Zauważyłam u siebie pewne zachowanie, wierzę że ono nie jest również obce części z Was i że macie w sobie odwagę, by się do tego przyznać. Otóż zdarza mi się często, mimo iż nie jestem skrajną osobą (a przynajmniej mam o sobie takie mniemanie), najpierw coś odrzucać i bardzo źle o tym myśleć, a potem, po jakimś czasie, nie dość, że się do tego przekonać, to jeszcze to szczerze lubić. Co ciekawe, jeżeli zadeklaruję przed kimś, że czegoś nie lubię, to już jest jakiś znak, że minie trochę czasu i uczucia do tej rzeczy, wrócą do ze zdwojoną siłą. Tylko, że będą to uczucia pozytywne…
Czyli jeżeli coś wpływa na moje emocje negatywnie, jest duża szansa, że po jakimś czasie nie tylko będę patrzeć na to z obojętnością, ale wręcz z miłością. Bo sam fakt, iż na początku były we mnie jakieś uczucia do tej rzeczy, nawet skrajnie negatywne, jest w gruncie rzeczy pozytywny :) Tak jakby nienawiść prowadziła do miłości. Tutaj fajny artykuł o miłości, zwłaszcza punkt 3 w odniesieniu do tego, o czym dzisiaj piszę. I przy okazji, tę stronkę: Specbabka odkryłam niedawno. Ciekawe wpisy, więc polecam.
A oto rzeczy, które na początku wzbudzały we mnie może nie nienawiść, ale na pewno jakąś konieczność zaprzeczania, a teraz jest to już wręcz miłość.
KAWA
O jak ja lubiłam o sobie powiedzieć: nie piję kawy. Lubiłam mówić sobie, że te wszystkie kapuczinka i latka na mieście są tylko pojedynczymi zachciankami, że mi tak naprawdę nie smakują, że w sumie to mogłabym za każdym razem brać zieloną herbatę, ale tę mam w domu, a przecież nie mam ekspresu, więc czemu bym sobie nie miała wziąć kawki… A prawda jest taka, że smak kawy bardzo mi odpowiada. Idea kawki na mieście też jest przyjemna.
INCEPCJA
Nie wiem dlaczego, jak wyszłam z kina, miałam nieodpartą chęć krytykowania, mieszania go z błotem, wkurzania się jaką był stratą czasu i jak zawiodłam się na ulubionym dotąd reżyserze. Ale po jakimś czasie, po jakichś dziesięciu następnych seansach już w domu, film we mnie urósł, do tego stopnia, że był częścią mojej pracy dyplomowej :) Jeden z moich ulubionych filmów.
FALBANY
Jakoś zawsze kojarzyły mi się z czymś kiczowatym, nieznośnie dziewczyńskim, niepotrzebnym. Z pewnością na zmianę mojego zdania wpłynęły tutaj dwa czynniki. Po pierwsze mój styl się trochę zmienił i idzie w bardziej kobiecą stronę, której to stronie falbanka czy koronka nie obca. Po drugie, falbanka jest fajnie interpretowana teraz jako trend: nie tak na całego dziewczęco, tylko bardziej jako element, który przełamuje coś na ogół surowego np. białą koszulę. W takim wydaniu jest dla mnie bardzo znośna.
Torebka z Zary, jesiennej kolekcji
KWIATY
I w bukiecie, i w doniczce, i na sukience, i we włosach: z kwiatami mi było nie po drodze. Wydawały mi się zbędne we wnętrzu, postarzające na ubraniu, a zazwyczaj po prostu kiczowate. Teraz wszystko się zmieniło: lubię dostawać kwiaty, lubię je podlewać, lubię je jako wzór, a nawet szukam jakichś kwiatowych perfum dla siebie. Odwrót chyba największy z tych wszystkich. I najprzyjemniejszy.
ZŁOTO
Potrafiłam z całą stanowczością powiedzieć kiedyś: nie lubię złota. I rzeczywiście w to wierzyć. Nawet wiem skąd mi się to wzięło. Skoro lepiej wyglądałam w srebrnych kolczykach czy łańcuszku, chciałam sobie w głowie na siłę poukładać i wmówiłam sobie, że odtąd nie będę lubić złotego koloru. A tak naprawdę lubię i złoto, i srebro, i nawet nie uważam, by mi w złotym było źle. Stąd też zawsze powtarzam, że nasz gust jest ważniejszy niż analiza kolorystyczna. Nie będę po raz kolejny wrzucać drastycznego zdjęcia mnie w pomarańczowej szmince, ale jeżeli miałabym ciśnienie na pomarańczki, to bym je nosiła, choćby nie wiem co :)
A Wy macie jakieś rzeczy, które na początku były dla Was złe, nie do zniesienia i bleee, a teraz są och i ach, super hiper fajne?
kolor rozowy (i to od razu w wersji: fuksja, a nie jakies tam blade roze); birkenstocki, adidasy NB; wezowy print na dodatkach typu buty i torebki.
Jeśli trend jest podany w jakiejś takiej znośnie wyglądającej formie to łatwiej coś polubić. Przyznam, że sama nie zwracałam uwagi kiedyś na wężowy print, ale gdy zobaczyłam go na torebkach Zofii Chylak, to spodobał mi się na tyle, by się nim zainteresować.
– Złota biżuteria (teraz staram się tylko taką nosić)
– Kolor różowy
– Birkenstocki
– Sportowe obuwie do sukienek
Ja ze sportowym obuwiem mam na odwrót: kiedyś bardziej je lubiłam :) Ale i tak bym założyła sportowe buty do sukienki jeszcze.
Róż do policzków, kiedyś wyśmiewałam teraz nakładam zawsze :)
Podobnie jak ja bronzer. No może nie było to aż tak drastycznie, ale raczej stroniłam od niego, a teraz go lubię.
1) Birki- kiedys wydawaly mi sie szczytem bezguscia i nie moglam zrozumiec jak mozna szpecic sie takim „ortopedycznym” obuwiem. Najpierw kupil je moj maz i byl super zadowolony. Zdecydowalam sie na nie przed wyjazdem na urlop- wiedzialam, ze bedziemy duzo chodzic a maz zachwalal jakie sa wygodne. Moje stopy pokochaly je natychmiast, ja troche pozniej :-). Ale w tym roku kupilam druga pare (teraz mum juz i czarne, i bezowe- do roznych stylizacji :-))i juz nie moge sie doczekac, kiedy zrobi sie cieplej- w zeszlym roku nosilam je na okraglo od maja do wrzesnia.
2) Torebka na lancuszku- nosila je z upodobaniem moja Mama, dla mnie dlugo bylo to modowe kuriozum i kojarzylo mi sie ze snobizmem i podrobka „szanelki”. Dzis mam dwie i pewnie na tym jeszcze nie koniec :-).
