Koniecznie przeczytaj pierwszy wpis: Precyzowanie stylu – część pierwsza (z dwóch), ponieważ tutaj od razu przechodzę do kontynuacji myśli z pierwszego wpisu. Po omówieniu punktu pierwszego, zabieramy się od razu do punktu drugiego.
2) Dobieramy w pary wykluczające się pojęcia i eliminujemy to, co zbędne
Każdy ma takie hasła opisujące styl, które są problematyczne. Jest tych haseł tak dużo, że deformują całość stylu, zbyt go rozmywając – trzeba je ze sobą miksować, a im więcej mieszamy, tym bardziej smak przestaje być wyrazisty. Nie mówiąc już o tym, że niektóre z tych haseł sobie przeczą. Dla przykładu: ktoś lubi styl militarny, ale chce też zawrzeć u siebie elementy romantyczne, preppy, rockowe i nie może się oprzeć etnicznym zdobieniom. Przykład jest przesadzony, jednak ciężko wyobrazić sobie jedną spójną garderobę, która łączy w sobie te wszystkie hasła, a już o pojedynczej stylizacji nawet nie wspominam.
Wiecie, że musimy dojść do takiego momentu, że trzeba coś wyeliminować, prawda? To jest najtrudniejszy krok, ale trzeba go zrobić w imię wyrazistości stylu.
W tym celu, ze swoich haseł wyodrębniamy pary, które w jakimś stopniu sobie przeczą albo przynajmniej znajdują się w podobnej kategorii. Potem przyglądamy się każdej problematycznej parze i wybieramy to hasło, które nam bardziej pasuje. Podam parę wymyślonych kategorii, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Tylko od Ciebie zależy jakie będą te kategorie i jak sparujesz swoje hasła.
Taką kategorią może być na przykład kolor. Jeżeli w Twoich hasłach znajduje się jednocześnie ciągota do kolorów kojarzonych z mgłą, ciszą, szarugą oraz do kolorów kojarzonych ze świtem, rześkością, lekkością to oba te rodzaje kolorów mogą stanowić parę. Mogą, ale nie muszą. Możesz budować swój styl w oparciu o te dwie grupy kolorów, ale gwarantuję Ci większą spójność i lekkość, gdy skupisz się na jednej z tych grup. Gdy dokonasz wyboru, będzie Ci łatwiej. Kluczowe pytanie tutaj brzmi-> Które kolory wolę dla siebie: mgliste czy rześkie?
Taką kategorią może być na przykład charakter stylu. Jeżeli wyłapiesz w swoich hasłach zarówno umiłowanie do retro, jak i do ciężkich, rockowych klimatów, możesz te dwa pojęcia ze sobą zestawiać. Zauważcie, że one wcale nie są przeciwieństwami na zasadzie: czerń i biel. Można połączyć retro ze stylem rockowym i to jest w porządku. Jeśli jednak podoba nam się kobieca odmiana retro i nowoczesna odmiana rocka, a nie chcemy mieć dwóch różnych szaf i nie ma ochoty do łączenia ze sobą tych dwóch stylistyk, to wtedy zestawienie ich w jednej parze jest zasadne i polecam coś wybrać. A więc kluczowe pytanie może brzmieć-> Która stylistyka jest mi bliższa: retro czy rockowa?
Składowe pary nie muszą też należeć do jednej kategorii, ale ważne jest, że to Ty uważasz, że powinny ze sobą rywalizować. Nie musisz nikomu tłumaczyć się, że sparowałaś pojęcia, które pozornie są z zupełnie innej beczki. To Ty masz rozumieć takie parowanie. Na przykład para może wyglądać w ten sposób: taliowane sukienki kontra styl boho. Ta para nie musi ze sobą walczyć – jest to absolutnie do pogodzenia, by ubierać się w duchu boho i nosić takie sukienki, ale osoba, która zestawia te pojęcia ze sobą może iść innym torem myślenia. Na przykład takim: lubię sukienki, które podkreślają talię, mogłabym wyglądać elegancko i zestawiać je ze szpilkami i lakierowanymi torebkami, ale lubię też stylizacje inspirowane etno, hippisami. Nie obowiązuje mnie żaden dress code, chcę mieć jedną spójną szafę, nie rozdrabniać się i zawsze wyglądać tak, żeby wzbudzać podziw. Wymyśliłam to oczywiście, żeby pokazać, że nie zawsze trzeba łączyć składowe stylu, że czasem łatwiej jest po prostu coś skreślić i ruszyć z kopyta. Skoro komuś zależy na spójności i chce wyeliminować to, co jest dla niego mniej pociągające, to można tylko przyklasnąć. Można łączyć, ale można też eliminować.źródło zdjęcia: kaboompics
Teraz pora na moje pary. Oto moje dwa kluczowe pytania (było ich więcej, ale mój styl nie jest tematem wpisu, ma jedynie być przykładem).
Pierwsza para moich haseł – sport i elegancja. U mnie musiało w końcu dojść do takiej konfrontacji, bo miałam wrażenie, że jak zestawiam coś sportowego z czymś eleganckim, to sobie coś odbieram. W ogóle mam wrażenie, że na mnie ubraniowe kompromisy źle się sprawdzają i nie powinnam mieszać ze sobą stylów. Dobrze mi albo w ubraniach, które są proste i przełamane jakimś wyrazistym akcentem albo w ubraniu całościowo nawiązujących do konkretnego stylu. Chciałam więc raz na zawsze zdecydować czy idę bardziej w stronę komfortu, luzu, Marysi, czy bardziej siebie widzę w ostrzejszej, mariowej wersji. Mogłam wrzucić na luz, nie konfrontować tego ze sobą, ale uznałam, że będzie mi łatwiej obrać bardzo sprecyzowany kierunek i muszę powiedzieć, że to była dobra decyzja. Pozbyłam się hasła sport. Było to ponad rok temu i mogę przyznać z ręką na sercu, że to się świetnie sprawdza. Nie kupiłam żadnych sportowych butów i nauczyłam się trochę inaczej rozgrywać te luźniejsze i komfortowe stylizacje niż tylko za pomocą dresu. Sama o sobie mogę powiedzieć, że jestem znacznie bardziej ogarnięta niż kiedyś. Co ciekawe razem z hasłem sport odeszły też automatycznie jakieś moje dawne zapędy do „infantylnego mroku” – przesadnie dużych czarnych worków i kupy złomu na palcach i trochę inaczej zaczęłam ten mrok interpretować. To oczywiście temat na inny post.
Druga para moich haseł – po męsku i kobieco. Ta para pojawiła się później. Poczułam potrzebę wyraźnego opowiedzenia się po którejś ze stron. Do momentu stworzenia w myślach tej pary bardzo mocno inspirowała mnie moda męska. Ale znowu przyszło mi na myśl, że w takim wydaniu nie daję z siebie wszystkiego, co bym chciała. Postanowiłam zrobić zwrot w kierunku bardziej kobiecym, co wcale nie oznaczało rewolucji i wyrzucania czegokolwiek z szafy. Objawia się to raczej otwarciem na romantyczne klimaty, noszeniem częściej sukienek, szukaniem butów na obcasach, zwracaniem się bardziej ku retro. Było mi to potrzebne – patrzeć w lustro i widzieć w nim częściej zaznaczoną talię, rozpuszczone włosy i wydłużoną nogę.
3) Analiza haseł, które nie znalazły się w punkcie pierwszym i drugim
Dzięki punktowi pierwszemu ustaliliśmy żelazne, niezmienialne hasła.
Dzięki punktowi drugiemu odrzuciliśmy część wykluczających się haseł i sprawiliśmy, że lista jest lżejsza.
Te hasła, które zostały na naszej liście, należy rozpatrywać indywidualnie. Zauważcie, że one nie są tak silne, jak hasła z punktu pierwszego. Można więc założyć, że nie będzie ogromnego żalu przy pozbywaniu się ich. Coś jednak sprawiło, że nie zostały one sparowane do walki z innymi hasłami. Być może tak bardzo wymykają się jakiemukolwiek podobieństwu z innymi hasłami, iż nie da się ich z nimi skonfrontować. A może są one mimo wszystko tak ważne, że chcielibyśmy, by zostały na liście.
Dla mnie jednym z takich haseł, które wymykało się punktom jeden i dwa były „roślinne motywy”. Nie przepadam za wzorami, ale przyznaję, że zawsze liście wszelkiego rodzaju łapią mnie za serce, na przykład jako wzór na ubraniu, jako biżuteria, kolor również ma znaczenie. Na pewno nie mogę tego uznać jako wyznacznik czy podstawę mojego stylu, ale też nie widziałam powodów, by to hasło miało rywalizować z czymkolwiek innym, skoro to w sumie i tak jest mój ulubiony motyw. Przemyślałam sprawę i zostawiłam to hasło w spokoju. Nie jest ono najważniejsze, ale jest na tyle ważne, by zostać na liście.
Innym przykładem hasła, wymykającego się u mnie z dwóch poprzednich punktów było „Ulyana”. Przyznaję, że lubię patrzeć na tę osobę. Ulyana Sergeenko jest dla mnie w pewnym wycinku swojego stylu na tyle inspirująca, że przyszło mi na myśl, umieszczenie jej na liście. Najbardziej fascynuje mnie to jak za pomocą skromnego stroju osiąga wyrazisty efekt – zakrywając praktycznie całe ciało, umie wyeksponować jego największe atuty. Jednak ten punkt zdecydowałam się wykreślić, uznałam, że punkt zaczepienia jest zbyt mały, a nawet jeśli istnieje, to nie może być realizowany dokładnie w taki sam sposób u mnie.
Postępowanie zgodnie z trzema podanymi punktami doprowadzi do powstania optymalnej listy, będącej mapą stylu. Taka lista nie oznacza, że nie można kupować czy rozważać czegoś, co jest z listą niezgodne, ale raczej naprowadza nas na właściwe tory i zwraca naszą uwagę na te obszary stylu, które warto eksplorować. Zamiast myśleć o tym, co dokładać do listy, lepiej jest myśleć o tym, co znajduje się na liście i jak to można ciekawie interpretować.
Podam Wam pewien przykład, świadczący o tym, że ta lista nie jest ograniczeniem. Wyrzuciłam z niej pojęcie „sport”, ale paradoksalnie właśnie teraz, kiedy już staram się nie zwracać na to hasło uwagi, nie miałabym żadnych problemów ze znalezieniem idealnych sportowych butów i wyglądania w nich jak człowiek. Wyrzucenie tego hasła nakierowało mój styl w inne rejony i to tym rejonom przyporządkowuję wszystko, co nowe, co może wpaść do głowy jako potrzeba lub inspiracja. Teraz te sportowe buty, nie będą już jak kiedyś stricte sportowe, lecz będą w zgodzie ze stworzoną listą.
Teraz Wasza kolej. Podajcie przynajmniej jeden przykład pary haseł, które staną ze sobą do walki (pkt 2). Jaki będzie wynik tej walki? Podajcie przynajmniej jeden przykład hasła za słabego na bycie klasykiem i jednocześnie nie stającego do walki z innym hasłem (pkt 3). Jaka będzie decyzja odnośnie tego hasła?
Witaj Mario w ten deszczowy poranek:) Nie przyłączę się do zabawy, gdyż nigdy takiego problemu nie miałam – jeżeli chodzi o styl zawsze wiedziałam do czego dążę (dosłownie zawsze, od dziecka), ale bardzo dobry post, więc z przyjemnością go przeczytałam. Świetnie też czyta się komentarze pod takimi postami.
Witam serdecznie, u mnie przestało padać, zaraz wychodzę na dwór :) Bardzo dziękuję za miłe słowa, tylko zazdrościć takiego zdecydowania!
Po prostu zakochałam się w kobiecych, seksownych, demonicznych gwiazdach kina noir ;)
Ah, zazdroszczę takiego zdecydowania, ale też teraz podążam w tą stronę. Możesz zdradzić jak osiągnęłaś taki styl?
To była miłość od pierwszego wejrzenia;) Tak jak opisywałam tutaj:
– dress code podkręcony nieco erotycznymi elementami (gorset, pończochy, szpilki) http://www.wczerni.pl/2016/10/moda-przemija-szpilki-pozostaja.html
– wyważenie pomiędzy tym co seksowne a tym co stosowne, aby nie przesadzić http://www.wczerni.pl/2016/10/granica.html
– do tego odpowiednia fryzura i makijaż, które kontrastują ze strojem http://www.wczerni.pl/2016/10/wosy-i-makijaz.html
– charakterystyczne, unikalne dodatki – o tym jeszcze nie napisałam;) post na ten temat będzie w poniedziałek rano.
O czym Maria nie zapomina, a ja dla wygody nie stosuję – czerwone usta, czerwone paznokcie. Dodają pazurków ;)
A jak do tego doszło? Dużo, dużo filmów. Wtedy pewna estetyka wchodzi Ci w krew. Mam raczej odwrotny problem – jak rozszerzyć wachlarz możliwości niż go zawężać :)
Dziękuję :) Blog przeczytany i dodany do ulubiony.
O:) Jak miło :)
Super post!
SiostryAndrzejewskie
Dzięki :)
Jestem z siebie dumna, już we wpisie z listopada zeszłego roku (wizja to wybawienie) określiłam swój styl przymiotnikami – teraz jestem jeszcze bliżej niż dalej do spójnego stylu :)
Mario, robisz bardzo dobrą robotę <3
To świetnie, jeśli ta lista jest dalej aktualna :) Dziękuję <3
Aleś zadanie wymyśliła!
Już poprzedni wpis odebrałam jako możliwą drogę do porządkowania pewnych sfer w życiu, niekoniecznie stylu i nad tym się bardziej zastanawiam. Powoli się zastanawiam, zbliżam się do tematu, więc nie mam się czym podzielić na razie. Może tylko tyle, że w kontekście zawodowym myślałam, bo moje życie bardzo mocno wokół pracy się kręci.
Myślę, że dobrym pomysłem byłoby dla Ciebie spisywanie swoich przemyśleń w jakimś zeszycie. Taki zeszyt z burzą mózgów – bez filtrowania jakiegokolwiek, od myślników, najlepiej z datą obok. I dopiero po czasie spokojny seans i zastanawianie się czy to wszystko jest jeszcze aktualne. Może są jakieś rzeczy, które właśnie wymagają spisania i przetrawienia.
Pisanie w zeszycie to też wielkie zadanie. Ale ogólnie też jestem za odejmowaniem jeśli chodzi o styl i inne rzeczy w życiu. Wiedzieć, czego się chce, zdecydować się na jakiś trop i się już tego trzymać. Daje wolność i pomaga wybierać. Człowiek nie traci już czasu na zbędne wymyślanie, bo pomyślał wcześniej.
Dzięki za ten tekst i poprzedni.
Kochana, już pół godziny zastanawiam się, co wybrać do zadania! :D a byłam przekonana, że ten problem mnie nie dotyczy :D
3/4 mojej garderoby jest w czarnym kolorze, to są też rzeczy, które najchętniej ubieram. Znajdą się też rzeczy w szarościach i zgniłej zieleni.I tu pojawia się problem: moja tablica na pintereście aż puchnie od eleganckich, minimalistycznych rozwiązań (biała koszula, czarne spodnie), gdy w rzeczywistości ubieram czarne sweterki i spodnie z wysokim stanem. W sklepach szaleję, gdy widzę „jesienne kolory” – marsala, zgniły zielony – ale koniec końców i tak tego nie kupię, bo… w sumie nie wiem dlaczego. Może powinnam przerobić Twoje pytanie i powinnam znaleźć 3 elementy, które umiejętnie zestawione wprowadzą powiew nowości do mojej szafy? Albo zostać przy 3 hasłach (elegancja, czarna czarność, styl militarny? ) i odważyć się na coś nowego?
Zdaję sobie sprawę z chaotyczności wpisu, ale tak mnie zaciekawiło to zadanie, że nie ma czasu na spójne budowanie odpowiedzi :D Swoją drogą, wspaniały tekst, Mario!
