Ostatnio zaczęłam regularnie ćwiczyć. Pochwalę się szczegółowiej jak już będzie widać jakieś efekty i jak ta regularność przerodzi się w normalność. Czyli pewnie za około 2 miesiące, opiszę wszystko, co robię. Dzisiaj chciałabym Wam napisać co nieco o motywacji i o tym, co dla mnie jest ważne, gdy trzeba się spiąć i zacząć działać.
Najpierw zacznę od polecenia dwóch świetnych artykułów, które są inspiracją dla tego wpisu. Na pierwszy artykuł trafiłam dzięki Hatifnatom. Jest to tekst Marka Mansona – Everything you wanted to know about procrastination but were too lazy to figure out. Drugi znalazłam trochę przez przypadek i jest to How to boss yourself around, autorstwa Melissy Dahl. Oba artykuły prezentują ciekawe i powiązane ze sobą podejście do tego, jak zabrać się za robienie czegoś, na co nie mamy w danej chwili ochoty.
Ja akurat mam ochotę na ćwiczenia, tylko tak się dziwnie składa, że jak mam się już za nie zabrać to pojawiają się dziesiątki innych czynności, które trzeba w danej chwili zrobić. Jedną z tych czynności jest chociażby przejrzenie facebooka, więc to chyba jasne, o jakiego rodzaju czynnościach mówimy. Ludzkość nazywa to prokrastynacją. Dla mnie ważniejsze od nazewnictwa są przyczyny tego zjawiska i walka z nim. A dzięki, między innymi tym dwóm artykułom, możemy się dowiedzieć, że odwlekamy nasze plany i rzeczy do zrobienia, po prostu ze strachu. Zrobienie czegoś istotnego, w moim przypadku są to ćwiczenia, sprawia, że kształtujemy naszą przyszłość, zmieniamy naszą wizję siebie w przyszłości. W moim przypadku będzie to cherlawa Maria, zmieniona na wysportowaną Marię. A ludzie boją się zmian. Ja też chyba boję się tej nowej Marii, nie dlatego, że ona będzie jakimś potworem, ale dlatego, że jej jeszcze nie znam. Znam tę cherlawą Marię, znam ją na tyle, że wiem czego się po niej spodziewać, jak chce być ubierana, jak chce być karmiona. Natomiast z nową Marią przyjdą zmiany – może będzie trzeba kupować ubrania w mniejszym rozmiarze (to by było coś), może nogi będą się same rwały do biegania i trzeba będzie wygospodarować więcej czasu na tę czynność, może to, może tamto… Jest jeszcze strach o to, czy dana czynność będzie wykonana dobrze. Niektórych perfekcjonizm tak paraliżuje, że po prostu nic nie robią. Wolą zrezygnować z działania niż zrobić cokolwiek w sposób niedostatecznie dobry.„Dyscyplina to wybór między tym czego chcesz teraz, a tym czego chcesz najbardziej”. Natrafiłam na te słowa na pintereście, tam przypisane są Lincolnowi, ale nie jestem do końca pewna czy słusznie. W każdym razie to zdanie jest bezcenne.
I tutaj do akcji wkraczają te dwa wspomniane wyżej artykuły, bo z nich można wyłuskać dość ciekawe sposoby na rozwiązanie problemu prokrastynacji. Przynajmniej w moim przypadku te dwa podejścia się sprawdzają.
1) Należy zabić siebie. W sensie: pozbyć się oczekiwań i zrezygnować z wyobrażenia siebie w sposób, który jest zagrożeniem dla obecnego status quo. Maria, która ma ćwiczyć, ma być tylko zwykłą Marią, białą kartką papieru, Marią, która ma ochotę na odrobinę ruchu, a nie Marią, której nadrzędnym celem jest wyrzeźbienie ciała i która boi się, że tego celu nie osiągnie. Maria powinna wyzbyć się planów, które ją paraliżują, bo być może nic z nich nie wyjdzie (nie powinna nadaremnie myśleć o ubraniach w mniejszym rozmiarze lub problemach z organizacją czasu). Powinna skupiać się tylko na wykonywanej czynności.
