Dzisiaj będzie wpis bardzo intymny i nie mający za wiele wspólnego z modą. Inspiracji do niego dostarczyła mi szkoła rodzenia.
Na przedostatnich zajęciach dotknęliśmy bardzo interesującego wątku: relaksacji. Żeby poród przebiegał w miarę sprawnie, dobrze by było kontrolować swoje ciało i nie dać się pochłonąć bólowi w stu procentach. Każdy skurcz trzeba przejść głęboko oddychając, a nie spinając się i nie zabierając sobie i dziecku powietrza. Dlatego to takie ważne by przyszła mama potrafiła się sama uspokoić i wprowadzić w coś na kształt nirwany. No wiem, że łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić, jednak już samo próbowanie tego rodzaju doznań było dla mnie bardzo ciekawe i wiele się o sobie dowiedziałam. Technika, którą nam pokazano może przydać się każdemu, nie tylko rodzącej.
Zajęcia w skrócie wyglądały tak, że wszystkie przyszłe mamy leżały wygodnie z zamkniętymi oczami, a położna puściła relaksacyjne nagranie, na którym słychać było bardzo spokojną muzyczkę i delikatny kobiecy głos, który instruował co należy w danej chwili robić. Miałyśmy poczuć każdą wymienioną część ciała, wyobrażać sobie jaka ona jest ciężka, spinać mięśnie, potem rozluźniać, oddychać w dany sposób i pewnie jeszcze robić jakieś inne uspokajające rzeczy, których akurat teraz nie pamiętam. Osobiście nie do końca mnie to przekonało, ale będę tego jeszcze próbować sama w domu, bo nie można czegoś pochopnie skreślać jeśli dostatecznie się w to nie zagłębiło – tak uważam. Doszłyśmy na tych zajęciach do bardzo ciekawego momentu.
Otóż żeby się w pełni „wyłączyć” możemy iść do swojego miejsca. Każdy z nas ma takie miejsce po wyobrażeniu którego czuje się wręcz niebiańsko i do tego bezpiecznie. W tym miejscu mogą przebywać inni ludzie jeżeli nasz mózg im na to pozwoli, ale równie dobrze możemy się w nim znaleźć same. Trzeba to dobrze przemyśleć i za każdym razem kiedy próbujemy się zrelaksować wyobrazić sobie dany zakątek i zaszyć się w myślach właśnie w tym zakątku przed całym światem. Jak rozmawiałam z innymi dziewczynami to były jakieś polanki na których siedziały i obserwowały przyrodę, plaża, jaskinia, jedna siedziała w kawiarence i popijała kawę. Tych miejsc było tyle, ile kobiet. Ja chciałabym opisać Wam moje dwa miejsca, bo to nie są do końca konkretne lokalizacje, ale raczej dwa wspomnienia w których czuję się jak w raju.
Jakiś czas temu musiałam wyjechać służbowo na kilka dni do Francji. Pogoda była tam straszna: to znaczy jak dla mnie straszna, bo nie cierpię upałów, suchoty i pełnego słońca. Przez cały tydzień było w Paryżu tak gorąco, że nie było miejsca w którym można było normalnie odsapnąć. Wszelkie uroki miasta przesłoniła mi ta potworna pogoda i nieznośne powietrze. I pamiętam doskonale jak w dniu przyjazdu do Polski poczułam się wysiadając już najpierw z samolotu, a potem z pociągu. Na dworcu przywitał mnie mąż i delikatny deszczyk. Nie było żadnego słońca, było szaro, powietrze było czyste i można było odetchnąć pełną piersią. Pamiętam, że dałam mu swój plecak, wzięłam go za rękę i poszliśmy.