Pozdrawiam i ściskam, Ola
Dzięki Olu za miłe słowa. Masz więc problem odmienny niż ten przedstawiony w tekście. Ja też swego czasu wpadłam w pułapkę czerni. Z mojego doświadczenia najprędzej wykaraskać się z tego, obierając na razie jeden inny kolor np. zgniłą zieleń i kupić w tym kolorze jakąś rzecz inną niż bluzka. Czyli na przykład spodnie, kardigan, szalik. I tak zostać jeszcze trochę w tej swojej strefie komfortu z czarnym sweterkiem lub bluzką, ale już powolutku dodawać do tego zielone spodnie, jakiś dodatek w tym kolorze. Potem ośmielać się na inne kolory, ale jeszcze zostawić te czarne topy. Ja jestem na takim właśnie etapie, że już powoli zaczynam widzieć inne kolory na bluzki niż czerń. Bo nieczarny płaszcz czy spodnie są już dla mnie normą.
Pochwalę się – mam „zgniłe” spodnie (haha jak to brzmi :D), ale noszę teraz siwy płaszcz i gryzie mi się jedno z drugim, więc zostaję w czerni… Mam jeszcze chwilę przed zajęciami, to może uda mi się stworzyć „nowe” kompozycje ze starych ciuchów, muszę pokombinować :) Dziękuję Ci jeszcze raz, to dzięki Tobie mam teraz spójną (choć czarną, ale spójną) szafę <3
Cieszę się, naprawdę. Ostatnio właśnie też u siebie zauważyłam, że większość szarości w mojej szafie, trochę mi psuje zgranie. Wbrew pozorom, zgniła zieleń wydaje mi się sensowniejszym neutralem niż szarość, ale mówię oczywiście tylko o sobie.
U mnie do walki stanęły kształty dopasowane i te luź, zwiewne. I pomimo całego uwielbienia do bluzek nietoperzy, oversajzowych koszul i luznych kardiganow, lustro i aparat byly bezlitosne. Moja sylwetka zdecydowanie lepiej wygląda w dopasowanych ubraniach podkreslajacych talie. Jednak jest to bardziej drapiezna kobiecość, co woli dekolt „v” i skórzana ramoneske do olowkowej sukienki niz kokardki i falbanki:)
Super, a nic nie stoi na przeszkodzie, żeby na przykład poszukać jakichś ładnych dużych pasów i obwiązywać nimi te oversizowe bluzki. Bardzo lubię efekt jaki się osiąga w ten sposób, tak trochę rycersko to wygląda.
Jak do tej pory probowalam ogarnąć oversajzy wąskimi paskami i nie dawalo to pożądanego efektu, juz mialam położyć na nie krzyżyk, ale sprobuje jeszcze z szerokimi paskami – dzięki :D
Mnie też bardzo podoba się ten efekt, taki kostiumowy, na razie u mnie tylko na pintereście, ale jak znajdę odpowiedni pasek to spróbuję w 'realu’. Mam w głowie wizję rurek w muszkieterkach na płaskim obcasie z luźną bluzką 'poet blouse’ z szerokim pasem.
Ja też bym zestawiła dopasowane i luźne :D Mam na pintereście czy w folderze mnóstwo zdjęć z inspiracjami z ubraniami oversize, ale jeśli tylko coś takiego na siebie założę, wyglądam jak bezdomna kulka ;( Natomiast, jeśli chodzi o dopasowane podkoszulki, rozkloszowane sukienki (zwłaszcza w stylu lat 50.) czy ołówkowe spódnice – strzał w 10 :)
Agmo, u mnie to samo, możemy sobie rękę podać :)
Ciągle mierzę oversize’owe góry do rurek i ciągle się przekonuję, że to absolutnie nie to.
Tak samo mam z rozkloszowanymi spódnicami- u mnie to niewypały, choć niby figura gruszka, mocne uda, blablabla. Niby lepiej, niż w oversize’ach, ale to nie to.
Muszę mieć podkreśloną talię, dekolt V, bluzki z kołnierzykiem, garnitury, ramoneski , buty w szpic i dopasowane spodnie. Romantico odpada ;)
Brakowało mi tego określenia: drapieżna kobiecość.
U mnie jakiś czas temu stanęły w opozycji hasła kobiecość/delikatnosc: ostrość/męskie elementy. Chciałam być postrzegana jako kobieca i tak starałam się ubierać, a tu nagle zaczęły mi się podobać mocne, męskie zegarki, sznurowane półbuty, maksymalna prostota. I to mi nie grało, ale pewnego dnia zastanowiłam się jaka jestem i zdałam sobie sprawę, że silna ( w sensie psychicznym) ze mnie babka, konkretna i zdecydowana, więc wygrała druga opcja. To był dobry wybór, bo czuję, że mój styl jest wyraźniejszy. Nadal kobiecy, ale nie przesłodzony.
Natomiast hasło, które wymagało u mnie osobnego rozpatrzenia to rudy kolor. Kiedyś bardzo lubiłam kolory i miałam ich prawdziwy misz- masz. Jak zaczęłam czytać Twojego bloga i pracować nad swoim stylem, to się ograniczyłam do kilku kolorów, ale rudy się nie załapał na mojego klasyka. Jednak ciągle chodził za mną i kusił. Uległam.
A ten rudy teraz traktujesz jako jeden ze swoich neutrali czy bardziej decydujesz się na niego w dodatkach, jako takie zaakcentowanie reszty kolorów? Bo w sumie wydaje mi się ten kolor dosyć plastyczny i tak naprawdę niekoniecznie gryzący się z pozostałymi.
Nie, nie traktuję go ani jako neutralny, ani w dodatkach. Po prostu jak coś mnie strasznie zauroczy, to pozwalam sobie to kupić. Mam sukienkę w tym kolorze i jestem w trakcie robienia swetra. I myślę, że póki co, tyle rudego wystarczy w mojej szafie.
Rozumiem. Więc nie ma się co bać, prawda? Być może to przejściowa miłość, bo u mnie zieleń to już się praktycznie zrównuje z czernią :)
Przejściowa to chyba nie, ale nie zarzekam się. Kiedyś nie lubiłam granatu, a teraz to mój ulubiony neutralny, więc czas pokaże.
Moje spojrzenie na styl ewoluowalo i oddalilo sie od Twojej wizji. W moim przypadku ograniczanie sie nie przynioslo takiego skutku, o jaki mi chodzilo. Bo choc w mojej szafie zapanowal lad i porzadek, to ja nadal nie mialam sie w co ubrac. Wiem nawet gdzie popelnilam blad – otoz przemyslana garderoba nie sklada sie wylacznie z ubran do pracy i po pracy. Tzn. owszem, tak wlasnie jest, tyle ze moje „po pracy” jest tak roznorodne, ze nie wystarczy mi para balerinek, cygaretki, pasiasta bluzka i trencz. Musze miec ubrania do pracy w ogrodku, na piesze wycieczki, na wieczorne wyjscia… Wydaje mi sie, ze nie ma jednego stylu, w ktorym mozna skomponowac cala garderobe pasujaca na kazda okazje. A nawet jesli jest, to jest to styl, ktory mi nie odpowiada.
Czytanie o tym, jaka droge Ty sama przeszlas, jest bardzo inspirujace. Swiadomosc, ze nawet ktos tak poukladany jak Ty potrzebuje zmian, to prawdziwe pocieszenie :-)
Ten jeden styl jest oczywiście efektem pewnego miksu, jednak moim zdaniem chodzi o to, żeby nie przedobrzyć z ilością składników. W pewnym momencie, jeżeli ich jest za dużo, wszystko wydaje się coraz mniej wyraziste. Ten post może nie jest o tyle moją wizją, co odpowiedzią na najczęstszy problem jaki widuję w walce o styl – nieumiejętność odejmowania. No zdecydowanie styl to jest coś zmiennego, ale na każdym etapie można wyodrębnić chwilowo niezmienne składniki :)
To prawda – umiejetnosc odejmowania, samoograniczanie i dazenie do prostoty to kluczowe czynniki w procesie tworzenia/odnajdywania wlasnego stylu. Mi taki ciuchowy detox bardzo pomogl.
Te sama metode stosuje aktualnie w kuchni, ktora jest dla mnie miejscem tortur – gotowanie uwazam za zajecie przykre i stresujace, wiec staram sie ograniczyc menu do minimum :-)
U mnie jedna rzecz pozostanie niezmienna: zawsze postawie wygode ponad wygladem. Sztuka polega na tym, zeby mimo to bylo estetycznie.
A wiesz, że ja też nie lubiłam gotować, ale już jakiś czas naprawdę się w kuchni super odnajduję? Jest na przykład na fejsie taki fajny profil z filmikami jak zrobić jedzenie. Uczta dla oczu, oglądam codziennie i czerpię inspiracje – https://www.facebook.com/buzzfeedtasty/ Jak widzę, że coś jest w miarę proste do zrobienia to czuję się wręcz zachęcona, a potem to już jakoś tak samo wychodzi, że robi się coraz trudniejsze rzeczy :)
Nie brałam udziału w komentowaniu poprzedniego postu i teraz też raczej pozostanę bierna. Nie potrafiłam ostatnio wyodrębnić pewniaków, zresztą chciałabym wprowadzić pewne zmiany w stylu i czuję, że dotychczasowa lista klasyków mnie ogranicza. Ruszyć nie jestem w stanie ani w jedną, ani w drugą stronę, niechęć do zakupów nadal się mnie mocno trzyma, co nie poprawia sytuacji. Będę na pewno na bieżąco czytać komentarze i „przemyśliwać” w głowie.
Być może taka metoda nie jest Ci potrzebna. Raczej potrzebniejsze zdaje się intuicyjne czucie co jest dla Ciebie i intensyfikacja poszukiwań określonych ubrań, dodatków etc. Tak jakbyś już wiedziała, tylko za mało była skupiona na realizacji, bo realizacja może być przecież męcząca
Mario, uwierz mi, kiedy słyszę jak ktoś się uskarza na swój zakupoholizm, to ja marzę, żeby mi taka osoba oddała pół swojego zakupoholizmu i wreszcie bym coś kupowała :)
:)
Mario, mam do Ciebie ogromną prośbę. Jakiś czas temu (chyba w 2010 roku) czytałam w polskim Elle artukuł o czółenkach na słupku z ozdobną klamrą, ewentualnie kokardą. Buty te mają specjalną nazwę. Niestety, nie mam już tego numeru Elle, a była tam użyta. Często w takich butach chodziła Carla Bruni na oficjalne spotkania ze swoim nizszym od siebie mężem. Może wiesz jak takie butki się nazywają?
A może kiedyś napisałabyś post o stylu Carli Bruni?
Jesteś pewna, że chodzi o buty na słupku? Ja ją najczęściej kojarzę w takiego rodzaju butach; https://pl.pinterest.com/pin/163396292704150254/ One się nazywają kitten heels. Ale jeśli nie o nie chodzi, to spróbuj wkleić jakiegoś linka, żebym zrozumiała o jakie buty chodzi.Bo na przykład czółenka na słupku to po prostu block heels. Daj znać będziemy robić śledztwo i mam nadzieję znajdziemy :)
To takie buciki:
http://bytomska12.pl/18037504-czolenka-skorzane-anis-3509-czarne-tosca-rozmiar-37-38-39-40.html
To po prostu pumpy na słupku (block heeled pumps) albo court shoes :)
Dziękuję… To jeszcze ta Carla Bruni…. i jej styl. Pliiiiiiiz
Pumpy to takie spodnie dla dziewiętnastowiecznych turystów :-). Amerykańskie „pumps” i brytyjskie „court shoes” mają polską nazwę: czółenka.
Haseł do walki nie mam już od kilku lat (m.in. dzięki Twojemu blogowi). Natomiast, jeśli chodzo o hasło za słabe na klasyk, to brzmi ono „wzory”. Postanowiłam zostawić je w użyciu, tylko określiłam konkretnie, jakie one mogą być. Będą to więc następujące desenie: szkocka krata, pepita, marynarskie paski oraz grochy i kwiaty na letnich sukienkach.
Ale też z drugiej strony, jakby Ci się spodobał jakiś inny wzór to chyba byś się skusiła? Sądzę, że jeżeli zostawiłaś sporo wzorów to jednak klasyk mógłby brzmieć „wzór”, żeby sobie bardziej zaufać w tej kwestii. Bo jak ktoś nie lubi łączek, to za cholerę nie kupi łączki :)
Właśnie czasami kusi mnie jakiś inny wzór. Kiedyś ulegałam, ale od pewnego czasu, udaje mi się nie ulegać. Oglądam, podziwiam i idę dalej. A co do wzorów jako klasyku? Może w pewnym sensie nim są, ale tylko tych kilka konkretnych i określonych. Mam do nich słabość, jednakże uwielbiam głównie gładkie ubrania.
Trochę się rozpisałam, ale nieważne. Wszystko w jednym miejscu :)
1. Pewniaki
1. preppy
2. french chic
3. podkreślona talia
4. koszule
5. marinistyczne paski
6.czerwone paznokcie
7. taliowane płaszcze
8. nonszalancja
9. Downton Abbey
10. duże, oversizowe swetry
11. rozpuszczone włosy
12. makijaż bez podkładu
13. płaskie buty lub niewielki obcas
14. domowy luz, wygoda
15. ciężkie buty
16. jeden, zawsze ten sam wisiorek
17. dekolt z tyłu
18. skater dress
19. siła
20. prostota
21. Sherlock
22. czerń, mgliste kolory plus akcent
23. zadbane dłonie
24. materiałowe, waskie spodnie
25. dziewczęcość
26. wysoki stan
27. okulary w grubych oprawkach ( typu nerd )
28. usta w naturalnym kolorze z „mokrym” błyszczykiem
29. podkreślona sylwetka
30. klasa
31. Wielki Gatsby
32. lekkość i zgrabność
2. Sprzeczności
– duże, overisowe swetry vs. podkreślona sylwetka
wygrywa podkreślona sylwetka, wyrzucam wszystko co ją zniekształca i powiększa
– Downton Abbey vs. Wielki Gatsby
uwielbiam oba filmy, nieustannie mnie inspirują, ale zarówno pod względem klimatu jak i zamysłu stylizacji wygrywa u mnie DA
– klasa vs. domowy luz, wygoda
brzmi dziwnie, ale to rodzaj mojego hasła ( absolutnie nie twierdzę, że klasa kłóci się z domowym luzem), ja w takich domowych, luźnych stylizacjach wyglądam po prostu nieporządnie i rozmemłanie
-ciężkie buty vs. lekkość i zgrabność
mam pewien sentyment do glanów, ogromniastych traperów itd.,zostawiam je jednak na rzecz chelsea boots, oksfordów itp. Wolę jednak wyglądać trochę lżej.
