Podjęłaś decyzję, że czas rozpocząć pracę nad stylem. Co teraz robić? Odpowiedź jest prosta – wszystko, tylko nie popadać w skrajności. Dwa największe zagrożenia, które łączą się ze zmianą stylu tkwią już właśnie w tym sformułowaniu „zmiana stylu”. Stylu nie powinno się zmieniać – powinno się go korygować, poprawiać, sprawiać żeby ewoluował, doskonalić i uzyskiwać go naturalną drogą.
Najczęściej w dążeniu do wymarzonego stylu, popełniane są dwa błędy, które leżą na dwóch skrajnych biegunach.
Błąd pierwszy: odciąganie w czasie na zasadzie: jak schudnę, jak wrócę z urlopu, jak urodzę, jak skończy się dla mnie ten trudny okres…
Odciąganie w czasie jest niebezpieczne, ponieważ wiąże nas ono z jakąś utopijną wizją przyszłych nas, a tym samym neguje teraźniejszych nas. Dlaczego teraźniejsi my, mamy być gorsi czy niezasługujący na lepszy styl? Dlaczego styl uzależniamy od figury, stresu, ilości wolnego czasu itd.? Ten błąd jest wymówką – nie przystępujemy bezpośrednio do działania, bo wmawiamy sobie, że pewne czynniki z którymi najpierw musimy się uporać, powstrzymują nas przed rozwojem.
Błąd drugi: robienie natychmiastowej rewolucji w postaci wyrzucenia całej garderoby
Tutaj oczywiście ogarnia nas niesamowity entuzjazm. Nagle znajdujemy w sobie siłę do działania i kompulsywnie pozbywamy się z szafy większości ubrań, żeby już za chwilę udać się na zakupy i zastąpić te ubrania całkowicie nowymi. Kończy się to zawsze frustracją, bo takie zakupy nigdy nie przynoszą zamierzonego rezultatu. Ciężko jest znaleźć w sklepach tylko jeden wymarzony element garderoby, co dopiero zgromadzić podstawę szafy w czasie jednej sesji zakupowej… Efektem jest podmianka starych ciuchów na nowe, z których i tak nie jesteśmy zadowoleni. I oczywiście strata pieniędzy.
Rozwiązanie
Błędy są skrajnie różne. W pierwszej sytuacji droga do stylu jest zbyt rozciągnięta w czasie, w drugiej działania są zbyt pochopne i radykalne. O dziwo, na te dwa problemy, rozwiązanie jest jedno i to samo. Punktem wyjścia musi być zdanie sobie sprawy z tego, że styl jest w głowie, a nie w szafie.
Dopóki nie zadecydujesz, że chcesz ze swoim stylem coś robić, żadne zakupy nie dadzą Ci satysfakcji. Natomiast kiedy już postanowisz, że idziesz w wybranym kierunku, jesteś w stanie funkcjonować z dokładnie taką samą szafą jak do tej pory, zmieniając tylko sposób postrzegania jej zawartości. Jeśli w głowie zapanuje porządek, z czasem i w szafie zapanuje porządek (zobacz wpis -> SZAFA OD PODSTAW – BIAŁA KARTKA).Moda- to, co kupisz, styl – to, co z tym zrobisz.
Żaden styl, niezależnie od tego jak go w swojej głowie zdefiniujesz, nie jest całkowicie oderwany od tego, kim jesteś teraz. Zawsze jest jakaś nić łącząca dotychczasową Ciebie i Twoją nową wizję. A zazwyczaj nie jest to wcale cienka niteczka, tylko gruby sznur. Określasz bowiem styl na podstawie tego, co lubisz, kim jesteś, czego pragniesz, a to zawsze jest powiązane z Twoją przeszłością. Tak więc i dotychczasowa szafa może być dla Ciebie punktem startowym. Błędem jest zaczynanie od zera, kiedy ma się podwaliny.
To samo tyczy się odwlekania pracy nad stylem i wymyślania wymówek, by tego nie robić. Ciało musisz ubierać niezależnie od tego ile ważysz, więc równie dobrze możesz je ubierać w sposób bardziej zgodny z nowymi założeniami. Oczekiwania, że już od pierwszego dnia będziemy się czuć znakomicie i jak nowo narodzone są oczywiście zbyt śmiałe. Stylu trzeba się uczyć, a systematyczność i powtarzalność są naszymi sprzymierzeńcami.
Proces dojścia do satysfakcjonującej garderoby w punktach.
- Ułożenie w głowie koncepcji stylu (zobacz wpis -> WIZJA TO WYBAWIENIE)
- Zaprowadzenie porządku w szafie (w sensie dosłownym – pranie, prasowanie, rozwieszenie, poskładanie ubrań) tak, by dać równe szanse w ocenie każdemu ubraniu
- Pozbycie się rzeczy zbyt strojnych, fikuśnych, przesadnych, które nijak się mają do koncepcji
- Wyodrębnienie rzeczy najprostszych, bazowych, uniwersalnych i pozostawienie ich w szafie
- Wyodrębnienie rzeczy charakterystycznych pasujących do koncepcji
- Pierwsze świadome zakupy, w zależności od potrzeb:
a) uzupełnienie bazy o przynajmniej jedną górę i jeden dół, by na nich oprzeć swój uniform (zobacz wpis -> SZAFA OD PODSTAW – STANDARD)
b) uzupełnienie dodatków o przynajmniej dwie charakterystyczne rzeczy, które można dodać do najprostszej stylizacji, a które będą mówić, że mamy do czynienia z daną koncepcją (zobacz wpis -> UNIWERSALNA METODA NA BYCIE STYLOWYM) - Ubieranie się już z myślą o koncepcji, ale tylko w miarę możliwości i bez obarczania się wyrzutami sumienia, że nie jest to 100% realizacji koncepcji
- Wyostrzenie sobie zakupowego radaru wyłącznie na rzeczy pasujące do koncepcji
- Dalsze dopracowywanie stylu w oparciu o coraz bogatszą garderobę
Z tych punktów jasno wynika, że nie powinnyśmy podejmować żadnych drastycznych działań. Wszystko bardziej opiera się na czuciu danego stylu i aspiracjach, żeby ten styl małymi kroczkami osiągnąć (zobacz wpis-> SZAFA OD PODSTAW – WIZJONERKA).
To nie jest tak, że musisz mieć jakieś zdanie czy słowo określające Twój styl. Ja sama nie potrafiłabym siebie określić tak kategorycznie. Staram się raczej uzmysłowić sobie to jak czuję siebie i jak siebie mogę wpasowywać w jakieś pojęcia i klimaty. Najlepiej odzwierciedlają mnie nie zasady, a klimat, o czym pisałam w tym wpisie: JAKI KLIMAT JEST TWOIM KLIMATEM.
Czy widzicie u siebie jakieś przeszkody spowalniające lub zatrzymujące Waszą pracę nad stylem? Czy udało Wam się pokonać jakie trudności? Co było lub jest dla Was najbardziej deprymujące w pracy nad stylem?
Ja w pracy nad własnym stylem staram się wsłuchiwać w „wewnętrzny kompas”, sprawdzając czy wkładam na siebie daną rzecz chętnie czy z pewnym oporem (kompas najlepiej działa przed wyjściem do pracy :)). Widzę, że najbardziej lubię nosić rzeczy proste, mój styl można by określić jako „basicowy”, oparty na kolorach ciemnej jesieni i czerni w zdecydowanej przewadze, cięższych butach, skórzanych dodatkach. Na razie to mi wystarcza, ale chciałabym potrafić się konkretniej określić „w głowie”, nieraz mam chęć opisać siebie jednym słowem, obrazem, wizją, ale przecież człowiek jest tak skomplikowany, a kobieta w szczególności… :) Przekonałam się też, że radykalizm nie popłaca, bo niepotrzebnie pozbyłam się paru rzeczy, które teraz chętnie bym włożyła. I na odwrót – bez zastanowienia kupiłam parę rzeczy, które miały pasować do mojego nowego stylu a, w których czułam się przebrana i w rezultacie ich nie noszę. Odkrycie stylku to długa droga, ale i tak widzę pewne postępy, a Twoje rady Mario są dla mnie bardzo cenne :)
To, o czym piszesz to jest jużdużo, naprawdę dużo. Być może znalezienie pewnej kropki nad i, byłoby dla Ciebie bardzo satysfakcjonujące i dałoby Ci poczucie pewności siebie. Ubrania nosiłabyś wtedy już tak totalnie celowo – zaczęłabyś się sama ze sobą mierzyć (w pozytywnym sensie) każdego dnia i widziałabyś jak wielkie robisz postępy. Wiem, że ludzie się na ogół boją tego jednego obrazu, jednej wizji, ale to naprawdę działa, a jak nie styka po jakimś czasie, to można przecież zmodyfikować.
Ja nie wymieniam całej szafy. W sumie z wielu rzeczy jestem zadowolona i dobrze się w nich czuję. Ale np. po tym jak zaczęłam się głębiej zastanawiać nad tym jakie kolory do mnie pasują postanowiłam zafarbować niektóre części garderoby tak żeby ich nie wyrzucać. Jedyne co mnie tutaj ogranicza to brak odpowiedniej farby. Beże i brązy szybko znalazłam ale ciągle jeszcze szukam pięknej koralowej i ciepłej pomidorowej czerwieni.
Dość pracochłonne, ale godne podziwu rozwiązanie.
Farbowanie ubrań zajmuje ok. godziny, no może dwie bo trzeba jeszcze raz przeprać. Odbywa się to w pralce, więc nie trzeba stać godzinami w oparach nad jakimś kotłem;). Ale fakt trzeba te farby zamówić, one są dosyć drogie i możliwe, że nie każdy będzie zadowolony z efektu i w takim wypadku byłoby lepiej oddać komuś te rzeczy, zamiast jeszcze więcej pieniędzy w nie inwestować.
Haha, dokłądnie tak to sobie wyobrażałam – jakaś wielka miska z gorącą wodą, przybory typu gumowe rękawice, przekształcenie mieszkania w całodobowe laboratorium oraz godzinny prysznic po całej akcji :)
I jeszcze mieszanie drewnianą kopyścią w tym garnku :)
Hej, a jakich farb używałaś? Też mam jedną półkę z rzeczami do przerobienia i jakoś nie mogę się do tego zabrać, trudno dostać kolory, które mnie interesują. Pozdrawiam:)
Używałam do tej pory Simplicol (tej trwałej, ale zamawiałam do tej pory w Niemczech, możliwe nawet, że wersja Polska oferuje trochę inną recepturę i żywsze kolory, muszę to sprawdzić) i byłam zadowolona (sprawdzone mam do tej pory beżowy, żółty, oliwkowy i czarny). Jakiś czas temu zamawiałam ponownie kolor żółty ale był trochę inny niż poprzednim razem i tu się nacięłam. Zaczęłam szukać informacji na ten temat. Okazało się, że firma zmieniła trochę receptury i niestety niektóre kolory na tym straciły. Chciałabym zamówić koralowy, ale w sieci dziewczyny narzekają, że ten nowy koral wychodzi mdły, więc spróbuję zmieszać z pomarańczowym jeśli nie znajdę innej firmy. Słyszałam też, że Dylon ma ładne, intensywne kolory, ale sama nie próbowałam jeszcze między innymi dlatego, że nie mają koralowego. Ale mają podobno znakomitą terakotę, która na szarych ubraniach ma dawać ładny odcień brązu, więc terakotę sobie chyba zamówię.