Przez pewien czas chodziłam z moją kochaną przyjaciółką na siłownię, nie na żaden spęd, tylko na taką można powiedzieć małą, osiedlową wręcz siłownię. Raz poszłyśmy tam w sobotnie popołudnie, było bardzo mało ludzi, to było lato. Wszystkie okna były pootwierane, na dworze było szaro i padał lekki deszcz. Było bardzo ciepło, ale nie było żadnego słońca. Ćwiczyłyśmy sobie razem, a w tle leciała spokojna muzyczka w stylu house. Dodatkowo uzupełniał ją brzęk metalowego sprzętu: na drugim końcu sali jacyś goście wyciskali ciężary. Ja jechałam na rowerku, a ona oczywiście robiła brzuszki :)
Te dwa wspomnienia to są moje miejsca. To są chwile, które przywołuje i natychmiast czuję każdy zapach, słyszę każdy dźwięk i potrafię odtworzyć dokładnie uczucia jakie miałam w danych momentach. Na pewno te dwa wspomnienia łączą ważni dla mnie ludzie oraz charakterystyczny obraz: szarości, deszczu, lekkiego wiatru i ogólnego spokoju. Kocham tych ludzi, kocham taką pogodę, czuję się bezpieczna, kiedy wspominam ten czas i chcę by takie uczucia jeszcze mnie kiedyś spotkały. To są moje miejsca relaksu.
Chciałabym żebyście opowiedziały mi o swoich miejscach.
Przede mną jeszcze szkoła rodzenie, jakoś w lipcu ale już mnie ciekawi co tam ciekawego będzie. Niestety metody typu rozluznianie i 'wczuwanie sie w poszczegolne czesci ciala’ na mnie nie działaja w ogole ;/ licze za to na te sztuczki z oddychaniem…
Asia, nie skreślaj niczego od razu. Naprawdę do wielu rzeczy można się przekonać, a oddychanie to podstawa z tego co widzę :)
Po uczuciu ciepła i ciężkości wnoszę, że ćwiczyłyście tzw. trening autogenny Schultza. Prowadziłam swego czasu takie treningi (jestem psycholożką) i też sama brałam w nich udział. Popieram Mario- myślę, że warto każdej technice, metodzie dać szansę, spróbować, nie blokować się na nią, bo wtedy nawet jeśli mogłaby zadziałać i nam pomóc, będzie jej dość trudno;) To jest w ogóle bardzo ciekawa historia jak Johannes Schultz tworzył ten swój trening, wygooglujcie sobie:)
Dziękuję Alu, poczytałam sobie i znalazłam też fajne rzeczy na youtubie :)
Dzięki za odpowiedzi! nie uprzedzam się, po prostu kiedyś probowałam to stosować z miernym efektem, ale kto wie- moze sama siebie zaskoczę? ;)
No ja właśnie puściłam sobie dzisiaj na youtubie tę relaksację i wyszło o wiele lepiej niż za pierwszym razem w szkole rodzenia. Teraz jestem przekonana, że to kwestia powtarzalności.
Dobrze mieć takie miejsca, do których można schować się w każdej chwili…Niestety, nie wierzę, że takie relaksacje mogą udać się w szpitalu… Tak się myśli przed pierwszym porodem ;-) Ale życzę Ci mistycznego doświadczenia i pięknego powitania córeczki!
Nad moimi miejscami musialabym sie zastanowic chwilke dluzej (choc pewnie bylaby to laka przy rzeczce w duzym parku…), ale o cwiczeniach na relaks czytalam w aspekcie dzieci majacych problemy z koncentracja. I wprowadzilam je pozniej w domu. Moja corka doskonale po tym zasypiala! I chyba zeszlo z niej troche „cisnienie” – ta presja, zeby byc dobrym we wszystkim, co sie robi, jest dla dzieci w szkole podstawowej nie do zniesienia. Szczegolnie, gdy ulegaja jej rowniez rodzice. Po tych cwiczeniach mloda troche odpuscila :-)
Mario, dbaj o siebie i o malenstwo, porelaksuj sie troche, poodwiedzaj swoje miejsca. Na pewno dobrze Ci to zrobi. I nic sie nie martw!