3) Spodnie rurki- mam figure gruszki i wydawalo mi sie, ze taki fason jest wybitnie nie dla mnie. Dlugo sie opieralam, az za namowa przyjaciolki postanowilam przymierzyc (dla swietego spokoju- niech sie wreszcie odczepi ;-)) i okazalo sie, ze paradoskalnie bardziej mi sluza od spodni prostych albo dzwonow. Dzis mam tylko rurki i nie wiem co zrobie, kiedy wyjda z mody i nie bedzie ich w sprzedazy.
4) Skorzana kurtka- dlugo syndrom obciachu a dzis moj „must have” i ulubiony ciuch szafie.
Nr 5. to zolte zloto- dlugo nr. 1 na mojej prywatnej liscie ubraniowych „no go”. Dzis miloscia jeszcze bym tego nie nazwala, ale powoli oswajam sie ze zlotem- mam juz male kolczyki wkrety, mysle powoli o bransoletce.
O kurczę, nie mam torby na łańcuchu, a spodobała mi się ostatnio jedna i mi tylko o tym przypomniałaś :) Natomiast cieszę się, że tak przekonałaś się do birków. No chyba nic wygodniejszego człowiek nie wymyślił haha.
A mi strasznie obcieraja stopy :-(
Różowy kolor, buty z trójkątnym noskiem zamiast zaokrąglonego, sukienki <3, mysi blond, który przez lata farbowalam na ciemne brązy, teraz od prawie roku hoduję ni to blond ni to brąz naturalki :D okulary
Kolejna osoba nie lubiła różowego przez jakiś czas. Czy to ma związek z tym, że ten kolor jest postrzegany jako infantylny?
Zdarzyło mi się kilka razy po długich poszukiwaniach w sklepie obuwniczym kupić właśnie tę parę butów które skreśliłam przy wejściu –
najczęściej ze względu na jakiś nietypowy lub ozdobny element, który na pierwszy rzut oka wydał mi się zbędny/kiczowaty/zbyt błyszczący. Ostatecznie okazywało się, że takie buty wygrywały z całą resztą i były potem przeze mnie bardzo lubiane. To samo czasem dotyczy torebek.
O to ja mam często tak, że żałuję, że czegoś nie kupiłam. Potem myślę o tych rzeczach tak długo, że oczywiście ich już nie ma jak się zdecyduję. I rzecz jasna te małe drobiazgi, które na początku dyskwalifikowały rzecz, potem stają się nieważne lub urastają do rangi wyróżnika czy zalety :)
Może chodzi o samą definicje, róż był dla mnie czymś dziecinnym, słodkim czasami nawet mdłym. A teraz odbieram go jako kolor delikatny w przypadku pasteli i wyrazisty (np w przypadku fuksji) ale nawet w tym wydaniu krzykliwym ma w sobie jakąś miękkość :)
Zauważyłam coś takiego w swojej pracy na pierwszej linii frontu, czyli w bezpośrednim kontakcie z klientem – z tymi, z którymi na początku pracy dochodziło do zgrzytów, potem pracowało mi się świetnie. To wyglądało tak, jakbyśmy się na początku siłowali, kto kogo przetrzyma i kto kogo ustawi i gdy okazywało się, że jednak nie warto się stawiać, praca przebiegała bez zastrzeżeń. Z rzeczy, które wymieniłaś, podobnie mam z falbankami, które znów nieco zaczynają działać mi na nerwy i ze złotem.
A w drugą stronę idąc, często się zdarza, że ci najbardziej mili, ale tak już aż nienaturalnie i słodko mili na początku to fałszywce :(
A to też prawda.
Oj tak :-( Cos jak moja kolezanka z pracy – kobieta ideal i czyste zloto. Uwielbialam ja, dopoki nie pokazala swojego prawdziwego oblicza. Brrr.
Nie lubie ludzi, ktorzy potrafia sie swietnie sprzedac, przypodobac wszystkim dokola. Zwykle okazuja sie wlasnie falszywcami.
Moze przemawia przeze mnie zazdrosc, bo ja z tych, co wala prosto z mostu, a to nie jest zbyt lubiana cecha. Pocieszam sie, ze docenia mnie ci, dla ktorych uczciwosc i szczerosc sa wazne. Ale tych jak na lekarstwo :-(
Mówisz od nienawiści do miłości nie jest tak daleko? ;) Zdarza mi się to ludźmi :)
A w innych kwestiach: wyobraź sobie, że dopóki sama nie zaczęłam pisać uważałam, że blogi są głupie :) Na początku za nic w świecie nie dałam się nazywać blogerką. A teraz? Wstydzę się własnych, dawnych myśli :) Co za ignorancja z mojej strony :)
W modzie miałam tak ze spodniami z obniżonym stanem, z rurkami, ze spódnicą o długości do kolan u dłuższej. Teraz jestem ich zwolenniczką.
Z mojego doświadczenia wynika, że najwięcej negatywnych emocji przychodzi z niewiedzy. Jak już w coś wdepniemy i się trochę obeznamy z tematem to nasze poglądy przestają być skrajne :)
Widzę że u mnie podobnie- nie znosilam różowego bardzo długo. Buty z zaostrzonym czubkiem. I nienawidziłam koszulek na ramiączka…
No ja jakoś do tej pory nie przepadam za koszulkami na ramiączkach, jakoś nie widzę, żeby to miało się zmienić. Byłam w lumpie teraz i wzięłam do przymierzalni trzy koszulki, które wydawały mi się przepiękne po prostu. Założyłam i oczywiście wyglądałam jak nie ja. Coś jest takiego w tym, że nie umiem się przemóc :)
Ja tez mam swoją historię nienawiści i miłości ze złotem. Winna tej nienawiści była pochopna analiza kolorystyczna, wykonana przez koleżankę -„avonistkę” Zima, zima ty jesteś- przekonywała mnie. I pozbyłam się złota, i ciepławych kolorów – w których od dzieciństwa czułam się dobrze. A jako dziecko miałam całkiem niezłe oko do czegoś, co w dorosłym życiu nazywam analizą kolorystyczną.
Owszem jestem zima, ale intensywna. W każdym bądź razie ciemno-ubarwiony, wyrazisty typ, z lekką przewagą tonacji chłodnej.
Wczytałam się głębiej w te wszystkie analizy , przeprosiłam się ze wszystkimi barwami pośrednimi, lekko ciepłymi, ciepławymi. Odrzuciłam wszystkie bardzo ciepłe i lodowate skrajności. Polubiłam na nowo złoto, jest dużo milsze w dotyku niż srebro. Rozświetlam złotym kolorem, nie tylko kruszcem wszelkie czernie, granaty i ciemne brązy, w których chodzę. Elegancja w starym, dobrym mafijnym stylu.
Fajne określenie w ostatnim zdaniu. Tak naprawdę typy ciepłe i chłodne są cztery, reszta pór to neutrale, które gdzieś tam balansują między ciepłem i zimnem. A nawet i jeszcze jakby tak dokładnie patrzeć to prawdziwej zimie może być bardzo ładnie w żółtym złocie, w sumie aż tak bym go stanowczo nie przekreślała :) Najważniejsze, że jest happy end i nosisz złoto. Tak jak ja zresztą, choć minimalnie lepiej czuję się w srebrze.