2) Należy rozmawiać ze sobą w trzeciej osobie i nakazywać sobie zrobienia czegoś. W ten sposób oddalamy się od osoby, która ma rozterki typu „ćwiczenia czy facebok?” i podejmujemy w jej imieniu decyzję. Zdystansowanie się od tej leniwej czy strachliwej Marii i po prostu rozkaz płynący od logicznie myślącej Marii jest głosem rozsądku, który w moim przypadku w 90% jest wysłuchany.
Dochodzi do tego jeszcze kwestia motywacji z którą niektórzy ludzie mają duży problem. To znaczy nie mają motywacji i uważają, że to jest właśnie problem. Tymczasem warto sobie po prostu zdać sprawę z tego, że rzeczy mogą być zrobione nie tylko w momencie, w którym czujemy chęć na zrobienie ich. To jest aż tak proste. Wystarczy się zmusić do zaczęcia robienia czegoś, odizolować się od rozpraszaczy i po prostu to robić, z pełną świadomością tego, że nam się nie chce. Robić regularnie, robić codziennie, nie odpuszczać, zmuszać się. To się nazywa dyscyplina i to jest o niebo lepsze od motywacji. Motywacja jest super na początku, to ona rozwija zalążek, ale dopiero dyscyplina jest realizacją, nawykiem, a z czasem przyjemnością i satysfakcją.
Czy ulegacie pokusom, gdy macie coś do zrobienia? Jak walczycie z prokrastynacją?
Podobny wpis: Dyscyplina ratuje życie
Prokastynacja to wybitnie mój problem. Mam podobną urodę do tej dziewczyny czy jestem stonowanym latem? https://instagram.com/p/pHdHOxjmJ_/?taken-by=marta_mcadams
Nie wiem. Analizę trzeba Tobie samej patrząc jak buzia reaguje na poszczególne kolory.
Ja jak muszę albo chcę coś zrobić to robię i nie myślę nad tym dwa razy. A jak coś może się odwlec w czasie to odwlekam :D Nie walczę z tym jakoś szczególnie, planuję dużo rzeczy i nie miałam problemu że czegoś nie zrobiłam bo odwlekałam aż zapomniałam. Myślę ze planowanie jest tu kluczem :) Jak facebook Ci się wtrąca to zaplanuj przeglądanie jak będziesz odpoczywać po treningu . A motywacja, pf, motywacja jest wtedy jak coś się wymyśli a od pomysłu do wykonania jest kawałek drogi :D Ja najlepsze pomysły i plany mam jak już się kładę spać, tak żebym nie mogła nic zrobić z tego co wymyśle :) Bycie człowiekiem jest strasznie śmieszne :D
” Ja najlepsze pomysły i plany mam jak już się kładę spać, tak żebym nie mogła nic zrobić z tego co wymyśle ” – cudne! :D <3
Trzymam kciuki, Mario! Ja zaczelam regularnie cwiczyc 1,5 miesiaca temu.Zzawsze bylam kanapowym leniuchem, ktoremu niewiele sie chcialo i ktory sam sobie wmawial, ze nie pododla i ze ruch i sprawnosc sa nie dla niego. Trafilam na 30 days shred – fitness video amerykanskiej trenerki Jillian Michaels-i nagle okazalo sie ze moge zaczac 30 dniowy program i z powodzeniem go zakonczyc. Pierwszy tydzien to byla meka ale potem ni stad ni zowad zaczelam z niecierpliowscia wyczekiwac na moj czas treningowy. Po zakonczeniu 30 dni, zaczelam inny program i dzis widze efekty: jestem silniejsza, moje ruchy sa sprezyste a tylek jedrniejszy:) Juz nie trenuje codziennie, 4 razy w tygodniu to moja nowa norma. Dyscyplina byla jest kluczowa i mozna ja wypracowac, traktujac siebie zelaznie i bez taryfy ulgowej.
Super, sprawdzę tę panią, bo akurat dzisiaj już czytam o niej drugi raz :)
Ja też lubię Jillian. Wciąż, wracam do jej filmików, bo są ciekawe. Teraz dla odmiany skupia się bardziej na treningach rozciągających, bo jestem straszny sztywniak.
