Kobiety rzadko są zadowolone w stu procentach ze swojego wyglądu. W dużej mierze jest to spowodowane ciągłym porównywaniem się do innych kobiet. Dzisiaj chciałabym pokazać, że można się porównywać i nie popadać jednocześnie w kompleksy, a nawet czerpać z tego korzyść. Trzeba tylko wiedzieć, jak to robić.
Nasza uroda nigdy nie jest dość wystarczająca – inne kobiety są szczuplejsze, mają wydatniejsze usta, piękniejsze włosy, ładniejszą cerę, zgrabniejszy nos… A te wnioski biorą się oczywiście z porównań. Bo niestety w procesie porównywania się do innych kobiet dostrzegamy w swoim wyglądzie te najgorsze cechy, a u innych kobiet widzimy tylko te najlepsze. Zawsze jesteśmy więc na straconej pozycji. Nie potrafimy sobie również przetłumaczyć, że ideały na które patrzymy też przeżywają podobne rozterki i że one też mają swoje ideały, od których są w swoim mniemaniu gorsze.
Oczywiste stwierdzenie: jesteśmy różni i dzięki temu świat jest piękny. Znana wszystkim prawda, tylko jakoś niestety pomijana, kiedy patrzymy na swoje odbicie w lustrze. Czy gdyby na świecie nie istniały kaktusy, stokrotki i lilie, zachwycalibyśmy się urodą róż? Gdyby róża była jedyną rośliną na ziemii nie byłaby dla nas wyjątkowa. A uroda róży nie jest przecież większa niż uroda lilii. Ona jest po prostu inna. Tak samo jest z kobiecym pięknem. Jest nas tak dużo, każda z nas jest inna – nie każda jest różą, ale na różach świat się nie kończy. Są jeszcze inne kwiaty i każda z nas jest jakimś kwiatem. Nie ma co porównywać paprotki z pierwiosnkiem, czy tulipana z fiołkiem, bo jedyny wspólny mianownik między nimi jest taki, że to kwiaty. Naszym wspólnym mianownikiem jest oczywiście płeć, ale na pewno warto poszukać jeszcze innych wspólnych cech.
Chodzi mi o to, że jeżeli już musimy patrzeć na innych to przynajmniej patrzmy na osoby w tej samej kategorii co my. Weźmy na przykład najczęściej braną na tapetę cechę naszego ciała – figurę. Teoretycznie można uprościć nasze ciało do zero jedynkowej postaci: albo jest szczupłe, albo jest grube. Tylko, że teoria to jedno, a praktyka to drugie. Bo tak naprawdę szczupłym można być na tysiąc sposobów. Można mieć szczupłą figurę w typie modelki, miss, lekkoatletki, pływaczki i tak dalej. Nie może się więc osoba o szczupłości modelki (mały biust, wąskie biodra, wystające kości, duży wzrost) porównywać z osobą o figurze miss (większy biust i biodra, łagodne kształty ciała, duży wzrost). A dochodzi do tego jeszcze kwestia ogólnej urody. Kobiety startujące w konkursach piękności mają zwykle konwencjonalną urodę, natomiast uroda modelek bywa bardzo nietypowa. Nie można jednoznacznie określić, że któraś z tych grup jest lepsza od drugiej. Jednym zapewne podobają się bardziej miss, innym modelki. Każdy ma swój ulubiony kwiat, co wcale nie skreśla definitywnie innych kwiatów. Ale nie ma co równać stokrotek do róż czy miss do modelki. Osobiście wolę już porównywać jedną różę do drugiej i jedną miss do drugiej.
Rozwiązaniem, przynajmniej częściowym, jest właśnie znalezienie swojej grupy docelowej i takie operowanie naszymi cechami, by w ramach tej grupy być coraz lepszą. Jeżeli tym, co mnie martwi w moim wyglądzie jest nadwaga, powinnam zrezygnować z porównywania się z roznegliżowanymi gwiazdkami popu, bo bardziej bliska może być mi wytworna diva operowa. Jeżeli nie przemawia do mnie styl podkreślający figurę to może lepiej poszukiwać inspiracji w kobietach typu Sofia Coppola, a nie Kim K.? A jest jeszcze przecież najbardziej kreatywna z możliwości – stworzenie swojej własnej kategorii. Można sobie samej określić przynależność do najdziwniejszych dla innych grup (bo inni nie muszą wcale wiedzieć, co siedzi w naszej głowie): bibliotekarek, rusałek, Latynosek, kobiet upadłych, złych charakterów, dziewczyn z sąsiedztwa, czy kogokolwiek, kto przyjdzie Wam do głowy, a z kim macie jakieś wspólne cechy. Niechże z tyłu głowy będzie jakiś archetyp naszej urody, który jest w miarę realny i w jakimś stopniu nam bliski.
W idealnym świecie kobiety nie porównują się do innych kobiet, nie poniżają swojego ciała, nie myślą o sobie źle, skupiają się na swojej osobowości i nie usiłują walczyć ze swoim ciałem. Niestety idealny świat nie istnieje i same wiecie, że to nie jest takie proste powiedzieć sobie, że jestem idealna taka, jaka jestem i nie muszę patrzeć na innych ludzi, bo wystarczy mi to, co mam. Może znalezienie sobie grupy do której może należeć nasza uroda, ale też i inne cechy (temperament, sposób tworzenia, co tylko jesteście w stanie wymyślić, cokolwiek jest dla Was najważniejsze) jest jakimś rozwiązaniem? Może zaczniemy od porównywania, ale skończymy na podglądaniu, wzorowaniu, a wreszcie akceptacji? Fajnie by było szukać w swoim archetypie przyjaciółek, a nie wrogów. Przyznam się, że ja mam zawsze z tyłu głowy pewien typ człowieka, który sama sobie wymyśliłam, ale nie wydaje mi się on zbyt oczywisty i pewnie musiałabym dużo się nagimnastykować, żeby wytłumaczyć, no i pewnie bym pewnie potem żałowała :)
Czy kiedykolwiek myślałyście o sobie w podobny sposób? Czy próbowałyście zakwalifikować się do jakiejś grupy? W kim odnajdujecie wspólne ze sobą cechy? Jakiego rodzaju podobieństwa szukacie w innych ludziach?
Nie do końca się zgodzę. Porównuję się do innych i jestem w 100% zadowolona z wyglądu :D
To bardzo dobrze.
Gdy byłam młodsza, porównywałam się do klasycznych piękności srebrnego ekranu: Marylin M., Brigitte, a nawet do Lauren Bacall (ten sarkazm i ten przepiękny, niski głos!) Jako naturalna klepsydra mikrego wzrostu wśród nowoczesnych ikon piękna nie mam czego szukać. Dziś wiem już, że nie chce mi się nosić ciasno opinających biodra spódnic, rozjaśniać dłużej włosów na platynowo (co robiłam przez lata) ani męczyć na obcasach. Za to pokochałam misternie konturowany łuk brwiowy i czerwoną szminkę. Jestem więc taką dziwną hybrydą między superkobiecym temperamentem, sposobem mówienia i poruszania się (potwierdzają to wszyscy znajomi, płci i orientacji rozmaitej) a usposobieniem wiecznej buntowniczki w tych swoich glanach, heavymetalowych bransoletkach i osobliwych często ubraniach. Dobrze mi z tym. ^_^
Sądzę, że te osoby wymienione przez Ciebie na początku miałyby nawet same trudność z konkurowaniem ze swoim wizerunkiem. Na ile to, co widzieliśmy na ekranie lun znaliśmy z pierwszych stron gazet było spójne z ich życiem jest dla mnie wielką zagadką. Zawsze jak oglądam telewizję mam w pamięci, że po wyjściu ze studia czy planu filmowego te osoby mają takie prozaiczne cechy i życia jak my. A nawet kompleksy…
Ano, życie w cieniu własnej legendy to musiał być jakiś koszmar. Ale jako nieopierzona nastolatka tego nie rozumiałam.:)
:)
Będąc nastolatką porównywałam się do innych dziewczyn i miałam mnóstwo kompleksów. Ale dorosłam i przestałam się porównywać. Jestem zadowolona ze swojej nieidealnej figury. Miłość mojego partnera- którego podobam się zawsze bez względu na to, czy mam trochę mniej kilo czy więcej – w dużej mierze pomogła mi się pozbyć kompleksów. I Twój blog, Mario:).
W ludziach szukam podobieństwa dusz. I jeśli je znajdę to już nic nie jest ważne.
Ja ostatnio też myślałam o duszy i o tym jakie to jest pokrętne, że aby dostać się do duszy tej ukochanej osoby musimy najpierw przejść przez etap fascynacji jej ciałem :)
A ja tu myślałam o porozumieniu dusz wśród kobiet. Więc wtedy ten etap fascynacji ciałem odpada:)
Zgadzam się z powyższym.
Miłość partnera dodana do radości z bycia sobą jest jak podlewanie kwiatu, jakim jesteśmy.☺ I czasami sięga tam ,gdzie mój optymizm już nie sięga – np.w kobiece dni. Wtedy ratuje sytuację.
