Największy paradoks dotyczący stylu – coś tak indywidualnego i kojarzącego się z wolnością jak styl, potrzebuje ograniczeń, żeby móc w pełni się rozwijać.
Już nie raz stawiałam na blogu tezę, że tylko wtedy będziesz mieć styl i będziesz mogła się nim cieszyć, jeśli zdyscyplinujesz się i obierzesz konkretny kierunek jego rozwoju. Trzeba się w pewnym momencie określić i odrzucić te składowe stylu, które nie idą w parze z pozostałymi. Albo zdecydować się na swobodny miks, tylko dla Ciebie zrozumiały, ale trzymać się go i nie dryfować w inne rejony. I paradoksalnie, właśnie z tą decyzją, przychodzi wolność.
Wyobraź sobie, że jesteś malarzem i malujesz obraz. Przed przystąpieniem do procesu malowania, musisz mieć w głowie jakiś ogólny zarys tego, jak dzieło ma wyglądać. Przygotowujesz płótno. Wybierasz kolory. Zamieniasz coś tak nieosiągalnego dla innych jak Twoje myśli, na coś tak konkretnego i łatwiejszego w odbiorze jak obraz. Ograniczasz swój obraz ramami. I mam tu na myśli zarówno te ramy metaforyczne, w których zamknie się idea obrazu, jak i te ramy fizyczne – drewniane listwy, które mówią, gdzie fizycznie kończy się Twoje dzieło. Wyczerpujesz temat, myślisz o kolejnym obrazie. I tak w kółko.
Czy styl nie jest jak twórczość malarza? Jesteś kobietą i dbasz o swój wizerunek. Codziennie rano działasz według planu. Na podstawie swoich upodobań, przygotowujesz dla siebie ubranie w stylu, który jest przemyślany i spójny. Ubierasz ciało, ubierasz je w kolory, faktury, zapachy. To co myślisz o swoim stylu, odzwierciedlasz swoim wyglądem zewnętrznym. Nie nałożysz na siebie ubrań w pięciu różnych stylach na raz, lecz wybierasz konkretną myśl, którą chcesz danego dnia wyrazić poprzez ubranie. Następnego dnia zmienia się myśl, zmienia się ubranie.Mural przedstawiający obraz „Guernica” Pabla Picasso, źródło zdjęcia
Najlepsi malarze są spójni. Najlepsze obrazy to takie, które mają jeden temat. Jeśli do namalowania jednego dzieła, malarz użyje różnych technik, jeśli zamieści na nim wiele tematów i jeśli będzie się zwyczajnie popisywał i zawrze w nim „wszystko”, to o takim obrazie nie przeczytasz w encyklopedii, nie zobaczysz go w galerii i nie będziesz nawet zainteresowana czymś, czego nie da się streścić jednym zdaniem. Obraz, żeby robił wrażenie, musi być konkretny – musi mieć jeden temat.
W głowie jest mnóstwo różnych myśli, otoczone inspiracjami i podpatrujące inne kobiety, jesteśmy cały czas kuszone do zmian i coraz to nowych zakupów. Postawienie sobie ograniczeń, wyzwala nas, bo dopiero kiedy zamykamy nasz styl w ramach, możemy się komunikować ze światem na najwyższym poziomie. Nasz codzienny wygląd to właśnie obraz – zawartość ram. Postaraj się, by był tak konkretny jak najlepszy obraz. Następnego dnia możesz namalować kolejny obraz, ale fajnie by było, żeby z tych codziennych obrazów powstała spójna ekspozycja. Po pewnym czasie sama zobaczysz, że dojrzewasz do zmian i je wprowadzasz.
Twórczość Picasso nie była jednorodna. Artysta miała w swoim życiu różne twórcze etapy – był okres niebieski, różowy, czarny. Był kubizm, za który najbardziej jest do dzisiaj ceniony. Nie znaczy to, że przez całe życie trzeba być takim samym. Znaczy to tylko tyle, że do rozwoju i do zmian potrzebne są nam solidne fundamenty. Obierając raz konkretny kierunek w którym pójdzie Twój styl, tworzysz sobie taki fundament. Ograniczasz się po to, by pobyć w danej estetyce przez jakiś czas i dowiedzieć się czy ona spełnia Twoje oczekiwania, czy można ją bardziej eksplorować, czy może trzeba znowu zmieniać kierunek.
Gdybyś dzisiaj miała opisać fazę swojej stylowej twórczości, jak ona by wyglądała? Czy jesteś zadowolona ze swojego stylu, czy uważasz, że czas na zmiany?
Podobny wpis: Wizja to wybawienie
Zgadzam się z Tobą, Mario – styl musi być precyzyjny jak skalpel, inaczej pozostanie nieczytelny.
Zmieniałam swój wielokrotnie. Za każdym razem zmiana odzwierciedlała przetasowania, dziejące się w moim życiu – i głowie. Byłam już zbuntowaną małolatą w koszulach po ojcu i wyciągniętych swetrach, studentką flirtującą z japońską modą uliczną (szafę zawalały mi wtedy minispódniczki w kratkę i krawaty, rzeczy, których dziś nie tknęłabym pogrzebaczem), sekretarką w stylu retro (starałam się jak mogłam tchnąć trochę finezji w styl tak zwany biurowy) wreszcie – zbuntowanym niechlujem bez planu. Od paru lat na nowo odkrywam styl gotycki (a właściwie jego mutację zwaną strega) i grunge. Po trzydziestce mam dla siebie zdecydowanie więcej miłosierdzia niż za młodu – uważam, że mogę nosić, co mi się żywnie podoba i często wkładam na siebie rzeczy, na które jako nastolatkę nie było mnie stać. Przykrojone rzecz jasna do ubogaconej o to 20 kilo figury. :D Zadanie utrudnia mi fakt, że lubię proste, funkcjonalne kroje i jasne kolory równie mocno, co szeroko pojęty mrok. W efekcie czasem zdarza mi się wyglądać wprawdzie harmonijnie, ale zbyt mdło jak na mój gust. Nadal pracuję nad najlepszym możliwym zrównoważeniem efektu „wow!” i funkcjonalności. Być może, że za dziesięć lat porzucę zarówno nowoczesną prostotę, jak i wiedźmie łaszki na rzecz czegoś zupełnie innego, czego jeszcze nie jestem w stanie sobie wyobrazić. To podróż, która trwa całe życie.
Ta cała droga, którą przeszłaś wydaje mi się bardzo logiczna, choć każdy z napotkanych elementów jest bardzo wyrazisty. Ale to chyba kwestia jakiego rodzaju „artystą” Ty jesteś. Na pewno nie konserwatywnym czy zachowawczym, tylko oryginalnym, bez skrupułów idącym na całość. No sorry, ale Ty potrafisz nawalić na siebie żelastwa i koronek i wyglądać „normalnie” :)
O, dziękuję. Bardzo przyjemnie coś takiego o sobie przeczytać, gdyż do tego właśnie dążę. ;)
Genialny wpis. Szczególnie zgadzam się z tym, że styl można, a nawet trzeba dopasować do danego etapu życia. Wiadomo, że w wieku licealnym nasz styl będzie się różnił od tego, gdy np. będziemy nosiły w wieku 40 czy 50 lat.
