Rzecz tyczy się podejścia do makijażu. Ja te podejścia wiele razy w ciągu mojego życia weryfikowałam. Był taki okres, że nie malowałam się wcale, był taki okres, że robiłam na oczach czarne kreski i to było wszystko, był taki okres, że nakładałam tapetę itd. itp. I nie umiałam wypśrodkować wielu tęsknot, jakie miałam w stosunku do makijażu.
Te tęsknoty to były różne bieguny. Czasem chciałam być brana przez otoczenie jako osoba nonszalancka, odważna, zawsze do przodu. Czasem chciałam być naturalna, czasem niezauważalna, czasem silna, czasem niezależna, czasem tradycyjna…
O ile kiedyś chciałam mieć jednotorowy sposób makijażu, który pozwalał by mi te wszystkie tęsknoty spełniać, gdy tego zechcę, o tyle dzisiaj nauczyłam się elastyczności i słuchania siebie. Tak w stylu: „żeby osiągnąć to, trzeba zrobić tamto” poszło w odstawkę. Teraz jest raczej „idź na żywioł” :) Moją regułą, jakkolwiek paradoksalnie to zabrzmi, jest brak reguł.
I nawet znalazłam jakąś grupę osób, z którą mogę się makijażowo utożsamiać. Zapuszczam się często w różne dziwne obszary youtube i błądzę między filmami, w których, w jakichś osiemdziesięciu procentach, nie ma dla mnie nic wartościowego. Ale kto szuka nie błądzi. Dlatego zawsze tak bardzo cieszy mnie, gdy wreszcie udaje mi się natknąć na te niesamowite i bardzo wartościowe dwadzieścia procent. I nie będę samolubna, podzielę się z Wami moim odkryciem.
To są po prostu filmy, na których babki pokazują swoją poranną rutynę i makijaż (to są filmiki dla marki Glossier, więc produkty są głównie z wyższej półki cenowej). Jest cała playlista tutaj: 13 filmów. Podoba mi się, że skupiają się głównie na dbaniu o cerę, a w mniejszym stopniu na makijażu, który sam w sobie jest w zasadzie bardzo prosty zazwyczaj. Ale co mnie najbardziej urzekło to wyrywkowość tego makijażu. Mam na myśli to, że nie ma tu jakichś reguł typu: musi być podkład, pod oczy korektor, przypudrować, nałożyć róż, bronzer itd. Jest freestyle, że się tak wyrażę. Potrzebujesz korektor, to walisz. Chcesz podkład, to walisz. W pełni się z tym identyfikuję. I nie będę już więcej się nikogo słuchać, będę się malować jak mi się podoba.
Bo to nie eksperymentów żałuję. Żałuję, że się martwiłam, że ktoś mi mówił, żebym sobie kupiła korektor pod oczy (dziękuję za radę, zajmij się swoimi cieniami pod oczami), że używam za mało podkładu (dziękuję za radę, teraz w ogóle nie używam, pocałuj mnie w sebum), że po co mi tyle podkładu (dziękuję za radę, ale nie zawsze mam ochotę na moje super kombo „różowa twarz, żółta szyja”), że dlaczego sobie kupiłaś taki drogi tusz do rzęs, jak ten sam efekt za 20zł możesz mieć (dziękuję za radę, wyobraź sobie, że ten żółty tusz skleja mi rzęsy) itd. Jak ja mogłam dawać ludziom prawo, do aranżowania wystroju mojej twarzy?
A mogę się z tym filmem identyfikować, dlatego że postarałam się poznać również skrajne oblicza makijażu. Na jednym biegunie instagramowe guru makijażu – kobiety, które pokazują w jaki sposób się malują, nakładając około pięciu warstw kosmetyków na twarz (konturując, doczepiając, rozświetlając, blendując, utrawalając i tak dalej), na drugim zbuntowane antysystemowe dziewczyny, które celowo unikają makijażu, a nawet robią sobie challenge w postaci nie korzystania z lustra przez jakiś czas (producenci kosmetyków nabijają sobie kabzę i wprowadzają nas w kompleksy, żebyśmy kupowały więcej). Ale tak naprawdę one wszystkie mają rację.
Ja w każdej z tych grup mogę dla siebie odnaleźć coś odpychającego, ale na tym się kompletnie nie skupiam. Bo mogę również wziąć dla siebie coś wspaniałego. Podoba mi się jak zręczne i świadome tego, co robią są kobiety, które malują się bardzo bardzo bardzo mocno. Jak pięknie potrafią przenieść światło na swoją twarz, to mi się trochę kojarzy z dziełami największych malarzy (co nie jest złośliwe). A z drugiej strony podoba mi się dystans i to jak opisują swoje doświadczenia z rezygnacji z makijażu kobiety w pełni naturalne. Zrobiło na mnie duże wrażenie, jak jedna z kobiet opowiadała, że po jakimś czasie nie malowania się, zaczęła patrzeć na umalowane twarze jak na karykatury. To było silniejsze od niej – te twarze wydały jej się nieznośnie odrealnione. I wcale nie mówiła tego złośliwie, raczej szczerze dzieliła się swoimi obserwacjami.
Reasumując: moja twarz, robię sobie z nią co chcę i Tobie też polecam :)
Czy ktoś kiedykolwiek wypowiadał się niepytany na temat Twojego makijażu lub jego braku? Jaki masz stosunek do swojego makijażu?
Tak – pytał się. Ale to było raczej: ale czerwona szminka. Czy był to złośliwy, czy pozytywny komentarz – nie interesuje mnie to. Lubię wieczorami (i nie tylko) czerwone szminki.
A ja lubię swoja blada twarz i jeśli podkład to bardzo lekki i w chłodnym odcieniu. Ostatnio zabiła mnie pani z Sephory gdy przy testowaniu stwierdziła oburzona „Pani jest blada! Chce pani sobie tę bladość podkreślić?!?”
A to co z nią zrobić, walnąć podkład trzy odcienie ciemniejszy? :D Też jestem blada i jakoś mi to specjalnie nie przeszkadza, także bladziochy – łączmy się :D
blada cera to zaleta! ja swoją uwielbiam ;)
Team bladziochy. Też kocham te cenne rady 'idź się opal’, 'zrób coś z tą bladością’, 'fuj, ale jesteś blada’. Od razu się do kogoś kto czepia się mojej bladości zrażam. A, jasna skóra wygląda młodziej :) A ja nie mogę się opalać, bo trądzik :D
To ja Wam powiem co mnie spotkało kilka lat temu w autobusie. Było lato, miałam na sobie sukienkę czerwoną na ramiączkach. Jakiś gościu wychodząc z autobusu na cały głos powiedział do mnie: „Jesteś biała, to nienormalne żeby być takim białym. Na pewno jesteś chora”. Czaicie? Do dziś mnie to na przemian bawi, na przemian denerwuje :(
Haha, od razu sobie wyobraziłam, że to jeden z tych, co z wielką dumą noszą t-shirty z napisem „jedna rasa, biała rasa”. Taki paradoks.
Często słyszę „dobre rady”, o które wcale nie prosiłam: pofarbowałabyś sobie włosy na jakiś konkretny kolor (mam słowiański, mysi ciemny blond, który szczerze uwielbiam, zwłaszcza latem), z henną na brwiach wyglądałabyś korzystniej…
Lepiej bym tego typa nie opisała.
A ja celowo ufarbowałam sobie włosy na taki „mysi” ciemny blond, bowiem od zawsze o takim marzyłam.
Oj, mnie to też nie raz spotkało. Słowa typu ”malujesz tę twarz tak biało i wyglądasz jak trup’ albo 'opaliłabyś się bo opalenizna wygląda ładnie’ a ja cuż, po prostu nie mogę, taka karnacja :D . Jak byłam nastolatką takie teksty mnie bolały bo moja bladość była jednym z kompleksów. Z wiekiem polubiłam mój kolor skóry a nawet podkreślam tę bladość. Teraz jeśli ktoś mi coś powie to odpowiadam z cechującą mnie uroczą ironią, bo przecież nikt nie jest doskonały ;)
Kocham porcelanowa blada cere – wyglada mlodo,swiezo,delikatnie,dziewczeco i „arystokratycznie”.
Nienawidze „opalonej” jak to ludzie mowia,czyli dla mnie to zwykle spalonej,zniszczonej.
Wedlug mnie cera osoby ktora SZTUCZNIE przyciemnia twarz jest wstretna. Oczywiscie nie mowie tu o naturalnej ciemnej\oliwkowej karnacji lub takiej z ktora sie urodzil ktos,ale o wszelkich solariach i innych „opalaniach’.
Co jest naturalne,jest piekne,bo pasuje do typu urody danej osoby.
Wszelka moda na jakiekolwiek przyciemnianie jest mi obca,zrobie wszystko by zatrzymac biala(blada) cere i cialo.
Nie unikam slonca calkowicie,bo sie boje niedoborow,przyjmuje witamine d w kapsulkach.
A jaki podkład używasz?
Też nie bardzo mogę się opalać bo opalam się na czerwono, więc już wolę być blada niż czerwona :D Na wakacje może delikatnie poratuję się solarium lub balsamami brązującymi żeby nie odbijać światła słonecznego :D tak żeby mieć nieco ciemniejszą skórę ale żeby została jasna ;)
Poza tym jest dużo osób które nie mogą się opalać bo leki, bo zabiegi kosmetyczne i mnóstwo innych powodów. Jak komuś nie pasuje to jego problem :P
Ile osób tyle opinii :-) czasami byłam pytana, czy mam makijaż, kiedy go nie miałam :-) i dana osoba była tym faktem zdziwiona. Czasami jak miałam mocniejszy makijaż na jakąś okazję, byłam pytana dlaczego tak na co dzień nie chodzę ;-) A czasami dostawałam komplementy, kiedy już ktoś był pewien że jestem bez, że nie muszę się malować. Przechodzę okresy, gdy na dzień nie maluję się wcale i takie kiedy, maluję się codziennie, ale delikatnie. Dla efektu wow, maluje się mocniej na specjalne okazje i imprezy. Ogólnie wolę bardziej nonszalanckie podejście do makijażu i imagu. Czerwona szminka, tusz na rzęsach, rozwiany włos jak u Francuzek. Bardzo nie lubię konturowania twarzy, które czasem kompletnie je zmieniają, sztucznych rzęs, namalowanych brwi, jak od linijki lub szablonu itp. Są dla mnie brzydkie. Takie „makijaże” szczerze przypominają mi te, które noszą Drag Queen, i dla nich powinny pozostać moim zdaniem ;-)
Tak, miałam tak samo! W epoce cienkich brwi niteczek, pani kosmetyczka nie mogła pojąć, dlaczego ja chcę tylko nadać im kształt, wszak o ę są „duże”! Albo nagminna chęć ocieplania mnie przez panie w drogerii, jak chcę nabyć farbę w chłodnym odcieniu ciemnego brązu (jestem chłodną zimą)
I właśnie ta cała moda na konturowanie pochodzi od drag queens, które te techniki znały od zawsze. Teraz to się tylko zrobiło szerzej dostępne :)
Kiedyś ciągle kupowałam nowe kosmetyki i chciałam nakładać pełny makijaż każdego dnia. Niestety a może stety, lenistwo wygrało :) Teraz czuję się dziwnie w pełnym makijażu, kompletnie nie podoba mi się jak podkłady leżą na mojej skórze i podkreślają wszystko (mimo że dbam o cerę to nadal mam suche skórki). Lubię też moją naturalną cerę, ze wszystkim zaczerwienieniami i cieniami :)
Do jakieś czasu, mój makijaż to był mocno kryjący korektor, puder, kredka/mazak do brwi i tusz. Teraz odkryłam, że w sumie lubię mieć nie do końca zakryte cienie pod oczami bo dodają im jakiejś głębi (he, he). Nie czuję się źle bez makijażu, ale uwielbiam malować brwi i rzęsy (guilty pleasure), więc raczej z tego nie zrezygnuję.
Chciałabym odważyć się i używać częściej matowych szminek, ale nie czuję się pewnie, gdy wszyscy zwracają na mnie uwagę.
Wiem, że dla niektórych to zabrzmi idiotycznie, ale zgadzam się z tym co piszesz o cieniach pod oczami. Czasami jak je zakryję całkowicie to czuję się taka jakby „płaska”. Więc teraz już wiem, że nie tylko ja mam takie postrzeganie. Bałam się chyba nawet przed samą sobą przyznać, że jest to normalna część mnie :)
Oj, ja też mogę się podpisać pod tym stwierdzeniem o cieniach pod oczami! Zakryte „spłaszczają” mi twarz, a oczy robią się mniejsze :)
Wystarczy wejść w komentarze pod tutorialami makijażowymi… Po co tyle tapety, po co taki mocny makijaż, naturalność jest piękna bla bla bla… Kurcze, te filmiki zazwyczaj pokazują umiejętności tych dziewczyn (które nieraz wbijają w fotel), zabawę makijażem, formą, kolorami… Myślę że większość tych dziewczyn na co dzień maluje się delikatnie, co nieraz pokazują w filmikach ;) A naturalność jest piękna jak masz gładką cerę bez trądziku, zaskórników, mega rozszerzonych porów, przebarwień i innych „fajnych” rzeczy. :D Także absolutnie rozumiem dziewczyny z bardzo nasilonym trądzikiem, przebarwieniami, bliznami itp. że maskują to pod makijażem bo sama wiem że chodzenie z twarzą całą w krostach to żadna przyjemność. Teraz mój trądzik jest minimalny ale maluję się żeby uniknąć wspomnianego kombo różowa twarz-żółta szyja :D Bo niestety wysiłek fizyczny, wysoka temperatura lub mróz sprawia że wyglądam jak dorodny pomidor :D
„Pocałuj mnie w sebum” – kocham ten tekst :D
Wiem coś o syfach, rozszerzonych porach i przebarwieniach. I szlak mnie trafia, że zamiast diety, kurkumowej maseczki (naturalnej!) i tonikowej (sok z ogórka, ocet jablkowy, zielona herbata) wciska się nam podkłady i cały szajs zatykający gębę. My mamy kupić.