Powiem tylko: howgh! Podpisuje się rękami i nogami. Ale ja do tego doszlam po 30-tce :-) i teraz czuje sie super w swoim ciele, szkoda, ze tak późno, bo obiektywnie rzecz biorąc 10 lat temu wygladam lepiej, płaski brzuch, lepsza cera itp, za to teraz doszalm do punktu w którym dobrze się czuje, ubrania do mnie pasuja, cera jaka jest taka jest, brzuch wystaje, ale urodziłam dwójkę dzieci i jest taki mój. Nie chciałabym cofnąć czasu. ( ale łydki moglabym mieć szczuplejsze ;-) )
Taka właśnie smutna jest ta refleksja, że wygląd ciała nie ma nic wspólnego z jego zaakceptowaniem :)
Hej, a dlaczego smutna? To przeciez fantastyczne, ze mozemy sie sobie podobac niezaleznie od tego jak wygladamy. Za 30 lat raczej nie bede wygladac lepiej niz teraz ale mam zamiar podobac sie sobie jeszce bardziej :)
Bardzo fajny temat. Szkoda, ze tak malo takich alternatywnych spojrzen na kwestie urody.
Pozdrawiam :)
Miałam na myśli odwrotną sytuację, taką w której piękne dla otoczenia osoby są niezadowolone z odbicia w lustrze. Ale rzeczywiście można też patrzeć w drugą stronę i wtedy to jest pocieszające :)
Porównywanie się z innymi… temat rzeka, ale podoba mi się Twoje podejście do niego.
Jestem młodą kobietą, nie okłamujmy się, pełną kompleksów, więc porównywanie się do innych osób towarzyszy mi w sumie na każdym kroku.
Co do Twojego sposobu – czasami jak widzę jakąś dziewczynę, która jest do mnie podobna, to właśnie czerpię od niej inspirację i to jest takie chyba najzdrowsze porównywanie się ;)
Jednak ja zazwyczaj porównuje się do kobiet, z którymi mam niewiele cech wspólnych i to mnie gubi.
Czasem to właśnie wręcz fajne widzieć w ludziach podobne cechy do naszych. Ja jak widzę, że ktoś jest do mnie podobny to od razu go lubię, hehe.
ja zabrnęłam w porównaniach do dna, do ściany. Takiej np. http://instagram.com/p/x67WF7hIJA/?modal=true
I jeśli o mnie chodzi, to dla zdrowia psychicznego nie wchodzą w grę ŻADNE porównania, nawet w obrębie jakiejś wąskiej grupy. ZAWSZE ktoś będzie miał coś lepiej, pełniej. Nauka inspiracji bez zazdrości jest mozolna, ale tą drogą się staram rozwijać.
No widzisz jakie są różne gusta, na mnie naprawdę nie robi wrażenia taki typ urody :) Ale oczywiście jest to ładna kobieta. Zgadzam się, że najfajniejsza byłaby taka sytuacja, żeby kompletnie wyzbyć się potrzeby porównań.
Ja raczej nie porównuje się z innymi, tylko nimi zachwycam. Ale nie na zasadzie: „chciałabym wyglądać dokładnie jak ona”. Tylko „chciałabym wyglądać tak spójnie i świetnie jak ona, ale w swoim stylu”.
Ludzi od zawsze dzielę na typy :D: typ królewny, księżniczki, gwiazdy, kobiety sukcesu, wojownik, dżentelmen, niegrzeczny chłopiec, lolitki, dama, chłopka, pan i władca, typ suczy (tu bardzo przepraszam za wyrażenie, ale dla mnie naprawdę istnieją kobiet w takim typie i nie mam tu na myśli nic złego, a za bardzo nie wiem, jak inaczej to określić – bo nie chodzi mi o kobietę złą, ani o kobietę seksowną , ani o pewną siebie, ani tym bardziej o panienkę spod latarni, tylko taką właśnie, jak napisałam na początku)i wiele, wiele innych typów.
Sama za bardzo nie wiem, jakim typem jestem(jakimś na pewno :D), ale mam wrażenie, że bez przerwy pretenduję do jakiegoś nie swojego. I jest to niestety sztuczne i wiele na tym tracę ;)
Pozdrawiam
Izabella
Bo może te typy są zbyt płaskie, te które podałaś. Nie ma czegoś takiego, że ludzie są jednowymiarowi, a takie kategoryzowanie ma zwracać uwagę tylko na jakieś konkretne cechy. Bo kobieta sama w sobie składa się na pewno z różnych typów. Mi kiedyś przyjaciółka powiedziała, że mam twarz zdziry, ale potem mi wyjaśniła, że to tak naprawdę komplement, haha. Zawsze jak sobie to przypominamy to się chichramy jak głupie :)
Czy tylko ja tak mam, że podoba mi się typ zupełnie przeciwny do mnie?
Nie umiem oderwać oczu od błękitnookich, albo szarookich czarnulek :) Porównywanie się do brązowookich rudo/brązowowłosych to jakieś takie smutne jest dla mnie, niestety :) Czasem szkoda, że sami sobie nie możemy wybrać genów :)
Raczej większość osób nie do końca docenia to, co ma. Te niebieskookie czarnulki (które swoją drogą uwielbiam) pewnie chcą mieć piegi i rude włosy.
Mam to samo… Porównywanie się do kogoś, kim nawet nie da się inspirować ze względu na różne typy. Bo mój jest jakiś nijaki. To podwójna niesprawiedliwość wobec samej siebie.
No niestety – za wiele się nie da odgapić pod względem kolorystycznym, upodabnianie się też ni ma sensu – był taki krótki moment, że próbowałam, ale wyszła tragedia :) Pozostaje zachwycać się :)
aha, jeszcze jeśli idzie o to że jesteśmy różni i nie każdy jest różą. No jesteśmy różni, i nie oszukujmy się, są takie twarze które podobają się większości oraz takie które nie podobają się prawie nikomu. I każdy by chciał być w tej pierwszej grupie, bo tylko pierwsza grupa korzysta na istnieniu różnorodności. Wyróżniać się brzydotą nikt nie chce.
Ale nie do końca jest tak, że coś jest albo po prostu ładne, albo po prostu brzydkie. Dla przykładu znam osobę, która pewnie byłaby zakwalifikowana do ładnych osób, ale traci przy poznaniu ze względu na swój apodyktyczny charakter. Dla mnie charyzma, charakter są nierozłączne z urodą.
Mario, oczywiście, że masz rację.Jakiś czas temu przyszła do TVPInfo jedna dziennikarka. Uważałam ją za niezbyt atrakcyjną. Po dłuższym czasie obcowania z nią i jej wywiadami zaczęłam dostrzegać coraz więcej atrakcyjnych cech w jej wyglądzie. Teraz uważam ją za świetną babkę. Inteligencja bardzo „wyciąga” urodę.
Ale bardzo często porównujemy się do kobiet nam nieznanych, widzianych w gazecie, w internecie, w kinie. I nie myślimy o tym czy jest fajna, tylko wybieramy sobie konkretne punkty na twarzy czy ciele, które naszym zdaniem są fajniejsze od naszych. I w tym sensie są osoby, które podobają się prawie każdemu, oraz takie, które powszechnie uważane są za brzydkie. I cieszenie się faktem że się różnimy jest w tej drugiej sytuacji trudniejsze.
No tak, to co widać w mediach jest zawsze jednowymiarowe i czasami za mocno to idealizujemy. Zdecydowanie da się nadrobić wygląd pięknym wnętrzem. Zresztą jak ktoś jest taki spokojny i dobry to od razu budzi sympatię, nawet się nie musi odzywać :)
Staram się nie porównywać i wydaje mi się, że idzie mi całkiem nieźle. Jestem jedyna w swoim rodzaju, najlepsza wersja tej właśnie Marysi jaka może być. ;) A że kompleksy? Jasne, jakieś są, ale nie mam ostatnio czasu się nad nimi rozwodzić. ;)
Zdrowe podejście. Żonko, myślałam, że w Twoim słowniku nie ma słowa rozwód [suchar alert].
Bo w tym znaczeniu, które masz na myśli, nie ma. :)
Najczęściej porównuje się do tych koleżanek ze studiów, które były grubsze ode mnie a obecnie maja figurę modelek. Myślę sobie, że można. Mnie nie wychodzi. Czasami mnie to motywuje do zmiany stylu życia, ale częściej wpędza w zły nastrój. Wole porównania do mojej Mamy. Oglądam zdjęcia z okresu gdy była moją rówieśniczką. Myślę sobie, że jesteśmy bardzo podobne, ale ja jednak lepiej wykorzystuje geny :)
To, że komuś coś się udaje jest fajne, ale nie do końca może być skuteczną motywacją dla nas. Trzeba zawsze działać dla siebie. Wiem, wiem, łatwo powiedzieć…
Wole lilie od roz :-)
Gdyby przekladanie teorii na praktyke bylo takie proste…
Porownywanie sie (lub innych) do kogokolwiek jest niezdrowe. I z gruntu zle. Tylko TY jestes odpowiednim dla SIEBIE punktem odniesienia. Tylko TY mozesz spowodowac zmiany w swoim zyciu lub wygladzie. I to nie przez porownywanie sie do innych, lecz przez chec bycia lepszym. Przez pokonywanie wlasnych slabosci. TY wiesz najlepiej, gdzie u ciebie „haczy”. I nie dlatego, ze u kogos innego nie haczy, ale dlatego, ze kiedys u CIEBIE nie haczylo.
Ja się z tym zgadzam, tylko niestety dla większości osób, żeby się do tego przekonać i to stosować potrzeba chyba dziesięciu lat bez telewizora i bez dostępu do internetu. Za duży zalew obrazu mamy, żeby się oprzeć.
Ja się porównuję, ale tylko do siebie z różnych okresów życia. Wiem, że mogę być szczuplejsza i do tego dążę, ale równocześnie wiem, że nawet jak schudnę nie będę miała wcięcia w talii niczym Dita, ani moje nogi nie wydłużą się o 10 cm- będą smuklejsze, ale nadal będą to nóżki kaczuszki.