Cała moja najbliższa rodzina mawia, że nie ma silnej woli – „nie to, co Ty” dodają, bo ja podobno tę silną wolę mam. Przez pierwsze tysiąc razy odpowiadałam, że dla mnie coś takiego jak silna wola nie istnieje, a sama o sobie myślę, że mam po prostu poukładane w głowie i wiem, czego chcę – tak po prostu. Kiedy już ustalę co chcę osiągnąć, to po prostu zakasuję rękawy i biorę się do roboty. Czy zawsze mi się udaje? Chciałabym :D Ale niestety, zaliczam dość sporo porażek i różnych wtop, ale ZAWSZE mogę powiedzieć wtedy, że ja ze swojej strony dołożyłam wszelkich starań, że zrobiłam co w mojej mocy. A że czasem, za przeproszeniem, wyżej dupy nie podskoczysz to inna historia… ;) Teraz wiem już, że moje podejście do życia można zamknąć w dwóch słowach: jestem zdyscyplinowana. I dodać, że „Dyscyplina to wybór między tym czego chcesz teraz, a tym czego chcesz najbardziej” – kurczę, naprawdę to do mnie przemawia. Dopisuję do listy moich najważniejszych maksym, tych którymi faktycznie staram się kierować :) Poczesne miejsce zajmuje wśród nich „ten się nie myli co nic nie robi” – bo moda na perfekcjonizm potrafi zepsuć humor każdej, nawet najbardziej aktywnej osobie! A ja uważam, że nie warto się nią przejmować :)
Świetnie, ja wiem, że logicznie rzeczy biorąc to takie podejście jest jedynym słusznym. Tylko troszkę gorzej jak trzeba zagryźć zęby i zmusić się do zrobienia czegoś niezbyt przyjemnego, co budzi strach najczęściej. Ale koko dżambo i do przodu. Tak jak sobie obiecałam 2015 rok jest u mnie rokiem czynu.
No to jest wręcz przerażające! Piszę sobie pierwszy „poważny” tekst na bloga, a tu z każdej strony bombardowanie na ten sam lub podobny temat. I właśnie przypomniałaś mi o czym zapomniałam napisać.!
Dyscyplina naprawdę jest kluczem do sukcesu. Ja robię sobie plany, jestem osobą skrajnie niezorganizowaną, więc staram się ujarzmić na wszelakie sposoby. I jak mam w planie taki, a taki punkt to po prostu realizuję go niezależnie od chęci i niechęci. Dziś zaplanowałam wstać o 5:00 żeby w ludzkich warunkach umyć okna. Naprawdę, chyba nikomu nie chciałaby się wstawać o tej godzinie z własnej woli. Ale chciałam wreszcie umyć te okna, a im później tym cieplej i gorzej. Jeśli chodzi o ćwiczenia (bo też ćwiczę, choć niestety nieregularnie) – widzę efekty i jest mi z nimi dobrze. CHCĘ tych efektów, więc to że aktualnie NIE CHCE mi się wysiłków nie może przysłonić tego pierwszego. Jak to pewna mądra osoba kiedyś powiedziała „Wszystko zależy od misi. Albo mi się chce, albo mi się nie chce” ;)
Powodzenia!
To długoterminowe, przyszłościowe chcę jest najczęściej o wiele słabiej słyszalne od tego teraźniejszego chcę niestety. Z ćwiczeniami u mnie jest już dobrze, to znaczy długoterminowe chcę staje się normą :) Ale z innymi sferami trzeba jeszcze troszkę podziałać :)
Dopóki miałam pracę i zajęć w bród, to trzymanie dyscypliny w rzeczach w stylu drobna nauka czegoś wymagało ode mnie macierzy Esenhowera w widocznym miejscu i wydawało mi się, że to już szczyt szczytów być tak nieogarniętym co kiedy. A teraz jestem bezrobotna i coś mi się zdaje, że jest to jeszcze bardziej hardkore’owy stan – przydałby mi się ktoś ze szpicrutą do wbijania w tyłek, żebym nie zaczęła zajmować się duperelami zamiast czymś produktywnym, czego w gruncie rzeczy chcę bardziej.
Taki stan jest paradoksalnie trudniejszy do ogarnięcia. Naprawdę potrzebna jest duża siła woli i dobra organizacja czasu, żeby nie wpaść w marazm.