A ja z kolei nie widzę tu sprzeczności. Można używać naturalnych metod i leczyć czy po prostu dbać o cerę, ale jednocześnie zakrywać. To się nie musi wykluczać. Ale jak rozumiem mówisz o ogólnej retoryce, która czasem stawia na zakrywanie, a pomija dbanie.
Wg mnie jest tu niestety sprzeczność. Osoby z problemami skórnymi mają często skórę tłustą, która wybitnie źle reaguje na wszelkie składniki zapychające (komadogenne), PEGI, SLSy, konserwanty i barwniki. Niestety nie wiedzą o tym. I teraz taka Madame z problematyczną cerą udaje się do sklepu – doradza się jej markowe czy tańsze produkty pielęgnujące i maskujące, które pogłębiają problem, bo większość ma w SKŁADZIE to, co jej szkodzi.
Znam to niestety. Mam 36 lat i dopiero zaczynam wychodzić na prostą cerową… Nie raz po podkładzie (żeby zakryć kilka blizn i syfów) kończyłam jak biedronka do potęgi entej. Na szczęście wiedziałam o maseczce z kurkumy i po tygodniu mogłam się pokazać ludziom, a po 2, 3 cera była super. Teraz czytam składy :)
Ratowałam się przez „Skin Coach” Bożeny Społowicz, http://www.srokao.pl/ i przez inne blogi naturalne.
Ps. Fajnie, że nie wszyscy reagują biedronkowo :) Tyle kosmetyków ma tak piękny zapach, że aż chce się używać.
Ooo, nie znałam tej strony. Widzę, że będę miała mnóstwo czytania. Ja dzisiaj się dokładnie oczyściłam, nałożyłam maskę w płachcie i momentalnie pięć lat mniej. Serio.
Tak, maseczki płachtowe są świetne. Ja jestem zachwycona maseczką tonikową z tej strony – okładami z toniku. Nasączam tonik wacikami rozdartymi na pół, żeby były cieniutkie i trzymam ok 5 min. :) Buzia nawilżona jak nigdy..
Tylko tonik trzeba zrobić samemu, albo kupić z dobrym składem, np Sylveco.
Sama przerzucam się na pielęgnację naturalną, tonik zastępuję hydrolatami a krem olejem jojoba. Nie wiem jeszcze czym zastąpić żel do mycia twarzy, może po prostu ciepłą wodą? Bo jak wieczorem nie umyję twarzy (bo jestem np. mega zmęczona) to mam wrażenie że wygląda lepiej niż gdybym ją umyła :D Jako studentka dietetyki interesuję się też kwestią „dieta a cera” którą wprowadzam też w życie, niestety moja dieta jeszcze nie jest bliska ideału :P
Kusi mnie ta maseczka z kurkumy, obawiam się tylko czy nie będzie mnie po niej piekła skóra (słyszałam o takich „efektach”)?
Kingo! Jako zastępstwo za żele do mycia twarzy polecam Ci serdecznie olejki myjące! Wcześniej kupowałam je na Biochemii Urody, teraz robię sama (olej z pestek winogron + glyceryl cocoate + kilka kropli olejku lawendowego). Olejki myjące bardzo skutecznie usuwają nawet wodoodporny makijaż, ale nie podrażniają skóry i oczu. Moja cera nigdy nie była tak nawilżona. Dzięki myciu twarzy olejkiem wzmocniły mi się też rzęsy. Nie wrócę już do tradycyjnych żeli do twarzy czy płynów micelarnych. Nie potrzebuję już nawet wacików :)
Marta o olejkach słyszałam, nawet miałam taki ale kupiony w drogerii, „samoróbki” jeszcze nie testowałam ;) i co stosujesz po tym olejku, jakiś tonik/hydrolat czy już nic nie trzeba? Bo ten olejek myjący chyba trzeba potem zmyć z twarzy?
Tak, olejek zmywa się z twarzy wodą. Dzięki emulgatorowi w składzie nie pozostawia tłustej warstwy. Ja po myciu twarzy olejkiem spryskuję ją hydrolatem. A potem lekki krem (na dzień) lub olejkowe serum z witaminą C (na noc), które również robię sama :)
Kusi mnie zrobienie swojego kremu, ale najpierw muszę o tym poczytać bo wydaje mi się to zbyt skomplikowane, na razie jestem na etapie olejków i hydrolatów :D jak skończy mi się żel do mycia twarzy i płyn micelarny to chyba poeksperymentuję z kremami :D
Do mycia twarzy z naturalnym składem świetny żel z Sylveco albo mydło z Aleppo 30-40% (z tego co piszesz wnioskuję, że masz cerę tłustą, jak normalną 20%).
A maseczki się nie bój :) to cudo! Jak masz delikatną cerę, pomiń cynamon, on rozgrzewa i może piec.
1 łyżeczka duża kurkumy, ok łyżeczki soku z cytryny, pół łyżeczki oleju lnianego, pół miodu i jogurt dla konsystencji. Jak jest za rzadka dodaję kurkumę.
Wszystko zmywam po 30 min, czasami kilka razy muszę umyć twarz, dekolt. robię ok 3 tygodnie co drugi dzień. Pryszcze się goją, blizny znikają, cera gładka i nawilżona jak po żadnym kremie…
Chyba przetestuję tą maseczkę :D pryszczy na szczęście mam mało ale przydałoby się wygładzenie cery i ogarnięcie sebum :D
Maseczka z kurkumy piecze, jeśli ktoś zapomni albo nie wie, że ma alergię kontaktową na …produkty pszczele – bo spora ilość przepisów każde dodać miodu.
Dlatego ja robię ją bez miodu i gitara. Mleko albo jogurt, kilka kropel oliwy, trochę jakiejś mąki dla zagęszczenia, 1/4 łyżeczki kurkumy. Nakładam pędzlem, wtedy się nie paprze.
Może trochę późno się w tej sprawie odzywam, ale byłoby nie w porządku, gdybym nie podzieliła się tym, co znalazłam szukając informacji na temat pani „Skin coach”. Podlinkowuję artykuł, który trochę podkopuje jej wiarygodność jako eksperta: http://www.kosmetologia-naturalnie.pl/2017/04/427-demaskujemy-skin-coach-recenzja.html
Napisany może w nieco emocjonalnym tonie, ale rzetelnie. Jestem po chemii kosmetycznej i sama nie mogłam uwierzyć w to, co było przytaczane w przykładach z jej książki…
Genialnie czuję się w pełnym makijażu :) lubię poświęcać na niego sporo czasu, kombinując z cieniami, roświetlaczami, konturowaniem, wszystko jednak w granicach „mojej normy przyzwoitości” :D moja kosmetyczka dość mocno rozrosła się w ostatnim czasie, nie żałuję tego. Jednak uczę się wychodzenia z domu bez makijażu – takie postanowienie sprawia, że bardziej staram się skórę pielęgnować, żeby wyglądała dobrze bez podkładu, korektora etc. I wiecie co? Da się :D dla osoby która od lat zawsze miała chociaż pomalowane rzęsy i podkład to była bardzo duża zmiana. Przyszedł jednak moment kiedy poczułam, że muszę bardziej zadbać o to, co jest we mnie, niż wykonywać piękne makijaże. Dalej kocham sztuczne rzęsy i te wszystkie świecidełka, ale teraz nawet kiedy je stosuję, mam pewność, że jeśli zmyje je z siebie nadal będę wyglądać dobrze, bo o to zadbałam :) i chyba znalazłam złoty środek, odpowiedni dla mnie, którego będę się trzyma , nawet jeśli moje otoczenie musi swoje trzy grosze wcisnąć ;)
Myślę, że to jest bardzo rozsądne stanowisko – zadbać o buzię i na tym się najbardziej skupiać, a potem tylko posunąć się o krok dalej i ją jeszcze bardziej upiększyć makijażem. Ja właśnie teraz też tak na to patrzę :)
Rozumiem to postrzeganie wymalowanych twarzy jako karykatur. I absolutnie nie chcę tutaj krytykować kogoś za jego makijaż. Uwielbiam makijaż. To spora część mojej pracy i wręcz mam obowiązek się do pracy malować.
Dwa lata temu jechałam na długie wakacje w tropiki. I jedyne co tam zabrałam to krem z filtrem 50 i z kolorem, kredkę do brwi i tusz do rzęs. I do końca życia nie zapomnę pierwszego dnia po urlopie, gdzie musiałam nałożyć na twarz pełen makijaż (podkład, puder, brązer, róż do policzków, mocniejsze cienie, szminka itd). To był chyba ostatni raz kiedy się tak mocno pomalowałam. Nie wyglądałam źle, wyglądałam jak nie ja. Jakby mnie ktoś ubrał w najpiękniejsze kreacje, ale zupełnie nie w moim stylu. Od tego czasu maluję się o wiele prościej, a i nie mam problemu by pokazać się bez makijażu. Po prostu nie jestem w stanie znieść siebie takiej WYMALOWANEJ. Co nie zmienia faktu, że nadal pracuję z toną produktu do makijażu, nadal z zachwytem oglądam makijażowe guru i nie mogę wyjść z podziwu nad tym jak dobrze to wszystko wygląda. Tylko niech wygląda to na innych, nie na mnie ;]
Mi też zawsze było po lecie dziwnie sięgać po cięższy podkład czy ogólnie walić więcej makijażu. I też musiałam się przyzwyczajać za każdym razem na nowo do nowej w końcu siebie. Dlatego postanowiłam wyluzować i już tak mocno nie tapetować :) Choć dalej oglądanie robienia pełnego makijażu sprawia mi przyjemność.
Przyznam,że makijaż jest bardzo dla mnie ważny.Traktuję go jak codzieny rytuał,którego pominięcie jest dziwne.Lubię próbować nowych technik i kosmetyków.Jedynie zazdroszczę dziewczynom,które w moim wieku się nie malująi i wyglądają świetnie.Zwykle mooj look skupie się na oczach ale w weekendy lubię poszaleć.Staram się nie przejmować tymi wszystkim komentarzami o cudownej i jedynej najlepszej naturalności.
Z całą pewnością mówienie o najlepszej i cudownej naturalności w kontekście, że tak jest i już, i że każdy ma się z tym zgadzać nie jest fair. Gdyby to była jedyna prawda to nie byłoby wtedy tych wszystkich fantastycznie samodzielnie wymyślonych wizerunków z królową Ditą na czele :)
Nikt nigdy nie zwrócił mi uwagi na temat tego, jak się maluję. Może dlatego, że mój codzienny make up jest raczej delikatny, neutralny. Ale… Należę do dziewczyn, na których „tapeta” kompletnie się nie trzyma i wymaga wielu poprawek w ciągu dnia. Nieraz wracałam do domu i dopiero w łazience okazywało się, że przez pół dnia chodziłam w rozmazanym tuszu lub roztartej szmince. I o tym też nikt nigdy mi nie wspomniał :)
A to akurat druga sprawa. Na mnie też makijaż się dosłownie sam zżera. Mogę nawalić różu jak clown, a po pół godziny wyglądam normalnie, jakbym delikatnie go nałożyła haha.
Nie lubię kiedy ludzie mówią że mocny makijaż to „maska”, że ukrywa prawdziwą twarz kobiety. Tak może być ale nie musi. U mnie najprawdziwsza, najbardziej Moja twarz to ta z czarnym smokey i bordową szminką :) Wtedy mam poczucie że pokazuję siebie, że nie muszę upupiać swojej twarzy aby dostować się do oczekiwań innych osób, że nie muszę oszukiwać. Nie jest tak że chowam się za mocnym makijażem, po prostu kocham intensywność, kocham ciemność, moc, to jest moim codziennym amuletem i wizytówką :) Czuję się w nim świetnie i wiem że z moją dramatyczną, zimową urodą wyglądam w tym dobrze. Są osoby które próbują być miłe mówiąc że nie muszę się malować albo że mogłabym się malować delikatniej ale dla mnie brzmi to jakby mówili „nie musisz chodzić w czarnych ubraniach, mogłabyś chodzić w beżowych albo bez” ;D
Widzę, że często masz do czynienia z „policją makijażową” :) Przynajmniej wyrabiasz w sobie odporność na gderanie…
Jeśli chodzi o makijaż, to bez niego wyglądam na niedorobioną. :P Nie no żart, ale na to jest makijaż, aby wyglądać ładnie i bawić się kolorami :) Najbardziej skupiam się na oczach, a poza tym chcę, żeby skóra wyglądała naturalnie i ładnie. Konturowanie, „poprawianie rysów twarzy” i 10 baz to dla mnie przesada, ale podziwiam kobietki, które potrafią się mega pomalować :) Dzienny i wieczorny makijaż różni się intensywnością ;)
Krytyka… nauczyłam się na własnym przykładzie, że niekiedy jest ona konstruktywna i uzasadniona. Warto czasami przysłuchać się innym.
