Wróciłam do świata blogowego! Po spotkaniach autorskich jestem już nastawiona na powrót do blogowania i bardzo się z tego cieszę. Dowiedziałam się wielu rzeczy o czytelnikach tego bloga i jestem bym bardzo podbudowana. Spotkania dały mi pewne wyobrażenie tego, czego chcą czytelnicy i tego, co lubią, a co nie zawsze było dla mnie oczywiste. Oto więc kilka wniosków, jakie wyciągnęłam z tych spotkań.

1. Czytelnicy są uśmiechnięci, mili, kulturalni, pozytywnie nastawieni do świata, nie bojący się zmian. A przede wszystkim chcący zmian.

2. Nie ma się co bać – czytelnicy lubią polemikę. Niby takie oczywiste, ale jak się jest twórcą, to ciężko czasem oddzielić to, że komuś nie podoba się Twoje zdanie na konkretny temat, a nie Ty sam. Teksty o zabarwieniu: moim zdaniem powinno się zakładać taki, a taki kolor na daną okazję, są mile widziane.

3. Lubicie kolory. Chcecie więcej kolorów, postów o analizie, dobieraniu kosmetyków i skojarzeniach między danym typem urody, a… wszystkim, nie tylko sztuką :) Dobrze.

4. Czytelnicy często wracają do starych tekstów i to do takich niekoniecznie ściśle powiązanych z modą. Dla mnie to było dosyć zaskakujące, że tylu osobom podoba się mój stosunek do cielesności, chciałabym więc pisać o tym więcej.

5. Jednocześnie zbierałam same komplementy za to, że napisałam tak neutralną książkę, nie stopniującą żadnych stylów. Nie wiem czy dobrze tutaj wyciągam wnioski, ale z tego wynika, że blog może być odważniejszy, a książka zaspokaja pragnienie usystematyzowania wszystkiego na kształt metody. Jeśli tak jest, to bardzo się cieszę.

6. Ludzie są zaskoczeni tym jaka jestem na żywo. Na żywo jestem o wiele bardziej bezpośrednia, wyrazista i swojska niż w internecie, ale to nie jest rozdwojenie jaźni, tylko mój sposób postrzegania tego, co można… W kontakcie z człowiekiem można o wiele więcej niż w internecie, bo wystarczy poznać choć trochę kontekstu, spojrzeć w oczy i już wiesz, że się dogadacie. Zza klawiatury nie wszystko się widzi i jest się trochę bardziej wycofanym – przynajmniej ja tak mam.

7. Mamy pewne wyobrażenia tego, jacy są ludzie, których czytamy. Poznałam trzy ukochane blogerki, które przyszły na spotkanie w Krakowie: Anwen, Haukę i Olgę. I oczywiście swoje myślałam, a swoje zobaczyłam… Na korzyść, na korzyść oczywiście :) A we Wrocławiu zacieśniłam więzi z tymi paniami ze zdjęcia: Joulenką, która prowadziła spotkanie, Asią z Thinkinggraphic i Kaśką z Cotton Badger.

No dobrze, przejdźmy do pytań o styl i o książkę.

Czy na ślub można założyć czerń?

Ja uważam, że można. Założyłabym czerń na wesele, ale nie założyłabym bieli, bo taką mam wrażliwość i takie mam poczucie tego, co jest właściwe. Nie będę nikogo do swojego zdania przekonywać i na pewno nie będę się o to z nikim wykłócać. Ale jest jedna rzecz, o której muszę tu wspomnieć, a która ostatnio trochę mnie przygnębia…

Ludzie teraz bardzo łatwo się obrażają. To znaczy ludzie w internecie :) Jakiś przegląd strojów z Met Gali, od razu komentarze o obrazę uczuć religijnych (mimo, że Watykan przyklepał), zdjęcie dziecka w ładnym trenczowym płaszczyku (dziecko powinno być dzieckiem, odbierasz mu dzieciństwo tym płaszczykiem). Tego nie mów, tego nie zakładaj, nie przyćmiewaj panny młodej (to już w ogóle jest kuriozalne, żeby myśleć takimi kategoriami), ta sukienka za krótka, tu wyglądasz jak cierpiętnica, tu niezgodnie z twoimi kolorami, jak możesz takie niezadbane stopy pokazywać, co ona sobie zrobiła tymi operacjami… Ostatnio już praktycznie nie czytam żadnych komentarzy na portalach o modzie. Mam już kurna dość tego ciągłego pouczania, krytykowania i obrażania się o byle bzdury. Sorki za ten „rant”, bo dyskusja o czerni była kulturalna, piszę to w delikatnym nawiązaniu do tematu, ale chodzi mi w ogóle o kształt dzisiejszych dyskusji w internecie. Co sądzicie o tym? Piszcie w komentarzach. Nie chciałabym żeby to zawitało na blogu.

