Często dostaję takie komentarze, które radują moje serce. Piszecie, że dzięki ubierajsieklasycznie.pl zaczęłyście inaczej podchodzić do kwestii stylu i kompletowania garderoby. Że teraz proces zakupów jest bardziej przemyślany i logiczny. Że walczycie z uleganiem impulsom i nie wydajecie pieniędzy na coś, czego później będziecie żałowały. Że znajomość właściwych kolorów ułatwia dobór stroju i odgraca szafę. Wszystko to jest wspaniałe i bardzo dopinguje do pisania. Potwierdza również tezę, że osoby, które to piszą rozumieją przesłanie bloga oraz dobrze odczytują moje intencje. Traktują bloga jako pomoc. Potrafią odnieść, często ogólne, założenia do siebie, zachowując w tym wszystkim swoją indywidualność. Tym osobom gratuluję i chciałabym utwierdzić je w przekonaniu, że taka droga jest słuszna.
Chciałabym natomiast w tym poście dodać odwagi tym, którzy ciągle szukają, którzy narzucają sobie zbyt wiele ograniczeń, którzy gubią się w gąszczu reguł. Oto najczęstsze błędy w myśleniu, które paraliżują nas przed działaniem. Które blokują nam dojście do spokoju i upragnionej szafy.
1. minimalistyczna szafa równa się minimalistyczny styl
Praktykować minimalizm może każdy: i ten kto ubiera się na biało, i ten kto ubiera się w paski, groszki i kwiatki. Temu, który ubiera się na biało będzie raczej łatwiej pod względem garderoby, bo wszystko będzie do siebie pasowało i nie będzie tak dotkliwie odczuwał mniejszej ilości ciuchów w szafie, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by ta pstrokata osóbka też ograniczała zakupy i cieszyła się życiem zamiast kolejną nabytą rzeczą. Żeby była jasność: istnieje coś takiego jak minimalizm w ujęciu estetycznym, ale nie jest on tak prosty jak się większości wydaje i nie sprowadza się jedynie do białego koloru. Więcej o minimalizmie jako o kierunku w sztuce i modzie można poczytać tutaj.
Ta biała powłoczka, jaką nałożono minimalizmowi to nic innego jak kolejny trend, który pcha nas w stronę zakupów. Bo może nie wszyscy zdają sobie sprawę z prostego rachunku: 10 białych bluzek = 10 bluzek z których każda jest w innym kolorze. Dziesięć białych bluzek nie czyni z nas minimalistek. Piszę o tym dlatego, że uwielbiam biały kolor i sama na czymś podobnym się ostatnio złapałam. Otóż otwieram szafkę w kuchni, żeby zrobić sobie herbatę. Mam białą kuchnię i jest to powodowane wyłącznie uwielbieniem do tego koloru, nie minimalizmem :) Wyciągam więc moją puszkę z herbatą i myślę tak: ojej, moja zwykła, blaszana puszka na herbatę, dołączona do opakowania sagi jakieś trzy lata temu, jaka ona brzydka, jakie ma kolorowe miśki, jak nie pasuje do mojej białej kuchni i na dodatek jeszcze nie ma w niej herbaty sagi tylko jest jakaś inna. Gdybym ją wyrzuciła mogłabym wstawić sobie do kuchni coś takiego i cieszyć oczy harmonią kolorystyczną. No i natychmiast zrobiłam stop. Przecież ta ucieczka od konsumpcjonizmu, wybieranie rzetelnie i z rozmysłem produktów, życie w estetycznej harmonii i nie bójmy się tego słowa -> zamierzony minimalizm nie może polegać na bezmyślnym wyrzuceniu czegoś, co spełnia swoją funkcję i zastąpieniu tego czymś nowym, droższym, ładniejszym. To wręcz przeczy całej idei.
Czytanie tego bloga, nie narzuca nikomu minimalizmu w ujęciu estetycznym. Staram się jedynie rozbudzać w czytelnikach potrzebę tworzenia funkcjonalnej szafy. Takiej, w której mamy wyłącznie potrzebne nam rzeczy i dobrane do naszego stylu życia i estetyki jaka nam się najbardziej podoba.
2. styl trzeba zdefiniować słowami
To kolejne krzywdzące dla większości osób stwierdzenie. Poszukiwanie stylu nie polega na tym, że tworzymy sobie definicje, zgodnie z którymi mamy potem żyć. Lepszy styl wynikający z intuicji i taki, który cieszy, niż zgodny z definicją i ograniczający.
Owszem, myślenie o stylu intensywnie, prawdopodobnie spowoduje w efekcie końcowym, że dojdziemy do konkretnych wniosków, ale nie znaczy to, że będziemy musiały styl precyzować za pomocą jednego zdania czy słowa. Coś takiego jak czysty french chic na pewno istnieje, jednak śmiem twierdzić, że ile kobiet ubierających się w tym stylu, tyle jego autorskich odmian, interpretacji. Jeżeli mieszasz boho z french chic to świetnie, nie musisz się przed sobą usprawiedliwiać. Twój gust kieruje Tobą i zachęca Cię do dużej kreatywności. Nie musisz osadzać swojej estetyki w zbyt ścisłych ramach i zmuszać się do dosłowności. Możesz miksować, interpretować, łamać zasady. Ważna jest myśl przewodnia, a nie definicja. Ty sama najlepiej wiesz, co lubisz.
W komentarzach często widzę, jak dziewczyny zasmucone wyliczają poszczególne elementy i mówią, że ten ich styl jest właśnie mieszanką tego, co wymieniły. Sama świadomość tego jest cenna. To, że potrafisz wymienić tak wiele naleciałości, które Ciebie określają nie świadczy o braku stylu, tylko wręcz o tym, jak siebie doskonale znasz i jaka jesteś unikalna! Co z tego, że te elementy nie są zgodne z książką czy z zasadami słynnych stylistów? One mają być zgodne z Tobą i niepowtarzalne jak Ty. Pamiętaj, że jesteś autorem dzieła swojego życia, a to dzieło ma się podobać przede wszystkim Tobie. Tym dziełem jest oczywiście Twój styl.„Stwórz swój własny styl… Niech będzie jedyny w swoim rodzaju dla Ciebie, a zarazem rozpoznawalny dla innych.” Anna Wintour
3. analiza kolorystyczna i podział na typy sylwetek są decydujące
Tutaj trzeba sobie zdać sprawę z tego, że zarówno wiedza jak dobierać kolory i jak korzystnie ubierać naszą sylwetkę ma być pomocna, ale nie decydująca przy wyborze ubrań. Z wiedzy też trzeba umieć korzystać. Teoria jest świetna i może nam wiele rzeczy rozjaśnić, ale to praktyka decyduje o tym, jak czujemy się w danym stroju. Analiza kolorystyczna poda nam kolory, które mogą być naszą tajną bronią. Jeżeli lubimy kolory nie ze swojej palety, nie powinno nas to zatrzymywać przed korzystaniem z nich. To nasz gust jest najważniejszy. Fajnie jest polubić coś, co jest dla nas dobre, ale to nie znaczy, że koniecznie trzeba rezygnować ze wszystkich pięknych odcieni tego świata. Zawsze powtarzam, że nie musisz się ubierać zgodnie ze swoją paletą, ale pamiętaj, że w razie potrzeby i gdybyś chciała zrobić dobre wrażenie to tą paletą możesz się wspomóc.
Sama jestem tego świetnym przykładem. Bardzo ograniczam kolory, staram się ubierać tylko w czerń, biel i szarość, bo tak dużo o kolorach piszę, że ciągle się zakochuję w jakimś innym odcieniu i gdybym miała za tym nadążyć, to chyba miałabym pięć szaf. Ale znam swoją paletkę i wiem, że nic mi tak jak ona nie pomoże w doborze okularów, kosmetyków kolorowych czy biżuterii. Choćbym bardzo chciała mieć czarne lub białe oprawki to najkorzystniej jest mi w wiśniowych – nie walczę z tym, tylko cieszę się, że mam swój korzystny kolor przy twarzy i dobrze dobrane okulary. Podobnie jest z doborem ubrań do sylwetki. Fajnie wiedzieć, że mając mały biust można go optycznie powiększyć, ale też nie popadajmy w skrajności i nośmy swoje ukochane fasony, mimo że nie czynią żadnych iluzji. Zawsze lepiej będzie wyglądać osoba w ubraniu, które lubi, niż w takim które tylko w teorii jest korzystne dla jej figury.
4. inspiracja musi być odwzorowana dokładnie
Zbieranie inspirujących zdjęć jest świetne, ale nie dajmy się zwariować. Nie wszystko musi być przeniesione w rzeczywistość w stosunku jeden do jednego. O atrakcyjności danego zdjęcia zawsze decyduje nasz gust, czasami nie potrafimy wręcz powiedzieć, dlaczego coś nam się podoba. Często czytam o zupełnie odmiennym problemie – inspiracji jest tak dużo, że nawet nie ma siły na zrealizowanie pomysłów. To normalne. Nie należy tych wszystkich obrazów traktować dosłownie. Warto spojrzeć na ten zbiór jak na całość i na jego podstawie wywnioskować, co nam się podoba. Można łączyć, grupować zdjęcia i w ten sposób coś sobie uświadamiać, czegoś się o sobie nauczyć. To, że na większości zdjęć pojawiają się na przykład białe koszule, może wskazywać, że po prostu dojrzeliśmy do tego, żeby taką koszulę sobie kupić i łączyć ją na wiele sposobów z różnymi rzeczami. Nie musimy od razu kupować wszystkich fasonów jeansów i butów, które pojawiają się na takich zdjęciach, tylko być czujnym i znaleźć ten ulubiony krój koszuli i pobawić się takimi dołami, które już mamy.
Dziewczyny, chciałam Wam po prostu napisać, żebyście były odważne. Żebyście korzystały ze wszystkich narzędzi, jakie Wam się wydają potrzebne, ale żebyście jednocześnie pamiętały, że to Wasz gust jest decydujący. Że najważniejsze jest to, co Wy lubicie, a nie to, na co wskazują zasady. Że teoria ma Wam pomagać, ale nie wyręczać w wyborach. Żebyście ubierały to, co lubicie, a nie to, co powinnyście lubić. Odwagi!