Dzięki kochana. Ja też już wiem, że od małego trzeba z dziećmi robić pewne rzeczy, które nam nie były dane. Jak sobie pomyślę, ile jest do pokazania takiemu maleństwu to od razu zaczyna mnie rozpierać energia. Tylko się trochę boję czy będę w stanie wszystko co teraz myślę i jej przekazać :)
Piękny, inspirujący wpis:) W moim przypadku środkiem do zrelaksowania jest nie miejsce, nie wydarzenie, a stan w jakim się znajduję, mianowicie – tak zwane przeze mnie „zakocykowanie”;). Jeśli czuję się fizycznie źle, zmęczona czy obolała, jeśli jestem po lub w trakcie stresującego zdarzenia, jeśli chcę się po prostu odprężyć – muszę się szczelnie owinąć kołdrą. Czuję wówczas fizyczną i psychiczną ulgę, dosłownie;)
Jeśli miałabym szukać w wyobraźni miejsc jakie relaksują, też byłyby powiązane właśnie z tym uczuciem ukrycia się przed światem w czymś ciepłym, miękkim, przytulnym. Wyobrażam sobie głęboki fotel i duuuży, 100% wełniany pled w jakimś przytulnym pokoju w starym budownictwie, koniecznie umieszczony w rogu pomieszczenia. Może to być też na przykład przedział w pociągu (uwielbiam jeździć pociągami, rytm ich przemieszczania się całkowicie pasuje mi do wizji czegoś relaksującego), czysty i z miękkimi fotelami i znów koniecznie muszę być owinięta w jakiś kocyk i siedzieć w rogu. Albo hotelowe foyer w którym mogę czuć się swobodnie, z dużą kanapą ustawioną w rogu ściany bez okien – wokół niech dzieje, niech ludzie wchodzą czy rozmawiają. Ja z przyjemnością obserwuję i mam tu swój przytulny kącik. Szczelnie opatulona, oczywiście;)
Słowem – dwie ściany za plecami dające poczucie bezpieczeństwa i „zakocykowanie” – to moja niezbędna dekoracja dla wnętrza „relaks”:)
Mam bardzo podobnie! :)
Tesiu, jak pięknie. Wierzę, że Twoja metoda jest w stu procentach dla Ciebie skuteczna. To tylko pokazuje jak różni są ludzie: dla Ciebie to będzie rytm, spokój, zacisze, opatulenie dla mnie deszcz, ruch, wilgotne powietrze. Niesamowite…
Wzruszyłam się przeczytawszy Twoje pierwsze miejsce ♥
Moje to: letni wieczór przy otwartym oknie, tuż po letnim chłodnym deszczu, we własnym łóżku pod kołdrą, w świeżej pościeli.
Kasiu wyobraziłam sobie Twoje miejsce i przeszły po mnie ciarki. We mnie taka sytuacja jak napisałaś wzbudza niepokój. Wiem, że to dziwne, ale to chyba bycie w łóżku oznacza dla mnie, że nic nie mogę zrobić, że jestem zbyt przywiązana do miejsca i boję się z niego wyjść.
Ha, widzisz jakie to ludzie różne są :D
A co do metod opisanych przez Ciebie.. Kiedy po napadzie poszłam do pani psycholog, powiedziała, że gdy nachodzi mnie strach mam sobie wyobrażać, że jestem jakąś moją ulubioną bohaterką z filmu czy powieści. Nie wiem, kto ich takich rzeczy uczy, ale na pewno nie ktoś, kto się w życiu kiedykolwiek bał.
Oo, temat mi bardzo bliski ostatnio! Od kilku m-cy leczę się w nurcie terapii poznawczo-behawioralnej i w ub. tygodniu na sesji terapeutka zaproponowała mi udział w takich ćwiczeniach. Efekt- nie mogłam powstrzymać łez. Łez szczęścia. Przywołany obraz: wiejska droga ja, 4-5latka jadę wozem konnym, z ukochanym wujkiem. Jest ciepło, ale nie gorąco, wiatr smaga mi policzki. Wujek podczas jazdy zrywa dla mnie papierówki z drzew, które rosną przy drodze. Pachnie sianem, koniem, wsią… Jestem szczęśliwa, bo nikt, NIKT na mnie nie krzyczy, nie zastrasza. Wiem, ze gdy wrócimy z wujkiem do domu przywita nas ciocia, a ja pójdę obserwować małe żółte kaczątka, pobawię się z psem, pobiegam po podwórku… Przywołany obraz był niezwykle zaskakujący dla mnie, bo kompletnie wyrzuciłam z pamięci te chwile szczęścia, gdy byłam dzieckiem. Nie było ich wiele, ale są tak cenne, że jestem ogromnie wdzięczna mojej terapeutce za to doświadczenie.
I Tobie również Mario dziękuję za ten post. Jak zawsze już, po lekturze każdego Twojego wpisu mam wiele przemyśleń. Inspirujesz. Cieszę się, że podzieliłaś się z nami tak osobistymi doświadczeniami.