Też używałam farb Simplicol, głównie do dżinsów – kolor ciemny granat. Efekt super, materiał pięknie i równomiernie zafarbowany, natomiast przeszycia pozostały oryginalne.
Nie polecam czerni – farbowałam bluzkę i sukienkę i wyszedł raczej bardzo ciemny grafit zamiast czerni.
Farbę kupiłam w drogeri Dayli.
Kurcze, dzieki za pomysl!Wlasnie przechodze faze samokatowania sie za zakup jeansowych chinosow, ktore sa jednak zdecydowanie za jasne , zeby pasowaly do wszystkiego ( upraszczam oczywiscie) tak jak w zasadzie kazde jeansy w klasycznym granatowym kolorze. Czy Simplicol istnieje w wersji do materialow à la jeans czy po prostu mam kupic ciemny granat? Czy ten kolor ma jakis numer? Mieszkam w kraju graniczacym z Niemcami, a zrozumialam, ze to Niemiecka marka, czy tak? Bede baaardzo wdzieczna za odpowiedz:)
Hi, nie jestem Anika, ale odpowiem;). Jeśli chinosy są z bawełny to możesz je śmiało farbować- dżins to przecież bawełna. Farby te nie nadają się do sztucznych włókien jak np. poliester, dlatego trzeba zwracać uwagę na skład. Duże znaczenie ma też kolor, na który nakłada się nową farbę. Moje zbyt jasne dżinsy ( blady błękit) kupiłam za fenomenalną cenę głównie ze względu na krój i z myślą, że je przefarbuję. Skład 99% bawełna, 1% elastan, w co trochę dziś nie wierzę, bo wyszedł inny kolor niż się spodziewałam.Poza tym dżinsy są w ogóle dosyć mocno elastyczne jak na 1 % elastanu. Kupiłam więc czarną farbę, która na jasno-niebieskiej bawełnie powinna dać czarny- a wyszedł ciemny błękit pruski. Nie żebym była rozczarowana, wręcz przeciwnie, lubię ten kolor, poza tym zbiera komplementy -ale wyszło coś, czego bym się w ogóle nie spodziewała. Ta sama farba na bawełnianym podkoszulku- i wyszedł czarny, więc coś ze składem tych dżinsów mi nie pasuje.
Anika pamiętasz może jaki skład miała sukienka, którą farbowałaś i wyszedł grafitowy?
Zrobiłam dokładnie to samo, właśnie tej wiosny. Kupiłam niedrogie barwniki (Argus), farbowałam w garnku na ciepło, płukałam octem. Kolory wyszły takie, jak chciałam, ale przede wszystkim dlatego, że stale mieszałam kolory: granat i czerwień, uzyskując od indygo do marsali. Trochę mi łatwiej, bo jestem grafikiem, więc mniej więcej czuję proporcje farb do mieszania. ;) Z a jednym nudnawym sweterkiem poszalałam technikami wiązania (jap. shibori), zawiązałam kilkadziesiąt sznureczków, co zajęło cały wieczór, ale warto było, zbiera komplementy.
Zapomniałam napisać, że na próbę pofarbowałam też fragmenty dość starych, ale wciąż dobrych skórzanych butów. Miały jakie groszkowe fragmenty, które do niczego mi nie pasowały, przefarbowałam na błękit, to oczywiście farbą do skór. ;)
Nie słyszałam jeszcze o domowym farbowaniu skóry, dzięki za pomysł. Barwników Argus nie znałam do tej pory- cena jest na prawdę bardziej niż przystępna. Jeśli chodzi o shibori to już się wczytuję:).
A jakich farb uzylas przy farbowaniu na bęż i brąz?
Dokładnie tego posta mi brakowało! Ostatnio uporządkowałam sobie wszystko w głowie, posłuchałam intuicji, i zdecydowałam, że chciałabym ubierać się w stylu romantycznym.
Niestety częściowo wpadam w schemat „kupuj wszystko, żeby jak najszybciej mieć idealną garderobę”. Od dłuższego czasu czytam Twojego bloga i wydawało mi się, że kupuję świadomie, póki ostatnio nie wyciągnęłam z szafy paru rzeczy, jeszcze z metkami, kupionymi na zimowej wyprzedaży i kompletnie nietrafionymi…
Wizję i listę „must have” mam mniej więcej rozpisane, ale dalej wkrada się niewielki chaos… Taka wypunktowana lista rzeczy do zrobienia na pewno bardzo mi się przyda :)
Jak będziesz to robić na spokojnie, na pewno unikniesz takich sytuacji z ubraniami jeszcze z metkami. Ja sama teraz to praktycznie kupuję tylko to, o czym dość długo myślę, bo tak bardzo mi się podoba. Choć miałam teraz wtopę, o której napiszę w poście, bo jestem na siebie bardzo zła.
No właśnie – najważniejsza jest cierpliwość i konsekwencja :)
Wizję mam, ale powyższych jeszcze trochę brakuje ;-)
Bo tak naprawdę proces budowania idealnej garderoby może trwać nawet latami, a pewnie większość z nas chciałaby mieć to już teraz…
Mario, mam nadzieję że częściej będziesz teraz poruszać tematy poradnikowe, bo to moja ulubiona część bloga :) Serdecznie pozdrawiam!
Tak, będą coraz częściej tego typu wpisy.
Myślę, że mogę o sobie na chwilę obecną powiedzieć, że przeszkody pozostawiłam za sobą. W szafie mam porządek wręcz wzorcowy – wszystkiego mało, wszystko w 100% lubiane i noszone. Nastawiając pranie, zdejmując je ze suszarki, stojąc przy desce do prasowania, już planuję w głowie: te koszule do pracy w tygodniu, ta jedwabna bluzka na wieczorne wyjście, ta sukienka na niedzielny rodzinny obiad, ta tiulowa spódnica na czerwcowe wesele, ta bluza z kapturem na grilla na działce. Nie zdarzają mi się sytuacje „nie mam się w co ubrać”. Wiem, jakie rodzaje ubrań i jakie fasony lubię, i podczas zakupów tylko takich poszukuję, reszta mogłaby dla mnie nie istnieć (tryb „terminatora”, o ktorym kiedyś, Mario, pisałaś:)). I tu podziękowania się Tobie należą, bo lektura Twojego bloga naprawdę mnóstwo mnie w tej mierze nauczyła! Powiem nawet, że mając „z tyłu głowy” moje ulubione typy: T-shirtu, spodni i sukienki, na ostatnich zakupach wystapilam ze strefy komfortu i zakupiłam te trzy rzeczy w rewolucyjnym jak na mnie kolorze (bladorozowy). Natomiast jeśli chodzi o czynniki deprymujace w pracy nad stylem, myślę, że trzeba przede wszystkim wskazać na panoszące się, gdzie nie spojrzeć, porady wyrażane w formie kategorycznych zakazów i nakazów, w rodzaju „10 rzeczy, jakie MUSI mieć w szafie KAZDA kobieta” – dziewczyny, nie dajmy sobie wyprac mózgów, większość z nas ma w domu coś takiego, co się nazywa lustro, a w głowie coś takiego, co się nazywa mózg, i jesteśmy w stanie same sobie odpowiedzieć na pytanie: jakie ubrania będę często i chętnie nosić, uwzględniając moje konkretne potrzeby i tryb życia.
Pozdrawiam współczytelniczki!
No chyba nie ma czegoś gorszego niż szafa pękająca w szwach, a mimo to brak czegokolwiek do założenia na siebie. Swego czasu miałam taki problem, że kupowałam mnóstwo wyjściowych rzeczy w lumpkach i miałam więcej „dyskotekowych” sukienek, niż zwykłych topów na co dzień. Coś okropnego, grzechy młodości :) Ale się cieszę z tego różu u Ciebie, będzie na pewno pięknie!
Mario, okazało się, że ten kolor na ubraniach o moim ulubionym fasonie („nietoperzowe” t-shirty, materiałowe spodnie z zakładkami, luźne sukienki) to po prostu strzał w 10, a zawsze mi się wydawało, że róż na mnie to będzie masakra, wizerunek przeslodzonej dziecinnej lolitki zapewniony … Jak widać, warto zwalczać uprzedzenia! :)
Ha, listy „must have” faktycznie potrafią niepotrzebnie namieszać ;) mam do ciebie pytanie – czy możesz napisać gdzie kupiłaś spódnicę tiulową? Sama intensywnie o tym myślę i szukam takowej.
Nie mnie pytałaś ale podpowiem, bo widziałam kilka – są na pewno w sklepach coctailshock, mosquito oraz na dawandzie. Nie kupiłam żadnej ale ciągle mnie kuszą, stąd moje rozeznanie :)
Makate, kupiłam ją stacjonarnie, w małym wrocławskim butiku Lalka Moda. Kolor niestandardowy, bo feldgrau :)
Dzięki Prala i Adven :) faktycznie ciekawy kolor! Ja rozważam szary i ciemny niebieski.
Moją największą przeszkodą jest zdecydowanie odciąganie w czasie pracy nad sylwetką. Wiele ubrań, które już mam, nie leżą nadal idealnie, tylko z tego jednego powodu ;)
No przyznam, że mi się też zdarzało kupić jeansy z nadzieją na lepszą figurę, ale nie odkładałam nigdy kwestii stylu na lepszą figurę. Zabronione, nie wolno. Trzeba żyć tu i teraz :)
Kolejny raz utwierdzasz mnie w przekonaniu, że dobrze robię podążając za własnym instynktem :) przynajmniej w kwestii ciuchów :D
Instynkt zawsze jest najważniejszy. Ważniejszy nawet od tego, co mówi stylista, mając na myśli jaki krój lub kolor nam pasuje. Fajnie by było jakby kobiety sobie założyły, że są swoimi własnymi stylistami iszły na całość.
Oj cos wiem o radykalizmie! Ile to juz razy zdarzylo mi sie wyrzucic pol garderoby poniewaz w glowie mialam wizje perfekcyjnie wyedytowanej szafy w ktorej jest jeden garnitur, jedna spodnica, kaszmirowy sweter I para dzinsow. Ile razy natomiast zastanawiam sie jaki jest moj styl, robie sobie maly test- co spakowalabym na wyjazd na 3 dni. No I juz wiem, ze meski kaszmirowt sweter, meska biala koszula I skorzane spodnie to jest to w czym czuje sie najlepiej. Tylko potem sie zastanawiam czy nie wygladam zawsze tak samo I moze pasowaloby cos zmienic… I tak w kolo Macieju.