Ja bym podzieliła działania na te, co muszę i te, co chcę wykonać. Jestem raczej zorganizowana i zdyscyplinowana. Nie miałam nigdy problemu ze zrobieniem tego, co uznałam za „muszę” (gotowanie,pranie,obowiązki przy dzieciach). Natomiast różnie bywało z tymi „chcę” np.właśnie ćwiczenia fizyczne. Zgadzam się,że motywacja to tylko zalążek a dyscyplina gwarantuje realizację celu. I oczywiście najtrudniej jest zacząć.
Tak, w przypadku ćwiczeń dla mnie najtrudniejsze było wydarcie tej godziny z dnia. Samo robienie ich nie przysporzyło mi trudności.
Też tak mam! Przez jakiś czas miałam baaardzo napięty grafik (praca od poniedziałku do niedzieli, druga praca cztery dni w tygodniu i szkoła w weekendy), a jeszcze miałam czas przeczytać książkę i wysprzątać dom. Z tym, że nie wiem jak długo bym jeszcze pociągnęła. Ale kiedy na wszystko masz wiecznie czas, to możesz sobie pozwolić na nic nie robienie, a kiedy nie masz czasu na nic MUSISZ się ogarnąć – tak chyba nieświadomie działamy.
Potrzebowałam tego typu wpisu,Jestem niecierpliwa ,kiedy nie widzę szybko efektu daje sobie spokój.Mam z tym duży problem ,bo ilekroć mówię zrobię to tamto to po chwili już mi przechodzi wszelka chęć.Dzięki ci za ten wpis muszę wreszcie pokazać sobie że Sara potrafi nie tylko np mówić o planach związanych z projektowaniem mody i aktorstwem,a jest w stanie zacząć realizować się.Jeszcze raz dzięki za wpis:)
Te plany trzeba rozbić na małe kroczki, które nie brzmią tak strasznie górnolotnie, bo zostanie aktorem to brzmi trochę górnolotnie i trochę nieosiągalnie przez to :)
Ja jestem po prostu leniwa. Gdy musze, potrafię być hiper zdyscyplinowana i przenosić góry. Gdy nie musze, ale mam plan napisać w wolnym czasie np. ze dwa artykuły, potrafię znaleźć 1000 powodów, żeby tego nie zrobić. Tak, że u mnie, działa niestety bardziej bliski kij niż odległa marchewka. Z ćwiczeniami jest trochę inaczej, bo jak znajdę, to, co lubię, to działa jak narkotyk. W ostatnich miesiącach bieganie. Po przebrnieciu z bólem pierwszych trzech kilometrów, dostaje się uzalezniajaca dawkę endorfin i nie można przestać.
Mam bardzo podobnie, wszystko. I bliski kij, i ćwiczenia, które wciągają :)
Uwielbiam wpisy o motywacji, tylko… jeszcze żadna metoda nigdy na mnie nie podziałała. Poczytałam o tej prokrastynacji i teraz wiem dlaczego. W dodatku jestem skrajnym przypadkiem. :/
Mario trzymam za Ciebie kciuki. Mi pomogła fajna trenerka i zajęcia grupowe sama chyba nigdy nie zaczęłabym ćwiczyć a tak wymusiła na mnie trenerka kupno karnetu rocznego i obowiązkową obecność na każdych zajęciach do tego doszło wsparcie grupy że dam radę że jeszcze trochę. To ludzie z zajęć zmienili mi w głowie że muszę koniecznie szybko schudnąć na myślenie mam przyjemność z ćwiczeń efekty nie są najistotniejsze. Przez pierwsze poł roku nie schudłam i byłam gotowa odpuścić ale znów pomogła trenerka i przyjaciele z zajęć przestałam się ważyć i mierzyć, odpuściłam, skupiłam się na przyjemności z ćwiczeń efekty przyszły dopiero jak odpuściłam. Mam 2 rozmiary w dół i świetną kondycję biegam na każde zajęcia ćwiczę codziennie i czas na ćwiczenia sam się znalazł bo przestałam przesiadywać przed telewizorem. Faktycznie rady o dystansie u mnie się sprawdziły :-)
W innych dziedzinach robię listy i zanim zajmę się czymś przyjemnym w pierwszej kolejności spełniam zadanie z listy. Z natury jestem leniem ale z czasem dało radę.
