Dużo się na blogu rozwodzę o znajdowaniu własnego stylu, dopasowaniu do swojego ciała jak najlepszych kolorów i fasonów, o byciu w zgodzie ze sobą i temu podobne. Twierdzę, że każda z nas ma swój własny styl, ale czasem trzeba go troszkę mocniej poszukać albo zaczerpnąć skądś inspiracji, może posłuchać dobrej rady, a może po prostu poświęcić dla siebie trochę więcej czasu niż zwykle. W końcu się zawsze dojdzie do satysfakcjonującego efektu. Będzie taki dzień, że staniemy przed lustrem i będziemy zadowolone ze swojego wyglądu. Przyjdzie też taki moment, że zawartość szafy będzie idealna i nie będzie nam spędzała snu z powiek. Będzie super:)
Druga sprawa związana ze stylem to nasze ciało. Tutaj też możemy dojść ze sobą do porozumienia. Naprawdę nie warto się rozpisywać na temat diet, ćwiczeń i bielizny korygującej, jeżeli na początku nie założymy najważniejszego – że będziemy się akceptować takimi jakimi jesteśmy. Niezależnie od wielkości biustu, brzucha, ud, nadgarstka, obojczyka, piszczela, pępka, małżowiny jesteśmy takimi jak nas stworzono, urodzono i przeprowadzono do tego momentu w życiu. I będzie również tutaj satysfakcja. Oby jak najprędzej każda z nas siebie pokochała i oby każda się nauczyła, że wszelkie zmiany muszą być efektem miłości do siebie, a nie chęcią pozbycia się naszej cielesności.
Ale nie wiem czy zauważyłyście, że zawsze znajdzie się ktoś, kto choćby nie wiem jak byście były zadowolone z siebie ukłuje was praktycznie niezauważalną szpileczką, maluteńką negatywną opinią lub zabawną i całkowicie strawną dawką ironii. Albo wręcz przeciwnie, wytoczy największe działa przeciwko wam i wprost wyśmieje, publicznie skomentuje, da sobie prawo do głośnej krytyki albo będzie Was pouczał co należy ze sobą robić.
I tutaj z pomocą przychodzi nam stary, ale jary filmik z modelką Tyrą Banks, która media plotkarskie prześladowały i starały się za wszelką cenę udowodnić, że modelka jest gruba i beznadziejna. Oto odpowiedź. Każda z nas powinna tak odpowiadać krytykom, tak na marginesie:)
Najważniejszy fragment – „…mam zatem do powiedzenia coś do wszystkich, którzy mają coś nieprzyjemnego do dodania o mnie lub innych kobietach które są zbudowane tak jak ja, o kobietach które czasami lub cały czas wyglądają tak (Tyra wydyma brzuch), o kobietach których imiona znają, o kobietach których imion nie znają, o kobietach które były szkalowane, o kobietach których mężowie je dołowali, o kobietach w pracy czy dziewczynkach w szkole; mam wam jedną rzecz do powiedzenia: pocałujcie mnie w moją grubą dupę!”
Dziękuję, koniec wykładu.
Jak radzicie sobie z krytyką?
Jeśli chodzi o kwestie ciała to sama dla siebie jestem najgorszym krytykiem, najbardziej surowym. Tu za mało, tam za dużo i zawsze nie tak ;) Odpowiednie ubrania pomagają i to bardzo, coś podkreślę, coś zamaskuję i już jest dobrze, niemniej i tak nie jestem z siebie zadowolona. Chyba nie spotkałam kobiety, która z całkowitą pewnością może stwierdzić, że się sobie podoba.
Dobrze jest mieć faceta, który akceptuje to jak wyglądasz i najbardziej podobasz mu się taka rozczochrana, bez makijażu i w powyciąganej piżamie ;)
Z krytyką radzę sobie różnie. Czasem mam gdzieś co kto mówi, czasem mnie to powala i najchętniej zaszyłabym się w ciemnym kątku, pod grubym kocem i nie pokazywała się nikomu. Taki standard zapewne ;)
Dokładnie, taki standard. Ale ja sobie uświadomiłam, że jestem już za stara na to, żeby mnie ktoś zawstydzał, krytykował czy wyśmiewał. Dlatego dostanie taka persona na co zasłużyła. A potem się obrażę i nie będę z nią gadać.
I słusznie. Nie wierzę w robienie dobrej miny do złej gry, „bycie ponad to”, „niezniżanie się” itd. Filozofię „mądry głupiemu ustępuje” obarczam winą za całe zło tego świata i nie widzę niczego złego w obrażaniu się. ;)
Za stara? Odkąd z uśmiechem stwierdzam, że jestem za stara, by się przejmować, czy ktoś coś pomyśli, czy dobrze wyglądam albo czy wypada mi coś zrobić, czuję się o połowę młodsza. I żal mi nastolatek, dla mnie jeszcze dziewczynek, a nie młodych kobiet, które farbują włosy i liczą kalorie. Chciałabym im powiedzieć, że to nie działa, że nie trzeba, że po co, że lepiej niech się cieszą tym, że nic nie muszą. Że są do cholery jeszcze dziećmi i to jest ich przywilej, za którym będą tęsknić. Ale do tego trzeba chyba dojść samej.