Tak na szybko, pierwsze co przychodzi mi do głowy i jest najbardziej aktualne i na dodatek związane tematycznie ze stylem to… wzory ludowe, słowiańskie ozdobniki, hafty… Nienawidziłam ich (a jestem łagodną osobą i rzadko w ten sposób się wypowiadam – zwłaszcza w kontekście stylu) do tego stopnia, że „fujałam” na sam widok ludowych strojów. A okazało się, że bardzo mi pasują i super mi w ubraniach z takimi elementami! Pokochałam je i nawet zabrałam z rodzinnego domu małe pudełeczko w ludowe kwiatki – trzymam w nim teraz biżuterię.
No tak, jeżeli wywołało to akie emocje, że aż fujałaś, to finał nie mógł być inny :) Znam te sprawy haha.
Nie ma chyba takiej rzeczy do której zmieniłabym zdania. Raczej nie zmieniły mi się upodobania.
Ps. Czy jasne lato może ubrać kolory jasnej wisony? Czy pasuje mi taką kolorystyka?
Tak, jasnemu latu zasugerowałabym, żeby unikało tylko ciemnych, przytłaczających, ciepłych kolorów typu – brązy, cegła, jakaś zieleń jesienna zbyt ciepła. A wiosenne kolory będą bardzo fajne – korale, turkusy, róże itp.
Kolor różowy – tak; jako nastolatka, aby być bardziej „dorosłą”, uparcie powtarzałam, ze nie lubię różowego i przez lata od niego stroniłam. Teraz żywię do niego zdecydowanie cieplejsze uczucia. I chociaż nie jest kolorem widocznym w mojej garderobie, to lubię gdzieś blisko jego obecność, uwielbiam róż na policzkach, ustach, różowe kwiaty, pościel, itp. Skłaniam się nawet ku różowym dodatkom na swoim ślubie :D Ale jak tylko przeczytałam Twój artykuł, od razu skojarzyła mi się początkowa niechęć do wyboru miasta uniwersyteckiego – bo za małe, bo nietypowe, niezbyt atrakcyjne… Ale decyzję podjęłam, bo racjonalnie jednak wydała mi się słuszna… i pokochałam to miasto! Teraz, mieszkając (również z wyboru, ale raczej chwilowo) gdzieś indziej, często wracam pamięcią do mojego kochanego Miasta i z wysokim prawdopodobieństwem twierdzę, że wrócę tam i osiedlę się na dobre ;)
O rety, proszę napisz jakie to miasto jest takie kochane.
Perfumy tzw. „świeżaki”. Jako osoba interesująca się tematem od dawna jako punkt honoru uważałam, że używanie „zapaszków” jest dla słabych i wolałam ciągnąć za sobą ogon kadzideł, szypru czy słodkich i ciężkich kwiatów z przyprawami, nawet perfumy męskie zdarzało mi się nosić. Teraz zaś kocham uniwersalność, świeżość, klasę i kobiecość przejrzystych kompozycji jak te od Hermesa (Jour, Eau des Merveilles, Ogródki) niszowej marki L’Artisan (Caligna, Mure et Musc, Chasse au Papillons) i wielu, wielu innych (wolę poprzestać na tym bo mogłabym się za bardzo rozpisać). Miło jest słyszeć komplementy, że ładnie pachnę i widzieć uśmiech na twarzy i charakterystyczne wciąganie powietrza nosem znajomych kiedy się do nich zbliżam ;).
Ciekawe! Mogłabyś się bardzie rozwinąć z opisem perfum, chętnie bym poczytała
O jeny no, mi się zawsze marzyły takie zapachy, ale one na mnie są „tanie”. Nie wiem czy może nie trafiłam na odpowiednie, czy to kwestia skóry, ale czego bym się nie dotknęła w tym temacie jest na mnie tanie, a nie tak jak bym chciała – świeże, młodzieńcze, lekkie. Super!
Nie będę oryginalna. Złoto – lata całe kojarzyło mi się z babcinymi pierścionkami z tzw. ruskiego kruszczu tudzież z kolczykami, jakie z upodobaniem noszą panie na działach mięsnych. Późno odkryłam jego artystowskie, etniczne oblicze i wciągnęło mnie z nogami. W efekcie mam dwa razy tyle biżuterii, ile mieć bym mogła, bo nie założę na siebie kolczyków, naszyjnika i bransoletki w kłócących się kolorach. Ale niczego nie żałuję.
W ogóle długo miałam z biżuterią problem – pociągała mnie jako forma, ale nie potrafiłam jej dobierać. Idea założenia na siebie więcej niż jednej sztuki naraz mnie pokonywała. A teraz wyglądam jak choinka i bardzo to sobie cenię. No, taka bardziej wiedźmia choinka. :D
No widzisz? Ale tak naprawdę możesz powiedzieć, że teraz preferujesz złoto?
Nie, ale darzę je i srebro równym uczuciem. Jednego i drugiego mam dużo i wciąż dokupuję, gdy warunki pozwalają.:) (Oczywiście nie są to szlachetne kruszce, ale zupełnie mi to nie przeszkadza.)
Jako nastolatka byłam pewna że nigdy w życiu nie założę obciachowych spodni rurek (wtedy królowały dzwony i sztruksy w kratę). Teraz co najmniej połowa moich spodni to właśnie rurki :D
No właśnie. A jaki był obciach jeszcze nie dawno założyć mamuśkowate spodnie z wysokim stanem, a teraz hicior :)
1)złota biżuteria – srebro zawsze wydawało mi się elegantsze i bardziej stonowane, a złoto krzykliwe. Dziś lubię to i to, ale złoto pasuje mi bardziej
2) kolor różowy – uważałam za przesłodzony i niepoważny, dziś róż w wersji intensywnie koralowej lub delikatnie pudrowy to jedne z moich ulubionych kolorów
3) spódnice i sukienki – kiedyś nie cierpiałam, nawet latem; kłóciłam się z mamą, jak próbowała mi wciskać spódniczki. Obecnie połowę mojej szafy stanowią sukienki i spódnice, mam tylko jedna parę długich dżinsów (notabene rurek, których nie cierpiałam, jak zaczęły robić się modne) i może ze 2 pary innych spodni.
Jak się znajdzie swoje sposoby na te wszystkie rzeczy, sprawa się sama rozwiązuje. Ja to już nawet do koronki się zaczynam przekonywać. Do KORONKI !!!
Chokery wydawały mi sue straszne a teraz noszę je prawie codziennie.
Szminki, mówiłam sb po co to na co a teraz gdy tylko mam okazje łapie za nią.
Spodnie inne niż rurki , kiedyś to nawet mi to by przez myśl nie przeszło założyć boyfriendy czy mom jeans a teraz śmigam hah
Fajnie mieć jeden niezawodny krój spodni, ale urozmaicanie jest super. Ja tak przeszłam z rurek do boyfriendów, a teraz to nawet dzwony polubiłam znów :) Jedynie mom jeans mi nie leżą zupełnie.