Ana
http://www.champagnegirlsabouttown.co.uk
Umówmy się, że skórzane spodnie to nie jest coś, co lansuje się jako must have we wszystkich poradnikach typu: 10 rzeczy, które powinnaś mieć w szafie. Z tego względu to właśnie świadczy o odwadze i pewności stylu, że się je włącza do swojej szafy na przekór takim poradom właśnie. A wyglądanie tak samo to jest akurat dla mnie coś superowego. Emmanuelle Alt wygląda jak dla mnie zawsze tak samo i to właśnie mi się w niej podoba :)
Ech, Mario! Ja po wielu wielu latach pracy nad stylem, analiz, prob i bledow uspokoilam sie w koncu. Juz mnie nie obchodzi, czy wygladam „oryginalnie” lub „interesujaco”, zamiast tego nosze kilka prostych zestawow, te same ciuchy sa w ciaglej rotacji, pozwalam sobie jedynie na ekstrawagancje w strefie obuwia :) Podobnie jak ty, uwielbiam rurki i czarne proste bluzki z bawelny. I jest mi z tym szalenie wygodnie, bo ubrania staly sie drugorzedne i nie zaprzataja mi glowy w najmniejszym stopniu. Zupelnie swiadomie -ba! nawet bezczelnie – wygladam codziennie tak samo. Buziak!
Bardzo fajnie, i to też wskazuje na to, jak wiele zależy od naszego podejścia do samej kwestii mody. Jeśli masz ją tak naprawdę gdzieś, to fajnie znaleźć swoje minimum, które nie straszy ludzi, a które dodaje Ci pewności siebie i właśnie tak jak piszesz: wyglądać codziennie tak samo.
Uwielbiam takie wpisy, prosto, porzadkujaco, konkretnie i … w punktach! U mnie „wymiana” szafy odbywala/odbywa sie falowo: najpierw (wlasnie w tym ferworze, enrgii) powyrzucalam to, co sie nie nadawalo do noszenia, rzeczy kupione dawno a nigdy nie noszone. Druga fala to bylo/jest „donoszenie” rzeczy jeszcze dobrych, ale nie satysfakcjonujacych mnie w 100%. Gdy nadaja sie do wyrzucenia, to wymieniam je na cos zgodnego z „wizja” i typem kolorystycznym. Juz wiem jakie kolory i fasony mi pasuja, i w ktorych czuje sie dobrze, w sklepie tez mam juz wlaczony radar na tylko takie rzeczy. I zauwazylam, ze od czasu analizy stylu, dlugo bardziej zastanawiam sie nad zakupem danej rzeczy i w sumie duzo mniej wydaje pieniedzy (czasami wkladam rzeczy do koszyka np. na zalando i tak dlugo sie zastanawiam, ze produkt staje sie niedostepny..)
Mam podobnie z Zalando. Wczoraj natomiast przejrzałam sobie zakładkę zlinkami, którą zrobiłam na przeglądarce i o dziwo, nie wyrzuciłam z niej wcale wielu rzeczy. Co oznacza, że nie znalazły się tam one bez powodu. A na dwie, stosunkowo drogie rzeczy chyba sobie pozwolę, bo już myślę o nich od dłuższego czasu. I to jest po prostu super, nie rzucać się na jakieś badziewie, tylko dlatego, że jest tanie, tylko kupować to, co się naprawdę podoba (jak jest tanie to tym bardziej super).
Ja w sumie podjęłam jakakolwiek pracę nad stylem dopiero czytajac Twojego bloga. Wcześniej kupowałam po prostu to co mi się podobało nie myślac o tym całościowo. Nie miałam jednak problemów z szafa czy jakiś stert nienoszonych rzeczy. Czytajac blog odkryłam w tym wspólne tropy i watki, które powinnam rozwijac jak i to co było jednorazowe i niespójne i to wypadło. Wilele tez dało mi obejzenie swojej szafy wizualnie w całości- wtedy zobaczyłam jak wiele jest tam marynarek i czarno-bialych rzeczy. Po takiej analize juz wiem jakie ciuchy mogę kupowac zawsze bez zastanowienia (np marynarki we wzory geometryczne) a jakich nigdy (np niebieskich nie wiem jak piękne by były). Mój problem lezy w tym, ze idzie lato. Latem nie da się nosic marynarki ja się ogólnie głupio czuję bez marynarki. Mam kilka letnich rzeczy, które lubię, ale nie widzę między nimi nic wspólnego i po prostu brakuje mi wizji jak to rozwinac i jak ogólnie chciałabym wygladac latem. Mam piękna marynaska spódnice maxi po babci- bardzo stara w pionowe biało-granatowe paski i motywem lezaków i parasoli na dole- czuje sie w niej super i mam spro pasujacych bluzek. Lubie tez latem nosic ciezki welur i mam dwie spodnice z niego- jedna z kolorowych klinow druga w koloze mchu do ziemii. Pomyslalam tez, ze moge swoje marynarki w geometryczne wzory przełozyc na sukienki. Kupiłam juz jedna i bardzo mi sie podoba, ale nie lubie kiedy tylko sukienka jest calym moim strojem. I tak sie miotam juz kolejne lato, robie co roku nowe, nieudane eksperymenty. (przepraszam za brak polskich znakow cos mi sie popsuło)
Taka oryginalna persona super by wyglądała w kamizelce albo w kimonie moim zdaniem. Ja z kolei kiedy jest za ciepło na kurtki noszę duże kardigany. I właśnie się mój Wojtek ze mnie zawsze śmieję, że na lato wyciągam najgrubsze swetry. Bo z kolei zimą nie noszę raczej swetrów, bo mi za gorąco pod kurtką albo płaszczem. Zrozumieć baby :)
Kimono super pomysł! Może taka sukienka, która cała wygląda jak kamizelka… Bo ja mam problemy z okresem kiedy nie da rady założyć nic na wierzch bo jest za ciepło. Jak się da to jestem w domu.
Mnie się bardzo takie sukienko kamizelki podobają. Na gołe ciało mi się podobają, ale fajnie też wygląda biały lub czarny obcisły top pod spodem.
Ja nauczyłam się, że mniej znaczy więcej. Wszystko to, co ciasne, co mi się po prostu nie podoba – sprzedaję. Kupuję tylko to, w czym się zakocham. Jeśli mam nadzieję wątpliwości co do danej rzeczy – rezygnuję z jej zakupu. Dlatego też na przykład nie kupiłam tych espadryli z cekinami, znalazłam zupełnie inne i gdy tylko je zobaczyłam wiedziałam, że to jest to. Nie sugeruję się trendami – mam aż nadto zbędnych rzeczy, jakie były efektem trendu jednosezonowego, np. rzeczy z elementami a’la skóry czy ubrań w neonowych odcieniach (fuj, fuj, fuj). Uzaleznilam się za to od rozkloszowanych spódnic, jedno kolorowych rurek, koszul z wiązaniami pod szyją i małych torebek Valentino. Tak samo mam z biżuterią – tylko złoto i bizu od Darii Siwiak. Słowem, jeśli coś mnie zachwycił, i pod względem materiału, kroju, koloru (jednocześnie) to to kupuję pod warunkiem, że czuję się w tym dobrze. Inne rzeczy ignoruję. Moim postanowieniem noworocznym jest sprzedaż wszystkiego tego, co mi zalega w szafie. Trochę się przeraziłam, że rzeczy, których za nic w świecie nikomu nie oddam, wiele nie jest, za to tych zbędnych – cała masa!
P.S. Dzisiaj udało mi się sprzedać Szwecji espadryle, modułową bransoletkę i kolczyki z Pilgrima – troszeczkę lżej w mojej szafie się zrobiło. Troszeczkę! ;)
Przepraszam za błędy – telefon żyje własnym życiem.
Uwielbiam tę zasadę, że w razie wątpliwości po prostu się nie kupuje. Ona po prostu rozwiązuje wszystkie problemy w szafie. A ja ostatnio właśnie ją złamałam i gorzko tego pożałowałam – napiszę w poście oddzielnym :( Od teraz i zawsze – tylko to, co kocham jest ze mną.
Zwróć do sklepu / odsprzedaj / podaruj komuś, kogo ta rzecz ucieszy. :)
A jaki nosisz rozmiar buta?
Taki o długości wkładki 24.5 cm. Przeboje z zakupem espadryli nauczyły mnie tego, że podaję długość wkładki. Cztery razy zwracałam espadryle do Zalando. :I
To mam większą girę :) Wow, ale przynajmniej widać, że jak się na coś uprzesz… Cztery razy :)
Przeżyłam cztery modele espadryli z Zalando. Dwa razy zwracałam te z cekinami, potem zamówiłam te: https://www.zalando.pl/spm-tacna-espadryle-carne-rose-sp611e009-j11.html, jednak przerażała mnie ilość brokatu. Skusiłam się na te: https://www.zalando.pl/marc-o-polo-espadryle-saddle-beige-ma311e00l-o11.html – zbyt szerokie. Poprzestałam na tych: https://www.zalando.pl/pare-gabia-lin-espadryle-p3911e000-f11.html – zobaczyłam je po raz pierwszy i wiedziałam, że skończyłam szukać espadryli.
Mario, przyznaj się; punkt 7 jest o mnie :-)
Eh, sama miałam z tym problem, ale na szczęście nie był on aż tak dotkliwy, żeby brnąć w jakieś przesadne zakupy czy przeciwnie – wyrzucanie całej szafy. W sensie, naprawdę współczuję perfekcjonistom, jestem sobie w stanie tylko w ułamku wyobrazić, co osoba o tej cesze czuje, zaczynając pracę nad stylem. Bardzo się cieszę, że ja nie jestem perfekcjonistką, bo bym się chyba zadręczała non stop :(
Mario, żeby ten perfekcjonizm dotyczył ciuchów – nauczyłabym się z tym żyć, ostatecznie jak się uprę, to zawsze znajdę taką rzecz jaką sobie wymyśliłam.
Ale rzecz tyczy się mnie, mojej figury. Nie akceptuję swojego odbicia w lustrze i z wiekiem się to pogarsza. Najzabawniejsze jest to, że nie chodzi o problem z wagą czy wymiarami, czyli z rzeczami które można zmienić. Rzecz tyczy się mojej figury, kośćca, kształtu nóg itp., czegoś, czego nie zmienię. Lubię moje ciuchy, ale nie lubię w nich siebie. Nie dlatego, że z moim stylem jest coś nie tak, jestem pewna że dobrze wybrałam i zmierzam w dobrym kierunku. ALE. Nie wyglądam tak jak bym chciała bo uważam się za krzywą i niezgrabną. Żadne ciuchy tego nie zmienią.
Może któraś z czytelniczek też ma podobny problem?
Mam nieco podobny problem. Wiem co mi się podoba, w czym byłabym sobą, jaki fason jest taki „mój „. I co z tego? Jestem niska, co samo w sobie mi nie przeszkadza, ale do tego niestety bardzo drobna, no skóra i kości po prostu. Mam tak od urodzenia i wbrew temu co wiele osób sądzi, nie jestem w stanie przytyć, przynajmniej na dluzej niż miesiac . Zatem efekt jest taki że nie mogę nosić tego co najbardziej mi odpowiada bo wyglądam jak dziecko w ciuchach po mamie albo nieestetycznie mówiąc wprost. Z wiekiem jest coraz gorzej, i tak jak napisałaś, ja też lubię moje ciuchy a nie lubię w nich siebie. Jak na razie nie znalazłam recepty
Iwono zrobiło mi się smutno, jak przeczytałam Twój wpis. Myślę, że jesteś dla siebie zbyt surowa. Dlaczego Twoje oczy widzą Ciebie w taki, a nie inny sposób ? I czy te wnioski dotyczące Twojego ciała i wyglądu to Twoje wnioski czy ktoś tak długo kładł Ci to do głowy, aż w to uwierzyłaś i wyświetlasz ten obraz patrząc w lustro ? Czy jesteś w 100 % pewna, że jeśli ubrałabyś się w wielki bezkształtny worek, to dalej widzisz siebie, jako „krzywą i niezgrabną”, nawet jeśli nie widzisz zarysu ciała ? Jeśli tak, to co naprawdę widzisz ?