Miałam tak ostatnio stojąc przed wystawą w sklepie. Jedna rzecz super mi się spodobała. Już widziałam siebie w nią ubraną: wiedziałam jakie buty do tego założę, jakie legginsy. Wszystko samo dopasowało mi się w wyobraźni a dopiero potem zaczęłam analizować czy ten odcień różu pasowałby do mojego typu?
Czy to aby na pewno fuksjowy róż? Wygrało pierwsze wrażenie, ten impuls: w tym będzie mi świetnie:)
Wiesz co, ja też tak miałam. Jak wyszło, że jestem stonowaną jesienią to przez ponad 2 lata nie założyłam niczego w czarnym kolorze. Dasz wiarę? A potem trafiłam na wyprzedaż w H&M i piękny jedwabny top, dokładnie taki o jakim od dawna marzyłam. Noszę go do beżu teraz i czuję się świetnie. :) Może czasami tak jest, że najpierw ortodoksyjnie podchodzimy do wszystkich reguł a potem uczymy się dopasowywać je do siebie. :)
Miałam podobnie. W końcu wybrałam sobie kolory, w których będę chodzić, w których czuję się świetnie, staram się kupować odpowiednie odcienie i…szafa gra :)
Bardzo fajny post! Mario czy można zagłosować na Twojego bloga w konkursie Blog Roku (na jaki numer?)
Jakie miłe pytanie :) Nie ma mnie tam.
W sumie logiczne, powinnam była sie domyślić :-))
Bardzo fajny post. Ja ograniczam się tylko w doborze biżuterii – musi być srebrna. To chyba najważniejsza informacja, jaką wyciągnęłam z całej analizy kolorystycznej – w srebrze wyglądam o niebo lepiej niż w złocie.
Chciałam dać Ci małą radę odnośnie tej puszki z herbatą – może spróbuj ją pomalować? Farbą do metalu, w sprayu, czy może nawet lakierem do paznokci. Ewentualnie, widziałam ostatnio srebrną folię do oklejania – chyba mebli, ale sądzę że się nada :)
Tak :) malowanie i sprejowanie różnych ozdóbek, rzeczy i mebli zaoszczędziło mi mnóstwo pieniędzy. Pudełeczka, doniczki itp oklejałam też papierami i materiałami które mi się podobają. W imię minimalizmu (mojej jego wersji) redukuję ilość zakupów, ale też nie waham się zmieniać tego co mam w „lepszą wersję” i mogę się cieszyć estetyczną harmonią kolorów. Na początku postrzegałam te moje przeróbki tylko jako tymczasowe zastępstwa czegoś nieosiągalnego finansowo. Lecz wiele moich „diy” okazało się bardzo urokliwych w swojej unikatowości i nie zamieniła bym ich już na żadne „ideały” z magazynów. Bardzo polecam, bo niektóre rzeczy jak się je tylko chociażby posprejuje nabierają całkiem innego wymiaru.
Mario bardzo podoba mi się to, że co jakiś czas dajesz wpis o Twoich przemyśleniach i doświadczeniach, to pokazuje jak bardzo jesteś zaangażowana i dbasz żeby Twoje przesłanie zostało odebrane odpowiednio.
Jeny Sandra, jak ja mogłam o tym nie pomyśleć? Dzięki :)
Nogami i rękami i całym sercem podpisuję się pod radą o przerobieniu puszki! :)
Mario, jak zawsze świetny wpis!
Bardzo podobne podejście ma Anuschka, której bloga też uwielbiam -> dla zainteresowanych: http://into-mind.com/2015/02/03/minimalist-wardrobe-faq-common-pitfalls-how-to-get-started :)
Jest to wspaniały blog, autorka potwierdza tezę, że minimalistyczna szafa to nie musi być sama biel. I jest mistrzynią analizowania wszystkiego!
Zgadza się! :) + dla mnie bardzo pomocne było wyraźne podkreślenie różnicy między minimalizmem w sztuce i minimalizmem w modzie/życiu, zarówno u Ciebie, Mario, jak i na Into Mind. Tzn. zasady analogiczne, jednak minimalizm w sztuce = mała ilość środków wyrazu, minimalizm w życiu może być bardziej „bogaty”. Dobrze to wiedzieć! :)
Mario, dopiero teraz znalazłam odpowiedź od Ciebie w sprawie analizy kolorystycznej. Przygotuję wszystko za kilka dni.
spox :)
Zgadzam się ze wszystkim,co napisałaś. Tak podobnie to odczuwam. Minimalistycznie ograniczyłam ilość rzeczy,które kupuję(bo po co mi aż tyle?) ale nie znaczy to,że ograniczyłam kolorystykę do np.trzech kolorów. Lubię kolory i moja paleta składa się mniej więcej z sześciu barw. Oczywiście naraz nie więcej niż trzy. Poza tym mieszam style według własnego odczucia,w czym jestem sobą. Tak więc french chic plus elementy kobiecego stylu : rozszerzanie spódnice,sukienki,buty na wysokich obcasach. Jak pora roku chłodna to chodzę w jeansach i martensach i nie uważam,że zakładając potem sukienkę i obcasy nie mam swojego stylu. Inspirując się biorę właśnie tylko elementy pasujące do mnie. Elastycznie i z dystansem podchodzę do narzuconych typowi sylwetki i urody zaleceń. Staram się po prostu ocenić w danym momencie czy dobrze się w czymś czuję. Jak miło jest czytać Mario na Twoim blogu coś,o czym się myśli i upewnić się w swoich przekonaniach! Pozdrawiam
Bardzo się cieszę, tak czułam, że niektórzy potrzebowali potwierdzenia, że wszystko jest jak najbardziej w porządku z ich gustem :)
Ja też czerpię z różnych stylów. Lubię ubrania klasyczne, jednak bardzo ważna jest dla mnie wygoda. W efekcie powstał mój własny styl, w którym spódnice z koła łączę np. z sandałkami na płaskim obcasie. Dla niektórych pewnie nie do przyjęcia ;) ale mnie to odpowiada. Był czas kiedy chciałam sklasyfikować ten mój sposób ubierania, chyba w człowieku jest taka potrzeba przyporządkowania się do jakiejś grupy. To jednak niemożliwe i może to dobrze.
Jeśli o chodzi o minimalistyczne zakupy, to mnie bardzo trudno określić w momencie dokonywania zakupu jak bardzo przydatna (lub nie) okaże się dana rzecz. I nie chodzi tu jedynie o buty, co do których zawsze są wątpliwości:.czy będą trwałe, wygodne itd. Czasem coś, co kupiłam np. z powodu obniżki noszę później non stop, a inne nawet ładne i modne ubrania prawie nie opuszczają szafy. Nie do końca wiem czemu tak się dzieje, myślę jednak, że gdyby udało się ograniczyć zakupy do tych naprawdę udanych, nasze szafy byłyby znacznie bardziej puste a portmonetki pełne :)
podsumowując: rozsądek i jeszcze raz rozsądek ;)
Oto właśnie powód, dla którego lubię zaglądać na Twojego bloga. To co dajesz od siebie jest nie tylko ładne, ale przede wszystkim – bardzo mądrze o tym mówisz.
Pod wymienionymi przez Ciebie punktami można się tylko podpisać. Miałam taki moment w którym zmartwiłam się, ponieważ z jednej strony wiedziałam, że mam wypracowany pewien styl, ale nie umiałam przypiąć mu stosownej, rozpoznawalnej etykietki, przepisać się do żadnej z czytanych definicji. Szczęśliwie była to krótka chwila słabości, po której uświadomiłam sobie, że to nie o łatki chodzi, a raczej o to, że patrząc na jakąś rzecz mogę bez wahania powiedzieć, czy jest czy nie jest w moim stylu. Ważniejsze czy wizerunek jest spójny, a co najważniejsze pozostający w harmonii z wnętrzem i gustem posiadającej go osoby, a nie, czy ładnie się nazywa.
Ponadto nieco bawi mnie utożsamianie minimalistycznej garderoby z bielą, chociaż z drugiej strony rozumiem, z czego ten mit wynika. Uważam, że taka estetyka jest bardzo miła dla oka, ale to jeszcze nie powód, bo ślepo ją powielać. Wszechobecna biel przez swoją niepraktyczność wydaje się oderwana od przyziemności, niemal uduchowiona, wskazująca, że noszący rozmyśla o rzeczach bardziej wzniosłych niż to, czy się przypadkiem nie ubrudzi… Czasem pozory wygrywają.
Jest taka jedna kwestia-mit, na którą przy okazji tego wpisu chciałabym zwrócić uwagę. Jest chyba takie powszechne przekonanie, że jeśli kobieta dba o swój wygląd, jest stylowa, dobrze się ubiera – musi być głupia. Jakby kupowanie fajnych butów sprawiało, że wystarcza już czasu na czytanie, że jeśli jest się wykształconą to nie wypada zajmować się swoją powierzchownością. A przecież bycie zadbaną i dobrze dobrany strój są tylko wyrazem szacunku dla siebie i otoczenia, dają pewność siebie, poczucie komfortu, swobody, radości. Nie muszą umniejszać innego rodzaju kompetencji. Nie dość, że się tak mówi, to jeszcze niektóre z nas pozwalają sobie to wmówić. Foucault nie staje się mniej zrozumiały kiedy czytamy go w szpilkach i ze szminką na ustach. A my nie stajemy się mniej atrakcyjne kiedy zamiast robić makijaż i zakładać szpilki siedzimy w szlafroku, czytając Foulcauta. Albo kieszonkowe wydanie kryminału za 6,99. Albo oglądając serial, czy robiąc cokolwiek innego, co sprawia nam przyjemność. Ostatecznie to my, nasze życie i nasza odwaga by wykorzystać je w pełni. Nawet w tak pozornie niewyszukanych kwestiach jak strój.
Super komentarz! Podpisuję się!