Aniu, ale jak to było, Ty to wyparłaś z pamięci i dopiero na terapii to sobie przypomniałaś czy pamiętałaś o tym, ale nie zdawałaś sobie sprawy, że to jest to uczucie wywołujące ukojenie? Bardzo piękny obraz. Założę się, że jesteś w stanie przywołać tamte zapachy, odgłosy i dokładnie emocje z tego dnia!
Tak tak, jestem w stanie przywołać zapachy, smaki, odgłosy. i te łaskotki w sercu, gdy czujemy, że nic nas nie blokuje, że jesteśmy tu i teraz .po prostu szczęśliwi.
wiesz co Mario, raczej to pierwsze. Opisany obraz nie pojawił się w mojej głowie przynajmniej od 25 lat. Myślę, że w pewnym momencie zabroniłam sobie przywoływać takie wspomnienia. Bo nie wolno. Nie wolno się cieszyć, śmiać. Nie wolno pokazywać, że jest się szczęśliwym. Marzyć. Nic nie wolno. Czasami nawet oddychać. Za to rozbuchane złe wspomnienia wędrują za mną jak cień. Bez żadnego sprzeciwu. Pojawienie się tego obrazka jest jak objawienie. Trochę górnolotnie to zabrzmiało, ale tak się czuję teraz. Jestem pewna, że wyciągnę z pamięci jeszcze więcej takich wspomnień. Chcę stawić czoło Katowi. Z pewnością go nie zniszczę, bo zbyt głęboko jest zakorzeniony, ale jestem gotowa na walkę.
I to wszystko naprawdę jest się w stanie pojawić za pomocą terapii? W sensie aż tak dosadne rezultaty ona daje?
No. :)
Też jestem zaskoczona. Kilka lat temu leczyłam się przez 4 lata u psychoanalityka. Strasznie trudna,ślamazarna droga. Owszem, warta tego czasu, (pieniędzy) bo dużo do mnie dotarło, znalazłam wiele przyczyn mojej choroby, ale nadal nie wiedziałam co robić w okresie pogorszenia, czy napadów. W obecnej terapii jest inaczej. Myslę też, że wiele zależy od terapeuty, jego zaangażowania, doświadczenia. Mam to szczęście, że trafiłam na naprawdę super kobietę, która wie jak mnie prowadzić.
Dzięki za podzielenie się tak osobistą rzeczą! Zaczęłam tęsknić za takim lekkim deszczykiem i rześkim powietrzem.
Ciekawa rzecz takie miejsce. Chociaż w żaden sposób nie kojarzy mi się konkretna pogoda, siedzisko, zapach ani nawet osoba, są takie 2 zdania w obecności których zawsze jest mi lepiej (z Biblii).
Acz ta technika części ciała też nie jest dla mnie taka odległa. Leżenie i czucie części ciała nie, ale lubię słuchać swojego oddechu. Czuję wtedy, że żyję, że umysł, ciało, emocje i dusza są jednością i że nie chce mi się psuć tej równowagi, z którą jest dobrze.
A wiesz, że to co opisałaś to jest właśnie medytacja? Skupianie się na swym oddechu? Czy mogłabyś napisać te dwa zdania z Biblii?
Ja tez poprosze o te dwa zdania z Biblii.
Jasne.
,,Jeden spośród was pędzi przed sobą tysiąc, ponieważ to Pan, wasz Bóg, walczy za was, jak wam obiecał. Troszczcie się bardzo o wasze życie, kochając Boga waszego, Pana”
I chyba nic mnie tak nie uspokaja jak to, że wszystko, na co nie mam wpływu jest w dobrych rękach, no i to, że w całym moim ciele jest ten oddech, który mi dał; coś czego nie rozumiem i nie muszę, a co pozwala mi żyć. Jak ja szalenie cieszę tymi chwilami odprężenia!
No i proszę, nawet ma ten stan swoją dumnie brzmiącą nazwę :)
♥
:-)
Przeczytałam Twój wpis i aż klasnęłam w ręce z radości (w sumie to klaszczę zawsze, ale to taki maleńki szczególik :D). Dokładnie wiem, o co chodzi – kiedy ja potrzebuję chwili oddechu, wyobrażam sobie mój przyszły dom. Jestem typem domatora i nigdzie nie jest mi tak dobrze, jak po prostu „u siebie”. Od lat marzę też o mieszkaniu w górach… Już rysuje Ci się obraz mojego miejsca relaksu? Doskonale. Pozwól jednak, że odrobinę się rozpiszę i zaproszę Cię do niego głębiej.