Swoją drogą zadziwiające jak obranie jednego konkretnego kierunku nas wyzwala. Nie latam już po sklepach jak szalona przymierzając wszystko co mi wpadnie w ręce. Wchodzę i wiem czego chce, żadne z ubrań nie leży gdzieś na dnie szafy, z każdego korzystam jednakowo. I wcale nie tęsknię za innymi rzeczami. Tak, jestem zadowolona ze swojego stylu. I to nawet bardzo. Nie muszę już wymieniać szafy co sezon, bo chce być za wszelką cenę modna. Jeśli jakiś trend mi się spodoba to i pasuje to super, jak nie to nie płaczę, bo dobrze mi tak jak jest. Dziękuję Ci za to Mario.
I nawet jeżeli jesteś usatysfakcjonowana tym stanem rzeczy, masz dobre pole startowe do kombinowania. Nie musisz niczego robić po omacku, tylko możesz ustalić względnie spokojną strategię zmiany. Najgorsze to się szarpać i przechodzić drastycznie z czarnego w białe…
Ja powoli odcinam to, czego nie chcę widzieć w swoim stylu. Zamiast Picassa (za którym nie przepadam) wyciągnęłabym tu Michała Anioła, który widział Dawida w bloku marmuru i tylko odcinał to, co niepotrzebne. To lepiej opisałoby wybieranie ograniczeń.
Metoda eliminacji jest oczywiście niegłupia. Ale najfajniej to by było coś wymyślić i tego się trzymać. W sensie nie musieć się przekonywać metodą prób i błędów czy coś będzie mi pasowało, tylko tak dobrze zdecydować już na początku, że te pociągnięcia pędzlem będą od razu bezbłędne.
Uwielbiam Cie czytac! Masz niezwykly dar przekazywania mysli w sposob zrozumialy i logiczny. Cos, co mnie sie po glowie kolata i wprowadza niepokoj, Ty wyrazasz klarownie i z sensem. I od razu wiem, o co mi chodzilo :-D
Ten post pojawil sie w idealnym dla mnie momencie: czuje, ze przyszedl czas na zmiany, na inny okres w tworczosci ;-), na wyprawe w glab ladu, na wyjscie ze strefy komfortu. Nie jestem pewna, czego wlasciwie chce, tym bardziej, ze jestem zadowolona z tego, co juz osiagnelam.
Twoja dzialalnosc ma na mnie duzy wplyw. Co i rusz przypominam sobie jakies Twoje zlote mysli. Np. ze nadanie swojemu stylowi nazwy jest jak postawienie kropki nad „i”. (Mnie sie to do tej pory nie udalo.) Albo zebysmy sprobowaly sie odnalezc w obrazach, w klimatach. Lub zebysmy jednym slowem, jedna sentencja okreslily swoj charakter, styl, sciezke zyciowa – Twoje to joyfear, moje panta rhei. I pewnie dlatego czuje przymus wprowadzania zmian. Po prostu nie usiedze spokojnie!
Wiec zycz mi powodzenia :-)
Wierz mi, że to moje joyfear jest cały czas aktualne, to jest moje największe życiowe wyzwanie, żeby oswajać się ze strachem. Jakie to dziwne, że napisałaś jednocześnie na wyprawę w głąb lądu i na wyjście ze strefy komfortu. Dla mnie te rzeczy się wykluczają. W sensie wyjście ze strefy komfortu uważam jako krok w bok, oddalenie się od tego co mam teraz, żeby zbadać coś czego nie znam. Natomiast wyprawa w głąb lądu to dla mnie jakby krok naprzód i utwierdzanie się, ale mocniejsze w tym co teraz mam. Jak to jest u Ciebie? Czy miałaś na myśli coś innego, czy jedno z tych chciałabyś zrobić?
Rozumiem Twoj tok myslenia. Powinnam moze napisac „w glab NIEZNANEGO ladu”.
Nie, dla mnie to jest jedno i to samo. Strefe komfortu wyobrazam sobie jako nieduzy krag. Opuszcze go bez wzgledu na to, czy zrobie krok w bok, w tyl czy do przodu. W tym kregu czuje sie dobrze, bezpiecznie, nie wiem, co mnie czeka poza nim. Ale chce to sprawdzic :-) To tak samo, jak chec wyruszenia w glab wyspy po tym, jak juz zbadasz plaze. Albo jak zdobywanie Dzikiego Zachodu, gdy wschodnie wybrzeze przestalo miec tajemnice. Wcale nie wiadomo, co nas tam czeka.
W przeciwienstwie do np. Sahary: na kazdym kroku piasek. Niby wiesz, ze gdzies tam ta pustynia sie konczy, ale poki co widzisz tylko piasek. I czujesz sie jak w pulapce. Ja nie chce byc specjalistka od piasku. Nie chce sie zapuszczac w glab Sahary.
Mam nadzieje, ze udalo mi sie objasnic moj punkt widzenia. Mam niestety talent do komplikowania rzeczy prostych… :-D
Jak sie dzis czujesz?
Dzisiaj to zupełnie inna historia. Spotkałam kuzynkę przypadkiem na spacerze, pogadałyśmy sobie od serca. Nie odpuszczę i postaram się, żeby weekend też był dobry :) Dobre porównanie z piaskiem, już rozumiem o co Ci chodzi. Proszę Cię tylko żebyś nie patrzyła na zmiany z perspektywy osoby zagubionej, tylko raczej ciekawej i nastawionej entuzjastycznie.
Ciesze sie, ze dzis jest juz lepiej. Czasem takie pogaduchy od serca dzialaja cuda, bo choc nie zmieniaja rzeczywistosci, zmieniaja nasze spojrzenie na rzeczywistosc :-)
Nie musisz sie o mnie martwic. Dostalam od Ciebie tyle wytycznych, ze musialabym byc ograniczona umyslowo, zeby czuc sie zagubiona ;-) A nie jestem! :-D Czasem tylko przychodzi mi ochota wyprobowac cos innego. I tak jak kiedys uwazalam, ze to zle, ze sprzeniewierzam sie sobie, tak teraz nie mam juz wyrzutow sumienia i sadze, ze to zdrowa ciekawosc i chec rozwoju pcha mnie do przodu.
Mario! Od dawna zbieram się jak ująć w słowa to co chodzi mi po głowie od pierwszej wizyty na blogu.