Kolor wina – kiedyś nie do pomyślenia, kojarzył mi się z kieckami studniówkowymi sprzed 20 lat, za to teraz i szminka i szalik i sweter i ochota ciągle rośnie. Potrafiłam patrząc w lustro wmawiać sobie, na jak bardzo zmęczoną w nim wyglądam, aż teraz w to sama nie dowierzam.
Pewnie wynikało to z różnych rzeczy, że nie dostrzegałaś jak Ci w nim korzystnie. Może właśnie ktoś tak skomentował ten kolor w Twojej obecności? Mi się zdarzało, że jakieś głupie gadanie potrafiło mi obrzydzić niektóre rzeczy.
Kiedyś nosiłam tylko spodnie, które były mega obcisłymi rurkami, bo bałam się, że w innych będę wyglądać grubiej ;) Ale kupiłam szare, materiałowe spodnie 7/8, co prawda wąskie, ale nie obcisłe, i od jakichś dwóch miesięcy to praktycznie jedyne spodnie, jakie noszę. Są wygodne jak dresy, nie tak często widywane na ulicy i pasują zarówno do lakierowanych loafersów i czarnych nike’ów <3
I podobnie jak Ty, złoto – kiedyś kojarzyło mi się "tanio" i kiczowato, teraz noszę tylko je.
Bardzo się cieszę z takiego obrotu spraw. A próbowałaś takie spodnie łączyć z czółenkami na słupku? Strasznie mi się podoba to połączenie :)
Nie mam takich butów :D Co prawda zastanawiałam się, czy nie kupić sobie takich w pudrowym/brudnym różu, ale jakoś się nie decyduję. Zimą śmigam w botkach na obcasie, latem w sandałach na obcasie, ale wiosna to dla mnie „czas płaski”, bo mam niejasny niepokój, że w czółenkach będę wyglądać pańciowato i ciotkowato ;)
Teraz takie piękne słupki robią, proste, dość mocne, że nie da się pańciowato wyglądać :)
A gdzie upolowałaś takie spodnie?:) Szukam czegoś podobnego;)
1. złota biżuteria- nosiłam tylko srebro; dzisiaj i jedno, i drugie
2. kawa- zaczęłam pić po trzydziestce, teraz piję codziennie
3. storczyki- ponieważ nastała na nie moda, ja z przekory, mówiłam, że nic w nich nie widzę. Obecnie zachwycam się nimi.
4. perfumy- jako alergik, twierdziłam, że mnie duszą. Dzisiaj używam przed każdym wyjściem.
5. mikrofalówka- po co mi? Teraz codziennie podgrzewam w niej obiad.
6. czajnik elektryczny- przecież mam na gaz. Obecnie, nie wyobrażam sobie, jak mogłam go nie mieć.
Jeszcze coś by się znalazło, ale na tym poprzestanę.
Sporo tego, ja też bym jeszcze coś dołożyła :) Białe storczyki wyglądają pięknie, dawno już ich nie widziałam. Troszkę mi narobiłaś ochoty na tego kwiatka :)
Podobnie jak jedna z dziewczyn: kiedyś w pracy nie lubiłam się z pewną osobą, strasznie się szarpaliśmy… aż do braterskiej sztamy i bezkonfliktowej współpracy:)
A moda: jak kiedyś parskałam śmiechem na widok butów open toe! Albo pikowanych kurtek, kojarzyły mi się z emerytkami… Złoto jak u wielu z Was też było beee, ale to myślę, że spowodowane było stylistyką „ruskiego złota”, teraz jest dostępne w szlachetnej formie. Ostatnio jeszcze polubiłam się z kropkami, wydawały mi się wzorem dla dziewczynek, teraz chciałabym bluzkę w kropki, a w tej chwili piję kawę z czarnego kubka w białe groszki;)
Dużo zależy od punktu widzenia. Można wszystko zaaranżować, nawet najbardziej odległe nam elementy, w swoim stylu, oswajać :) Groszki też nie zawsze muszą być infantylne. Masz rację z tym ruskim złotem, to prawdopodobnie ono takim cieniem się rzucało na złotą biżu ogólnie.
Jeśli chodzi o Twoją listę, to kwiaty i złoto! Miałam z nimi dokładnie te same „problemy” a teraz… chętnie ;)
Oczywiście staram się z tymi rzeczami nie przesadzać i po prostu daję czarne tło dla tych elementów, bo jednak są same w sobie dość strojne :)
ja tak mialam z sushi! nie moglam zniesc zapachu i pamietam sama mowilam ze wolalabym zjesc kupe. Teraz mam specjalna mate i sama robie sobie sushi :D
O rety, ale Ci się pozmieniało :) Nie ma co się tak zarzekać, prawda? :)
Miałam tak z:
– jogą – biegałam dużo i uważałam, ze joga nie pasuje do mojego temperamentu sportowego (potem zrobiłam 2 kursy instruktorskie jogi:)
– kwiaty we wnętrzu
– złoto – to aktualny u mnie proces zmiany a raczej wymiany srebra na złoto
Świetny wpis, jak zawsze
Dzięki Danusiu. Ja tak samo z kwiatami we wnętrzu. Jakbym miała duży dom, to bym miała dużo roślin :)
Mario, myślę, że każda tak ma, że najpierw jest się do czegoś uprzedzonym, a z czasem kształtują się nasze gusta, otwieramy nasze bodźce na inną estetykę. I to jest piękne ;)
Jeśli chodzi o złoto, to nigdy nie byłam uprzedzona :) Od zawsze wzdychałam do gorących, intensywnych kolorów, kolor złota, whisky, zachodzące słońce, brązy, militarna zieleń, ale też zimowa paleta, zwłaszcza ciemna zima ;)
U mnie był jeszcze inny problem – raczej na zasadzie, bo tak nie wypada, bo co inni powiedzą, a bo powiedzą, że jestem głupia itp. Powiem szczerze – ale byłam głupia, miałam bez potrzeby tyle uprzedzeń! Dopiero niedawno się przekonałam, że jednak warto nie słuchać innych i postawić na swoim :)
– ekstrawagancki, seksowny styl lansowany przez Versace, Roberto Cavalli lub Etro – pamiętam, że chyba od zawsze uwielbiałam te mixy kolorów, wzorów, węże, skóry i pantery, wzdychałam do koloru whisky i mocnego glamour, ale to było we mnie zakrzyczane przez fanki minimalizmu, klasyki i romantyzmu.