Moje pytania mogą pozostać retoryczne, nie oczekuję na nie odpowiedzi, bo nie odpowiedź tu chodzi. Zadaję je, ponieważ nie uwierzę w to, że nie podoba Ci się w sobie chociażby mały palec u nogi, chociażby wystająca kość obojczyka czy np. kościste kolana.
Piszę może zbyt brutalnie, ale wierz mi, że przez bardzo długi czas nie akceptowałam tego wszystkiego o czym piszesz. W mojej głowie wyglądałam w jakimś tam ubraniu w porządku, ale lustro pokazywało brutalną „prawdę”. Jednak u mnie z wiekiem pojawiła się akceptacja własnego ciała z jego wadami i zaletami (tych jest mniej). Nie chcę się za bardzo rozpisywać, więc powiem Ci tylko, że mi bardzo pomogło moje hobby – taniec współczesny. Wszyscy tańczą ubrani na czarno, bo ważny jest ruch, a nie kolorowe ciuszki i bardzo ważne są emocje, które przekazuje się ciałem, ruchem, gestem, mimiką. Tu nie ma krzywych i niezgrabnych, bo to nie konkurs piękności. Tu ważne jest co masz do przekazania innemu człowiekowi. Moje, trochę zbyt masywne cielsko na krótkich nogach i z przydługim tułowiem nagle nabrało lekkości, gracji, sprężystości, gibkości. Proporcje ciała dalej mam podobne, ale wiem, co ono może i to jest ważniejsze niż to, jak wygląda. Ogólnie polecam wszelkie zajęcia, na których jest praca „z ciałem” i gdzie to ciało jest narzędziem (taneczne, teatralne). Daje to zupełnie nowe spojrzenie na naszą powłokę, którą znamy od urodzenia.
Też miałam problem z samoakceptacją, i to nie jeden, bo nie akceptowałam też swoich upodobań i kolorystyki (patrz mój komentarz z 15 maja). Paradoksalnie najbardziej pomógł mi czas – dotarło do mnie że się starzeję i że po prostu lepiej nie będzie. Nie ma na co czekać, bo patrząc na cały czas jaki mi pozostał (jakkolwiek ponuro to brzmi :P) to właśnie teraz wyglądam najlepiej. Z każdym kolejnym rokiem będę coraz bardziej pomarszczona, mniej jędrna itp. Jest taki uroczy cytat z „Marii i Magdaleny”M.Samozwaniec, kiedy siostra autorki waha się czy wydać dużą sumę na coś co jej się podoba, a handlarka na to „a kiedy się będzie pani stroić, jak będzie stara?”. Takie modowe carpe diem.
Nigdy nie byłam piękna i nie będę, w odpowiednim ustawieniu mogę być ładna, ale z latami dotarło do mnie że to nie ma większego znaczenia. Wiem że mam osobowość i temperament którymi nadrabiam braki urody, rodzinę założyłam, mam przyjaciół, znajomych, jedynie moje ego czasem cierpi gdy patrzę na zdjęcia, ale z każdym rokiem coraz mniej.
Jianan tez dobrze pisze, sama tańczę i to hobby pomogło mi docenić moje ciało – może nie takie wymarzone jakbym chciała, ale za to sprawne. Pewności siebie dodał mi cudzy podziw gdy patrzą jak się ruszam :)
Podsumowując ten przydługi komentarz: łatwo nie było, ale można coś zrobić z samoakceptacją.
Ten post trafił u mnie na dobry czas. Nieraz już pisałam w komentarzach, że to czy tamto osiągnęłam, że jestem blisko określenia stylu, że coś odkryłam na temat swoich ubrań i pragnień wobec nich. I….. wciąż pragnęłam tego, że bardzo szybko dojdę do „stanu idealnego”. Gotowej szafy, całkowitej pewności siebie i stylu. To był na pewno jeden z elementów spowalniających – pragnienie szybkiego efektu i brak zgody na to, że na razie koncepcja nie jest w pełni realizowana, że muszą wystarczyć te rzeczy które są w szafie. Drugim było (i nadal jest) zbytnie odbieganie od rzeczywistości. Myślę, że za mało w swoich poszukiwaniach myślę o tym, jakie jest moje codzienne życie i w czym tak naprawdę lubię chodzić i dobrze się czuję. Patrząc na inspirujące zdjęcie na pintereście bardzo łatwo przymykam oko na niewygodne dla mnie elementy zestawu – a potem w życiu one jednak przeszkadzają.
Co mi się udało? Na pewno dużo łatwiej niż na początku rezygnuję z niektórych elementów/stylów, świadomie wybieram to co „moje”, co pasuje do koncepcji , a nie dołączam do swojego stylu wszystko co mnie na chwilę zachwyci. Kupując konkretną rzecz nie idę na zbyt duże kompromisy (kiedyś zdarzało mi się to notorycznie, szczególnie w lumpeksach i na przecenach – w końcu to tak mało kosztowało!). Jestem bardziej kreatywna w wykorzystywaniu ubrań które mam (czasem ze zdziwieniem odkrywam jak dawniej niekochane stają się bardzo lubiane, bo wpadłam na to, że można je inaczej założyć, z czymś nowym połączyć).
Na ten moment skupiam się na punkcie 7 procesu, trochę też 8 i 9. I na poznawaniu siebie oraz porządkowaniu głowy – bo najbardziej niezadowolona ze stylu i swoich ubrań jestem wtedy, gdy po prostu mam wewnętrznie trudny czas i czegoś w sobie nie akceptuję. Nie da się tak zupełnie oddzielić różnych elementów życia.
Dużo się od ciebie nauczyłam Mario :)
Jejku, to mi przypomina na jakie ja kompromisy się decydowałam kiedyś przy zakupach. Masakra, jak pomyślę o tych wszystkich obcierających butach, niewygodnych swetrzyskach, sztywnych jeansach… Proza życia – najlepsza weryfikacja naszych wyborów. Już mi się na szczęście nie zdarza iść gdzieś i myśleć: dlaczego ja to założyłam. To właśnie jest ta ciemna strona pinteresta, zbyt dosłowna interpretacja może nas pogrążyć.
Ależ się cieszę, że jestem obecnie na 9.
Dla mnie najtrudniejsze było ograniczenie sie w ilosci kolorow, skupienie się na kompletowaniu bazy i polubienie neutralnych kolorów.
Na początku podchodzilam bardzo radykalnie do wszystkiego, tylko te kolory, te fasony i nic więcej. Teraz, gdy czuje, że odnalazłam swój styl, to do zakupów podchodzę bardziej intuicyjnie.
Na początku wszystko starałam się określić, nazwać, a teraz skupiam się na tym, jak się czuje w danej rzeczy.
Dla mnie proces budowy szafy był zabawa i frajda. Dużo się zastanawiałam, analizowalam, z wielkim entuzjazmem podchodzilam do poszukiwania stylu.
Teraz planowanie zakupów i same zakupy są wielką przyjemnością, a ja codziennie jestem zadowolona z tego, jak wyglądam.
Dzięki , Mario, za to, że jesteś
Taki paradoks, ale też to zauważyłam – im bardziej się ramy stylu zawęża, tym bardziej jest się na luzie i liberalnie do stylu podchodzi. Tak jakby zasady były dokładnie po to, żeby je móc łamać.
Ale najpierw muszą być zasady, żeby było co łamać .
Jeśli o paradoksie wyboru, to polecam książkę Barrego Schwartza pt. Paradoks wyboru, z której jasno wynika, że im mamy więcej możliwości wyboru, tym większy problem z podjęciem decyzji. Problem opisany w książce pojawia się już w momencie decyzji o jej zakupie, ponieważ została wydana z dwoma różnymi okładkami – czytelnik musi zadecydować, którą wybierze …
Ale do rzeczy w sprawie stylu – mój się ukształtował m.inn. na podstawie Twojego bloga i kilku innych – dotarło do mojej głowy, czego chcę i jaki jest mój styl ubierania się. Nie mam ochoty być modna i nosić, to, co akurat nosi cała ulica, albo co mi wmawiają reklamy, co też nie znaczy, że uciekam z krzykiem na widok reklam ubrań, czy też uciekam ze sklepów z ubraniami. Nareszcie potrafię wybrać coś dla siebie, a nie jak ta owca brać co jest dostępne. To ja jestem ważna, a nie moje ubranie – ono ma tylko dopełniać mojej osobowości. Nie chcę się przebierać za kogoś, kim nie jestem, bo chcę być sobą w ubraniach, które noszę ! Mam wyglądać schludnie, ale ma mi być wygodnie w użytkowanych ubraniach.
I przy okazji – Mario pomyśl proszę o napisaniu książki ! gorąco Cię zachęcam i coś czuję, że nie jestem w tym odosobniona !
Zdobędę tę książkę o której piszesz. Czuję, że to coś dla mnie!
Mnie deprymuje to, ze nie moge znalezc tego, co chce, zeby wszystkie warunki byly spelnione. Kroj, sklad, kolor, cena…druga rzecz to wpływ dzieci i trybu zycia na moje ubrania, szybko sie zuzywaja. Niestety, zmacil mi tez w glowie Kibbe;) nie moge sie uwolnic od watpliwosci, ze cos, w czym sie bede dobrze czula niekoniecznie bedzie optymalne dla mojej sylwetki…
Proszę Cię, nie myśl o sylwetce w kategoriach wad – skup się na atutach, a wszystko inne po prostu ignoruj. Bardzo, bardzo proszę.
A propos tego, że rzeczy nie należy pochopnie wyrzucać – ostatnimi czasy zaczęłam wracać do rzeczy nienoszonych od lat. Rekordzistą jest kaszkiet, który ostatni raz miałam na sobie prawie 10 lat temu. Co najlepsze, w tej chwili idealnie wpisują się w moją koncepcję stylu, i w dodatku jestem w stanie lepiej je ograć, niż wtedy, kiedy zaczynałam je nosić. Kiedyś nie potrafiłam ich dobrze zestawiać, bo reszta mojej garderoby była chaotyczna, niespójna i niekompatybilna ze sobą nawzajem, więc i zestawienia były dość losowe, a czasem i żenujące. Serio! Jedna z najbardziej pamiętnych ubraniowych pomyłek to czarny, zamszowy płaszcz do kolan, czarne glany, czerwono-biała arafata, a do tego czarny kapelusz z szerokim rondem. No bo kapelusz tak bardzo mi się podobał, był twarzowy, ale za cholerę nie pasował do reszty moich ciuchów, więc dodawałam go do wszystkiego jak popadnie i wychodziła kupa. Teraz w mojej głowie wszystko powoli zaczyna się układać i okazuje się, że z głębin szaf i schowków wykopuję małe skarby. I wtedy wychodzi dokładnie to, o czym piszesz – że nasze obecne preferencje są mocno powiązane z naszą przeszłością. W tej chwili może niekoniecznie chciałabym wyglądać, jak manekin ze sklepu indyjskiego, choć był czas, kiedy tak w istocie było, ale za to chętnie wkomponowuję drobne orientalne akcenty do niektórych swoich strojów.