A swoje ciało, chociaż trudne do ubrania (w takich zestawach jak Twoje ulubione, z luźną górą, wyglądałabym jak kulka, którą nie jestem, muszę talię zaznaczyć), lubię.. Po pierwsze ma ono kawałki, których część populacji może zazdrościć.. Po drugie – innego nie mam i mieć nie będę. I chociaż miło by było na przykład mieć dodatkowe 10 cm wzrostu, głupio bym się czuła patrząc na kogokolwiek z góry. Lepiej uśmiechać się i jak się chce zabłysnąć wyglądem, to zrobić atut z tego, czego inni nie mają. Choćby, jak mi rodzicielka powtarza, wykorzystać to, że mogłabym założyć najwyższe szpilki, jakie istnieją, a i tak raczej mało prawdopodobne, bym była wyższa od jakiegokolwiek faceta.
Szkoda, że do takich wniosków dochodzi się już po przeżyciu pewnych spraw. Jak bym mogła cofnąć czas i powiedzieć coś młodszej sobie to na pewno tłukłabym jej do głowy, żeby na nic się nie patrzeć, iść przebojem i mieć to, co mówią o mnie inni w głębokim poważaniu.
Kocham Cię Mario!
Rzekłam.
:*
Akceptacja ciała to właśnie to, nad czym powinnam mocno popracować… U mnie wiele zależy od trybu życia, jaki akurat prowadzę: przy tej samej sylwetce czuję się dużo piękniej i szczuplej odżywiając się zdrowo, ćwicząc i unikając stresu, niż np. teraz, kiedy stresu mam na pęczki, śnieg zalega na ulicy i uniemożliwia bieganie, a z lodówki wyskakują na przemian tosty i pierogi z Biedronki ;)
Ale czym jestem starsza, tym łatwiej przychodzi mi dostrzeganie własnych atutów; liczę na to, że ta tendencja się utrzyma ;)
Alu, akceptacja to jedno, ale jak ktoś Cię atakuje i Ci bruździ to nawet choćby nie wiem jak słuszne miał powody to… nie ma słusznych powodów i należy mu dobitnie pokazać gdzie jego miejsce :)))
Podchodzę do siebie bardzo krytycznie. Intensywnie pracuję nad moim ciałem na siłowni. Po pierwsze uwielbiam wyjść mokra po treningu, pozbawiona nerwów i emocji dnia codziennego, po drugie ogromnie tego potrzebuję. Mam dzięki temu pewność, że trzymam rękę na pulsie. Dbam o zdrowe odżywianie (jedyna słabość pancakes i jakieś domowe ciasto od czasu do czasu), dostarczanie odpowiedniej ilości składników odżywczych. Widzę cellulit na udach chociaż podobno go nie mam. Widzę siebie 2x większą niż jestem w rzeczywistości, dlatego kiedy kupuję jakiś ciuch patrzę na siebie – na swoje problematyczne dolne partie – oczami mojego mężczyzny lub mamy. Oni postrzegają mnie tak jak faktycznie wyglądam, ja nie potrafię. Ustawicznie porównuję się do innych kobiet mając się za grubszą niż jestem w rzeczywistości…
Paradoksalnie, potrafię czuć się dobrze z sobą i mam do siebie ogromny dystans. Potrafię spojrzeć w lustro i nazwać siebie anorektyczką, ale najważniejsze jest dla mnie to, że jem – jem, aby nie stracić skutków wyczerpujących treningów i pięknej sylwetki, która mnie samej zaczyna powoli się podobać. Liczę na to, że za te 5 miesięcy, kiedy zrobi się ciepło i kiedy założę kupione na wyprzedaży w grudniu i odłożone szorty wszystko puści z hukiem – cos jak pękająca gumka albo kokon gąsienicy i wydobędzie się z tego fit motyl – ja :)
Kochana, motyl jest w Tobie, tylko dochodzi z Twojej strony do jakiegoś przeoczenia… Jeżeli będzie Ci lepiej to dąż do zmiany, ale pamiętaj, że Twoje ciało to to jedyne ciało, przypisane tylko Tobie i takie wyjątkowe jak Twoja dusza. Nie pozwól sobie zapomnieć o swojej wyjątkowości i nie strać z oczu swojego wnętrza podczas walki z zewnętrzem.
mnie się nie zdarza krytyka od obcych, najgorszym wrogiem mnie jestem ja. A najgorsze co sobie robię, to ciągłe porównywanie do innych (nie tylko w kwestii wyglądu), i zawsze wychodzi że u sąsiada trawa jest zieleńsza.
moja Mama mi zawsze powtarzala jak przymierzalam krotka sukienke:”masz jednak budowe po mnie” (wazy 2x tyle co ja), w innych przypadkach powtarzala, ze mam anoreksje, jestem wychudzona, jak szczapa (gdy za malo jej zdaniem jadlam-zawsze jadlam za malo)
wiem, ze nie miala nic zlego na mysli, ale jak patrzylam w lustro to widzialam tylko krotkie nogi, brak biustu, brak talii=dyzu brzuszek, ect, jak mi ktos mowil komplement to sie denerwowalam, bo co on tam wie.
przeszlo mi i teraz juz mam do siebie dystans, najbardziej pomogly mi dzieci- moje cialo sie zmienilo po ciazach- obwisly brzuszek, ect, ale kiedy Maluszek patrzy z taka miloscia w oczy i mowi, ze jestem piekna, to wierze, dwulatek nie klamie;-) Nawet komplementy meza, kolezanek nie spowodowaly, ze uwierzylam, ze jestem piekna.
Moze przekrece ale chyba Izabella Czartoryska powiedziala: „nie bylam ladna, ale bywalam piekna”
coraz czesciej czuje sie piekna ;-)
bardzo lubie Twojego bloga, pozdrawiam!
Och tak, dla mnie piękna i ładna to co innego. Piękna to właśnie bardziej to, jak się czujesz. Ładna to twarz bez zmarszczek mimicznych od uśmiechu, spojrzenie, w którym jeszcze nie widać charakteru. Ładna dziewczyna może być piękna za parę lat, ale nie musi. Zwyczajna może być piękna.