– faceci o androgenicznej, nieraz dziwnej i pokręconej urodzie. Miałam kompleksy, bo… nie kręcą nie klasyczni przystojniacy, ale raczej tacy w stylu np. Orlando Bloom (mam do dziś jego plakat z Bravo :D), Johnny’ego Deppa, Cumberbatcha czy Mad Mikkelsena od typowych „ciach”, „mięśniaków” i „przystojniaczków”. Kiedyś miałam długowłosego chłopaka, którego brano za dziewczynę, śmiano się, ze jest bardziej kobiecy ode mnie. Do dziś niektóre babcie myślą, ze jestem lesbijką :P
– moro, wojskowe buciory, potargany dżins, spodnie bojówki, przetarta skóra – kiedyś uważałam za niezbyt kobiety styl, a teraz tak się noszę. To się nazywa opóźniony bunt. :D
– mocne oko, brokatowe cienie, cekiny – kiedyś były nie do przejścia, uważałam to za kicz totalny, a teraz nie potrafię przekonać sie do matowych cieni.
– muzyka pop – kiedyś byłam totalnie alternatywna, nie słuchałam np. Lady Gagi czy Beyonce, bo to komercha i kicz totalny, a teraz nie mam najmniejszych oporów, żeby przesłuchać jakiś hicior, polubić nawet „Louboutin” Jennifer Lopez, nawet potrafię potańczyć do jakiegoś durnego tekstu disco polo. Po piwie, ewentualnie dwóch :D
W Twoim przypadku górę wzięła po prostu szczerość ze sobą :) I oczywiście to, że kiczowatość nie jest wcale pojęciem bezwzględnym. Nie ma tak, że coś jest kiczowate i już. Każdy sam ocenia, każdy sam interpretuje w praktyce. Bardzo wyzwalająca ta Twoja lista jest.
Wyzwalające – to piękne słowo. Tak, właśnie tak się czuję, bo wiem, że nie ograniczają mnie uprzedzenia ani kompleksy, ale najpierw musiałam przestać się bać :) W końcu na to są nasze listy klasyków, żebyśmy mogły się wyróżniać i wyciągać z naszych sylwetek/urody/ gustu atuty :)
O właśnie, mogłabym jeszcze dopisać do tej listy nos, kiedyś go nie lubiłam, bo wydawał mi się duży, garbaty i szeroki, a teraz za Chiny nie chciałabym go sobie przerabiać :)
– gotowanie (kiedyś strata czasu, dzisiaj odprężenia)
– kolory mojego typu : (chłodne lato) „byłam” wcześniej wiosną, a potem zimą (dlaczego?)
– makijaż (chociaż dalej lubię siebie saute)
– chinosy i inne spodnie materiałowe, 7/8 itp.
i najważniejsze : mój naturalny, prawie szary, mysi kolor włosów :))))
Z gotowaniem mam to samo, plus oczywiście satysfakcja do tego dochodzi :) Gratuluję pogodzenia ze swoim naturalnym kolorem włosów. To jest duuuuży krok do szczęścia, wiem coś o tym!
1. Zmywarka – zarzekałam się że ależ po co i nie potrzebuję. Dziś oczywiście nie mogę bez niej żyć, o czym dobitnie przypomina każdy wyjazd na wakacje.
2. Morze- może nienawiść zbyt mocne słowo, ale kompletnie nie ceniłam morza. Morze jest dla mięczaków, a ja kocham góry….A dziś uwielbiam morze, przy każdej pogodzie i porze roku. Zwłaszcza że w międzyczasie odkryłam że są miejsca na świecie, gdzie krajobraz łączy morze i góry i to mój jackpot:)
3. Mój naturalny kolor włosów- co prawda nigdy nie farbowałam, instynktownie czując że nie będzie mi to służyć, ale nie przepadałam za moim mysim blondem. Potem zauważyłam że wcale nie jest mysi – mój ciemny blond ma pasemka różnych kolorów i że ten stonowany odcień pasuje do reszty mojej stonowanej urody.
Zmywarki też bym sobie życzyła, nie trzeba mnie przekonywać :) Chociaż z drugiej strony na najwięcej pomysłów wpadam, gdy zmywam naczynia, hmmm.
Agata Christie mówiła, że pomysły na nowe powieści przychodzą jej do głowy, kiedy zmywa, bo to zajęcie tak głupie, że rodzi w niej myśl o zabójstwie :D
Wow, serio? Dobre. A ja zauważyłam u siebie wzmożoną pomysłowość przy myciu naczyń, pod prysznicem i na basenie. Woda mnie wspomaga najwidzoczniej :)
To wynika nie z wody, ale z tego, że mózg ma chwilę wytchnienia. U mnie też tak działa prasowanie (pod warunkiem, że z nikim nie rozmawiam i nie oglądam filmu).
Woda działa jako takie wytchnienie właśnie. Piszę teraz i mam na słuchawkach odgłosy deszczu :)
Właśnie przechodzę coś takiego ze swoim naturalnym kolorem włosów :) Chyba od 16 roku życia przyciemniałam bezlitośnie każdy centymetr odrostu. Niedawno zaczęłam rozjaśniać a teraz w ogóle jestem zakochana w tym słowiańskim „dirty brown” i chcę go z powrotem ;) W dodatku ostatnio odkrywam życie bez eyelinera (za to pielęgnuję miłość do szminek) a zawsze wydawało mi się, że musi być krecha bo przecież wszyscy robią.
A Kochana, wiesz co ja teraz praktykuję? Uwaga: życie bez podkładu, sam korektor! Serio, wychodzi to wspaniale jak na razie. Jest duża zmiana u mnie jeżeli chodzi o kosmetyki :) Eyeliner za to forever moja miłość haha.
Przez lata uzanawalam że bieganie jest beee a ja sie wogole do tego nie nadaje i wogole jak można ot tak po prostu biegać i pocić sie publicznie i co w tym lidzie widzą od 3 miesięcy pokonuje niewielkie odległości truchtem i zaczyna mi sie to bardzo podobać następna rzecz trampki myślałam to nie dla mnie gdzie ja w tym będę chodzić i od paru tygodni mam o ochotę kupić …. nie tak sie zastanawiam czy ulec sobie…..
Namawiam, żeby ulec. Samo to, że piszesz o bieganiu, tak jakby daje mi sygnał, że mogłabyś mieć trampki i tak już zaakcentować to w pozabiegowym życiu, że jesteś bardziej sporty :)
Taak! Ja też sam korektor ostatnio
I powiem Wam, pod koniec dnia kiedy 80% dziewczyn ma juz zmęczoną, „zwarzoną” cerę, to robi gigantyczną różnicę.
Drugą z rzeczy które często opuszczam to tusz do rzęs. U mnie to kredka lub jej brak zmienia twarz.
mi ostatnio w drugą stronę.. od miłości która trwała 20lat nagle przestałam kochać kolor różowy. Kiedyś uważałam też że butów nigdy dość, a teraz myślę że te 30 par to i tak za dużo :) ale ten post to nadzieja że kiedyś polubię złoto :p
O proszę, jaki odwrót. Chyba mi się tak nie zdarzyło, żeby kolor, który zawsze lubiłam odrzucać. Zawsze jednak dorzucam jakieś kolory do ulubionych, więc lista się powiększa!
1. dieta wegańska – dzisiaj nie wyobrażam sobie innej
2. joga – mówiłam że to nuda, dzisiaj uwielbiam
3. zieleń – kiedyś szczerze nienawidziłam zielonych ubrań czy przedmiotów, dzisiaj to mój ulubiony kolor!