Moje miejsce znajduje się w Bieszczadach. Jest to niewielki drewniany domek z otwartymi w szerokim uśmiechu okiennicami i morzem kwiatów czule tulących się do jego ścian. Delikatny wietrzyk przynosi mi ich woń do okna, przy którym siedzę. Zza białej firany wychylają się górskie szczyty, na które mogłabym patrzeć całymi dniami. Niebo jest błękitne, a słońce grzeje w rozkoszny, wiosenny sposób. Siedzę przy drewnianym biurku i piszę, czując zapach lawendy zdobiącej mój parapet. Wiem, że zaraz przyjdzie do mnie mój narzeczony (w marzeniach już mąż) i ucałuje mnie na powitanie w kark, a potem pociągnie mnie na łóżko w drewnianej ramie z wykrochmaloną, białą pościelą, żeby nieco odpocząć. Panuje cisza, cisza, cisza, poprzetykana tylko śpiewem ptaków i krokami bosych stóp na schodach.
Mario, kocham Twojego bloga i darzę Cię przeogromną sympatią, dlatego dzisiaj zaprosiłam Cię do zakamarków moich marzeń. Mam nadzieję, że poczułaś nieco tej atmosfery, która mnie tak bardzo uspokaja.
Trochę się rozmarzyłam. Życzę Ci żeby to było coś więcej niż tylko przywołane myślami miejsce do relaksacji. Chciałabym żeby to się zmaterializowało :)
Ja często myślami wracam do dawnego mieszkania mojej babci, w starej kamienicy, z tymi samymi meblami od 40 lat, gdzie wszystkie przedmioty mają swoje miejsca. Do tego zimą ciepły piec i kot. Miejsce, które omija czas… A na co dzień, regularnie praktykuję „zakocykowanie” z dobrą książką, kawą lub herbatą. Do tego czekolada. I obowiązkowo cisza.
Jak miło. Więc nie wpuszczasz ludzi do swojego miejsca tylko ewentualnie kotka, żeby się trochę poprzytulał…
To dlatego, że na co dzień w pracy mam styczność ze 120 osobami. Po przyjściu do domu muszę się zresetować :)
Zrozumiałe, chwila wyłącznie dla siebie.
Relaksacja neuromięśniowa Jacobsona :) Fajna sprawa i łatwo zauważyć efekty…nie potrzeba aż tak wiele wyobraźni jak przy innych typach relaksacji.
Nigdy nie podeszłam do tematu w taki sposób jak Ty, a jest to sposób genialny! Nie potrafię określić mojego relaksującego miejsca…czuję, że istnieje…nawet widzę jakieś ogólne zarysy, ale nie dam rady go opisać.
Powinnaś sobie to naprawdę przemyśleć. Może to jakieś wspomnienie, może sen, a może marzenie. Może to się już wydarzyło, a może masz jakąś swoją wizję raju.
Myślę, że to jest zlepek tych wszystkich elementów które wymieniłaś :) Im częściej o nim myślę, tym wyraźniej go widzę…
Mario, piękne chwile ze swojego życia opisałaś. Dziękuję Ci bo dzięki temu wpisowi zastanowiłam się chwilę nad moimi miejscami, wspomnieniami, chwilami… Jest taka jedna chwila, którą i ja chcę się podzielić. Góry, dżdżysta pogoda, przed chwilą przestał padać deszcz, mgła opada, zaczyna sie lekko przejaśniać. Patrzymy z mężem jak mgła zaczyna sie rozrzedzać i wyłania sie z niej zarys gór. Cisza, spokój. Tylko góry, my i nasza bliskość. To jedno z moich najcenniejszych wspomnień. Kwintesencja szczęścia.
Prawda, że człowiekowi do szczęścia jest potrzeba w zasadzie tak niewiele?