Podobnie z włosami czy cerą- nie osiągnę alabastrowego lica niczym porcelanowa księżniczka, ale mogę dążyć do minimalizacji trądziku i świecenia skóry, a przeglądając stare zdjęcia mogę poszukiwać optymalnego cięcia.
I przynajmniej nie wpędzam się przez takie porównania w dodatkowe kompleksy:).
Ale temat Mario ciekawy, będę z ciekawością czytać komentarze pod tym postem, by zobaczyć jak widzą to inne dziewczyny.
Wow, bardzo ciekawe podejście, jeżeli pozwolisz wykorzystam to. Fajny temat do przemyśleń i do rozwinięcia <3.
Mario będzie mi bardzo miło, jeśli wykorzystasz moją myśl, podejście, czy jak tam zwał.
A takie spojrzenie na siebie dużo daje i to nie tylko odnośnie wyglądu, ale i własnych możliwości i osiągnięć.
Faktycznie, super pomysł! To pozwala wykrzesać z siebie tyle ile się da – nie mniej (bo trudno samego siebie oszukać, że zawsze miałam czerwoną cerę, skoro wiem, że w niektórych okresach udawało mi się sprawić, by było to mało widoczne), ale też nie więcej – bo trudno wymagać od siebie np. super wcięcia w talii skoro zawsze była ona raczej słabo zaznaczona. Ach, dzięki za ten pomysł! :D
Nie tyle porównywałam się z kimś, co walczyłam sama ze sobą. Ciągle musiałam coś zmieniać. Teraz powoli dochodzę do rozumu i zaczynam doceniać i podkreślać atuty w moim wyglądzie. w dużej mierze przyczynił się do tego Twój blog. Zaczęłam patrzeć na siebie bardziej całościowo. Wcześniej np. bardzo nie lubiłam mojej żółtawej cery. Teraz widzę, jak świetnie współgra z kolorem oczu i włosów. Co do figury, to wcześniej robiłam sobie za lustro pogrubiające. Teraz widze, że póki co mam fajną figurę, która nie wymaga większych poświęceń.
Ja zawsze parze na siebie na zasadzie minus i plus.Teraz Wystarczy tak ; Plusy podkreślać,minusy jak się da to usuwać a jak nie to tuszować.Co do porównywania to szukam wspólnych cech wyglądu np dziewczyn o figurze modelki ,albo z dużymi ładnymi brązowymi oczami a z drugiej strony medalu to porównuje się z dziewczynami o dużych nosach tak ja to robię .Artykuł moim zdanie trafił w sedno;D
A co do tych minusów to czasami tak się uda wyeksponować plusy, że wcale nie trzeba już na wady zwracać uwagi. Myślę, że są takie minusy, które dostrzegamy tylko my same, tymczasem nasze otoczenie nie ma o nich zielonego pojęcia :)
Chciałam napisać kilometrowy komentarz, ale zdałam sobie sprawę, że może niekoniecznie masz ochotę czytać takie wynurzenia. Napiszę więc tylko: TAK! Masz rację. Jestem konwalią, niektórych od konwalii boli głowa, ale cóż poradzę, przecież nie zacznę być nagle różą :-)
Wiesz, czasami jedno zdanie przemawia bardziej niż kilometrowy komentarz. Chyba najgorsze co może sobie zrobić konwalia to przebierać się za różę.
Zawsze porównywałam się do tych idealnych dziewczyn i miałam przez to jeszcze większe kompleksy. Teraz też czasem mi się zdarzy, jednak mam o wiele większy dystans do swojego ciała.
Idealne dziewczyny zapewne też mają idealne dziewczyny do których się porównują :(
ciągle słyszę: za gruba jestem, za wysoka jestem, za długie mam palce u rąk, zbyt duże paznokcie, za długi nos no i zbyt płaska…
no cóż… każdy ma „coś” czego nie chce mieć…
pozostaje jedynie przyzwyczaić się do siebie i ŻYĆ :)
dziękuję za bloga przyjemnie pisanego
A proszę bardzo. Im wcześniej się przyzwyczaimy, tym lepiej dla nas. Bardzo mi przykro słyszeć, że niektóre kobiety zdają sobie sprawę z tego, ze wszystko z nimi ok zbyt późno i potem żałują, że zwracały uwagę na pierdoły i zamiast się cieszyć życiem rozmyślały o swoich „niedostatkach”.
Trudno mi jest się sklasyfikować. Przez długi czas nie byłam z siebie zbyt zadowolona – bura uroda, mysie włosy, oczy… tu to nawet nie wiadomo, w zależności od światła i makijażu, od szarozielonych po prawie piwne (nie wiem jak to możliwe, że tak to się zmienia), a do tego wszystkiego zawsze byłam dość… duża. Nie, nie gruba, tylko wysoka, dość mocno zbudowana (ale proporcjonalnie) i na pewno nie taka drobna, delikatna kobietka, ani nie zwiewna i eteryczna, ale też nie taka super wyraźna i zdecydowana. Na pewno zawsze mnie bolało, że byłam większa od koleżanek, no i nieciekawa… Ale mi przeszło. Jeśli o kolory chodzi, to jestem absolutnie zachwycona tym – http://www.pinterest.com/mandelkubb/zylas-dusky-summer/ . Są to moje kolory i moja energia. Czuję to.
Nie wiem Mario, czy znasz ten podział na pory roku, ale jest on dość zaskakujący i ciekawy. Wstawiam jakbyś chciała go poznać – http://expressingyourtruth.blogspot.com/2012/06/zylas-summer.html
http://expressingyourtruth.blogspot.com/2013/02/zylas-autumn-archetypes.html
http://expressingyourtruth.blogspot.com/2012/06/zylas-winter.html
http://expressingyourtruth.blogspot.com/2012/06/zylas-springs.html
Znam, znam :) Jednak osobiście wolę sama bazować tylko i wyłącznie na kolorach, a takie cechy jak tam są przedstawione wolę dopowiadać sobie sama albo je ignorować. Mam po prostu wrażenie, że to troszkę za daleko zaszło – ten podział. Ale oczywiście, jeżeli komuś wydaje się on użyteczny to śmiało trzeba korzystać!!!
A ja przez lata, dłuuugie lata, porownywałam się z innymi Najczęściej byłymi dziewczynami moich ówczesnych chłopaków ;) Miałam zaburzenia odżywiania, było ciężko Trwało to do mojej drugiej ciąży Aktualnie mam + 7 kg, nie jestem chuda już, i wiesz co? w końcu mam to gdzieś! Mam dwoje cudownych dzieci, 29 lat, fajną figurę, kobiecą i seksowną Latynoski tyłek, wcięcie w talii i duży biust A że do tego cellulit i falujące przedramiona oraz fałdę na brzuchu? to co ! :) Chyba do samoakceptacji trzeba dojrzeć Mam ważniejsze sprawy na głowie niż porównywanie sie do młodszych/ chudszych. ładniejszych jestem jaka jestem i kocham się wreszcie :) ( po 14 latach nienawiści często do siebie samej to miła odmiana :) Pozdrawiam i wszystkim Czytelniczkom tego życzę ;)
Bardzo budujące. I chyba sedno leży nie w ciele, a bardziej w samopoczuciu. Takie uczucie spełnienia towarzyszy również i mnie. Teraz, mimo, że ciało jest obiektywnie patrząc w o wiele gorszym stanie niż za czasów licealnych na przykład, ja jestem szczęśliwsza, a przede wszystkim jestem w stanie o wiele więcej swoich „niedostatków” zaakceptować. Poza tym jak nie ma uśmiechu to nawet najpiękniejsze twarze będą nie w pełni „wykorzystane”.
Jakbym o sobie czytała! Bo moja kumpela lepiej bawiła się z kim innym, bo ktoś w towarzystwie prawił komplementy moim kuzynkom nie mnie, bo ktoś z mojego otoczenia zawsze zajmował się problemami chudej koleżanki. No i to, że intelektualiści powinni być chudziutcy i cherlawi. To nic, że mój organizm zbuntował się już chyba każdym organem, a depresja nie pozwalała się dobrze uśmiechnąć.
Szczęśliwie też już jestem na innym etapie. Cieszę się, że tak dobre zmiany nie tylko u mnie :)
ja jeszcze porównuję osiągnięcia zawodowe i poziom intelektu. Jak się do tego doda całą rzeszę spraw około urodowych to jest dopiero masakra. Tzn. staram się nie porównywać tylko motywować.
Tak, tak, mniej więcej rozumiem o czym mówisz. Niektóra praca temu bardzo sprzyja i łatwo to tak 'na stałe’ lub ,na dłużej’ pokonać dopiero jakąś zmianą (miejsca, funkcji etc), przynajmniej mi dopiero to pomogło zrobić z porównywania motywację :)
Dużo zawdzięczam swojemu wysiłkowi, ale trafiłam też na dłuższy czas w przyjemne miejsce w którym ludzie mało a siebie zerkali i się porównywali, a przy okazji do pracy, w której każdy miał swoje rzeczy do zrobienia i dużą dowolność jak to wykona – okoliczności pomogły więc niebagatelnie.