– czerwone paznokcie vs. preppy
łagodzę kolor paznokci (nude?), wygrywa preppy
– siła vs. dziewczęcość
nie jestem w stanie wybrać, szukam inspiracji żeby je połączyć
3. Analiza
lista po punkcie drugi,
– preppy
– french chic, to dla mnie synonim klasy, zostawiam w spokoju
– podkreślona talia, niezbędne przy mojej sylwetce, nadaje lekkości i dziewczęcości, a to moje ndrzędne cele, zostwiam w spokoju
– koszule, często używam ale nie są jedną z najważniejszych części ogólnego stylu, wyrzucam z listy
– marinistyczne paski, nie noszę ich na tyle często aby były dla mnie mocno ważne, nie jest ściśle związane z żadnym z moich głównych celów, wyrzucam z listy
– ciemne, taliowane płaszcze, kojarzą mi się zarówno z siłą jak i dziewczęcością, podkreślają sylwetkę, mają dużo klasy, zostawiam w spokoju
– nonszalancja, to dla mnie swoboda w noszeniu nieco eleganstszych ubrań, łączy się z klasą, preppy, DA, zostawiam w spokoju
– Downton Abbey
– rozpuszczone włosy, realnie rozpatrując moją urodę uważam je za mój ogromny atut, zostawiam w spokoju
– makijaż bez podkładu, podkład daje mi wrażenie „brudu”, ciężkości, wręcz tapety, usunięcie podkładu dodaje sporo klasy, na ewentualne niedoskonałości korektor, zostawiam w spokoju
– płaskie buty lub niewielki obcas, to dziewczęcość, a zarazem siła, swoboda, nonszalancja, nieoczywista kobiecość, czuję się w takim najlepiej i najwygodniej, zostawiam w spokoju
– jeden, zawsze ten sam wisiorek, ważny dla mnie prezent, budzi u mnie miłe skojarzenia, dodaje klasy, zostawiam w spokoju
– dekolt z tyłu, nie lubię dekoltu z przodu, za to na lato wybieram bluzki z odkrytymi plecami lub dekoltem, ale nie jest to na tyle ważne aby tu zostało, wyrzucam z listy
– skater dress, podkreślona talia, luźniejszy dół, bardzo dziewczęca sukienka, ale nie „słodka” raczej swobodna, zostawiam w spokoju
– siła
– prostota, lubię proste fasony, ale nie jest to dla mnie nadrzędne, wyrzucam z listy
– Sherlock, to mój klimat, styliacje, tematy, odniesienia, nawet paleta kolorystyczna tego serialu mi odpowiada, zostawiam w spokoju
– czerń, mgliste kolory plus akcent, zestawienie kolorów w których dobrze się czuję, mgliste oznacza również rozbielone, jasne, ale także wszystko co kojarzy się zmierzchem lub pochmurnym jesiennym dniem, zostawiam w spokoju
– zadbane dłonie, absolutny synonim klasy i kobiecości, zostawiam w spokoju
– materiałowe, waskie spodnie, coś a’la weekend na wsi, rejs, wycieczka do lasu, wygodne, ale z klasą, raczej nie jeansy, swobodne, preppy, zostawiam w spokoju
– dziewczęcość
– wysoki stan, wygoda, klasa, dostosowane do mojej sylwetki, zostawiam w spokoju
– okulary w grubych oprawkach ( typu nerd?), konieczne z powodu wady wzroku, zostawiam w spokoju
– usta w naturalnym kolorze z „mokrym” błyszczykiem, nie wiem czy dobrze opisałam, zamieszczę link do tablicy w Pintereście, gdzie zebrałam takie zdjęcia, zostawiam w spokoju
– podkreślona sylwetka
– klasa
– lekkość i zgrabność
Lista po analizie
1. preppy
2. french chic, to dla mnie synonim klasy, zostawiam w spokoju
3. podkreślona talia, niezbędne przy mojej sylwetce, nadaje lekkości i dziewczęcości, a to moje nadrzędne cele, zostwiam w spokoju
4. ciemne, taliowane płaszcze, kojarzą mi się zarówno z siłą jak i dziewczęcością, podkreślają sylwetkę, mają dużo klasy, zostawiam w spokoju
5. nonszalancja, to dla mnie swoboda w noszeniu nieco eleganstszych ubrań, łączy się z klasą, preppy, DA, zostawiam w spokoju
6. Downton Abbey
7. rozpuszczone włosy, realnie rozpatrując moją urodę uważam je za mój ogromny atut, zostawiam w spokoju
– makijaż bez podkładu, podkład daje mi wrażenie „brudu”, ciężkości, wręcz tapety, usunięcie podkładu dodaje sporo klasy, na ewentualne niedoskonałości korektor, zostawiam w spokoju
8. płaskie buty lub niewielki obcas, to dziewczęcość, a zarazem siła, swoboda, nonszalancja, nieoczywista kobiecość, czuję się w takim najlepiej i najwygodniej, zostawiam w spokoju
9. jeden, zawsze ten sam wisiorek, ważny dla mnie prezent, budzi u mnie miłe skojarzenia, dodaje klasy, zostawiam w spokoju
10. skater dress, podkreślona talia, luźniejszy dół, bardzo dziewczęca sukienka, ale nie „słodka” raczej swobodna, zostawiam w spokoju
11. siła
12. Sherlock, to mój klimat, styliacje, tematy, odniesienia, nawet paleta kolorystyczna tego serialu mi odpowiada, zostawiam w spokoju
13. czerń, mgliste kolory plus akcent, zestawienie kolorów w których dobrze się czuję, mgliste oznacza również rozbielone, jasne, ale także wszystko co kojarzy się zmierzchem lub pochmurnym jesiennym dniem, zostawiam w spokoju
14. zadbane dłonie, absolutny synonim klasy i kobiecości, zostawiam w spokoju
15. materiałowe, waskie spodnie, coś a’la weekend na wsi, rejs, wycieczka do lasu, wygodne, ale z klasą, raczej nie jeansy, swobodne, preppy, zostawiam w spokoju
16. dziewczęcość
17. wysoki stan, wygoda, klasa, dostosowane do mojej sylwetki, zostawiam w spokoju
18. okulary w grubych oprawkach ( typu nerd?), konieczne z powodu wady wzroku, zostawiam w spokoju
19. usta w naturalnym kolorze z „mokrym” błyszczykiem, nie wiem czy dobrze opisałam, zamieszczę link do tablicy w Pintereście, gdzie zebrałam takie zdjęcia, zostawiam w spokoju
20. podkreślona sylwetka
21. klasa
22. lekkość i zgrabność
Podsumowanie:
Wyrzuciłam równo 10 punktówz listy, zostało 22, to wciąż całkiem sporo, ale za to dokładnie określają mój styl. Jako główne punkty wybrałam : preppy, Downton Abbey, siła, Sherlock, dziewczęcość, podkreślona sylwetka, klasa, lekkość i zgrabność.
Ustaliłam typ fasonów, paletę kolorystyczną, makijaż i włosy, biżuterię. Dodałam dwa „klimaty” , które według mnie ze sobą współgrają : Downton Abbey i Sherlock.
Wyeliminowałam trzeci, który zawsze mnie pociągał, ale nigdy go u siebie nie zastosuję : Wielki Gatsby.
Jestem pod wrażeniem. Wszystko jest przemyślane i nawet dla mnie ta lista jest spójna (nie jestem adresatem tej listy, więc zakładam, że mogę czegoś nie rozumieć). Z listy, która została zdziwił mnie jedynie punkt 11, bo wydaje mi się jakoś tak zbędny w tym zestawieniu. Co przez to rozumiesz? Jak to chcesz okazywać? Czy musisz to okazywać?
To punkt którego mam zamiar się pozbyć, ale na razie nie jestem w stanie.
Myślę że to ze względu na to jak postrzegam siebie, swój wygląd. Bo czy taka ogromna kobiecość, dziewczęcość nie będzie wyglądała przytłaczająco, śmiesznie na blondynce 1,80 m. wzrostu i szczupłej ale wyraźnej sylwetce klepsydry ? Obawiam się karykaturalnego wyglądu :( Muszę to jeszcze przemyśleć.
Siłę widzę jako brak falbanek, kokardek, koronki, romantycznego stylu, pastelowych kolorów, mocno kobiecych ubrań. Wydaje mi się ze u niższych dziewczyn wygląda to uroczo, ale czy u wysokich też ?
Może jakiś wpis dla wysokich, jak się ubrać żeby nie wyglądać potężnie ?
Głowiłam się nad tą pracą domową oj głowiłam, ale mam koncepcję. Nazwałam ją jakże odkrywczo Czysta Wiosna;)
Czysta czyli: efekt neat, czyste kolory, naturalność, siła, rock-ciężar w dodatkach i butach.
Wiosna czyli: kontrast barw, elementy boho.
Bił się u mnie koncept siła vs boho bo takie bardziej ogarnięte formy do których dążę kłócą się z „powłóczystością”, która mi się kiedyś w boho bardzo podobała.Dlatego boho zostaje tylko w biżuterii i to takiej wyraźnej i zdobieniach – nie mam nic przeciwko takiej torebce np. http://www.zeberka.pl/img_new/2015/06/26/aldo-16140.jpg a wszelkie zbędne części garderoby typu narzutki i kamizelki – out.
Co do pkt 3 tym hasłem są u mnie koszule we wzory. Jest to jakiś element charakterystyczny mojej szafy i niby nie pasuje do żadnej koncepcji,ale też z żadną się chyba (?) nie gryzie. Fajnie na nich wychodzi kontrast kolorów, który mi służy i chyba są jakimś moim klasykiem.
A ja też ostatnio się zastanawiam nad jakąś wzorzystą koszulą dla siebie. Nie pamiętam kiedy miałam coś innego na górze niż czarna lub biała bluzka. I taka właśnie koszula bardzo mi też pasuje do zestawu słów czysta wiosna.
Mario, widziałabym to na Tobie! :) http://stylepantry.com/wp-content/uploads/2011/12/stylepantry-polka-dot-combo-4.jpg
Zanim przejdę do dzisiejszego zadania, muszę najpierw uporządkować hasła z pierwszego wpisu, co okazało się dość skomplikowanym zadaniem.
Po poprzednim wpisie i przejrzeniu swojej listy, stwierdziłam, że brak na niej inspiracji, składa się niemal wyłącznie z negatywów – tego nie, tamtego nie, kolejnego nie.
Jak tu zgrać i uspójnić coś, co nie jest żadnym konkretem?
Okazało się, że mój problem z nijakością własnego sposobu ubierania się (bo stylem tego nazwać nie można), brał się właśnie z braku świadomości, do czego dążę, odrzucając kolejne rzeczy.
Postanowiłam przerobić negatywy na konkrety:
– Miękkość formy, przytulność, ciepło – jako przeciwieństwo (wykluczenie) surowości, męskich detali i krzykliwości
– Dojrzałość, stoicyzm – znowu jako wykluczenie krzykliwości, ale i infantylności, szalonych wzorów
Pozostałe punkty pozostają jak były:
– Kolory stonowane, przygaszone, brudne, szarości, czerń
– Kolory szkockiej kraty
– Wygoda
Zlokalizowałam następnie problemy, które obecnie mi przeszkadzają.
– Brak wyrazistości, rozmemłanie, chowanie się w swetrach oversize – które są sumą miękkości oraz wygody
– Zamiłowanie do szarych i stonowanych gór skutkuje ogromną ilością szarych podkoszulków, a ulubiony kardigan jest w tym samym kolorze, co źle wygląda
Rozwiązanie przynosi Twój dzisiejszy wpis, chociaż nie wprost i nie od tej samej strony ;)
Gryzące się pary:
– Wygoda + miękkość = rozmemłanie
– Dojrzałość (stoicyzm)
Wniosek: Zachować miękką formę ubrań, ale częściowo dopasowaną (nie obcisła!), np., podkreślenie talii albo nóg, podebrać kroje swetrów z paryskiego szyku – idealny stopień dopasowania, lekkie ściągacze przy rękawach, lub dopasowany top pod luźniejszy, ciepły kadrigan. Postawić na porządne materiały, które nie będą szybko się mechacić, dodatki z naturalnej skóry. Buty zamiast samych płaskich, które zdzieram niemiłosiernie, na niewysokim obcasie z wymiennymi fleczkami, jeśli tenisówki latem to delikatne (może bardziej wycięte, upodobnione do balerin?)
– Stonowane kolory, szarości
– Kolory inspirowane szkocką kratą
Wniosek: Postawienie na plamy koloru w szalikach/podkoszulkach/biżuterii/lakieru do paznokci, a baza w stonowanych barwach – nie ubierać się od góry do dołu w przygaszone kolory
Uf :D
Podoba mi się Twój tok myślenia. Troszkę widzę tu estetyki Humanoid, o której pisałam na blogu: https://ubierajsieklasycznie.pl/i-love-you-humanoid/, wyostrzonej biżuterią i dodatkiem. Dobrze to rozumiem?
Miałam taki dylemat jakiś rok temu, ale nie rozpatrywałam tego w formie haseł, mogę rozpatrzeć teraz dla dobra nauki ;)
Obecnie moje najważniejsze hasła to:
– czerń
– aseksualny luz
– asymetria lub drapowania
Rok wcześniej miotałam się pomiędzy, powiedzmy, „postapo” i „nonszalancka zadziorność”. Ciągle w kontekście luzu, asymetrii i drapowań. To pierwsze rozumiem jako ciężkie bikery, skórę, porwane materiały, frędzle, chusty – pajęczyny, czerń i szarość, cieniowania, dużo warstw i zamotań, masywne pasy z klamrami, biżuterię z surowych kryształów itp. Ale nie a’la zbuntowana gimnazjalistka tylko bardziej styl AllSaints. To drugie: lejące materiały, miękkie botki na obcasie (ale nie szpilce, nie może być za seksownie), prostsza forma, mało warstw (wygoda!), smokey eyes, umalowane usta, biżuteria surowa, ale nowoczesna, najchętniej ze stali. Bardziej kobieco, zwyczajniej i prościej.
Zrezygnowałam z elementów postapo bo czułam się w tym zbyt infantylna, wystylizowana i męska. Nadal mam bikery, pas z klamrami, ale noszę je rzadziej i nie są podstawą stylu. Nonszalancka zadziorność sprawdza się w pracy, mam co na siebie włożyć w przypadku wesela czy wakacji, nie muszę specjalnie kupować nowych ubrań na takie okazje.
Natomiast hasło za słabe na bycie klasykiem to może być nowoczesny ekscentryzm (futuryzm?) – lubię wpleść w strój dziwny element typu tunika z wieeelkim drapowaniem na plecach, kolczyki wyglądające jak zrobione z odpadów metalurgicznych. Ale nie silę się codziennie na ekscentryczny wygląd więc to nie jest mój klasyk.
Uwielbiam patrzeć na takie klimaty, jakie opisałaś. Zapewne w życiu codziennym, trudno jest to wprowadzić w życie, by nie wyglądać zbyt ekscentrycznie, ale z drugiej strony to może być też właśnie zaletą takiego stroju. Super, mnie osobiście bardzo się te punkty podobają i wydają spójne.
Moje przeciwności są takie same. Sportowe ubrania vs elegancja i kobiecość, czyli szpilki. Wygrała druga opcja. Tak mało jest dziś na ulicach takiej kobiecości w stylu szpilki, bądź inne buty na obcasie i sukienki/spódniczki. Zawsze jak widzę na ulicy kobietę w szpilkach bądź spódnicy to się oglądam i myślę, że tak chciałabym wyglądać. Plus mam ogromną motywację, żeby w końcu nauczyć się dobrze chodzić na wysokim obcasie.
Pkt. 3 to koronka, falbanki i inne kobiece zdobienia.
Jesteś moją mamą? Ona zawsze jak u mnie jest to mówi: dlaczego dziewczyny nie chodzą w sukienkach? Rzeczywiście, kobieta w sukience lub spódnicy to jest bardzo rzadki widok teraz, ja też się oglądam. I sama też staram się nosić coraz więcej takich strojów :)
nad zadaniem musialabym pomyslec i wrocic do listy, ktora robilam dla Ciebie do analizy, ciekawe czy bym cos zmienila? nie wydaje mi sie, bo nareszcie zyje w zgodzie ze soba, jesli chodzi o ubior i sie nie miotam ;) ale sprawdze z ciekawosci. Jedyne, co dodalam, to zaczelam malowac usta, i to od razu z przytupem _ taka troche fuksja, ktora przelamuje monochromatycznosc i prostote stroju i daje troche energii czystej zimie ;)
W poscie, cos mnie zainteresowalo : moglabys wyjasnic to nowe pojmowanie mroku?
Do niedawna czułam, że mrok i ciężkość chodzą ze sobą w parze. Że nie można realizować tego hasła bez maskulinizowania stroju. Że ciemność jest nieodłącznym elementem. Ale teraz bardziej postrzegam mrok jako pewien rodzaj atmosfery. Pisałam o tym tutaj: https://ubierajsieklasycznie.pl/jaki-klimat-jest-twoim-klimatem/ A przekładając to na ubiór, to dla mnie dalej jest ciemniejsza paleta, ale też podkreślanie ciała i odpowiednia faktura: skóra, skóra lakierowana, prześwit itd.
Wpis świetny, aczkolwiek mnie dotyczy w niewielkim stopniu- z wielu haseł zrezygnowałam, bo kłóciły się z moją osobowością i resztą garderoby. W sumie myślałam, że w ogóle nie mam takich dylematów, ale i tak coś się znalazło.
Ciągnęło mnie kiedyś do stylu pin-up (np. ubrania w kropki i paski, jasne dżinsy z wysokim stanem, zaznaczona talia, rozkloszowane spódnice), ale taki słodki, radosny, dziewczęcy styl nie pasował do mojej osobowości. Źle się czułam w deseniach typowych dla tego stylu – z kolei ładnie wyglądałam w fasonach. Pozbyłam się jasnych, wzorzystych ubrań (nie żeby było ich dużo, ale zawsze), podkreśloną talię zostawiłam i z niczym się nie kłóci.