Będzie mi bardzo trudno wybrać tylko kilka miejsc, bo mam mnóstwo takich wspomnień – od zawsze bardzo dbam o to, żeby czuć się dobrze i czerpać przyjemność ze zwykłości. Ale przyjemnie było przebierać w tych wspomnieniach, żeby wybrać jedno, którym chciałabym się z Tobą podzielić :-)
Jest koniec czerwca – ten specyficzny czas, w którym rok szkolny dobiega końca, ale czuje się już przedsmak wakacji. Siedzę na ukochanym drzewie czereśniowym, którego konary tworzą wygodny fotel. Wyślizgana od siedzenia kora aż błyszczy. Zrywam soczyste owoce prosto z gałęzi i pluję pestkami na odległość. Jest cicho, słychać tylko ptaki i bzyczenie much. Nikt nie wie, że tu jestem, więc mogę sobie spokojnie poczytać – to wspomnienie z czasów, kiedy miałam jakieś 8 lat, więc pewnie tonęłam po uszy w przygodach Emilki Starr albo Ani Shirley. Z otwartego okna w domu dobiega woń świeżo upieczonego biszkoptu. To Babcia robi dla mnie tort truskawkowy, jak zawsze na urodziny. Nie muszę nic.
Piękne, przez chwilę się też poczułam jakbym tam była.
Widzę, że nie tylko ja wolę deszczową pogodę:) podpisuję się, Mario pod tym obiema rękami… Zawsze uważałam, że każdy krajobraz jest o wiele piękniejszy i o wiele bardziej romantyczny gdy oglądamy go przez ścianę deszczu lub szybę po której ściekają krople. Pochmurne niebo, mgła, rosa, delikatna mżawka – nawet najpiękniejsza, skąpana w słońcu plaża i lazurowe morze nie jest w stanie tego przebić. Tego spokoju, melancholii, tajemnicy… Zawsze byłam typem samotnika i dla mnie największe ukojenie sprawiało zagłębienie się w świecie marzeń… o przyszłości ( swoją drogą bardzo podobnej do wizji Julki:), ja, mąż, nasze dzieci, mały domek na wsi, pobielony z niebieskimi drzwiami, zdala od zgiełku i konsumpcyjnego świata) Moja wyobraźnia, rozbujana i nie znająca granic, już od najmłodszych lat była dla mnie ucieczką od wszystkiego co złe, no i przyroda, coś bez czego nie wyobrażam sobie życia. Najmilsze emocje budzi we mnie obraz ciepłego, letniego zmierzchu, stawy w mojej rodzinnej wsi, wokół wysokie trawy, tataraki, sitowie, wszystko już wilgotne od rosy, rechot żab, mgła nad wodą, jeszcze nie jest ciemno, ale już nie na tyle jasno, żeby móc rozpoznać kolory… wszystko tajemnicze, patrzysz na błyszczącą wodę i jesteś niemal pewna, że za chwilę spotkasz jakąś rusałkę lub wodnika… chcesz zostać w tym świecie i nie wracać do rzeczywistości, ach i jeszcze ten zapach… zapach pylącego żyta, mokrej trawy i czegoś nieuchwytnego…:)
Jak byłyśmy dziećmi to wszystko było takie normalne, a teraz patrzy się na tamte czasy z utęsknieniem. Zawsze jak leci Pan Tadeusz w telewizji to ryczę jak Kolberger czyta na początku. I ogólnie jak Żebrowski bryczką jedzie :)
Piękny, inspirujący wpis. Moim miejscem są ramiona mojego partnera życiowego. Nic mi tak nie pomaga w gorsze dni, gdy dodatkowo jesteśmy daleko od siebie, jak wyobrażenie sobie, że jest gdzieś obok i trzyma mnie za rękę, przytula, albo głaszcze po głowie. Lubię też uciekać w świat książek, szczególnie Arda jest dla mnie przyjazna. Nie ma to jak mały spacer po ogrodach Valinoru albo po lasach Lothlorien.
Czyli bardziej kojarzysz z osobą niż miejscem. Bardzo to musi być miłe dla tej osoby :)
Tak, zdecydowanie z osobą, chociaż mam także swoje ulubione zapachy i dźwięki, które „robią mi dobrze” i przywracają dobre emocje. Jeżeli jednak miałabym wskazać miejsce, to zdecydowanie jest to dom rodzinny :)
Ja leże na środku łąki, typowej Polskiej łąki, gdzieś nieopodal typowej Polskiej wioski, jest lipiec, świeci słońce, niebo niebieskie z pojedynczymi obłokami, latają jakieś owady, wyżej jaskółki. Jest cicho. Czas nie istnieje.