O trafiłaś. Przykład z mojego życia. Mam biust C. 62-64 kg i 179 cm. Nigdy nie miałam kompleksu biustu. Aż tu nagle koleżanki z pracy (taki pech 95% z nich ma D do G) żartują sobie ze mnie, że deska jestem. Więc co zrobiłam. Zaczęłam obserwować gwiazdy. 90% znanych pań ma biust B lub C. Proszę wygooglać rozmiary gwiazd. (dziś oglądałam Jane Birkin, wczoraj Sandrę Bullock) I nikt nigdzie nie zwraca uwagi na ich biust, tylko na piękne figury. I do nich się porównuję. Wyszukałam sobie idealny punkt odniesienia. Gwiazdy :P I niech się spróbują zołzy odezwać. Poza tym bluzki i sukienki są szyte na mój biust :P przez cały świat. (PS U brafiterki mam 65 DD)
Porównuję też siebie do siebie sprzed paru lat: nauczyłam się ubierać, znalazłam styl, wyleczyłam trądzik,dbam o skórę, nauczyłam się robić makijaż (naturalny), uprawiam sport, wyszłam do ludzi. Zmiany widzą wszyscy (może dlatego niektórzy szukają dziury w całym?). Jestem lepsza od siebie niż byłam jeszcze 2 lata temu. Myślę że jeśli nie można siebie zaakceptować , to należy o siebie zadbać. Bo nie każdemu los dał takie życie , aby nie nabawił się kompleksów. Nikt o nas nie zadba za nas.
I jeszcze jedno. W lustrze widzę to samo od 20 lat (mam 34), ale inaczej na to patrzę – i to kwestia TYLKO tego co sobie mówię. A mówiłam sobie przez lata naprawdę dziwne rzeczy…
Te kumpele to są niebywałe wprost. Chyba musisz naprawdę szałowo wyglądać, że sobie muszą znajdować jakieś głupoty do dogryzania :) Afirmacja :)
Żeby nie było. Nie uważam się za obiektywnie ładną na twarzy. Za to patrzę na to co da się porównywać – wagę wzrost. (w tym mam przewagę) No i mówię sobie do lustra komplementy (wmawiam że jest ok :P ) Naprawdę trzeba sobie mówić miłe rzeczy, wprost wmawiać sobie że jest ok. Taki zakompleksiony naród. Tu nie wypada czuć się ze sobą dobrze , bo jest się zarozumiałym. Nie daj Boże przyjąć komplement, bez żadnego „ale”.
Widzisz sama. Błędne koło. Widzę plusy, i widzę minusy. Ciężko zaakceptować siebie. Wychowanie, mentalność narodu. Zamiast siebie polubić, porównuję się. Zamiast siebie polubić, wypatruję lepsiejszych cech, a unikam patrzenia na gorsze. Nie tędy droga pewnie. Naprawdę potrzeba psychologa , żeby wyciągnąć nas z kompleksów. Widzisz koleżanki robią to samo co ja: szukają gorsych cech u mnie , aby ukryć swoje wady. Różnica polega tylko na tym że ja im nie mówię: mogłabyś sport uprawiać, umalować się zmienić bluzkę bo zbyt obcisła. I widzisz też co piszę „lepsze – gorsze”. Masakra jakaś.
W ogóle co to za maniera w narodzie, żeby wyrażać nie pytanemu zdanie o wyglądzie innych?
Świetnie znam tę sytuację. I ja mam takie „życzliwe” osoby w swoim otoczeniu, nawet tym najbliższym. Cóż, jak głosi przysłowie „psy szczekają, karawana idzie dalej” :)
hehe, mi wszystkie grubsze ciotki zawsze dogryzały, że taka chuuuuda.
Porównywanie się do innych to chyba nasza cecha wrodzona i myślę, że z założenia (ewolucyjnego) dobra – pcha nas i motywuje do ciągłego doskonalenia. Zgadzam się, że w tym porównywaniu warto patrzeć realnie i porównywać jabłko z jabłkiem a nie arbuza z gruszka. Pewnych rzeczy nie zmienimy (wzrost, budowa ciała, cera itp.) jednak czasami warto mieć wzór, do którego chcemy dążyć.
M.
Nie oszukujmy się, że porównywanie jest jakąś pozytywną motywacją. Gdybyśmy robili coś by tylko zaspokoić swoje potrzeby czy marzenia to byłoby lepiej. Ale niestety nie uciekniemy od tego, bo jak słusznie zauważyłaś to chyba leży w naszej naturze. Więc widzę przynajmniej w porównywaniu się do kogoś kto jest nam bliższy jakiś sens i neutralizowanie tego niezbyt pozytywnego zjawiska.
O to to. Na szczęście – wcześniej nie do uwierzenia po prostu – tak po 30. większości stan ostry przechodzi. I wszystkie badania pokazują, że się człowiek z wiekiem robi bardziej zadowolony z siebie i swojego życia. Taka nagroda za utratę pierwszej młodości. Żeby tylko udało się tym młodszym wytłumaczyć, jakimi boginiami są dziś, by już dziś mogły się sobą cieszyć. Moja Ukochana Babcia próbowała mi to wytłumaczyć, no ale się nie dało ;)
No wiadomo, że samemu trzeba dojść do tych wniosków. Babcia to jedno, ale podejrzewam, że nawet jakbyśmy się mogły cofać w czasie to nie dałybyśmy rady przetłumaczyć młodszym nam, żeby się tak nie spinać.
Bardzo mi się ten post podoba:) Myślę, że podejście do porównywania się jest jakoś związane z dojrzałością (a może tylko u mnie?;)) W każdym razie, chyba Roosevelt mawiał, że porównywanie to złodziej radości, czy jakoś tak… A na pintereście widziałam jeszcze fajny cytat w temacie: a flower does not think of competing with the flower next to it. IT JUST BLOOMS :) Pozdrawiam! / Ala
Tak, to fantastyczne, ale chyba realne tylko dla kwiatków i kobiet, które nie mają żadnych kompleksów :)
Ja bardzo nie lubię porównywania do innych. I chociaż każdy z nas to czasem robi, to trzeba znajdować w tym umiar i rozsądek. Inaczej zamiast rozwijać siebie, kształtować swój gust i cieszyć się z tego, co mamy w sobie pięknego, wpędzamy się w zły nastrój i tracimy czas.
Jakiś czas temu pisałam o bezcelowości porównywania się do innych: http://nocnasowa.pl/porownywanie-sie/ Mimo, że to w zupełnie innym aspekcie (bo nauce języka), to czytając Twój artykuł zauważyłam wiele podobieństw w sposobie myślenia. Podsumuję tak. Jestem za czerpaniem inspiracji od innych, ale za porównywaniem nie. Pozdrawiam serdecznie, jako że to mój pierwszy komentarz u Ciebie. :)
Twój wpis w ogóle jest bardzo uniwersalny i można go odnieść do różnych dziedzin życia. Refleksja nasuwa się sama: najlepiej ścigać się ze sobą :)
U mnie wiele się zmieniło od czasu ” zaznajomienia się” z blogiem Marii. Nie, żebym się wcześniej porównywała z innymi, ale po prostu myślałam, że niejako mam większe spektrum możliwości. Zmieniałam kolory włosów, odcienie podkładu, makijaże i kolory ubrań i błogosławię ten czas, w którym zetknęłam sie z analiza kolorystyczną. Teraz szukam osób o podobnym typie urody. Mam , jak się okazuję parę sobowtórów w Turcji i…nawet ńie zastanawiam sie czy to mi się podoba. Nie przepadam za podobaniem się sobie, raczej to nie jest zgodne z moją filozofią. Ale niesamowicie jest znajdować inspiracje w obrębie własnego typu urody.
Ja też mam wyzerowaną u siebie potrzebę podobania się mężczyznom. To akurat w sobie bardzo lubię.. Głęboko wierzę, że związki miedzy mężczyznami i kobietami budowane są kompletnie poza tematem wyglądu i wielką tajemnicą jest, dlaczego akurat ten chce bardziej tamtą, a tamta tamtego….to też powoduje, że w poszukiwaniu inspiracji dla siebie odnajduję wielką frajdę. Uwielbiam tego bloga!!!!!!!!,
Mnie się jednak wydaje, że wygląd ma ogromne znaczenie przy dobieraniu się w pary. Przynajmniej u nas tak było. Ale jak myślę, o tym, że mogłyby się przez konkretny wygląd ciała nasze dusze rozminąć to mi jest troszkę przykro.
Ja również się zgadzam, ze wygląd ma ogromne znaczenie przy doboieraniu się w pary. Nie mowiue tu o kategoeiach tyypu ladny/brzydki, ale podobaniu sie sobie. Ile jest przeciez przyslow, ktore to oddaja: kazda potwora…, ladne jest to co sie konu podoba…poza tym to w co my wierzymy to sztuczne narzucone normy. Swiadczy o tym fakt, jak rozne wzorce piekna funkcjonowaly w roznych epokach czy kulturach. Oczywiscie pokrewieństwo dusz jest istotne, jeśli chce się zbudować dlugotrwaly związek. Jednak uważam, ze nie można rozdzielać kwestii wygladu i dopasowania, bo są one składowymi. Irytuje mnie gadanie, ze wygląd się nie liczy. Zwiazek ma zwykle charakter seksualny, bez tej sfery zostaje friendzone :p Wystarczy spojrzeć co dzieje się w związku, w którym oboje lub jeden z partnerów przestają o siebie dbać.
