Kobiety rzadko są zadowolone w stu procentach ze swojego wyglądu. W dużej mierze jest to spowodowane ciągłym porównywaniem się do innych kobiet. Dzisiaj chciałabym pokazać, że można się porównywać i nie popadać jednocześnie w kompleksy, a nawet czerpać z tego korzyść. Trzeba tylko wiedzieć, jak to robić.

Nasza uroda nigdy nie jest dość wystarczająca – inne kobiety są szczuplejsze, mają wydatniejsze usta, piękniejsze włosy, ładniejszą cerę, zgrabniejszy nos… A te wnioski biorą się oczywiście z porównań. Bo niestety w procesie porównywania się do innych kobiet dostrzegamy w swoim wyglądzie te najgorsze cechy, a u innych kobiet widzimy tylko te najlepsze. Zawsze jesteśmy więc na straconej pozycji. Nie potrafimy sobie również przetłumaczyć, że ideały na które patrzymy też przeżywają podobne rozterki i że one też mają swoje ideały, od których są w swoim mniemaniu gorsze.

Oczywiste stwierdzenie: jesteśmy różni i dzięki temu świat jest piękny. Znana wszystkim prawda, tylko jakoś niestety pomijana, kiedy patrzymy na swoje odbicie w lustrze. Czy gdyby na świecie nie istniały kaktusy, stokrotki i lilie, zachwycalibyśmy się urodą róż? Gdyby róża była jedyną rośliną na ziemii nie byłaby dla nas wyjątkowa. A uroda róży nie jest przecież większa niż uroda lilii. Ona jest po prostu inna. Tak samo jest z kobiecym pięknem. Jest nas tak dużo, każda z nas jest inna – nie każda jest różą, ale na różach świat się nie kończy. Są jeszcze inne kwiaty i każda z nas jest jakimś kwiatem. Nie ma co porównywać paprotki z pierwiosnkiem, czy tulipana z fiołkiem, bo jedyny wspólny mianownik między nimi jest taki, że to kwiaty. Naszym wspólnym mianownikiem jest oczywiście płeć, ale na pewno warto poszukać jeszcze innych wspólnych cech.porónywanie się

Chodzi mi o to, że jeżeli już musimy patrzeć na innych to przynajmniej patrzmy na osoby w tej samej kategorii co my. Weźmy na przykład najczęściej braną na tapetę cechę naszego ciała – figurę. Teoretycznie można uprościć nasze ciało do zero jedynkowej postaci: albo jest szczupłe, albo jest grube. Tylko, że teoria to jedno, a praktyka to drugie. Bo tak naprawdę szczupłym można być na tysiąc sposobów. Można mieć szczupłą figurę w typie modelki, miss, lekkoatletki, pływaczki i tak dalej. Nie może się więc osoba o szczupłości modelki (mały biust, wąskie biodra, wystające kości, duży wzrost) porównywać z osobą o figurze miss (większy biust i biodra, łagodne kształty ciała, duży wzrost). A dochodzi do tego jeszcze kwestia ogólnej urody. Kobiety startujące w konkursach piękności mają zwykle konwencjonalną urodę, natomiast uroda modelek bywa bardzo nietypowa. Nie można jednoznacznie określić, że któraś z tych grup jest lepsza od drugiej. Jednym zapewne podobają się bardziej miss, innym modelki. Każdy ma swój ulubiony kwiat, co wcale nie skreśla definitywnie innych kwiatów. Ale nie ma co równać stokrotek do róż czy miss do modelki. Osobiście wolę już porównywać jedną różę do drugiej i jedną miss do drugiej.

Rozwiązaniem, przynajmniej częściowym, jest właśnie znalezienie swojej grupy docelowej i takie operowanie naszymi cechami, by w ramach tej grupy być coraz lepszą. Jeżeli tym, co mnie martwi w moim wyglądzie jest nadwaga, powinnam zrezygnować z porównywania się z roznegliżowanymi gwiazdkami popu, bo bardziej bliska może być mi wytworna diva operowa. Jeżeli nie przemawia do mnie styl podkreślający figurę to może lepiej poszukiwać inspiracji w kobietach typu Sofia Coppola, a nie Kim K.? A jest jeszcze przecież najbardziej kreatywna z możliwości – stworzenie swojej własnej kategorii. Można sobie samej określić przynależność do najdziwniejszych dla innych grup (bo inni nie muszą wcale wiedzieć, co siedzi w naszej głowie): bibliotekarek, rusałek, Latynosek, kobiet upadłych, złych charakterów, dziewczyn z sąsiedztwa, czy kogokolwiek, kto przyjdzie Wam do głowy, a z kim macie jakieś wspólne cechy. Niechże z tyłu głowy będzie jakiś archetyp naszej urody, który jest w miarę realny i w jakimś stopniu nam bliski.

W idealnym świecie kobiety nie porównują się do innych kobiet, nie poniżają swojego ciała, nie myślą o sobie źle, skupiają się na swojej osobowości i nie usiłują walczyć ze swoim ciałem. Niestety idealny świat nie istnieje i same wiecie, że to nie jest takie proste powiedzieć sobie, że jestem idealna taka, jaka jestem i nie muszę patrzeć na innych ludzi, bo wystarczy mi to, co mam. Może znalezienie sobie grupy do której może należeć nasza uroda, ale też i inne cechy (temperament, sposób tworzenia, co tylko jesteście w stanie wymyślić, cokolwiek jest dla Was najważniejsze) jest jakimś rozwiązaniem? Może zaczniemy od porównywania, ale skończymy na podglądaniu, wzorowaniu, a wreszcie akceptacji? Fajnie by było szukać w swoim archetypie przyjaciółek, a nie wrogów. Przyznam się, że ja mam zawsze z tyłu głowy pewien typ człowieka, który sama sobie wymyśliłam, ale nie wydaje mi się on zbyt oczywisty i pewnie musiałabym dużo się nagimnastykować, żeby wytłumaczyć, no i pewnie bym pewnie potem żałowała :)

Czy kiedykolwiek myślałyście o sobie w podobny sposób? Czy próbowałyście zakwalifikować się do jakiejś grupy? W kim odnajdujecie wspólne ze sobą cechy? Jakiego rodzaju podobieństwa szukacie w innych ludziach?