Uwielbiam Twoje szerokie spojrzenie na modę jako dziedzinę sztuki. Zanim dotarłam na usk traktowałam ten temat trochę po macoszemu – od zawsze szukałam co prawda własnego głosu, ale nie podchodziłam do mody z takim szacunkiem i uwagą. Już wcześniej wyglądałam (tak myślę) dobrze i nie trafiłam tu przez chęć wymiany całej szafy i w praktyce nie zmieniło się wiele, jednak do tej pory ta dziedzina życia po prostu była gdzieś obok, zakupy robiłam intuicyjnie. Nie nosiłam byle czego i byłam wybredna, jednak nie zastanawiałam się dlaczego podobają mi się kupowane rzeczy, nie zwracałam aż takiej (!) uwagi na materiały ani kolory i zazwyczaj ograniczałam się do tego co było dostępne stacjonarnie. Teraz nie rozstaję się z Pinerestem i nie mówię tylko o wyszukiwaniu „look+summer+gamine” itp. Znajduję tam inspirację w fotografii, malarstwie, grafice. Potrafię już dopasować do siebie stroje z filmów retro (które kocham!) tak, by nie odstawały od reszty i nie były perfidną kopią a jedynie powiewem klimatu. Znalazłam swój zapach pefrum. Swoje rozwiazania. Powiedzieć, ze ubierajsieklasycznie.pl to blog odzieżowy to dla mnie zdecydowanie za mało :) Porównania do obrazów, kwiatów, filmów to właśnie to co zatrzymało mnie tu na dłużej, coś, co jest niepowtarzalne i czego długo brakowało w polskim internecie. Wyszło trochę patetycznie, ale dzięki Tobie właśnie nauczyłam się tej „lepszej jakości” i baaardzo za to dziękuję ;)
Szczerze mówiąc to nie wyszło patetycznie. Wyszło miło, poczułam się doceniona. Mam dzisiaj zły dzień i potrzebowałam coś takiego przeczytać :) Poruszyłaś dość ciekawy temat, nad którym się często zastanawiam. Czy moda jest dla mnie sztuką? Bo ja akurat dużo ze sztuki czerpię i często odnoszę się do niej, ale chyba nie sądzę, że moda jest sztuką. Nie tak jednoznacznie. To jest zdecydowanie coś o czym myślę sobie wieczorami i nie potrafię znaleźć twardej odpowiedzi na to pytanie…
Niekoniecznie uważam modę stricte za sztukę, chodziło mi bardziej o sposób czerpania do niej. Wcześniej jakoś nie zdarzyło mi się kupić biżuterii bo skojarzyła mi się z malarstwem Klimta :D Ciuszki uważałam to po prostu za takie dziewczyńskie hobby, które dla mnie nie będzie miało większego znaczenia, a dzięki usk miałam okazję pozytywnie się zaskoczyć ;)
Dawno nie komentowałam, ale ten post jest z tych, które najbardziej cenię.
Zgadzam się z Tobą, Mario w 100%.
Ja właśnie jestem na etapie dookreślania siebie. Zmieniłam swój codzienny strój z koszulek i kardiganu na luźny sweter wkładany przez głowę i od razu czuję się bardziej…sobą :D
na luzie ale jednak trochę bardziej elegancko.
I powiem Wam coś, z czego jestem naprawdę dumna. Często słyszę „Gosia, ślicznie wyglądasz. Ta bransoletka/bluzka/buty etc. są świetne i tak do Ciebie pasują. Są w Twoim stylu”. Zawsze wtedy promienieję dumą, że jest w moim stylu jakaś konsekwencja (zwłaszcza masywne buty na obcasie i duża, ciężka biżuteria). I chociaż dalej szukam, udoskonalam, zmieniam, to myślę, że mam te „fundamenty” o których piszesz.
Dodam tylko, że Twój styl Mario ewoluował w kierunku mojego, a mój w kierunku Twojego, dlatego teraz jesteś dla mnie inspiracją w 100%. Nawet do kwiatów się przekonałam dzięki Tobie (oczywiście do mrocznych kwiatów, nie jakieś tam pastelowe łączki :) gdyż wydaje mi się, że jestem intensywną zimą).
Dziękuję za ten post Mario i czekam na kolejne !
Cieszę się Gosiu, że mamy ze sobą wiele wspólnego :) Do łączek raczej się nie przekonam, aczkolwiek miałam kiedyś sukienkę w dość drobne jak na mnie kwiaty, to była sukienka po babci, a ja miałam wtedy czarne długie włosy i bardzo za nią tęsknię. Ona się niestety rozpadła, bo była już stara, a ją nosiłam do upadłego i teraz trochę sobie rekompensuję tamto wspomnienie :) Jakie to miłe uczucie musi być dla Ciebie jak ktoś tak potrafi spostrzec charakterystyczne cechy Twojego stylu…
Również mogę się pod tym podpisać. Dodam tylko, że by styl był spójny i autentyczny potrzebujemy świadomie rozpoznać co jest „nasze”, a co narzucone przez czynniki zewnętrzne, a w konsekwencji co właściwie odrzucamy. Ja mogę powiedzieć, że zatoczyłam koło. Od intuicyjnie wybieranych ulubionych kolorów i krojów za czasów młodości, poprzez lata prób podporządkowania się dress code i adaptacji list w rodzaju „100 rzeczy, które każda stylowa kobieta mieć powinna”, przez mniej lub bardziej udane analizy kolorystyczne i sylwetki, doszłam do swojego stylowego szczęśliwego miejsca. Okazało się bowiem, że mój typ kolorystyczny, mój typ Kibbe i inne tego typu rzeczy są w dużej mierze zgodne z moimi preferencjami sprzed lat 10. Tak więc teraz do nich wracam, ale o niebo mądrzejsza, świadoma, z mapą, z wizją, z uniformem, z listą klasyków, itd. Czy proces dochodzenia do tego momentu uważam za stracone lata? Nie, poszerzone horyzonty i zdobyta wiedza o sobie to „potężne narzędzia”. ;)
Prawidłowo, tak to sobie właśnie wyobrażam, jako pewien rodzaj pogodzenia się ze sobą i cały czas poznawania siebie. Teraz tylko trzeba to przekazać światu w formie wizualnej i dość zrozumiałej :) Na swoich błędach i doświadczeniach najlepiej się uczymy. Jednakże zauważ, że czasem zewnętrzna inspiracja ma w sobie coś poszerzającego horyzonty, bo po prostu pokazuje nam coś, czego mogłyśmy w ogóle nie uwzględniać w naszym myśleniu, a co nam się szczerze może podobać i do nas świetnie pasować. Traktowałabym czynniki zewnętrzne z dystansem, ale takim pokornym dystansem :)
Myślę, że rozumiem co masz na myśli. W moim przypadku punktem zwrotnym było chyba zrozumienie gdzie leży ta linia pomiędzy inspirowaniem a dostosowywaniem się, co w konsekwencji zaowocowało bardziej świadomym odrzucaniem. I dalej to już poleciało.
Dziękuję, że jesteś i piszesz. :)
Tak, dostosowywanie się to już jest o krok za daleko, pełna zgoda!
Po przeczytaniu drugiego akapitu nasunęło mi się na myśl takie twierdzenie, że
… w przeciwnym razie, w razie niezdecydowania się na konkretny styl w mojej garderobie zgromadzi się mix przypadkowych ubrań w różnych stylach, i kolorach które do siebie nawzajem nie będą pasować.
Oznacza to właśnie ograniczenie wolności wyboru różnych ubrań spośród tych posiadanych, czyli mniejsza ilość kombinacji tworzonych na ich podstawie. Logiczne :)
To akurat jest już bardzo logicznie wyprowadzone stwierdzenie, ale tak właśnie jest. W pewien sposób: im więcej masz, tym bardziej odchodzisz od tego, co może być Twoją esencją, a tym samym Twoim ujściem ekspresji. To tak jakby narysować koło i w jego środku umieścić kroplę z farbą. Ja wolę ze swoim stylem zostać jak najintensywniej przy środku, niż po rozdmuchaniu tej kropli być coraz bledszą, ale jednocześnie większą obszarowo i zbliżać się do okręgu. Lepsza jest jakość zajmowanej powierzchni, niż jej wielkość.