Masz całkowitą rację, Ewa! Dookoła tez mam kilka przykładów inteligentnych kobiet, które wręcz chelpia się tym, ze nie używają kremu pod oczy czy nie chodzą na zakupy, bo wola czytać książki. Mi niestety tez rodzice wkładali do głowy, ze nie powinna zajmować się wyglądem tylko uczyć. Moje urodowe zaległości zaczelam nadrabiac intensywnie w ciągu ostatnich dwóch lat.
A jest też tak, że właśnie wymaga się od inteligentnych kobiet, żeby świetnie wyglądały, ale o tym nie gadały. Efekt końcowy ma być spektakularny, ale ma wyjść tak, jak gdyby się samo zrobiło i nie trzeba było wkładać w to wysiłku… Bo tak jak piszesz to jest jakaś ujma na honorze dbać o wygląd i jeszcze nie wstydzić się o tym mówić.
Jeśli chodzi o mnie to ja nie mam problemów z fasonami, wiem co lubię i to wybieram. Ale z kolorami już jest większy problem, lubię kolory i w mojej szafie brakuje neutrali. Postanowiłam stworzyć swoją bazę. Wybrałam: biały, camel i granat. Do tego żółty i może jeszcze zielony. I tyle. Mam nadzieję, że wytrwam w postanowieniu. Więc oprócz odwagi, życz mi proszę Marysiu także wytrwałości:). pozdrawiam
Jaka piękna paleta. Od razu wyobraziłam sobie camelowy płaszcz, granatowe cygaretki i zielone szpilki. Albo żółtą sukienkę pod camelowym płaszczem. Albo zieloną pod granatowym… <3
Dziękuję:) . Jak miło, że ktoś podziela moje upodobania
Mario, „namietnie„ czytam Twojego bloga. Jest super. Dziekuje za analize i porady. Zakupy teraz to przyjemnosc. i oszczednosc. Zaczelam moj minimalizm od szafy. Teraz poszly w ruch meble, ksiazki , i wiele innych drobiazgow. Daje znajomym, potrzebujacym i do schroniska dla zwierzat. Sprawia mi to wszystko teraz mnostwo frajdy. Pozdrawiam z Niemiec.
Ja też dziękuję za informację zwrotną i też pozdrawiam serdecznie :)
Odniosę się szybko do pierwszego punktu. Wielu ludzi myli minimalizm z ograniczeniem sie do konkretnej liczby, do zmniejszenia stanu posiadania do minimum. Ja myślę trochę inaczej, mianowicie minimalna szafa to taka, która jest wolna od wszystkich rzeczy które sprawiają, ze źle się czujemy. Które do nas nie pasują. I poczucie, że nie MUSIMY mieć więcej.
załamana jestem… nie wiem już kim jestem- wiosna, jesień a może wiosna… wszystko po trochu widzę u siebie… i nawet nie wiem co do mnie pasuje, czy to co lubię, noszę jest odpowiednie?
uwielbiam czytać Twojego bloga ale już nic nie wiem
im więcej czytam, tym mniej wiem…
chyba potrzebuję pomocy :/
A ja Mario dziekuje za te wszystkie inspiracje, bo jestem jedna z wielu, ktore natchnelas do uprzatniecia garderoby i swiadomych zakupow. My juz mamy odwage :)
Paradoksalnie – ja miałam wszystko pięknie w głowie poukładane, dopóki nie zaczęłam czytać Twojego bloga :D Potem się wciągnęłam w analizę kolorystyczną, której po dziś dzień nie rozgryzłam i i nadal nie wiem, jakim jestem typem. Później były analizy stylu, manifesty i nawoływanie do konsekwencji. No i się pogubiłam, poczułam się jak w głębokim lesie, gdzie jest zbyt wiele pięknych drzew, żeby wybrać z nich tylko jedno ulubione.
Generalnie od paru tygodni myślę sobie nad zawartością swojej szafy, nad tym co mi się podoba i pogodziłam się z tym, że konsekwencji to tam raczej nie znajdę Zbyt wiele osób siedzi we mnie, żebym mogła się jednoznacznie określać i ograniczać.
Jedyne, czym poskutkował mój „minimalizm” to to, że zakupy przestały mnie cieszyć. Za dużo myślenia o tym, czy dana rzecz pasuje do reszty, czy jest zgodna z moim stylem, czy wpisze się w wybrany kanon, czy ma odpowiedni dla mnie odcień. Konsekwencją było to, że przestałam eksperymentować, bo bałam się nietrafionych zakupów. Chyba czas dać sobie spokój, na powrót zaufać swojej intuicji, popuścić hamulce i budować swoją garderobę pełną pięknych perełek, niekoniecznie zgodną ze stylem z podręcznika :-)
Bardzo ciekawie czytało mi się Twój komentarz, bo dla mnie to wszystko na odwrót było. To tylko świadczy o tym, że każdy ma inaczej i nie ma jednego określonego sposobu dla wszystkich. Ja to raczej zakupów wcześniej nie lubiłam, bo właśnie wychodziłam z samymi perełkami nie pasującymi do siebie i dalej nie miałam co na siebie włożyć, byłam na siebie zła. A analiza kolorystyczna i artykuły Marii o konsekwencji pomogły mi wyeliminować podczas zakupów masę rzeczy, co mi ułatwiło i skróciło zakupy : jesli jest coś co spełnia moje wymogi – biorę, i wiem że będę zadowolona , jesli nie to nie i nawet za siebie nie patrzę. I teraz bardziej lubię zakupy (choć chyba nigdy nie będą ulubiona czynnością :D ), bardziej mnie satysfakcjonują. Ale ja chyba sie lubię w ramy zamykać, bo inaczej czuję sie przytłoczona. Lubię szukać różnych wersji i nowych miksów w jednej kategorii i ją eksplorować, tak mi łatwiej i jakoś przestronniej w umyśle. :D
A może właśnie jest wspólny mianownik w Twojej garderobie wśród tych różnych rzeczy, którego jeszcze nie dostrzegłaś… na pewno masz unikatowy styl i nie ma co się w ramy ustalone przez innych zamykać :)
Mój styl jest mieszanką. I dopiero kiedy to sobie uświadomiłam i przestałam się na siłę wciskać w jakieś ramki, odzyskałam harmonię w chaosie :-D Lubię mieć w szafie dużo ubrań, w wielu fasonach i kolorach. Bo kolory to ja kocham wszystkie, nie dla mnie ograniczanie się do trzech. Owszem, miło jest mieć bazę, która nas uratuje przy ważnych okazjach od „nie mam co na siebie włożyć”. Ale to nie znaczy, że tylko takie podejście jest dobre.
dokładnie :) fajnie tak móc czuć harmonię w chaosie, ja nie potrafię :)
Mi też właśnie blog Marii pomógł, pokazała mi możliwości, podała rękę, pokazała ile jest pięknych kolorów, których ja nie dostrzegałam wcześniej, zainspirowała :)
pięknie to ujęłaś… to miałam na myśli pisząc o szukaniu, błądzeniu i szukaniu pomocy…
Ika, hmm… jeżeli odpowiada mi aktualna fryzura, to nie skusi mnie inny fryzjer :-*
Świetnie, że poruszyłaś temat minimalistycznej szafy i minimalistycznego stylu. Ja sama w pewnym momencie się trochę w tym pogubiłam… Na drogę minimalistycznej szafy weszłam z praktycznych powodów, często zmieniałam miejsce zamieszkania, a że w grę wchodziły różne miasta Europy, to jednak trudno było się przeprowadzać co roku z kilkoma pudłami sukienek, kolejnymi spódnic i bluzek ;). Przez jakiś czas mieszkałam w Paryżu i zachłysnęłam się tym paryskim stylem [raczej z książek niż z ulicy ;)] i kupiłam kilka klasycznych ubrań rodem z przewodnika Ines de la Fressange… Z jednej strony wszystko mi do siebie pasowało, paski do dżinsów, ołówkowa spódnica do swetra, czegoś mi jednak brakowało. Kiedyś na instagramie Rachel Khoo trafiłam na zdjęcie jej szafy, ubrań nie było dużo, za to w różnych kolorach i wzorach. I tego mi właśnie brakowało, moich ulubionych kwiatków, groszków. Teraz ubrań wciąż mam niewiele (kolejna przeprowadzka za pasem), są za to zdecydowanie bardziej różnorodne i bardziej odpowiadają mojemu stylowi. Jednak z analizą kolorystyczną wciąż jestem na bakier… Po wielu próbach wiem tyle, że fatalnie wyglądam w pomarańczowym ;)
Też tak mi się ostatnio pomyślało, że to intuicja jest ważniejsza w definiowaniu stylu niż stawianie, wytyczanie sobie granic. Jak niedawno Ci wspominałam, dopiero ksztaltuję swój styl i to prawda, dlatego że dopiero zaczynam nabierać świadomości co jest moje, a co nie, co do mnie pasuje, a co nie, bo zaczęłam się tym bawić i eksperymentować. To jest przedziwne uczucie, poprostu narzucam coś i czuję się w tym obco, nawet jak to jest w takiej estetyce minimalistycznej jak moja, mimo, że z boku mogłoby wyglądać na spójne z moim stylem, to nie, to nie jest moje i koniec.
Jeszcze miałam takie przemyślenie, co do analizy kolorystycznej. Ostatnio zakochałam się w fioletach i w srebrze, nie miałam wtedy okazji nałożyć na siebie takich kolorów, ale w wyobraźni widziałam je na sobie, a wspominałaś, że fiolety to jeden z kolorów dla stonowanego lata, tak samo jak srebro, także miłe zaskoczenie to było dla mnie.
Ciągle jest we mnie dużo nieświadomości, ale podświadomość dobrze mi podpowiada. Kiedyś tak nie miałam, jestem ciekawa, z czego to wynika, czy z tego, że ukierunkowałam się i mam konkretne upodobania w stylistyce wnętrz i przenoszę to na inne dziedziny.
Wybacz, za tą refleksję, ale ostatnio dużo wszystko analizuję i tak jakoś popłynełam.