U mnie największym błędem makijażowym były mocne szminki i zbyt… jasne podkłady. Często słyszałam, ze wyglądam na przemalowaną. I to nie tylko od kobietek, a nawet faceci tak mówili. Babcia była główną „ścigającą”, ale teraz już wiem, że to nie był akt nadgorliwości, bo nie ściga mnie za np. kocie oko. W końcu zrobiłam sobie małą, fotograficzną weryfikację i musiałam uznać, że lepiej mi jednak kiedy mam podkreślone oczy.
Przy okazji odkryłam, że o ile mogę się ubierać w jesienne kolory np. w coś brązowego czy zielonego, to ciepłe tony nie przechodzą w makijażu. Szary, niebieski, butelkowy zielony – to optymalne kolorki. Ostatnio „zaryzykowałam” i kupiłam sobie czarny cień i byłam pozytywnie zaskoczona, bo nie „zabił” mnie, ale jest naprawdę świetny. Właśnie, czy typowe, polskie lato dałoby radę w czarnym makijażu? :)
Nie wiem do końca co masz na myśli przez czarny makijaż – czarny cień i kredka, wszystko razem? Szczerze mówiąc to taka moc mi się na nikim nie podoba, nawet na zimach, ale to może być kwestia tego, że sama preferuję ostatnio bardziej naturalny efekt.
Chyba źle napisałam, chodziło mi o to, że czarny cień lub kredka dominuje, ale łączę go z np. srebrnym cieniem lub niebieskim.
Pytam się, bo np. moja koleżanka, która uważa się za pełne lato, czuje się w takim makijażu źle i wygląda posępnie, widać, że jest ewidentnie za mocny.
Może to kwestia kolorytu skóry, włosów, oczu i ogólnej intensywności całości? Ja jestem ciemniejszą wersją stonowanej jesieni, mam czarne brwi (o dziwo), piwne oczy i włosy ciemny blond. I muszę mocno balansować z intensywnością makijażu. Jak reguluję kształt brwi cieniem to muszę uważać żeby nie dać go za dużo bo jak mam mocno podkreślone brwi to wyglądają zbyt mocno. A i tak używam ciemnobrązowego cienia bo czarny odpada zupełnie :D Z makijażem oczu też muszę uważać, eyeliner wygląda zbyt intensywnie, lepsza jest kredka i to koniecznie roztarta :D ogólnie smokey eyes wygląda na mnie ok, ale zbyt ciemne chyba też by mnie „zabiło”. :D Z drugiej strony jak zrobię wersję minimum, czyli podkład+korektor+puder i sam tusz do rzęs to mam wrażenie że wyglądam blado i niewyraźnie :D I jak żyć, no jak? :D
Świetny tekst, bardzo mi się podoba Twoje podejście. Sama jestem na etapie odkrywania swojego „sposobu na twarz”. Często się nie maluję, czasami tylko rzęsy i brwi, czasami puder i róż, czasami idę na całość. To, co napisałaś, jest dla mnie bardzo cenne! Moja twarz, moje zasady! :D Mam co prawda pewien dylemat: prawie wszystkie moje koleżanki malują się dość mocno. Kiedy pierwszy raz pomalowałam brwi (moje nowe odkrycie – pomalowane brwi sprawiają, że moja twarz jest bardziej wyrazista), jedna z dziewczyn powiedziała „O, pomalowane brwi, w końcu coś ze sobą zrobiłaś”. Auć. Mam wrażenie, że teraz jest taka presja na to, żeby się malować (nie malujesz się = nie dbasz o siebie – co z tego, że chodzę do kosmetyczki, używam kremu, toniku i peelingu). Trzymanie się swoich zasad jest trudne w takiej sytuacji… No i znajdź tu, człowieku, środek.
Ja Ci powiem tak. Być bez makijażu to jest dla mnie ok. Nie mieć tych wszystkich przedłużonych rzęs, konturowania itd. jest ok. Natomiast. Jak staniesz do zdjęcia z pięcioma dziewczynami, które stosują te „triki” to zgadnij kto będzie wyglądał normalnie? Naturalność przestanie wtedy być atutem, bo większość będzie wyznaczała nową „naturalność” :(
Ja po prostu lubię się malować! :) Czytanie o kosmetykach sprawia mi przyjemność, kupowanie ich również, nakładanie makijażu, a nawet zmywanie go w pielęgnującym rytuale, bo oczywiście najbardziej pasjonuje mnie pielęgnacja. Dla mnie jest to po prostu frajda, ale jak z każdym innym hobby (od czytania książek po robienie na drutach) rzeczywistość często weryfikuje nasze plany i z makijażem bywa u mnie różnie: czasem tygodniami prawie się nie maluję (korektor, puder transparentny, żel do brwi i tusz do rzęs), a czasem codziennie inna szminka, cienie, kreski. Wszystko zależy od aktualnego stanu wyczerpania ;) mojego organizmu, a co za tym idzie – ilości wolnego czasu i weny.
Miałam w życiu okres, kiedy byłam strasznie dumna z tego, że maluję się lekko albo wcale. Dziś jak widzę te pełne wyższości komentarze pełne nieraz pasywnej agresji wobec osób, które noszą mocny makijaż, to aż mnie skręca… Już pomijam fakt, że niektórzy bez makijażu wyglądają dobrze (świetna cera, ciemna oprawa oczu, naturalnie wyraziste usta, prominentne kości policzkowe itp.) i im jest „łatwo tak mówić”, ale przede wszystkim umówmy się:
nie ma żadnego odgórnego obowiązku, żeby ładnie wyglądać.
Pomijając już tego co kto rozumie przez „ładnie”, za totalny absurd uważam troskę rodziny/koleżanek/pracownic drogerii/obcych ludzi o to, żebym ja czy ktokolwiek inny ładnie wyglądał. Jeśli moim makijażem (mocnym, lekkim, albo nieobecnym) ujmuję sobie urody, to jest to tylko i wyłącznie moja sprawa i nie rozumiem czemu kogokolwiek miałoby to obchodzić. Jestem bardzo wdzięczna koleżance, która dyskretnie powie mi, że coś mi się rozmazało albo szminka odbiła mi się na zębach (a nie ma ich wiele! ceńmy takie skarby <3), ale jeśli nie pytam kogoś o zdanie to znaczy, że mnie ono nie interesuje. I w tym przypadku zwrócenie mi uwagi, że mam wory pod oczami albo blado wyglądam – zwłaszcza w okresie totalnego przepracowania, kiedy samo zwleczenie się z łóżka to tytaniczny wysiłek – sprawia mi tylko przykrość. Dziewczyny, nie róbmy sobie tego :)
Wow, masz rację. I trochę odczuwam podobnie takie komentarze w związku z modą. Niech no tylko kobita założy botki do sukienki to od razu jest hurr durr skraca se nogi. Tak jakby był tylko jeden wzorzec do którego trzeba dążyć i ten wzorzec każe nam wyłącznie wydłużać nogi.
Ja mam kilka refleksji:
po pierwsze filmiki świetne, bo pokazują normalne życie, a nie teatralne charakteryzacje; choć dziewczyny same młode i śliczne, więc wiele im nie trzeba.
po drugie: w internetach jest masa filmików z makijażem dla młodziutkich dziewcząt, które mogą nawalić tonę rozświetlacza pod okiem i wygląda to ładnie, po czterdziestce wiele z tych porad się nie sprawdza. Dodatkowo mam wrażenie, że większość filmików jest mocno doświetlona, i w rzeczywistym dziennym świetle te makijaże już nie wyglądają tak dobrze.
Moim zdaniem największą różnicę w wyglądzie robi dobra skóra, a dobre oświetlenie wiele rzeczy (niedoskonałości) niweluje.
po trzecie:może zabrzmię radykalnie, ale współczuję dziewczynom, które by czuć się dobrze robią profesjonalne, bogate makijaże. Jak czasem oglądam jakąś dziewczynę soute i potem w pełnym mejkapie, to ciężko mi ją poznać. Nie wyobrażam sobie uczucia, które towarzyszy jej podczas zmywania tego wszystkiego wieczorem i spoglądania na swoją nagą twarz. Taki dysonans byłby dla mnie nie do zniesienia. Podziwiam umiejętności (bo sama ich nie mam),ale malowanie swojej twarzy na nowo mnie nie pociąga (nawet jeśli znacznie dodałoby mi to urody)
Mi, szczerze powiedziawszy w stosowaniu ciężkiego makijażu najbardziej przeszkadza to, ile czasu on zajmuje :)
Maluje sie sporadycznie. Nie dorabiam do tego ideologi: po prostu lubie swoja buzie taka, jaka jest i nie lubie zmywac makijazu. Ale nasluchalam sie komentarzy typu: „zrob cos z brwiami, takie nieumalowane sa niemodne”, „powinnac mocniej podkreslac oczy” czy „podkladem moglabys zamaskowac piegi”. Mam wrazenie, ze brak makijazu dziala na niektorych prowokujaca- podobnie jak publiczne wyznanie, ze lubie swoje (nieperfekcyjne) cialo.
Tak, zarówno brak makijażu, jak i makijaż w dużej ilości, jak i makijaż w małej ilości są powodem do komentarzy :) Zawsze jest jakiś powód…
http://www.obrazki.jeja.pl/16376,anegdota-o-czlowieku-na-osle.html
No właśnie.
Nie mam nic szczególnego do dodania, ale wpis super, więc zostawię to tu -> <3
<3
Zwykle słyszę, że się nie maluję. Bo tusz do rzęs, cielisty cień do powiek i kredka to nie makijaż ;) Bez podkładu nie ma makijażu :D
Mi kiedyś też ktoś powiedział – byś się umalowała. A miałam na sobie właśnie tusz do rzęs i kredkę :)
Ale przecież dobrze dobrany podkład powinien być niewidoczny? Ja kiedyś szpachlowałam się dość mocno minerałami albo korektorem (walczyłam z przebarwieniami i nierównym kolorytem cery) i kiedy rozmawiałam z koleżankami o tapecie, to były zdziwione, myślały, że mam tylko puder.
Bardzo, bardzo podoba mi się ten wpis i Twoje, Mario, podejście. Fajnie, że poznałaś obie „strony” (zamiast bezrefleksyjnie ograniczać się do tylko jednej, słusznej drogi – a często można się z czymś takim spotkać…) i wyciągnęłaś z tego dla siebie jak najlepsze wnioski. Ostatnio naprawdę dużo myślę o urodzie – pojmowaniu piękna w naszej kulturze… ( i też sporo myślałam o historii makijażu – ciekawe, czy i kiedy znów zacznie on dotyczyć i MĘŻCZYZN). Twój wpis tym bardziej mi się spodobał.
Najważniejsze dla mnie w sprawie makijażu to:
– aby wykreślić przymus makijażu z dress code’u (a jeśli nie, to niech tak samo obowiązuje mężczyzn – nie znoszę podwójnych standardów)
– aby ludzi wreszcie zrozumieli, że kobieta nieumalowana nie oznacza niezadbana!
A poza tym mam luźne podejście – kto chce niech nosi, kto nie chce, niech chodzi bez :)
Sama nigdy nie malowałam się bardzo mocno (za moje największe szaleństwo uważam czas, gdy do pomalowania oka używałam 7 kosmetyków – baza pod cienie, 3 cienie, 2 kredki, tusz). Nigdy nie konturowałam twarzy i sama idea mnie odrzuca (ale inni niech sobie konturują nawet całe ciało… – o ile stoi za tym jednocześnie akceptacja siebie bez makijażu (i nago), a nie zewnętrzny bolesny przymus i nienawiść lub nielubienie własnego nagiego ciała)
Obecnie na co dzień używam podkładu i pudru, tuszu do rzęs, kredki do oczu i szminki. Lubię się malować.
Czy słyszałam uwagi na temat mojego makijażu? Bardzo, bardzo rzadko. Jeśli już to komplementy o ładnych cieniach na powiekach czy dobranej szmince. Zdarzyło się też „nie maluj czarną kredką pod okiem, bo nie wyglądasz w tym uroczo” – ten ktoś akurat miał rację, lepiej mi z kredką brązową. Nieprzyjemne było za to „musisz używać mocniej kryjącego podkładu”… Bardzo nie lubię ostrego wtrącania się w czyjś wygląd.
Myślę, że skoro mocne makijaże przeżywają teraz szczyt, za jakiś czas nastąpi odwrót. Wierzę w to, bo chciałabym, żeby powszechniejszy był jednak ten naturalniejszy wygląd, przynajmniej jako coś do czego mogą się odwoływać młodsze dziewczyny.
Moim zdaniem „ciężkość” makijażu nie leży w jasności kosmetyków, tylko ilości nałożonych warstw. Widywałam na YT makijaże które mimo ciemnej kolorystyki nie tworzyły wrażenia „maski”, tylko w nieoczywisty sposób upiększały modelki na których zostały wykonane. I na odwrót, makijaż charakteryzujący się „dziennymi” kolorami, a zaraz maskę tworzący.
Och, ile razy słyszałam! Uwielbiam wręcz, kiedy mam na sobie mocny makijaż, a ktoś (najczęściej mężczyzna) mówi mi, że lepiej wyglądam bez makijażu. Mając na mylśi mnie w makijażu typu nude, bo bez nigdy mnie nie widział… Problem jest tylko taki, że uwielbiam się malować. Uwielbiam nakładać na siebie warstwy kolorowych kosmetyków, podkreślać brwi i oczy, konturować moją wydatną żuchwę, by była mniej widoczna. Albo tak, by była widoczna bardziej.