Sama i wpatrzona w niebo ♥
Cudny wpis i miejsca w komentarzach… Pisząc to, mam u siebie pogodę z Twojej wizji. Również taką lubię, deszcz nastraja tak właśnie błogim spokojem. Ale moje miejsce jest nad rzeką, co ciekawe (z psychologicznego punktu widzenia) stoję na rwącym zakręcie przy drzewie, które się mocno pochyla w stronę wody. Za rok już go tu nie będzie. Rzeka się o nie upomni. Jestem powyżej poziomu wody, bo rzeka rwie tu mocno, więc stoję na skarpie. Lato jest późne, łąka jest więc mocno przesuszona, ale nad samą wodą wszystko jest zieleńsze. W tej zieleni unoszą się ważki, takie zielononiebieskie, połyskujące, a na łące już fruwają inne (nie będę męczyć konkretami, bo to tylko mój „konik”). Jest delikatny wiatr, woda szumi, miejscami wręcz bulgocze. Widzę skąd przyszłam, wraz z biegiem rzeki, ale to, co jest za zakrętem, skrywają drzewa. Mimo to jestem spokojna. „Coś się kończy, coś się zaczyna.” Często nieświadomie wracałam do tego wspomnienia, ale teraz, dzięki Tobie, opisując je (nawet tak chaotycznie), znalazłam w nim dodatkowo wiele znaczeń :)
Mam nadzieję, że tego nie spłycę, ale to mi się nadaje na fajny teledysk do spokojnej muzyki!
Ja przywołuję dla relaksu chwilę z dzieciństwa kiedy po upalnym lipcowym dniu siedzimy całą rodziną na balkonie popijając kompot i obserwujemy jak zbierają się chmury na letnią burzę, a potem zaczyna padać deszcz i pojawiają się błyskawice. Burza jest bardzo gwałtowna ale jest daleko, a my obserwujemy bezpieczni ten spektakl natury. Czuję zapach rozgrzanej ziemi chłodzonej deszczem, truskawek, ozonu. Czuję przyjemny chłodzący wiatr na skórze. Mam obok bliskich. A niebo jest pełne barw -od różów od strony zachodzącego słońca po szarości i granaty od strony burzy.
Niedaleko od mojego miasta jest górka ok 200 m npm, w sezonie jeżdżę tam rowerem, zatrzymuję się i patrzę na miasto w niecce, mieszkam na Mazowszu, gdzie ukształtowanie terenu jest raczej monotonne…
Jest też w okolicy mojego miasta las – zwykły sosnowy las, i jest tam jedno miejsce tak bajkowe i tajemnicze, że każdym razem kiedy tam jestem autentycznie wzruszam się …
ps. ja też nie lubię upałów, lubię za to deszcz – taki spokojny kapuśniaczek, a po lekturze Marka Kamińskiego lubię zimę ze śniegiem – oczywiście zimę za miastem :)
Czyli Twoje miejsca są ściśle związane z naturą. Poszukujesz takiej sielskości i harmonii w przyrodzie :)
Relaksacja Jacobsona rządzi :D
Co do miejsca – to… od niedawna uświadomiłam sobie, że: słoneczne przedpołudnie na schodkach przed bramą wiodącą na dziedziniec Katedry św. Wita, lekki wiaterek, przyjemne ciepłe promienie na twarzy, zapach wiosny – było cudnie, miałam dużo czasu i nic nie musiałam :) i do tego wspomnienia lubię wracać :) Na przykład leżąc w łóżku, otulona kocem, w ramionach ukochanego – nie wiem, jak Was, ale mnie objęcie kochanego mężczyzny wyjątkowo relaksuje :)
Oraz: wczesne popołudnie na ławce w Murowańcu, zimne piwo, słońce, wierzbówka kiprzyca kwitnąca na łące, zimne piwo i perspektywa niespiesznego spacerku :) Albo wejście do doliny gdzie już widać dym z Murowańca, pewnie pieką mi szarlotkę, a ja sobie siedzę na ławeczce pod domkiem taterników… albo słońce w Dolinie Pańszczycy…. albo na Szpiglasie…
Stary, drewniany most na Wieprzu, pluskanie wody w dole, rozgrzane słońcem deski, książka, lenistwo…