Pozdrawiam Mario, bardzo fajny wpis, jak widać, pobudził znowu. Jeszcze raz wielkie dzięki za analizę :)
Na swoim przykładzie mogę tylko potwierdzić, że jest nierozerwalna więź między modą, a wystrojem wnętrz i pewnie każdą inną estetyczną dziedziną życia. Jestem pewna, że jest jakieś logiczne wyjaśnienie – to musi z czegoś wynikać. Nawet jak się budzisz rano i wpadasz na pomysł tego, co teraz będzie Twoim motywem przewodnim, z czegoś to na pewno wynika. Z jakichś obrazów, które się widziało, i to niekoniecznie ambitnych. Może jakiś głupi teledysk utkwił Ci w pamięci, został przez noc przemieniony w coś pasującego do Ciebie, a rano ujawnił się jako eureka :) Może.
No właśnie! Ja jestem na 4 roku projektowania wnętrz, także siedzę w temacie dość głęboko. Też tak mi się wydawało, że moda, architektura wnętrz i inne dziedziny artystyczne przenikają się, wszędzie kierujemy się kreatywnością, wyrażamy i przekazujemy siebie. Jeżeli chodzi o wnętrza moja stylistyka jest już silnie wykształcona. Widzę, że moje ruchy są konsekwentne, że jeden wynika z drugiego. Jednak jak już gdzieś wspominałam, modę zaniedbywałam bardzo długo. Przed studiami ubierałam się zupełnie inaczej, byl misz masz, ale już wtedy wiedziałam, że uwielbiam modę. Może teraz zrozumiesz skąd wynika to, że ciągle powtarzam, że kształtuję swój styl. Do mody wróciłam około 4 miesiące temu, zmiana mogłaby wydawać się gwałtowna, bo zmieniłam też drastycznie fryzurę. A tak naprawdę proces w głowie zachodził już od dawna, jedynie obudził się we mnie impuls, przejrzałam swoją szafę, wybrałam moje ulubione ubrania i chodziłam po lumpeksach. W tym samym momencie założyłam bloga, to też mnie zmotywowało. Bałam się wtedy tej decyzji, ale wynikała ona z potrzeby wewnętrznej i była silniejsza niż mój strach. Mój znajomy projektant, który zna moje wnętrza, jak zobaczył w jaki sposób zaczęłam się ubierać i to jaka jest stylistyka samych zdjęć (bo to też jest dla mnie bardzo ważne), powiedział, że gdybym ubierała się inaczej to nie byłabym sobą i to było dla mnie bardzo zaskakujące wtedy usłyszeć coś takiego, co mnie utwierdzało w tym co robię. Powoli zaczynam wszystko doceniać i mam nadzieję stawać się w tym coraz pewniejsza. Muszę również podziękować Tobie. Zaimponowałaś mi, uświadomiłaś sporo rzeczy i zmotywowałaś. Twój blog był od dawna moim ulubionym i myślę, że już takim pozostanie :)
Ruby, jaka Ty jesteś piękna!!!!!!!!!!!!!
Jeeej, kochana, dziękuję!!! Bardzo mi miło :))
Ja mam problem z tym ostatnim podpunktem. Niestety, gdy patrzę na ładne zestawy/stylizacje, to zawsze oceniam całościowo a werdykt wydaję zerojedynkowy: albo jestem na tak, albo jestem na nie. I nie przyjdzie mi do głowy, że nie o dosłowność chodzi, że mogę coś od siebie dorzucić (tylko co!) lub zmienić (tylko jak?).
W zasadzie takie podejście zero jedynkowe też ma swoje zalety. Tak jak to przedstawiłaś to zdecydowanie nie wydaje mi się to problemem :)
Cześć, Mario :)
Myślę, że Nadszedł Czas, by to wyznać: Twój blog zmienił moje podejście do zasadniczych kwestii. Jako osoba po trzydziestce pamiętam doskonale ten pierwszy szał na prywatne stylistki, analizy kolorystyczne według pór roku, przykładanie różnobarwnych apaszek do twarzy ofiary. Tudzież efekty, publikowane na łamach babskich pism jako: przed i: po. Przeważnie wychodziło to pociesznie. Przebrana w jakieś zupełnie nie pasujące do niej fatałaszki ofiara…to jest, obiekt tych stylizujących zabiegów miała spojrzenie konającego karpia. A ja spisałam ideę na straty.
Lata studenckie i późniejsze przechodziłam w kolorach, które zwyczajnie mi się podobały, nie przejmując się resztą. Czytaj: np. w czarnym albo we wściekłej magencie. Inna sprawa, że nosiłam się wtedy niemal jak gwiazda pop z lat 80., – fioletowe włosy, turkusowy cień na powiekach, te sprawy – zatem moja Letnia bladzizna nie rąbała po oczach jakoś nadmiernie.
Dzięki Tobie uświadomiłam sobie dwie rzeczy: 1) korzystne kolory to takie kolory, w których wygląda się jak milion baksów nawet bez grama tapety;
2) trzymanie się swojej palety nie oznacza nieuchronnych strat. Ukochaną czerń zawsze można umieścić z dala od twarzy, ewentualnie – spacyfikować ją wielkim, jasnym naszyjnikiem. I już nie prezentujemy się niczym śmierć na chorągwi.
Poza tym, pomogłaś mi rozwiązać problem ze stylem zupełnie niezwiązany, mianowicie: zakupoholizm. Miałam kilkaset ciuchów, przelewających się w trzewiach trzydzwiowego szafska niczym jakiś Lewiatan – i wciąż mało co do włożenia na grzbiet. Większość z tych nabywanych beztrosko skarbów…po prostu mi nie leżała. Połączyć tego też nie było jak. Z jednej strony ukochane gotyckie mroki i koronki, z drugiej – moja garderoba do pracy, utrzymana w stylu Jean Holloway (lubiłam styl sekretarki retro, nim pojawił się szał na tę babkę). Z trzeciej – bezpretensjonalna odzież weekendowa: głównie proste, nowoczesne rzeczy w bezkonfliktowych pastelach. Bądź tu mądry.
Odkąd Cię czytuję, Mario – wyniosłam z domu z siedem wypchanych toreb z ubraniami. Kilka trafiło na wymianę (z której zresztą nic sobie nie przyniosłam), kilka do mamy, kilka na śmietnik. jestem na ostatniej prostej. W szafie zostały niemal wyłącznie rzeczy z mojej palety. (no i czerń.) A raczej – z dwóch sąsiadujących ze sobą palet, bo nie mogę się zdecydować, czy jestem chłodnym czy stonowanym latem.
Miałam w szafie WSZYSTKIE możliwe kolory. Poza różem Barbie oraz tzw. sraczkowatym. :D
Teraz wygląda to tak:
bazy:
mleczna/kremowa biel, świetlista szarość, grafit, ciemny taupe, czerń (ale niewiele jej, oj. Została Przetrzebiona);
czerwienie – głębokie bordo, malinowy;
niebieskości/zielenie – ciemny morski, ciemny nasycony turkus, błękit dżinsu (ciemnego i jasnego), periwinkle (taki błękit z wyraźnym fioletowym podtekstem), jasny miętowy złamany niebieskim (nie ten zielonkawy miętowy, tylko ten błękitnawy miętowy.)
róże: nude z nutą brzoskwini. Czy też, jak go nazwałaś, szampański.
Okazjonalnie: blady wrzosowy. Mam dosłownie ze trzy rzeczy w tym odcieniu.
To tyle.
Nie kupię już ciucha, urzeczona li i jedynie jego Niepowtarzalnym Kolorem. Bo i na co mi taki rodzynek, nie pasujący dosłownie do niczego?
To wszystko twoja zasługa, Mario. :)
Bardzo mi miło to wszystko czytać. Odważna, stylowa i ukierunkowana NINA :)
Pamiętam, że jak oglądałam te wszystkie programy o metamorfozach to najpierw byłam oczywiście zachwycona, ale zawsze, ale to zawsze zadawałam sobie pytanie o sens tej stylizacji „po” w której fryzura jest zrobiona na termolokach, z tapirem, lokówką, lakierem i fryzjerem. Przecie to je nie do odtworzenia w realu :)
PS. „Śmierć na chorągwi” skąd Ty to bierzesz, hehe :)
Od babci. Twarda z niej kobita i skarbnica dosadnych wyrażeń. :)
Ano. fryzura, do której potrzeba mistrza fryzjerskiego. Makijaż, którego osoba nie obdarzona talentem plastycznym nie odtworzy, choćby pękła. Nie wspominając już o takim drobiazgu, że z osobniczki namiętnie lubiącej dresik i adidaski nieodmiennie lepiono jakąś Alexis w koronkach, taftach i cekinach. Bez sensu, no. :D
Mario, podoba mi się Twoje podejście do wielu spraw.
Jeśli będziesz szukać jakiegoś wyrośniętego dziecka do adopcji to się zgłaszam :)
Wzruszyłam się, mąż się nie zgadza :(
Wiem,wiem… Za wcześnie na drugie dziecko. Daj mu trochę czasu ;)
Ja też zanim znalazłam Twojego bloga ubierałam wszystkie kolory jakie lubię, a lubię wszystkie kolory i odcienie z wyjątkiem jaskrawej karminowej czerwieni. Mam po prostu pierdolca na punkcie kolorów Tak więc w mojej szafie gościły zarówno kolory lata, jak pastele, szarości, zgaszone niebieskości, kolory zimy intensywne i chłodne, niektóre kolory wiosny i 0 kolorów jesieni, które też lubię, no ale ich nie było. Kolorów jesieni nie było, bo poddałam się presji, że są „brzydkie”. Większość Polaków uważa kolory jesieni za nietwarzowe (może dlatego że większość Polaków to lata). W połowie zeszłego roku skorzystałam z analizy kolorystycznej, z której jestem bardzo zadowolona. Okazało sie że jestem jesienią :). Ta wiedza mnie uwolniła i pozwoliła zredukować paletę do moich odcieni. Takie ograniczenie było mi potrzebne. Teraz nadal noszę wszystkie kolory, ale w moich odcieniach.