Tak czy siak to nasze oczy muszą ujrzeć piękno, bo budujące słowa od innych spływają po nas. W przeciwieństwie do krytyki – ta zawsze zostaje i nas dołuje.
Zofia Nałkowska napisała książkę (zresztą nudną jak flaki z olejem) pt Narcyza, polecam Wam cytat z tej książki , nie dosłowny, bo już dawno to czytałam, ale zostało mi w głowie : … miłość do siebie samej, to najczystsza i najpiękniejsza z miłości, to wyobrażenie o pięknie kocha swoją rzeczywistość…
afirmujcie się codziennie tym cytatem i kochajcie siebie same za to jakie jesteście piękne i doskonałe :)
A ja jeszcze dopowiem, że nie wolno się dawać wrednym ludziom i dać sobie wmówić, że jest się niewiele wartym. Bronić swojego ciała i umysłu jak Częstochowy…
Hm, fajny wpis Mario. Tyra mistrz! Pewnie większość z nas dziewczyn, kobiet ma taki czy inny problem ze swoją fizycznością. Moim zdaniem sporo bierzemy od swoich mam, już w dzieciństwie i młodości. To, czy jesteśmy przez nie kochane i akceptowane ma myślę wielki wpływ na to jak my postrzegamy siebie później. To czy nasza mama kocha siebie i lubi swoją kobiecość daje dziewczynce sygnał jak to jest być kobietą. To oczywiście jest moje zdanie, ale jak spojrzę na swoje przyjaciółki i bliskie koleżanki to widzę tutaj korelację.
Jeśli chodzi o mnie to jako nastolatka miałam ogromne kompleksy. Kilkanaście lat zmagałam się z trądzikiem, młodzieńczy tłuszczyk też nie poprawiał mojej samooceny. Kilka przykrych słów jakie wtedy usłyszałam do dzisiaj pamiętam. Jakoś pod koniec studiów to wszystko po prostu ode mnie samo „odpadło”. Uświadomiłam sobie, że życie to coś więcej niz beztłuszczowe ciało i piękna cera. Że takie dążenie do ideału i porównywanie się z innymi, ładniejszymi, zgrabniejszymi dziewczynami to po prostu strata czasu. Polubiłam siebie, tak naprawdę polubiłam. Teraz jestem po 30 i nadal siebie lubię. Co nie znaczy oczywiście, że nie widzę swoich mankamentów ;-) Widzę je bardzo dobrze ale nie spędzaja mi snu z powiek i nie od nich zależy to, jak sie czuję jako kobieta. A jak mam gorszy dzień to wystarczy, że zadzwonię do którejś ze swoich kumpelek i zawsze się kończy na fajniej rozmowie albo wspólnym śmiechu. Pozdrawiam serdecznie Ciebie i wszystkie wspaniałe babeczki, które tutaj zaglądaja :-)
Gorąco Olu pozdrawiam, jak słusznie zauważyłaś, jeżeli już w dzieciństwie będziemy uczone szanowania samych siebie i bronienia się przed cudzym jadem to na dorosłe życie jesteśmy wyposażone w siłę i przejmujemy się bardziej istotnymi problemami niż trądziki, cienkie włosy czy nie taki brzuch. Tyra też podkreśliła, że taką moc zaszczepiła w niej jej mama :)
Nigdy nie miałam specjalnie problemów z akceptacją swojego ciała. Od 10.roku życia mam trądzik (czyli już prawie 20 lat), który na przestrzeni wieków (;) ) zostawił mi na twarzy (i nie tylko) okropne blizny. Nie wiem dlaczego, ale NIGDY nie dołowało mnie to na tyle, bym źle o sobie myślała. Traktowałam to zawsze jako chorobę, na którą niewiele mogłam wtedy poradzić. Mam oczywiście dużo do zarzucenia moim rodzicom, ale to nie o to chodzi (wtedy nie mieli internetu) – w tej chwili staram się uratować jeszcze to, co się da. Jest wiele zabiegów kosmetycznych, które niwelują negatywne skutki tego typu, niestety na większość mnie nie stać, ale widzę już efekty tych tańszych.
Latem zdiagnozowano u mnie chorobę przewlekłą, która mogła być tez przyczyną różnych moich nabrzmień. W okresie, gdy najgorzej się czułam, pewna osoba, która nie widziała mnie kilka lat, pierwsze, co powiedziała, gdy mnie ujrzała brzmiało „Ale ty jesteś gruba. Jeeej, jak ona przytyła”. Rozpłakałam się, uważam, że to było poniżej wszelkiej krytyki i gdyby nie był to członek mojej rodziny, starszy ode mnie 40 lat, to bym jej powiedziała, co o niej myślę. Uważam, że to było strasznie chamskie zagranie i nie widzę żadnego usprawiedliwienia, ale cóż mogę powiedzieć – kiss my ass, bo ja siebie akceptuję ;)
Jakis czas temu myslalam o ludziach, z ktorymi w dziecinstwie i wczesnej mlodosci przyszlo mi obcowac. Zastanawialam sie, jaki slad we mnie zostawili. I okazalo sie niestety, ze najbardziej pamietam tych, ktorzy nie byli dla mnie mili, ktorzy czerpali radosc z ranienia mnie. Dzis wiem, ze ze mna personalnie nie mialo to nic wspolnego. Ale uraz zostal i to na dlugie lata. A myslalam o tym, bo dzis, gdy sama jestem dorosla i mam do czynienia z dziecmi i mlodzieza, nie chcialabym byc zapamietana tak zle. Wiec staram sie nie „walic z grubej rury”, choc szczerosc to moja mocna strona. Staram sie byc uczciwa wobec wszystkich i jak mam cos do powiedzenia, to to mowie. Ale nauczylam sie, co to dyplomacja. I wiem, ze najgorsza prawde mozna przekazac delikatnie. Nigdy nie sprawie nikomu przykrosci nierozwaznym slowem. Bo wiem, jak to boli.