A ja, Devo zgodzę się z Tobą, że czasami zdarzają sie takie relacje , które „przychodzą spoza nas”, ja też kiedyś w takie rzeczy nie wierzyłam… I nie chodzi tutaj o to że ktoś jest „spełnieniem marzeń”, po prostu w ciągu pięciu minut zmienia się wszystko, spotyka się Kogoś i nagle odkrywasz, że nikt nigdy tak bardzo Cię nie wzruszył, i że nikt nigdy nie był dla Ciebie tak bardzo pociągający… Nie ma znaczenia jak wyglądasz i jak wygląda On, bo nagle On staje się centrum Twojego wszechświata, tak ja Ty stajesz się częścią Jego , nie ma zaczenia ile masz lat i jak jest między Wami różnica wieku, nawet nie ma znaczenia to, że masz dzieci i że jesteś w pięknym , szczęśliwym związku, po prostu spotyka się nagle Kogoś i nic nie jest już takie samo….i choćby się temu nie wiem jak zaprzeczało , to MOŻLIWE jest pokochanie kogoś, pomimo tego, że jest się świadomym absurdu wpisanego w całą tą sytuację, to nawet nie chodzi o nagłą milość, to jest jak przypomnienie sobie, żd tęskniliśmy za Kimś od zawsze , i że od zawsze był częścią nas…
Dodam jeszcze, że takie doświadczenia rzeczywiście „wyzerowują” potrzebę podobania się, teraz chcę się podobać tylko sobie, to mi wystarcza…
Dokładnie , pięknie to ujęłaś… Dobrze,że to się ludziom przytrafia…
Porównanie się do kogoś może być bardzo pozytywne. Znajomi ze studiów mówili mi, że jestem podobna do jednej dziewczyny z roku i niestety mieli rację. Dzięki temu przejrzałam na oczy jak wyglądam (trochę szok) i postanowiłam zmienić styl dla własnego komfortu. Zaczęłam zwracać większą uwagę na wygląd zewnętrzny i bardziej dbać o siebie. W rezultacie czuję się trochę lepiej ze sobą. Już nie jestem podobna :) Mimo chwilowego kryzysu wyszło mi na dobre.
A tak w ogóle to niestety od komentarzy nt. swojego wyglądu nie da się uciec. Mogłabym bez zastanowienia wymienić przynajmniej ze 30 różnych życzliwych inaczej określeń „za chudej osoby”, które słyszałam od podstawówki… Wszystkim chętnym do dokarmiania mówię, że chętnie dam się zaprosić na obiad. I nagle jakoś im przechodzi ;)
Zawsze się dziwię, kiedy ktoś niepytany wyraża zdanie o wyglądzie innej osoby. Rozumiem miły komplement, ale jakieś uszczypliwości nie mieszczą mi się w głowie. W sumie staram się unikać takich ludzi, no chyba, że ktoś jest bliskim znajomym to wybaczam wtedy.
Wypisz wymaluj moja teściowa -ciągle tylko komentuje i krytykuje także wygląd np. mój. mam na to sposób- zamykam się emocjonalnie na takie osoby, jak się da olewam, jak się nie da stawiam bardzo mocno granicę mówiąc wprost, że nie życzę sobie komentarzy na temat mojego wyglądu. Widuję się tak rzadko jak tylko mogę i właściwie robię to tylko dla mojego męża, bo to jednak jego matka. No i współczuję jej, bo chyba jest nieszczęśliwa, ze szuka dziury w całym
Nie widzę nic pozytywnego w takim ciągłym ocenianiu, ale spróbuj zwrócić uwagę to zobaczysz jak Ci pięknie umotywują to dbaniem o Ciebie i tym, że ich strasznie obchodzisz i że to dla Twojego dobra, haha :)))
Dokładnie, to świadczy o negatywnym stosunku do świata i do siebie też. Znam te gadki „mamusi” Ona to wszystko mówi z troski o mnie :) Kiedyś mnie to bardzo bolało, teraz już czasem tylko wkurza. Przecież nie potraktujesz poważnie osoby, która mówi, że twoja suknia ślubna była brudna (miała kolor ecru, nie biały). :)
Ciekawy artykuł, daje do myślenia. U mnie w tym temacie największą zmianę przyniosły studia. W moim zawodzie są określone kryteria dla ciała pożądanego: wysoki wzrost, długie szczupłe, smukłe kończyny, zaznaczone mięśnie, ale nie za bardzo itd… Więc mimo że byłam szczupła i przed studiami uważałam że mam super figurę, to naturalne krągłości klepsydry sprawiały że zaczęło mi się ciężko patrzeć w lustro. Ale chyba właśnie przez tą ciągłą obserwację, skupienie na ciałach, komentowanie przez wykładowców naszego -studentów wyglądu, i czasami nawet niemiłych uwag, człowiek w końcu sie uodpornił. Nauczyłam sie widzieć różnorodność w dobrym znaczeniu, że każda z nas miała te swoje unikatowe cechy. Może jak człowiek słyszy wciąż, że tylko jeden typ wygląda dobrze, to w końcu zaczyna go to wkurzać, bo ile sie mozna tylko jednym zachwycać. Teraz lubię patrzreć na kobiety o przeróznych typach urody i sylwetkach i je podziwiać. Ale porównuje sie juz rzeczywiscie tylko z podobnymi do mnie i podpatruje ubieranie się. I nie żałuje, że jestem inna, bo jak słyszałam jak te „ideały” narzekały na swoje wady to mi uprzytomniło że człowiek moglby w nieskonczonosc narzekac, zawsze by cos znalazł. A po co, życia szkoda.
Ja to już chyba jestem w stanie dostrzec coś ciekawego w każdym typie ciała. Zwłaszcza jeżeli jest ładnie ubrane i traktowane ze zrozumieniem.
Wiele razy porównywałam się do ładniejszych,szczuplejszych,posiadających gęściejsze włosy i lepszą cerę. To raczej normalne u kobiet ( u niektórych mężczyzn myślę , że też ma miejsce ). Oczywiście było to źródłem frustracji i poczucia niesprawiedliwości. Jednak staram się myśleć wtedy,że taki idealny wygląd nie gwarantuje szczęścia w życiu. Na uargumentowanie tego mam przykłady pięknych,szczupłych i ładnie ubranych kobiet,które nie są szczęśliwsze ode mnie. Mają mniej szanujących je mężów niż ja i wcale w ich małżeństwach nie układa się idealnie. Może dla niektórych nie będzie to dobrym argumentem ale czy wszystko nie sprowadza się do potrzeby bycia szczęśliwym? W związku z drugą osobą przede wszystkim?
Dla mnie zdecydowanie ta druga osoba jest sensem życia, ale zgadzam się, że wygląd nie ma z takim szczęściem nic wspólnego. To znaczy na początku na pewno determinuje w jakimś stopniu dobranie się w parę, ale później nie ma już znaczenia, jeżeli mówimy o prawdziwym uczuciu.
Ewa wiktoria, moze te piekne kobiety nie sa szczesliwe ze soba i tez porownuja sie z innymi.
Mario, a ja wlasnie uważam, ze uczucie trwa dzięki staraniom, także o podtrzymanie wzajemnej atrakcyjności. Nawet po urodzeniu dziecka można przeciez dbac o siebie i wyglądać pięknie, czego jestes przykładem.
Dziękuję. Przyznam, że troszkę się wystraszyłam, że po urodzeniu Zosi bardzo łatwo przyjdzie mi chodzić cały czas w drechach, nie malować się, wstawać późno i zapuścić ogólnie. I ta myśl, że będzie dziecko wymówką bardzo mobilizująco na mnie podziałała i teraz choćby nie wiem co to się organizuję i z rana zawsze mam czas się umalować, a wieczorem coś wetrzeć we włosy. Właśnie o dziwo teraz o wiele bardziej przykładam do tego wagę, kiedy jestem czasowo ograniczona. Taki paradoks :)))
ja po sobie też widze, że jak mam napięty harmonogram robie więcej rzeczy niż jak mam czas. I wiesz co jeszcze? Jak wstanę z łóżka lewa nogą, albo niewyspana to więcej uwagi wkładam w to, żeby się wylaszczyć. I to działa, od razu stawia mnie to na nogi.
U mnie przez dlygi czas było tak, ze wszyscy byli lepsi. Ciągle cos w sobie chcialam zmieniać. Teraz powoli rozprawiam sie z tym perfekcjonizmem. Zaczynam patrzeć na siebie lagodniej, a nawet dostrzegać moje zalety. Poszlam tez do wniosku, ze wszystkie kanony są narzucone i nie ma co się nimi przejmować. W dbaniu o wygląd trzeba dążyć do podkreslenia swojej wyjatkowosci, a nie do tego, bo być taka jak inne.
Dopiero teraz, krótko przed 40 – tką zaakceptowałam siebie. Obiektywnie rzecz biorąc lepiej wyglądałam jak miałam 20 lat i byłam jeszcze przed porodem. Ale wtedy bardzo porównywałam się z innymi i nie lubiłam siebie. Od pewnego czasu pokochałam siebie, ale to nie stało się ot tak. Aby pokochać siebie najpierw musiałam otrzymać tę miłość bezwarunkową z zewnątrz, dowiedzieć się, że jestem wyjątkowa i nie muszę być perfekcyjna, aby tę wyjątkowość zachować, bo ja ją zachowam nawet jak się zestarzeję. Następny krok, to przyjąć tę bezwarunkową miłość, którą zostałam obdarzona. A kolejny to pokochać siebie. A jeszcze kolejny, to w innych ludziach też dostrzec tą wyjątkowość, którą mają w sobie :)
Mogę starać sie być najlepszą wersją siebie, bez przerabiania swojego wyglądu i udawania kogoś innego niż jestem. Nie wiem na kim mogłabym się wzorować, a chciałabym mieć kogoś takiego, bo byłoby mi łatwiej. Na razie słucham tego, co mi w duszy gra i na tej podstawie wybieram styl. Cieszę się, że analiza kolorystyczna ograniczyła wybór kolorów dla mnie. Mam fioła na punkcie kolorów, uwielbiam prawie wszystkie, więc analiza okazała się zbawieniem.