Fasony – z tym nie miałam problemów
Styl- słucham swojego wnętrza i czytam Twojego bloga
Wszystko zależy od tego, co komu w duszy gra…Ja akurat podpisuję się pod punktem 1i 2..dla mnie minimalistyczna szafa równa się minimalistyczny styl, co więcej lubię definiować to słowami. Mam biały dom wkończony bielonym drewnem i czarno-białą garderobę (w większości czarną). Nie, nie uległam modzie na minimalizm, on był we mnie od zawsze. Jestem introwertyczką i nie znoszę nadmiaru, czegokolwiek by on nie dotyczył, czy to koloru, formy , kontaktów, zapachów….Od nadmiaru boli mnie głowa, dosłownie….(cierpię na migreny).Ja swój styl definiuję jako umiar , lubię monochromatyzm, czystość formy, uwielbiam czyste zapachy, nie potrzebuję koloru wokół siebie. Z analizy kolorystycznej wynika , że jestem clear winter, ale w moim przypadku kolory odpadają, dla siebie biorę tylko czystość (biel) i wyrazistość (czerń). Mam takie prywatne określenie „powrót do domu” dla mnie łączy się ono ze spokojem odnalezienia tego co prawdziwe i co stanowi kwintesencję nas samych. Odnalezienie swojego stylu w ubiorze też jest jak „powrót do domu”, przynosi spokój…Ale to oczywiście wymaga odwagi, o której pisze Maria, odwagi zapytania kim jestem.
PS.Właśnie jestem z rodziną na nartach , wokół biało, czysto i mroźnie , dla mnie raj….Pozdrawiam
D. to akurat mamy podobnie. Bo ja też wyrzekłam się koloru w imię relaksu i wolności. Chciałam tylko uświadomić, że biel może się r ównać minimalizmowi, ale nie musi. Tymczasem wszystko na około mówi, że minimalizm to biel :)
Ja miałam tak samo, kilkaset ciuchów niepasujących do niczego. Ostatnio nosiłam szarości, bo ładne, neutralne, MODNE i stale słyszałam od ludzi pytania o zdrowie i obawy że dzisiaj muszę być wyjątkowo zmęczona (codziennie!) i uwagi, że za chuda (to akurat prawda, ale mogliby się opanować z tą szczerością). Nie wiedziałam o co biega, bo skoro zdrowa, wyspana i umalowana wyglądam jak śmierć na chorągwi, to co mogę zrobić? Myślałam, że taka już moja (anty)uroda.Twój blog Mario dał mi nadzieję. Nie jestem pewna swojego typu kolorystycznego, ja w świetle dziennym nie widzę w sobie ani ciepła, ani świeżości ale podejrzewam wiosnę (wyraźnie zielone żyły) i w kolorach wiosny, które włożyłam na próbę ludzie zaczęli mi mówić, że zdrowo wyglądam, że młodo, że nareszcie wypoczęta (uff:) A już najlepszy efekt był kiedy włożyłam obrzydliwie różową bluzę, jakby kto do barbie dodał żółtego. Okazało się że w tym kolorze przy twarzy nie musze się nawet malować, a przy szarościach mogłam kilo tapety nałożyć i nic. Zwłaszcza, że nakładałam zimną kolorówkę. Teraz w ciepłej ludzie mówią mi, że ładnie przytyłam :), choć niestety nic w tej kwestii nie drgnęło. Okazało się, że najlepiej mi w kolorach których nie znosiłam dotąd, w koralowych, zażółconym różu i sraczkowatych. I kiedy jestem obwieszona złotem. Sama też w końcu zaczęłam widzieć różnicę. Te babcine kolory paradoksalnie mnie odmładzają. Zdrowy rozsądek podpowiada mi, żebym jednak przemyślała swoje upodobania, zwłaszcza, że u Ciebie zobaczyłam ciepłe barwy w innym wymiarze, w pięknych stylizacjach, ciepłe ale szlachetne, co w dotychczasowej ignorancji wydawało mi się sprzeczne. Na pewno nie można być niewolnikiem analizy kolorystycznej ale w moim przypadku zdziałała ona cuda. Jestem bardzo wdzięczna, że dzięki Tobie zdążyłam odkryć jeszcze przed 40-stką, że mogę wyglądać korzystniej bez dużego wysiłku i operacji plastycznych:)
Pierwszy raz komentuję i wyrażam swój żal, że nie startujesz do Bloga Roku.
Marrus, to ciesz się, że ciepłe i energiczne kolory pasują, bo właśnie stosunkowo mało jest takich ludzi (z moich obserwacji). Ojojoj, z blogiem to ja się nigdzie nie będę pchała do żadnego porównywania, hehe :)
Skoro nie, to pozostaje Ci napisać książkę…
W grudniu zobaczyłam swój wymarzony sweter. No prawie, bo zupełnie nie w moim kolorze – mocno pastelowy, wręcz mleczny róż. Ale oprócz tego był taki jaki chciałam – gruby, ale miękki i lekki, świetny skład, fason i nawet miał szerokie ściągacze na dole rękawów :)
Nie kupiłam, bo kolor nie taki jak trzeba. Ale wysłałam zdjęcie siostrze. Wyobraź sobie, że kupiła mi pod choinkę ten właśnie sweterek. I wiesz co? Może to nie mój kolor, ale to ostatnio mój ulubiony sweter :)
Za szybko mi się opublikowało :)
Co do minimalizmu (kolorystycznego) to podoba mi się na kimś. Sama ubrana od stóp do głów w szarości czy czerni czuję się źle. Kocham kolory :) Gdybym mogła każdą część garderoby miałabym w innym kolorze :) Za to nie lubię wzorów i biżuterii. Więc może nie jest ze mną tak źle. Podobnie mam jeśli chodzi o wystrój wnętrz. Bardzo podobają mi się stonowane, jasne mieszkania. I nawet miałam takie przez krótka chwilę. Ale nie czułam się w nim dobrze. Wydawało mi się takie zimne. Po remoncie zaszalałam z kolorami (pomarańcz, czerwień, turkus, biel) i w końcu we własnym mieszkaniu czuję się dobrze. Znajomi na początku kręcili nosami (wielbiciele skandynawskiego stylu). Ale ostatnio koleżanka dziwiła się jak to możliwe, że w naszym mieszkaniu zawsze jest tak słonecznie i jasno :)
Suuuper, a ja z kolei lubię oglądać kolorowe mieszkanka, ale wiem, że sama bym się w takim czuła przytłoczona po pewnym czasie. Tak właśnie miałam z szafą, kolory są świetne, ale już naprawdę musiałam się odciąć, bo szło zwariować – co chwila nowe zauroczenie.
Świetny post, świetny blog. Nie będę oryginalna, ale to prawda: bardzo mi pomogłaś i zainspirowałaś swoimi tekstami. Bloga odkryłam niedawno, przeczytałam od deski do deski jednym tchem, niektóre posty po dwa razy :) Masz dar, pisz dalej!
Ja też Ci bardzo dziękuję bo od kilku miesięcy zrobił się w mojej głowie porządek (niesamowite jak kilka blogów potrafi zmienić sposób myślenia i życia). Wiem, kim jestem, znaczy no stonowanym latem. Moje włosy wróciły do koloru naturalnego, w którym moja buzia rozkwita. Mam w szafie kilka rzeczy, które wprost pasują idealnie do mojego typu kolorystycznego. Mam mało ciuchów, funkcjonalnych. Metodą prób i błędów kupuję tańsze rzeczy, bo potem nie szkoda mi, jak jednak mi coś nie odpowiada. A jak odpowiada, to szukam „lepszej sieciówki” i kupuję droższe, byleby było trwalsze. Nawet nie wiedziałam, zanim Cię nie poznałam, że sentymalnie trzymam się rzeczy, które tworzą moją bazę. Wiem, tak samo jak Nina, że czarny to jest bardzo kiepski kolor przy buzi, ale kocham tą jedną, jedyną bluzkę, którą kupiłam, o notabene, w Butiku za 39 zł 3 lata temu, a dalej wygląda jak nowa, zawsze mogę ją włożyć, jak nie wiem, co ubrać i pasuje dosłownie do wszystkiego. Najbardziej się cieszę z Twoich serii : Uniwersalnej Metody Bycia Stylowym, Uniformy, Jak stworzyć bazę do swojego kolorystycznego typu, Jaki jest Twój odcień koloru. :) Dlatego jak tylko, o ile tak będzie, wyjdzie Twoja książka będę ją kupować każdej dziewczynie na jakąś okazję :)
Bardzo chciałabym też oglądać więcej Twoich stylizacji z działu JA / Mój styl :) Strasznie miło się Ciebie ogląda! Buziakuje.
Aha! I bardzo tez podoba mi się biel w domu. Dlatego moja kuchnia i sypialnia będzie w stylu, nazwanym przeze mnie, „raw”. Biel i takie stare drewno, było jakieś zdjęcie u Soie kuchni i mi się bardzo spodobało to połączenie. :)
Aaa, wiem – biel i ciemny brąz mi się akurat podoba. A w kuchni mam biel plus szarość bez drewna akurat. Ale masz sprytnie ogarnięty temat zakupów :)
Mario, ty jesteś naprawdę dobry człowiek! To że skierowałaś na dobre tory poszukiwań własnego stylu mnie (i masę innych osób tu komentujących, z którymi czuję duchową więź) – to jedno. Ale to że nakierowujesz na zmianę myślenia o życiu w ogóle – to drugie. I za obie te rzeczy jestem ci bardzo wdzięczna :) Bo hasło „Odwagi” staram się wcielać do życia nie tylko przy wyborze garderoby. Tak samo jak zalecenie o niewtłaczaniu się w istniejące ramy i style życia, tak jak samo jak zachętę do zaufania swojej intuicji a nie tylko utartym schematom i radom innych. Wyszło trochę patetycznie, ale tak czuję ;) Bardzo chciałabym kiedyś poznać Cię osobiście, Mario!
o! takie spotkanie z czytelniczkami to byłoby coś :-) dzięki Tobie Mario, odkryłam kilka ciekawych blogów czytelniczek, ponadto łapię się na tym (teraz już czerwienieję jak ten burak) że chciałabym poznać osobiście niektóre z nich,
choć czasem czytając komentarze mam też ochotę napisać, że to nie jest przecież szkolenie e-learning, które tak uwielbia mój pracodawca, nikt nas nie będzie egzaminował, ani też egzekwował stosowania, decyzja należy do nas, można ze wskazówek czerpać do woli, można, przymusu nie ma,
z dumą donoszę, że z coraz większą łatwością poskramiam swe żądze zakupowe-ubraniowe, łasuchy mogą znać pewną prawidłowość-po około 2 tygodniach od odstawienia słodyczy, one już tak nie kuszą, odnajduję tu pewną analogię, czasu trzeba znacznie więcej :-D
pamiętam świetny post dotyczący inspiracji-z dojrzałą panią w rozkloszowanej spódnicy, lubię do niego wracać
OOoo, dobry to zdecydowanie moje ulubione słowo, dziękuję. Bardzo mi miło.