Dzięki Aniela, że się podzieliłaś tym jak to było z Twoimi ćwiczeniami. Rozmiawałam ostatnio z kuzynką o tym i ona miała wnioski podobne do Twoich, natomiast ja wiem jedno – jestem indywidualistką i nie mogłabym ćwiczyć w grupie. To wcale nie jest zaleta, ale wiem, że tak moja głowa działa. Jak biegać, ćwiczyć itd. to samemu.
można chodzić na zajecia grupowe i jednak ćwiczyć samemu, nie patrzeć na innych, skupiać się tylko na swoim wysiłku, nie próbować szukać na takich zajęciach jakiejś przyjaźni czy wsparcia. zajęcia grupowe mają taką zaletę że jest instruktor i jest tempo ćwiczeń (w sensie wysiłku do którego jest się skłanianym), które ciężko osiągnąć w domu. ja generalnie polecam, ze względu na to czego się można nauczyć, a nie jakieś społeczne motywacje.
Pięknie zaakcentowałaś, Mario, dwie zazębiające się kwestie przydatne w stawianiu czoła prokrastynacji. Sama choruję na perfekcjonizm i chroniczny lęk, że nie sprostam nowym zadaniom, oczekiwaniom i pokładanym we mnie nadziejom. W rezultacie gryzę się sama w sobie i niejednokrotnie wycofuję z obranego szlaku. Motywacja wydaje się czymś przejściowym, jakąś inspiracją zewnętrzną, a samodyscyplina może wykluć się dzięki rezygnacji z monologu wewnętrznego na rzecz dialogu z samym sobą, zwracaniu się do siebie w trzeciej osobie w trybie rozkazującym. Sięgnę do polecanych artykułów. Życzę Ci, żeby dobrowolny wysiłek fizyczny przynosił Ci codzienną radość, odprężenie i otwierał przestrzeń dla nowych refleksji.
Czytelniczka Ela
Dzięki, bardzo fajne życzenia. Sądzę, że ujęłaś istotę pracy nad swoim ciałem. Nie powinno się na pewno robić tego jedynie dla wyglądu.
nauka…. znajdę tysiąc jeden rzeczy do zrobienia byle się tylko nie zabrać do nauki…… =/
Też czytałam te artykuły, są świetne, zwłaszcza ten o lęku. U mnie sprawdza się teoria 21 dni- podobno jeśli robimy coś przez 21 dni to staje się to naszym nawykiem. Najpierw jednak muszę dokładnie rzecz przemyśleć- czy na pewno tego chcę i dlaczego. Nie mam możliwości by osiagnąć wszystko co mi się zapragnie, doba ma 24 godziny i trzeba wyznaczyć priorytety. Jak już mam swój cel to po prostu się zmuszam, a dalej to już samo leci. U mnie są to ćwiczenia-najgorzej było się zabrać, a teraz to już mi żal nie ćwiczyć kiedy widzę efekty regularności.
No teoria 21 u mnie się nie sprawdza, bo nie dawno przerwałam coś wspaniałego po 50 dniach. Ale obiecuję sobie wrócić do tego, bo po prostu szkoda. Tak jak piszesz – szkoda.