wiesz co, jak jesteś tak naprawdę zadowolona to może nie potrzebujesz żadnych wzorców? Intuicja jest najważniejsza, zapewne ufając sobie osiągniesz większą równowagę niż gdybyś miała kogoś podpatrywać. Źródła inspiracji mogą być różne i właśnie niekoniecznie trzeba je odnajdywać w innych ludziach. To już jest w ogóle wyższy poziom wtajemniczenia…
A i jeszcze dodatkowo przypomniała mi się bajka o królowej śniegu. Na samym początku kilku diabłów niosło lustro, które się rozbiło na drobne kawałeczki i właśnie taki kawałeczek wpadł do oka Kajowi. Od tego czasu Kaj widział wszędzie brzydotę, jak patrzył na róże, to nie widział ich piękna, tylko robale na kwiatach. To tak a propos piękna. Możemy go czasem nie dostrzegać, nawet jeśli ono jest
Kolejny mądry post – dzięki, Mario :-) A u mnie to zaprzestanie porównywania się z innymi (jak najbardziej odmiennymi ode mnie!) przyszło z „wiekiem” ;-) Trochę żal, że kiedyś się nie doceniało tego, co dała natura (maskowanie biustu, bioder…). Ale cóż – lepiej później niż wcale. Patrzę na kobiety i się nimi potrafię zachwycić, ale nie zazdrościć i żałować („ona ma, a ja nie”); czerpię pomysły i mobilizuję do działania (np. „ona ma piękne paznokcie – sprężam się na manicure”) :-) I dodam tu, że powinnyśmy czasem zaczerpnąć od mężczyzn takiego ich „samozadowolenia” z siebie – myślę, że dobrze by to zrobiło naszym – często wyimaginowanym – kompleksom!
Pozdrawiam! Buziaki dla Zosi!
Dzięki, Zosię ucałuję :) O takie wzorce to ja popieram. Na zasadzie nie skopiuję jak papuga konkretnego makijażu, tylko właśnie zadbam o ten makijaż u siebie. Tak samo z ubraniami, kolorami, fryzurami, szafami, zakupami, wolnym czasem i długo by wymieniać… :)
Przyznam ,ze do niedawna porównywałam się z innymi kobietami.Im częściej to robiłam, tym bardziej byłam smutna,rozdrażniona,nie do życia po prostu.Powiedziałam-dość!.Polubiłam swoje-mało idealne ciało.Spojrzałam na siebie przychylnym okiem i dobrze mi z tym.
Każda z nas jest inna i przez to świat jest różnorodny.Pozbyłam sie kompleksów,które potrafiły mocno zatruć mi życie.:)
Ano skupianie się na kompleksach potrafi przesłonić świat. A do tego już nawet mi się nie chcę rozkminiać jak wiele z nich jest zauważalnych tylko przez nas :( Kompleksy to jednak taki trochę egocentryzm… Ciągle tylko ja, ja i moje problemy, moje wady…
Kiedy byłam młodsza często porównywałam się do siostry (ona do mnie też) i obie byłyśmy przekonane, że ta druga jest ładniejsza. Ile miało to sensu zrozumiałam teraz- naturalnie mamy mniej więcej taki sam kolor włosów, teraz ja swoje przyciemniam do prawie czarnego i ścinam na krótkie, ona rozjaśnia na jasny blond i zapuszcza. W czasach gimnazjum miałam dosyć jasny obraz tego jak chciałabym wyglądać-jak ćpun. Czyli ogólna chudość, wystające kości, blada twarz, nieuczesane włosy, rozszerzone źrenice (z tym akurat nie mam problemu, bo moje źrenice często wyglądają na nienaturalnie duże, nawet pytałam o to okulistkę), niechlujny styl i wszystko na czarno. Częściowo mi się to udawało, w „najlepszym” okresie mając prawie 170 cm wzrostu ważyłam 52kg. Tylko, że to nie było zdrowe. Nie miałam apetytu, praktycznie nie jadłam, nie mogłam dogadać się z nikim, miałam myśli samobójcze, cięłam się. Potem było lepiej, chociaż gdy przytyłam ok. 10kg prawie się załamałam. Teraz mam 18 lat, wagę w normie, noszę rozmiary 36/38, chociaż nadal chciałabym być chuda. Nie szczupła, zgrabna, proporcjonalna tylko chuda. dlatego nie porównuję się do koleżanek, bo one w większości chcą być szczupłe, „ładne”. A mnie ładność nie pociąga. Wolę wystające kości, krótkie paznokcie,krótkie włosy, chciałabym mieć mniejszy biust i nie mieć wcięcia w tali. Moja twarz nie jest typowo ładna, ale wolałabym żeby była bardziej charakterystyczna. Ogólnie nadal mam gdzieś z tyłu głowy obrazek chudej, bladej rozczochrajej, nieuśmiechającej się dziewczyny z trochę rozmazanym makijażem i papierosem w dłoni. Coś jak młoda Angelina Jolie albo Kristen Stewart.
Porównywanie się do innych chyba mija z wiekiem. Zauważyłam, że często kobiety około czterdziestki są lepiej ubrane, zadbane, zadowolone z siebie niż znacznie młodsze. Po pierwsze etap bardziej lub mniej udanych poszukiwań własnego stylu powoli dobiega końca, po drugie wraz z wiekiem wzrasta poczucie własnej wartości, bardziej akceptujemy siebie, po trzecie wygląd przestaje być najważniejszą sprawą (bardziej liczy się rodzina, zdrowie, komfort życia). Oczywiście nic nie jest regułą, więc część starszych kobiet przestaje o siebie dbać.
Ja nie lubię porównywania się z innymi. Wydaje mi się, że albo kończy się to frustracją (tyle mi brakuje), albo wręcz przeciwnie samozadowoleniem z tego, że inni wyglądają gorzej, posiadają mniej itp. Warto zaakceptować swój wygląd i z życzliwością podchodzić do siebie i innych.
Im jestem starsza, tym rzadziej się porównuję, a różnica jest mniej drastyczna :) Kiedyś bez przerwy widziałam dziewczyny ładniejsze, zgrabniejsze i fajniej ubrane. Zawsze widziałam masę pozytywnych cech u innych, a u siebie żadnych.
Nie wiem, czy trochę zmądrzałam, czy jakiś inny czynnik miał na to wpływ ale teraz częściej widzę pozytywy w sobie niż dookoła. Chyba po prostu pogodziłam się z tym, że nigdy nie będę miała gęstych, falowanych włosów do pasa, ani dziewczęcej figury :p Za to mam całą masę innych atutów i jeszcze więcej niewykorzystanego potencjału, który tylko czeka żeby się do niego dobrać :p
Oczywiście, zdarzy się zobaczyć w tramwaju prawdziwą piękność i powzdychać sobie w duchu, że niektórych natura obdarzyła lepiej :) Ale to chyba nieuniknione.
Mario, kolejny świetny wpis :) Przeczytałam go dzisiaj rano w pracy i przez cały dzień nie daje mi spokoju, dlatego też postanowiłam zostawić komentarz, chociaż zazwyczaj tego nie robię. Nie mam problemu z porównywaniem się do innych kobiet, lubię swoje ciało, najnormalniej w świecie mi się podoba. Jestem dosyć wysoka i szczupła, jednak nie z tych chudzinek, ale raczej mocniej zbudowanych. Mam spory biust, wyraźnie zaznaczoną talię i szerokie biodra. Mam też niespecjalnie proste nogi, małpio długaśne ręce i ramiona szerokie jak pływaczka, ale lubi moje wszystkie mankamenty bo dodają mi charakteru. Myślę jednak, że jestem w mniejszości, wiele kobiet ma problem z… wyglądem innych kobiet. Wiem coś o tym bo tak jak autorka kilku wpisów wcześniej mogłabym wymienić kilkanaście ”miłych” komentarzy pod moim adresem, które usłyszałam od innych kobiet. Oto mój faworyt: ” Jesteś sucha, a masz tak wielkie cycki, zero brzucha i wielki tyłek – wyglądasz kuriozalnie, wulgarnie wręcz.” Dziwnym trafem na takie komentarze zawsze pozwalają sobie panie o bardziej chłopięcym typie budowy. Do czego zmierzam? Do tego, że my kobiety same sobie robimy krzywdę. Tak jak napisałaś, jak już naprawdę czujemy potrzebę porównywania się do innych, róbmy to z kimś ze ”swojej grupy”. No bo jak ja klepsydra z mocnym typem urody, w dodatku tomboy pomieszany z dresem mogłaby równać się z eteryczną mimozowatą blondynką w zwiewnej sukience? W żaden sposób :) Nie ma co patrzeć na innych, trzeba znaleźć swój sposób na siebie i być najlepszą w byciu sobą.. Oj troszkę mnie poniosło…. ;)
Była kiedyś taka angielskojęzyczna reklama, już nie pamiętam, czego dotyczyła, może kosmetyków: „You. Only better” czyli „Ty. Tylko lepsza”. To jest moje motto – porównuję się tylko do siebie samej. Czyli chcę być taka, jaka jestem, tylko (trochę) lepsza. To pozwala uniknąć wielu frustracji.
To nie oznacza, że nie korzystam z przykładów innych kobiet o podobnym typie urody – ale traktuję je jako źródło inspiracji, a nie porównań. Standardem jestem w dalszym ciągu ja, albo przynajmniej mój własny trochę wyidealizowany wizerunek, który mam w głowie :-).
Oczywiście trzeba też brać poprawkę na upływ czasu i nie przejmować się, że nie wchodzimy w ten sam rozmiar spodni, co w czasach liceum :-).
jeszcze napiszę o męskim widzeniu kobiecych kompleksów. Mój niemąż ma dwie odzywki na moje narzekania:
1. nie porównuj się z 20 latką (mam 40),
2. Jakby tobie zrobili profesjonalny makijaż i profesjonalne zdjęcie, też byś tak wyglądała
Jednym słowem nie zadręczaj się, bo nie ma czym.