Aktualny konflikt: gryzą się z jednej strony silna, ogarnięta sylwetka, ubrania kojarzące się z epoką wiktoriańską, mroczna elegancja, a z drugiej miękkość, naturalność, rozmemłanie, długie zwiewne sukienki, biżuteria z surowymi kamieniami i wygodne swetry. Nie czuję potrzeby rezygnacji z żadnej grupy: nic mi nie przeszkadza w łączeniu dużego, miękkiego swetra z ołówkową spódnicą, ani w ubieraniu się czasem bardziej miękko a czasem elegancko. Tutaj zachowanie spójności wspomaga paleta ciemnych kolorów.
A takie hasła za słabe na klasyki: szkocka krata, kolory stonowanego lata, koronki, ćwieki, motywy roślinne, szare rurki z wysokim stanem, spódnice maxi, duża biżuteria, nowoczesna wiedźma, postapo.
Zaciekawiło mnie Twoje pojęcie infantylnego mroku. Ja pod tym określeniem widzę nałożoną na siebie tonę czarnych koronek, skór i żelaztwa wszelkiej maści – kiedyś tak chodziłam, ale zrezygnowałam na początku studiów. Teraz czułabym się przebrana oraz totalnie przytłoczona.
Też postrzegam „infantylny mrok” jako kiepskiej jakości koronki i wizualnie tanią biżuterię w kształcie krzyży itp. Chociaż wielkie czarne swetry/koszulki brata + glany + czarne dżinsy + dużo pierścionków i rzemyków też kojarzy mi się z późną podstawówką.
Ja mimo wszystko nie rezygnuję z czarnych ciuchów oversize, faceci czasami się do mnie uśmiechają więc może nie wyglądam jak zbuntowana dzidzia piernik ;) Ale może śmieją się ze mnie? ;)
Eika i Lin, mówiłam wyłącznie o sobie i o tym jak ja podchodziłam do tematu. Na kimś innym nie zawsze wygląda to infantylnie. Koronki i krzyże to już jest w ogóle przegięcie na mnie – nie cierpię koronki zwłaszcza. Ale mówię znowu tylko o sobie, bo na kimś to się może sprawdzić.
Moje tematy nadrzędne się ze sobą nie gryzą. Za to mam pewien ambaras z kolorami. Za dużo ich lubię. Z jednej strony czerń i taupe jako uniwersalne bazy, a do tego nasycone bordo, ciemny morski. Z drugiej – uwielbiam szarawą, złamaną miętę, sprany bladoniebieski dżins czy biel rozlanego mleka. Tuż po Wielkiej Czystce w mojej szafie do siebie pasowało, mogłam ubierać się metodą maszyny losującej. Teraz już tak nie jest, bo np.mój najnowszy nabytek, nasycona świerkowa zieleń w parze z bordo wygląda, jakbym przebrała się za barszcz ukraiński.
Z drugiej strony – radzę sobie z tworzeniem zestawów, które mnie całkowicie satysfakcjonują. Znakomicie czuję się np. w spranych szarych dżinsach, ciężkich butach i ażurowej, zdobionej koronką koszulce w ciepłej bieli. A do tego te jak je Mario określiłaś „infantylne” pierścionki na palcach w ilościach hurtowych. :D Czy wyglądam niespójnie? Bo ja wiem? Wyglądam jak ja. Póki co nie widzę potrzeby dalszego okrawania swojego stylu.
Żeby była jasność – infantylny mrok odniosłam tylko do siebie i do tego jak ja w tym wyglądałam. Bo taki schemat typu oversize i żelastwo na łapach jest dla mnie dalej bardzo pociągający, doceniam go na innych, ale nie uważam, żeby to było moje optimum :)
Ależ wiem, nigdy bym Cię nie podejrzewała o chęć wykpiwania jakiegokolwiek stylu. Nie czuję się urażona. :) Natomiast przyszło mi do głowy, jak rozmaicie różni ludzie pojmują infantylność. Dla mnie infantylność to falbanki, kokardki, róż Barbie i ogólnie kolorki jak ze sklepu z wyprawkami dla niemowlaków, małe puchate sweterki, plisowane spódniczki w kratkę – generalnie wszystko, co można by podciągnąć pod perfidne, ale genialne określenie Osieckiej: dzidzia piernik.
Określenie „dzidzia piernik” faktycznie jest perfidne :) Dla mnie nie ma czegoś takiego jak „infantylne” kolory. Jeżeli do czyjegoś typu urody pasuje intensywny róż, albo pastele, to niezależnie od bieżącej metryki będzie wyglądać w nich dobrze, a dziwnie czy kuriozalnie. Tak samo zgaszone, „ponure” kolory – ja może będę wyglądać żałobnie, albo depresyjnie, ale np. moja koleżanka (typ zgaszony, nie jestem pewna czy lato, czy jesień, ale chyba jesień) już nie.
A kicz jest po prostu kiczem :) to prawda, że dziecięcej ubrania często są nim naznaczone, ale jako rodzice (przyszli bądź teraźniejsi) mamy wybór i nie musimy czynić z naszych córek ucieleśnienie złego gustu. Ja np., jak tak patrzę na swoje zdjęcia z podstawówki, to widzę, że moje stroje były wolne od kiczu :)
Nie spodziewałam się takiego rozwinięcia. Chyba dlatego, że u mnie to działa na odwrót. To znaczy „mojość” stylu osiągam przez eklektyzm i łączenie pojęć, nie wykreślanie ich z listy.
Jako moje określenia podałam „french chic/gamine” i właśnie to jest moje, ani czysty french chic, ani czyste gamine. Drugi składnik mojego stylu to „boho/orient/safari” – właśnie taki miks inspiracji, nie jedna z tych rzeczy z osobna. No a potem miksuję miks z miksem :D Gdybym coś wykreśliła, całość byłaby zbyt dosłowna, zbyt oczywista.
Zresztą, podobno mój styl jest wyrazisty i spójny, więc chyba eklektyzm też działa :)
Jak najbardziej. Chodzi jedynie o zawężanie jeżeli lista jest za długa, na tyle długa, że osoba realizują się po prostu męczy. Mieszanie jest dobre, jest niezbędne. Ale nagromadzenie składników i ciągłe niezdecydowanie, a w efekcie nijakość – tego bym chciała unikać :) Twoje składniki bardzo mi się podobają!
Mi się wydaje, że takie zawężanie przychodzi z praktyką. Jeżeli eksperymentujesz z różnymi stylami i w trakcie tych testów uczciwie przyznajesz w czym się dobrze czujesz i zostawiasz te elementy, to styl klaruje się sam, bez szczególnych wyrzeczeń :)
Wpis ten bardzo byłby mi przydatny,wręcz niezastąpiony półtora-rok temu,kiedy mnóstwo rzeczy mi się podobało i wzajemnie wykluczało,więc stale czułam się bezstylowa.Do tego byłam zakupoholiczką,kupowałam różne ładne rzeczy,potem w niepokoju przeglądałam gazety,próbując złożyć w całość z tym,co miałam w szafie.Wtedy wpis ten ocaliłby mnie na pewno.Tymczasem pojawił się Kibbe i zrobił to za mnie,rezygnacja z wzajemnie się wykluczających haseł przyszła samoistnie.
http://mail.google.com/mail/x/-ms-samsung/
Cel uświęca środki, każda metoda dobra, byle to byś Ty była zadowolona :) Jejku, mam nadzieję, że ten okres zakupoholizmu się skończył i już nie wróci!
Nie, zakupoholizm nie powróci.Zrobiłam sobie całkowity detoks, wyrzuciłam z szafy wszystko, wprowadziłam ascezę. W pierwszym roku to było bardzo oczyszczające. Teraz wprowadzam modyfikacje, kolory, ale każdej rzeczy przyglądam się kilka razy nim ją przymierzę, a potem jeszcze wiele razy zastanawiam, czy jej potrzebuję. Nie chcę już nigdy wracać do tamtego czasu i tamtej szafy.
Ja mam ogromny problem z kolorami. Z jednej strony jasne, żywe, radosne – biel, jasny beż i kilka akcentów w rześkich odcieniach. Takie kocham najbardziej. A z drugiej czerń i granat, w których źle wyglądam i źle się czuję, ale zimą ciężko jest się ubrać na biało-beżowo. Chyba jestem skazana na dwie niezależne szafy na dwa sezony, jednak nie bardzo mi to pasuje.
Drugi zgrzyt to biżuteria – z jednej strony uwielbiam zestaw delikatny łańcuszek + małe kolczyki ale ciągnie mnie też w stronę orientu i do prostych ubrań lubię założyć duży, zdobny sutaszowy naszyjnik. Nie wiem, czy chcę wybierać :D
Jeśli chodzi o kroje, fasony, ogólny styl i wydźwięk, to już się określiłam. Czasem tylko jeszcze mam wątpliwości, czy dana rzecz jest dziewczęca, czy kobieca. Odżegnuję się od infantylności i słodkich sukienek na rzecz trochę mocniejszego, zdecydowanego wizerunku.
Co do biżuterii, to nie widzę tutaj zgrzytu i powodu do wybierania na siłę. Natomiast co do kolorów to nie wydaje mi się żeby naprawdę zachodziła konieczność rozdzielania szaf. Czy płaszcze w kolorach szarość, kamel, stal nie byłyby tu dobrym zamiennikiem do czerni lub granatu? A dobranie dodatków w rześkich kolorach – czapki i szalika nie przełamałoby smutku czarnego płaszcza?
No i tu mam znowu problem :-D Dobrze wyglądam w lekko ciepłych, jasnych kolorach. Nie wiem jak to wytłumaczyć – najlepiej mi w jaśniutkim beżu/kremie z kroplą szarości, ani zimnym ani bardzo ciepłym. (Czy można być typem neutralnym?) Szarość każda odpada, bo za zimna (przymierzałam), za to camel jest dla mnie zbyt intensywnie ciepły i też źle wyglądam. Poza tym zimą noszę czarne kozaki i torebki, nie lubię brązowej skóry a taki kontrast pociąłby mi sylwetkę, co niewskazane przy 160cm wzrostu, gdy się w ogóle nie nosi obcasów.
Dochodzi jeszcze kwestia stylu – marzy mi się french chic a tam granatowy płaszcz to podstawa, podobnie jak czarny. Trudno jest się elegancko i przede wszystkim praktycznie ubrać na codzień w jasne kolory. Kremowy płaszcz odpada, musiałabym go prać co tydzień. Obawiam się, że nieodzowny jest (trochę zgniły) kompromis i zakup granatowego płaszcza, żeby jako tako wyglądać. Chociaż nie cierpię tak ciemnej sylwetki.
Na jesień byłam zmuszona kupić kurtkę, wybrałam właśnie granatową i ze złotym albo jasnofioletowym szalikiem nie wyglądam najgorzej ;-) Ale noszę do niej średnio ciemne jeansy i złote botki do szalika, więc nie jest ciemno.
Jeżu, przydałby mi się stylista, który zrobiłby mi zakupy, postawił przed nową szafą i powiedział „to będziesz nosić, i basta”. Chyba jedyny lek na moje niezdecydowanie i rozterki ;-)
Hej, z moich obserwacji wynika, że są jak najbardziej typy neutralne i typy mieszane (jak np.ja). Natura nie jest taka perfekcyjna jak schematy . Ludzkie tonacje skóry, włosów i oczu mają miliony niuansów. Sama długo się zastanawiałam jakim typem jestem – czy jestem zgaszona czy ciepła jesień a nawet czasami intensywna jesień lub wiosna (bo właśnie słoneczne kolory do mnie też pasują;)- w zależności od opalenizny. Teraz np. kiedy opalenizna i złote piegi zeszły- skóra jest właśnie neutralna (ale absolutnie nie różowa, ma oliwkowy podton tyle, że jest nie jest ani ciepła ani zimna). Moje usta mają definitywnie kolor zimnego różu, podobnie jak naturalne rumieńce po sporcie. Kolor beżowy wygląda na mnie ok- ale z domieszką szarości. Szarość tak ale z kapką brązu lub zgniłej zieleni. Z drugiej strony pomarańczowy, żółty i soczysta zieleń zawsze dobrze współgrają z moją urodą bo mam definitywnie ciepłe oczy, o średniej intensywności koloru więc toleruję też dosyć nasycone kolory ale jak nasycone to muszą być jasne. Jak ciemne to o niższym, maksymalnie średnim natężeniu koloru. Im ciemniejszy kolor tym bardziej „sprany“ powinien być. Mogę też nosić zupełnie zimne szarości ale z dobrze widoczną złotą biżuterią albo ciepłą narzutką; albo odwrotnie bardzo ciepłe ubrania komponuję z dobrze widoczną srebrną biżuterią. Szarości generalnie do mnie pasują, nie dlatego, że są zimne ale dlatego, że szarość jest kolorem „mało kontrastowym“, średnim, na tej płaszczyźnie znacznie lepiej wygląda na mojej średniej pod względem jasności i nasycenia urodzie niż czysta biel lub najczarniejsza czerń. Więc jakby kolorami wydobywam z urody różne niuanse (ciepły albo zimny) w zależności od tego na co mam ochotę. Co prawda jeszcze po mistrzowsku mi to nie wychodzi ale widzę poprawę po ilości komplementów. Gdy mam na sobie wyłącznie kolory dla zgaszonej jesieni to wyraźnie brakuje trochę koloru.
Do granatu właśnie się przymierzam. U mnie to będzie jakaś narzutka, bluzka albo żakiet, ewentualnie zacznę od podkoszulka, bo tańszy;). Pomyślałam sobie, że kolory mogą współgrać ze sobą na wielu płaszczyznach (dzięki Marii i serii artykułów „Jaki jest Twój odcień…“przestałam się ograniczać kolorystycznie). Zwracam np. uwagę na to, żeby mój idealny granatowy miał mniej więcej takie nasycenie jak moje oczy i włosy . To stworzy już jedną płaszczyznę dopasowania. Druga będzie się opierać na jasności- mam średnie naświetlenie, że się tak wyrażę, więc szukam granatu o takich właściwościach. Poza tym kolor musi wchodzić odrobinę w fiolet lub pruski błękit, żeby ładnie korespondował z moją naturalną kolorystyką. Jak nie znajdę takiego koloru to ewentualnie sobie zmieszam. I będę nosić to z brązem/camelowym o podobnej jasności i nasyceniu. Albo z fioletem czy zielenią. Już się nie mogę doczekać.
Nie mogę się powstrzymać Ika odnośnie wzrostu. Co Wy macie z tym wzrostem dziewczyny? Chyba nigdy tego nie pojmę. Przecież 160 cm, czy nawet 152 jest jak najbardziej ok. Mam dużo niskich koleżanek i one ciągle narzekają na ten wzrost- od ponad dwudziestu lat. Takie niskie kobietki są przecież piękne. Najlepszy efekt daje niski wzrost sparzony z wielkim charakterem czyli jak są silne, pewne siebie, waleczne i dziarskie czy choćby ostro pyskate to wtedy mają wyjątkowy czar. Sama mam przeciętną wymiarówkę i daje mi to taki przywilej, że jak są przeceny to ani fajnych spodni, ani sukienki , nie mówiąc już o butach nie znajdę. Moja niska koleżanka robi zawsze taki łup, że nic tylko wrzeszczeć. No i obcas. Jak założę obcas to przewyższałam już niejednego kawalera. Moja koleżanka musi za to często skracać spodnie, co ja bym chętnie robiła, gdybym tylko mogła kupić je choć w przybliżonej cenie.
Eliminacja to bardzo produktywna metoda. U mnie dokonuje się ona sama z siebie po przymiarce, która oczyszcza mnie skutecznie z teoretycznych rozważań, modowych zachwytów i fantazji o tym czego mój styl potrzebuje jeszcze. Zostaje z tego wszystkiego tak niewiele, że cieszę się jak dziecko kiedy znajdę coś co mi się jednocześnie na mnie podoba, dobrze się w tym czuję i ma odpowiednią jakość i cenę. Więc u mnie to raczej potrzebny jest Kaizen, żeby poszerzyć paletę możliwości i nie zgwałcić się jednocześnie tym szlifem.
Natomiast dylematy mam z włosami. Chętnie noszę warkocz ale w wersji rozpuszczonej podoba mi się długość do ramion (doczepiane włosy nie wchodzą w rachubę). Przy tej długości z warkoczem jednak nie poszaleję. Na szczęście szybko odrastają.
