją zwrócić, ale była jedyną dostępną sztuką i wolałam ja mieć i poprawić „pod siebie” niż szukać kolejnej. Zauważyłam, że w sandałach lekko odkleja się podeszwa w jednym miejscu, ale to się stało z zasadzie po całym lecie chodzenia tylko w nich.
Prawdę mówiąc planowałam w zeszłym roku zrobić większe zakupy na letniej wyprzedaży, ale koniec końców nic mnie nie zachwyciło na tyle, bo kupić. Więc z buszowania na wyprzedaży wróciłam do domu z jednym swetrem, i to na zimę. No i z koszulką pod niego, bo ażurowy.
Liczenie jest dobre, nie pozwala oszukiwać samej siebie :D Sama mam na koncie kilka nieudanych zakupów, jak np. 3 t-shirty z wyprzedaży – jeden lubię i noszę, drugi założyłam raz i już nie chcę, trzeci wisi jeszcze z metką… To dowodzi tylko temu, ze spontaniczne zakupy się u mnie nie sprawdzają i już się nie ruszam z domu bez listy i odliczonej kasy, bo te zaplanowane się udały i mam to, czego szukałam.
Cieliste szpilki, trencz w kolorze off white, czarne spodnie materiałowe, czarna nieduża torebka, kaszmirowy jasno szary sweter.
Ja jestem w trakcie komponowania swojej „ponadczasowej” garderoby. Naprawdę marzy mi się, żeby przeglądając za 20-30 lat zdjęcia mieć wątpliwości co do tego w którym roku powstały. Pewnie moje dzieci będą musiały postawić się w roli jury i ocenić czy mi się to udało ;)
_______________
Natalia, http://www.pieceofsimplicity.blogspot.com
To o te serie wpisow mi chodzilo! To tu bylas inspiracja do zmian! Az mi sie glupio zrobilo, bo pomyslalam, ze pomylilam blogi… uff :) pozdrawiam z BCP! :)
Bardzo ciekawy wpis! Na pewno pomoze mi stworzyc moją idealną garderobę :)