Fajnie byłoby, gdybyś w tym wpisie dała konkretne przykłady, np. decydując się na styl glam rock- podstawą szafy i myślą przewodnią jest np. ramoneska i sukienka na ramiączkach. Ogólnie wpis fajny, ale prosiłabym o konkrety. Albo może całą serię? Np. czując modę glam rock, w jakie rejony nie powinnam dryfować (rozkloszowane spódnice), a co ujdzie mi płazem (boho? ) (względnie odrwotnie)
Na blogu Marii są już takie wpisy poświęcone konkretnym stylom. Archiwum skrywa wiele rewelacyjnych wpisów. Style były opracowane trójstopniowo – ogólnie, uniform, kobiety. Ciebie interesują uniformy, np. https://ubierajsieklasycznie.pl/styl-rockowy-uniform/
Mi bardziej chodzi o konkret w stylu: jestem glam rock, ale odmiana w stylu klasyczna elegancja nie zaszkodzi a boho zaszkodzi. O konkretne odniesienia do stylów. A w jaki sposób można flirtować z innymi stylami, tzn. które są podobne? Bo że boho i hippie tudzież relaks/ sport to oczywiste…
Dla mnie z kolei konkrety, które definiują co można a co nie to trochę jakby killery indywidualizmu, gotowe szablony. Owszem takie normy dają może poczucie bezpieczeństwa i orientacji i mogą inspirować. Jednak po trzydziestce to cieszy mnie najbardziej, że czuję się zupełnie wolna w tej kwestii.
Muszę się zgodzić z Ax. Mi jest już bardzo ciężko opisywać pojedyncze style, żeby nie wprowadzać żadnych ograniczeń, bo przecież formy interpretacji np. stylu rockowego mogą być kompletnie różne, a co dopiero definiować które style mogą się przenikać, a które nie. Wszystko się da zrobić – można wszystko ze sobą mieszać, ale trzeba to robić po swojemu.
Bardzo lubię Twoje posty o budowaniu stylu. Ale nie wydaje Ci się, że czasem to się po prostu „ma”? Że można ubierać się zgodnie z tym, co nam „w duszy gra”? Że czasem wyrażanie siebie przez strój nie wiąże się wcale z trudem analizy siebie, ograniczeń, dedukcji, obserwacji trendów i zastanawianiu się nad tym „co pasuje”. Myślę, że jest taki typ osób, które są po prostu spójne same w sobie, całe. Ich gust książkowy, muzyczny, artystyczny współgrają idealnie z tym, jak wyglądają, chociaż wcale się nie starają i nie interesują modą. Czasem zastanawiam się, czy sama nie byłam bardziej stylowa wtedy, gdy nie zastanawiałam się w ogóle nad własnym stylem, rzadko chadzałam do sklepów, a jak już oglądałam w nich wyłącznie czarne sukienki i tylko w nich chodziłam. Przez dobre dwadzieścia lat wyglądałam zawsze prawie tak samo. Minus – oryginalnie, ale nudnie. Teraz chętniej eksperymentuję z modą, plus jest taki, że sprawia mi to dziką radochę, minus – mój mundurek trochę na tym ucierpiał, choć generalne upodobania mi się nie zmieniły, a z modnych trendów wybieram tylko elementy. Zdarza mi się jednak ubrać „kombinezon czołgistki” (określenie mojego partnera), bo „coś” mnie w nim zafascynowało. Czy na tym polega ewolucja stylu?
Zgadzam sie z Toba, Rawito. Mysle ze styl czesto bywa wypadkowa naszego sposbu widzenia swiata i szerko pojetego gustu. I jesli tylko uda nam sie odciac od rozpraszaczy, okazuje sie ze nasze upodobania sa calkiem spojne i intuicyjnie wybieramy rzeczy ktore nas okreslaja.
Moja sytuacja jest odwrotna;przez dlugie lata probowalam wygladac oryginalnie i nadrobic ubraniami za szorstkosc w obyciu i brak dziewczecego widzieku, stad kwiaty, spodnice, desenie… Dzis nosze prostote kroje , zazwyczaj czern, ewentualnie zdecydowane kolory (zadne wzory czy inne pastele, w ktorych jako zima wygladam okropnie po prostu) i czuje sie swietnie, bo pasuje to do mojej silnej osobowosci i zdecydowanych opinii. I jest to wynik zupelnego odciecia sie od mody czy prob zbudowania wlasnego stylu.
Myślę, że odcięcie się od mody, nie musi być równoznaczne z odcięciem się od prób zbudowania własnego stylu. Może właśnie znalazłaś własny styl. Taki poza trendami. Oryginalny, a nie popularny.
Jasna sprawa. Ja lubię klimaty postapo i azjatyckie, dymne perfumy, mroczne książki, grafiki i filmy, industrial i witch house, więc kiedy odkryłam w sieci styl goth ninja to było odkrycie w sam sedes. Nie musiałam się zastanawiać czy modne, czy pasuje, tylko od ręki wdrożyłam (niestety sama na takie ciuchy nie wpadłam). Ale mam wrażenie, że ludzie często nie mają konkretnych fascynacji, podoba im się wiele rzeczy więc wybór nie jest tak łatwy i oczywisty.
„To się po prostu ma” to nic innego jak talent, perfekcja czy biegłość w dziedzinie myślenia o stylu. Te osoby też myślą o nim i robią to dokładnie tak analitycznie jak my teraz, tylko wychodzi im to tak naturalnie, że nawet o tym nie wiedzą, że się zastanawiają. Jest to szybkie, wydaje się spontaniczne, intuicyjne. Na potrzeby bloga rozbijam wszystko na jak najmniejsze składowe i to tak wygląda jakby myślenie o stylu było jakimś zadaniem matematycznym, ale w rzeczywistości są ludzie u których jakiekolwiek decyzje zakupowe czy odnośnie stylu są robione z takiego automatu jak przy jeździe samochodem czy oddychaniu. Dobrze ukształtowany gust już na samym początku bardzo ułatwia to zadanie.
Jestem na etapie porządkowania szafy, bo w sumie mój problem polega na kiepskiej organizacji i dopasowaniu kolorów do urody, a mniej na szukaniu stylu. Chcę osiągnąć stan, w którym otwieram szafę i mogę założyć większość rzeczy z jednakową przyjemnością. Ale też kiedy zaczęłam bardziej świadomie podchodzić do zakupów i stopniowo dostrajać elementy garderoby tak, żeby też dawały więcej kombinacji pojawiła się u mnie potrzeba odejścia bardziej od wygody na korzyść piękna i elegancji, więc jest faza metamorfozy. Głównie odnosi się to do butów ale też biżuterii i akcesoriów. Kiedyś też miałam już taką fazę, że przerzuciłam się z płaskich butów na więcej obcasów i teraz jakby mam podobnie. Tyle, że jak noszę buty na obcasie to pragnę, żeby były tak dopasowane i wygodne, żebym mogła w nich biegać. Bo zakładać coś co miałoby mnie ograniczać w ruchu i nazywać takie ograniczenie „kobiecym“ to jak dla mnie jakiś zgrzyt. No a styl istnieje gdzieś między wierszami i ma się dobrze.