Czytając te wszystkie komentarze postanowiłam, ze ja też opiszę moją przygodę z Twoim blogiem ;-) Bloga odkryłam kilka miesięcy temu i zaczęłam sie wczytywać głównie w wątki dotyczące analizy kolorystycznej. Na początek to było dla mnie najważniejsze. Wyszło, ze jestem jesienią, nie potrafię odnaleź swojego podtypu, ale jestem jesienią. Na początek pozbyłam się z szafy (w moim przypadku pozbycie się oznacza rozdanie siostrom) chustek i szalików w kolorach, które blisko twarzy powodowały, ze wyglądałam staro- czyli wszystkie zimne barwy. Pózniej zaczęłam tworzyć sobie swoją własną bazę kolorystyczna rozdająć T-shirty, bluzki w niepasujących kolorach siostrom. W szafie zostały mi ubrania granatowe, ciepłe czerwienie (kasztanowy też ) i szare sweterki …. Nie byłam przekonana czy granatowy pasuje do jesieni, czy taki docień szarego jest mój, ale postanowiłam się nie dac zwariować.
Później zaczęłam czytac posty o tworzeniu własnego stylu, o tym , że należy być konsekwentym przy wyborach , o tym, że należy sie trzymać jednego kierunku, który dla innych będzie rozpoznawalny jako nasz własny. Myślałam : nie ma mowy, tyle jest możliwości, dlaczego mam rezygnować z kwiatków, wzorów, rozkloszowanych spódnic, sukienek, futrzaków i innych cudów tak zwanych „must have” zmieniających się co sezon. Myślałam jestem szczupła taka rozkloszowa sukienka pasuje do mnie, ta bluzka z baskinką w kwiatki o ciepłych kolorach też jest dobra dla mojej figury…. W lecie nie ubrałam ani jednej z tych rzeczy, słodkie dziewczęce sukienki i bluzki nie pasują do mnie i już. To nie jest mój styl. Dla mnie są szorty, koszule i mokasyny…. Dokładnie wiem co jest dla mnie dobre i Mario, miałaś rację. Trzeba się trzymać jednego kierunku i nie ma sensu co sezon wypróbowywać czegoś nowego żeby być „trendy”.
Egzamin z zawartości szafy zdałam na wakacjach. Zapakowałam bardzo mało rzeczy, a w różny czas spędzaliśmy czas: od pieszych wedrówek w 12 st.Celciusza przez niedzielne posiadówki w pubach i spacery po miescie w 25 st. Ale miałam idealnie zapakowaną walizkę, każda góra pasowała do każdego dołu, kiedy było chłodniej ubierałam sie warstwowo. We wszytkich ciuchach czułam się komfortowo bo idelanie do mnie pasowały, niezależnie czy spacerowałam po lesie w Szwajcarii Czeskiej czy siedziałam ze znajomymi w ogódku na Kazimierzu.
Za to wszystko dziękuje Mario, bo to Ty mnie zainspirowałaś do zmian w szafie, a dzieki temu wiele rzeczy stało się prostszych. Pozdrawiam ;-)
Bardzo bardzo Ci zazdroszczę tej weryfikacji na wakacjach. :D Może niedługo uda mi się być tez przygotowaną na każdą sytuację latem. :D
Właściwie to sama byłam zaskoczona jak to naturalnie wyszło. W dobrze zorganizowanej szafie nie ma szansy na pomyłkę. Trzymam kciuki żeby zadziałało u Ciebie ;-) ;-)
A ja to w sumie tylko raz się w życiu pakowałam na wakacje i wyszło fatalnie. Wszystko wzięłam. Ale to było dawno i już się nigdy nie powtórzy. Jestem bardzo szczęśliwa, że znalazłaś spokój.
Dziękuję, przyda się! :)
*w różny sposób
Co do analizy kolorystycznej… Jakim jestem typem, dowiedziałam się gdy karmiłam piersią moje dziecko i porównałam nas obie. Moja córcia jest wiosną. Ma ciepłą tonację skóry, niebieskie oczka i zaczynaj się pojawiać złote refleksy we włosach. Ja, na jej tle jestem różowo niebieska blada… szok… Jestem latem… stonowanym… podświadomie od dawna to wiedziałam… co nie znaczy że mi się to podoba… hmmm
Ja mam tak jak porownuje się ze swoim chłopakiem. Ja jestem przy nim jeszcze bardziej zolta (czysta zima), a on przy mnie różowy (stonowane lato).
O rety jakie metody! Zaraz zbudzę Zośkę :)
Ależ mnie tu dawno nie było. To znaczy nie było mnie słowem, bo czytam Cię nieustannie. Wśród blogowej intelektualnej mielizny Twoja strona jest niczym rajska wyspa. Uwielbiam tu wracać i czytać i czytać…
Poprzedni rok mogę uznać za w 100% udany pod względem ubraniowym i jest w tym Twoja ogromna zasługa. Nie dałam się ciemnej i szarej zimie, dziarsko paraduję w błękitnych i miętowych sweterkach oraz w brzoskwiniowym płaszczu. I od tak dawna nie kupiłam nic ubraniowego! Na dobrą sprawę do sklepu wychodzę ostatnio tylko po jedzenie i artykuły higieniczne typu szampon, mydło itp. To niesamowite, ile wolności daje takie podejście, oby udało mi się to kontynuować w tym roku.
Pozdrawiam serdecznie!
Pewnie kto czyta Twój komentarz to zazdrości :)
ja na pewno :) I marzę, żeby przeczytać coś jeszczze od Evette :)
Miałam podobnie:) nieznana mi wcześniej osoba stwierdziła, że pigmentacyjnie moja malutka córeczka jest do mnie podobna:) Jednak dało mi to do myślenia tylko dlatego, że uwrażliwiona przez Marię, byłam na ścieżce poszukiwań dobrych dla mnie kolorów. Teraz, również dzięki Niej, więcej myślę o fasonach. Szalenie lubię czytać tego bloga i stale poszukuje.
Mario! zachęcam do wzięcia udziału w konkursie na bloga roku, zasługujesz na wygraną!
Nieeee, ja nie mogę wejść tam gdzie są jakieś porównania… Ale dziękuję :)
Szkoda, też bym głosowała:(
Mario jak pierwszy raz zajrzałam do Ciebie, byłam przekonana o braku spójności mojego stylu, właśnie przez to, że zupełnie nie umiałam go zdefiniować, zaszufladkować. Dodałaś mi bardzo dużo pewności siebie, kiedy napisałaś mi, że dostrzegasz jednak jakąś spójność, powtarzalność elementów. Nawet nie wiesz, ile radości sprawiły mi wtedy Twoje słowa.
Niby zawsze wiedziałam, czy coś mi się podoba czy nie i kierowałam się własnym gustem, ale nie sądziłam, że jest w tym jakaś logika.
Teraz sama dostrzegam, że mimo pewnego eklektyzmu w moich ubraniowych wyborach, to jest coś co mogę nazwać swoim stylem. Jest to miks, ale mój własny, prywatny:).
I za to Ci bardzo dziękuję:).
Aaa, zapomniałam Ci napisać, że znalazłam Twojego sobowtóra –> amerykańską projektantkę biżuterii, żonę Spidermana – Jennifer Meyer. Zobacz tutaj.
:) Podobieństwo jest faktycznie, szczególnie w linii ust.. Choć dla mnie jest zaskakujące, że bardziej widzę w niej moją starszą siostrę ( a ponoć z siostrą zupełnie nie jesteśmy podobne). A patrzę na zdjęcia Jennifer i widzę i siebie i Kasię:).
Hmm.. z tą analizą kolorystycznie to różnie bywa i jest ona całkiem przewrotna. Według Twojego opisu jestem typową stonowaną jesienią. NIgdy nie lubiłam krzykliwych kolorów, zawsze wybierałam „ziemiową kolorystykę” i uwielbiam czerń. Teoretycznie ubieranie sie od stóp do głow na czarno, bez kropli lżejszego koloru nie jest najlepszym wyjściem, ale.. To zależy co chcemy osiągnąć. :) Lubię jak czerń podkreśla moją jasną skórę, rudawe refleksy, szarozielone oczy. W takim wydaniu czuję się komfortowo i bezpiecznie/
Ja się cały czas uczę stylu, wprowadzania rozsądnych zmian w jego budowaniu. Jednak bywają dni kiedy patrzę na szafę i wydaje mi się że nie ma tam nic wartego uwagi. Mimo dobrych gatunkowo rzeczy, ładnie skrojonych. Innym razem mimo wrażenia przed wyjściem, że ubrałam się super, idealnie pod mój typ urody (a jaki on jest – mam co do tego pewien dylemat) wychodząc na miasto odczucie ulega gwałtownej zmianie.
Oczywiście staram się zakupy planować rozsądnie. Nie rzucać się bezmyślnie na wyprzedaże. Jak szukam paska do spodni to się skupiam na pasku a nie na spodniach. Usiłuję dopasowywać stroje, kroje do mojej figury. Może nie będę oryginalna w tym co powiem, ale dążę do klasyki ( beże, brązy, popiele, szarości, czerń, obowiązkowo biel). I tak w kolorystyce jak i formie. Unikam przedobrzonych ubrań, przekombinowanych, falbanek, nadruków, napisów na bluzach, nadmiaru kiczowatej wszechobecnej metalowej & plastikowej biżuterii.
