Nie jestem zbyt impulsywna. Jeśli coś mi się spodoba, nie wprowadzam tego natychmiast w życie, tylko zastanawiam się nad kontekstem w jakim to ma u mnie funkcjonować. Raczej więc są małe szanse na to, że zdecydowałabym się na zakup jakiegoś szalonego cienia do powiek i użycie go jeszcze tego samego dnia. Nie, ja bym się zastanowiła jak będę go nosić, do czego mi on będzie pasował, czy to jest jakieś jednorazowe zauroczenie, czy raczej zwiastuje to większą zmianę w stylu :) I wcale się tym nie chwalę – nie uważam żeby to było dobre bądź złe. Po prostu siebie znam i wiem jaki jest mój schemat działania. Czy też raczej myślenia.

Dlatego też, jeżeli decyduję się na jakieś zmiany, zawsze wprowadzam je powoli, żeby wybadać czy zdołam być z nimi konsekwentna i czy one rzeczywiście są dobrym pomysłem. Nawet jeżeli nie jesteś taką osobą jak ja, ale masz blokadę przed wprowadzeniem do swojego stylu jakiegoś powiewu świeżości, ten tekst może być dla Ciebie pomocny.

Chcę Ci pokazać na swoim przykładzie, jak wprowadziłam dość istotne urozmaicenie do mojego stylu. Do tej pory ubierałam się dość prosto i mam tu na myśli zarówno kroje ubrań, jak i kolorystykę mojej garderoby. Mimo że nie narzuciłam sobie tego tak naprawdę odgórnie, to w naturalny sposób skłaniałam się przez ostatni rok do neutralnych kolorów i sporej ilości niebieskiego. W tym roku bardzo poprawiło mi się samopoczucie (oczywiście podjęłam pewne kroki, żeby to się stało) i spojrzałam na świat przez różowe okulary. Chciałam zasygnalizować tę zmianę również ubiorem i zapragnęłam dla siebie błysku: cekinów, metalików, brokatu, biżuterii… Nie kolor, a błysk stał się moim celem.

Kupiłam cekinowe spodnie…

Myślę że nie jest to typowy element ubioru dla mnie, ale zaparłam się. Uwierzyłam, że mam odwagę się w nie ubrać. Skoro one sprawiają mi radość i mi się szczerze podobają, to nie odrzucę ich, tylko dlatego, że na pierwszy rzut oka do mnie nie pasują. I tak jak kiedyś zrobiłam z czerwoną szminką, tak teraz zrobiłam z cekinowymi spodniami… Małymi krokami doszłam do nowej normalności. Moja nowa normalność to cekinowe spodnie jako podstawa :)

Krok pierwszy

Najpierw przebieranki po domu. Ja niestety po domu się nie stroję, bo mam kota i lubię się z nim dość agresywnie bawić, ale po prostu przebierałam się na godzinkę i chodziłam sobie w tych spodniach, przyzwyczajałam się przechodząc obok lustra do widoku mnie w takim „dziwnym” stroju. Robiłam tak jak z czerwoną szminką kiedyś – codziennie zmuszałam się do tego, żeby malować usta i patrzyłam na siebie taką umalowaną. Z czasem widok takich mocnych ust, stał się dla mnie normą.

I dokładnie to samo robiłabym z innymi rzeczami. Dla przykładu: nie noszę dużych dekoltów, ale gdybym chciała, zaczęłabym najpierw nosić tego typu bluzki właśnie po domu.

Krok drugi

Wyjść z domu. Nie stylizować zbytnio, po prostu zawrzeć te spodnie w swoim ubiorze :) Zwykłe buty, płaszcz, żadnych fajerwerków, ale wyjść i zobaczyć jakie to uczucie chodzić w nich na zewnątrz. A uczucie jest bardzo fajne. Akurat wybrałam sobie słoneczny dzień na pierwsze wyjście i czułam się jakbym miała lustro na nogach. Zośka była zachwycona, bo oczywiście blask niesamowity! Tak na marginesie, to te spodnie mają fantastyczną podszewkę i są wygodne jak dresy. Kupiłam je na vinted :)

Ja tak naprawdę wyjścia na dwór nie traktuję jako okazji, żeby zobaczyć reakcję otoczenia – stało mi się to kompletnie obojętne jak reaguje na mnie ktoś inny. Bardziej interesuje mnie moja pewność siebie, moje samopoczucie, choć te dwie sprawy są ze sobą dość powiązane. I nie zamierzam nikogo pouczać jak do tego podchodzić i bardzo proszę, żeby też nie narzucać nikomu swoich przekonań. Intencja z jaką się ubieramy, patrzymy na styl, jak odbieramy reakcje innych – niech to będzie indywidualna sprawa.

Krok trzeci

Zdecydować się na ostateczną wersję. Zadać sobie pytanie – jak chciałabym łączyć to ubranie, makijaż, fryzurę itp. z innymi elementami. I tu akurat zrobiłam coś spontanicznego, co mi się nie zdarzyło już chyba od kilku lat. Przechodziłam obok butów (sądzę że niezbyt wybitnej jakości) i wyobraziłam je sobie z tymi spodniami i zdecydowałam się je kupić. Rozumiecie? Tego samego dnia coś zobaczyłam i kupiłam – niesłychane :))) Ale nie żałuję, czuję się świetnie w takiej wersji z kamizelką i sportowymi butami, a ta konkretna sylwetka skłania mnie też do tego, by spróbować z wersją w szarości. Czyli szarym sweterkiem lub longsleevem i szarą kamizelką.

Tak właśnie noszę te spodnie i taki miałam na nie początkowy plan, choć te konkretne buty i kamizelkę dokupiłam sobie później (kamizelka też jest z drugiej ręki).

Ja tak postępuję – nie rzucam się na wielką wodę, tylko wkładam stopę do wody, potem wchodzę do kolan, potem zanurzam resztę ciała, głowę na samym końcu. Można o takim rozwiązaniu powiedzieć wiele złego, ale największy jego atut w moim przypadku jest taki, że zmiany są trwalsze, a najodważniejszą rzecz z czasem zaczynam traktować jako normę. Sądzę że nie ma takiego elementu stylu, którego bym pragnęła, a którego nie potrafiłabym oswoić.

A czy Wy macie takie elementy w swoim stylu czy wyglądzie do których chciałybyście „dojść”? Które chciałybyście z czasem nazwać swoją normą? Dla mnie cekiny to już teraz klasyk i łatwizna! I pewnie za chwilę znajdę kolejną rzecz, którą urozmaicę swój styl :)