No właśnie tak to wygląda – niektóre rzeczy, takie naprawdę bardzo stare są się w stanie super wpasować w to, co mamy obecnie. Ja sama też bym na pewno skorzystała z niektórych rzeczy, które nosiłam w liceum, gdybym je jeszcze miała. Jakieś koszulki na pewno by mi jeszcze fajnie uzupełniły szafę, ale wiadomo, że swego czasu trzeba się było pozbywać czegoś, co wydawało się wtedy niemodne lub po prostu już było nadmiarem.
Też miałam przeszkodę w stylu „jak schudnę to kupię nowe ubrania”. Doszło do tego, że nie miałam w czym chodzić i to dosłownie. Nie kupowałam rzeczy, bo nie akceptowałam swojej zmienionej figury. Na szczęście, nastąpił moment, w którym pomyślałam: skoro nie mam idealnej figury, to chociaż się dobrze ubiorę. Trochę mi zawsze szkoda pieniędzy (bo nadal się łudzę, że schudnę), ale powtarzam sobie, że i tak co parę sezonów, zmieniam większość rzeczy.
Zdarzyło mi się tak kupować jeansy i o dziwo to się nawet u mnie sprawdzało. Ale to pewnie z racji tego, że nie mam wagi i dobrze mi się mierzy siebie za pomocą spodni. Ale na dłuższą metę taka taktyka odkłada nam stylowość praktycznie w nieskończoność. Bo zawsze można sobie wmówić, że z ciałem jest coś nie tak…
Hej,
ja też – dzięki blogowi Marii – mam wybrane swoje 4 kolory: czarny, biały, szary i niebieski oraz neutralne odcienie skóry. Mój styl/uniform to spodnie rurki, a góra nierozpinany sweter lub marynarka (latem t-shirt). Do tego wyraziste buty.
Ale mam problem, bo siostra (która nosi mój rozmiar ciuchów i buta) bardzo często oddaje mi ciuchy niepasujące do mojego uniformu (ona nosi miks – jak ja to nazywam „cyrk” kolorów i nie zwraca uwagi na fasony). No i mnie szkoda tych rzeczy od niej w dobrym stanie wyrzucić, więc je donaszam (w ogóle siostra jest uzależniona od zakupów – wg mnie kupuje za dużo ciuchów; szafa jej pęka w szwach). I właśnie dlatego nie zawsze jestem ubrana tak, jak bym chciała.
Trzeba siostrze „sprzedać” bloga Marii i może sobie uświadomi dlaczego tak dużo kupuje i zaraz się tych rzeczy pozbywa. Powinna zastanowić się co jest w jej stylu, a co jest tylko trendem w modzie ;) Ja odkąd jestem bardziej świadoma swojego stylu, nie mogę uwierzyć jak kiedyś robiłam zakupy i chciałabym mieć teraz te pieniążki które zmarnowałam. Ale lepiej późno niż wcale :) Mario dziękuję Ci za tego bloga i szczerze gratuluję! To cudowne miejsce, do którego zaglądam codziennie! Pozdrawiam Cię ciepło oraz Twoje wszystkie wspaniałe czytelniczki :) PS. Artykuły czytam od a do z, niektóre wielokrotnie i do tego wszystkie komentarze. Bardzo inspirujące miejsce! Mario to mój ulubiony blog ❤
Dziękuję Ci bardzo za miłe słowa. Chociaż zdarza mi się kupić czasem stosunkowo droższą rzecz niż kiedyś, to myślę, że w ogólnym ujęciu i tak oszczędzam. Te ilości już nie są tak potwornie duże po prostu. No i kupowane rzeczy mi się bardzo podobają :)
Ojej, problem siostry niestety przenosi się na siebie. Chyba avko powinnaś się troszkę postawić i sama z siebie zdjąć odpowiedzialność. Jak coś Ci nie pasuje od siostry to może wykorzystać to na jakieś okazje sportowo-domowo-ogródkowo-codzienne, a swoją drogą kompletować własną garderobę. No i może wtedy komplementować siostrę jak w czymś jest jej wyjątkowo ładnie i podpowiadać, że powinna w danym kierunku podążać, jeżeli rzeczywiście jest taka zbyt wszechstronna :)
Mario, dziękuję Ci bardzo za wpis. Od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem uporządkowania swojej garderoby i analizy jej pod kątem zakupionych ciuchów i tych które mają się w niej znaleźć. W sumie nawet chciałam się do Ciebie zgłosić z pomocą w sprawie stylu ale się spóźniłam :/. Chciałam się zgłosić o pomoc bo najtrudniejsze dla mnie jest zawsze łączenie ze sobą ubrań, ta różnorodność w sklepach mnie przeraża. Jak wychodzę na zakupy to podoba mi się to…i to… o i tamto i teraz dylemat czy to dla mnie jest dobre czy nie zrobię się ze mnie choinka, jak to połącze z innymi ubraniami. To są największe dylematy, wybór odpowiednich ubrań żeby tworzyć zestawy i budować swój styl. Jedno już wiem musi być prosto w barwie, wzorze i kształcie. Mam nadzieję, że poradzę sobie sama z tym tematem w oparciu o zawarte informacje jakie przekazujesz nam w postach. Podoba mi się to jak piszesz, jakie tworzysz zdjęcia/zestawienia… zresztą wszystko mi się podoba na Twoim blogu.
Dziękuję, pewnie jeszcze kiedyś uruchomię te analizy, ale póki co muszę więcej pisać, bo brakuje mi tego. W prostocie tkwi siła, zgromadź prostą bazę w ulubionych kolorach i staraj się znaleźć dla siebie jakiś fajny akcent – może biżuterię, apaszki, może jakieś charakterystyczne zegarki lub torebki. A może jakiś oryginalny makijaż :)
Dzięki za odpowiedź i podpowiedź :) To jest bardzo dobry trop! Pozdrawiam :)
Popełniłam wszystkie błędy, o których napisałaś. Ale jestem dobrej myśli. Przede mną nowe wyzwanie zawodowe i zrobiłam z tej okazji przegląd szafy. Z masy „rewelacyjnych”, „bardzo ładnych” i „może do tych butów” ubrań zostały trzy koszule, kremowa koszulka, dwie spódnice, spodnie i marynarka. Kilka rzeczy wisi w strefie „nie jestem do końca pewna”, a reszta przechodzi kwarantannę. Zostawiłam ubrania w neutralnych kolorach (beż, biel, szary, krem i róż – ten ostatni na koszuli jest jak najbardziej neutralny). Co będzie dalej, zobaczymy!
A dalej będzie to, że znajdziesz dla siebie coś charakterystycznego, co podbije tę bazę np. jakiś fajny rodzaj naszyjników albo oryginalne kolory ust i będziesz bardzo pewnie się czuła i będziesz chciała więcej, prościej, dobitniej :)
Magiczne ,,jak schudnę” i ,,jak urodzę” – totalne powstrzymywacze wszystkiego, ze stylem ubierania na czele, przynajmniej u mnie.
Pierwsze dobrej jakości ubrania w szafie zawsze kupowałam nosząc rozmiar 34, a w poprzedniej ciąży jedyną ładną rzeczą, którą nosiłam, był zegarek i obrączka . Jak to czasem dobrze obejrzeć swoje zdjęcia z takiego okresu i zmienić myślenie…
Teraz szczęśliwie najbardziej utożsamiam się z działaniem na poziomie punktów 7 i 9.
Oczywiście w pewnym sensie jest taki stan rzeczy uzasadniony logicznie – ciało w ciąży się zmienia tylko na pewien czas, ale w gruncie rzeczy, jak się lubi prostotę i ma się fajny pomysł na dodatki to można i ten okres w miarę fajnie przetrwać. Bardzo się cieszę, że jesteś na tych końcowych punktach :) Ja też, przynajmniej tak myślę, bo naprawdę wiem, czego chcę.
Zgadzam się z hasłem przewodnim Twojego wpisu Mario.
Moje początki były trudne bo w głowie miałam rzeczy, na które nie mogłam sobie pozwolić z powodów finansowych. Później zaczęłam zarabiać i otworzyły się nowe możliwości realizacji marzeń. Pamiętam mój pierwszy zakup, ponieważ nie obyło się bez bólu portfela ;) To był klasyczny, wełniany czekoladowy płaszczyk do kolan, zakupiony za 220zł, co lata temu było szczytem mojego burżujstwa ;) Używałam go do zdarcia i rozstałam się z nim z łezką w oku. Mój pierwszy świadomy zakup.
Na przestrzeni lat zauważyłam, że największą przeszkodą w realizacji własnych stylowych założeń jest brak cierpliwości. Mówię o cierpliwym czekaniu na „tę” konkretną rzecz. W wakacje zadowoliłam się taką namiastką z Zary, bo zabrakło mi cierpliwości w czekaniu na upragniony sweter. Wiedziałam,że jakość kiepska, widziałam,że wykonanie kiepskie, a mimo to z uwagi na kolor kupiłam rzecz, nie wartą wydanych pieniędzy. Ledwie przyszyte guziki i słaby materiał odebrały mi później całą radość z kolorystycznego łupu. A wystarczyło być cierpliwym…
Otóż to – nie dać się sprowokować do zakupu namiastek. To jest największy problem, zwłaszcza wtedy, jak się pojawia na horyzoncie jakaś okazja typu wesele, obrona, wyjazd itd. Kurczę, myślenie na zasadzie wszystko mam powinno pomagać w takich chwilach. Trzeba kombinować z tym co jest w szafie i tak jak piszesz: czekać, nie napalać się na szukanie konkretnych rzeczy, tylko czekać aż one same na nas wpadną :)
Co do wpadania rzeczy na nas to właśnie moja cierpliwość została nagrodzona przez Wólczankę:)
Mam na kompie zakładkę pt „Poczekalnia”, gdzie siedzą linki z rzeczami, które mi się podobają lub też planuję zakupić. Ta zakładka daje mi czas na przemyślenie, czy na pewno ta rzecz jest spójna z resztą i czy nie jest to chwilowa zachcianka.
Właśnie od dłuższego czasu podziwiałam dwie koszule z Wólczanki marząc o zakupie choć jednej z nich do pracy, ale mój stoper w głowie nie pozwala mi wydać na koszulę więcej niż 150zł. A tu proszę, dzięki aktualnej promocji mogłam zakupić obie nie przekraczając założonej z rozsądku kwoty :) Warto czekać :)))
Mario, ja znowu mam wrażenie że się motam – lubię, dobrze się czuję i całkiem ładnie mi w nieco eleganckich rzeczach- lakierkach, sukienkach, marynarkach, spodniach-marchewkach ale materiałowych… a z drugiej strony myśląc o lecie jakoś trudno mi wyeliminować t-shirty… krótkie spodenki, buty sportowe… No i tu widzę taki rozdźwięk z którym nie bardzo wiem co zrobić;/ Mam 23 lata, i o ile na co dzień ta pierwsza wizja mi nie przeszkadza, o tyle na wyjazdach, czy w pracy wakacyjnej już mi bliżej tego drugiego wizerunku. Co tu można by zrobić?