Lubię serię nawiązującą do sztuki, inspiruje mnie bardzo:)
Jak obserwowałam ostatni dzień roku szkolnego i te wszystkie uczennice w niebotycznych szpilkach to natychmiast zrodziło mi się w głowie takie zdanie. Dziewczyno, kobieto, wysmuklenie nogi za pomocą obcasa nigdy nie będzie dawało zamierzonego efektu jeżeli nie będziesz mogła swobodnie iść i będziesz wyglądać groteskowo. Lepiej założyć baletki lub słupki i iść, niż szpile i ledwie stać na nogach.
Ja jestem zadowolona ze swojego wyobrażenia o własnym stylu, inaczej to wygląda w rzeczywistości, ciężko znaleźć ubrania, które będą pasować pod twój bardzo określony i zdefiniowany styl, zwłaszcza kiedy nie wpisuje się w obecny trend i ma się wymagania co do jakości. Powoli staram się wprowadzać do szafy wizję mojego stylu, jednak jest to ewolucja a nie rewolucja, bo mimo regularnego przeglądania oferty sklepów, trudno mi zachwycić się jakąś rzeczą. Znajduje tylko podstawowe, raczej zwykłe rzeczy, jednak nie ubierającą się w same 'zwyklaki’ się widzę.
Mam tak samo, ciężko mi coś kupić, już nawet maż sie na mnie wkurza;)
Tym bardziej doceniaj kiedy już znajdziesz coś wyjątkowego. Ja bym w takim razie gromadziła tę podstawę, super bazę i próbowała siebie wyrażać przez biżuterię. Myślę, że w tej materii jest wiele do odkrycia i można znaleźć to, co ma się w głowie założonego. Przynajmniej będzie to jakiś start. Baza w kilku neutralnych kolorach i wyrazista stylem biżuteria.
Dziękuję za poradę, prosta, a jaka odkrywcza, przynajmniej dla mnie ;).
A mi w wybraniu stylu, który mi się bardzo podoba przeszkadza moja budowa. Chętnie widziałabym się w klasycznych Levisach i koszulkach z kardiganem. Tak siebie widzę w swojej wyobraźni. Niestety, na taką sylwetkę jak moja pasują tylko ciuszki w stylu P. Magdy Gessler. Tylko ja w takich ciuszkach źle się czuję. To nie mój styl. Czasem styl narzuca nam nasza figura (a raczej jej brak)
można by pokombinować, ale zacząć od tych Levisów. Raczej rozszerzane nogawki i do tego dobierać nie za luźne koszulki, nie przeciążać zbytnio góry. można też iść w bardziej dopasowane spodnie, ale wtedy musi być konkretny koturn na butach. Boyfriendów raczej nie brać pod uwagę.
Droga Mario, dziękuję Ci nie tylko za ten wpis, który jest bardzo udany i przekazuje znowu wartościowe myśli. Tym bardziej, że sama piszę coś na boku i potrzebne są mi takie inspiracje. Ograniczenie motywów jest czymś, co wybawia. Chodzi mi o całokształt, bo dzięki Tobie zmieniłam myślenie o samej sobie i pomogłaś w podjęciu wielu decyzji.
Jest jak mówisz, z jednej strony trzeba ograniczenia i narzucenia sobie ram, w którym działamy. Nie oznacza to jednak tego, że nie możemy dokonywać zmian. Tak było ze mną, bo wcześniej obrałam romantyczny kierunek, lecz po jakimś czasie przemyślałam sprawę i uważam, że delikatne, pastelowe klimaty i rozkloszowane sukienki kłócą się z mocnym charakterem i też mocną (nie chodzi mi o nadwagę, czy coś w ten deseń) budową ciała.
Ostatecznie zdecydowałam się na to, że pójdę w stronę rocka, którego uzupełniam motywami glamour i to jest to! Nagle zaczęłam dostawać więcej komplementów, nie tylko od modystek, ale i również ludzi, którzy nie interesują się na co dzień ubraniami. Sama czuję się o wiele lepiej w skórze i potarganych rurkach niż w jedwabnych rękawiczkach czy z kołnierzykiem wyciągniętym na sweterek :) Czy żałuję tego, że wcześniej obrałam inny kierunek? Absolutnie nie, bo trzeba próbować i szukać własnego ja.
A ciekawa jestem co Cię skłoniło do tego romantycznego kierunku, Dlaczego postanowiłaś iść wtedy w tamtą stronę? Miałaś jakieś doświadczenia z takim bardziej kobiecym stylem, czy coś konkretnego Cię zainspirowało?
Zastanawiałam się nad tym i dochodzę do wniosku, że w ten sposób chciałam oderwać się od wizerunku chłopczycy, najbliżej było mi do tomboya, ale źle się czułam w tym stylu, jak zaniedbana i nieogarnięta. Tak zaczęłam od końca liceum mocniej interesować się modą, wtedy odkryłam kolekcje Dolce & Gabanna, Valentino czy Armaniego i zachwycił mnie ten klimat, bardzo kobiecy i delikatny. I pomyślałam, że to będzie dobry trop, ale jednak z czasem okazało się, że chłopczyca nie będzie do końcu zła, tyle, że musiałam dokonać wielu zmian, np. bluzę zmieniłam na dżinsową kurtkę/skórę, postrzępione nogawki spodni na eleganckie dżinsowe rurki, trampki na sandałki na koturnach i tak dalej :)
Rozumiem, wkradł się za duży radykalizm :)
Dokładnie, taka już moja natura :D Dodatkowo jestem straszną przekorą. Owszem, styl romantyczny, zwłaszcza w tej mrocznej odmianie jest cudowny, ale już się przekonałam, że nie jest dla mnie.
Jaka jest faza mojej stylowej twórczości? Myślę, że najlepsza ze wszystkich do tej pory i najlepsza z możliwych, biorąc pod uwagę ograniczenia finansowe, a może przede wszystkim wiekowo-figurowe. Będąc młodą, szczupłą i zgrabną, mogłam nosić wszystko. Dziś muszę się mocno napracować, żeby osiągnąć w miarę zadawalający efekt. I myślę nieskromnie, że wychodzi mi to dość dobrze. Udało mi się wypracować technikę połączenia tego, co chcę nosić, z tym, co mogę. Mam co prawda bardzo mocno ograniczone pole do popisu, ale przynajmniej nie jestem narażona na porażkę. Nie zapędzam się naiwnie w coś, co mogłoby być dla mnie zgubne. Jeśli chodzi o ewentualne zmiany, to najprawdopodobniej za jakiś czas nastąpią. Jednakże raczej nie będą rewolucyjne, tylko np.spódnice i bluzki zamiast sukienek, które obecnie wyłącznie noszę.