Tak, tak, ja też lubię warkocz i jak w końcu mam długie włosy to warkocz zaplotłam zero razy :)
Jest to bardzo duże wyzwanie, nad którymi myślałam przez dłuższy czas. Powiem szczerze, że jestem już na półmetku drogi. Mam w głowie poukładane, jak chcę wyglądać, jak chcę widzieć swoją szafę. Gorzej z ciuchami… Mam szafę podzieloną na dwie części jedna ciągle używana i druga, to, co było kiedyś. Pół biedy z kupionymi rzeczami, ale te uszyte przez mamę-krawcową…
Ogólnie pogodziłam się z faktem, że jest we mnie dużo chłopczycy, a konkretnie tomboya. Nie podoba mi się słodkie gamine, zas z drugiej strony nie lubię niedbalstwa tomboya. Dlatego musiałam trochę przejść, żeby dowiedzieć sie, co mnie tak naprawde lubi :)
Np. wykreśliłam „Militaria” z haseł. Źle się czuję w zgaszonych kolorach, przytłaczają i „zamulają” nie tylko twarz, ale i nie przekazują mojej energii. Dlatego musiałam zrezygnować z fascynacji tym tematem. Sylwetki, które są wymagane przez ten styl są zbyt „gruboskórne” i niedoszlifowane, za mało było w nich kobiecości.
Podobnie było z tematem Ekstrawagancji. Owszem, potrafię ubrać bluzkę w panterkę, marynarkę w kolorze wściekłej czerwieni i rurki, ale nie dla mnie paski, kraty, pepitki i ostra geometria. To już przesada :)
Zbliżyłam się do takiego momentu, w którym rezygnacja z chociaż jednego elementu oznaczałby zubożenie całości, bo hasło „Rock” oznacza u mnie bazę wypadową do zestawiania innych elementów. Połączenie np. ramony, kurtki dżinsowej, t-shirtu i rurek to moja klasyka. Alternatywą dla rurek to minispódnica lub szorty.
„Strong & Ethereal” nie jest stylem samym w sobie, ale to moje podejście do fasonów i do mojej sylwetki w ogóle. Nie chować za wszelką cenę figury rożka, nie udawać klepsydry. Z drugiej strony podkreślać kobiecość długimi włosami, makijażem oczu i dopasowanymi ubraniami.
„Wild” to przede wszystkim dodatki i printy, takie jak panterki, węże, liście, afrykańska biżuteria. Także są to naturalne tkaniny i materiały.
No i na koniec „Glamour” to zestawy przeznaczone wyłącznie na wieczorne wyjścia – długie suknie do ziemi z rozcięciem, błyszczące tkaniny, mocny makijaż, asymetryczna fryzura, wysokie szpilki. W sumie jestem takim odpicowanym tomboyem :)
Wydaje mi się, że każdorazowe wałkowanie tego tematu gra na naszą korzyść. Ale też warto pamiętać, że dopóki większość zamiarów jest w głowie, a realizacja jeszcze nie rozpoczęta, to satysfakcji nie będzie? Jak już pozbędziesz się szafy „kótra była kiedyś” to chyba wreszcie odetchniesz z ulgą…
Słuchaj Avarati, nie wiem czy ta informacja przyda Ci się, ale widziałam właśnie w hm WEŁNIANE legginsy w tygrysi wzór w odjechanych kolorach. Nie wiem czy nosisz legginsy w ogóle, ale jak je zobaczyłam, to przypomniało mi się, to co kiedyś pisałaś, że szalone wzory są zwykle z tandetnych materiałów.
HM wiadomo, jakością nie grzeszy, ale wełna to wełna.
Bardzo ciekawe teksty, zrobiłam zadanie pierwsze już tydzień temu i teraz patrząc na moja listę stwierdzam, ze mój styl jest jednak dość spójny i że taka eliminację właściwe już przeprowadziłam. Jedyne dwa hasła które mogły ze sobą konkurować to kobiecość – rozumiana jako pociąg do sukienek, spódnic, najbardziej w stylu retro (spódnice za kolano, rozkloszowane, podkreślona talia), versus French chic w wersji nazwijmy to aseksualnej, pod tym hasłem rozumiem np. styl Emmanuelle Alt, który swego czasu bardzo mnie inspirował. Z tych dwóch haseł bardziej przemawia do mnie kobiecość i jakiś czas temu przestałam kopiować Emmanuelle Alt bo źle się czułam tak ubrana. Ale jakoś nie umiałam i nie chciałam zrezygnować zupełnie z French chic, zaczęłam tylko starać się aby mój French chic był bardziej kobiecy i to był strzał w dziesiątkę :) mam wrażenie że to postawienie na kobiecość pozwala mi łączyć ze sobą retro i frencz chic i dzięki temu jakoś ten styl jest spójny. Aczkolwiek myślę że temat wymaga raz jeszcze głębszego przemyślenia :) Na pewno zaś tak jest, że jeśli już zdecydujemy się na jakiś styl w ubiorze, który najlepiej oddaje naszą osobowość, naturę, upodobania etc. to łatwiej jest potem opierać się zakupowym zachciankom, krótkotrwałym modom etc.
Z pewnością pomaga to w zakupach. Ale również w patrzeniu na swoje ciało. Mam wrażenie, że kiedy obrałam kurs na bardziej kobiecy styl, jestem o wiele bardziej tolerancyjna dla siebie i postrzegam te rzeczy, które kiedyś uznałabym za wadę jako nieistotne. A czasem nawet zaczynam je lubić. Na pewno w zależności od osoby można to interpretować zupełnie na odwrót, ale właśnie ta chłopczycowatość kojarzyła mi się ze sportową, bezkompromisową sylwetką i miałam niezdrowe parcie na zmiany w swoim ciele.
Mózg paruje, a decyzje wciąż nie zostały podjęte! ;]
Chwilami mam wrażenie, że chcę wrócić do stylu, który kojarzy mi się ze szkolnymi latami, czyli glany, czerń i ćwieki. Jednocześnie czuję się seksowną kobietą, a nie rozbrykaną nastolatką.
W zimie chyba pójdę na kompromis: do spodni – glany, do spódnicy – kozaki.
Czyli co, wychodzi na to, że seksowne koronki pod skórzaną kurtką? ;]
Niekoniecznie, są osoby, którym udaje się taką ciężkość wprowadzić do kobiecego stylu. Na przykład Eva Green często tak robi, widzę to też u Kirsten Stewart.
uff, siadłam, uporałam się.
mam trzy różne nurty:
1. surfeski klimat, któremu po prostu łatwo poddać się latem -> espadryle, białe luźne t-shirty z frędzlami, rozwiane długie blond włosy itd; ale bardziej na rockowo niż popowo.
2. dziewczyny stonesów – proste ciemne sukienki, podkreślone oko, mało dodatków, twarz była najbardziej wyróżniającym się elementem, ale trudno osiągnąć efekt i klimat „na żywo” – jest obecny głównie na zdjęciach
3. dziewczyny z rockowych teledysków z lat 90, np. Alicia Silverstone w teledyskach Aerosmith!! Plus Winona Ryder w „Orbitowanie bez cukru” (ale nie mogę mieć takich włosów więc bardziej ta Alicia) -> rozszerzane krótkie sukienki w spokojnych kolorach, mogą być w mało pstrokatą łączkę + tenisówki białe lub czarne.
Punkty 1 i 2 mocno się wykluczają, punkt nr 3 można połączyć z oboma. Jako że bliższy jest mi punkt 2, zdecydowałam się w przyszłości odrzucić punkt 1. Mogę nosić te same ubrania, ale zestawiać je tak aby były bardziej w klimacie punktu 3. Nie wiem czy dobrze zrobiłam „zadanie”, bo nie bazowałam na ogólnikowych określeniach ale na trzech stylach, które przewijają się w mojej szafie od jakiegoś czasu.
Jakbym miała wybrać tylko jeden, wygrałby 3. Robię nową tablicę na pinterest poświęconą temu stylowi, kto wie, może kiedyś!
A ja bym tak się nie upierała, żeby redukować. Jak lista jest chaotyczna, długa, za dużo na niej wszystkiego to warto sobie zadawać dużo pytań. Ale przy takiej składnej liście, gdzie konkretnie wiesz ja każdy z punktów ma wyglądać, niczego bym nie wyrzucała. I nawet nie chodzi o to, by mieszać, ale nawet o to, by styl miała różne oblicza, ale by łączył go wyrazisty pomiot – Ty.
A ja chciałabym Marii podziękować. Po katach czytania mój styl jest dookreślony, niesprzeczny a wrecz spójny. Nie panikuje na hasło _wielkie wyjscie czy tez na hasło _nowy sezon.
Dzięki Mario :roza:
P.S. Czytać będę dalej :D
Dzięki Kochana. Jak być miała mnie zostawić, bo styl jest już określony, to bym się zapłakała!
Mario, dziękuję Ci za Twojego bloga. Jego lektura bardzo pomogła mi odnaleźć się w świecie mody po ciąży, kiedy stanęłam przed swoją szafą i nie miałam niczego co mogłabym na siebie założyć… I to wcale nie ze względu na rozmiar, ale na skrajną niepraktyczność zgromadzonych w niej rzeczy – same eleganckie sukienki i szpilki, żadnych spodni i wygodnych butów :) Do tego nic do siebie nie pasowało. Cały czas pracuję nad swoją garderobą, ale widzę już duży postęp, znacząco też zmniejszyły się moje wydatki na niepotrzebne ubrania :)
U mnie w szafie cały czas walkę toczą dwa kolory – butelkowa i zgniła zieleń. Oba kocham, a chciałabym zdecydować się na jeden, aby mieć bardziej spójną garderobę. Gdy już wydaję mi się, że podjęłam decyzję, w ręce wpada mi piękna rzecz w tym drugim kolorze i zaczynam się wahać :) Jednak ostatnio na prowadzenie wychodzi ciemna, butelkowa zieleń (kupiłam piękną wełnę w tym kolorze), więc może w końcu decyzja zapadnie…
Ostatnio też zastanawiałam się nad fasonem spódnic i sukienek- ołówkowe, czy też rozkloszowane? Uwielbiam te drugie ze względu na nawiązanie do lat 50, ale te pierwsze wydają mi się bardziej praktyczne- mogę założyć płaskie buty i nie czuję się głupio, do takich spódnic pasuje też więcej różnych fasonów bluzek i koszul. Wybrałam bardziej praktyczną opcję.
Ze swojego stylu postanowiłam wyrzucić też dziewczęce i romantyczne elementy i postawić na zdecydowaną kobiecość. Pozbyłam się kokardek i falbanek, wybieram prostsze fasony oraz stonowane, ciemniejsze kolory.
Pozdrawiam,
Gosia
Jakbym czytała o sobie Gosiu :) U mnie też te dwie zielenie toczą bój, ale wiem, że lepiej mi w butelkowej, więc staram się unikać tej zgniłej… Co do spódnic to u mnie zwyciężają rozkloszowane, chociaż tak naprawdę nie widzę potrzeby stawiania ich ze sobą do walki :) I ja tez nie lubię dziewczęcości w ubiorze ostatnio, wolę kobiecość. Także mamy podobne dylematy, są to powiedziałabym przyjemne dylematy, a nie być albo nie być :)
A ja kocham koronki w stylu Victoriana i w ogole zestawienia jak u wczesnego Galliano dla Diora. Niestety w takich zestawieniach czulabym sie jak na herbatce u Szalonego Kapelusznika. Jest to oczywiscie kwestia indywidualna poniewaz w takich zestawieniach celuje moja mama i wyglada znakomicie. Ja natomiast coraz czesciej siegam po meskie elementy (i do szafy meza tez :) poniewaz czuje sie w nich najbardziej stylowo. Ostatnio poluje na gore od smokingu. Ubiore na Sylwestra zamiast sukienki.
Ana
http://www.champagnegirlsabouttown.co.uk
Bardzo oryginalnie :) Lubię patrzeć na takie kobiety, najchętniej z potarganymi włosami i jakimiś bardziej współczesnymi płaszczem czy żakietem :)
Mario, jeszcze chciałabym Ci napisać, że zauważyłam to, o czym piszesz w tekście, czyli odejście od tej sportowej stylówki, co mi osobiście bardzo odpowiada. Kiedyś czytałam Twoje teksty ale równocześnie myślałam „ale w jej stylu jest coś niespójnego”, a teraz patrzę na Twoje stylizacje z podziwem :)
Dziękuję, jest mi bardzo miło, wprawdzie pokazuję mało siebie, ale w życiu codziennym też zauważam u siebie ogarnięcie większe i już trochę więcej finezji niż koszulka, jeansy, sportowe buty :)
U mnie chyba by się te hasła nie sprawdziły, naprawdę mam problem by zapisać coś więcej niż biurowo, kobieco z akcentami retro. Jednak mój styl jest chyba zbyt jednolity i poza pojedynczymi elementami jest naprawdę niewiele sprzeczności. Wydaje mi się, że u mnie pułapką okazała się zbyt szeroka paleta barw. Ten problem pomogłaś mi rozwiązać już w poprzednich wpisach na temat stylu. Niemniej jednak ciekawie jest poczytać co inspiruje innych czytelników.
Postaram się szerzej popatrzeć na pewne zagadnienia. Właśnie nadmierna ilość inspiracji wydawała mi się najczęściej spotykanym problemem i tu piszę o tym, jak to utemperować. Ale problemów jest rzeczywiście tyle, ile kobiet, więc jest o czym pisać Anno :) Serdecznie Cię pozdrawiam.
W pierwszej części zadania wypisałam sporo obrazów/ nastrojów: biblioteka, „ciężkie meble”, drewno, druk, glina, albumy o malarstwie, brązowa skóra, spokój, intelekt, cisza, lekki uśmiech, pogodność. Brzmi to bardziej jak opis wymarzonego domu lub miejsca pracy… Niestety łamię się nad tym jak ugryźć to od strony ubioru. Z jednej strony pasuje mi tutaj styl retro w wydaniu, nazwijmy to, kobiecym – kwiatowe wzory, plisowane spódnice za kolano, apaszki wiązane pod kołnierzykiem koszuli, z drugiej strony ciągnie mnie do wersji męskiej – duże zegarki, „męskie” buty, sweter założony na koszulę, duże wyraziste okulary, tweedowe marynarki.
Jestem skłonna zrezygnować z kwiatów na rzecz tego, co gładkie (wystarczy mi notatnik w ładnej okładce i tapeta w telefonie, w takim stylu;)), apaszek i tweedu – za gorąco w nim i chyba poszerza sylwetkę. Zostają:
-szkocka krata,
-męskie zegarki i buty,
-plisowane spódnice midi – gładkie lub w kratę,
-koszule, duże oprawki okularów.
Drugi dylemat: styl swojsko-luzacki czy profesjonalny, bardziej dorosły, wzbudzający szacunek. Swojsko-luzacko to koszule w kratkę, trampki, plecak w kwiaty, „głupie” t-shirty, noszenie rzeczy, które do siebie nijak nie pasują, ale były pod ręką ;)). Plusy to to, że czuję się młodsza i bardziej lubiana, wzbudzam sympatię. Minusy: czuję się, że kogoś na siłę udaję. No, chyba, że chodzę tak po domu, wtedy nie zwracam w ogóle uwagi na to co wyraża mój strój. Taka niestety jest prawda :P.
Styl profesjonalny to: marynarki, cygaretki 7/8, jeszcze raz męskie buty i zegarki, płaszcz – najchętniej pudełkowy, nie przepadam za kobiecymi trenczami, długie koszule – białe, szare, bordowe, czarne (błękit wykreślam, bo do niczego nie pasuje :(), torba – aktówka, biżuteria – srebro. Krój ubrań – luźny, nic nie może krępować moich ruchów. Wzory: gładkie, pasy – poprzeczne lub pionowe, raczej cienkie, delikatna kratka, pepitka. Plusy: wzrost pewności siebie, wrażenie, że ubieram się z klasą, że jestem bardziej dojrzała niż naprawdę. W takich ubraniach noszę wyżej głowę, czuję się pewniej. A może to jakiś rodzaj zbroi? To prawda, że moja samoocena jest bardzo chwiejna…
Tak czy inaczej wybieram nr 2: dopiero teraz sobie uświadomiłam, że udaję luz, a tak naprawdę jestem sztywniarą xD
Odrzucam więc na razie styl licealistki, że tak to nazwę. Reszta nie układa mi się na razie w całość. Z jednej strony to ciepło drewna, a z drugiej chłód bieli, czerni i srebra. Wspólny mianownik to klasyczne kolory i wzory, styl bardziej męski niż kobiecy. Niestety nie umiem wybrać, co jest mi bliższe – czy ciepły, rustykalny styl rodem ze starej biblioteki, czy bardziej nowoczesny i chłodny styl.