4. białe wnętrza i malowane na biało meble – a jeszcze parę lat temu to była „wiocha” :P
5. ja bez makijażu – kiedyś musiałam mieć zawsze pomalowane oczy, dzisiaj makijaż mnie męczy, no i polubiłam swoje oczy w stanie naturalnym :)
6. naturalne kolory włosów – przez wiele lat zielone, niebieskie czy czerwone były lepsze niż nudne brązy, dzisiaj nie jestem w stanie pojąć jak się można farbować! a sama to robiłam :P
7. wysokie kitki i koki – kita musiała być jak najniżej a koki nie wchodziły w grę. aż zaczęłam oglądać japońskie filmy – wysoki kok pięknie podkreśla długą szyję i odsłania uszy, jeśli wiązać włosy to tylko tak!
8. minimalizm – kiedys uwazałam że nie ma sensu, dzisiaj mam dosłownie garść rzeczy
9. zajmowanie się domem – jak można polubić zmywanie garów? a no można….
10. lato – kochałam zimę, nienawidziłam upałów
11. swetry – uwazałam ze sa babciowe, wszystkie
12. …spanie nago :D
Mam to samo z zielenią. Kochana, myślałam, że mi minęło, ale nie. Dzisiaj zamówiłam w końcu zieloną torebkę i nie mogę się doczekać! Tylko zielony dla mnie istnieje. Haha, powiedz mi Kochana, jak ktoś kto nie śpi nago może się do tego przekonać? Jest to niemożliwe!!!
Ktoś mnie namówił, żebym spróbowała. Chyba przez godzinę nie mogłam zasnąć, bo czułam się nieswojo. I wiesz co? Nigdy tak dobrze nie spałam! :D
Uwielbiam królujące obecnie dżinsy z dziurami.Kiedyś uważałam, że to jest dosłowny debilizm kupować spodnie celowo niszczone przez producentów jeszcze za niemałą kwotę. Ostatnio szukałam prostych boyfrendów bez udziwnień, stety/niestety nie mogłam znaleźć takich bez dziur i z ciekawości chwyciłam w Zarze za jedna parę z dziurami tylko dlatego, żeby zobaczyć jak wyglądam w takim kroju i co ? bingo! Uwielbiam je! Mają dyskretne przetarcia i dwie niewielkie dziury. Ostatnio oszalałam i poszłam w nich do pracy (nakładając szpilki w kolorze nude, na górę białą męską koszulę plus miękki szary kardigan do półłydki i kilka pastelowych bransoletek) czułam się tak rasowo! Obecnie jestem w posiadaniu drugiej pary dżinsów, tym razem z podprutymi nogawkami….
Moje nowe spodnie mierzyłam po powrocie do domu z wszystkimi ciuchami w szafie.
W sumie to nigdy nie myślałam o takich spodniach, tak bardzo wydają mi się odległe ode mnie. Hm, też bym musiała spróbować. Zacząć od takich przetarć niewielkich rzecz jasna. Fajnie to napisałaś, o tym rasowym wyglądzie.
Kawę pijam jedynie do towarzystwa:) Co do kina to nie przepadałam za gatunkiem sci-fi, ale odkąd jestem z moim mężem(10 lat) to naturalne, że oglądam z nim te filmy i nawet mi się podobają! To zaskakujące jak możemy się uprzedzić jeszcze przed poznaniem czegoś i gdyby nie inna osoba, pewnie nigdy byśmy nie poznali, że nam się podoba. Filmy lubię książki z tego gatunku nie koniecznie, bo wolę kryminały :)
Z falbanami to się dalej nie lubię, tzn. czasami mi się podobają na kimś, na sobie czuję się przebrana.
Za to lubię duże motywy kwiatowe np. czarno-białe, albo ostatnio modne hafty bardzo mi się podobały.
Pytanie niestandardowe dotyczące Incepcji: jaki był tytuł Twojej pracy dyplomowej i na jakim wydziale, jeśli to nie tajemnica :) bardzo mnie zaciekawił ten wątek :)
Nie pamiętam dokładnie tytułu, ale to była po prostu analiza porównawcza filmów Nolana na filologii angielskiej. Byłam bardzo filmowa wtedy, teraz już się ograniczyłam z tym… Choć ostatnio byłam w kinie. Z Zosią, na „Tomek i przyjaciele” :)
Ha ha! Historia z kawą to również moja historia. Kiedyś tylko na mieście, capuccino czy latte, a teraz i na mieście, w domu – przeważnie czarna. Z osoby pijącej kawę kilka razy do roku stałam się pijącą do kilku razy w tygodniu. I to nie w celu otwarcia oczu albo zarwania nocy, tylko posmakowania. Z ciuchów – ale to strasznie stara historia, jeszcze z liceum albo i dalej, a jestem kilka lat po studiach – nie wyobrażałam sobie siebie w dżinsach! Potem, jakoś na studiach przyszła miłość do dżinsów i noszenie ich niemal codziennie. Teraz para dżinsów musi w szafie być, ale mogę wyjść w domu w innych spodniach (bawełniane cygaretki <3). Z innej dziedziny – jazda na rowerze. Może nienawiść to złe słowo, ale po długiej przerwie w jeżdżeniu strasznie się… bałam, nawet po drużce w parku czy chodniku. A teraz uwielbiam się na nim przemieszczać, czy zima, czy upały, i mimo że nie jestem najodważniejsza, nie daję się onieśmielić pędzącym obok na ulicy samochodom. Z filmowych historii, wszelkie opisy, z konieczności okrojone, nie były mnie w stanie zachęcić do "Szóstego zmysłu", a jak już obejrzałam – och! No i byłam uprzedzona do różnych form sci-fi, a kiedy zobaczyłam "Interstellar" – MIŁOŚĆ, mogę umierać. Od razu przyszła mi do głowy też rzecz odwrotna, czyli miłość, która odeszła bezpowrotnie. Kiedyś myślałam, że elementy hippie-boho, będą zawsze ze mną, a teraz… oj nie.
Boże… jak ja mogłam. Oczywiście „dróżce”, nie „drużce”. :-(
U mnie rzeczy, których nie lubiłam i nie nosiłam dalej nie lubię i nie noszę. A z takich zmian to będzie
1. sport, który odkryłam po chyba 22 roku życia. Jednak daje zadowolenie, nie jest nudny a ja potrafię. Lekcje w szkole obrzydziły mi go i to bardzo.
Przypomniałam sobie czytając komentarze> pomidory, papryka, banany.
Przychodzi mi do głowy jedna rzecz: mój naturalny kolor włosów. Mam brązowe włosy w popielatym odcieniu i kiedyś strasznie na nie narzekałam. Farbowałam je na mocniejsze brązy wpadające w czerwień albo po prostu przyciemniałam. Teraz wiem, że ten kolor bardzo mi pasuje i przy odpowiednich kolorach stroju mogę z niego wyciągnąć żywe i bardzo ładne refleksy.