W pewnym sensie każdy ma ograniczone pole do popisu. Jeżeli uznamy, że zawsze można zrobić coś jak najlepiej, to dlaczego by nie odrzucić opcji „w miarę dobrych” i „dobrych, ale nie najlepszych”? Nie sądzę po prostu, że te ograniczenia, można nazywać ograniczeniami, to coś co dla Ciebie nie istnieje, a nad tym co istnieje można cały czas dalej główkować i może w obrębie tego wymyślić coś dodatkowego :)
Zdefiniowalas dla mnie styl Preppy. Czytajac posty krzywilam sie jaki to grzeczny i nieciekawy styl. Okresilas cos co obserwowalam w modzie, a traktowalam raczej jako nie-styl, a raczej cos co sie wybiera jako bezpieczny mundurek.
Kiedy szukalam swojego stylu mialam swoja wymarzona wizję, co okresilabym jako 'orientalno-hippiskowska europejka’. Ale im glebiej analizowalam swoja dotychczasowa szafe, swoja figurę, wlosy i to w czym wygladam najlepiej i to co podswiadomie wybieralam – wciąż na wierzch wyplywal Preppy, choc swiadomie to wypieralam. Dzięki Tobie odkrylam go, oswoilam, zaakceptowalam i polubilam. Wygladam swietnie w klasyce i ciuchach troche sportowych, a dziewczecych. I dobrze mi teraz ze swoim stylem, a hippisowskie i orientalne dodatki przemycam i nosze trampki do eleganckich spodni lub sznur bransoletek do grzecznej koszulki. Najlepsze jest to ze w szafie nic nie musislam zmieniac, po prostu zaakceptowalam i zrozumialam preppy jako styl. Dziekuje!
Fajnie to czytać :) Ileż razy ja w życiu miałam taką sytuację, że rzeczy o których najgłośniej krzyczałam, że nie są dla mnie lub mi się nie podobają okazywały się mocno ze mną zgrane. Nie tylko o modzie tutaj piszę oczywiście. Nie ma się co zapierać, lepiej być otwartym i dużo myśleć. Twój styl na pewno wygląda oryginalnie!
Mój styl, głównie dzięki Tobie, Mario, i wpisom takim jak ten, coraz bardziej się wyklarowuje i z coraz większą przyjemnością zaglądam rano do szafy. Moim głównym problemem jest to, że mam z jednej strony potrzebę wyglądania zawsze z klasą, tzn. nigdy nie za mało elegancko, harmonijnie, starannie, z kobiecym sznytem, uniwersalnie, francusko tak jak Ty to opisałaś w poście o french chic – a z drugiej strony potrzebuję pewnej zadziorności, która kojarzy mi się z ciężkimi butami, dziurawymi dżinsami, z nonszalancją gwiazdy rocka. Zdarza mi się przeholować w którąś stronę i żałować, ale zbliżam się do równowagi.
Fajnie, w zasadzie french chic ma też taką zadziorność w sobie, ale nie pokazuje jej nachalnie tzn. nie przegina. Jeżeli będziesz zawsze startować od elegancji i uzupełniać ją o mocne elementy to efekt będzie super, myślę że lepszy niż gdybyś miała ugrzeczniać styl rockowy.
Też tak właśnie czułam i w tę stronę idę, dzięki :) racja, prawdziwy, niewymuszony french chic ma w sobie tę zadziorność
Od dawna moim ulubionym malarzem jest Amadeo Modigliani. Bardzo chciałabym przełożyć styl jego twórczości na swój sposób ubierania się, ale mam z tym sporą trudność… Może nie umiem obserwować zbyt bacznie, zauważać charakterystycznych właściwości czy szczegółów. Kurczę, nie wiem, jak to zrobić, żeby komponować swój wygląd tak, by stojąc przed lustrem mieć wrażenie, że jestem blisko estetyki Amadeo…
Co mi od razu przychodzi na myśl, żeby się trochę wczuć: ciężkie perfumy, ciemne ubrania bez wzorów, gładko przy szyi, surowy makijaż typu podkreślone brwi, oko prawie saute, usta czerwone lub burgundowe, włosy z przedziałkiem prostym na gładko lub w kitkę, błyszczące naszyjniki. I ogólnie akcent na szyję i jeszcze raz szyję – ma być długa, pociągająca. Przyjrzałabym się też kostiumom z filmu „Modigliani, pasja tworzenia”. Nie oglądałam go, ale widzę, że kostiumy są ładnie zrobione.
Taakkk – gładkie ubrania na pewno!:) Ogólnie duże powierzchnie kolorów. Włosy tak noszę jak napisałaś, mniej więcej. Naszyjniki błyszczące? – hm, nie pomyślałam wcześniej o tym… Z czerwienią lub burgundem na ustach mogę nie dać rady, bo mam taką kolorystykę, że nie będzie to grało. Jestem gdzieś między stonowanym a chłodym latem, tak mi się przynajmniej zdaje;) A na oczach najczęsciej maluję tylko delikatną górną kreskę i mi to wystarcza, bo mam dość duże ciemne, raczej wyraziste oczy. I ogólnie za dużo makijażu wygląda u mnie karykaturalnie, wiec wersja saute jest dla mnie stworzona.
Fajny pomysł z perfumami! I dzięki za polecenie filmu:)
Dla lata wszelkie wiśnie, ciemne róże będą super! Można też uzyskać stonowany efekt poprzez użycie matowych pomadek, to będzie wyglądało bardziej miękko, ale dalej stosunkowo silnie. Chokery też świetnie podkreślają dłuuugą szyję :)
Ja akurat lubię wszelke niebieskości, granaty, beże. Mam mało zgaszonego różu, wiem że dobrze w nim wyglądam, ale średnio się czuję. Ale myślę o wzbogaceniu tej palety o burgund… :)
Świetnie się z Tobą rozmawia! Parę zdań, które wymieniłyśmy, uruchamia mi konkretne myślenie o tym, jak przekładać esetykę Amadeo na swój wygląd. Dziękuję :)
Bardzo trafne porównanie! I to na wielu płaszczyznach. Dodałabym od siebie, że malarz musi mieć świadomość na jakim materiale pracuje i jakie może osiągnąć w nim efekty (czyli, że nie możemy zupełnie zignorować tego jakie mamy ciało).
Jednak przede wszystkim tak jak pisałaś, że malarz który za bardzo w swoich tematach i technikach rozmienia się na drobne na pewno nie będzie dobry i rozpoznawalny tak jak i malarz, który jest świetnym, konsekwentnym wykonawcą danego stylu, ale nie ma w nim nic indywidualnego, nic do niego nie doda, nie przekroczy go, albo chociaż nie stworzy w jego ramach własnej wyraźniej estetyki również jest skazany na taki los. Z drugiej strony dobry malarz może tworzyć w każdej technice i stylu, a i tak pozostanie jasnym rozpoznawalnym sobą- ze względu właśnie na indywidualny styl, który nie ma nic wspólnego ani z używanymi środkami, ani z poruszanymi tematami- raczej z indywidualnym sposobem prowadzenia kompozycji, barwy, kreski. Kiedy w muzeum widzę realistycznego Kandińskiego natychmiast wiem, że to Kandiński mimo, że widzę ludzi i kościół. Tak samo chyba jest w kwestii ubierania się, że nie jest to do końca kwestia konsekwencji w danych ramach czy rezygnacji z czegokolwiek- te dwie rzeczy są świetnym środkiem do znalezienia stylu, ale jeśli na tym poprzestaniemy może nam grozić efekt zupełnie bez indywidualizmu i polotu. Świetnie to widać, na przykładzie Twojego stylu- stosujesz przerozmaite środki wyrazu, absolutnie nie da się tego określić jednym zdaniem i są w tym elementy bardzo, bardzo wielu stylów, ubierasz się nawet w najświeższe trendy danego sezonu (liście) a i tak bardzo wyraziście pozostajesz sobą. Wierzę, że gdybyś miała za zadanie ograć w swoim stroju zupełnie nie „swoje” części garderoby czy kolory to i tak zrobiłabyś to tak, że klarowność stylu i przekazu nie zostałaby zaburzona, jest po prostu ponad tym.