Uwielbiam bawić się włosami, ubraniem, makijażem. W zależności od humoru mogę wyjść z domu bez makijażu, lub wyglądając jak drag queen. Mogę wyjść w staniku push-up lub w chest binderze. Albo bez żadnego z nich. Mogę ubrać się na kolorowo lub cała na czarno. W męskie lub damskie ubrania. Wyglądać kobieco lub usłyszeć o sobie „pan” w sklepie.
Uważam to za zabawę. Uwielbiam to i nie widzę potrzeby tłumaczenia, że moja kolekcja pędzli do makijażu niczym nie różni się od kolekcji znaczków mojego dziadka. Że równo narysowane brwi wymagają pewnej ręki i długich godzin ćwiczeń. Że to dla mnie ogromna możliwość ekspresji.
I nawet jeśli efekt nie do końca mi się podoba, to podziwiam dobrze wykonany makijaż innych osób. Bo wiem ile wysiłku wymaga wypracowanie techniki i nauczenie się swojej twarzy.
Mężczyzna mówiąc tak nie ma nic złego na myśli, wręcz przeciwnie. Ale zgadzam się, że nie brzmi to za fajnie i mnie też by to wkurzało.
Twój wpis trochę przedstawia moje doświadczenia z makijażem, też miałam podobne etapy. Obecnie mój makijaż zależy głównie od pory roku. Nie ustosuję kremów na dzień i dlatego zimą używam kremów BB. Zawsze wybieram najjaśniejsze odcienie ale nawet te są często za ciemnie. Niedawno odkryłam taki biało zielony lekki puder w kamieniu który fajnie maskuje zaczerwienienia i jak na razie wystarczy. Moim atutem są długie ciemne rzęsy i uwielbiam je podkreślać dlatego tusz do rzęs to u mnie podstawa. Poza tym cień do powiek i na większe wyjścia pomadka lub kolorowy błyszczyk. Podziwiam kobiety które potrafią zrobić pełny makijaż i dobrze wyglądać, dla mnie to już zbyt skomplikowane.
Podaj jak możesz linka do pudru. Szukam czegoś podobnego.
https://m.douglas.pl/douglas/Makija%C5%BC-Twarz-Pudry-Douglas-Collection-Pudry-Baked-Marbellized-Powder-Redness-Corrector_product_934151.html?sourceRef=OMYwa9KR8
Maluję się codziennie bo urodą nie grzeszę, ot cała filozofia. Poza tym lubię mocne, mroczne oczy.
Mam wrażenie, że osoby, które się malują, muszą się z tego tłumaczyć jakby to było coś wstydliwego, a te naturalne kobiety patrzą na nie z wyższością i politowaniem.
Zależy, kto Cię otacza. W drugą stronę to jest równie mocne (w mojej osobistej opinii duuużo mocniejsze) – parcie na makijaż i postrzeganie nieumalowanych jako niezadbanych :( Bardzo szkodliwe zwłaszcza dla młodych dziewczyn(ek)…
Na żywo się z tym nie spotkałam, ale w internecie ciągle czytam teksty w rodzaju: „akceptuję się więc nie muszę zakrywać twarzy”, „szkoda mi osób, które nakładają wszystkie te mazidła”, „ich mężczyzna pewnie przeżywa szok kiedy się umyją”, „nie maluję się więc długo będę wyglądać pięknie i młodo”, „jestem zadbana więc nie muszę się malować”.
Trochę to przykre.
Ale z drugiej strony jak kobietę sfotografują bez makijażu to od razu, że paszczur by się trochę podmalował albo jak można z taką niezrobioną twarzą wychodzić na dwór… Zawsze jest źle i jest temat do komentarzy.
Internet jest pełen ludzi, którzy czynią ze swojego osobistego stylu życia ostrze, wymierzone w innych ludzi. Celują w tym zwłaszcza (niestety) kobiety. Dyskredytują się nawzajem w poszukiwaniu akceptacji u mężczyzn (patrzajcie chopy, JA się nie maluję! Nie kupicie kota w worku! MNIE, WYBIERZ MNIE!) Przykre to, ale nie warto pozwolić, by determinowało to nasze osobiste podejście do powziętych wyborów.
Ja bardzo chętnie pokazywalabym sie zupełnie bez makijazu, ale mam na środku nosa spore rozszerzone naczynko, które wygląda paskudnie, wiec muszę je czymś zamalowywać. Ogólnie cerę mam w porządku, więc z reguły poprzestaje na odrobinie korektora i pudrze (ostatnio dostałam, więc używam, wcześniej przez dwa lata olewałam nawet puder, bo mi się skończył i jakoś więcej nie kupiłam). Czasem maluję rzęsy. Bardzo chętnie robiłabym to częściej, ale po prostu nienawidzę demakijażu. Podkład czy tam jakiś krem BB miałam ostatni raz na twarzy z 5 lat temu.
W ogóle to mam sporo kosmetyków, których po prostu nie chce mi się używać. Pełno jakichś starych szminek, które już dawno powinnam wyrzucić, ale mi ich szkoda, bo nie wykorzystałam ich nawet w 1/4. Ostatnio postanowiłam, ze jednak będę się trochę bardziej malować (tusz i pomadka, podkładów nie lubię, bo moim zdaniem wyglądają sztucznie).
A co do mocnych makijaży, to na wielkie wyjścia moim zdaniem są idealne. Na co dzień podkład, bronzer i róż to już przesada, też uważam, że efekt jest sztuczny. Najlepiej chyba sprawdzają się lekkie podkłady typu „no make up”. Jedna z moich kolezanek takiego używa, ma dobrze dobrany i po prostu wygląda, jakby miała świetną cerę. Bo chyba właśnie o to chodzi w makijażu – żeby wyglądać super, ale żeby tego makijażu nie było za bardzo widać.
U mnie jest podobnie. Użycie bronzera, różu, podkładu, korektora – wszystkiego naraz nie jest korzystne ostatecznie. Ogólnie te ciężkie make-upy z tutoriali wyglądają na mnie akurat mało kobieco.
Lubię się malować, lubię siebie w makijażu. Na szczęście, po latach zaakaceptowałam siebie również bez makijażu i taką wersję siebie też lubię.
Malować zaczęłam się w szkole średniej: podkład plus tusz do rzęs. Podkład, wiadomo, w tamtym okresie miał maskować trądzik ale i nagłe rumieńce. Latem tusz zamiast czarnego był czasem niebieski:-) Na studiach doszła szminka, w dość wyraźnym kolorze różu wpadającego w fiolet. Bez niej nie wychodziłam z domu, czułam się niekompletna, z drugiej strony w okresie jesienno-zimowym żadne bezbarwne sztyfty ochronne nigdy nie zdawały u mnie egzaminu. Kiedy malowałam usta klasyczną szminką nigdy nie pierzchły mi usta:-) Po studiach, kiedy zaczęłam pracę, codziennie przed wyjściem z domu robiłam pełny makijaż: doszedł puder sypki, cienie do powiek, róż na policzki. Po jakimś czasie do tego zestawu dołączyła ciemnozielona kredka, którą robiłam sobie kreski na powiekach. Czasem korektor na niespodzianki. Kredka, zawsze w tym samym kolorze, towarzyszyła mi stale przez kilka lat i była takim moim znakiem firmowym. Dziś aż się sobie dziwię, że tak mi się chciało… Kiedy urodziłam dzieci i przerwałam pracę, przestałam się tak malować, najpierw, na krótko, zupełnie, a potem jak już się ogarnęłam, wypracowałam sobie codzienny, lżejszy makijaż, który robię praktycznie codziennie do dziś: podkład w środkowej części twarzy, trochę pudru sypkiego, cienie w neutralnych kolorach, tusz, róż, szminka. Kredka poszła w odstawkę, czasem na większe wyjście ją sobie zafunduję, ale coraz rzadziej, jakoś straciłam do niej serce. Kolorystyka mojego makijażu jest teraz bardziej stonowana, delikatna, czasem tylko szminka jest bardziej jaskrawa. Tak umalowana czuję się najlepszą wersją siebie:-) Podkładem maskuję teraz naczynkową cerę, niestety z wiekiem moja cera coraz częściej zaczyna się przesuszać a wszystkie podkłady niestety do tego się przyczyniają. Zawsze uważałam jednak, że podstawą makijażu jest zadbana skóra i dbałam o pielęgnację. Ale nie mam też problemu, żeby wyjść z domu bez makijażu, nie robię makijażu na plażę, basen, pokazuję się tak bez skrępowania przyjaciołom. Podobają mi się też kobiety nieumalowane, szczególnie takie o ciemnych oczach i ciemnej oprawie oczu. Natomiast takie osoby jak ja, z jasną cerą, oczami, rzęsami itp. czy rozszerzonymi naczynkami lepiej wg mnie wyglądają „podmalowane” jak mówi moja mama. Czasem rozmawiam o makijażu z mamą czy siostrą. Z koleżankami rozmawiam czasem o tym, czy są zadowolone ze stosowania konkretnego produktu. Ale nie pozwalam sobie na osobiste uwagi. Chyba że chodzi o skomplementowanie dobrej koleżanki:-) Ale generalnie tego nie robię, bo uważam że to osobista sprawa, czy i jak kto się maluje.
Dla mnie odkrycie takiej swojej rutyny makijażowej było punktem wyjścia do dokładania czegoś i wtedy dopiero się otworzyłam na nowe produkty, które coś wnosiły do mojego wyglądu. Teraz róż jest moim ulubionym kosmetykiem, widzę, że mnie dobrze wyciąga. Nawet chyba lepiej niż szminka, co jest dla mnie ciekawym spostrzeżeniem :)
Mogłabym się podpisać rękami i nogami pod Twoim komentarzem. Ze mną było dokładnie tak samo. Teraz jestem chyba na etapie „zgody ze sobą”. Mam wypracowany codzienny, lekki makijaż i w nim się czuję dobrze – po prostu taka „ogarnięta”. Ale nie mam też problemu z pokazywaniem się bez makijażu. Naturalność jest fajna, ale malować się lubię.
Moja cera też zaczęła się bardziej przesuszać, ale poradziłam sobie z tym rozprowadzając kropelkę oleju (jakiegokolwiek oleju jadalnego) na skórę pod krem. Na razie działa! I niech tak zostanie. Pozdrawiam. :)
Zacznę od tego że nie bardzo umiem sie malować, dopiero od niedawna stosuje cienie i szminki raz na jakiś czas od zawsze był tylko podkład i tusz do rzęs i jeszcze róż do policzek… myśle ze ważne jest by nie poddawać sie presji otoczenia i czasem wyjść bez makijażu z domu czy to z wieczora wyrzucić śmiecie czy na szybkie zakupy w spożywczaku lub spacer i zobaczyć jak sie czujemy bez tego wszystkiego nawet jeśli są tych kosmetyków niewielkie ilości….
Tak też byłoby fajnie kompletować zawartość kosmetyczki. Od braku makijażu i tylko dokładając produkty, niż od pełnego makijażu i odejmując. Wiem to, bo zrobiłam w tę drugą stronę i z perspektywy czasu myślę, że mogłam dojść szybciej do obecnej sytuacji, gdybym się nie przejmowała i częściej chodziła bez makijażu.
Mój stosunek do makijażu ewoluował wraz ze zmieniającym się podejściem do własnej cielesności. Jako małolata nie mogłam się go doczekać. Pamiętam ten dreszcz ekscytacji, gdy w wieku lat 13 nabyłam sobie pierwszy tusz do rzęs. Noszę okulary, od zawsze dość mocne – i od zawsze mnie smuciło, że robią mi z (obiektywnie pięknych) oczu dwa guziki.
Jako licealistka z kompleksami nie wyobrażałam sobie wyjścia z domu bez tej tarczy. Obnosiłam grubą bladą tapetę typu gejsza (źle dopasowany podkład, ale za bardzo się bałam rozmawiać z groźnymi i wyniosłymi sprzedawczyniami w drogeriach, żeby mieć szansę na inny. :D Samoobsługowe przybytki tego typu to dar niebios. ) Na studiach rozwinęłam umiejętności malarskie, zwłaszcza kunszt nakładania cieni na powieki. Szminka kojarzyła mi się wtedy… zbyt seksualnie, a wychowywana w obyczajowej opresji długo czułam, że nie mam do takiego looku prawa.
W zależności od nastroju rzucałam sobie na twarz full tapetę ze wszystkimi wodotryskami albo przychodziłam naturalnie blada i zielonkawa. Pamiętam pytanie współpracownicy (łączyłam naukę z etatem na recepcji wielkiej firmy): – Co ci się stało, chora jesteś? – To był własnie ten dzień, gdy olałam korektor pod oczy. Mam tam dwie zielonkawe doliny, od dziecka. :D Tak blada skóra jak moja jest po prostu przezroczysta.
Tego typu uwagi długo jeszcze sprawiały, że wstydziłam się swojej twarzy bez makijażu.
Dziś traktuję go jak sztukę dla sztuki; kiedy mam ochotę, to nakładam, ale potrafię już przejść przez miasto z gołą, bladą gębą. Nawet z pryszczami.
