Mijałam się ostatnio na przejściu dla pieszych z intrygującą kobietą. Zwróciłam na nią uwagę już z daleka, ale dopiero kiedy byłyśmy od siebie oddalone około pięć metrów, mogłam zauważyć, że jest dużo starsza niż mi się to na początku wydawało. Była tak na oko po sześćdziesiątce, ale nie nosiła się jak znane mi panie w jej wieku. Miała długie blond włosy, uczesane w bardzo energiczną kitkę, białą dopasowaną koszulkę, jasne jeansy i coś w rodzaju baletek (to były takie buty, które określiłabym jako kaczuchowate). Wyglądała super, powiedziałabym nawet, że witalnie, świeżo, lekko.

I gdy zbliżyłyśmy się do siebie doznałam czegoś w rodzaju lekkiego szoku. Jej perfumy były ciężkie, takie naprawdę zabójczo kwiatowe, nie do zignorowania, mocne, w estetyce tych wszystkich duszących zapachów typu Pani Walewska, Anais Anais czy jakichś lilio-jaśminów. I wiecie co? Ten zapach jej bardzo pasował. Powiem wręcz, że była to pierwsza osoba, jaką spotkałam, która mając na sobie tego typu zapach wzbudziła moje zainteresowanie. Bo ja patrząc na to, jak ta kobieta się zbliża, zupełnie nie myślałam o tym, jakich ona może używać perfum. A jej zapach kompletnie mnie zaskoczył. Właśnie tym, że był tak bardzo „standardowy”. Czasem przez to, że chcemy być zaskoczeni, jesteśmy zaskoczeni oczywistością czegoś – myślę, że tylko nieliczni podzielają ten pogląd :)

Wyciąganie wniosków na podstawie tego, jak ktoś wygląda, przewidywanie różnych rzeczy na temat tej osoby patrząc jedynie na jej powłokę cielesną, nie należy do najszlachetniejszych czynności jakich w życiu dokonujemy, ale jest to bardzo ludzkie zjawisko. I nie oznacza koniecznie szufladkowania ludzi, nie oznacza spodziewania się po nich okropnych rzeczy, a już na pewno nie oznacza, że tylko wygląd się liczy, a resztę spychamy w niebyt. Dla mnie oznacza to tylko ciekawość w stosunku do drugiego człowieka i tę nieprzejednaną chęć rozwiązania zagadki – kto kim jest – mając w arsenale tylko tak liche i niedoskonałe narzędzia jak nasze zmysły.

Przyznaję, że robię to, choć nie wydaje mi się to sprawiedliwym. Oceniam ludzi po wyglądzie i dywaguję w swojej głowie jacy są naprawdę, a to dlatego, że jestem po prostu człowiekiem. Ja również jestem oceniana i wiedząc to, zdarza mi się ten fakt wykorzystywać. Większości z nas to się zdarza… Gdy szłam na czyjś ślub, pogrzeb, rozmowę kwalifikacyjną starałam się wyglądać odpowiednio. Gdy umawiałam się z koleżanką, myślałam o tym, w jakich okolicznościach się spotykamy i dostosowywałam strój. Na ogół również, gdziekolwiek nie idę, myślę o tym co komunikuję swoim wyglądem (zadbaniem lub zaniedbaniem), bo lubię o tym myśleć i lubię mieć wpływ na to, co komunikuję.

W weekend byłam z familią w Warszawie. Było świetnie, robiliśmy same fajne rzeczy z myślą głównie o Zosi. Mój strój? Koszulka, jeansy, adidasy. W sobotę wybrałam się na otwarcie butiku Moniki Kamińskiej, więc założyłam sukienkę i sandały na obcasie, oczywiście z myślą, żeby wyglądać w miarę elegancko w eleganckim sklepie, ale co ważniejsze, w towarzystwie eleganckich osób. I co się wtedy stało? Moje oczy dały mi do zrozumienia, że trzeba ściągnąć soczewki. Zdarza mi się to raz na rok, a może nawet jeszcze rzadziej, bo nie pamiętam ostatniej takiej sytuacji.

Założyłam więc okulary i poszłam w okularach. A w tych okularach, moje drogie czytelniczki, czułam się dokładnie tak, jak opisywałam to we wpisie Dyskomfort to przyjaciel – jak nie ja. Problem oczywiście leżał tylko i wyłącznie w mojej głowie, bo tak naprawdę umówmy się: kogo to interesuje czy ja mam soczewki, czy okulary. Ja po prostu tak przywykłam do siebie w soczewkach i do noszenia okularów tylko po domu, że czułam się nie-sobą, czułam się niekomfortowo. I wiem, że być może żadna z Was tego nie zrozumie, ale ja temu swojemu dyskomfortowi się nie dałam, poszłam do butiku i uważam, że osiągnęłam tym samym małe zwycięstwo, równe wręcz nieprzejmowaniu się plamą na bluzce, koniecznością założenia obciachowego stroju roboczego czy seledynowego dresu i różowych klapek z futrzanymi pomponikami.

źródło zdjęcia Kaboompics

Nie chodzi o to, czy w okularach wyglądam dobrze lub źle, chodzi o to, czy jestem w nich prawdziwa. I odpowiedź brzmi: tak. Jestem prawdziwa w okularach, jestem prawdziwa w seledynowym dresie, jestem prawdziwa w różowych klapkach z futrzanymi pomponikami.

Tylko jedna osoba może decydować czy jestem prawdziwa, czy Ty jesteś prawdziwa i czy Ona jest prawdziwa. I jestem to ja, jesteście to Ty i Ona. To, że mam plamę na bluzce, nie oznacza, że ze mnie fleja. To, że mam skrzywioną buzię nie oznacza, że jestem marudą. A to, że piszę na blogu głównie o wyglądzie, nie znaczy, że wygląd jest dla mnie najważniejszy. To, że Tobie wydaje się mój problem z okularami przesadzony, nie znaczy, że twoje problemy są lepsze lub gorsze, ani że ja nie mam większych problemów, niespełnionych marzeń, traum, chorób i niepowodzeń. Patrząc na kogoś, przechodząc koło kogoś, wymieniając z kimś tylko dwa zdania masz tak maleńki wycinek całej jego człowieczej złożoności oraz dajesz jemu tak niewielki wycinek swojej człowieczej złożoności, że nigdy nie będziesz w stanie poznać prawdy o nim, ani zademonstrować prawdy o sobie w tym krótkim czasie.

Co nie znaczy, że nie warto się starać. Co nie znaczy, że trzeba odpuszczać wygląd. Co nie znaczy, że wyglądem nie można rywalizować. Co nie znaczy, że jest coś złego w czuciu się komfortowo. Co nie znaczy, że wyrażanie siebie poprzez wygląd jest puste. Co nie znaczy, że tylko dyskomfort jest cnotą. Co nie znaczy, że czuć się dobrze, bo wygląda się dobrze jest czymś próżnym.

Czy zdarzyło Ci się ostatnio zrobić coś, pomimo dyskomfortu związanego z wyglądem? Czy pochopnie kogoś osądziłaś lub zostałaś pochopnie osądzona ze względu na wygląd?