Mały kościółek na Roztoczu, oraz specyficzne zadaszone schody doń wiodące, gdzie można było posiedzieć w spokoju… i weranda domu obok, ciepły letni wieczór, grające świerszcze, zapach maciejki…
hmmm… wygląda na to, że u mnie grunt, żeby było ciepło :D
No fajnie właśnie, jak zamkniesz oczy to od razu masz gotowy krajobraz przed sobą i właśnie takie uczucie ciepła możesz sobie odtworzyć. Mi się wczoraj właśnie udało już bardziej zrelaksować i wyobraziłam sobie skutecznie, że jest mi cieplej :)
Jestem kinomaniaczką- odpoczywam oglądając dobry film. Dodatkowo możliwość przeniesienia się w zupełnie inną rzeczywistość (kocham fantasy) wprowadza mnie w całkowity relaks. Poza tym uwielbiam odpoczynek na łonie przyrody – i nie ma tutaj dla mnie specjalnego znaczenia czy będą to góry,morze, mazury….Polska jest pięknym krajem- na szczęście wciąż mamy wiele dzikich i naprawdę przecudnych zakątków:) Kiedy jestem w takim miejscu to staram się zapisać je w swojej pamięci (obraz, zapach, dźwięki), by zabrać ze sobą. Potem w chwilach zmęczenia, złości przywołuję te obrazy – pomaga:)
Ha, jest ktoś, kto podziela mój stosunek do lata, słońca i upałów – nie cierpię tego :) Chyba że jestem nad morzem, wtedy może byc fajnie… przez jakieś trzy dni :)
Słońce działa na mnie relaksująco tylko w zimie, uwielbiam to blade zimowe słońce – nie jest agresywne, ale przyjazne i ciepłe. Myślę, że to jakis atawizm ;) przypominają mi się wtedy legendy plemion Północy o powracającym słońcu. Mój szczególnie relaksujący obraz z tym związany to wspomnienie z pobytu w Finlandii; przyjechałam tam na początku stycznia, kiedy słońce widziało się w ciągu dnia przez jakieś cztery godziny, reszta doby była dość mroczna, co mi w sumie pasowało – ale któregoś dnia wyszłam sobie na środek zamarzniętego jeziora, wokół było pełno śniegu i lodu,niemal białe niebo i ten cudowny, delikatny, słoneczny blask – ta ilość światła i bieli była po prostu niewiarygodna, wydawało mi się, że kąpie się w świetle. Niesamowite. W ogóle bardzo lubię sztuczki, jakie czasem robi światło. Mam tez inny obraz, byliśmy z M. nad pewnym leśnym jeziorem, to było jezioro oligotroficzne, czyli prawie pozbawione życia i przez to niesamowicie czyste. Nurkowałam w wodzie prześwietlonej promieniami słońca, które przenikały na kilkanaście metrów w głąb. Podobne uczucie do tego z Finlandii.
A poza tym lubię mrok i ponure klimaty i najlepiej się czuję szwendając się po polach w pochmurny jesienny dzień, w ciepłej bluzie – jestem wtedy małym, ciepłym środkiem wszechświata :)
Ulubione miejsce relaksu – wystarcza mi wyjście na balkon w czasie deszczu…. patrzę z góry (z 9-tego piętra) na piękny widok mojego miasteczka i gór… i wdycham TEN zapach…
PS. Czytam „Cię” jak ulubioną książkę – najpierw szybko pochłonęłam całość, teraz delektuję się ulubionymi fragmentami :-)
Pozdrawiam cieplutko i życzę wszystkiego dobrego!
Ola
Moje miejsca/wspomnienia, które kojarzą mi się z relaksem również mają w tle deszczyk. Uwielbiam jego uspokajające dźwięki.
Kiedyś też próbowałam takiej relaksacji w ramach zajęć z jogi. Bardzo mi się podobało i po takich ćwiczeniach byłam zrelaksowana jak nigdy. :)
A długo musiałaś uczęszczać, żeby zaczęło działać czy szybko się przyzwyczaiłaś?