Widzę po wiadomościach, że przekonałam przynajmniej kilka osób do noszenia cekinów! Nie było to moją intencją, ale jest mi z tego powodu miło. Dzisiaj chciałabym wytłumaczyć bardziej szczegółowo, o co mi tak właściwie chodzi z tymi cekinami, czego one są symbolem i co tak naprawdę moi czytelnicy mogą z tego wynieść :)

Miałam bardzo prostą szafę: neutralne kolory, proste formy, łatwe do tworzenia zestawy składające się z bardzo uniwersalnych ubrań. Wielu osobom taki stan rzeczy by pasował i można by się było na tym etapie zatrzymać, a potem po prostu kontynuować, nie zmieniać. Cieszyć się tym, co jest i tylko dokupować od czasu do czasu kolejne bazowe ubrania i dodatki świetnej jakości. Ja natomiast nie potrafiłam w tym wytrwać dłużej niż rok. W pewnym sensie kolor niebieski był takim moim wentylem na odświeżenie, jedynym dodatkiem strojności jakiego sobie nie żałowałam. Ale to było wciąż mało.

Postanowiłam kierować się nastrojem i uczuciami przy robieniu swoich stylówek. Chciało mi się zabawy i radości. Przełamania tej jednolitości wynikającej z prostoty. Przy czym jednolitość, nie ma budzić tutaj negatywnych skojarzeń. Jednolitość stała się podstawą do startu z zabawą.

To, co mi się obecnie najbardziej podoba może zilustrować kolaż obok. To jak widzicie chłodne kolory, światło przełamujące ciemność, tajemniczość, blask, coś śliskiego, wilgotnego, mgła, woda, srebro. Co w ubraniu może oddać taki klimat? Cekiny oczywiście. Poszłam więc w tę stronę.

Nie jestem gotowa na cekiny przy twarzy, ale miałam już cekinową spódnicę, którą zdarzyło mi się zakładać naprawdę wiele razy i uznałam, że czas najwyższy na spodnie. Te granatowe są z drugiej ręki, srebrne i zielone z Tally Weijl. Uniform jest banalnie prosty: góra w kolorze spodni plus płaszcz w kolorze spodni. Powiem Wam szczerze: te stylówki są proste jak pstryknięcie palcami, ale przynoszą mi taką niesamowitą radość, tak świetnie wchodzi mi się z nimi w dzień, że chyba jeszcze żadne ubranie do tej pory, nie dało mi takiego efektu.

Te trzy uniformy, to nie koniec możliwości. Dzięki prostej szafie do każdej pary tych spodni mogę dodać gładki golf, kolejny sweter szarego czy granatowego koloru, który mam w szafie, białą lub błękitną koszulę albo biały t-shirt i marynarkę.

Tylko posiadanie takiej do bólu praktycznej i bazowej garderoby umożliwiło mi noszenie cekinów na co dzień i sprowadzenie ich wręcz do roli bazy – o ironio! Gdybym celowała zawsze w strojne i „fantastyczne” ubrania miałabym mętlik w szafie i ograniczoną możliwość komponowania zestawów. Więc metoda na rzeczy w szafie przynoszące radość nasuwa się sama: ZAWSZE STAWIAJ NA PROSTĄ BAZĘ, A POTEM ZASZALEJ Z CZYMŚ STROJNYM.

I żeby była jasność. Na co dzień ubieram się czasem zwyczajnie, czasem nadzwyczajnie i nie sądzę, by istniała taka osoba, która byłaby w stanie być codziennie na sto procent przebojową i śmiałą w swoim ubiorze. Ale kiedy ma się coś takiego radosnego w szafie, to przynajmniej raz na tydzień, ręka sama sięga po wieszak. Dla mnie ważne, by te granicę między zwyczajnym strojem, a nadzwyczajnym przesuwać, bo w nadzwyczajnym zawsze czuję się lepiej.

Dla mnie cekiny, ale dla Ciebie to może być wszystko, co sobie wymarzysz: jakiś ostry kolor, jakaś niebanalna faktura materiału, wzór, określony krój ubrania – przykładów można mnożyć. Gdybyś miała prostą garderobą, po jaki przynoszący radość element, sięgnęłabyś w pierwszej kolejności? A może prosta garderoba jest dla Ciebie wystarczająca?