Moim zdaniem Twój najlepszy wpis dotyczący psychologii, stylu życia. Wprost genialny. Tak, mam z tym problem. Mam problem z perferkcjonizmem i z wewnętrznym krytykiem, mam problem ze strachem, że albo się nie uda, albo zmiany zajdą tak daleko, że zgubię gdzieś to co jest teraz, to co znam. Mam skłonności do trzymania się kurczowo tego co jest i lęku przed zmianami. Na szczęście te problemy zauważyłam u siebie kilka lat wcześniej i są już mi bardzo dobrze znane :) Kiedy zaczyna się myślenie typu: nie dam rady, nie wiem czy nie popełnię błędu, a jak zmiany zajdą zbyt daleko, uśmiecham sie do siebie i nawet nie wymagam, żeby tych myśli nie było. Skupiam się wtedy na tu i teraz, na rozwiązaniu konkretnego problemu, na wykonaniu czynności. Postanowiłam lepiej opanować angielski, sporo już zapomniałam i pojawiają sie myśli, że zanim się porządnie nauczę minie mnóstwo czasu, że będą ogromne wtopy językowe (szczególnie w pracy). Boję się, że się może nie udać, a jednocześnie staram się nie ulegać strachowi. Uczę się codziennie minimum 15 minut, po prostu robię swoje, czyli skupiam się na procesie nie na celu. Zabić siebie – to świetny zwrot, którego użyłaś. Dzięki za ten wpis Mario ;)
Bardzo dobrze, wspaniale. 15 minut to super start na wyrobienie nawyku i przejście do normalności z tym co robisz w ciągu tego czasu. „Zabić siebie” użył właśnie Marka Manson w swoim artykule, bardzo ładnie to streszcza pewien proces przełamywania lęków. Też mi to podziałało na wyobraźnię :)
Poraziła mnie prawdziwość rozróżnienia między motywacją a dyscypliną. Motywacja jest przereklamowana. Potrzeba dyscypliny.
Ja przeczytałam tysiące słów o motywacji i nic. Zraziłam się do siebie tysiąc razy. Wszyscy mówią, że to działa, a na mnie nie działa. Teraz mi zaświtało, że daremnie szukam motywacji. Ja ją mam, jestem słomianym ogniem i tysiącem pomysłów. Potrzeba mi dyscypliny. Żeby kontynuować, wytrwać gdy motywacja już przestała działać.
.Jak to mówisz sobie w trzeciej osobie? „Ona, Maria, ma teraz ćwiczyć”?
Dla mnie DYSCYPLINA to też wielkie odkrycie. Masz rację, motywacja jest przereklamowana ;)
Nie, akurat w przypadku ćwiczeń nie stosowałam tego mówienia w trzeciej osobie. I też aż tak dosłownie tego nie robię. Bardziej wyobrażam sobie siebie jako inną osobę – nie mnie i myślę o tym jak zrobić daną czynność. Nie do końca rozkazuję sobie, tylko się troszkę oddalam od tej niechcącej zrobić czegoś Marii i jakby racjonalizuję sobie, że to jest absolutnie możliwe do wykonania i musi być wykonane.
Choćby nie wiem, jak dziwnie to zabrzmiało, to modlitwą walczę z moją prokrastynacją – lenistwem, zniechęceniem, smutkiem. Działa :) :)
Modlitwa kojarzy się jednoznacznie, ale jeżeli mówimy o refleksji i pewnym odcięciu od przeszkadzaczy wtedy to dla mnie nie brzmi dziwnie :)
Mi pomaga jak się już na jakieś konkretne zajęcia zapiszę i jeśli idę z innymi ludźmi, wtedy mam motywację, dlatego trzymam cały czas stały kontakt ze znajomymi, którzy lubią się ruszać i nie siedzą w miejscu, nawzajem się ciągle motywujemy, wspólnie dopingujemy, podsyłamy filmiki z rzeczami które chcielibyśmy odtworzyć na treningach. I wyszukujemy wspólnie różnych warsztatów na które moglibyśmy pojechać. Jak już się ma grupkę, to głupio nie przyjść na trening :P Sama też mogę poćwiczyć ale wiem że łatwo sobie odpuszczę za którymś razem, a potem za kolejnym i kolejnym… I wiadomo… A już najgorzej jak sobie zaplanuję jakich to ja efektów nie osiągnę… Wtedy prokrastynacja osiąga zenitu.
Pracuje ostatnio nad nawykiem gotowania sobie zdrowych i pysznych obiadów, bo śniadania i kolacje już mam wyrobione :) I tu sprawdza się planowanie, myślę że nawet zacznę na cały tydzień planować z góry, bo wtedy nie ma „zmiłuj się”. Przeczytałam „Francuskie dzieci jedzą wszystko” i aplikuję do siebie.