Mysle Kasiu, ze te przykre slowa, ktore musialas uslyszec z ust czlonka rodziny, w rezultacie uczynily Cie silniejsza. Teraz juz sie nie dasz :-)
Kasiu, ja w „młodości”;) znosiłam różne przytyki i dogadywania, choć nie byłam nigdy gruba (wiesz, zawsze się coś znajdzie dla chcącego, na różnych płaszczyznach). Jednak w chwili kiedy skończyłam 30 lat powiedziałam sobie, że przecież jestem już naprawdę dorosła, a ludzie starsi ode mnie, zawsze będą starsi, i czy będę mieć 50 lat, a oni 70 to i tak będę dla nich smarkulą. Powiedziałam sobie : koniec, nie godzę się na przełykanie przykrych tekstów. Od tego momentu, jak słyszałam coś chamskiego to mówiłam po prostu, że nie życzę sobie takich tekstów co do swojej osoby. Uwierz mi, że wystarczy powiedzieć to zaledwie kilka razy, a wszystkie wujki, ciotki kończą ze złośliwościami, bo nie wiedzą jak się zachować wobec kogoś, kto broni swojej godności:) Od paru lat mam święty spokój, bo nikt mnie jeszcze nie obraził. Pozdrawiam.
To racja Cicha Woda, że jak podkulasz ogon i nic nie mówisz to dajesz ciche przyzwolenie. Natomiast jak się obronisz, niekoniecznie chamskim tekstem oczywiście, to ustawiasz towarzystwo i już nawet nie próbują z Tobą głupich gierek. Jej, zabrzmiało trochę jak jakieś prawo dżungli czy zdobywanie pozycji w więzieniu, ale niestety ludzie mają szacunek tylko do silnych osób.
Mnie wtedy kompletnie zaskoczyła moja reakcja. Powiedziałam tylko, że uważam, że to była przesada, mówienie mi czegoś takiego i że mi przykro (na co oczywiście odezwała się moja babcia, nie że do mnie, tylko do tamtej pani – ona tak ma, że jest przewrażliwiona i ciągle ryczy), ale niestety w rodzinie panuje zasada, że tamta już tak ma i taki jej urok/ Ona sama powiedziała, że jest bezpośrednia całe życie i takie tam. Przeprosiła mnie na końcu, ale i tak smród został…
Dzięki, Dziewczyny :)
Kasiu, ja bym tę osobę całą podrapała za Ciebie :) Typowa toksyczna mendziora, z której jest tylko jedna zaleta: „przynajmniej wiadomo, że trzeba jej unikać” :)
Wiedziałam, że jesteś moją koleżanką :D
Wydaje mi się, że nie można mówić o krytyce w odniesieniu do ciała.
Krytyka zakłada zwrócenie uwagi na coś, co można poprawić.
W tym przypadku to zazwyczaj zwykłe hejtowanie :-P
Jako nastolatka usłyszałam od dawno niewidzianej ciotki westchnienie: „A byłaś takim ładnym dzieckiem…”. Latami się to za mną ciągnęło. Jak tylko zaczynałam wygrzebywać się z kompleksów i akceptować to, jak zmienia się moje ciało, jak dorasta, słyszałam w głowie jej głos. Rewolucję w moim postrzeganiu siebie zrobił taniec (orientalny, zwany tańcem brzucha – i bynajmniej nie dlatego, że trzeba być grubym, żeby to tańczyć, tylko że zobaczyłam, że radość z ruszania się do muzyki może i ma prawo odczuwać absolutnie każdy, niezależnie od wieku czy wyglądu). Oraz brafitting. O, brafitting polecam każdej kobiecie, naprawdę KAŻDEJ.
Podałaś bardzo fajne sposoby do stworzenia sobie takiej zbroi pewności siebie. Ja jeszcze dorzuciłabym każdy rodzaj ruchu i poznawanie nowych, koniecznie zdrowych smaków. Jak się już staniemy dobre dla siebie i dostrzeżemy swoją wartość, to wtedy już żadne słowa ze strony otoczenia nie będą bolesne.
Ruch na każdego działa inaczej :-) Ja jeździłam konno i czułam się okropnie w bryczesach, później na rowerze i czułam się okropnie w kolarkach, później chodziłam na basen i czułam się po prostu koszmarnie w kostiumie kąpielowym, obnażona i podana na tacy tym wszystkim ludziom, którzy na pewno (NA PEWNO!) myśleli sobie, jakie mam okropne uda albo jaki brak biustu.
Zaznaczę, że nigdy nie miałam nadwagi – te kompleksy były we mnie, w środku. Ba, niektóre dalej są, tylko mam już zbroję. Psychiczną i ubraniową :-)
Dla mnie problem z akceptacja wlasnego ciala pojawil sie dosyc pozno. Przez wieeeele lat nie zwracalam uwagi na swoj wyglad zewnetrzny, a wszelkie uwagi dotyczace mojej urody czy stroju, jednym uchem wlatywaly, drugim wylatywaly. Chyba bylam dosyc rozsadna… ;-) Dopiero przed 30. wszystko sie zmienilo, gdy pewne osoby postanowily wytknac mi braki. Bo ich zdaniem o wartosci czlowieka swiadczy jego wyglad (i zasobnosc portfela). A ja nie mialam pojecia nie tylko o aktualnych trendach, ale nawet o stylu. Nie wiedzialam, co mi pasuje, w czym wygladam dobrze, a w czym komicznie. Teraz nadrabiam i sprawia mi to frajde, bo robie to dla siebie. Ale byly momenty, ze chcialam sie cala zoperowac, bo to mam za male, a tamto za duze. Pozwolilam sie zgnoic, uprzedmiotowic, odrzec z szacunku. Nie wiem, jak to sie moglo stac. Grunt, ze teraz juz wiem, ze od toksycznych ludzi trzeba trzymac sie z daleka. Od nich mozna uciec, od swojej fizycznosci nie. Wiec lepiej ja zaakceptowac.