Jest tyle innowacyjnych produktów, tyle interesujących technik, że życia nie starczy, żeby je wszystkie zgłębić. Instagramowy ideał z wyrysowanymi cyrklem brwiami odrzuca mnie silnie – ale i z takiego stylu potrafię zaczerpnąć dla siebie coś fajnego. A czerpię gdzie popadnie. Najbardziej inspirujące są dla mnie vlogi makijażystek o gotyckim zacięciu. ostatnio napaliłam się na niebieskie i zielone szminki. Zobaczymy, jak to się sprawdzi w boju. :D Wiem, że tego rodzaju eksperymenty mają swoją datę przydatności; widzę po mamie, w jaki sposób zestarzeje się moja cera i wiem, że nie warto tracić czasu.
Na te rejony youtube jeszcze nie zawędrowałam. Wszystko przede mną jak widzę :)
Ja bardzo lubię czerwoną szminkę i nie mam problemu nosić jej codziennie, niezależnie od pory dnia. Zdarza mi się, szczególnie (o dziwo) w drogeriach, że panie spoglądają na mnie z lekkim politowaniem. Ale cóż zrobić, nie mam zamiaru przestawać, tym bardziej że na 100% robię to starannie i dopasowuję resztę makijażu. Szkoda tylko, że niektóre kobiety zamiast wspierać siebie nawzajem, robią z siebie wrogów.
A ja zawsze jak mam mocną szminkę i wchodzę do drogerii to się pod nosem śmieję – czy pani w kasie pomyśli tak: o dorwała się do testerów i się wysmarowała :)
Raz się ktoś pytał. Kolega. „Czemu używasz tyle tego pudru?”. Moja odpowiedź brzmiała „Nie interesuje mnie co sądzisz na ten temat”. Bo nie maluję się dla kolegów, tylko dlatego, że mogę (więc czemu nie) i ponieważ czuję się lepiej kiedy lepiej wyglądam. (Natomiast w tamtym czasie robiłam makijaż w ciemnej łazience i miałam źle dobrany kolor podkładu, więc kolega miał rację).
Natomiast ilość tapety dostosowuję do humoru, tego z kim się będę widzieć i ile to wszystko będzie musiało wytrzymać na mojej twarzy. Ani nie należę ani do tych osób, które uważają, że grzechem albo słabością jest noszenie makijażu (i denerwuje mnie jak ktoś daje mi do zrozumienia, że jestem frajerem, bo używam czegoś więcej niż kredki do brwi) ani do tych które się konturują (no, prawie, bo korektor w odpowiednich miejscach+dwa odcienie różu mogą czasem podchodzić pod konturowanie).
W sumie to kobiety prawie zawsze się konturowały. Moja mama robiła coś takiego bronzerem odkąd pamiętam, żeby sobie dodać kości policzkowej i wyszczuplić twarz. Wielkie odkrycie teraz :)
Lubię się malować, nienawidzę zmywać. Po prostu nie cierpię. Świadomość, że mam iść do łazienki i zmywać to co pokrywa moją twarz doprowadza mnie do szału.
Nie potrafię zrobić bardzo dobrego makijażu, tylko znośny. Pewnie nigdy się nie nauczę – brak zdolności plastycznych. Nie mam cierpliwości, żeby podobierać odpowiednie kosmetyki, pędzle, ciągle brakuje mi czasu, żeby się doszkolić w tym zakresie, posiedzieć dłużej w drogerii i przepytać kogoś co do czego i z czym. Dobór rzeczy w mojej kosmetyczce jest więc lekko (ale nie całkowicie) przypadkowy.
Bardzo lubię makijaż nude, ale na razie nie mam do niego dobrych cieni (tak, jutro kupię, albo nie, pojutrze, a może za tydzień? i tak w kółko). Kiedy się maluję, to kompletnie. Wszystko, albo nic. Wszystko, czyli podkład, cienie, tusz, róż, to coś do konturowania (ale konturować umiem tylko na policzkach, reszty twarzy nie tykam), puder, pomadka, albo błyszczyk, podkreślam też brwi.
Makijaż robię jak mam czas. Czyli ostatnio bardzo rzadko. Nieraz spoglądam w lustro, stwierdzam, że mogłabym wyglądać lepiej, ale wolę po prostu przez te pięć, dziesięć minut wypić w spokoju herbatę.
Nie czuję się źle bez makijażu, czuję się dobrze w makijażu. Zdarza się, że nie zdążę się też umalować na jakieś wyjście, wtedy jest mi przykro, że zmarnowałam okazję, żeby się wyszykować a też mogłam wyglądać tak ładnie, jak moje koleżanki. ;)
O matko, uwielbiam się zmywać. Uwielbiam myć twarz i to uczucie po!!! Może masz jakiś zły produkt do tego – szczypie albo ściąga?
Zacznę od tego, że na pewno źle się zabieram do zmywania – nie mam cierpliwości, do wacików płynów (miałam parę podejść, ale jak po jednym, drugim pociągnięciu widziałam, że jeszcze nie do końca zmyte, to już się irytowałam. :D). Więc teraz po prostu woda, plus żel do mycia twarzy, albo jakieś delikatne mydło. Nic nie szczypie, nie ściąga. Ale nie lubię samej czynności mycia twarzy (tak samo nie lubię porannego prysznica, lubię być czysta, lubię kąpiel, czasami, jak mam dużo czasu lubię też prysznic przed jakimś wyjściem i cały rytuał szykowania się, uwielbiam myć zęby – mogłabym je szorować godzinę :D). Poranny prysznic i wieczorne mycie twarzy/ zmywanie twarzy są dla mnie po prostu nieprzyjemne. Zawsze mija moment, zanim woda ma odpowiednią temperaturę. Zawsze jakiś fragment nie jest tą wodą oblany, więc marznie, zawsze jestem chwilę mokra (i czuję nieprzyjemny dla mnie chłód) między zakręceniem wody i wytarciem się do sucha. :D Wiem, dziwna jestem. ;)
Nigdy nie zapomnę jak pracowałam w Anglii i w domku dla obsługi hotelowej w którym mieszkaliśmy była awaria – nie było ciepłej wody. Wszyscy jakoś tak wylegliśmy na korytarz i sobie gadaliśmy. Nagle z łazienki wychodzi Enrique z Hiszpanii, ręcznik na biodrach, mokre loki odgarnięte do tyłu. Wszyscy zadowoleni, że już naprawione, a jego żona Polka mówi: nie, on tak zawsze, on bierze tylko zimne prysznice. Tak mi się przypomina zawsze ten zadowolony Enrique jak wychodzę spod prysznica i jest mi zimno przez 0,0000001 sekundy :)
A zimne, takie celowo zimne prysznice zdarzało mi się brać. :D Ale oczywiście najpierw brałam normalny (i wtedy godzinę ustawiałam temperaturę wody, żeby była idealna), a dopiero potem katowałam się lodowatą wodą. ;) Naczytałam się, że to zdrowe, pobudza itd. I chyba tak faktycznie jest. Ale w pewnym momencie zrezygnowałam – mój organizm jest wybitnie ciepłolubny – nawet latem zaczynam dzień od czegoś ciepłego do picia. :D
Mam takie dni, że maluję się na chodzenie po domu, bo mi się tak podoba. Ale są dni kiedy wychodzę bez makijażu do pracy i to też jest ok wg mnie. Chcę cienie to walę cienie. Nie używam niczego do stylizacji brwi bo nie i tyle. Podkładu też nie mam od jakiegoś czasu, bo nie widzę sensu. Uwielbiam wytuszowane rzęsy i nie maluję ust. Podoba mi się jak kobiety malują usta bez podkreślenia oczu, ale ja w takim makijażu czuję się źle i wyglądam słabo.
Ja też lubię na innych mocno umalowane usta i nieumalowane oczy, ale na sobie nie :)
W domu się nie maluję, bo nie przepadam za tym, że nie mogę swobodnie dotykać twarzy. Dlatego też uwielbiam siebie latem, nad wodą…Bez makijażu. Ale jednocześnie nei wyobrażam sobie siebie nieumalowanej w codziennym życiu!
Na codzień, do pracy, wychodząc z domu, muszę się pomalować i jest to pełny makijaż. Przede wszystkim dobry, kryjący podkład, odrobina korektora pod oczy, przypruszenie pudrem. Obowiązkowo róż, czasem dodatkowo bronzer i rozświetlacz. Zawsze cienie do powiek, za to nie lubię kredek. Transparentny żel do brwi i oczywiście tusz do rzęs. Szminka zawsze, ale niekoniecznie kolorowa, często pielęgnacyjna, leciutko barwiona. Mam nieładną cerę, okropne cienie pod oczami, więc u mnie makijaż to mus. Lubię siebie w makijażu, bez niego czuję się naga i brzydka. Jestem na prawdę dobra w nakładaniu cieni, dobrze mi to wychodzi a moje oczy są do tego stworzone.
Także mam tak dziwnie – i lubię siebie w makijażu i lubię bez :) i nie lubię makijażu na twarzy a jednocześnie makijaż to ja i nie wyobrażam sobie bez niego życia…
To są takie sprzeczności, które wydają mi się naturalne. I dzięki nim mogę powiedzieć, że dziwnie tak kategorycznie mówić o sobie, że tylko się mocno maluję, albo tylko się wcale nie maluję.
„Ależ ty masz zielone oczyska przy tym cieniu.” – powiedziała kiedyś do mnie z zachwytem niemalująca się koleżanka. Mój makijaż to dobrany do cery krem, podkład, tusz do rzęs, cień tylko na ruchomej powiece (przeważnie jeden kolor, z rzadka łączę dwa) i pomadka. Od czasu do czasu krem BB pod podkład, bo cerę mam problemową, ale właśnie mi się znudził.
A ja teraz chyba poszukam jakiegoś fajnego bb zamiast podkładu. Drogeryjne wszystkie pomarańczowe się robią, więc tych nawet nie biorę pod uwagę już.
Jeśli mogę jakiś polecić to ten http://www.misshaus.com/m-perfect-cover-bb-cream-spf-42-pa.html
Po wszystkich przetestowanych podkładach i kremach BB tylko ten mi odpowiada
Mój stosunek do makijażu też się kilka razy już zmieniał, ale dość długo oscyluje wokół eksperymentu, tego, że lubię patrzyć, jak po jego wpływem zmienia się twarz. Zasadniczo chyba funkcjonuje inny model poprawności, bo makijaż ma według większości osób upodabniać do obowiązującego ,,wzorca piękna”.
Otoczenie nie komentuje mnie często, chociaż mogłabym stwierdzić, że są dwie grupy, w których trochę odstaję- w pracy zdecydowanie obowiązuje wersja pełnego, poprawnego, ale stosowanego w kolorystyce makijażu, za to znajomi preferują kontrolowane olanie wyglądu. A ja mam obecnie tak, że poza codzienną czerwoną szminką, zapałałam miłością do okazyjnych różowych kresek na powiekach i krótkich, lustrzanych paznokci. Znajomi są super, bo nie wyskakują z takimi rzeczami. Ale już w pracy koleżanka żali się na mnie, że jestem bezczelna, bo odpowiedziałam jej na nieproszoną uwagę, że mogłabym zadbać o paznokcie (jakbym nie dbała; są krótkie, ale czyste). Nie, żeby to było z mojej strony coś obraźliwego, powiedziałam jej po prostu, że nie prosiłam o radę i nie mam wyraźnych powodów, żeby traktować ją jako autorytet w tej sprawie.
Nie przepadam za ,,doradzaczami”. Może i są ludzie, którzy ich lubią, ich rzecz. Może jest też tak, że nie skupiam się na innych, więc jestem śmiertelnie nudna i gadam w kółko tylko o sobie. Ale w sumie nic mnie nie gryzie z tego powodu , bo zachowuję się tak, jak sama chcę być traktowana. I na tej zasadzie łatwiej mi olewać nieproszone na rady. Być może ktoś chce dobrze, ale niech realizuje swoje chęci osobom, które mu na to otwarcie pozwalają…
Doradca to taki troll, tylko że w realu. Bo nie mówimy o grzecznych uwagach, tylko o takim typowym włażeniu z buciorami w twarz :)
Myślę że presja na zrobione paznokcie jest jeszcze większa niż na makijaż. Obecnie mieszkam za granicą. Dopiero tu, po latach noszenia codziennie przejrzystych beżowych lub różowych lakierów/odżywek, odważyłam się wyjść do ludzi z naturalnymi paznokciami. I teraz od czasu do czasu do czasu robię sobie przerwę i np. przez tydzień nie maluję. Za to chyba wszędzie jest bardzo źle postrzegane niemalowanie w lecie paznokci u stóp.
A ogólnie- to ja makijażu nie lubię, mam do tego 2 lewe ręce. Używam tylko korektora po oczy i szminki, ostatnio nawet czerwonej, ale przezroczystej. Tusz na rzęsach to dla mnie już mocny makijaż. Raz na kilka lat z okazji czyjegoś ślubu kupuję coś ekstrawaganckiego typu cienie do powiek lub kredka do oczu. Próbuję w łazience. Stwierdzam, że wyglądam beznadziejnie, albo po prostu jak nie ja i zmywam. I znów noszę tylko korektor i szminkę. No i jeszcze – mam bardzo wrażliwą cerę i oczy, więc mnóstwo rzeczy mnie podrażnia.