Zostać przy prostocie czy dodawać coś jeszcze?

Odkąd zaczęłam nosić obcisłe dżinsy skinny, górę stroju muszę mieć oversize. Inaczej źle się czuję. Biżuterii nie noszę, bo nie lubię i mi przeszkadza. Prawie się nie maluję. Do tego tylko cztery kolory ubrań: biały, czarny, szary i granatowy. To upraszcza zakupy. Ale co jest moim znakiem rozpoznawczym? Czy tylko oversizowa góra stroju? Nie zamierzam farbować włosów. Czy mając na głowie dużo siwych pasm, nadal będę mogła lubować się w tych czterech moich kolorach?

Piękno prostoty polega na tym, że zawsze można przy niej zostać i nie będzie skuchy. Ale ja bym raczej patrzyła na prostotę jako na etap przejściowy, na taki swoisty detoks i czas oczyszczania swojej głowy i szafy. Dopiero kiedy będziemy mieć zgromadzoną solidną bazę, łatwiej i naturalniej przyjdzie nam odnalezieniu swojego indywidualnego stylu, czyli dodawanie czegoś więcej.

Jakiegokolwiek nie dodasz teraz koloru do tych czterech neutralnych barw, będzie super. To jest ten czas, że można się zastanowić po jakie grupy kolorów sięgnąć, żeby to czymś rozświetlić, rozweselić, a może uromantycznić, a może wyostrzyć, a może uszlachetnić, a może przybrudzić, a może zrobić coś zupełnie innego… Co byś chciała, żeby kolory mówiły o Tobie? Jaki kolor ma wieść prym, w czym czułabyś się sobą?

Możesz robić WSZYSTKO z tymi czterema neutralami. Możesz wprowadzić wzór, możesz iść w charakterystyczne bardziej „szalone” buty lub torebki, dodać eleganckie zegarki, pójść w etniczne szale, dodać coś sportowego, wybrać sobie jakiś delikatny kolor przewodni kosmetyku w tym „prawie się nie maluję”, odnaleźć siebie w jakimś charakterystycznym dekolcie, eksperymentować z jeansami, wprowadzić jakiś połysk, metalik, a nawet cekin w którymś z elementów. Możliwości są nieograniczone, pytanie tylko które z nich najlepiej oddadzą Ciebie?

Ile czasu zajęło Ci zbudowanie swojego stylu?

Czy też narzucałaś sobie taką niezdrową presję i perfekcjonizm? Przerabiałaś to? Takie „o nie, jeszcze wszystko nie jest idealne, źle się czuję”? Ile to czasu zajęło? Przecież styl ewoluuje. Mój także od dłuższego czasu, ale powiedz mi, ile u Ciebie trwało dojście do chociaż pożądanego pierwszego efektu i czucia się dobrze.

W zasadzie w każdym ubraniu czułam się na każdym etapie swojego stylu w miarę dobrze. Nie przejmowałam się zbytnio tym, że komuś się nie podoba jak wyglądam, choć nie ubieram się wyłącznie dla siebie i liczę się z tym, że jesteśmy na każdym kroku oceniani. Styl się zmieniał, bo mi zaczęły się podobać coraz to nowe rzeczy. Miałam jakieś tam swoje małe niepewności, ale to nie było nieakceptowanie swojego stylu, tylko na bieżąco: jeśli coś mi się nie podobało, to starałam się to zmieniać. A teraz wydaje mi się, że jestem szczęśliwa w tej materii, pogodzona ze sobą i wiem, czego bym chciała. Po książce ta szczęśliwość przyszła. Zaczęłam się sama do swoich rad stosować i jestem happy. Więc jeśli mi (osobie wobec swojego pisania najbardziej krytycznej) się udaje, to Tobie też się uda.

Jak pogodzić „mój styl” z dress code w pracy? W książce pisałaś, że uniform i styl muszą być dostosowane do stylu życia.

Co zrobić jeśli do pracy muszę się ubierać jak do kościoła, a co mi w duszy gra to krótkie sukienki, krótkie bluzki itp.?

Jeśli rzeczywiście praca i czas wolny to dwa zupełnie odrębne modowo światy, rozdzieliłabym szafy. Zaopatrzyłabym się w niezbędne minimum do pracy – zrobiłabym oddzielną garderobę i zakładała ubrania z niej wyłącznie do pracy. A poza pracą to już tylko mój własny prawdziwy styl, pełna ekspresja. Po co się męczyć?  Choć oczywiście trzeba zaznaczyć, że nawet w tym pracowniczym stylu na pewno da się coś ugrać po swojemu, tzn. on nie musi być całkowicie bezduszny i nijaki, tylko uzupełniony o jakieś elementy naszego normalnego stylu.