Tak, trzeba spojrzeć na to dokładnie od tej strony jaką Ty zaprezentowałaś – zapamiętać sobie każde przykre słowo i skreślić taką osobę raz na zawsze. Po co nam wredne szczeżuje, które tylko szukają okazji żeby siebie podbudować dołowaniem nas. Niech spada jedna z drugą. Fanko, ja nie wiem skąd u Ciebie były rozterki, jesteś bardzo ładna, ubranie może to jedynie mocniej podkreślić…
Taaak, podobnie jak Miranda z „Seksu w wielkim mieście” – pamiętacie? A kiedyś Gosia na MLE marudziła coś o odchudzaniu, o „walce” ze swoim ciałem po urodzeniu dziecka (!!!) i o tym, że brat (!!!) jej dogaduje. A ona się tym przejmuje. Aż nie wytrzymałam i się u siebie na ten temat wywnętrzyłam, bo sama dopiero co trzeciego potomka urodziłam. Ale Maria zrobiła to lepiej. Pozdrawiam!
W ogóle wszystkie siądźmy i się użalajmy nad sobą, ródźmy dzieci, dołujmy się potem jakie jesteśmy sflaczałe i lećmy na siłkę, żeby zrobić sobie kaloryfery… Masakra jakaś. Bo życie kręci się wokół płaskich brzuchów…
Yes, yes, yes!
Kurczę, jak miło tu widzieć taki temat! Tak, tak, taaaaak!
Mam za sobą kilka lat zaburzeń odżywiania, mam rzadko widzianą u kobiet budowę ciała, mam sporo ,,dowcipnych” i delikatnie wszakoż tylko złośliwych, albo i pozornie miłych osób w otoczeniu, a temat akceptacji siebie był dla mnie ,,uhuhuhu i jeszcze” lat całym kosmosem.
Ale nie jest już całym.
To jest właśnie super wniosek, odkryłam, że Bóg mnie taką stworzył i że taka wyrosłam i dojrzałam. Tą miłość chłonę i idzie ona dalej. I cudze oponki mnie z czasem drażnić przestały i moje własne ramiona. Podchodzę do różnych poglądów z ciekawością, a do krytyki – ze współczuciem. Jeśli dla kogoś moje ciało jest tematem wielkiej negatywnej uwagi, w sumie już i tak się zajmuje się nim równie wnikliwie, jakby mi rzeczoną dupę całował. Bez przymusu.
Ps. Mario, wrzuciłam na siebie zimne kolory i czuję, że moja druga skóra nie mogła być lepiej dopasowana niż zgodnie z Twoimi wskazówkami! I dzięki za ten wpis – jest mi bezcennie dobrze po jego przeczytaniu i skomentowaniu :)
Ale się cieszę z tych kolorów, mogę sobie tylko wyobrazić. Taka królowa śniegu… Tylko się szeroko uśmiechaj, bo powiedzą, że surowa. A zresztą niech gadają :)
Dobrze powiedziane, Mistrzostwo.
Generalnie nie mam problemu z akceptacją siebie, czasem ludzie zarzucają mi, że (głównie żartując) bywam narcystyczna.
Jednak dobre postrzeganie swojego ciała nie znaczy, że nie chciałabym w nim nic zmienić, chciałabym np. przytyć (tak Drogie Panie-przytyć, tak swoją drogą mówienie do kogoś: ” Rany! Jaka Ty jesteś CHUDA!” to to samo co powiedzieć: ” Rany! Jaka Ty jesteś GRUBA!”, więc czasem dziabnijcie się w język ;) ), chciałabym „zrobić sobie” większe piersi… I pytacie pewnie „gdzie tu akceptacja siebie?” ? Otóż, moje szczęście i dobre samopoczucie nie jest uzależnione od tego czy np. przytyję- jak nie to trudno, będę CHUDA :) Chuda dupa. :)
Więc Paula musisz mówić tak: pocałuj mnie w moją chudą dupę, hihi. Pamiętaj,żeby się nie pomylić.
Również bardzo duże miałam problemy z akceptacją siebie. Nie mogę narzekać na swoją figurę, ale miałam chyba jeszcze gorzej, bo o ile z figurą można jakoś walczyć (przynajmniej z tuszą) to cóż miałam zrobić z piegami czy rudymi włosami? Kiedy byłam mała spotykałam się z naprawdę wielkim „hejtem” z tego powodu. Kiedyś dostałam za kolor włosów właśnie (dzieci potrafią być równie bezwzględne, co dorośli). Ale miałam przecież przyjaciół, dla których nie był to żaden problem i tylko takimi ludźmi warto się otaczać. Szkoda, że kiedyś tego tak nie widziałam, dziś zerwałam wiele „toksycznych” znajomości. Jeśli komuś przeszkadzają moje wady, jeśli lubi mi je wymawiać, to żaden przyjaciel, to osoba, która buduje swoje poczucie wartości na mnie, osoba, która nie jest godna mojego zainteresowania. A ja w tym wszystkim chyba zostałam silna, bo choć kończę dziś 28 lat, nigdy nie farbowałam włosów. Nie pozwalam moim kompleksom mną rządzić, ani takim ludziom się niszczyć. Nie będę się zmieniać pod kogoś, wole pozostać sobą. Dziś włosy mają już inny kolor, piegi znacznie wyblakły, ale nawet gdyby było inaczej, nie płakałabym. To one też mnie odróżniają od innych, są integralną częścią tego, kim i jaka jestem, jeśli komuś to nie pasuje, to jego problem!