Moim zdaniem to o czym piszesz jest trochę niewykonalne :)
Niestety we współczesnym świecie społecznym porównania są i zawsze będą, kładzie się duży nacisk na fizyczność, kreuje się określone ideały, więc nie da się uniknąć myśli 'czy ja jestem podobna?’ i nie ma w tym moim zdaniem niczego złego o ile nie jest to nadmierne i nie prowadzi do zupełnego dewaluowania swojej osoby. Wręcz przeciwnie, prowadzi to do jakiejś wiedzy o sobie, bo skoro wiem, że nie wyglądam tak, to pewnie wyglądam inaczej – inne osoby zawsze będą pewnym tłem (jednym z wielu z resztą), na którym będziemy siebie widzieć. Jeśli zachowuje się przy tym realistyczną ocenę to nie jest to nic złego – dziecko często porównuje się do rodziców, czy ktoś widzi w tym jakiś problem? Nie, dopóki nie wpada w skrajności i nie czuje się winne z powodu tego, że nie jest takie jak ktoś inny :)
Coś w tym jest że szukamy towarzystwa osób podobnych do nas. Ja zawsze stroniłam od ludzi, którzy zachowują się, wyglądają i ubierają w pewien sposób na który brakuje mi kreślenia… perfekcyjny chyba by pasowało ale to chyba trochę za mocne. Lubię towarzystwo ludzi w których jest coś z… niechlujstwa, to nieładnie brzmi, nie chodzi mi o bylejakość ale bardziej o taką niedbałość. Sama jestem roztrzepana, niepoprawna i często ta swoją niepoprawnością zawstydzona, wokół mnie jest wieczny bałagan. Może dlatego unikam osób perfekcyjnych bo ich obecność niemiłosiernie uwydatnia moje wady. Ach żeby tak umieć zapomnieć o swoich wadach, przestać się porównywać i zacząć korzystać w pełni z obcowania z ludźmi od których możemy się czegoś nauczyć.
Chciałam jeszcze dodać że w moim przypadku wygląd danej osoby nigdy nie ma znaczenia, potrafiłam znaleźć wspólny język i z przysłowiowym „obdartusem” i z zawsze modnie ubraną i wystylizowaną koleżanką ze studiów, raczej chodzi zawsze o całokształt zachowania i wyglądu,o jakąś taką „aurę” którą dana osoba ma wokół siebie, jestem zdania że ludzie z tej samej gliny rozpoznają sie w lot, i chyba najfajniej byłoby się porównywać właśnie do nich tylko że przy takich ludziach mamy gdzieś jak się prezentujemy:)
Ja porównuję się do siebie sprzed lat kilku i bardzo poprawia mi to humor. Czasami nie mogę uwierzyć, że taki był ze mnie paździoch ;) To sama prawda,że z wiekiem kobieta szlachetnieje i nabiera klasy. Przynajmniej ja tak mam. 34 lata skończę w przyszłym tygodniu i czuję się ze sobą coraz lepiej. Może tylko brak silnej woli do uprawiania sportu mnie męczy, ale wezmę się. Kiedyś się wezmę ;)
Mario, dziękuję Ci z piękny artykuł! Piękny i bardzo potrzebny. Takimi mądrymi wpisami robisz bardzo wiele dobrego dla wielu, wielu kobiet.
Uwielbiam czytać Twojego bloga. Wiele się od Ciebie uczę! Dziękuję. :)
Dzisiaj usłyszałam – w kontekście reklam uprzedmiotawiających kobiety – że kobiety postrzegają siebie i inne kobiety jako miszmasz elementów, (TAAAAKIE nogi, TAAAAKIE włosy, ale uszy to JA mam ładniejsze), podczas gdy mężczyznę widzimy jako koherentną całość (często wraz z charakterem i pozycja społeczną). Dzisiaj też Mama, przyjrzawszy mi się uważnie, z zadumą stwierdziła, że mam okropny, ogromny nos i zapytała się, czy może nie chcę operacji plastycznej, bo by mi sfinansowała dla mojego dobra. Podziękowałam jej serdecznie (po otrząśnięciu się z pierwszego szoku – dzięki, Mamo, za troskę o moją samoocenę). Nie chcę operacji, bo hej, może mam duży nos, ale ten nos jest częścią mnie, a ja a) jestem w stanie zaakceptować swoje wady, b) umiem cieszyć się ze swoich zalet i zdecydowanie wolę to od szukania na siłę mankamentów. Przecież nikt nie jest idealny, taka pani Monroe miała cellulit na udach i ile osób to widzi…? Moim zdaniem, fizyczne piękno to połowa sukcesu, a druga połowa to charakter i charyzma.
Co do porównywania. Nadszedł raz taki dzień, kiedy dla własnego zdrowia psychicznego zrobiłam narcystyczne założenie, że po prostu jestem wyjątkowa i wszelkie porównywanie się do innych jest bezzasadne, co najwyżej mogę podziwiać i czerpać z doświadczeń w budowaniu swojej drogi. Obecnie przede zmagam się z kształtowaniem własnego wizerunku, który, jak się okazuje, w oczach innych jest już bardziej ukształtowany, niż mi się wydawało. „Zła postać z komiksu o o superbohaterach”….
PS Mario, fantastyczny wywiad, polecam, jeżeli jeszcze nie czytałaś!
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,142476,17287923,Dorota_Roqueplo__Sypiajac_z_Brueglem.html?utm_source=agora&utm_medium=email&utm_campaign=Sypiając-z-Brueglem-Teksty-tygodnia-Wyborczej-220115
Mario, miałbym w tym temacie jedno dodatkowe pytanie. Właśnie porównano mnie z Freida Pinto( pewnie z powodu budowy ciała i kształtu twarzy), kiedy miałam na sobie indyjski kostium do tańca. Wyszukuję sobie ją teraz i myślę, czy może być czystą zimą. Ciemne oczy wprawdzie, ale kwitnie w neonach. Czy mogłabyś rzucić okiem?( a swoją drogą ma ciekawy styl, wybredny..) Dzięki
znalazłam kolekcję chyba w połowie dedykowaną stonowanemu latu : http://www.fashionstylemag.com/2014/fashion/elie-saab-fall-2014-ready-to-wear/32/
Mogę się wypowiedzieć jako „piękna inaczej” – całe lata miałam straszliwe kompleksy, usiłowałam się upodobnić do innych kobiet i cierpiałam, że mi to nie wychodzi. Po trzydziestce udało mi się wprowadzić parę pozytywnych zmian: porzuciłam styl typu „nieład artystyczny” na rzecz dobrze odszytych, maksymalnie uproszczonych ciuchów, które noszę w zestawach monochromatycznych; jeśli decyduję się na wzór, są to romby, pasy i inne wyraźne motywy geometryczne; przywiązuję dużą wagę do dodatków; włosy (mój atut) ścięłam na boba; koncentruję się na rzeczach, na które mam wpływ – cera, sylwetka, włosy (część tych rzeczy to postulaty, ale wiem, dokąd zmierzam). Nie porównuję się do słynnych czy mniej słynnych piękności, ale np. Michelle Dockery mogłaby być dla mnie ideałem, który próbuję gonić. I dobrze mi ze sobą, choć prawie płakałam, gdy pierwszy raz próbowałam zamienić skośną falbaniastą spódnicę na „ołówek” z wyraźnymi przeszyciami. Ale w ołówkowej wyglądam lepiej i z oporami, ale w końcu zdobyłam się na obiektywizm wobec siebie.
Mam wrażenie, że jesteś teraz przepiękną kobietą.
Przepiękna to ja nie będę nigdy – mam mocno nieregularne rysy twarzy i koszmarny profil. Ale powtarzam sobie: „Mogę być przynajmniej interesująca” :-)
Jest coś głęboko raniącego w tym nieustannym porównywaniu się… porównywanie się do „lepszych” zawsze wzbudza we mnie frustrację, czasami rozpacz….porównywanie się do ” gorszych” rodzi litość i wyrzuty sumienia, że dostało się tak wiele, gdy inni nie dostali….Tylko PRZYJĘCIE tego co się ma , może dać poczucie komfortu, po prostu nie ma innej drogi.
Bardzo fajny tekst i ogólnie blog, gratuluję! ;) Co do tematu, ja u siebie dostrzegam pewne sprzeczności. Z jednej strony nieraz zdarzało mi się popadać w kompleksy odnośnie swojego wyglądu, mimo że ogólnie uważam się za ładną osobę (kurcze, wypada tak pisać o sobie samej? ;p ). Trochę to odczuwam tak jakbym w towarzystwie zapominała o tych kompleksach i miała zupełnie inne wyobrażenie o sobie, jako o ładnej dziewczynie, na którą faceci zwracają uwagę (chociaż nie wiem do końca czy tak w rzeczywistości jest). Jak o tym piszę to wydaję mi się to trochę dziwne… Jeżeli chodzi o kompleksy miałam kiedyś parę (głównie co do profilu mojej twarzy). A potem stwierdziłam, że mimo tego okropnego (to ironia…. ;p) profilu twarzy mam dużo fajnych znajomych, wspaniałego kochającego chłopaka i oni wszyscy jakoś żyją z tym moim okropnym profilem twarzy i zdają się nie zwracać na niego uwagi. Więc i ja przestałam, stwierdziłam, że i tak tego nie zmienię, więc nie ma co się przejmować… Dodatkowo usłyszałam w swoim życiu na tyle dużo komplementów (nie ważne, że głównie od chłopaka czy przyjaciółek ;p ), że chyba zaczęłam w to wszystko wierzyć i już nie zastanawiam się czy ktoś mówiąc komplement chce być tylko miły czy nie, po prostu z uśmiechem na twarzy mówię dziękuję i przyjmuję że tak jest (np. że naprawdę mam piękne włosy) i dobrze mi z tym! :)
Porównywanie się do innych kobiet, zwłaszcza do celebrytek, które mają jednak większe możliwości ( świetne makijażystki, fryzjerzy, stylistki, ciuchy za darmo wypożyczone) rzadko wychodzi dla nas z z korzyścią. Bo zawsze zauważymy swoje niedostatki. Przestałam się nagminnie porównywać. Przyszło z wiekiem. Jestem zadowolona ogólnie z tego jak wyglądam. Ale do tego trzeba chyba dojrzeć. Jako 20-latka miałam spore kompleksy mimo, że teraz widzę, że ich mieć nie powinnam absolutnie.