Ja nie na temat prokrastynacji, ale czy jest możliwości opisania przez Ciebie stylu jeździeckiego? Tzn. uniform do jazdy konnej z przełożeniem na zwykłe codzienne stylizacje (tak na marginesie, nie mam nic wspólnego z jeździectwem). Niby wiem o co chodzi, ale jakoś mi wcale nie wychodzi :) Ten styl przywodzi mi na myśl kobietę amazonkę, silną a jednocześnie mega kobiecą. Pozdrawiam :)
wydaje mi się, że z prokrastynacją nie można i nie trzeba walczyć, trzeba ją po prostu zrozumieć. zawsze gdy odkładam zrobienie czegoś, analizuję to dlaczego nie chce mi się tego zrobić. często wystarczy mała zmiana (czasem niestety duża) by czynność sama w sobie stała się zachęcająca :)
Pierwszy raz spotkałam się z tym słowem „prokrastynacja” i od razu stało mi się bliskie, bo to właśnie mój problem- odwlekanie. Za ważne projekty biorę się dopiero, gdy mam „siekierę nad głową”:. Sama się czasami sobie dziwiłam, dlaczego nie podejmuję działania wcześniej, tylko czekam na ostatni moment, a po drodze zajmuje się pierdołami. No to teraz już wiem.
Ja marze o tym, aby cwiczyc w domu pilates chociaz 30 min co drugi dzien. Na razie nie udalo mi sie do tego zabrac I czuje ze chyba bede musiala wykupic znowu karnet do studia pilates aby w ten sposob zmotywowac sie do cwiczen.
fajne, szczere tekściwo, napisane w fajnym stylu.
Podoba mi się, dało mi inspirację.
Pozdrawiam i zapraszam do mnie ;)
Mi bardzo pomaga robienie planów. To ogromnie banalne- wiem. Zapisuję na kartce papieru (nie, nie na komputerze! Jaka radość, kiedy mogę długopisem wykreślać kolejne wykonane elementy planu!) wszystkie główne założenia na dany dzień. Nie sięgam na razie dalej w przyszłość z planami tygodniowymi czy jeszcze odleglejszymi, bo my mamy swoje plany, a życie swoje i często one nie idą ze sobą w parze, co działałoby na mnie demotywująco.
Jeszcze jakieś dwa lata temu byłam najbardziej niezorganizowaną osobą spośród wszystkich, jakie znam. Słowo klucz do rozszyfrowania mnie brzmiało: „słominany zapał”. Wieczny bałagan w domu (a przecież tak kocham porządek), ciągle spóźniona (przez co dręczona uczuciem wstydu i zażenowania), nie dotrzymująca obietnic, terminów itd (przez co z kolei dręczona ciągłym poczuciem wstydu). Chaos. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że to wszystko przez odkładanie „na później”. A odkładanie na później przez ogrom rzeczy do zrobienia, które przez odkładane właśnie nawarstwiają się do kolosalnych rozmiarów. Na przykład taka szafa. Upychałam do niej ubrania zwinięte w jeden wielki nieujarzmiony gałgan. Skarpetki nie złożone do pary razem ze swetrami, spodniami, koszulami i wszystkim czym szafa bogata. „Później to pięknie ułożę”- powtarzałam za każdym razem otwierając szafę i zamykając ją w pośpiechu, żeby na razie nie patrzeć na ten przerażający obraz.
I w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że ta szafa niszczy mi życie. Pomimo, że jest zamknięta, to ja w każdej sekundzie bycia w domu mam w głowie co tam czyha na mnie w środku. I słowo „czyha” jest t doskonałe. Szafa na mnie czyhała, szczerzyła zęby, nie pozwalała o sobie zapomnieć. Zupełnie, jakby w środku nie było rozrzuconych ubrań tylko jakiś potworny, złośliwy i wrogi smok czekający aż otworzę drzwi i on znów mnie zaatakuje.
I tak właśnie jest ze wszystkim, co odkładam na później. To samo się nie zrobi, nie zniknie. Będzie za to mnie dręczyć. Zamęczy mnie świadomość, że znów czegoś nie zrobiłam i tych nie zrobionych rzeczy tylko przybywa aż w końcu sama myśl o zrobieniu ich w końcu, wzięciu byka za rogi sprawia, że ręce mi opadają, kiedy spojrzę ile tego jest.
I postanowiłam jakiś czas temu: koniec z tym! Brak samodyscypliny mnie zabija. Nie dlatego, że mam bałagan w szafie, tylko dlatego, że jestem osobą, którą bałagan męczy, a żyję z nim na co dzień.