Trzecia rzecz to właśnie ta klarowność przekazu i określanie jednym zdaniem. Jest wiele obrazów, które w swojej treści niosą o wiele, wiele więcej i nie da się powiedzieć czym i o czym są nawet w 10 zdaniach np malarstwo mojego ukochanego Harmana Nitsha. Ich znaczenie jest wprawdzie przemyślane i spójne, ale bardzo, bardzo skomplikowane jak filozoficzny esej. Sądzę, że ze strojem też tak się da- nie umiem jeszcze napisać jak, ale jestem niemal pewna, że to możliwe i że prostota nie jest jedyną drogą.
Bardzo dziękuję za słowa o mnie, odebrałam je jako komplement. Ta teza jedynie potwierdza, że ramy i konsekwencja są potrzebne, bo na czymś trzeba budować tę umiejętność ogrywania nie swoich elementów. Kiedyś pisałam, że ta nasza esencja powinna być dla nas najważniejsza i nie ważne w jakich okolicznościach przyjdzie nam funkcjonować, w jakim nieswoim otoczeniu się znajdować, jeżeli jesteśmy siebie pewni, to nic nie jest w stanie zaburzyć prawdziwego obrazu nas. Dalej tak uważam.
Nie pomyslalam o tym wczesniej, ale wydaje mi sie ze ekwiwalentem charakterystycznej kreski czy sposbu widzenia danego artysty moze byc nasz sposob noszenia sie; to jak sie poruszamy, nasze gesty, dynamika, glos, sposob w jaki zaczesujemy wlosy czy podciagamy rekawy. W mojej rodzinie od zawsze jest tak: moja mama i siostra zawsze wygladaja nienagannie, nawet po calym dniu bieganiny po miescie. Moj Tato i ja po 15 minutach od opuszczenia lazienki wygladamy jak osoby, ktore buszowaly po lesie w poszukiwaniu trufli. Kiedys z tym walczylam a teraz wiem ze taka lekka niedbalosc i fakt, ze moje wlosy nigdy ale to nigdy nie sa okielznane skladaja sie na nieco nonszalancki wizerunek. I czesto bywa tak, ze kiedy probuje dociec, co tak naprawde mnie urzeka w stylu danej osoby, to okazuje sie ze jest to sposob chodzenia/zapalania papierosa etc.
A w ogole, Mario, lubie tu u ciebie pobyc. Ze wzgledu na posty ale i segment czytelniczy, jaki przyciagasz.
Mario, tak bardzo Ci zazdroszczę stylu i konsekwencji. Ja od lat nie potrafię się wpasować w żadne „ramy”. Mam wrażenie, że podoba mi się zbyt wiele stylów i nie każde ubrania, które uważam za ładne, pasują do mojej sylwetki. Kiedy idę w stronę bazy i klasyków, czuję się mdło, jednocześnie nie potrafię ograć ich dodatkami. Obecnie jestem na etapie „nie wiem gdzie jestem i dokąd pójść”. Nie narzekam bardzo na swoją szafę – jest na tyle uporządkowana, że cokolwiek założę, wygląda to dobrze. Brakuje w tym tylko mnie i nad tym muszę pracować, jednak raczej w drodze ewolucji, niż rewolucji.
Kiedyś kochałam modę, była moją pasją, bawiłam się nią, tworzyłam setki kolaży i stylizacji i to było super, jednak w pewnym momencie ten ogień zgasł i nie potrafię go na nowo rozpalić. Co prawda zdarzały mi się wtedy wpadki, ale nie bałam się eksperymentować. Teraz wieje u mnie nudą.
Może jesteś po prostu typem kreatywnym, który zrobił sobie przerwę, albo nie pasujesz w ramy bo masz silną przewagę ekstrawagancji?
Dokładnie tak! Tylko że nie wiem, jak zakończyć tę przerwę i na nowo złapać bakcyla ;-) Do ekstrawagancji zawsze ciągnęło mnie mocno.
Mario, dziękuję za ten post. Umacnia mnie w dążeniu do określenia stylu. Ale mój komentarz będzie trochę obok tematu. Czytam komentarze i cieszę się, że jestem w takim dobrym miejscu. Zgromadziłaś tu osoby, które maja refleksje, coś do powiedzenia, czasem wątpliwości, ale mądre. Z wielką ciekawością czytam komentarze, bo one dużo wnoszą do poruszanych przez Ciebie tematów. To też świadczy o tym, jak dużą wartość ma Twój blog i kogo przyciąga. Pozdrawiam Ciebie i czytelników.
Bardzo ciekawa metafora z tym malarzem.
U mnie jakoś nigdy nie było problemu z określeniem co jest w moim stylu, a co nie. W moim domu zawsze się nadrabiało brak pieniędzy jakimiś samodzielnie zrobionymi dodatkami. Do dziś pamiętam skórzane torebki, które sobie szyła moja mama. Szyła też ubrania, a że ciotka mieszka w Niemczech to był dostęp do Burdy i mogłam zawsze wybrać sobie coś, co mi się podobało.
Zawsze podobały mi się gładkie bluzki, jednokolorowe ubrania, które można ze sobą łączyć. Od 10 urodzin dostawałam od chrzestnej kolczyki :] Do dziś ciekawa biżuteria, oryginalne torebki czy orientalne szale/apaszki to jest mój dodatek do stonowanej bazy. Nigdy nie interesowałam się specjalnie tym co jest modne i nawet teraz, czytując Ciebie Mario nie ogarniam tych wszystkich stylów :) Jestem trochę ignorantką pod tym względem i nie mam też parcia na żadne marki ( no może poza Dzikim Józefem ;) ) Od niedawna dopiero mogę sobie pozwolić na lepszej jakości rzeczy, ale w moim stylu. W ciucholandzie znajduję jakieś perełki i łączę je z ubraniami droższymi oraz dobrej jakości dodatkami.
Najfajniejszy komplement jaki usłyszałam od koleżanki brzmiał mniej więcej tak: ty się masz fajnie, założysz tylko jakiś swój naszyjnik albo kolczyki i już jesteś zrobiona :) To bardzo miłe było.