Mario, można ci dalej wysyłać swoje zdjęcia do analizy kolorystycznej? Przeszłam już chyba każdy typ, nie potrafię określić jakim jestem :(
Będę robić analizy, ale już tylko odpłatne. Planuję w przyszłym tygodniu opublikować zasady.
Nawet nie wiesz jak bardzo, bardzo się cieszę. Miałam w planach odezwać się do Ciebie i zastanawiałam się jak, czy w komentarzach, czy może lepiej na @ czy na facebooku żeby zapytać czy będziesz kiedyś planowała wycenę analiz i kiedy mniej więcej będzie się można do Ciebie zgłosić – nie chciałam być nachalna, bo pisałaś kiedyś, że wiele osób wysyła zdjęcia z prośbą o analizy nie zwracając uwagi na to, że już ich nie robisz. A tu taka wspaniała niespodzianka:) Będę czekać z niecierpliwością na Twój post z zasadami:)
Kiedy byłam młodsza dość często miałam marzenia typu: chciałabym mieć taką fryzurę jak ona, tak się ubierać, tak się malować. Aż przyszły zbawienne wnioski, że nie wszystko co pasuje do innych, pasuje też do mnie. Czesem przez takie ślepe podążanie za modą i za „kanonem piękna” można zrobić sobie niezłą krzywdę i się oszpecić. Teraz obserwując inne kobiety skupiam się na podobieństwach i na tym, co mogłoby być też korzystne dla mojej figury, mojego typu urody, itp. Czyli ogólnie „porównania” polegają już tylko na szukaniu inspiracji jak udoskonalić swój wizerunek, ale zbudowane jest to myślę na jakiejś już samoświadomości tego, co może mi służyć, co do mnie pasuje. Kompleksy mam jak każdy, ale jak pomyślę ile fajnych we mnie rzeczy, to mam je gdzieś :D
Mario, ponieważ temat jeszcze ” wisi” i jakoś we mnie pracuje pozwalam sobie na jeszcze jeden komentarz, myślę, że ważny. Przypominam sobie, że jako nastolatka bardzo cierpiałam z powodu okrągłej buzi, bylam normalna , raczej szczupła ale buzia była okrągła… Dotykały mnie komentarze typu: księżyc w pełni, pyzia, bułeczka, lalunia…. Skończyło się niekontrolowanym odchudzaniem, które nie odchudziło buzi ale nadszarpnęło dojrzewające ciało… Dzisiaj wiem , że kształt twarzy moźna korygować, jestem mądra juź, ale….piszę o tym, bo strasznie ważne jest to co, jako wszelkiego rodzaju starsze koleżanki, ciocie, kuzynki itd. mówimy nastoletnim dziewczynkom. Niewinne , spontaniczne palnięcie może zrobi krzywdę. Po prostu pozwalam sobie na przypomnienie, żeby dziewczynkom mówić miłe, konstruktywne słowa. Jesteśmy odpowiedzialne na każdym kroku…. Tak refleksja…
O, bardzo mądre! Żeby nie popełniać błędów które wobec nas popełniano.
JAKI WSPANIAŁY BLOG! Trafiłam tu dopiero niedawno i żałuję, że tak późno ;) Piszesz bardzo mądrze, oczywiście wiele tekstu jeszcze przede mną, ale ten wpis i wpis o programach metamorfozy podbiły moje serce. Jest tu wszystko, czego potrzebowałam, więc rozgaszczam się na dobre :D Jedne, co mi się w blogu nie podoba, to czcionka. Ja ślepa kura jestem, więc żeby spokojnie czytać muszę sobie zaznaczać tekst.
W ogóle klina mi wbiłaś niemożliwego z tą analizą kolorystyczną. Pół życia myślałam, że jestem chyba zimą, a tu się okazuje, że jednak bliżej mi do lata. Wywaliłam wszystko, co kiedykolwiek wiedziałam o analizie kolorystycznej i u Ciebie zaczęłam od nowa. Doszłam do szokującego wniosku, że faktycznie może się zdarzyć, że ktoś ma zielonkawe żyły, ale moje są definitywnie niebieskie. Ale z tym podziałem pór roku to jest masakra. Miotam się już tydzień (w życiu nie spędziłam tyle czasu przed lustrem) i jestem wykończona psychicznie ;)
Drugiego klina wbiłaś mi wpisem o ubraniach domowych. W sensie – dużo do przemyślenia, ale nie tak dużo do zmiany.
Co do porównywana się to dla mnie najlepszym sposobem jest jednak akceptacja. Jestem taka, są rzeczy których nie zmienię i jedyne co mogę, to zaakceptować to :) Gdzieś po głowie błąka mi się nowa piosenka Arki Noego „taka jaka jesteś, jesteś fajna, nie musisz być idealna”. Twoją radę dotyczącą znalezienia swojej grupy stosuję raczej do szukania inspiracji. Bo jak będę się chciała ubrać jak osoba o figurze modelki i zobaczę jak tragicznie wyglądam to jasne, że będzie mi przykro, i będę narzekać, że nie mam szczupłych nóg. A jak moją główną inspiracją będą gruszki to już lepiej.
Jesteś super i dziękuję Ci, że się tym z nami dzielisz. Pozdrawiam :D
Przepraszam za taką niestosowność jak dwa komentarze pod rząd, ale muszę się podzielić tym, co właśnie obejrzałam:
https://www.youtube.com/watch?v=BdPnc-TAjPI
Przerażające jest to, że widzę na okładce gazety kobietę i nie wiem, kto to jest. Szukam podpisu i okazuje się, że to znana aktorka/piosenkarka, ale wygląda całkiem inaczej niż w filmie czy na scenie ( a wiadomo, że i wtedy jest ,,zrobiona” : ma makijaż, fryzurę, strój). Dlaczego naturalność, autentyczność jest maskowana??? Jak mają się czuć młode dziewczyny, kiedy widzą, że nawet znane osoby nie są zadowolone ze swojego wyglądu ?? Nie mogę tego pojąć i z przerażeniem zastanawiam się, do czego to zmierza.
Ten post bardzo mnie poruszył, zwlekałam z komentarzem, bo chciałam go jakoś tak przemyśleć. Ale chyba potrzebuję jeszcze więcej czasu, a bardzo chcę coś tu napisać – dziękuję :) dla mnie porównywanie się do innych, i to w wielu sferach, jest chyba największą zmorą. I choć tłumaczę sobie jakie to niemądre, nie umiem tak do końca przestać. W każdym razie – jeśli chodzi o porównywanie wyglądu, skorzystam z Twojej rady. Myślę, że to pytanie, które sobie zadajemy, pomaga nie tylko w mniejszym porównywaniu, ale też w określeniu co właściwie chcemy osiągnąć naszym wyglądem i stylem – nie da się być jednocześnie eteryczną romantyczką idrugą Marylin ;)
ja w ten sposób przez długi czas skakałam z jednego stylu w drugi. Posiadanie jednej konwencji to było za mało, bo ja ciagle chcia lam być kimś innym. Raz więc byłam „sobą”, raz cyganką, a innym razem retro. Na szczęście to mam już za soba. Znalezienie własnego stylu i uporządkowanie tej sfery przeniosło sie również na inne dziedziny życia. Jakie to piękne!
Mam pytanie odnośnie pewnego postu, który pojawił się już chyba dawno temu. Właśnie przejrzałam kilkakrotnie całe archiwum i nie mogę go odszukać. Może ktoś jest w stanie zalinkować mi ten post. Dotyczył kolorów butów dla danego typu kolorystycznego. Będę bardzo wdzięczna za pomoc.
Diana, nie było takiego posta, ale są bazy dla wszystkich typów kolorystycznych i tam są buty. Te tytuły zaczynają się od słów: Jak stworzyć bazę dla…?
Bardzo trafny tekst, szkoda, że tak mało dziewczyn myśli podobnie ;) Ja właśnie mam swoją „grupę” do porównywania się… Trochę nietypową, ale działa. Można powiedzieć, że mam dużo wad: jestem za chuda, blada, mam bardzo małe piersi, niewielki tyłek, dużą głowę, włosy bez wyraźnego koloru, trochę dziecinny styl… ale zawsze można połączyć te wszystkie „wady” z zaletami, czyli dużymi oczami, długimi rzęsami i smukłymi dłońmi i voilà, uderzamy w grupę do inspirowania się = porcelanowe lalki… Nikt nie powiedział, że nie wolno ;) http://1.bp.blogspot.com/_lZkz_I0ZT8c/SXicRNt61cI/AAAAAAAAQh8/pxSi2_I0OF0/s1600-h/2009-01-22_104430.gif