Styl, który opisałas, jest mi tak bliski (marchewy materiałowe <3) że nie będąc Marią, wcisne się między tzw. wódkę a zakaske i spróbuję coś doradzić :) Ja od wielu lat w miesiącach "wakacyjnych" trzymam się uniformu: do pracy sukienka szmizjerka z lnu lub tencelu lub lniana koszula + spodnie materiałowe zwezane ku dolowi, także z tencelu lub z wiskozy, do tego skórzane sandały na grubszym słupku. Na wyjazdy zabieram dokładnie te same rzeczy + jedną parę nieprzekombinowanych (bez przetarc i zdobień) szortow oraz jedną rozkloszowana spódnice przed kolano i "minimalistyczne" sandały, a najlepiej japonki, ale takie trochę bardziej zabudowane, z paskiem za piętą, żeby nie kłapały. Wszystkie te rzeczy mogą posłużyć do tworzenia zestawów w stylu takim, o jakim właśnie piszesz – nieco eleganckim, ale jednocześnie pozbawionym "zadęcia".
Ach proszę się wtrącać ;) Dziękuję za odzew :D
Mieszać wszystko ze sobą – być luźnym, ale jednocześnie eleganckim. Tzn. mieć z tyłu głowy, żeby wszystko wyglądało na ogarnięte i spójne. Jak np. chcesz wygodnego zestawu typu szorty koszulka, to postaraj się żeby nie było żadnych kiczowatych wzorków, strzępień tylko stonowane pasujące do siebie kolory i jakieś dyskretniejsze sportowe buty. Coś na wzór preppy lub sportowej elegancji. Fajnie adven opisała swoje zestawy.
Dziękuję :) Rzeczywiście brzmi sensownie, pewnie właśnie wzory/wykończenia mają duży wpływ na mój odbiór a nie zwróciłam na to uwagi, że to może być „ten” szczegół ;)
można przestać stwarzać sobie problemy:) minimalizm jest fajny, praktyczny i w ogóle, ale to ciuchy mają być dla Ciebie, nie Ty dla nich. dlaczego chcesz rezygnować z rzeczy, które lubisz? wakacje to świetna okazja, żeby dać sobie trochę luzu.
Nie do końca jest tak, że chciałabym zrezygnować z czegoś co lubię, ale bardziej wybierać coś co wygląda lepiej, spełnia funkcje, a nadal jest wakacyjne. Takie t-shirty- dość tanie, łatwo dostępne, ale rzadko który ładnie odszyty, nie skręcający się w szwach, nie mający „zabawnych” nadruków(a jak nie ma to często wygląda jak przyduża bluzka do w-f). Bardziej chodzi o to co by można było zmienić lub jaki kierunek obrać żeby nie wpadać w skrajności takie jak opisałam(a ja sie tak czuję, dla kogoś to nie musi być skrajne). Opisując mój przypadek miałam nadzieję że ktoś spojrzy na to z innej strony i proszę- dwie osoby wniosły coś na co mogę zwrócić uwagę porządkując/planując zawartość szafy. O to chyba chodzi w komentarzach.
Pomyślałyście kiedyś że nasze mamy/babcie nie nosiły tego typu bluzek? Że były szyte w innym kroju z nieco innych materiałów? I bardzo ładnie wyglądały. Albo trampek czy innych części garderoby?
Co mi pomogło:
1. Znajomość swojego typu kolorystycznego- etap 1: wywaliłam wszystkie „niemoje’ kolory, etap 2: wywaliłam te w których co prawda wyglądałam dobrze, ale nie czułam się w nich najlepiej.
2. Uświadomienie sobie że co innego podziwiać jakiś styl na kimś, a co innego samej się w nim dobrze czuć.
3. Zdałam sobie sprawę, że nie jestem w stanie podobać się wszystkim, a mój styl ma przede wszystkim podobać się mnie samej, liczę się ja i moje dobre samopoczucie, a nie odbiór innych (niby podstawa, ale ile lat zajęło mi zrozumienie tego faktu!)
4. Opracowanie uniformów i ulubionych sylwetek na różne pory roku i różne okazje. Teraz ubieranie się naprawdę sprawia mi przyjemność. Jestem na etapie kiedy mogę stwierdzić że jestem zadowolona ze swojej szafy!
Co mnie hamowało na drodze do własnego stylu:
1. Przede wszystkim brak akceptacji samej siebie. Nie akceptowałam swojego typu urody, bo stonowane lato to nie jest typ kolorystyczny promowany w magazynach modowych, a w Polsce ta kolorystyka jest tożsama z nudną, szarą, myszowatą itp. Ciężko mi było zaakceptować to co naprawdę lubię ( jakkolwiek idiotycznie to brzmi), wydawało mi się że własny styl równa się bycie niesamowicie oryginalnym, wyróżniającym się z tłumu, że stylizacje muszą być skomplikowane itp. Na siłę próbowałam być kimś kim nie jestem.Tym czasem najbliższy memu sercu jest styl girl next door który nie jest może spektakularny, ale dobrze się w nim czuję i dobrze w nim wyglądam.
2. Przekonanie że nie można ciągle ubierać się tak samo. Dziś mam kilka ulubionych sylwetek które powielam. Jak coś mi się bardzo spodoba to potrafię w tym chodzić cały tydzień ( z zachowaniem zasad higieny oczywiście:))
Oczywiście nie było by takich dobrych rezultatów gdyby nie ten blog! Najbardziej przydatne były dla mnie posty o tym samoakceptacji, wszystkie te które zachęcały do wejrzenia w siebie i analizy własnych upodobań oraz post na temat jak czerpać inspirację ze zdjęć.
Bardzo jest mi miło to czytać. Mnie się cały czas wydaje, że większość ludzi chciałaby być wyraźna na siłę, że nie potrafią dostrzec siły tkwiącej w łagodności. Nie ważne jaki jest sposób na siebie, ważne że on jest – dlaczego laski tego nie kumają? Konsekwencja, jakakolwiek by ona nie była, zawsze będzie prędzej czy później zauważona, a i pewnie doceniona. Dla mnie właśnie takie style troszkę wycofane też są bardzo atrakcyjne. Ja przynajmniej takie bardzo doceniam.
TEORETYCZNIE wciska się nam – kobietom- że bycie sobą jest najważniejsze. W praktyce – mam na myśli chociażby te wszystkie metamorfozy w gazetach i tv, okazuje się że jest jakiś ideał do którego każda kobieta powinna dążyć. Myślę że młode kobiety często nie wiedzą jaki chcą mieć styl. Natomiast pragną być podziwiane, seksowne, atrakcyjne. Oczywiście, nic w tym złego. Nie podoba mi się tylko przekaz płynący zewsząd, że jest jakiś uniwersalny sposób by to osiągnąć, w końcu każda z nas jest inna.
właśnie.. stylu nie kupisz, a dobre markowe ubrania też Ci go nie zagwarantują. Super wpis!
Dzięki Tynko :)
„Wyostrzenie sobie zakupowego radaru wyłącznie na rzeczy pasujące do koncepcji”
Wazny podpunkt.
Ja czuję jak mój styl ewoluuje. Podoba mi się to szukanie stylu odzwierciedlającego mnie. W sumie ten dotychczasowy tez byl mna, ale… ja sie nieco zmienialam :)
Dzięki Tobie Mario zwracam uwagę nie tylko na kolory, ale i fakturę, material. Kolor moze byc ok, ale cos sie gryzie w wizji – zbyt klasycznie, sztywno – a mnie lepiej w miękkich fakturach.
Ostatnio jakas rewolucja butowa u mnie trwa. Zaczynam zmieniać kierunek. Tylko ze w sumie nie wiem dokąd isć bo to co mam (połowa) przestaje mi sie podobac, ale boje sie wymiec pochopnie na cos co tez nie okaze sie to „moje”.
Ja też mam problem z butami, w takim sensie, że bym za dużo par chciała :) Chyba się skuszę na jeszcze jedne birki, bo po prostu są wspaniałe te moje czarne i chciałabym jeszcze jakoś lato sobie urozmaicić. Ale to jeszcze jest do przemyślenia.
Ja z kolei mam lęk przed zakupami, bo zdarza mi się ostatnio że coś mi się bardzo podobalo, a dwa miesiące później nie pasuje do mojej wizji. A buty to drozszy zakup i długo się znaszają. Zamierzam pochodzić po sklepach i podumać. Może coś mi się spodoba, bo coś na lato potrzebuje.
Szczerze mówiąc, to nigdy nie miałam takich problemów, szczęściara ze mnie :) Zawsze jakoś intuicyjnie czułam co będzie dla mnie dobre, z resztą nie tylko w kwestii ubrań. I nie tylko ja to widzę, bo usłyszałam ostatnio dwa największe komplementy: od przyjaciółki, że zawsze rozpoznałaby mnie nie widząc mojej twarzy, bo wyglądam „tak samo” (może dziwnie to tu brzmi, ale miało zdecydowanie pozytywny wydźwięk jak to mówiła) i od siostry, że z reguły nie podobają jej się moje ubrania i nie rozumie moich zakupów, ale potem patrzy na mnie i zawsze wyglądam super :D Gdybym miała go określić jednym słowem, byłoby to „tomboy”. A rozwiajając: musi być mi wygodnie-większość moich ubrań, pomijając buty i bieliznę, jest po prostu za duża (i zdecydowanie nie rozumiem co jest wygodnego w jeansowych rurkach, ale to może dlatego, że rozwaliłam chyba ze 2 pary siadając po turecku), musi być konkretnie-czyli żadnych małych wzorków, żadnych cienkich sweterków, koronek, adidasów! itd, musi być z charakterem i trochę „hipstersko”- żeby się wyróżniać. Muszę to przyznać, że lubię się wyróżniać i nie widzę w tym nic złego. Mam dosyć charakterystyczną urodzę i włosy co łatwo jest wykorzystać jako atut. Po dodaniu wszystkiego wychodzi taki obrazek: czarne, wygodne buty (botki na koturnie, pantofle „komunijne”, trampki na koturnie, ewentualnie bordowe conversy); błękitne jeansy boyfriendy spięte czarnym, skórzanym paskiem (ostatnio dołączyły do nich ogrodniczki, które wyglądają w sumie tak samo, tylko nie potrzeba do nich paska, luźniejsze jeansowe szorty i kryjące czarne rajstopy też są spoko); za duża koszulka/bluzka może być biała, czarna, w paski albo z Davidem Bowie, mile widziany spory dekolt; czarna, rozpięta skóra (ostatnio na zmianę z zielonym bomberem, jakaś luźna marynarka, kurtka jeansowa, albo bardzo duży sweter jak jest cieplej też są spoko); duża/bardzo duża torba materiałowa, żeby schować laptopa, zeszyty i jedzenie na uczelnię-obecnie najczęściej wybieram taką z motywem krowy, wielkość praktycznie do kolan; do tego zawsze pomalowane mocno usta, mała, srebrna podkowa w nosie, ciemnoróżowe okulary na pół twarzy i bardzo dużo blond loków z widocznym odrostem (naoglądałam się za dużo francuskich filmów i teraz marzy mi się powrót do naturalnego koloru, ale wszyscy mi mówią, że te odrosty super wyglądają, tak z charakterem). Noszę też sukienki i spódnice: sukienki mam chyba wszystkie czarne wygodne, a spódnice co prawda mało w moim stylu, bo mam kilka rozkloszowanych, ale jeśli zamiast wkładania do nich dopasowanej koszulki/koszuli założy się na wierzch luźną bluzkę, zyskują zupełnie inny charakter i wyglądają bardziej po mojemu. Oczywiście czasem mam ochotę wyglądać trochę inaczej, seksowniej/kobieco, ale wtedy po prostu zakładam czarną, skórzaną mini, bieliźnianą sukienkę, albo bordowe obcasy.