Wszystkiego ważko dobrego w dniu urodzin. Dużo zadowolenia z otaczających osób, niezachwianej pewności siebie, niespodziewanych przypływów kasy i żebyś zawsze zdążyła kupić tusz do rzęs zanim skończy się poprzedni, hihi. Matko, żeby czepiać się czyjegoś koloru włosów to już trzeba być konkretnie tępym…
Dziękuję! A z tym tuszem to sobie koniecznie wezmę do serca :D
Dziewczyny :)
Jak mi powiedział pięknie pewien pogodny starszy zakonnik: człowiek jest jak ser składa się nie tylko z dziur, ale przede wszystkim z sera :)))
Mi z czasem coraz lepiej ze sobą :) a niedawno zaczęłam 39 wiosnę.
Pozdrawiam serdecznie całą ekipę a zwłaszcza miłą Autorkę oraz Kasię (też mam staż trądzikowy;)
Uśmiechnijcie się nad kanapką z serem ;) dziurawym do siebie. Swoją drogą bierzmy poprawkę na różne marketingowe szachy i maty, które nakręcają na absolutną doskonałość…
Mario
mam taką Dzieńbabciową propozycję by poruszyć temat elegancji w dawnym stylu i co z tego może się przydać dziś. Czytałam gdzieś o pewnej Pani, która w czasach biednych (chyba wojennych) miała tylko jedna letnią sukienkę i piorąc ją codziennie, zawsze wyglądała elegancko. Bardziej chodzi tu o pewien ponadczasowy urok niż masę rzeczy…Czasem widzi się takie starutkie panie, które mają to coś, są schludne, skromne i nie do podrobienia… O co tu chodzi?
Co Autorka na taki historyczny temat?
Kwiaciarka
Brzmi jak ciekawe wyzwanie; pomyślę, tym bardziej, że zahacza o tak wiele interesujących płaszczyzn: minimalizm, etyka, styl, starość…
Chyba miałam jakieś nieprzystające do rzeczywistości wyobrażenie o Tobie, bo nie sądziłam, że ujrzę na Twoim blogu słowo „dupa” i to w tytule posta. Dobrze, że się myliłam :P
Jestem jak najbardziej za akceptacja siebie. Z drugiej strony to ma… no druga stronę właśnie :) Nadwaga, nieruchawość i otyłość to choroby naszych czasów, więc żeby dać społeczeństwu pozory tego, ze wszystko OK i można spokojnie konsumować dalej, obniża się poprzeczkę. Mówię o takich rzeczach jak: zaniżanie rozmiarówki, np. w sklepach brytyjskich -let’s face it: jeżeli mieszczę się w 42, to przyznajmy się do tego, anie udajemy, że to 40 – na obwód w centymetrach to nie wpływa, wyłącznie na nasze samopoczucie. Kolejna sprawa to promowanie „plus size” – fajnie, ale: z jednej strony w świecie modelek „plus size” to jest normalny rozmiar przeciętnej ZGRABNEJ kobiety (co jest chore), z drugiej – te promowane plus size spoza modellingu to często osoby z dużą nadwagą, jak nie z otyłością. I to też nie jest dobra droga – wmawianie ludziom, ze jest OK to, co OK nie jest.
Ja nie mam obsesji szczupłej sylwetki, ale wyznaję kult ciała zdrowego, sprawnego, które bez sprzeciwu robi to, czego od niego wymagam i jest w stanie zarówno sprostać codziennym wyzwaniom (jak sprint do autobusu), jak i od czasu do czasu zrobić jakiś większy zryw. Nie obchodzi mnie, kto ile waży, ale jak z tym funkcjonuje. Trudno mi uwierzyć, ze osoba z duża nadwagą funkcjonuje dobrze.
Czy jestem krytyczna wobec siebie – trochę na pewno. Od lat noszę 38, 40, czasem 42, rzadko 36. Moja waga waha się o kilka kg w ciągu roku i to jest naturalne. Ale przecież wiem, kiedy mi tyłek rośnie z lenistwa i albo odkładam wtedy mniejsze ciuchy do szafy, albo biorę się za siebie. Nie udaję, że tak jest OK ani tez nie samobiczuję się z tego powodu. Zdrowy dystans do siebie przede wszystkim.