Ostatnio jednak zaczęłam mieć wątpliwości, jak długo jeszcze pociągnę taki zrelaksowany i naturalny look… Lata lecą i boję się że ludzie będą uważali, że jak nie mam makijażu to o siebie nie dbam…
Moje luźne przemyślenia nt makijażu:
– irytuje mnie że makijaż, podobnie zresztą jak i reszta czynników składających się na wygląd kobiety, jest sprawą publiczną i bardzo dużo ludzi czuje potrzebę komentowania jego braku/nadmiaru/etc. To czy ktoś się maluje czy nie to powinna być sprawa prywatna. Bardzo mi się podobała wypowiedź Karoliny (powyżej) do kolegi :)
– z tego względu uważam że dress code nie powinien dotyczyć makijażu, to podwójne standardy
– i w ogóle równanie makijażu z zadbaniem to jakiś nonsens
Sama bardzo rzadko opuszczam dom bez makijażu. Nie podoba mi się moja skóra bez podkładu i pudru, od lat borykam się z różnymi problemami skórnymi i makijaż to mój najlepszy przyjaciel. A propos, zawsze jak czytam gdzieś mity na temat trądziku że pomaga rezygnacja z makijażu to mnie pusty śmiech ogarnia. Jaki świat byłby piękny gdyby to tak działało…Zresztą fizycznie czuję się lepiej z podkładem i pudrem, moja goła skóra szybko robi się nieprzyjemna w dotyku, już nie mówiąc o tym że podkład chroni ją przed warunkami zewnętrznymi typu słońce, wiatr i i zimno. Poza tym bardzo lubię malować oczy, moja uroda bardzo zyskuje na ich podkreśleniu. Czerwona szminka wybitnie mi nie pasuje, ale jakiś delikatny róż czy inną stosowną dla mnie szminkę mam zawsze. Wynika z tego że codziennie mam pełen makijaż, ale założę się że dla większości ludzi jestem prawie nieumalowana ( a dla facetów pewnie wcale, oni zauważają dopiero naprawdę mocną tapetę).
Jak większość kobiet się maluje, to niestety nie wróżę, by kiedykolwiek się standard zmienił. Chyba to już będzie normą, że zadbanie równa się makijaż :(
Ale SWIETNY wpis, az musialam to podkreslic:-D ja stosuje takie podejscie od zawsze, bardzo nie lubie narzucania sobie czegokolwiek i uwag o ktore nie prosilam. Makijaz wybiorczy? Jak najbardziej, biore co moje i za reszte dziekuje:-) na codzien jest to minimum – tusz i tint na usta, ale mam sklonnosci (czasem) do kompletnie kosmicznego makijazu typu np biale rzesy, jakies kropki na twarzy, oko obwiedzione srebrnym metalicznym cieniem – odjazd, spojrzenia ludzi bezcenne:-) makijaz to dla mnie dobra zabawa, jest tylko jeden warunek – nie znosze czuc go na twarzy.
Apropo brwi to bardzo podobaja mi sie takie „niewidoczne” blond – nawet sobie kiedys takie zrobilam (rozjasnianie czarnych, wyrazistych brwi – swietny pomysl:-D), po cichu marze ze kiedys kazdy bedzie mogl sobie chodzic jak sie komu podoba i nie bedzie wpedzania ludzi w kompleksy:-) bo chyba o to sie rozbija.
Podpisuję się, a już nad sformułowaniem ,,zadbany”w tym znaczeniu to ubolewam szczególnie
…
Czym malujesz rzęsy na biało? Ja próbowałam jakaś białą odżywką, ale nie dawała rady pokryć kolorem całych rzęs.
Maluje je bialym eyelinerem – do niedawna takim z inglota w sloiczku (praktycznie niezniszczalny, poluje jeszcze na sliczny blekit), a teraz dorwalam egzemplarz mniej pancerny z firmy z rossmana – lovely? Moze jakas inna ale z tych tanszych. Pozdrawiam:-)
Jesteś bardzo kreatywna. Fajne są te wszystkie pomysły, takie niestandardowe!
Moje podejście do makijażu jest cokolwiek „rytualne”. Taki zestaw powtarzalnych czynności bardzo wycisza i uspokaja, szczególnie gdy szykuję się np. do ważnego wystąpienia.
Maluję się od gimnazjum (mimo, iż w mojej szkole był zakaz) i nie wyobrażam sobie wyjścia z domu bez chociażby wyrównania kolorytu cery i wytuszowania rzęs. Ideałem byłby pełny makijaż, ale nie zawsze jest czas ;)
Lubię się malować nawet jak nigdzie nie wychodzę. Ot tak, dla treningu i dla samej siebie. Zdecydowanie bardziej „sobą” czuję się właśnie w mocnym, kocim oku.
Przyznam, że kiedyś podchodziłam podobnie do tego, a teraz przerzuciłam sobie patrzenie w kategoriach rytuału na pielęgnację. To się absolutnie nie wyklucza, ale teraz znośniej mi jest bez makijażu :)
Zgadzam się, że każdy robi ze swoją twarzą to, co chce. Tak jak ze wszystkim innym. Nie zmienia to jednak faku, że jest oceniany. Jednym się podoba, innym nie. Jedni lubią mocny makijaż, inni delikatny. Trudno dogodzić wszystkim. Trzeba podobać się sobie. W zależności od rodzaju gustu, realizując swoje upodobania, podobamy się wielu osobom, albo mało komu. Tak już jest. Ja lubię siebie w delikatnym makijażu. Maluję się od 19-tego roku życia. Zawsze tusz do rzęs i szminka. Kiedyś kreska wokół oka, potem tylko na górnej powiece, teraz bez kreski. Po trzydziestce doszedł podkład. Obecnie mineralny, oraz puder matujący, bo się ” świecę”. Kiedyś używałam różu, i próbowałam cieni, ale z nimi było kiepsko. W końcu został podkład mineralny, puder matujący mineralny, tusz do rzęs i pomadka. Maluję się zawsze, gdy wychodzę „gdzieś”. W dni wolne, w domu, nie maluję się. Nigdy nie słyszałam komentarza na temat mojego makijażu. Ja również nie komentuję innych. Jednakże uważam, że mało która kobieta wygląda dobrze saute. Nie mówię o młodych dziewczynach, lecz o bardziej dojrzałych kobietach. Mimo to, daję im prawo, do robienia ze swoją twarzą tego, co chcą. Tylko po prostu, nie będą mi się podobać. Ale to już mój problem.
No tak, zwłaszcza jak się jest bez makijażu, to stanięcie obok kogoś, kto go ma, będzie na naszą niekorzyść. A to prawda, że się nie dogodzi.
Świetny wpis Mario, Ja też nie mogę się odnaleźć w tych filmikach choć ogladałam ich sporo…. nie lubię podkładu, nie lubię bronzerów, nie umiem ich nakładać. A że moja buzia jest całkiem ładna ( mam 39 lat ) to zauwazyłam ,że wcale ich nie potrzebuję. Za to oczy ZAWSZE muszą „być zrobione” :) cienie w odcieniach popielu i tusz do rzęs i troszkę rózu na policzki i naprawdę wyglądam super, bo dostaję sporo pochwał I to mnie właśnie uświadcza w przekonaniu że nie muszę mieć tych wszystkich MAZI na buzi :))))
A ja tak samo, ostatnio nałożyłam więcej różu niż zwykle plus rozświetlacz, a miałam bardzo naturalne oko i usta i byłam komplementowana. Dobrze znać te swoje czynniki zmieniające postać gry :)
Ostatnio moja szefowa postanowiła dać mi „dobrą radę z serca” i powiedzieć, że nakładam za dużo podkładu i niepotrzebnie tak mocno się maluję. Popłakałam się, bo marzę o używaniu kremu BB albo niemalowaniu się wcale, ale mam buzię z czerwonymi, momentami łuszczącymi się plamami i niestety potrzebuję konkretnej maski, żeby nie wyglądać jak Frankenstein (nietolerancje pokarmowe&alergie, uprzedzając: tak, byłam u dermatologa, kosmetologa i alergologa). Nie życzę sobie wtrącania się obcych ludzi w swoją twarz, to tak jakby komuś powiedzieć: słuchaj, mówię to tak od serca, ale jesteś strasznie gruba, schudnij.
Mi kiedyś szefowa powiedziała, że dobrze, że ścięłam włosy bo tamta poprzednia fryzura była ni w d…, ni w oko. Serio :) Także takie mamy szefowe z klasą haha
Takt, szyk, finezja;)
Ja przeszłam przez wiele etapów makijażowych, choć nigdy nie była to jakaś mocna tapeta, ale konturówki do oczu nadużywałam ;) Od niedawna mój makijaż jest chyba najlżejszy odkąd zaczęłam się malować. Chętnie zamiast podkładu i korektora używałabym tylko jakiegoś kremu BB ale niestety moja cera jest mega problemowa – oczywiście najważniejsza jest dla mnie pielęgnacja ale jakoś ten koloryt chcę wyrównać, póki sama się nie ogarnie. Do tego w zasadzie tylko tusz, szminka i trochę różu. Czasem, przy jakiejś istotniejszej okazji trochę rozświetlającego cienia. Znielubilam eyeliner bo mnie jakoś obciąża i postarza, ale nigdy nie mów nigdy. Ogólnie zauważam, choćby po komentarzach że sama idea makijażu to już jakieś pole walki między kobietami… „Ja się nie maluję, bo kto się MUSI MALOWAĆ to na pewno nie akceptuje siebie” albo uwagi, że jeśli ktoś się nie maluje to jest niezadbany. Fakt faktem, makijaż jest elementem dresscodu. Może to przestarzała zasada ale tak szybko nie zniknie. Dla mnie więc o ile ogarnięcie kolorytu cery to konieczność, to pomalowanie rzęs czy ust jest jak ubranie się w odpowiedni sposób do sytuacji. Do lasu mogę jechać saute, ale do pracy już mam potrzebę się trochę umalować. Nie twierdzę, że każdy musi tak mieć. To tak jak z noszeniem stanika – obowiązku nie ma, ale ja sobie nie wyobrażam bez ;) A w ogóle szminki akurat uwielbiam – kupować, oglądać, używać :)
Bardzo ciekawe porównanie, jeżeli chodzi o stanik :) Istotnie, to jest najczęstszy argument dla tych, co nie znoszą ciężkiego makijażu, że trzeba być zakompleksionym, żeby się tak mocno malować :(
Uwielbiam makijaż! Ale siebie na pewno nie zakwalifikuję do tego, co można określić typem ani „mocnym”, ani „delikatnym”. Zadziwiające, że często wypowiadasz moje myśli :) moje nietypowe podejście opiera się przede wszystkim na tym, że nie tuszuję rzęs, a podstawą są dość mocne brwi i pomalowane usta – czasem mocniej, czasem delikatniej. Jasne, czasem dodam kreskę, czasem maskarę, ale w codziennym makijażu liczy się dla mnie przede wszystkim wygoda, w rozumieniu osiągnięcia jak najlepszego efektu w jak najkrótszym czasie. Nie znoszę też zmywać rzęs – może to się stąd wzięło. Za to jak gdzieś wychodzę i mam duuużo czasu, mogłabym spędzić przed lusterkiem lekko godzinę… ;)
No ja z kolei nie wyobrażam sobie nie umalować rzęs, ale o dziwo nie przedłużyłabym ich, bo efekt mi się nie podoba. Maskara jest jednak niezastąpiona :)
Bardzo utożsamiam się z Panią, która zobaczyła mimowolnie w makijażu karykatury. Od kilku lat mieszkam w Szwecji. Dziewczyny tu malują się rzadko i, jeśli w ogóle, to oszczędnie. Bardzo mi się spodobało. Z czasem nawet wersja podkład+tusz+błyszczyk stał się dla mnie absolutnym maksimum na wielkie wyjścia. I nastał dzień podróży do Polski. Nie, nie będę pisać jak bardzo źle, czy dobrze Polki się malują. Po prostu w samolocie zauważyłam, ze stewardessy, w moim odczuciu są przerysowane. A kiedy zaczęłam analizować to spostrzeżenie z tym, co one mają na twarzach doszłam do wniosku, ze to moje podejście bardzo się zmieniło. I nie mam zamiaru twierdzić, ze makijaż to zło. On dla mnie stał się dziwny, nienaturalny i karykaturalny właśnie.
A więc skoro tam powszechnością jest naturalny makijaż to już niedługo będzie i tu. Wierzę w to, bo przyznam, że chciałabym tego.
Wspaniały wpis, w pełni się zgadzam!
Ja sama mam kilka makijaży, które stosuję wymiennie. A czasem w ogóle się nie maluję.
W każdym razie przestałam wywierać na sobie presję, żeby być super konsekwentną.
Bordowa szminka i niepomalowane rzęsy – super.
Gruby kreski na powiekach i teatralne, domalowane rzęsy – pewnie!
Mam ochotę na brokat i gwiazdki na policzkach? – Po prostu je nakladam bez szukania jakiejś szczególnej okazji. Jak się rozświetlać to ekstremalnie ;)
Co do komentarzy, to słyszałam głównie pozytywne. Zwłaszcza niczym nieuzasadniony brokat na twarzy wzbudza duże zainteresowanie i ludzie zwykle mnie komplementują, ale też zazwyczaj oczekują jakiegoś szczególnego powodu dla takiej zabawy.
A niektóre osoby mają taką urodę, że nawet jak nawalą brokatów i innych drobinek to wyglądają „normalnie”, niezabawowo :)
Ja kiedyś strasznie lubiłam te rady pań z drogerii i koleżanek! Serio. Nie bardzo miałam się od kogo dowiedzieć o makijażu a dostęp do internetu kilkanaście lat temu nie był tak rozpowszechniony jak dzisiaj. Byłam chyba wtedy bardzo niepewna siebie i złakniona czyjejś uwagi. Poddanie się czyjejś woli sprawiało mi ogromną przyjemność. Najbardziej lubiłam jak koleżanki malowały mnie na imprezę (bo w ogóle lubię jak ktoś robi mi coś przy twarzy lub przy włosach).