Mimo tego wszystkiego będąc w miejscu zatłoczonym, często zauważam dziewczynę ubraną wręcz fantastycznie. Odbiera mi mowę. Tak że się patrzę jak dziecko na słodycze. Podziwiam wtedy jej dobór dodatków, całokształt i biję się w myślach. Dlaczego ja na to nie wpadłam?
heh, mam to samo. Niżej próbowałam to napisać w komentarzu, ale Ty to o wiele ładniej ujęłaś. Często mimo założenia ubrań „moich”, ładnych i dobrych jakościowo czuję się jak szara mysz.
Być może ma to związek z tym, że kupując nowy , fajny ciuch lub próbując nowy zestaw , przez moment ulegamy iluzji, że w tym nowym ciuchu , zapachu, samochodzie staniemy się kimś innym (lepszym , ciekawszym, pewniejszym siebie). Ja już to przepracowałam, nie da się ukryć, że D. to zawsze D. tyle, że w nowym płaszczu , swetrze , samochodzie, …ale zawsze D. Samej siebie się nie przeskoczy, ale z drugiej strony bycie najlepszą wersją nas samych to i tak mega sukces.
D., u mnie wiąże się to raczej z (nadal!)porównywaniem się do innych. Wiem, że najlepsze są dla mnie niepozorne, gładkie, proste ubrania, minimalny makijaż i bardzo naturalna fryzura – to jestem ja. A potem patrzę sobie na takie czy inne Panie i zastanawiam się czy na pewno dobrze wybrałam, że może jakbym dodała to, czy zadbała o tamto, to wyglądałabym „wystrzałowiej”. Gdzieś podświadomie chciałabym widzieć coś w rodzaju podziwu w oczach innych, choć wiem że to złe.
No to powiem Ci, że ja właśnie wyłapuję w tłumie takie kobiety w prostych , gładkich, „niepozornych” ubraniach doskonałej jakości (już się zorientowałam , że Twoim przypadku chodzi wyłącznie o drogie ubrania), podejrzewam, że moją uwagę przyciągnęłabyś natychmiast. Dla mnie to jest wyznacznikiem klasy, że ma się możliwie mało, za to wszystko musi być prima sort…to jest pewnie kwestia charakteru, pisałam o tym wcześniej. Jak to mówią muzycy, nie wszyscy muszą grać pop, który z natury podoba się tłumom. Jazzmeni grają dla wybrańców. Swoją drogą, mam wrażenie, że największy podziw budzimy wtedy, kiedy nam na tym przestaje aż tak bardzo zależeć.
właśnie ten „prima sort” jest moją bolączką, ciągle jakbym goniła króliczka,niedościgniony ideał. Zawsze ktoś inny wydaje się być bardziej dopracowany itd. , wiesz o co mi chodzi – nienaganny krój, perfekcyjne szycie, idealny materiał..
A z tymi „moimi” drogimi ciuchami to mnie zaskoczyłaś :-)
Wydaje mi się, że ubranie samo w sobie jest tylko taką bazą, zwłaszcza jeśli nosi się rzeczy bardzo proste, ten wystrzałowy look, o ktorym pisałaś, można sobie zapewnić świetną fryzurą i butami, ja w każdym razie tak mam, że najważniejsze dla mnie są zawsze buty i włosy…w pięknych butach zawsze jest pięknie .
Kurcze dziewczyny, ja mam na odwrót: wolę nosić byle jakie spodnie i trampki a ładne rzeczy wiszą w szafie bo mi ich szkoda nosić:(
Kupuję a potem tylko okazjonalnie zakładam: jak chcę naprawdę fajnie wyglądać. Chyba ze mną coś nie tak?
Znaczy masz odpowiednie ciuchy w szafie i możesz na co dzień wyglądać naprawdę fajnie. Czeka Cię tylko zmiana myślenia o codziennym wizerunku, bez budowania na nowo szafy :)
Cicha Woda dzięki!
Muszę się przełamać i przestać mieć wyrzuty sumienia dlatego, że ładnie wyglądam albo że nie zasługuję na spojrzenia pełne aprobaty :)
Może zacznij od drobnego eksperymentu. Wiesz, taki tydzień ,gdzie codziennie ubierasz fajne ciuchy bez wyrzutów sumienia ;)
Jak podejdziesz do tego zadaniowo to będzie łatwiej, a może się będziesz super przy tym bawić obserwując otoczenie i zbierając komplementy. Powodzenia! :)
Mam dokładnie ten sam problem :D I nadal z nim walczę, ale i tak świadomie kilka ciuchów chcę zostawić na okazje – po prostu zbyt znoszone nie będą takie ładne :D
Jeśli chodzi o styl to noszę się podobnie do aktorki Niny Dobrev. Czyli najczęściej kurtka ze skóry (niebieska, czarna, camelowa) dżinsy, jakiś sweter / top i botki / trampki /sandały/szpilki. Latem to krótkie sukienki i sandały. Kolory raczej wyraźne. Jest to dżins taki piękny blue, sprany dżins ,mój ulubiony off white, dużo niebieskiego we wszystkich odcieniach (najbardziej baby blue, mięta), trochę czerwieni, szarości i beże ( chłodne camelowe ).
Ja się generalnie zastanawiam jakim typem jestem. Moja uroda to połączenie Jennifer Connelly z Angeliną Jolie. Twarz owalna z tego co pisałaś, grafitowe czy też czarne brwi, czarne rzęsy, kolor oczu ni to zielony ni miodowy. Ale nie piwny. Z czarną obwódką. W każdym razie bardzo wyraziste oczy. Pełne usta w odcieniu chłodnej maliny, twarz w kolorze jasnym, różowym ( policzki). W mroźne dni robi się fioletowo sina. Naturalny kolor włosów to jakby średni brąz, mysi brąz, brąz. Doskonale wyglądam w czerni, bieli, szarościach, ostrej czerwieni, intensywnym niebieskim, granatowym. Zakładając kiedyś w sklepie żarówiastą żółtą bluzę moja twarz wizualnie zrobiła się sina (!!!).
Dodam jeszcze iż chcąc nosić beże, camele, wszelkie inne odcienie brązów, które mi się tak podobają i które kocham; muszę wykonać makijaż w innej kolorystyce by twarz nie wyglądała na ziemistą. Jak miałam ombre w odcieniu słomianego blondu wyglądałam źle….bardzo źle….Pastele też mi specjalnie nie służą, chyba że kolor miętowy, baby blue, czy jasny turkus. I ciemna, soczysta, butelkowa, oliwkowa zieleń sprawia, że wyglądam jak chora.
Czy to wszystko znaczy że jestem typem zimy? Czy może zimy z domieszką jesieni/wiosny (niezdecydowany kolor oczu, włosów) ?
mistrzostwem jest ostatnie zdanie.
U mnie jest tak – analiza pozwoliła mi przestać miotać się od sasa do sasa kolorystycznego. Ze spokojem wybrałam 3-4 kolory i do innych mnie nie ciągnie. Dawniej ciągle (z powodu niepewności i siebie i wyborów) nie potrafiłam zbudować spójnej kolorystycznie garderoby, a nawet gorzej, nie zdawałam sobie sprawy że takie coś istnieje i tak bardzo ułatwia życie. Z fasonami problemu nie mam, bo tu twardo wiem co lubię.
Trochę pod górę było z dookreśleniem stylu, bo jako zakompleksiony człowiek co rusz znajdowałam sobie jakiś wzorzec do naśladowania, aż przestałam wiedzieć i czuć co jest moje a co cudze.
Teraz właściwie został mi jeden problem – perfekcjonizm. Nie umiem sobie powiedzieć że coś jest wystarczająco dobre, że wyglądam, czy też osiągnęłam szafę wystarczająco satysfakcjonującą. Wciąż oglądając swój zbiór inspiracji czuję się jak ubogi krewny, czuję że nie osiągnęłam jeszcze tego co widzę na zdjęciach – jednocześnie konsekwencji, naturalności i bawienia się ciuchem.
Mario! Skarbie nasz narodowy! :) Bardzo Ci dziękuję za Twoje pisanie, gdyż albowiem stało się dla mnie źródłem poważnych inspiracji, i równie poważnego przejścia przez gryzienie paznokci i wpadanie w kompleksy – ale wszystko ze szczęśliwym zakończeniem :D
Przede wszystkim – zaczęłam się zastanawiać nad zakupami – i nad tym, czy dana rzecz jest mi naprawdę potrzeba, a jeśli jest zbytkiem – to czy jest to coś tak wspaniałego, bez czego życie me straci kolory (a przynajmniej, że wraz z posiadaniem tegoż ciucha zyska jakiś nowy blask). Dzięki czemu uchowałam się przed mnóstwem pierdoł, które zalegałyby najgłębsze czeluście pudła na dnie szafy – a tak, to w pudle mieści się śpiwór, który ma tam swój dom. Zanim kupię, 3 razy pomyślę, czy to coś pasuje mi do reszty składu, czy mam na to pomysł, czy nie mam czegoś identycznego a jeśli mam, to czy przyda się kolejne. Szafa odrobinę mniej przypomina skład rzeczy znalezionych każda w innej parafii.