Będę mieć nad czym rozmyślać. Dziękuję za inspirujące porady.
Dziękuję Kochana za pierwszy i taki ładny komentarz. Ja miałam zawsze podobne dylematy w kwestii wystroju wnętrz i tak naprawdę przyjrzałam się im i zrozumiałam, że są spowodowane tym, że pewne rzeczy są uporczywie lansowane i stają się dla nas oczywiste. Dlatego teraz naprawdę łatwo mi jest określić, że podobają mi się naturalne, przytulne wnętrza o białych ścianach bez nadmiernych dekoracji. Można wszystko ładnie łączyć, niekoniecznie trzeba redukować. To ciepło drewna o którym piszesz wydaje mi się wręcz idealne do łączenia z chłodem bieli, czerni i srebra. Proszę Cię, zerknij na blog Patiness, może spodobałby Ci się styl Patrycji i znalazłabyś w nim coś dla siebie. Skojarzyła mi się ta blogerka, po przeczytaniu Twojego opisu :)
Dzięki, już tam zaglądam :)
Na Twojego bloga wchodzę regularnie, ale dopiero teraz zebrałam się w sobie by coś napisać :)
To daj mi znać jak Ci się podoba styl Patrycji i czy coś widzisz w nim dla siebie :)
No to moja całościowa lista:
1. miksowanie wzorów, eklektyzm, dziwność, ekstrawagancja, pathwork, dostojność, barwność, oryginalność, przesyt, brak neutrali, dystans, rzeźbiarskość formy,ubranie jako kostium,dziwne żakiety i żakiet jako najważniejszy aspekt stroju.
2. aksamit i welur w mrocznej palecie jako neutral, etno, orient, lata 20, frędzle, pióra, mroczne kwiaty, cyrk, cekiny, hafty, gobelin, aplikacje, bogate tkaniny.
3. lata 50, PRL, supematyzm, Kandinsky, Klee, suprematystyczna paleta barw w krojach z lat 50 i PRL, awangarda, ubranie jako sztuka współczesna, styl ulic Tokio, kawaii, męskie buty i torby, złoto i srebro na dużych powierzchniach i jednocześnie, futuryzm, czarno białe wzory geometryczne jako neutral
Tak naprawdę można to podzielić na 3 kategorie: ogólną jak miksowanie wzorów, eklektyzm, dostojność itp., tą z duszą prawdziwej zimy i jej paletą barw gdzie są te wszystkie aksamity, hafty, gobeliny, bogate tkaniny, frędzle, pióra, orient, lata 20, cekiny, cyrk itp. I to wszystko ma dla mnie dość spójny klimat, kiedyś pisałam że to Przybyszewski gdyby był kobietą. Druga jest z czystej zimy i w tej palecie i z jednej strony jest bardzo współczesna a z drugiej czerpie dużo z Rosji z drugiej połowy XX wieku i w sumie z Polski też ale w tamtej sytuacji politycznej to się w sumie łączy. I to jest tak, że ten drugi zbiór nie istnieje bez trzeciego, bo nie wyobrażam sobie nosić go „czystego” bo czułabym się przebrana i nie spełniałabym ogólnej kategorii eklektyzmu z pierwszej grupy, każdy zestaw z drugiej musi być przełamany przynajmniej jednym elementem z trzeciej. Trzecia grupa może być za to noszona sama w sobie bo nie jest już tak „kostiumowa”. Jednak nadrzędna jest grupa pierwsza i to według niej będę uzgadniać czy jakieś przymiotniki z pozostałych nie są sprzeczne.
Przymiotnik kawaii kłuci mi się z dystansem i dostojnością. Mam trochę ubrań typowo mangowo „uroczych” myślę że z częścią z nich czas się pożegnać a część można połączyć tak żeby zupełnie odebrać im tę słodkość. Czyli o ile sukienka w wisienki mówi papa to już taką w kolorowy nadruk kłębowiska postaci z mangi można zestawić z dużą marynarką w kolorowe kwadraty, mocnym butem i bardzo niepokojącym makijażem i przestanie zupełnie należeć do kategorii kawaii. I nie kupuję żadnych balerin i bluzy z Totoro, ale białe rajstopy zostawiam bo jako top10 obciach świata mają laur w kategorii dystans.
O ja, Ty jednym tym punktem możesz obdzielić kilka osób. On już tworzy minilistę sam w sobie :) No jakoś to wszystko gra,a Ty byś pewnie bardziej coś dodała niż odjęła, bo jeszcze Ci mało :) Punkt drugi zabieram!
Kiedyś myślałam, że nadmiar inspiracji jest moim problemem. Kiedyś myślałam, że jeśli podoba mi się więcej niż jedna stylistyka, to źle i nie umiem się zdecydować. To była nieprawda. Zgubiły mnie kompleksy (czyli w niczym nie wyglądałam dobrze, czyli nie umiałam oddzielić tego, co dla mnie od tego, co nie dla mnie). Zgubiło mnie dążenie do stylu który bardzo mi się podoba, ale w którym źle wyglądam, bo nie wiedziałam, że jest jakiś inny, w którym będzie mi lepiej. Czasem lepiej zaufać komuś, kto powie – przymierz to i to (i myślę tu o rzeczach, na które same nie zwróciłybyśmy uwagi); zaprzeczyć tzw. intuicji; bo to może nie być intuicja tylko trawnik sąsiada.
W tej chwili określam się jako gamine; plus french chic i włoski modniś :-)
Podstawę stanowi gamine, z french biorę nonszalancję, bo nie mogę być za bardzo na ostatni guzik, bo mi to szkodzi, a od włochów biorę miks wzorów i kolorów, który to jednocześnie nie jest boho i hippi. I dopiero taka mieszanka się sprawdza.
No zobacz, ja pisałam z myślą o najczęściej, jak mi się wydawało, pojawiającym się problemie, czyli braku zdecydowania. A jak ktoś potrafi tak dobitnie się określić kilkoma wyrażeniami, to na pewno tego rodzaju decyzje i przemyślenia są dla niego abstrakcją. O intuicji właśnie dzisiaj myślałam, czy by nie warto było oddzielnego posta na ten temat zrobić :)
bo tak najczęściej jest, że to brak zdecydowania, tylko podłoże tego niezdecydowania może być różne. I zanim się człowiek do tego podłoża dokopie….
Jeszcze niedawno nie potrafiłam się tak określić, zajęło mi to bardzo dużo czasu, dużo złych zakupów, zwątpienia itp., tyle że u mnie te decyzje zostały podjęte w oparciu o inne pytania, właśnie z uwagi na źle pojmowaną intuicję.
A o intuicji napisz, to będzie bardzo ciekawy artykuł.
Ciekawym tematem było by też jak przełożyć wizję na garderobę; nie każdy ma taką wyobraźnię plastyczną by umieć przenieść ulubione klimaty na kroje ciuchów. Czasem pomiędzy „tak chciałabym wyglądać” a „tak to realizuję na co dzień” jest poprzeczka nie do przeskoczenia.
Dla mnie sport i elegancja nie stoją w opozycji do siebie. Wygoda i takie style jak sportowy, czy podróżniczy były mi zawsze bliskie, a elegancja wydaje się dla mnie tylko jedną z ich wersji. Ta elegancja wiąże się dla mnie niekoniecznie z butami na szpilce, czy dopasowaną sukienką. Jest bardzo subtelna i ciężko mi ją określić jednoznacznie, jeszcze nad nią pracuję :)
No właśnie, jestem szczęśliwa, że wszyscy rozumieją, że hasła, które stawiamy sobie jako przeciwstawne, mogą być takie tylko dla nas. A równie dobrze, na innych listach, mogą funkcjonować obok siebie i się świetnie ze sobą zgrywać. Jakie buty przeważają u Ciebie w szafie?
Tak, każda z nas też rozumie pojęcia typu „elegancja”, czy „klasyka” po swojemu i widzi je w innych częściach garderoby:) Wśród butów u mnie w szafie można znaleźć skórzane trzewiki za kostkę, ostatnio adidasy typu trapery do chodzenia na co dzień (choć wcześniej myślałam, że nadają się tylko w góry). Z tych bardziej eleganckich są skórzane oksfordki, proste oficerki i dwie pary butów na obcasie – zamszowe, bez zdobień, na grubym słupku. Raczej prosto i wygodnie, ale wiosną i latem są też baleriny i sandały ze zdobieniami :)
Mój styl jest bardzo eklektyczny. Definiują go następujące rzeczy:
Patchwork, futrzane kamizelki
Naszywki
Tiul
Baskinki
Kołnierzyki
Metaliczne tkaniny
Afryka
Turcja
Kawaii
Sukienki i spodnie ogrodniczki
Fascynatory
Usta w nietypowych kolorach (np. zielone, niebieskie, fioletowe)
Nietypowe dodatki (krawaty, muszki, rękawiczki wieczorowe)
Kolory aktualnie modne (mam każdy kolor w szafie, wyciągam wtedy kiedy aktualnie jest modny żeby co sezon nie biegać w tym samym :))
Mój styl chyba określa kategoria „czerń <>”. Przy czym „coś” to mogą być:
– asymetrie
– ażury
-wyraźna biżuteria
– malunki na spódnicy lub sukience (najchętniej flora lub owady)
– ekstrawaganckie dodatki (buty i torebki)
– coś niepoważnego (torba w samoloty, sukienka z wymalowaną ośmirnicą, srebrne kolczyki w twarze, lub w kształcie łyżki i widelca)
Elementy stylu, które łącze: noir (czerwona szminka do czarnych sukienek i obcasów), rock (w postaci głównie bikerów, czasem czarnej, skórzanej ramoneski noszone do dopasowanych sukienek), militarny (płaszcze, żakiety), ekstrawagancki (głównie w dodatkach), boho (w ciepłe dni).
Co mi tu nie pasuje? Właściwie wszystko się świetnie ze sobą zgrywa, mój styl jest bardzo spójny z jednym wyjątkiem – BOHO. Wiosną i latem bardzo ciągnie mnie do zwiewnych hippisowskich sukienek z rozkloszowanymi rękawami, łączonych z zamszem i mocną biżuterią. Czasem ulegam. Boho bardzo pasuje do mojej słowiańskiej urody i jasnych włosów do pasa. Wiem, że w imię konsekwencji stylistycznej powinnam zrezygnować z tego romansu, ale uwielbiam go jako odskocznię od mojego mrocznego imagu, któremu jestem wierna prawie cały rok (chociaż kolorystykę nawet w boho zachowuję mroczną). I co tu zrobić? Styl to sztuka odejmowania, ale tak lubię czasem przebrać się za hippiskę.
W pierwszej linijce urwało mi fragment zdania. Mój styl to „czerń z czymś”
Dobrze trafiłaś z tym wpisem, bo ostatnio mam właśnie taki konflikt.
Z jednej strony styl wiedzmowaty: czerń, gładkość,długie spódnice,kardigany do kolan,tuniki,rajstopy i podkolanówki,choker + długi wisiorek z kamieniem, pierścionki z motywami astrologicznymi/roślinnymi, mocny makijaż oka i podkreślone usta. Ten styl oddaje idealnie moje zainteresowania, ale mam wrażenie, że wchodzi za bardzo w jak to ujelas „infantylny mrok”.
Z drugiej strony pociąga mnie cięższa wersja french chic (np. Charlotte Gainsbourg,Eva Green) z elementami noir. Mroczna prostota,nieoczywista. Ale nie jestem pewna, czy przy moim wysokim wzroście,potężnych udach, dużej stopie (trudno znaleźć ładne buty prócz adidasow) i szerokich ramionach (znalezienie płaszcza graniczy z cudem) będzie to możliwe :( napewno to styl bardziej dojrzały i elegancki i chciałabym aby mnie tak postrzegano.
Mam podobne dylematy ;) Spory wzrost, solidne uda, duża stopa. Dochodzi jeszcze słowiańsko – nordycka uroda. Nawet bez problemów z wagą, zastanawiam się czy nie jestem za ” duza” na french chic w jakiejkolwiek formie. Mam wrażenie, że łatwiej odnaleźć się w nim mniejszym dziewczynom ;)
Ale nie zamierzam się poddawać, wciąż szukam.
O rany… A nie można jakoś prościej tego wytłumaczyć? Nie lepiej zdać się na intuicję, kupować to, w czym się sobie podoba i dobrze się czuje, nie bać się popełniać błędów i uczyć się na nich?
Jeżeli masz dobra intuicję, to można. Jak nie masz, też możesz. Ale dokonanie wyboru stylu jest wyzwalające. Oszczędza też czas i pieniądze. To już po nauce na błędach może być. U mnie np. w czym się dobrze czuję a w czym dobrze wyglądam to często zupełnie różne kwestie.
Jeszce dodam, że różne kwestie to to, co mi się podoba i w czym dobrze wyglądam i się czuję. Ciągnie mnie bardzo do szarości i niebieskości/granatu. Czasem więc myślałam, że jakiś żywszy kolor by się przydał i kupowałam np. coś czerwonego, bo w sumie lubię ten kolor. Ale potem się tych czerwonych rzeczy pozbywałam, bo okazały się za ostre, podkreślały naczynkową cerę, źle wyglądałam i się czułam. Teraz mnie już nie kusi do czerwieni.
Bardzo pomocne są Twoje wyjaśnienia i cały ,,tok rozumowania” w tym poście. Dużo mi to rozjaśniło, jeśli chodzi o nierywalizujące hasła słabe na bycie klasykiem, to nie mam już po lekturze żadnego niezweryfikowanego ;)
Do rywalizacji stają zapachy – z jednej strony kolońskie i świeże klimaty, które lubię, bo są jasne i optymistyczne, a z drugiej drzewne i przyprawowe wonie w nowoczesnym wydaniu (w obu przypadkach piszę o męskich wodach). I w sumie to lubię nadal świeżości, ale jednak wolę drewna i przyprawy, z tym ich lekkim ciepłem, klimatem długiej podróży, odkrywania. Bardziej pasują do mojego charakteru i stylu, bo kolońskie kojarzą się jednak zbyt bezpiecznie i klasycznie, a nie do końca o to mi chodzi.
Takie hasło nierywalizujące, to kolor. Najlepiej mi chyba w szarym i w bieli, ale bardzo podobają mi się mocne kolory w modzie męskiej – a to szafirowa kurtka, a to kolorowy krawat czy sweter albo pasek w zegarku. Ale niespecjalnie to zrealizuję – krawata bym nie założyła, w kolorowym okryciu wierzchnim czułabym się źle, na taki sweter wcale nie mam ochoty codziennie. Więc pewnie coś kolorowego mi się czasem przemyci, ale hasło odpada.
Chwilowo hasel opisujacych moj styl jest tylko kilka, sa konsekwente i niby nie miewam zadnych wahan czy watpliwosci az tu nagle dzis obejrzalam pierwszy odcinek serialu „Divorce” z Sara Jessica Parker i kusi mnie aby sprobowac sylwetki z lat 70-tych (spodnica midi z koszula wkasana do srodka i skorzane kozaki). Ech.