Po paru latach, gdy sama mogłam się uczyć o makijażu z internetu okazało się że kuleje u mnie nie tyle brak wiedzy co umiejętności plastyczne. Myślałam że jeśli chodzi o oczy to kwestia ich głębokiego osadzenia i opadającej powieki ale z konturowaniem twarzy wcale nie było lepiej. Jestem natomiast przeszczęśliwa że już nie muszę nikogo pytać o radę jaki kupić podkład czy tusz.
Generalnie, mimo zmian nacisku na pewne akcenty, w makijażu zawsze dominowała u mnie raczej walka z niedoskonałościami i ewentualne podkreślenie zalet niż jakaś gra kolorem i zmienianie rysów twarzy. Miałam krótkotrwałe próby konturowania twarzy czy zmieniania kształtu brwi ale nie przyjęły się. Mój dzienny makijaż zajmuje od 4 do 7 min i mam trzy podstawowe kosmetyki:
– krem CC burjois, ew. bell, obecnie healthy mix ( lubię zakryć rozszerzone pory i wyrównać koloryt. Zmatowienie nie jest dla mnie tak ważne ale czasem w ciągu dnia sięgam po puder. Nie używam rano kremu ani korektora więc taki mocno płynny podkład spełnia moje potrzeby)
-tusz do brwi ( prawie niezauważalny ale lekko przyciemnia i układa moje dość jasne i niepokorne brwi)
-tusz do rzęs ( też są stosunkowo jasne, lubię je przyciemnić ale ze względu na specyficzny kształt oka lubię te tusze które robią spektakularny, może nieco sztuczny efekt kociego oka)
To są takie trzy kosmetyki bazowe. Do tego dochodzi często jakiś kosmetyk „mający kolor”:
-kiedyś długo czarna kredka+grafitowy cień na ruchomą powiekę (czułam się w tym taka zbuntowana)
-potem róż+ delikatny błyszczyk
-obecnie pomadka do ust GR matte cryon nr 10 rządzi
A tak na koniec nasuwają m się 4 refleksje:
1)Rady nie muszą być złośliwe. Moim zdaniem trzeba je wysłuchać i przefiltrować
2)Każdy ma inny TYP urody.Typ celowo napisany dużymi literami – nie chodzi o ładne/brzydkie . Graficzne kreski czyniące z brunetki w południowym typie divę estrady mogą przytłaczać eteryczną blondynkę. Z kolei drapieżnej brunetce może nie pasować anielski słowiański look.
3)Nie należy sobie dać wmówić że coś jest wadą. Po pierwsze standardy się zmieniają ( tutaj sztandarowym przykładem jest kształt brwi) , po drugie są różne gusta (mi np. podobają się cienie pod oczami, są dla mnie szalenie romantyczne, poza tym kojarzą i się z inteligencją)
4)Bez makijażu czuję się gorzej niż z makijażem. Czasem wychodzę bez niego z domu, nie mam z tym wielkich problemów, ale źle się czuję jeśli takiego dnia spotkam w autobusie kogoś kogo nie widziałam długie lata. Zastanawia mnie tylko czy bardziej przeszkadza mi sam brak makijażu czy fakt że zazwyczaj towarzyszą mu nie umyte włosy, gorsze ciuchy i brak biżuterii, czasem niewyspanie, przeziębienie lub chandra czyli ogólne poczucie „odpuszczonego dnia”
Te cztery punkty są genialne. Zwłaszcza powiązanie braku makijażu z ogólnym poluzowaniem sobie standardu. Ja też to tak postrzegam i wiem, że jak rano zrobię makijaż to jestem zebrana.
I tak jeszcze z przymrużeniem oka:
http://demotywatory.pl/4659842/Istnieje-5-rodzajow-makijazu- ;-)
Jestem totalną makijażową minimalistką. Moja mama nigdy się nie malowała (no, może szminka roztarta palcem, na wesele), więc nie wyssałam tego z mlekiem. Poza tym zawsze byłam odbierana jako „ładna” (mam regularne rysy twarzy). Jestem więc chyba dziwolągiem, bo pierwsze cienie do powiek kupiłam niedawno, przed czterdziestką… Kosmetyki do brwi, bronzery, itp- to dla mnie czarna magia. Mój pełny makijaż trwa ok 5 min.
Dla mnie makijaż, nawet w mojej minimalnej wersji stał się problematyczny, od kiedy jestem matką. Nie jestem w stanie przytulić się, pocałować dziecka, kiedy mam „tapetę.” Zresztą w realcjach damsko-męskich to też bywa problem. Znam wielu mężczyzn (no, kilku), którzy brzydzą się makijażu :)))
To bardzo fajne, że nie czujesz potrzeby makijażu i potrafisz o sobie tak super powiedzieć, że ekstra wyglądasz bez niego. No w zasadzie to wyssałaś z mlekiem matki tę oszczędność w makijażu :) Bo moja Zośka to mi asystuje z pędzelkami, otwiera pudry i już się ostatnio wzięła za cienie do powiek…
Jedna kolezanka powiedziala mi kiedyś, kiedy przyszlam z nowa, ladna fryzura: „No, jak jeszcze kiedyś wreszcie zdecydujesz sie na uregulowanie brwi, to juz w ogóle bedzie z ciebie megalaska”. Miala szczeście, ze byla moja naprawde dobra kolezanka – jakbym coś takiego uslyszala od kogoś mniej bliskiego, to pewnie gonilabym z kijem :) Pamietam równiez zabawna historie, kiedy raz wystepowalam w telewizji i z ta telewizyjna tapeta (a nie malowalam sie w tamtych czasach wcale) poszlam potem na spotkanie z moim tata, który uderzyl do mnie w slowa: „Nie wiem czemu, ale jakoś ladnie dzisiaj wygladasz” :D
Generalnie nie pamietam, zeby ktoś kiedyś komentowal mój makijaz lub braku makijazu w sposób niemily. Moze to dlatego, ze mieszkam w kraju, w którym przywiazuje sie do malowania sie troche mniejsza wage, niz w Polsce? Jestem w tych kwestiach umiarkowana minimalistka – rzesy, usta, zamiast podkladu korektor (kilka lat temu udalo mi sie znaleźć jeden tani i bardzo dobry). Mam alergiczna cere, która przy nieprzestrzeganiu zaleceń dietetycznych (bo to alergie pokarmowe) lubi robić przykre niespodzanki, wiec w tym lekkim makijazu czuje sie zdecydowanie pewniej, niz w wersji sautée. Do bardziej skomplikowanych makijazy nie mam cierpliwości ani zdolności ;) No i naprawde nie lubie na sobie makeupu.
Hahaha, ta scenka z tatą to jak z jakiejś komedii, dobre :) Jaki to kraj?
Czechy :)
Lubię ten wpis.
Rzadko się maluję, bo mi się nie chce. Wiem, leniuszek jestem. Kiedyś miałam wiele różnych kosmetyków, bo oglądałam filmiki na yt i myślałam, że muszę mieć. Ale nie używałam. Obecnie mam małą kosmetyczkę, w której wszystko się mieści.
Na wielkie wyjścia używam BB, bo jestem pieguską i lubię moje piegi. Nie chcę ich zakrywać.
tusz, szminka, podkreślę brwi i idę w świat.
Co do uwag na mój temat. To najczęściej komentowana jest moja bladość oraz fakt, że nigdy się nie opalałam.
córka młynarza, opal się, wakacje a ty taka blada, blada jesteś, powinnaś jeść mięso, pewnie anemie masz, wyszłabyś na słońce itd. Rzecz w tym, że ja bardzo lubię swoją jasną skórę i zawsze lubiłam. Ma śliczny odcień, który łatwo mi podkreślić czarnym, lodowym różem, czerwienią czy fioletem. Nigdy nie chciałam mieć ciemniejszej skóry.
A tak to uwagi co do moich rzeczy> kupiłabyś sobie jeansy (nie lubię), zima a ty w sukience (uwielbiam), kupiłabyś sobie leginsy i tunikę, wszystkie dziewczyny tak chodzą ubrane (nie lubię, nie noszę), znowu męskie buty (babskie oksfordki).
Uwagi do kolorów> cała na czarno, różowa sukienka itd.
Ogólnie mnie to irytuje ale i tak robię swoje.
„zima a ty w sukience” – znam to :) Od lat praktycznie w ogóle nie nosze spodni i w zimie/ na jesieni slysze takie uwagi nagminnie. „Nie zimno ci?”, „O, widze, ze juz poczulaś wiosne/ nie chcesz pozegnać sie z latem…” Raz obca kobieta na ulicy rzucila za mna: „W zimie nosi sie spodnie” (dzieki, no wreszcie mnie ktoś oświecil! ;))
Ludzie lubią innym mówić co mają nosić. A przecież to zawsze kwestia co ubierzemy, z jakiego materiału, jakie długości. Ja nie marznę, nawet przy minus 15 nosiłam sukienki ale rajstopy miałam z dużą domieszką wełny, kozaki, wełniany płaszczyk, podkoszulkę, czapkę i było mi ciepło.
W ogóle to sukienki są bardzo fajne, ubieramy jedną rzecz i gotowe.
Jedyne „dobre rady”, które kilka razy usłyszałam w temacie makijażu, to krytykowanie podkładów mineralnych. Dobre koleżanki (które tego nigdy nie używały,bo be) stwierdziły, że nie powinnam ich używać, bo to nietrwałe, niekryjące, długo się nakłada i w ogóle gorsze, niż fluid. Fanki minerałów wiedzą, że to nieprawda. No i kosmetyczki wiecznie się dziwiły, że reguluję brwi, a nie robię henny.
Kiedyś mój makijaż był codziennie taki sam. Coś mi się odmieniało raz na ruski rok (np. robię kreskę/nie robię kreski), ale generalnie cały czas używałam tych samych cieni w ten sam sposób, używałam zawsze tej samej szminki itd.
Teraz jestem bardzo elastyczna: w zależności od stroju, nastroju i okazji podkreślam tylko rzęsy albo robię sobie pełny makijaż. Szminki i róż dobieram do stroju, bawię się makijażem oka, czasem konturuję twarz, używam palet cieni.
Kilka rzeczy się nie zmieniło: dbanie o zdrową i czystą cerę jest dla mnie ważniejsze, niż makijaż; nie lubię mocno kryjących podkładów; staram się, żeby makijaż był pasował do okazji i był technicznie poprawny (np. dobrze rozblendowany, dobrze umieszczony rozświetlacz, współgrające ze sobą kolory, dobrze dobrany odcień podkładu, nieprzerysowane brwi w stosunku do rzęs itd.).
U innych zwracam uwagę tylko na poprawność techniczną makijażu, bo cała reszta to kwestia gustu. Zdarzyło mi się dyskretnie powiedzieć koleżankom, że im szminka wyszła poza usta albo źle roztarły róż – to jak powiedzieć komuś, że ma nitkę na rękawie. Rad nie daję, bo i nie mam do tego prawa.
Oj tak! Ludzie lubią pouczać, komentować, nakazywać. A, że wyglądasz „na chorą” bez makijażu, to chyba najczęściej spotykane uwagi. A ja lubię siebie i bez makijażu i taką umalowaną odświętnie, więc miksuję, raz chodzę zupełnie nago, innym razem zaszaleję i dokleję nawet rzęsy jeśli tego aktualnie chce. Dziwi mnie to, z jaką łatwością krytykujemy innych, za ich plecami, ale nawet prosto w twarz. Nie licząc się z cudzymi uczuciami. Przykład z życia wzięty, mąż ma łuszczycę, a łuszczyca lubi słońce, więc namawiam go by wystawił nogi i ubrał krótkie szorty, że po co się gotować w długich. Wiadomo, on się wstydzi, ani na basen nie pójdzie, ani na saunę czy inne te aktywności, które chciałby robić. Zdecydował się w końcu, ubrał te szorty na działkę do znajomych. A tam kumpel z tekstem: „ale Ci się to rozsiało, zaniedbałeś się!”. Ehh ręce opadają, bo mąż smaruje te zmiany 2 czasami nawet 3 razy dziennie, a stres jest czynnikiem, które te zmiany nasilają, a takie komentarze jakby nie patrzeć stres generują :/
Moja droga, zdjęcia które dodajesz ostatnio na instagramie są prześliczne! Proszę, podziel się informacją jak to robisz, że wszystkie są takie jakby lekko fioletowo-różowe? To jakiś filtr, aplikacja, funkcja na insta?
Kochana, dziękuję :) To jest po prostu dodanie odrobiny niebieskiego koloru do cieni, a jak mi coś nie pasuje to innymi funkcjami się bawię. W vsco to robię, nie w insta.
Fantastyczny wpis. Zresztą uwielbiam czytać Twoje przemyślenia.