Dlaczego zdecydowałaś się pisać wyłącznie do kobiet, skoro Twoja metoda byłaby wspaniała także dla mężczyzn. Czy planujesz może drugą książkę pisaną dla mężczyzn?

Nic się mężczyźnie nie stanie, jeśli przeczyta moją książkę, ale adresatem mojego pisania od początku były kobiety. To się raczej nie zmieni. Moda męska mnie nie interesuje.

Czy planujesz kolejne wydania książki? Mam sugestię żeby uzupełnić ją o słowniczek z wytłumaczeniem różnych nazw jakich używasz w książce na spodnie czy buty.

To zależy od wydawnictwa. Książka jest świeża, to pewnie nie czas, żeby myśleć o takich rzeczach. Starałam się nie używać jakichś wymyślnych pojęć, jeśli chodzi o ubrania, więc byłby to malutki słowniczek. Aczkolwiek dziękuję bardzo za sugestię.

Dlaczego w książce nie ma zdjęć i jest tak mało ilustracji?

Pewnie zauważyłyście, że wszystkie książki o modzie mają ogromne ilości zdjęć albo wręcz są albumami. No właśnie… To nie jest książka o modzie, to jest książka o stylu i to jeszcze do tego książka uniwersalna i dla każdego. Nie chciałam, żeby zdjęcia cokolwiek sugerowały i stawiały na piedestale jakikolwiek styl. Zdjęcia odebrałyby to, czego wymagam najbardziej od czytelnika. Wymagam wyobraźni.

Wytłumaczę jeszcze dosłowniej. Podaję gdzieś w książce jako przykład styl romantyczny. Zależy mi, by każdy sam sobie w głowie roztoczył wizję tego stylu. Szanuję, że co kobieta, to inna wizja. Dlatego nie daję zdjęcia z kocem na środku łąki, słomianym kapeluszem, wielkim koszem piknikowym i białym rowerem obok, bo po prostu nie chcę psuć wizji czytelnika czy nawet na nią wpływać.

Z kolei bardzo mi zależało, by choć symbolicznie zaznaczyć, o czym będą kolejne rozdziały w książce, dlatego wraz z otwarciem każdego rozdziału pojawia się ilustracja.

Dlaczego książka nie kosztuje tyle samo w różnych księgarniach?

To zależy od polityki cenowej tych księgarni. Kompletnie nie mam na to wpływu. Postanowiłam, że nie będzie mnie to frustrowało i zajmowało mi głowy, że książka kosztuje w jednym miejscu 40zł, a w innym 30zł. Z tego co widzę, książka kosztuje najmniej w Empiku (mówię już o cenie z uwzględnieniem kosztów przesyłki, bo można ją za darmo zamówić do swojego salonu Empik). Natomiast tylko na stronie wydawnictwa, można zamówić książkę wraz z ćwiczeniami.

Czy gdybyś mogła cofnąć czas, zmieniłabyś coś w swojej książce?

Tak, napisałabym gdzieś na początku informację o tym, dlaczego nie ma zdjęć, bo jak czytam niektóre recenzje, to widzę, że to nie jest zrozumiałe :)

Ale tak w ogóle, gdybym miała brać do siebie to, co piszą niektórzy, to by wychodziło na to, że musiałabym napisać nijaką książkę jakich wiele z poradami typu: jak masz nadprogramowe kilogramy to schudnij, a do tego czasu noś szpilki, żeby nogi wyglądały na dłuższe. Lub jeszcze bardziej odkrywczo: stylowa osoba powinna mieć w szafie baletki i białą koszulę. Litości. Wiem, że świat jeszcze nie jest gotowy na to, że nad stylem się pracuje, wiem, że niektórzy są rozczarowani, bo nie ma gotowca, ale jeżeli moje przesłanie trafi choć do kilku osób, będę szczęśliwa :)

A widzę, że trafia. Bo oto u Olgi jest tak wspaniała recenzja, taka dla mnie ważna, bo widzę, że książka jest zrozumiana i doceniona, i taka oryginalna, bo ma świetną formę przeplataną doświadczeniami autorki. Przeczytajcie, bardzo mi zależy na takim podejściu u czytelnika:

„Warsztaty stylu” Marii Młyńskiej: co myślę + 10 inspirujących cytatów

Albo miłe słowa od Uli Chincz, czyli Uli Pedantuli i umieszczenie Warsztatów Stylu na pierwszym miejscu wśród książek o stylu i modzie, to było dla mnie bardzo miłe i poczułam się taka znowu „doceniona”:

Moje ulubione książki o stylu i modzie

Albo moje niedawne odkrycie, Asia z kanału Freakery umieściła mnie w Ulubieńcach kwietnia. Od razu jej napisałam, że jak oglądałam, to co chwila czerwień wstępowała na policzki:

Ulubieńcy kwietnia 2018 – MLE Walencja, Clinique Chubby Stick, Metallica, Ubieraj Się Klasycznie

Czy trzeba się stosować do wszystkiego co jest zawarte w książce?

Nie. Aczkolwiek, żeby wynieść z książki coś wartościowego, należy wszystko co napisałam poddać analizie i podjąć świadomą decyzję, że z czegoś rezygnujemy. Czyli można zrezygnować nawet z 90% porad, ale zrobić to świadomie, a nie po prostu nie przeczytać, olać i zapomnieć. Nie widzę w tym sensu. Widzę sens w polemice z autorem, w dojściu do wniosku, że zrobię kompletnie inaczej niż sugeruje autor czy w braniu dla siebie tylko części tych porad, bo tylko ta część jest dla mnie ważna.

Podkreślałam na każdym spotkaniu autorskim, że nie ma żadnych skutków ubocznych po przeczytaniu książki, bo ja w niej nie stawiam żadnych kontrowersyjnych tez. Ja tylko zachęcam do… myślenia. Nie trzaskam Ci na prawo i lewo gotowcami, nie robię Ci list zakupów i nie pokazuję na zdjęciach białych koszul i czarnych sukienek, które koniecznie masz mieć w szafie. Ja Cię „tylko” przygotowuję na to, że to Ty masz sobie ustalić swoje klasyki.

Plany

Czy będzie kolejna książka? Czy wrócisz do robienia analiz stylu online?

Przyznaję, że myślałam o tym, żeby wrócić do pomagania w sprawach stylu, ale mam bardzo dużo zapytań w tej sprawie. Powiecie: to chyba dobrze, więc dlaczego to „ale”? Dlatego, że za bardzo mnie to wciąga i nie mam wtedy życia. Nie myślę o niczym i o nikim przez te parę dni jak o kliencie. A to nie jest zdrowe. Nie mam dystansu i nie wiem czy go potrafię w sobie znaleźć. Dla klienta to na pewno dobrze, dla mnie nie bardzo, a dla mojej rodziny to już w ogóle nie pytajcie :) Dlatego plan jest taki:

1) znowu pisać na blogu regularnie (mój cel – dwa wpisy w tygodniu: poniedziałek i czwartek, już się do tego ostro przymierzam, ale potrzebuję się rozkręcić)
2) zrobić kurs online o stylu z możliwością konsultacji mailowej dla ograniczonej liczby osób
3) youtube (mam sprzęt, mam pomysły, teraz czas na realizację)
4) coś w rodzaju książki o bardziej subiektywnym charakterze, dokładnie z tym, co mi – Marii Młyńskiej w duszy gra
5) miniporadnik z rozwinięciem jednego z wątków z książki (na razie nie ujawniam którego, bo jestem w fazie rozpisywania pomysłu)

Wygląda to tak, jakby tego było dużo, a i ja nie jestem zbyt dynamiczna i wszystko u mnie dzieje się wolno. Ale zaraz Wam powiem, dlaczego to tak wygląda. Jest tylko jedna przeszkoda, stojąca na drodze do realizacji tych planów, jedna przeszkoda, jedna pułapka. Jestem nią JA. Moje ciągłe niezadowolenie, mój strach, moja niepewność, moje przepraszam, że żyje.

To znaczy tak było do tej pory. To, że nie zasypałam Was postami, wynikało z autocenzury. To, że nie zrobiłam do tej pory kursu, było spowodowane strachem czy ktoś to w ogóle kupi. To, że nie napisałam szybko książki, tylko ciągnęło się to latami było spowodowane niedowierzaniem w to, że podołam itd.

Zostawię tu zdanie na końcu tak niedomknięte, żebym sobie mogła wrócić w każdej chwili i przeczytać, że rzeczywiście publicznie napisałam o swoich słabościach: Mam już dosyć tego ciągłego strachu, niepewności i zamykania się, czas z tym skończyć i ruszyć z impetem do przodu…

Komentarze Wasze. Czego się boicie? Co Was wkurza w internecie? Co stoi na Waszej drodze do upragnionego stylu?