Zacznę od tego, że twój blog Mario czytam regularnie. Jest bardzo inspirujący. Nie ze wszystkim się zgadzam, a nawet dość często mam odmienne zdanie, ale wiem, że każdy ma prawo do swojego punktu widzenia. Bardzo ciekawe są komentarze Czytelniczek. Taka duża rozpiętość opinii, różnorodność upodobań, wiele trafnych spostrzeżeń. Co do obecnego wpisu, mam wrażenie, że ja mam inną wizję dochodzenia do swojego stylu. Bardzo podobała mi się pierwsza część wpisu, znalazłam hasła, które opisują mój sposób ubierania (gdyż niekoniecznie chcę nazywać to stylem). Są to: swobodna elegancja (dzianinowe sukienki, podkreślona talia), odrobina romantyzmu (koronkowe rozkloszowane spódnice), umiar (brak ekstrawagancji a także przeładowania, np. biżuterią), wygoda (buty na płaskiej podeszwie), zdrowie (golfy i sztruksowe spodnie zimą), brak wzorów (koronka to dla mnie faktura materiału a nie wzór), brak połysku (wyjątek to niektóre torby), natura (szczególnie w biżuterii – drewno, bursztyn, krzemień pasiasty, koral). Ogólnie lubię miękkość, przytulność, np. od marynarek wolę swetry (jeśli marynarka, to w żadnej mierze w stylu biurowym, mam dwie: białą chanelkę i czerwoną dzianinową). Co do dzisiejszego wpisu, to ja nie widzę potrzeby zawężania. Mam świadomość, że takie podejście powoduje, że styl jest mniej spójny, ale mnie to nie przeszkadza. Przede wszystkim mój styl jest dla mnie, to ja mam się dobrze czuć, moje ubrania muszą odpowiadać moim potrzebom i stylowi życia. Dam przykład: nie znoszę stylu sportowego, buty sneakersy są wg mnie po prostu brzydkie i nigdy bym ich nie założyła. Tak samo nie przepadam za bojówkami i butami sportowymi. Ale… kiedy wybieram się na wycieczkę, pierwszym moim wyborem są właśnie sportowe buty. Nie wyobrażam sobie, żeby idąc np. w góry nie mieć przynajmniej takiego obuwia (od razu przypominam sobie panie w klapkach na szlaku – bez komentarza). Chcę przez to powiedzieć, że niezależnie od naszych upodobań, wg mnie szafa nie może być zbyt jednolita, musi uwzględniać nie tylko nasze upodobania ale też różnorodne potrzeby. Moim sposobem na szafę jest dopasowanie ubrań do: indywidualnego gustu, potrzeb, rodzaju sylwetki, karnacji. Drugim nie mniej ważnym etapem jest wykluczenie krojów, kolorów, dodatków, które mi nie odpowiadają (np.: wzorzyste spodnie, spódnice mini i o długości do pół łydki, krótkie kurtki zimą, koszule, szpilki, frędzle, ćwieki, zwierzęce wzory). Z tym, że ja nie podchodzę do tego restrykcyjnie. Mam kilka ubrań, które zawierają te nielubiane elementy (czerwona koszula, czapka ze wzorem w panterkę, torba z ćwiekami, które akceptuję i noszę, jednak raczej nie planuję kolejnych takich zakupów). Kolejnym ważnym elementem jest zwracanie uwagi podczas zakupów, czy mam z czym połączyć daną rzecz. W związku z tym najczęściej kupuję ubrania gładkie, które łatwiej zestawić. Następnym elementem jest sprawdzanie w jakich ubraniach często chodzę i co jest tego przyczyną, a w przyszłości kupowanie ubrań o tych samych cechach – przykład: rozkloszowane spódnice, miękkie torby z dwoma uchami do noszenia na ramieniu. Ostatnim elementem jest słuchanie opinii innych. Nie podchodzenie do nich „jak do jeża”, lecz wysnuwanie wniosków, co jest dla mnie korzystne, a co może niekoniecznie powinno znajdować się w mojej szafie. W ten sposób dowiedziałam się, że kolor czerwony jest dla mnie stworzony, a spódnice maxi raczej nie. I najważniejsze mierzenie! w ten sposób dowiedziałam się, że połączenie t-shirtu, koronkowej rozkloszowanej czerwonej spódnicy, czerwonych sandałków z delikatnych paseczków na płaskiej podeszwie i szerokiej bransolety z motywami ludowymi może dać spójny i ciekawy efekt – bez zmierzenia nigdy bym na to nie wpadła :)
Bardzo spodobał mi się Twój komentarz, elam. Po pierwsze dlatego, że masz bardzo podobny styl do mojego! Zarówno, jeśli chodzi o lubiane jak i nielubiane elementy (z małymi wyjątkami). Zaciekawiło mnie: jakie kolory preferujesz?
Poza tym, zgadzam się z całym przesłaniem Twojego wpisu.
Dziękuję MayaMarie za miły komentarz. Czy mogłabyś napisać więcej o swoim stylu? Bardzo chętnie bym o nim poczytała. Czym kierujesz się przy wyborach, co jest dla Ciebie ważne? Odpowiadając na twoje pytanie o kolory, to jestem soft summer deep i to ma duży wpływ na wybieraną kolorystykę. Moje neutrale to najczęściej szary i ciemny niebieski, granat. Najczęstsze kolory to: niebieski (np. kolor jeansu, szaroniebieski, zgaszony turkus), czerwony (większość odcieni, najchętniej: prawdziwa czerwień, malinowy, burgund), płowy (trudno mi inaczej określić ten kolor, to taki bardzo jasny, chłodny beż). Lubię, szczególnie latem zestawienie: czerwień, niebieski i biel. Wybieram kolory zgaszone, ale nasycone, głębokie, powiedziałabym, że aksamitne. Oczywiście wiele zależy od pory roku, latem np. jest więcej mlecznej bieli, jesienią noszę skórzaną brązową kurtkę. W dodatkach: taupe, nude burgung, karmel (nie bardzo mi pasuje, ale go lubię). Ale jak napisałam wcześniej, dla mnie ważne jest dopasowanie ubrań do okazji i mimo, że np. staram się eliminować z moich ubrań i dodatków czerń, to mam klasyczną czarną kopertówkę – na niektóre wyjścia jest najlepsza :)
Ja prawdopodobnie (choć nie mam pewności….) też jestem soft summer deep – na typowe soft summer jestem zbyt wyraźna, ale na 100% nie jestem zimą!
Nie wiem, czy mogę dużo o swoim stylu napisać, bo zawsze działałam intuicyjnie i w sumie dopiero pod wpływem bloga Marii zaczynam bardziej świadomie ten styl kreować. Priorytet to wygoda, miękkość, kobiecość, gładkość (choć lubię też wzory – ale te drobne, jakby rozmyte) :) Chciałabym jednak unikać efektu rozmemłania. Miękka, wygodna i kolorowa elegancja (z daleka od stylu biurowego:)) Mam wrażliwe ciało, więc najważniejsze są dla mnie materiały – jeśli chodzi o bluzki to tylko bawełna lub wiskoza, ewentualnie mieszanki, ale z przewagą bawełny lub wiskozy. Nic drapiącego (NIE dla wełny – zadrapałabym się; toleruję ją tylko w płaszczu), stąd nie lubię koronek, choć na spódnicy bym zaakceptowała, bo nie stykają się z ciałem. Lubię rozpinane sweterki i materiałowe spodnie (dżinsy często drapią :))
Twoje neutrale to również i moje! Szary i granat dominują. Ale ostatnio odkrywam, że lepiej się czuję, gdy zestawiam je z czymś żywszym- jeśli chodzi o pozostałe lubiane przeze mnie kolory to idę w róże (dostaję zawsze komplementy za łososiowy, malinowy i pudrowy róż:)), brzoskwiniowy, fiolety, zielenie (zwłaszcza zieleń irlandzka, wyrazista-kocham) – po prostu jakoś do mnie pasują, do osobowości, ale urody pewnie też. Za czerwony (taki mocny, ale chłodniejszy) też zawsze zbieram komplementy, ale żeby tak się ubrać muszę mieć odpowiedni dzień i nie mam w szafie wielu czerwonych rzeczy.
O! Ja również ostatnio usuwam z szafy czarne rzeczy, choć dwie ładne sukienki w tym kolorze zostają :) Podobnie jak biurowa czarna marynarka (mam ją okropnie długo, ale jest w bardzo dobrym stanie i rzadko, bo rzadko, ale czasem potrzeba ją założyć)
Z biżuterii pasuje mi zarówno srebro, jak i złoto. Lubię naturalne kamienie, np. bursztyny, ametysty w kolczykach (jeszcze jakieś zielone kamienie by się przydały – uwielbiam).
Lubię też lekkie kontrasty typu: rozpuszczone włosy i pełen makijaż (choć u mnie on nigdy nie jest bardzo mocny) oraz srebrne kolczyki i łańcuszek do zwykłego, jednokolorowego T-shirta i materiałowych spodni, albo odwrotnie: minimum makijażu i tylko skromne kolczyki i wysoki koński ogon do elegantszej sukienki.
Idąc wskazówkami Marii, pomyślałam, że moim klimatem/inspiracją jest (na przykład) niebo o wschodzie słońca nad szarym miastem. (to szare miasto też jest tu bardzo ważne:)) I stwierdziłam, że lubię też mieć na sobie jakieś światło – mały, błyszczący element.
A poza tym, tak jak Ty, podczas zakupów od razu myślę, co z czym połączyć. Tak więc najważniejsze kryteria to: materiał, użyteczność danej rzeczy (jeśli mam coś ubrać tylko raz czy 2 razy w roku-nie kupię tego), wykonanie (zwracam uwagę na odstające nitki), wygoda (na tym etapie już na pewno nigdy nie kupię czegoś, co jest bardzo ładne, ale niewygodne).
Rzeczywiście, jesteśmy podobne :) Ja również lubię element światła. U mnie są to kryształki w biżuterii (zawsze bezbarwne). Poza tym robiąc makijaż najbardziej zwracam uwagę na to, aby cera była świeża i rozświetlona (nie oznacza to stosowania błyszczących kosmetyków, chodzi raczej o ogólne wrażenie).
U mnie także sprawdza się biżuteria złota i srebrna – lubię połączenie kolorystyczne barw zimnych i ciepłych np. niebieskie kamienie w złotej oprawie.
Co do koronki, to nie wybrałabym drapiącej :)
Zaintrygowałaś mnie określeniem irlandzka zieleń. Nie wiem jaki to kolor. Ja dobrze wyglądam w szmaragdowej zieleni. Róź też lubię (pudrowy i ciemny, brudny róż, ale nie mam wielu strojów w tym kolorze. Natomiast we fiolecie wyglądam bardzo źle , więc przestałam próbować. Pozdrawiam :)
Irlandzka zieleń – wcześniej też nie znałam tego określenia. Znalazłam je na blogu Marii. Chodzi o kolor zieleni z flagi Irlandii. Choć jak wpisze się w google „Irish green” wychodzi kilka odcieni. Ja lubię taki:
KLIK – jak tej koszulki
Taki mocny typowy zielony, ale raczej chłodniejszy. Szmaragdowy też lubię.
Gratuluję i zazdroszczę świeżej i rozświetlonej cery :) U mnie to niestety strefa problematyczna (choć jest o wiele lepiej niż w czasach nastoletnich) i wiem, że taka będzie raczej zawsze. Lubię różowe usta .
Zrobiłam to zadanie dla samej siebie. Byłam przekona, że nie ma czegoś takiego jak mój własny styl, ale chyba jest i to spójny. Tyle że dość zwyczajny.
Analiza kolorystyczna: Stonowane lato (jasna skóra, oczy niebieskie z granatową obwódką i zielonymi cętkami w środku, włosy mysie).
Kolory w mojej szafie: granat – ulubiony kolor bazowy, śliwkowy – zwłaszcza jesienią i zimą, mleczna biel, ciemny niebieski i szaroniebieski, pudrowy róż, militarna zieleń, szary, kolor czerwonego wina/bordo, czarny (unikam).
Podoba mi się też butelkowa zieleń (mam jeden sweter), pudrowy fiolet.
Problem: trochę dużo tych kolorów choć obecnie wszystkie są już z mojej palety. Śliwkowy kolor trudno łączyć np. z granatem ale lubię go na tyle, że nie chcę się go pozbywać z szafy. Noszę go głównie w chłodne pory roku. Latem raczej nie. Z drugiej strony nie chcę mieć fioletowej szafy, nie chcę bazować na tym kolorze. Taka szafa wydawałaby mi się przesłodzona, infantylna. Zauważyłam, że ostatnio uciekam też od szarości – chyba dlatego, że jako stonowane lato czuję się często szarą myszką… Ostatnio kupiłam piękny wełniany szalik w kolorze bordo, marzy mi się też sukienka w kolorze czerwonego wina.:-)
Ulubione stroje i dodatki:
– proste dżinsy, nie typowe rurki ale dość dopasowane – niebieskie i granatowe. Nie biodrówki. Chciałabym też kupić czarne i nosić je z jasnymi górami np. bluzką w kolorze pudrowego różu.
– spódnice trapezowe, w kształcie litery A, do kolan. Ewentualnie trochę dłuższe z koła ale wtedy noszone z wysokim obcasem.
– bawełniane chinosy,
– bawełniane i wiskozowe bluzki z długim rękawem i rękawem 3/4
– bluzki i koszulki w paski
– sukienki z podkreśloną talią: z trapezowym dołem, kopertowe, szmizjerki,
– zaznaczona talia
– rzeczy blisko ciała – nie obcisłe ale podkreślające sylwetkę. Nie znoszę oversizów, a one mojej sylwetki
– dekolty typu łódka, w serek, typu woda
– cienka wełna: w swetrach, sukienkach, spódnicach, spodniach, czapkach i szalikach
– generalnie naturalne materiały: bawełna, wiskoza, wełna, skóra.
– buty: płaskie baleriny i mokasyny, sznurowane skórzane trzewiki (w sportowym stylu), oficerki, kozaki na słupku, proste botki na obcasie, klasyczne szpilki, płaskie sandały – np. złote lub srebrne, sandały na słupkowym obcasie lub na platformie
– płaszcze do kolan z podkreśleniem w talii
– proste swetry wkładane przez głowę i golfy
– krótkie kurtki i żakiety w kształcie ramoneski – niekoniecznie skórzane – do spódnic i sukienek
– koszulowe bluzki z nadrukiem w kwiaty (obecnie 1 sztuka w szafie)
– lejące bluzki z wiskozy w drobne graficzne nadruki, kolory nasycone ale zgaszone (obecnie 1 sztuka w szafie)
– szerokie spodnie z wyższym stanem noszone do botków na obcasie albo sandałów na platformie: dżinsy dzwony albo spodnie wełniane
– rzeczy proste, bez ozdobników, falban, plis, raczej gładkie
– srebrna biżuteria. Prosta, minimalistyczna, ale też w stylu vintage z naturalnymi kamieniami. Nie lubię plastików, drewnianych korali, cyrkonii itp.
Hasła kluczowe:
Wygoda, komfort, miękkość – to wynika z mojego stylu życia (mam dwójkę małych dzieci, jestem na urlopie wychowawczym, często siadam na podłodze, kucam, itp.)
Kobiecość – kobieca sylwetka – podkreślona talia, rzeczy blisko ciała
Klasyka – ponadczasowość
Minimalizm – rozumiany jako prostota
Retro
Nie retro rozumiane jako ubranie od stóp do głów, ale raczej jako nawiązanie. W mojej szafie to takie elementy jak szerokie spodnie, golfy, spódnice midi, bluzki w print, torebki w kolorze naturalnej skóry, kozaki na słupku, sandały na platformie. Również kolorystyka: kolory, które są głębokie, ale zgaszone: np. ciemny turkus, ciemna morska zieleń, brudny róż, brudny błękit, czekoladowy brąz, wzory w takie kolory. Te rzeczy w mojej szafie to chyba raczej akcenty, nie zaliczam ich do bazy. Z drugiej strony jak je zsumuję wszystkie razem to trochę tego będzie.
Tak naprawdę nie ma tu sprzeczności. Mój styl codzienny jest bardzo prosty, to takie „zwyklaki”. Nie lubię udziwnień, nadmiaru ozdób, asymetrii. Ale zwracam uwagę na jakość, materiał. W ostatnich 2 latach dzięki Tobie Mario przeanalizowałam wiele rzeczy związanych z moim stylem ubierania się, uporządkowałam szafę. Robię przemyślane zakupy. Rzadko działam impulsywnie, rzadko zdarzają mi się zakupowe wpadki.
Moje realne problemy są innego rodzaju: mój obecny styl życia utrudnia realizację własnej wizji stylu. Mam mało okazji do noszenia spódnic, sukienek, rzeczy bardziej eleganckich, np. kolorowych koszul które bardzo mi się podobają, dodatków takich jak biżuteria. Dlatego czuję się bezstylowa, nijaka. Mam w głowię wizję swojego stylu ale trochę brakuje mi samozaparcia, żeby ją urzeczywistnić, trochę możliwości (małe dzieci). Przy małych dzieciach bycie schludnym to już wyzwanie… Natomiast staram się na co dzień dbać o fryzurę i makijaż.