Od jakiegoś czasu (dzięki Twoim wpisom o spójności stylu ;) ) zaczęłam odrzucać wiele ubrań, kolorów, kształtów i dodatków które nie pasowały do tego co chciałam stworzyć. Przez ostatnie parę lat starałam się ubierać kolorowo, w grzeczne sweterki i bluzy z kapturem. Bardzo bliska mi wtedy osoba mówiła, że nie ładnie mi w czerni a ja bez większego namysłu posłuchałam. Ale mimo wszystko podświadomie do tego mroku mnie ciągnęło :p
Zaczęłam wybierać tylko ciemne kolory – króluje czerń, czasami coś ciemno szare, bordo albo granatowe. Mocniej maluje oczy czarną kredką na dole i eyelinerem na górze, ewentualnie jakiś brązowy cień, konkretniej obrysowuje usta i brwi. Przyciemniłam tez średnie blond włosy o parę tonów. Ogólnie chcę połączyć styl rockowy z elementami grunge ale bez efektu przerysowania, żeby było elegancko. Z drugiej strony w lato ciągnie mnie do stylu dark boho/strega; zwiewne długie spódnice i chusty, ale w mrocznym wydaniu. Myślę, że może mieć to coś wspólnego z moją raczej niską samooceną, nieśmiałością i ludziofobią przez co chcę wyglądać groźniej i pewniej siebie :P nie wiem czy tak jest do końca, ale można sobie poanalizować.
Niby ograniczyłam się do jesiennych barw, ale kiedy przyszły cieplejsze dni nie mogłam się powstrzymać i kupiłam kilka lakierów w pastelowych kolorach :D czy spójnie? Nie wiem, ale o dziwo dobrze się w nich czuję!
Wciąż szukam swojego stylu, a lata lecą. Ma być wygodnie i ładnie.
Z całym szacunkiem dla autorki wpisu, podpieranie się Guernicą Picassa (namalowaną jako utrwalenie barbarzyństwa nazistowskich Niemców), choćby tylko wizualnie, przy wpisie dotyczącym stylu jest nie na miejscu. Uważam, że styl jest bardzo ważną częścią życia ludzkiego, pozwala reprezentować siebie i swoje wartość, jest on jednak niczym przy ludzkich dramatach i tragedii miasta Guernica. Można było wstawić inny obraz Picassa. Wierzę, że zostało to dodane bez złej woli, podobnie jak mój komentarz :-)
ojoj moje fazy… jak teraz na nie patrzeć to nie wiem czy się śmiać czy płakac ;) była faza na „metalówę”, później przez kilka lat szaromyszkowania i totalnego zagubienia się, problemów w szkole, rodzinnych, prawie depresji i sama nie wiem czego jeszcze było boho z dużą ilością biżuterii, później poszłam w stronę delikatnego gotyku. Później był romans z kolorowymi spodniami i bluzami z kapturem i sportowymi buciorami, a po tym okresie było takie niewiadomoco… chciałam coś zmienić ale szafa pełna kapturów, czas mijał a ja się motałam. Potem były próby z wprowadzaniem kolorów , styl ciut babciny, potem znalazłam twojego bloga i zaczełam szukać czegoś dla siebie. Gamine z elementami retro zagościło na trochę, ale przez moje ogromne uda nie mogłam ubierać tego co chciałam, więc jakoś niepostrzeżenie przewoluowało w parsian chic. Zamiłowanie do oksfordów z okresu gamine i retro torebek pozostało i zostały one jako elementy mojego stylu. Staram się być minimalistką, wybierać klasyczne kroje, ostatnio ograniczyłam kolorystykę szafy do beżu, bieli, czerni, błękitu, granatu i khaki/butelkowej zieleni. Przy czym teraz jestem w fazie letniej w której dżinsy zostały zastąpione przez cienkie, wiskozowe spodnie, także we wzory. Jestem bardzo zadowolona z tego stylu, jaki mam teraz. Zwłaszcza, że jest on uniwersalny i łączy to co lubię- prostotę, wygodę ale i elegancję równocześnie. Może z czasem coś się zmieni, ale na razie jest cudownie. Dziękuję!
Mario, przedstawiłaś bardzo ciekawy punkt widzenia, lecz trochę mi nie pasuje wstawienie tak dramatycznego obrazu (przypomnijmy, że tematem „Guerniki” jest zbombardowane miasto) jako ilustracji do rozważań o tak lekkim temacie, jak styl ubierania.
Mój styl był zawsze dość spójny, ale niestety z wiekiem zaczęłam za bardzo kombinować. Najwięcej komplementów dotyczących stroju dostawałam…w szkole podstawowej. Nie miałam kasy, w sklepach nic nie było, a jakoś to nie przeszkadzało. Wychodzi na to, że lepsze jest wrogiem dobrego i jak już się ten styl odnajdzie, trzeba się go trzymać a nie na siłę próbować ulepszać. Zawsze nosiłam spódnice i sukienki maxi, wyrazistą biżuterię, glany i „rozwiany włos”. Potem uznałam, że to za mało „kobiece” i że w „pewnym wieku” to już nie wypada. No bo te glany, długa spódnica chowająca nogi, a na dodatek pierś też jakaś mikra, i taka „nieuczesana” jestem cały czas bo włosy niepokorne, nie chcą być proste i ułożone. W rezultacie mam szafę pełną ubrań, które może i są ładne i nawet mi jest w nich ładnie i nawet do siebie pasują, ale jakoś czuje, że to nie to..
czuję oczywiście nie czuje. Aha, no i największy mój dysonans polega na braku spójności między moim kiedysiejszym stylem, do którego chciałabym wrócić, a zalecaną paletą kolorystyczną (jasne lato).
Pierwsze co przychodzi mi na myśl, jeśli chodzi o podział na jakieś etapy ubierania się w moim przypadku to lata noszenia ubrań w różnych kolorach. Były lata czarne i wtedy ten kolor w 90% tworzył moja szafę. Potem jakiś inny kolor i następny … sporo, co kilka lat zmiana, która przychodziła stopniowo np. szary zamieniał się w błękitny , a potem w granatowy. Dosyć konsekwentnie się tego trzymałam. I zawsze żartowałam, że u mnie to jak u Picassa okres czarny, okres niebieski itp.
Bardzo lubię Twoje posty o budowaniu stylu. Ostatnie zastanawiam się czy i jak można połączyć styl french chic i biżuterię boho. Da się to zrobić, Mario?
Sama się kiedyś nad tym zastanawiałam. Widzę taką możliwość w letnich stylizacjach, takie troszkę wspomnienia z wakacji, np. prosta sukienka i kolczyki albo bransoletka, albo naszyjnik, ale zawsze tylko jeden element i rezygnacja z innej biżuterii. Ale może ktoś ma inny pomysł.
No, to już jest pierwszy z całkiem niezłych pomysłów. Dziękuję, Nino.
Bardzo ciekawy wpis, zarówno pod kątem postrzegania mody jak i sztuki. Bardzo inspirujące :)
Miałam kiedyś taką lejącą i błyszczącą bluzeczkę bez rękawów „uszytą z tego obrazu” w taki sposób, że ludzkie paszcze były na jej przodzie a zwierzęce na tyle. O ile materiał był rewelacyjny, kolor też, to wzór przepaskudny. :P