Podsumowując – każdy ma taką dupę, na jaką sobie zasłużył ;P
Masz rację, że tu chodzi o akceptację siebie. W ogóle we wszystkim, co napisałaś, masz tu rację. Mam zawodowo do czynienia z małolatami w wieku pokwitania i widzę, jak łatwo im z jednej strony wmówić, że są za grube, a z drugiej, że ta „zagrubość” jest okey. I jak bardzo to jest niebezpieczne – z każdej strony. Ryzyko anoreksji, bulimii albo zażywania różnych trujących cudownych tabletek przeciwko ryzyku chorobliwej otyłości. Naprawdę łatwo nie jest. I dlatego jestem za tym, aby najpierw utwierdzać w akceptacji własnego ciała, w miłości do niego, a następnie z miłości do niego dawać mu i robić z nim to, co najlepsze. Dawać mu smaczne, dobre, nietuczące lecz sycące jedzenie – bo to tuczące jest zarazem paskudne i szkodzi. Robić z nim same dobre rzeczy: z przyjemnością i bez forsowania go ruszać się – w ten sposób jego możliwości stopniowo będą wzrastać. I ciągle się utwierdzać w tej samoakceptacji: dziś przebiegnę truchtem 50 m i super, jutro zrobię 55, pojutrze 60 i ekstra! Moje ciało robi się coraz sprawniejsze, to świetnie! Akceptacja i miłość do własnego grubego tyłka może w ten sposób sprawić, że ten tyłek stopniowo, zdrowo i bezpiecznie schudnie, a panna, zamiast „walczyć z nadwagą” (cóż za wojenna retoryka!), będzie miała poczucie dopieszczania siebie. Tak to na własny zawodowy użytek wykombinowałam i nieskromnie sądzę, że to nie najgorsze podejście. A jak Ty myślisz, jako bardziej fachowa siła?
Mysle, że słusznie prawisz :)
Wiesz, Mario? Lubię siebie :) Ostatnio zauważyłam, że coś tam mi przybyło. Trudno, i tak się sobie podobam. Mężowi też :)
Z otwartą wrogością dotyczącą wyglądu się nie spotykam, ale pamiętam jedno zdarzenie w odległej przeszłości gdy na osobę, która ciągle mi truła krzyknęłam, że to nie jej interes, jak wyglądam. Teraz jak ktoś się gapi na mnie głupio w tramwaju, to też zaczynam się ostentacyjnie przyglądać. W dodatku z uśmiechem :)
ooo temat rzeka dla mnie Za mną 13 lat zaburzeń odżywiania- anoreksja, bulimia, kompulsy…do tej pory nie jest łatwo. Niestety ED zostaje z człowiekiem całe zycie, jak alkoholizm No więc jestem nie do konca zaleczoną kobietą z zaburzeniami odżywiania…teraz aktualnie w drugiej ciąży- i już się boję, że przytyję, i już snuję plany chodzenia znów na siłownię jak urodzę- ehhh, smutne to I nadal nie ma dla mnie nic gorszego niż usłyszeć- jesteś gruba, przytyłaś, dobrze wyglądasz… dlatego życzę i sobie i Wam- dużo samoakceptacji i radość z ciała jakie macie :) ( no i się wywewnętrzniłam- bo zwykle udaję, że wali mnie to i nie przejmuję się zdaniem innych…choć obiektywnie gruba nie jestem ( 168 cm wzrostu, waga za duża- nie podam, ale wymiary 96-65-90 chybą są ok…_ to tak się czuję ;/
no cóż, zazdroszczę Wam, tym, które siebie akceptują Bardzo zazdroszczę Ale wierzę, że może kiedyś i ja uwierzę ze nie jestem gruba, a nawet jak będę- to co? to nic złego
„Choć obiektywnie gruba nie jestem” – to bardzo niesprawiedliwie powiedziane na przykład z mojego punktu widzenia. Ja mam mniej w cyckach od Ciebie, więcej w talii i biodrach, a uważam się za szczupłą osobę, więc nie wiem jakie kryteria Agnieszko Ty stosujesz. Nie tylko do tych co krytykują, ale przede wszystkim do tej mrocznej strony swojej natury, która jest Twoim największym krytykiem powinnaś powiedzieć, żeby pocałowała Cię w dupę. Ja mówię: ciemna strono wyjdź z Agnieszki i pozwól jej się cieszyć ważnymi rzeczami, a nie zajmować takimi pierdołami jak wymiary :)
Ale dlaczego tutaj głównie o kwestii nadwagi? Źle traktowanym mozna byc gdy sie wyglada swietnie, nie pójde z tym do tv i nie nagram apelu do zawistnej, która była wobec mnie chamska w jakims miejscu danego dnia.., teraz jeszcze przydałaby się wypowiedz jakiejs superlaski, której niszczono życie z powodu urody hm…wejdzcie sobie np. na fb na konto cos w nazwie o nienawiści do iriny szajk – znacie, dziewczyna tego piłkarza…czułam sie chora gdy zobaczyłam co jakas zawistna egipcjanka o niej wypisuje, taka zawisc zakrawa wręcz o chorobę psychiczną. Jak mozna takie bzdury wygadywac o takiej ślicznej dziewczynie.
A w ogóle to co sie stało Maria? Co ktos Ci powiedział?
Nie jest przecież tylko o nadwadze, tylko o akceptowaniu swoich niedoskonałości :-)
Zwłaszcza tych cech, których nie da się zmienić za nic albo jest je zmienić bardzo trudno.
Ja na przykład nie cierpię moich stóp. Są za duże, nieforemne, krzywe, żylaste. Tylko mi halluksów brakuje do tego :-)
I słyszałam parę razy – że mam wielkie stopy, platfusy, giry, męskie szłapy.
No i co mam z tym zrobić? Na operację pójdę? Odetnę fragment, żeby były mniejsze?