No te dwa komplementy to rzeczywiście budujące. I jeszcze ten komplement dotyczący odrostów też miodzio :) Właśnie tak sobie tomboya wyobrażam, że w wersji kobiecej jest mega seksowny. A jaką masz skórzaną kurtkę? Ramoneskę?
strasznie chciałabym Cię zobaczyć na żywo:) cudowny opis, miłe urozmaicenie od wszechobecnych prostych krojów i neutralnych kolorów.
Świetny wpis! I czytając komentarze – faktycznie najlepiej określić co się lubi nosić wychodząc spóźnionym do pracy :D
Ostatnio zaczęłam zwracać uwagę na skład. Przez to większość ubrań z sieciówek odpada w przedbiegach, bo ma poliester. A te spojrzenia ochrony jak grzebię przy bluzce <3
Czuję się coraz bardziej świadomym kupującym. Pierwsze to kolory – przykładam bluzkę do lustra i już wiem czy to czy to nie to. Drugie skład. Trzecie – przymierzalnia, a tam jeśli cokolwiek gryzie, odstaje, jest niewygodnie, prześwituje lub po prostu mi nie pasuje i wyglądam jak klocek to out. Takim sposobem pozbyłam się z szafy sporo ubrań, których nie ubrałam ani razu, które ubrałam raz, bo przecież kupiłam, które zrobiły się za małe – przestałam się oszukiwać, że nagle schudnę (ale oddałam mamie na strych więc zawsze jest szansa ha)
I to wszystko dzięki Marii! Mario co by nasze szafy bez ciebie zrobiły <3
Hihi, fajnie. Takie analizy w sklepach odchodzą, no to super :) A ja to już wszystko online kupuję praktycznie. I o dziwo nie zawodzę się na odstawaniu kolorów od rzeczywistości. W miarę fajnie wszystko wychodzi.
Dla mnie najwieksza przeszkoda jest rozmiar. Półtora roku temu przytyłam – kilka kg, pół rozmiaru. Ale od tamtego czasu cieżko jest mi sie zdecydować na zakupy czegoś super wymarzonego, bo przecież zaraz na pewno schudnę.
I w sumie pokonałam po cżesci ta barierę przez odkrycie secondhandow – łatwiej wydać pieniądze ktore sa tylko ułamkiem wyjściowej ceny. Plus tam trzeba zawsze przymierzac, wiec jak juz decyduje sie na zakup, to tylko wtedy kiedy dany ciuch leży idealnie. Co nie zawsze miało miejsce przy zakupach przez internet.
Tak czy inaczej, niestety gdzies tam w głowie oszczędzam na tzw lepsze czasy (czyt.szczuplejsze).
A co jest plusem – czytanie tego bloga bardzo poukładało mi w głowie, plus doprowadziło do innych blogów ktore sa stylowa inspiracja. Najpierw trafiłam na nurt minimalistyczny, ale po kilku miesiącach zdałam sobie sprawę, ze o ile identyfikuje sie z filozofia wolniejszego życia i porządkowania przestrzeni, o tyle minimalistyczna estetyka ( proste kroje, tylko bazowe kolory) to kompletnie nie moja bajka.
Tak czy inaczej Twój blog zmuszał do poszukiwań własnej drogi, i po kilku miesiącach rozmyślań z zadowoleniem muszę powiedzieć ze chyba coraz lepiej mi idzie :-)
Inspiruj dalej..
Cud miód takie rzeczy czytać :) Mnie też estetyka minimalistyczna nie przekonuje, zwłaszcza na mnie. A dookoła tyle fajnych rzeczy, można się do woli inspirować. Co mi przypomniało, że powinnam też iść do lumpka i jakichś fajnych jeanów dla siebie poszukać.
Często się spotyka odkładanie w ogóle życia, nie tylko budowania garderoby na „jak się dorobię/ jak zmienię mieszkanie/jak schudnę/ jak zmienię pracę itd. A to wszystko teraz co się dzieje jest „na chwilę, przejściowe” , a właściwie trwa latami i życie przecieka przez palce…
Co do mojego stylu, to intuicyjnie wyczuwałam jakie kolory są dla mnie korzystne i zakupy zwykle zaczynałam od wyławiania wzrokiem pasujących mi kolorów. Przyznaję się też do niepotrzebnych zakupów z ciucholandów lata temu (teraz na szczęście żadnego nie mam po drodze) i na przecenach. Bywało, że moja szafa wyglądała niczym ze sklepu, pełno ubrań z metkami. Zwykle to były takie ciuchy imprezowe, a na wyjścia i tak zakładałam inne sprawdzone zestawy…no ale to lata świetlne temu… Po urodzeniu drugiego dziecka, kiedy większość ciuchów była dla mnie za ciasna kupiłam kilka zestawów i utwierdziłam się w przekonaniu, że nie znoszę sportowego stylu, który wydawał mi się słuszny przy małym dziecku. Teraz przebywam na wychowawczym, bardzo mi utkwił w pamięci Mario Twój post o tym, żeby nie zbabieć i przekładam to też na strój. Nawet ganiając za ruchliwą trzylatką nie zakładam polaru ani adidasów, co nie znaczy, że się stroję w zwiewne sukienki. Podążam w kierunku french chic, często w wersji nieco stuningowanej na potrzeby piaskownicy;) Czasem zazdraszczam mojej siostrze, która ma cudne ciuchy do pracy (ciekawe czy to czyta;) U mnie wywalenie zawartości szafy w pewnym momencie okazało się koniecznością, bo po prostu w rzeczy nie mieściłam się, a nie chciałam właśnie odkładac na „jak schudnę. Teraz moim celem jest po prostu „wypłaszczenie” brzucha, żeby ciuchy lepiej leżały.
O ja, mamy więc bardzo podobnie. Też się biję z myślami czy butów sportowych sobie nie kupić. Ale chyba to nie byłby za dobry pomysł. Jak mam na sobie moje mokasynki lub półbuty to się jakby czuję bardziej zobowiązana, żeby reszta stroju też była ogarnięta. A wiadomo jak to jest ze sportowymi butami. Mogę stracić coś, co już przez ten czas bez nich wypracowałam. Także lepiej chyba jakieś fajne skórzane półbuty mieć, niż trampki.
Pozwolicie ze sie wtrącę w obronie trampek;-) Lubie byc elegancka i poukładana, i cieszę sie ze codzienna praca w biurze daje mi do tego pozytywnego kopa ( gdyby nie biuro gdzie miałabym nosić wszystkie pary moich ukochanych szpilek). Wiec kiedy mam na sobie taki zestaw, w którym czuje sie swietnie, nie chce go zamieniać na dżinsy i thisr tylko dlatego ze ide z dziećmi na płac zabaw. I wtedy właśnie z pomocą przychodzą trampki:-) założone do sukienki midi czy granatowych chinosow w mig odmieniaja całokształt. Daja wygodę ale nie odejmują poukładania.
Racja, tylko jak sytuacja jest odwrotna, czyli nie bardzo są okazje, że się człowiek musi elegancko ubrać, to trampki prędzej czy później rozleniwiają :)
U mnie to jest syndrom soboty. Przeznaczam ten dzien gownie na sprzątanie- pranie – bieganie po spożywczakach. Zakładam cokolwiek rano i zostaje w tym cały dzien.
Którejś soboty miałam odprowadzić córkę na bal mikołajkowy do przedszkola, dopiero na miejscu sie okazało ze to bal dla dzieci ORAZ rodzicow. Wszyscy byli wystrojeni, a ja w dzinsach, t- shircie i płaskich półbutach. Czułam sie tam fatalnie, i to uczucie mi ostatecznie uświadomiło ze styl sportowy czy girl next door jest absolutnie nie dla mnie.
Ja dzięki Marii zrobiłam porządek w szafie i w głowie. Dzięki analizie kolorystycznej pozbyłam się kilku ciuchów, nowe kolory testuję przez zakupy w ciucholandzie. Czytając tutaj wpisy poukładałam sobie wszystko i dumnie doszłam do wniosku, że moja szafa jest bardzo spójna i kompletna, intuicyjnie wiedziałam co dla mnie dobre, choć była może nieco przeładowana. Nie miałam problemu z odkładaniem znalezienia stylu, nie byłam też zbyt radykalna. Mario dałaś mi wskazówki co do zakupów, czyli oprócz koloru zwracam uwagę na jakość, zastanawiam się (nawet w lumpeksie) czy dana rzecz pasuje do całości mojej szafy, czy jest to coś takiego do czego będę chciała dopasowywać pozostałe części garderoby, no i nie kupuję już rzeczy które PRAWIE spełniają moje oczekiwania, nie idę na kompromisy.
Mój styl to prostota, krąży wokół french chic z odrobiną romantyzmu, czasami chcę z czymś delikatnie zaszaleć, czymś się wyróżnić i wtedy gram dodatkami, szalikami, wisiorami.
Marysiu dziękuję :) teraz codzienność jest łatwiejsza.
Gratuluję wpisu! Powiem szczerze, że opisałaś wprost i konkretnie, co krążyło w mojej głowie od paru tygodni w formie wolnych i niepoukładanych myśli.
Teraz, kiedy zdecydowałam, że jednak rock jest u mnie silniejszy i chyba nawet bardziej zgrywający się z moją urodą od romantyzmu, zdecydowałam się na zmianę stylu, ale uznałam, że głupotą byłoby wyrzucać tych wszystkich pięknych ubrań, jakie mam w szafie. Po prostu będę wykorzystać to, co mam w szafie i dokupywać rzeczy według nowej wizji. Wyrzuciłam, co było naprawdę stare/miało zabójcze dla mnie krzywdzące fasony, potargane/sprane, ładniejsze oddałam kuzynce, ale resztę zostawiłam. Będzie się to łączyć wraz z romantycznymi rzeczami.
Dla mnie niemożliwym do wyrzucenia są ubrania uszyte przez moją mamę, tutaj nie mogę się przełamać i te całe slow fashion zawodzi ;) Zdaję sobie sprawy, że często są to dobre materiały, dopasowane fasony do mojej sylwetki i po prostu są to piękne rzeczy.