Ciężko było mi też zaakceptować to, że jako stonowane lato – osoba o mało wyrazistej urodzie – mogę czuć się stylowa. Ta przygaszona kolorystyka trochę narzuca mi skojarzenia o bezstylowości, nijakości, „przezroczystości”. Ciągle poszukuję twarzowego koloru włosów. Mój naturalny kolor to mysi, jasny brąz. Przez lata farbowałam włosy na ciemniejszy brąz i ciągle coś mi nie pasowało. Albo te brązy były za ciepłe do mojej twarzy, za czerwone albo za ciemne co wyostrzało rysy i sprawiało, że cera była trupio blada. W ciemnym brązie wyglądam jakbym była chora. Musiałam wtedy się mocniej malować żeby to zrównoważyć. Niedawno przefarbowałam włosy na bardzo ciemny popielaty blond. Nie zrobiłam dekoloryzacji więc odcień nie wyszedł do końca taki jak powinien, bardziej taki spłowiały ciemny blond, ale to był chyba krok w dobrą stronę. Twarz wygląda młodziej, delikatniej, rysy twarzy są „miękkie” a nie wyostrzone.
Myślałam długo nad tą pracą domową. Wyszło mi że obecnie moim największym problemem nie są sprzeczności w stylu, bo wiem co lubię i w czym czuję się najlepiej, tylko to że mój styl jest z założenia bardzo casualowy, taka „dziewczyna z lasu”… To sprawia że nie wiem jak mam się ubrać do pracy albo na jakieś bardziej szykowne wyjście i zachować swój styl. Zwłaszcza ubranie do pracy to ból. Albo ubieram się zbyt elegancko (we własnym odczuciu) i nie czuję się naturalnie, jakoś tak przebrana, albo zbyt nieformalnie i wtedy czuję dyskomfort z niedopasowania stroju do sytuacji.
Wiem co czujesz, bo mam podobny problem. W pracy na szczęście nie obowiązuje mnie sztywny dress code, więc zakładam to co mi odpowiada, ale największą frustrację przeżywam, gdy trzeba ubrać się np. na wyjście do restauracji albo niedzielny obiad. To co noszę na co dzień wydaje się wtedy zbyt zwyczajne, z kolei gdy nałożę sukienkę czuję się za bardzo odpicowana. Cały czas kombinuję jak podkręcić ten casual, żeby nie mieć więcej dylematów.
Mario, od jakiegoś czasu czytam Twojego bloga i śledzę aktywności na ig i pintereście. Właśnie przekopuję archiwum i uświadomiłam sobie jak dużą inspiracją jesteś dla mnie w budowaniu stylu. Ba, nie tylko stylu, ale też zaakceptowania swoich poglądów i upodobań. Najbardziej motywuje mnie Twoja konsekwencja w osiąganiu celów, to coś co wzbudza we mnie podziw i szacunek dla Ciebie jako osoby. Jesteś kompletna, jeśli mogę tak to niezgrabnie nazwać. Dzięki za tego bloga, jest ostoją elegancji w dobie krzykliwych i i wyrysowanych z jednego szablonu blogerek :)
Dziękuję serdecznie. Natalia, u mnie było tak, że najpierw się zachłysnęłam nadmierną ilością inspiracji, a potem przyszedł odwrót – zaczęłam odcinać, szukać prawdziwej siebie i robić po swojemu. Czuję się teraz znacznie pewniej niż na początku istnienia bloga. I nawet nie przeraża mnie, że bodźców jest dookoła tak dużo, tylko potrafię się czymś zachwycić i jednocześnie przyznać, że to nie dla mnie. Kumasz o co mi chodzi? To jest chyba najbardziej satysfakcjonujące uczucie świata nic nie musieć :)
Właśnie w sobie to odkrywam, siłę do powiedzenia, że rzecz jest ładna, ale nie jest „moja”, jest dla kogoś innego i nie muszę tego mieć żeby poczuć się pewnie, ładnie. Jeszcze błądzę, łapię się na trendy, szukam w chaosie tego co mi się podoba, czegoś co będzie mnie odzwierciedlało itp. ale mam też już swoje małe sukcesy w dążeniu do celu. Z dnia na dzień spojrzenie do szafy przeraża mnie mniej i czuję się dzięki temu, co może być dziwne, bardziej kobieco! Pozdrawiam ciepło!
Po długim namyśle:
Elementy stylu militarnego kontra elementy ekstrawaganckie. Wybór typu: założyć te ciężkie sznurowane buty, czy może kamizelkę-futerko.
Elementy stylu rockowego kontra kobieca elegancja (ale nadal silna, czerwień, skóra). T-shirt ze śmiesznym nadrukiem, czy ołówkowa spódnica i elegancka bluzka.
Siła kontra delikatność. Czerwone paznokcie, czy bezbarwny lakier i delikatna, błyszcząca biżuteria.
I wojowniczość, militarny styl kontra kobiecość. Sznurowane buty i spodnie, czy sukienka i błysk. Sznurek, czy koronka. Plecak, czy torebka z błyszczącymi elementami.
Oczywiście ewidentnie ciągnie mnie do czegoś „silniejszego”, ale jestem stonowanym latem, rysy twarzy też nie są strasznie wyraziste i za dużo „mocy” mnie przytłacza. Przy tym brakuje mi ostatnio, kobiecości na co dzień. No i lubię błysk (którego nie umiem stosować z umiarem)
Wywaliłam mnóstwo ubrań, ale szafa nadal jest pełna. Najgorzej jest z rzeczami, do których ma się sentyment.
Mam dylemat: sweterek w kolorowe paski, wygodny, z ładnie wyciętym dekoltem – ale nie pasuje do stylu „black lady”. Pomóżcie… Może wrzucić do kupki „domowe” lub „wyjazd na ferie / wakacje”? Ta druga opcja jest sensowna, bo jednak, gdy jedzie się na narty lub na żagle to musi być ciepło i wygodnie i raczej nie najlepsze ciuchy, czyli sweterek się łapie :D
Nie jestem zbyt orginalna ale nie przeszkadza mi to :)
* prostota (kroju) i spokój (nie chcę „krzyczeć” ubraniem, wolę żeby ludzie słuchali co mam do powiedzenia niż skupiali uwagę na jakimkolwiek elemencie garderoby lub fizjonomii, co nie wyklucza ciekawych dodatków typu szale/apaszki lub biżutera (do gładkiej góry – długa, chętnie z podłużnym lub geometrycznym wisiorkiem, do wzorzystej góry – minimalistyczna, krótka, mieszcząca się w dekolcie V – najchętniej coś pomiędzy złotem a srebrem lub biały)
* kolory (czerń, biel, szarości, zieleń zgniła i wojskowa, granat, błękity, pomarańcz, śliwka, burgund, rzadko brąz i musztarda) i wzory (drobne paski, kratki i inne małe wzorki geometryczne podkreślające kąty ostre w wyżej wymienionych kolorach)
* wygoda (nie wychodzę z domu w ubraniach lub butach w których nie mogłabym przejść pieszo ok. kilometra, co nie wyklucza butów na obcasach; nie kupuję ubrań ani butów których nie dotknę i nie zmierzę; wąskie (nie obcisłe) spodnie, nie obcisła lub całkiem luźna góra, nie podkreślam talii)
Te „zasady” stosuję do wszystkich rodzajów ubioru od bardzo formalnego, odświętnego, na codzień do pracy w biurze, domowy relaks, wycieczka/urlop/łażenie po górach.
Pozdrowienia!
Wiem, że rychło w czas, ale musiałam sobie to doprecyzowanie przemyśleć ;)
Lista przed selekcją:
1) dziewczęcość z elementami zalotności, nieprzesłodzona
2) kobiecość nieprzeseksualizowana
3) rock
4) styl „na uczennicę”
5) elegancja
6) mrok
7) retro
8) Peaky Blinders
9) Twin Peaks
10) Alexa Chung
11) Blair Waldorf
12) dopasowane fasony
13) krótkie sukienki i spódnice
14) luz
15) „akcja” w ubiorze
16) monochromatyczność
17) paleta dark winter
18) wzory
19) ciemna szminka
20) bogata biżuteria
21) włosy spięte
22) luźne fale
23) pastelowe lub mocno kolorowe dodatki
24) dodatki w ciemnych kolorach
25) szpilki
26) buty na słupku
27) kapelusze
28) miękkie, miłe materiały
29) duże szaliki
30) bluzki i koszule z długim rękawem
31) koszulki na ramiączkach i koszule bez rękawów
32) dżins
33) koszulki z krótkim rękawem
Sprzeczności:
*Kobieco vs dziewczęco,
Nie umiem wybrać, więc spróbuję balansować między tymi klimatami, by przede wszystkim nie wyglądać za męsko, zbyt słodko, ani przeseksualizowanie w stylu cioci kusicielki na weselu ;)
*Dziewczęco vs rock- bardziej skłaniam się ku dziewczęcemu, ale nie chcę porzucać elementów pomagających wyostrzać wizerunek, kiedy tego potrzebuję. Uważam też, że da się połączyć te dwa klimaty i może to dać ciekawy efekt, ważne są natomiast proporcje 60% dziewczęcości w stylizacji, 40% rocka. Zbytni natłok ostrości mnie przytłacza i postarza.
Elegancja vs luz- w luźnym stylu jest wygodnie, ale nie wyglądam dobrze. Out!
*dopasowane fasony vs luźne- dopasowane są lepsze dla mojej sylwetki, luźne- out!
*akcja i wzory vs monochromatyczność- akcja wygrywa, monochromatyczny minimalizm nie wygląda na mnie dobrze. Jeśli już tak wypadnie, że ubiorę się całą na czarno, mam przełamać to biżuterią/ kolorowym szalikiem/ ciekawym połączeniem faktur materiału.
*paleta dark winter vs pastele i kolorowe dodatki- zazwyczaj noszę tylko czarne ew ciemne/ czerwone dodatki, pstrokatości i anemiczne pastele- out!
*luźne fale vs spięte włosy- luźne fale wygrywają, spięte- od dziś tylko z konieczności
*szpilki vs słupki- w tych pierwszych mi niewygodnie- out!
*dżins vs elegancja- u mnie to nie idzie w parze, a w dżinsach innych niż czarne rurki nie czuję się sobą, więc dżins- out!
*Długi rękaw vs ramiączka vs krótki rękaw- długi rękaw na chłody, ramiączka na lato, krótki rękaw… zazwyczaj jest problematyczny. Nie wyrzucę bluzek z krótkim rękawem, ale nie będę już takich kupować.
4 inspiracje- Alexa, Blair, moda z Twin Peaks i Peaky Blinders się ze sobą nie kłócą. Prezentują kobiecy/ dziewczęcy, nieco filuterny styl z elementami retro.
Mrok łączy się z rockiem, nie koliduje to ani z retro, ani z kobieco- dziewczęcością, ani z elegancją (całość wręcz powinna zachowywać szyk)
Styl na uczennicę łączy się z dziewczęcością i może być zarówno elegancki, z retro sznytem i mroczno-rockową nutką.
Kobiecość poniekąd zawiera się w modzie retro, fajnie podbija ją rock, z nieprzesłodzoną dziewczecością niekoliduje, mrok też można w tym zawrzeć, styl uczenniczkowy w tym się już nie zawiera, ale też nie kłóci się.
Wykreślam 7 elementów, dwa ujednolicam- próbuję miedzy nimi balansować, zostaje lista:
1) balans między dziewczęcością a kobiecością
2) koszulki na ramiączkach i koszule bez rękawów
3) rock
4) styl „na uczennicę”
5) elegancja
6) mrok
7) retro
8) Peaky Blinders
9) Twin Peaks
10) Alexa Chung
11) Blair Waldorf
12) dopasowane fasony
13) krótkie sukienki i spódnice
14) bluzki i koszule z długim rękawem
15) „akcja” w ubiorze, przełamująca np czarną całość
16) duże szaliki
17) paleta dark winter
18) wzory
19) ciemna szminka
20) bogata biżuteria
21) miękkie, miłe materiały
22) luźne fale
23) kapelusze
24) dodatki w ciemnych kolorach
25) buty na słupku
I tak chyba zostanie :) chyba, że widzicie tu jakieś niejasności?
Podobnie jak któraś z dziewczyn pisała – też w ubieraniu się jestem przede wszystkim mamą. Jak już umęczę się z łapaniem uciekającego bąbla, to nie mam najmniejszej ochoty ani siły zadbać o siebie. Ubieranie się najpierw też nie zdaje egzaminu, bo Młody najpierw jest podjarany, potem zniecierpliwiony i gonitwy za nim jeszcze więcej.
Ale – jest jedna żelazna zasada – ładnie wyglądać w tym, co masz pod ręką. I o to muszę zadbać. Największy kłopot mam z butami, noga rośnie, puchnie i maleje, trudno w coś zainwestować i mieć nadzieję, że starczy na długo.
Lektura komentarzy pokazała mi, że styl prostota +rock może być moim. Wypisałam sobie kilka kolorów do przetestowania, starałam się przemyśleć sylwetki. Co z tego będzie – zobaczymy :-).
motywy zwierzęce i monochromatyzm. z racji sylwetki i budowy ciały rezygnuje z printow, na rzecz prostych, gładkich, jednobarwnych ubrań.
precyzowanie stylu – to było coś czego potrzebowałam od dawna, ale nie do końca zdawałam sobie z tego sprawy. miałam, zresztą dalej mam natłok inspiracji i chwilowych miłostek sprawiły, że z garderoby zrobił mi się niewyszukany ciuchland. wystarczyło na spokojnie siąść z Twoimi wskazówkami, aby wyłonił się spójny, odpowiedni styl. najśmieszniejsze jest to, że od dawna, gdzieś tam z tyłu głowy czekał na odgrzebanie. muszę po prostu bardziej się pilnować, ot co.
kawał porządnych wpisów. dzięki!
Mario, otwierasz mój umysł i coraz więcej rozumiem. Na codzień chodzę w dresie bo wygodnie. Ale powoli kompletuje nową garderobę. Moje dwa hasła to sport i elegancja. Tak naprawdę, w głębi serca marzę o szafie dobrej jakości sukienek w ciemnych, chłodnych kolorach. Jakaś w kolorze taupe i brudno różowym też będzie mile widziana. I żakiety, koniecznie. Sukienki gładkie, bez wzorów i ciapek, wygladam w nich okropnie. Wracam do czytania i dziękuję, że jesteś. Gosia.
Ostatnio robiłam czystkę w biżuterii, gdyż zdałam sobie sprawę, że znajduje się się tam dużo przypadkowych rzeczy których sama bym sobie nie kupiła, ale np. dostałam je w drodze wymiany koleżanką i jak wiadomo, część sobie zostawiłam (biżuteria jest sztuczna, żadne tam kosztowności, więc rozstać się z nimi byłoby stosunkowo łatwo) plus rzeczy w stylu który kiedyś mi odpowiadał, ale potem przestał (była to inspiracja głównie latami 60., czarno-białe klimaty, plastik geometria, itp. – kiedyś bardzo mi się to podobało, ale potem te powroty stały się za bardzo upowszechnione, a ja mam w sobie coś takiego, że jak coś zrobi się bardzo modne, to niejako z przekory przestaję się w to wpasowywać). I cóż się okazało – po wywaleniu zbędnych elementów okazało się, że moja biżuteria układa dwa dość spójne, choć odmienne style. Kolczyki i bransoletki w odcieniach niebieskiego tworzą typowy wakacyjny klimat, zresztą kilka innych rzeczy bardzo dobrze komponuje się z moją wiosenno-letnią. Czerwone, czarne oraz srebrno-czarne rzeczy tworzą lekko mroczny klimat, na pewno komponują się z ciemnymi rzeczami. Nie jest tak źle jak myślalam :) Chociaż chciałabym jeszcze bardziej doprecyzować, co się z tego wszystkiego wyłania. Może to, co napisałam, jest trochę od czapy w kontekście treści Twojego wpisu, ale zmierzam do tego, żeby tak samo potraktować przegląd moich wiosenno-letnich rzeczy (zmiana pory roku będzie do tego świetną okazją) – wyrzucić to, czego na pewno nie będę nosić (robię tak od lat), pozbyć się przypadkowych rzeczy których nie bardzo mogę z niczym zestawić i przemyśleć, jakie rzeczy kupować następnie. Na pewno chcę żeby w szafie dominowały ciemniejsze kolory (nie mam na myśli wyłącznie czerni, ale też bordo, burgund, fiolet, szmaragdowa zieleń, itp.), ale z drugiej strony wiadomo, że moda wiosenno-letnia rządzi się swoimi prawami, i trochę żywszych kolorów też trzeba sobie zostawić. Zobaczymy, co mi się z tego wszystkiego wyłoni.