Żeby nie było zbyt cukierkowo – a i owszem, zdarzały się wpadki. W rodzaju Rzeczy, które bardzo przypominały te, które chciałabym posiadać -ale nimi nie były, jakieś takie… nieteges się okazywały – plus taki, że odcyfrowawszy, czego do ideału brakuje, prawdopodobnie nie kupię kolejnego bubla. Dobrze, że w grzebuliunach kupuję, to chociaż strat materialnych niewiele, a i kosz PCK zasilony :D Przeżyłam też załamanie, że nie jestem minimalistką, przynajmniej w kwestii stylu – zachwycałam się czystą formą ubrań, ich nieskazitelnym kolorem, brakiem nadmiaru – i próbując zaadoptować to do siebie, stwierdziłam na żywej tkance, że ni ch…oroby. I uznałam – że trudno, życie bez kolorowych apaszek jest nic nie warte, w ogóle bez apaszki strój się nie liczy, a trochę kwiatków jeszcze nikomu nie zaszkodziło :) Martwi mnie nieco, że nie chce mi się przyglądać i analizować, w których kolorach jest mi najlepiej i dlatego zapewne dotąd nie odkryłam, jakim typem jestem – oprócz jasnych wiosen i lata oraz bodaj czystej zimy podejrzewałam dosłownie każdą opcję:D Moje kolory są raczej uniwersalne – sporo granatu, bordo, szarości, lubię rzeczy w paski granatowo lub czarno-białe – czyli dość nijakie i niecharakterystyczne dla jakiejś pory zestawy. Pokusiłam się o sprecyzowanie słowami tego, co mi odpowiada – i wyszło mi, że po pierwsze WYGODA. To jest kluczowe i nie ulega żadnym zmianom – żadnych obcasów, wąskich spódniczek, obcisłych sukienek; po drugie – jeśli się da, żeby było wygodnie i choć trochę kobieco – albo dziewczęco raczej- to już jest nieźle; po trzecie – jeśli od czasu do czasu pojawi się jakich odjechany akcent – czuję się cudownie :) I to Twoja Mario spora zasługa, że zaczęłam o tym myśleć :) Jeszcze jak uda mi się przepracować, żeby wygodnie zawsze znaczyło estetycznie, to będzie cudownie – bo u mnie wygoda wygrywa, a że wrodzone lenistwo też dokłada trzy grosze, to czasami wystraszam się swoim wyglądem w lustrze – stary lump :) i oby to się zmieniło!
A blog w moim osobistym rankingu jest najlepszy, nawet bez konkursu :)
Jedyne znane mi miejsce w sieci, gdzie wszyscy mądrze piszą.Komentarze na wysokim poziomie. A o ciuchach ;)
Ciągle tu wracam. Wpisy o ubiorze są często tylko punktem wyjścia do rozmowy o życiu. Komentarze mądre, czasem nawet niesamowite (szczególnie utkwił mi w pamięci jeden, dotyczący noworocznych postanowień). Mam wrażenie, że zaglądam tu, żeby pobyć w dobrym towarzystwie, czasem coś powiedzieć, innym razem jedynie posłuchać..
Czy można spodziewać się serii jak stworzyć bazę dla poszczególnych typów męskich? Takiej z kolażami?
…Rozmarzyłam się ;)
Puszka w miśki to nie problem: biała farba w sprayu, i DIY, jazda, masz białą puszeczkę ^^
Najbardziej cieszę się, że „umieściłaś”punkt pierwszy. Też zauważyłam jakąś taką dziwną tendencję do minimalizmu polegającego na przeorganizowywaniu swojej szafy i przestrzeni na zasadzie sprowadzania go (najczęściej) do bieli lub czerni, ewentualnie szarości. Skutkiem czego, paradoksalnie, zamiast ograniczyć liczbę posiadanych rzeczy i zredukować zakupy do minimum, kupuje się nowe, tylko po to by były w określonym stylu i kolorze.
_________
Natalia, http://www.pieceofsimplicity.blogspot.com
Cześć, Mario :*
Ślęczałam nad analizą kolorystyczną tygodniami i chyba jestem mieszanką wiosny i lata. Najbliżej mi chyba do Doutzen Kroes (mam taki sam kolor cery, oczu i skóry). I tak się zastanawiam czy Doutzen jest wiosną czy latem. Może też jest taka „pomieszana” jak ja :D.
Ze mną jest inaczej, raczej mam buntowniczy stosunek wobec wszystkich reguł, norm, decydujących kolorów. Przekornie wygrzebuję niby niemodne rzeczy z szafy, kiedy widzę na ulicy już dziesiątą dziewczynę w parce, to ja nie kupię sobie w życiu kurtki. Raczej przydałoby mi się co innego, może jakieś utemperowanie, poskromnienie… Chociaż jak babcia dziesiąty raz zwraca uwagę, że nie powinnam chodzić z ustami pomalowanymi na krwistą czerwień, to mnie jej reakcja utwierdza w przekonaniu, ze dobrze zrobiłam ;]
A teraz przekonywuję się, że jestem stonowanym latem i czerwone usta są dla mnie średnio korzystne dla mojej urody. A co ja robię? Dalej używam szminki ;]
ja też próbowałam z uporem maniaka różnych odcieni szminek…chyba dlatego, że mój facet wciąż powtarzał, że nie pasują :) w końcu sama to zauwazyłam
Obserwuje Twojego bloga od niedawna i jestem nim zachwycona! Zainspirował mnie do zmian w mojej szafie, które powolutku wprowadzam. Mam tylko jedno pytanie. Nie potrafię chodzić na obcasach, kompletnie sobie z tym nie radzę, chyba głównie dlatego, że wtedy bardziej zwracam na siebie uwagę ludzi… I tu właśnie jest moje pytanie, jakie buty będą odpowiednie do sukienek/spódnic, ale nie balerinki, głównie chodzi mi o buty bardziej „zamknięte”. Ewentualnie, jakieś rady jak się „przemóc” do takich butów?
Właśnie dzięki Tobie, Mario mój styl wciąż się zmienia. Z biegiem czasu odkryłam, że jestem zgaszonym latem (chociaż nie jestem tego jeszcze tak pewna na 100%) ale mimo to, stosuję się jako tako do palety i naprawdę widzę, że teraz wyglądam lepiej i chyba widzi to także moje otoczenie ;)
Twój blog jest dla mnie wielką inspiracj. Tak o to dzisiaj wczytałam się w niego i odnalazłam styl, który idealnie do mnie pasuje – ganime!
Mam aparycje takiej „wiecznej dziewczynki”, jak to ładnie ujęłaś „kobiecej wersji Piotrusia Pana”, ale już wyrosłam już z etapu, tuszowania tej mojej cechy osobniczej, więc myślę, że fajnie byłoby zacząć to podkreślać, a styl ganime nadaje się do tego idealnie ;)
Problem tylko w tym, że ze względu na moj niski wzrost nie jestem stworzona do noszenia cygaretek, marchewek i innych tego typu spodni, ale chyba nie będzie to żadne faux pas, jeśli do takich stylizacji będe nosiła rurki, już nie wspomnę o mojej miłości do mini, która też do ganime niezbyt pasuje, ale ;)
Z drugiej strony jest jeszcze styl pin-up, rockabilly, typowe lata 50, który również bardzo mi się podoba. Jedyne co mnie troszkę boli, że nie mam odpowiedniej figury, by stylizować się na taką retro kobietę. Więc cóż, myślę, że jak już nabiorę większej odwagi to zacznę jakoś łączyć te dwa style, dodając też coś z tomboy’a i wyjdzie z tego naprawdę ciekawa mieszanka, która będzie odzwierciedlać osobowość niejakiej Marty ;)
A to ja tez się wpiszę, a co! :)
Na bloga Twojego trafiłam prawie 2 lata temu. Już wtedy zaczynało się coś u mnie dziać- wywalałam ubrania jak leci, bo miałam za dużo. Dzięki Tobie, blogowi i Twojej analizie kolorystycznej nagle wszystko ułożyło mi się w całość , i zrozumiałam, że te neony i żółcie, które nosiłam to ZUOOO dla mnie :) Teraz mam sza szafie tylko rzeczy, które są dla mnie idealne- wrzosowa sukienka z byinsomnia ( kolor szmaty do podłogi, blady brudny róż, ale ja wygladam w nim obłędnie! ), bluza pastelowy przydymiony turkus z Lidla za 25 zł :D, do tego masa szarości. I wreszcie nie mam problemu w co się ubrać- wyjmuję 2 rzeczy na chybił trafił- i zawsze pasuje! Fajne uczucie. I wreszcie też nie latam po CH, bo przeceny, bo tanio, bo może coś się trafi…za to wyżywałm sie na kupowaniu butów i torebek- ale tłumaczę sobie, że karmię piersią, więc te 300 zł miesięcznie oszczędzam na mleku :D Ps. Jak Twoja Zosieńka? Moja Zuzanka jest od dziś dumną posiadaczką jednego zęba! :) Pozdrawiamy ciepło.
Pytanie tylko, co z robić z rzeczami, które już mamy w szafie? Staram się kupować rzeczy rozważnie (najbardziej pomaga mi „przespanie się” z tym – zwykle na drugi dzień okazuje się, że dana rzecz nie podoba mi się tak bardzo lub jej nie potrzebuję), jednak w szafie mam i tak dużo pasujących lub nie rzeczy. Wyrzucić – szkoda, oddać też, a często staję przed szafą i nie wiem, co ubrać, więc i tak sięgam po to, co na wierzchu. Co wtedy, jak zacząć stosować minimalizm?
też tak miałam że rzeczy które wydawały mi się niepotrzebne i niepasujące do mnie, wyrzucałam…. ale zgadzam się z Marią że to napędza konsumpcjonizm a tego właśnie za wszelką cenę chcemy unikać…. ja na razie zostawiam te rzeczy lub staram się je przerobić albo po porostu chodzę w nich po domu, na działkę etc…. szkoda wyrzucać pół szafy proces tworzenia „swojej” szafy trwa długo to są lata i trzeba uzbroić się w cierpliwość – ja tworzę szafę od lat 3 i dalej zdarzają mi się błędy =)
Bardzo dużo cennych spostrzeżeń. Cieszę się, że ktoś to wreszcie napisał (vide: puszka do herbaty). Normalnie, głosząc takie rzeczy wśród tak zwanych minimalistów (akurat!), człowiek naraża się na lincz. Wykazałaś się odwagą. Minimalizm i tak zwany minimalizm estetyczny – to dwie różne sprawy. U mnie w „roboczych” od roku wisi wpis „Minimalizm – kategoria estetyczna czy filozoficzna?”, ale teraz chyba mogę go usunąć. Ty to powiedziałaś, a masz większy zasięg. Super! Pozdrawiam!
Cała zabawa życiowa na tym polega by móc wybierać rzeczy indywidualne a nie masowe. Ale bardzo mało ludzi potrafi podejmować samodzielnie decyzje wiec trzeba im pomóc, albo myśleć za nich.