Ja uprościłam swoją szafę aż za bardzo i teraz potrzebuję jakichś akcentów kolorowych bo mam same granaty, czarny, szary i biały. Najbardziej chciałabym czegoś w chłodnym, ale nie pastelowym odcieniu różu, a w sklepach same łososiowe albo inne za ciepłe lub zbyt jaskrawe kolory ;(
a może coś takiego… http://www.decobazaar.com/produkt-szaliczek-z-jedwabiu-4967345.html
i jedwab, w dobrej cenie
W budowaniu mojego stylu, przeszkadza mi mój brak akceptacji swojego wyglądu. Chciałabym ubraniem odwrócić uwagę od twarzy, a teraz po ciąży i od figury. Na złość lubię ubiór jednokolorowy i zazwyczaj w neutralach.
Kiedyś swój brak atrakcyjności przekuwałam wiedzą. Teraz mam córkę i chcę, żeby ona nie uwewnętrzniła sobie moich kompleksów.
Uczę się zatem być atrakcyjną, a ten blog baaaardzo pomaga:)
Najpierw pragnę Ci Mario podziękować za poczynioną pod wpisem o weselnych kreacjach sugestię dotyczącą tiulowej spódnicy na wesele – ta z Mosquito w kolorze szarym okazała się strzałem w dziesiątkę! Dobrałam do niej granatową bluzkę z satynowanym przodem, krótkim rękawkiem i dekoltem w łódkę. Do tego perełki i beżowe szpilki. Czułam się pięknie, kobieco oraz byłam przekonana, że kolory i fason pasują do mojej „wizji” stylu.
Twój blog ogromnie pomógł mi w zrozumieniu, jakie ubrania lubię na sobie, jakie tylko na kimś (patrz wspominany już w komentarzach minimalizm estetyczny). „Klimat” odnalazłam w tym, co fascynuje mnie na co dzień: mgliste, deszczowe krajobrazy Szkocji, łagodne przygaszone letnie popołudnia, filmy z lat 50. i romantyczna kobiecość. Jestem zgaszonym latem, i jak komentująca wyżej Jorun miałam spore problemy ze zrozumieniem swojego stylu i zaakceptowaniem korzystnej bazy kolorystycznej. Próbując nadać sobie wyrazistości nosiłam dużo czerni i czerwieni., farbowałam włosy na rudo – uważam, że te eksperymenty były mi potrzebne do zrozumienia, że czasem mysi ciemny brąz wcale nie jest najgorszym kolorem włosów, a granat to równie uniwersalna jak czerń baza wyjściowa.
Zrozumiałam w końcu, że mam nie najłatwiejszą do ubierania sylwetkę i że bycie w miarę szczupłą nie oznacza automatycznego posiadania figury modelki. Nie pasują mi tak uniwersalne rzeczy jak spodnie rurki i zbyt luźne bluzeczki z nadrukami, czy oversizowe swetry, ale wiem już czym podkreślać swoje atuty. Rozkloszowane spódnice, podkreślona talia, długie kardigany, dopasowane bluzki i dekolt w łódkę lub pod szyję by poszerzyć ramiona. Na resztę fasonów w sklepach nawet nie patrzę, to bardzo ułatwia zakupy, bo po prostu ogranicza wybór.
Wciąż zdarza mi się popełniać zakupowe błędy, ale twierdzę, że narzucenie sobie koncepcyjnych ograniczeń tak naprawdę obdarza wolnością. Nie trzeba przeszukiwać stosów ubrań w poszukiwaniu tych idealnych. Po prostu: jest albo nie ma, lista kryteriów spełniona albo nie.
Mój ubraniowy hit: lniana sukienka z haftem richelieu należąca do mojej Mamy w jej czasach studenckich. Nieodmiennie piękna i niezniszczalna. Teraz sobie myślę, że to w niej zawsze czułam się jak „prawdziwa ja” i to ona stała się moim fundamentem stylu.
Bardzo spodobał mi sie Twój post. Sama lubię taką stylistykę, uwielbiam styl romantyczny właściwie od dziecka, i taka właśnie jest moja wymarzona garderoba. Przeszłam etapy fascynacją french chic, minimalizmem, ale niestety w ogóle się to nie sprawdzało na mojej figurze gruszko-klepsydry.
Część ubrań już mam, sylwetkę i standard mam, mam też w czym chodzić na co dzień. Brakuje mi jednak tych „extras” typu tiulowa spódnica, miękki kaszmirowy sweterek w jakimś jasnym, pudrowym kolorze. Ostatnio uporządkowałam szafę, wyciągnęłam letnie sukienki i spódnice i postanowiłam że na nowy sezon kupuję tylko płaskie sandały. Być może odwyk zakupowy pomoże mi ostatecznie wyklarować wizję i na nowy sezon poczynić naprawdę przemyślane zakupy. Mam nadzieję, że wytrwam :D
Z tym odwlekaniem masz całkowitą rację.. „kiedy schudnę, kiedy będę miała czas i dobre samopoczucie”. Od dziś postaram się skorzystać z rady zmiany w swojej szafie małymi kroczkami :-) Bardo przydatny wpis !
ja zawsze sobie mówiłam że od wiosny zacznę się lepiej ubierać od wiosny schudnę, od wiosny zacznę ubierać ą bluzkę… nie ma co czekać zaczynam od dziś, od teraz małymi kroczkami – konsekwentnie bo duże zmiany to tysiące małych kroczów POWODZENIA
Bardzo fajny post. Ja w zasadzie, od roku wiem co chce nosic i w czym sie dobrze czuje. Zbudowalam dobra base i mieszcze sie w szafie z dwoma szufladami wraz z kurtkami na wszystkie sezony (szafa Ikea Nordi- to nie reklama). Minimalistycznie, ale w koncu wiem kazdego dnia co na siebie wlozyc. Czasem mnie kusi cos nowego kupic, ale wielkosc szafy mnie ogranicza (dlatego ja kupilam :))
Moja praca nad własnym stylem trwa już jakieś 2 lata. Przez ten czas miałam okazję przekonać się co rzeczywiście mi pasuje a co nie, na co zwracać uwagę. Doszłam do wniosku, że trzeba przede wszystkim słuchać siebie. Już wiem, że nie lubię oversizowych ciuchów bo czuję się w nich jak w worku. Już wiem, że kiedy chcę kupić kurtkę ciemnozieloną to chcę ciemnozieloną a nie bordową chociaż inni twierdzą, ze lepiej w niej wyglądam. Już wiem, że chociaż sweter ma piękny kolor ale kiepski fason to powinnam zostawić go w sklepie. I wiem nade wszystko, że jeśli kupuję coś z zamiarem przeróbki krawieckiej to prawdopodobnie do tej krawcowej nie dotrę. Gdzieś przeczytałam, że idealne ciuchy to te w których się chodzi a nie te które zalegają w szafie. A co mnie deprymuje ? Trudność w znajdowaniu ciuchów, które zarówno dobrze leżą, mają idealny kolor i jednocześnie są dobrej jakości a przy tym nie czyszczą kieszeni …
och Mario utknęłam na pkt 6b i dalej ani rusz nie umiem dodać czegoś od siebie – ciągle jestem nie zadowolona, ciągle mi się coś nie podoba, wpadam na nowe pomysły i zaraz tracę do nich zapał bo dochodzę do wniosku że nie o to mi chodziło help Mario!!!!
Mi zorganizowanie wlasnej nowej szafy trwalo dosc dlugo . Pamietam gdy bylam w ciay to postanowilam sobie ze bede nosic tylko sukienki .. Ale od pomyslu do realizacji trwalo dobre 2 lata . Przed ciaza nosilam sporadycznie spodnice , a sukienek prawie wcale . Moja corka konczy 9 lat , a ja smialo moge przyznac ze on jakisc 4-5 lat mam w szafie najwiecej sukienek , w lace nie chdze praktycznie w ogole w spodenkach , nawet w zimie mam coraz wiecej spodnic . Jestem bardzo zadowolona z mojej szafy , ale zrealizowanie mojego pomyslu trwalo kilka lat .
Zgadzam sie ze stwierdzeniem ze ”styl jest w głowie a nie w szafie”. Styl to zestawienie naszych indywidualnych osobistych wyborów. To nasz charakter. To jak wyglądamy podlega naszemu charakterowi. I choc np. będę podziwiać styl koleżanki to nigdy go nie osiągnę bo nia nie jestem, jestem sobą. Mam wrażenie ze obecnie za duzy nacisk sie kładzie na ”Wyrobienie/Wyuczenie” stylu. Mam wewnątrz przeczucie ze to trochę sztuczne. Trzeba wydobyć swój styl z tego co i tak już mamy..doszlifować. Ale całkowicie zmienić i wyuczyć sie nie da. Swiat nie lubi sztuczności i zawsze ”wyjdzie” na wierzch jeżeli zmuszamy się do czegoś. Lepiej doszlifowywać własny styl ,na sile nie zmieniając.
Bledy zdiagnozowałaś bezbłędnie: odkładanie w czasie i rewolucja ”na już”. Ja kilka lat temu nauczyłam się by nie odkładać w czasie. Jak czegoś nie nosze obecnie z jakiegoś powodu to juz nie założę nigdy. I leci do oddania.
Świetny post. :)
Prace nad moim stylem zakończyłam mając 12 lat (to nie żart, a bynajmniej jak można zobaczyć na zdjęciach nie jest to styl dziecięcy ani nawet dziewczęcy) więc tego typu rozterki są mi obce, ale to bardzo rozsądne podejście do sprawy. Za to gdy się go raz opracuje ma się rozwiązanie na bardzo długi czas. U mnie funkcjonuje już 20 lat z bardzo drobnymi zmianami wynikającymi ze zmiany mody i świadomości własnego ciała. Dlatego warto pracować nad stylem pomimo długich poszukiwań :)
Mario, od dawna czytam Twojego bloga, ale raczej nie komentuję. Wracam często do starszych postów, rownież tych o analizie kolorystycznej, gdyż nadal mam duży problem, by określić swój typ kolorystyczny…
Popełniłam wiele błędów kupując ubrania, ale teraz rozumiem, że instynktownie ciągnęło mnie do tego, w czym mo dobrze. Kluczowe okazało się zrozumienie, że budowanie szafy to proces i jako taki potrzebuje po prostu czasu. Wszelkie kompromisy, ubrania „po domu” i „na spacer po lesie” były zgubne, gdyż dawniej kobiety chodziły na spacery w najlepszych sukniach. Były to czasy, kiedy ubrania kosztowały bardzo dużo a nie 9,99 w Zarze czy H&M. Dlaczego więc ja miałam problem, by isc do lasu ubrana tak, jak czuję się dobrze?
W każdym razie dziękuje za bloga, który jest głosem zdrowego rozsądku w całej blogosferze i niesamowitym źrodłem wiedzy o budowaniu własnego stylu.
Dzięki więc Aniu za komentarz. Zawsze jak robimy coś świadomie, poprawia się jakość w tej konkretnej dziedzinie. O ubraniach warto myśleć logicznie, troszkę siebie dyscyplinować, a efekty przyjdą same.