U mnie ser. Jako dziecko nie wyobrażałam sobie nic ohydniejszego. Nawet mama smarowała mi nim smoczek żeby mnie odzwyczaić. Teraz uwielbiam wszelkie gatunki i to moje ulubione jedzenie. Jeśli jest to dobry ser to nie ma gatunku, który by mi nie smakował nawet z tych bardzo dojżałych. Potrafię też czasami kupić sobie kostkę dobrego sera i po prostu odwinąć ją z opakowania i zjeść w szkole czy na ulicy jak ludzie jedzą czekoladę.
Podobnie miałam z dobrą whisky ale ten proces był krótszy i wiedziałam już na czym polega dojżewanie kubków smakowych. Wszystko skończyło się na jednej butelce mocno dymionego single malta, którego pierwsza szklanka smakowała mi jak płyn do dezynfekcji a ostatnia jak napój bogów (nie wydarzyło się to rzecz jasna za jednym posiedzeniem)
1. Czarne ubrania
2. Ubrania w jednolitym kolorze
3. Okulary przeciwsloneczne
4. Kotlet schabowy
5. Mój narzeczony (ze go „nie znosilam” to chyba zbyt mocne slowo, ale pierwsze wrazenie pozytywne nie bylo, a milość przyszla po siedmiu latach mijania sie) :)
ad. 5. Tak i ja miałam z moim mężem! Gdyby mi ktoś 12 lat temu powiedział, że weźmiemy ślub, popukałabym się w głowę. :D
Haha, dokladnie! :D
1. Spodnie z wysokim stanem – kiedys myslam, ze to kompletna porażka, dzis doceniam pod względem użytkowym i estetycznym
2. Noszenie torebek Louis Vuitton do wszystkiego – nawet białych trampek. Juz mnie to nie razi i potrafię docenić czasami pozornie niepasujące zestawienia.
3. (Moj) mały biust – kiedys wydawało mi sie ze nie jest wystarczająco kobiecy, a teraz uwielbiam i wydaje mi sie ze mały jest bardziej sexy :)
Cześć, a ja z kolei mam odwrotnie. Zawsze bardzo chciałam nosić ciemne i jaskrawe szminki, naprawdę zawsze chciałam i bardzo mi się to podobało. Zmiana nastąpiła, gdy sama postanowiłam sobie taką kupić, okazało się, że wyglądam bardzo źle i od momentu, gdy do mnie to dotarło, już nie mogę znieść ust pomalowanych na bardzo ciemne kolory.
To jest powiązane też z tym, że nigdy nie lubiłam „delikatnych szminek”, ale od momentu gdy wiem, że mocny kolor na mojej twarzy to zło, to mi zupełnie przeszła niechęć do takich rozmytych i bliżej nieokreślonych kolorów na ustach. Co więcej przerodziło się to w miłość.
Ja sie zawsze zastanawiam ile jest w tych zmianach nastrojow 'naszej’ woli a na ile to zasluga wszelkich bodzcow z zewnatrz:-) wiem po sobie ze opatrzenie sobie pewnych rzeczy ktore sa „w trendach” powoduje ze patrze na nie mniej krytycznie:-)
Co do pytania to u mnie to byla chyba zmiana fasonow – z oversize na bardziej podkreslajace sylwetke. Kiedys bardzo nie lubilam, kojarzylo mi sie to ze skrajna niewygoda, ale teraz ciagle tak chodze:-)
właśnie doszłam do identycznych wniosków – że coś mi się widzi iż większość tych „cudownych nawróceń” to kwestia naszego nieświadomego ulegania modom i trendom:) oczywiście nikt nie lubi o sobie myśleć, że ślepo ulega jakimś wpływom, ale… zauważcie, że większość tu wymienianych rzeczy jest… podobna:) po prostu kiedyś pewne rzeczy były niemodne, nieatrakcyjne, fuj, a jak się je na nowo dobrze opakuje i sprzeda jako nowość – proszę eureka! i oczywiście im więcej osób w czymś chodzi/coś robi tym staje się to bardziej pożądane, słowem MODNE!
Och, jak ja kocham kawę! Albo tylko sobie wmówiłam, że tak jest ;-) Odpowiadając na Twoje pytanie: róż i róże, teraz chętnie noszę róże na ustach, dobieram dodatki w tym kolorze, a zapach wody różanej wprost uwielbiam! Wzory florystyczne, ależ mnie to odrzucało, wydawały mi się bardziej infantylne niż kolor różowy, a teraz… zakochałam się nawet w opakowaniu chusteczek higienicznych. Róże, bronzery i rozświetlacze… jeszcze niedawno krzywiłam się na samą myśl o nakładaniu na twarz czegoś więcej niż podkład, tusz i puder – promocja w Rossmanie zrobiła swoje i zdecydowanie poszerzyła moją kosmetyczkę.
Nie lubiłam butów sportowych na koturnie, teraz mam takie i jestem z nich bardzo zadowolona, podobnie jak wiele osób zawiła historia z kolorem różowym (lubiłam, nie znosiłam, był mi obojętny i znów lubię), połączenie eleganckich sukienek z butami sportowymi (to jednak może działać). I nie znosiłam kiedyś jednego faceta ze studiów, teraz jesteśmy zaręczeni. I muzyka pop.
Mario, dziewczyny, pomóżcie :)
Pod koniec maja (więc będzie już ciepło) będę na obronie dyplomu u faceta któremu na mnie zależy, a mnie na nim, no ale to nieważne. Chcę tylko nakreślić jakoś sytuację: chciałabym wyglądać okej na tę okazję wśród kobiet które też tam będą, a będą możliwe że starsze ode mnie, bo on też jest starszy. Ja mam 22 lata. Wiem, że one wszystkie założą szpilki, tak podejrzewam…tylko że ja mam w sobie ten problem że pójdę w szpilkach na wesele, imprezę, ale na co dzień one są dla mnie takie 'za bardzo’. Nie chcę wśród tych kobiet wyglądać jak dziecko zakładając baleriny ani też zbyt strojnie… Mam nadzieję że zrozumiecie o co mi chodzi…Chcę żeby on widział że się super ubrałam ale nie przesadnie…Doradźcie mi co mam założyć no i przede wszystkim na temat tych butów. Czy lepiej się ubrać jakoś bardziej elegancko a do tego płaskie buty czy może coś luźniejszego ale z nutką elegancji i do tego te szpilki, czy może w ogóle obcisłe jeansy, jakaś elegancka góra i szpilki? czy wg Was dziewczyna może być w balerinach seksowna wśród innych kobiet w szpilkach? :D Czy jak jemu się podobam i cały strój będzie grał to zwróci uwagę że jestem w płaskich butach? Wiem że zadaję głupkowate pytania, ale zaczęłam trochę rozmyślać. Jak mam się nauczyć chodzić w szpilkach ot tak? Na taką na przykład okazję w ciągu dnia? Gdy patrzę na inne kobiety wyglądają w szpilkach fajnie a na sobie czuję się wystrojona…nie piszcie tylko że to kwestia pewności siebie, ja może nie uważam się za miss ale faceci się za mną oglądają i mam tę świadomość więc to nie chodzi o to. Na pewno bym w szpilkach wyglądała ok tylko nie wiem jak się przekonać i czy mnie pasują skoro będę tam gościem a one będą też bronić dyplomów. Pomóżcie proszę :)
Aga, ale przecież Ty się nie bronisz, więc nie musisz być ubrana według jakiegokolwiek dress code’u, a już na pewno nie musisz „rywalizować” z kobietami, które się bronią. Dla mnie akurat to jest oczywiste, że nie musisz wyglądać w żadnym stopniu formalnie. Ubierz się po prostu „ładnie” według swojej definicji ładnego (celowo używam tego słowa, żebyś się czuła pewnie wśród reszty kobiet) :) Jeżeli na co dzień nie chodzisz w szpilkach, to się nie zmuszaj do tego w takim dniu, kiedy to w ogóle nie jest potrzebne. Ładnie to słowo klucz w tym przypadku – tak to widzę.