Zaczęlam zapisywać plany. Z kartką i długopisem. Czasem na prawdę mi się nie chciało. męczyła mnie sama myśl o wykonaniu znów tych wszystkich, powtarzalnych czynności. I już ten diabelski głos szeptał mi do ucha: „przestań, zostaw to. Zrób później. Nic się przecież nie stanie. ukrzyżują Cie, jak nie umyjesz garów? Daj spokój”.
I wtedy przypominałam sobie uczucie wyrzutów i zniesmaczenia samą sobą, jakiegoś wewnętrznego niepokoju- że znów nie dotrzymałam słowa danego samej sobie, mobilizowałam się i szybko zaczynałam działać. Potem byłam z siebie dumna, szczęśliwa i co najważniejsze- w końcu spokojna.
Zauważyłam pewną zależność. Kiedy robię sobie plan, wypełniam go ( jest on często bardzo podobny do planu z dnia poprzedniego), wyrabiam w sobie nawyk. I jest mi o wiele prościej pewne rzeczy zrobić i znaleźć na nie czas. Po prost one stają się naturalne do tego stopnia, że plan przestaje być potrzebny. Planowanie wyrobiło we mnie też ogromną systematyczność przez co jestem mniej zmęczona, bo jeśli składam np., pranie- mam do poskładania zawartość jednej pralki, a nie dziesięciu, jak to było wcześniej.
Co do ćwiczeń- ja zakochałam się w Zumbie. Polecam chociaż raz spróbować. Są to zajęcia, po których człowiek wychodzi mokry i zmęczony, ale szczęśliwy. Wygląda to trochę jak latynoska dyskoteka, gdzie tańczymy do upadłego.
Pozdrawiam.
A moim zdaniem, jeśli chcemy skończyć to co zaczęliśmy, powinniśmy mieć wysoką motywację wewnętrzną. To właśnie ona w połączeniu z dyscypliną daje najlepsze efekty. Kiedy zabraknie motywacji czyli odpowiedzi na pytanie: po co ja to właściwie robię(?), to zaprzestanie rozpoczętego działania będzie już tylko kwestią czasu. Motywacja + dyscyplina = ukończenie rozpoczętego działania.
Oj, wstyd mi, coś dla mnie. Nie lubię ćwiczyć, nigdy chyba nie lubiłam, ale odczuwam boleśnie brak ruchu. Dzięki za tekst. Oczywiście, do innych dziedzin życia też się przyda.
Artykuł Marka czytałam i wiele mi rozjaśnił, również w takich dużo bardziej skomplikowanych sprawach jak np. odkładanie pewnych zadań w pracy – bo przeraża mnie schrzanienie wielkiego projektu albo napisanie czegoś „niedostatecznie dobrze”. Uwolnienie się od różnorakich wizji siebie naprawdę pomaga. Chętnie zajrzę też do drugiego tekstu, który polecasz.
Fajnie że piszesz wprost o czymś, co wcale nie tak łatwo przyjąć – że dla efektów konieczna jest ciężka praca. Problem z reklamowaniem motywacji jest chyba taki, że człowiek zaczyna wierzyć, że istnieją magiczne sztuczki które sprawią że męczące dla nas rzeczy staną się przyjemne. A tymczasem dobrze sformułowany cel dalekosiężny może być dobrą zachętą, może jakoś tam motywować – ale nadal jest tak, że podjęcie decyzji o tym, że tu i teraz wstaję z kanapy i ruszam biegać jest trudne ;)
Mario, wiem, że nie bardzo na temat, ale już dawno zamierzałam do Ciebie napisać i spytać jak to jest u Ciebie. Mój Synek ma 13 miesięcy, ja na nic nie mam czasu, nie gotuję, nie sprzątam, do neta zaglądam rzadko, a już o samej sobie mogę zapomnieć. Kubuś pochłania całą moją uwagę. Nudzi się zabawkami czy rzeczami domowymi, nie odstępuje mnie na krok. Czasem to mam wrażenie, że jestem więźniem macierzyństwa. Co TY na to? Jak sobie radzisz? Gosia
Gosiu, napisałam Ci maila.