Pocałujcie mnie wszyscy w moje platfusowate giry :-P
Ciekawy wpis. Ja jeszcze parę lat temu bardzo porównywałam się z innymi, i śmiertelnie poważnie traktowałam moją „straszną” skazę skórną. Na szczęście w ciagu paru ostatnich lat okazało się że brak akceptacji cielesnej tak naprawde miał żródło w psychicznym małym poczuciu wartości, jako osoby. Praca nad sobą i troską o dobre życie i miłość do siebie taką jaką jestem, sprawiły że i fizyczność przestała być moją zmorą, a wręcz bardzo ją polubiłam (pomimo tego że na studiach mojego typu, sylwetka była często komentowana przez wykłądowców i nie szczędzą sobie opryskliwych uwag na ten temat). Duży wpływ na nabranie dystansu do ciała miał mój mężczyzna, którego postawa była jasna: nie kocha mnie za mój wygląd tylko za wnętrze, bo przecież jak się zestarzejemy to nie mogę opierać jakości naszego związku na moim wyglądzie:P. Do tego że jestem najpiękniejsza, jak się dobrze sama ze sobą czuję bardzo się przekonałam i już nie potrzebuję potwierdzeń z zewnątrz.
Sama wolę być szczupła, bo wtedy się lekko czuję, i łatwo mi prowadzic tryb zycia jaki lubię – aktywny. Ale odzywiam się zdrowo nie po to by być szczupłą tylko by byc zdrową i to do mnie przemawia. I nie odmawiam sobie nigdy tych małych niezdrowych przyjemności, nigdy się nie głodzę. Myslę że głodna kobieta to złą kobieta i na pewno nie promieniujaca pięknem :>
Podobaja mi sie wszytskie kobiety we wszelkich ksztaltach, jak są zadowolone z siebie :)
Co do negatywnych uwag na temat mojego wyglądu, rzadko się zdarzają, a jak już to nie bardzo mnie teraz w ogóle dotykają, bo dla mnie najważniejsze by sobie samej się podobać.
Przeczytałam wpis i trochę komentarzy pod nim i chyba podzielę się garścią refleksji. Z jednej strony są kobiety, które rozpaczają z powodu zbędnych kilogramów i plują jadem na ludzi, którzy głośno na to zwrócą uwagę, a z drugiej strony mamy osoby, które po prostu widzą nadwagę, to o niej mówią. To, że ktoś mów Ci, że masz więcej kilogramów niż rok temu nie znaczy od razu, że chce Ci sprawić przykrość. Dla niektórych jest to porównywalne ze stwierdzeniem „O! Pada deszcz.”. Owszem znajdą się osoby, które będą to robić, by sprawić Ci przykrość, ale czy naprawdę warto się przejmować zdaniem takich ludzi?
Kolejna sprawa. Dlaczego ludzie kojarzą odchudzanie z głodówkami?! „Jestem pulchna, więc muszę głodować, by wyglądać szczupło!”. Ja jem do woli i mam w opinii niektórych za szczupłą sylwetkę, to kwestia wyeliminowania cukru i generalnie unikana potraw, których jedynym walorem jest smak. Miałam okazję przetestować na własnej skórze co z ciałem robi kiepska dieta. W pierwszej klasie liceum nosiłam 36 w drugiej już 42. Aż przypomniało mi się jak pewnego dnia wyszłam na salę gimnastyczną i moja wuefistka na cały głos wykrzyczała „Ty kiedyś byłaś chuda, NIE?!”, jakoś nie poczułam się ugryziona tą uwagą, nawet na myśl mi nie przyszło, że mogło być to powiedziane złośliwie, wręcz przeciwnie, nawet mnie to rozbawiło. Nabrało mi się tłuszczyku w krótkim czasie i było to widać konkretnie, a to, czy chcę wyglądać lepiej zależało tylko ode mnie. Szczerze widziałam różnicę w jakości życia, nie tylko w jego estetycznej części, po prostu moja sprawność fizyczna w tamtym okresie wołała o pomstę do nieba. Nadwaga dla większości ludzi to nie wyrok, tylko kwestia ustalenia priorytetów: szczupła sylwetka i niezłe zdrowie, czy okrągłe kształty i hedonizm w kuchni. A nawet jeśli się schudnie, to nie ma się co spodziewać, że uwagi na temat Twojej sylwetki ustaną. W tym kraju jest mnóstwo nawiedzonych ludzi goniących szczupłe kobiety z wiadrem lodów. Serio, kiedy mówię komuś, że nie jem cukru z wyboru słyszę, że jestem już na to za chuda, w końcu… po co być zdrowym?
Oczywiście, nie uważam, że jeśli masz nadwagę, to musisz się odchudzać. Istnieją miłośnicy pulchnych kobiet jak i szczupłych, więc nie ma się co zmuszać, ale na miłość boską, jeśli ktoś mówi, że jesteś gruba, kiedy naprawdę jesteś, to nie rób z tego tragedii. Tak długo jak Ty dobrze się z tym czujesz jest ok, jeśli masz z tym problem zastanów się jak go rozwiązać. Ostatecznie i tak znajdzie się osoba, która doszuka się mankamentów w Twoim wyglądzie lub sposobie odżywiania.
Waga to oczywiście tylko jeden z aspektów wg których kobiety są oceniane przez innych. Ja sobie od razu wyrabiam zdanie o osobach, które za wszelką cenę usiłują oceniać. Nie ma znaczenia czy ważysz 50 czy 100 kg, dla mnie to wyłącznie Twoja prywatna sprawa i jeżeli Ty chcesz o tym rozmawiać, to porozmawiamy, wcześniej nie będę się Tobie narzucać ze swoim zdaniem – taką mam właśnie opinię w kwestii krytyki. Moje standardy są takie i jeżeli słyszę, że ktoś mówi o kimś innym, że jest gruby, to osoba wypowiadająca te słowa traci w moich oczach.
i miała racje!
Mnie tak niszczył mój były facet. Mimo że jestem drobna mówił ” masz wałki” (chociaż ich nie mam). Albo za niska (on 189 ja 165). Albo „masz za rzadkie włosy” choć są właśnie gęste…..W chamski i prostacki sposób….