Z butami, to w ogóle jest tak, ze nie warto sie zmuszać za wszelka cene. Jezeli niedobrze sie czujesz w szpilkach i nie umiesz w nich chodzić, to ja bym absolutnie wybrala po prostu ladne, eleganckie i pasujace do calego stroju (to jest chyba klucz) buty na plaskim obcasie. No i obcasy nie decyduja o seksowności (chyba, ze ktoś jest ich fetyszysta… :))
Ja na swojej obronie miałam baleriny. Miałam szpilki na zmianę, ale się rozkleiły więc bronilam się w balerinach. Skutecznie
Najciężej jest potem przyznać się do zmiany zdania :)
Ja tak miałam z kolorem błękitnym, ze złotą biżuterią i… nie wiem, pewnie jeszcze jest wiele przykładów, które nie przychodzą mi do głowy.
Wiem za to, co do czego zdania nie zmienię. I są to dżinsy rozcięte na kolanach (i gdzie tam jeszcze) oraz piwo :)
Mario, drobna sprawa- link do Specbabki do niej nie prowadzi
Pierwsze co mi przyszło do głowy, to… pomidory. Szaleństwo, prawda? :-)
Od dziecka nie lubiłam pomidorów w postaci saute, ale uwielbiałam je w wersji przetworzonej – szerokie pojęcie, bo różnicę robiło mi nawet podpieczenie pomidorów w piekarniku. Dzisiaj bardzo chętnie dodaję plasterki pomidora do kanapek, sałatek itp, co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia.
He,też tak miałam. Przy czym ja w ogóle pomidorów nie uznawałam a pomidorowa to najgorsza zupa. Po 20 roku życia polubiłam sos do makaronu, obecnie mam swój przepis na zupę pomidorową, dorbniutko pokrojony to w sałatce mi nie przeszkadza a ostatnio znalazłam sposób na kanapki. Chleb, awokado, pesto albo coś ostrego, na to pomidorek i liście bazylii. Oczywiście nie za dużo.
Jesli chodzi o falbany, to i ja mialam z nimi dlugo problem. W sumie nadal mam, ale znalazlam sposob na falbane dla mnie:
http://www.ralphlauren.de/product/index.jsp?productId=91621691&selectedColor=Wei%DF
A poza tym, to jest cos, co wzbudza we mnie uczucia odwrotne, tzn. najpierw milosc, potem nienawisc (choc w moim przypadku jest to zdecydowanie za mocne slowo). Liczy sie?
Bo mnie chodzi o analize kolorystyczna. Bylam jej ogromna fanka i to juz od poznych lat 90. Idea noszenia kolorow, w ktorych wygladamy kwitnaco byla dla mnie odkrywcza, ale logiczna. Niestety, zaczeto do tej prostej w sumie rzeczy dorabiac ideologie. I tak kolorystyka miala determinowac styl ubierania sie i czesania, bizuterie i dodatki. Dla mnie bzdura! Jesli komus dobrze w bordowym, to bedzie mu dobrze bez wzgledu na to, czy ubierze bordowy sweter o grubym splocie, bordowa welniana garsonke, czy bordowy welurowy dres. No nie?
– złota biżuteria
– kolor biały
– Crocsy
1. Spodnie rurki. Jestem gruszką, nie widziałam się w tym fasonie kompletnie, myślałam, że to nie dla mnie. Długo się opierałam, aż do czasu, kiedy w sklepach oprócz rurek żadnych innych spodni nie było i nie miałam wyboru… I nagle okazało się, że bardzo dobrze w nich wyglądam.
2. Piwo. Nie lubiłam tego smaku, nienawidziłam wręcz. Unikałam jak mogłam. A potem odkryłam,że jest wiele naprawdę pysznych piw.
3. Kolor brązowy. Bardzo go nie lubiłam i w ogóle go na sobie nie widziałam. Nie tylko na sobie, w ogóle nie chciałam go w moim otoczeniu. Właściwie to chyba dopiero stosunkowo niedawno mi się pozmieniało. Nie wszystkie odcienie brązowego są moje, ale np. czekoladowy teraz uwielbiam. To dotyczy właściwie wszystkich rzeczy, nie tylko ubrań.
To teraz ja :-)
Bardzo jasne usta-przekornie zaczynałam od bardzo ciemnych ust, nosiłam nawet ciemne fiolety laata temu, potem były brązy – mam naturalnie duże usta bardzo mocno wykrojone i wydawalo mi się, że do takich ust jasne roże nie pasują. Ba, nie znosilam tego koloru u innych aż tu nagle po 40 urodzinach zaczęlam odkrywac róże coraz jaśniejsze i jaśniejsze i to jest to :).
Kolor szary-tu po prostu rozwój technologii, zaczęli w końcu produkować ciepłe odcienie szarości
Awokado-nie znosiłam, teraz dzień bez awokado to dzień stracony
Natomiast są rzeczy, do ktorych wiem, że się nie przekonam, jak np. rodzynki, kminek bo nie i już. Tak samo srebrna biżuteria – mam cieply typ urody i srebro do mnie nie pasuje. Nie jestem w stanie przekonać sie do kolorów fioletowego i zielonego w jakimkolwiek odcieniu Tak samo jak do rzeczy wygniecionych dziurawych czy klapek mających pasek między palcami http://galeriamarek.pl/o-neill-fw-noronha-special-damskie-buty-klapki-oneill,plec,WW,B,BK,48143537.bhtml?gclid=CKWbkKqs2dMCFV1lGQodPkcJWA Co dziwne gust nie zminia mi się od lat. Mam prawie te same fasony w szafie, zawsze wiedziałam w czym wyglądam dobrze i uparcie trzymałam się swoich fasonów.
Nigdy nie lubiłam nosić długich kolczyków. Teraz noszę.
Unikałam czarnego koloru. Teraz nakładam prawie codziennie. Takie u mnie zmiany nastąpiły.