Co do makijażu to cóż… Dopiero od niedawna trochę więcej się maluję czyli tusz i błyszczyk a od wielkiego dzwonu cienie do powiek. Samo malowanie jeszcze zniosę (choć nie mam do tego cierpliwości) ale zmywanie… Oj, bardzo nie lubię tej czynności! Podobnie jak jedna z wyżej piszących czytelniczek. Dla mnie to koszmar. Chciałabym jednym ruchem mieć to z głowy :)
Jeśli chodzi o odbiór społeczny: jestem po 40-ce i właśnie ta potrzeba makijażu pojawiła się w związku z wiekiem. Ciało powoli traci blask i jakbym tego się wstydziła. Myśląc nad tym, doszłam do wniosku że ja nie chcę się malować dla siebie, tylko dla innych, by lepiej o mnie myśleli, lepiej mnie spostrzegali. Chcę pomalować się, bo czuję brak akceptacji na starzenie się.
Patrząc na inne, dojrzałe kobiety czasami zazdroszczę im, że potrafią pięknie się pomalować. Gdy patrzę na mocno umalowane młode dziewczyny, to mi smutno, że nie widzą jak piękną skórę mają i zakrywają ją podkładami, pudrami itp. (oczywiście nie piszę tu o osobach, które mają poważne problemy z cerą)
Moim zdaniem podejście do makijażu zmienia się wraz z wiekiem i wzrostem świadomości w pewnych kwestiach. Ja nigdy nie malowałam się zbyt mocno ale w pewnym momencie będąc młodą kobietą chciałam bardziej poeksperymentować z makijażem niż tylko podkład, tusz i bezbarwny balsam do ust (malowanie brwi – a po co mi to potrzebne?!). Odkryłam cienie do powiek, róż do policzków i kolorowe szminki. Wtedy oczywiście nie byłam świadoma że istnieje coś takiego jak analiza kolorystyczna i oczywiście nie wiedziałam że będąc stonowaną jesienią róż do policzków i pomadka w chłodnych odcieniach różu to niezbyt trafiony wybór. Do tego niewłaściwe kolory ubrań i komentarze ze strony bliskich gotowe.
Dużo później odkryłam Twojego bloga Mario i doznałam olśnienia – jestem stonowaną jesienią! O ile z paletą kolorów co do ubrań nie miałam problemów, to dużo czasu zajęło mi dopasowanie do siebie odpowiednich kolorów makijażu, szczególnie szminek. Metodami prób i błędów (i przy wsparciu makijażowych guru z YT) doszłam do swojego optymalnego składu kosmetyczki i wypracowałam makijaż w którym zawsze wyglądam dobrze i w zależności od okazji podkręcam go intensywniej pomalowanym okiem lub ustami. O ile dawniej obowiązkowym punktem makijażu były zrobione oczy i płynny podkład to teraz stawiam na ujednoliconą cerę podkładem mineralnym lub nawet całkowicie z niego rezygnuję na rzecz zakrycia pojedynczych niedoskonałości, korektor pod oczy, podkreślone brwi, rzęsy i delikatne zaznaczenie policzków. Dzisiaj już nie słyszę „jaki masz ładny makijaż” tylko „jakoś ładnie dziś wyglądasz”. Moim zdaniem właśnie o to powinno chodzić w makijażu.
Jeszcze jedno moje przemyślenie – osoby które najgłośniej krytykują osoby które się malują, są pierwsze w kolejce by im wykonać makijaż na jakieś wielkie wyjście…
Mario, od dawna zastanawia mnie, ale jak dotąd nie znalazłam informacji na blogu (jeśli są, to wynik nieuwagi), czy masz artystyczne wykształcenie? Twoje zamiłowanie wydaje się być poparte wiedzą o sztuce.
Nie oglądam urodowych tutoriali, ale te są tak urocze, że nie mogłam się oprzeć. Z ciekawości pytanie: czy Wy też używacie AŻ tylu kosmetyków?
Ja nie używam aż tylu: concealer, róż/bronzer, rozświetlacz, tusz do rzęs.
Ja też używam kosmetyków do makijażu wyrywkowo, co nie znaczy, że za każdym razem sięgam po inne kosmetyki. Wręcz przeciwnie. Jeżeli już robię makijaż (a nie robię go codziennie), to mam stały zestaw: korektor pod oczy, puder (żeby mi ten korektor nie odznaczał się od koloru cery), róż, tusz do rzęs, pomadka. Jeśli nie robię makijażu, ale chcę odrobinę poprawić wygląd, sięgam po samą pomadkę :) Nie używam podkładu (nigdy). Cienie do powiek bardzo rzadko.
dla mnie tusz to konieczność dla siebie samej – rzęsy mam jasne (a jestem szatynką) i jak ich nie pomaluję to wygląda jakbym ich nie miała, a ze często ktoś stawia na to ze mam 16 lat ( khm 8 więcej mam -.- ) to rzęsy wolę czarne, wtedy jest mniej takich stwierdzeń ;) niestety mimo lat u dermatologa, różnych sposobów nadal mam problem z trądzikiem i to wcale nie mały – jestem w stanie chodzic bez makijarzu, ale czerwone krostki przyklepane czymś co ujednolica kolor po prostu wyglądają lepiej. podoba mi się kiedy ktoś ma piękne cienie na powiekach ale ze u mnie i tak tego nie widac(taka powieka) a po drugie nie umiem tego porozcierać tak pięknie to daję sobie spokój. tak samo było z kreską- przez ok 2 lata tak się malowałam, ale chyba jestem za leniwa- poza tym mam ładny kształt ust i to je staram się pomalować, podkreślić – to też sprawia że czuję się na studentkę a nie na dziewczynkę ;)
W makijażu staram się nie popadać w skrajności – nie jestem tapeciarą, ale też nie wojuję, wykrzykując, że tylko natura. Niestety nie należę do tych szczęściar, które mogą sobie pozwolić na wyjścia saute. Nadal męczy mnie trądzik, mam cerę mieszaną, do tego doszły alergie i czasem naprawdę trudno jest mi sobie poradzić z cerą, mimo, iż na pielęgnacji nie oszczędzam. Moim sukcesem jest odstawienie drogeryjnych podkładów i przerzucenie się na minerały – zauważyłam, że te z dużą ilością cynku w składzie pomagają leczyć problematyczną skórę. Moje minimum to podkład + tusz do rzęs + szara kredka do brwi, zazwyczaj w ciągu dnia muszę się też lekko przypudrować. Bez podkreślonych oczu wyglądam, jakbym ich nie miała, poza tym lubię kontrast czarnego tuszu z jasną tęczówką. Kiedy mam więcej czasu, dorzucam do tego waniliowy cień do powiek i odrobinę różu/bronzera.
Na szczęście nie słyszę uwag na temat mojego makijażu i wyglądu (nie licząc matki-krytykantki, ale puszczam to mimo uszu, niech patrzy na siebie :P), chociaż pamiętam, że najwięcej komplementów zbierałam w liceum – eksperymentowałam z kreskami na powiekach i kolorowymi cieniami, co wyglądało naprawdę świetnie i bardzo żałuję, że po latach wyszłam z wprawy, bo teraz już nie potrafię się tak ładnie umalować. Poza tym, już mi się chyba nie chce tak pindrzyć i wygrywa lenistwo ;-)
Oj tak, zdarzyło się. Kilka razy nie nałożyłam makijażu i ktoś mnie zapytał, czy jestem chora. Albo, że za dużo warstw kosmetyku (kiedy ja nakładam bardzo cieniutkie warstwy – może to wina oksydującego podkładu, którego wtedy używałam i nie zwróciłam uwagi, że miałam pomarańczę na twarzy, co mogło się komuś wydać za dużą ilością kosmetyku).
Cóż, ludziom się nie dogodzi. Lepiej żyć w zgodzie ze samym sobą. Maluję się jak lubię i testuję różne kosmetyki kolorowe, chociaż lubię się przywiązywać do konkretu, a reszcie nic do tego.
Właściwie odkąd poprawiła mi się cera maluję prawie wyłącznie usta i to oczywiście tez nie jest punkt obowiązkowy. Ale właśnie usta pomalowane na mocny kolor zdecydowanie lubię (czysta wiosna, mogę sobie poczynać śmiało w tej materii :D). Czasem rzęsy.
Takiego malowania z konturowaniem itd. to sobie nie wyobrażam. Makijaż, którego zrobienie trwa dłużej niż kilka minut to makijaż, którego nie potrzebuję w życiu. :D
Powiem tak, dzisiaj stwierdzam, że większość młodych dziewczyn z tymi okropnymi kruczoczarnymi brwiami od linijki robi sobie taką krzywdę, że szok. Tragicznie to wygląda. Pomijając fakt, że wiele z nich nie potrafi dobrać makijażu tak by sobie pomóc, tylko pomarańczowa maska, oczy jak u pandy + sklejone rzęsy, albo takie doczepiane rzęsy co wyglądają jakby ktoś miał zalane oczy ropą, takie kępki.., instagramowe nieudolnie zrobione brwi, czapka wpierdolka, bombercia, ubłocone adidaski, obcisłe legginsy jako spodnie i łażą takie dziunie. No każdy może się malować jak chce, ale nikt w tych czasach nie stara się jakoś odbiegać od normy. Wszyscy podążają za trendami, bo się boją wyśmiewania. No ale czasami pali tak po prostu pali mi na języku by zwrócić uwagę, że ktoś nie potrafi nałożyć porządnie rozświetlacza tylko widać taki mieniący się prostokąt na wskroś twarzy. Ale nic nie mówię, bo raz – sama nie chcę słyszeć jak ze mną jest coś nie tak. Dwa – i tak nie zrozumieją. Trzy – niech każdy łazi jak chce. Wayne Goss dobrze podsumował, że nie każdemu pasuje instagramowy look, nie wygląda on dobrze w „realu”, całkiem inny makijaż jest na scenę, inny na dzień. Po prostu chyba trzeba wiedzieć co dla nas jest dobre, i nie krytykować – ale czasem się nie da jak widać setki klonów na ulicy i to jeszcze aroganckich. „Zrobiłabyś sobie henną brwi” – Żeby wyglądać jak wiedźma jak ty? lol
Po co tyle pogardy?
Od kilku miesięcy zmieniam swoje podejście do makijażu. Kiedyś malowałam się bardzo mocno. Gdy patrzę na swoje stare zdjęcia widzę, że robiłam sobie krzywdę tak intensywnym makijażem. Teraz rozumiem moją babcię, która karciła mnie za niego mówiąc, że moją najpiękniejszą ozdobą jest moja młodość :)
Obecnie uważam, że „im mniej, tym lepiej”. Nakładam znacznie mniej podkładu, zaczęłam zaś doceniać róż. Rzęsy tuszuję tylko raz. Zrezygnowałam z podkreślania dolnej powieki, ponieważ po całym dniu wymalowana dolna powieka sprawia, że oko wygląda nieświeżo… Chciałabym zrezygnować z eyelinera, może z czasem dojdę i do tego. Moim zdaniem makijaż wygląda najkorzystniej, gdy jest lekki, świeży, świetlisty. Obecnie stawiam na pielęgnację cery. Rozświetlona, zdrowa cera, lśniące oczy, białe zęby są najpiękniejszym makijażem :)
Uwielbiam oglądać na YT filmiki z serii get ready with me. I bynajmniej nie po to, by podziwiać sztukę makijażu, lecz by podziwiać urodę tych dziewczyn bez makeupu. W tych filmikach łatwo dostrzec, jak z każdą dodatkową nakładaną warstwą kobiety zabijają swoją swoją naturalność, dziewczęcość, blask, krótko mówiąc: dodają sobie lat!
Mocny makijaż na wieczór – super, ale na dzień doceniajmy delikatnie podkreśloną urodę.
Pozdrawiam serdecznie
Chyba jestem wyjątkiem, bo zaczęłam się malować dopiero po 35 roku życia. Wcześniej nie miałam takiej potrzeby, jedynie okazjonalnie używałam tuszu do rzęs i błyszczyka. Fakt, że miałam cerę bezproblemową, która nie wymagała specjalnego traktowania. Obecnie mam skórę trochę zbyt suchą, skłonną do przebarwień, zatem skupiam się bardziej na pielęgnacji. Natomiast mój makijaż nie jest bardzo zaawansowany: średniokryjący podkład, puder sypki, odrobina różu, kredka i tusz do oczu, pomadka raczej stonowana.
Coz, im jestem starsza, tym makijaz oszczedniejszy i jak najbardziej naturalnie wygladajacy. Zwlaszcza latem ograniczam sie do minimum – odrobinka podkladu i rozswietlacza, czasem nieco rozu – ale w zasadzie sladowo. Brwi nie potrzebuje malowac, rzesy tylko delikatnie. I delikatna szminka. Finito. Do zas codziennego nawilzania twarzy uzywam…wody rozanej. kupionej na stoisku z zywnoscia orientalna. Jest swietna. Raz w tygodniu zas maseczka, lekki peeling. I krem do twarzy, jak najlzejszy. Jak na razie – wystarcza:)
Makijaż noszę „od zawsze”, czyli od liceum. Wtedy już mogłam, a wcześniej nie mogłam się doczekać. Nie bez znaczenia były moje problemy z cerą, które chciałam ukryć, ale nie było to jedyną przyczyną. Było to dla mnie oczywiste, bo w mojej rodzinie od zawsze kobiety się malowały, widok makijażu robionego przez mamę czy babcię był tak naturalny, jak golący się tata. Generalnie nie wychodzę z domu zupełnie nie umalowana z wyjątkiem sytuacji typu joga, czy basen. Nie znaczy to jednak, że jest to pełny makijaż. Niemal nigdy nie stosuję podkładu, od wielkiego dzwonu krem BB, najczęściej puder sypki, kiedyś częściej ten w kompakcie. Jakiś czas temu zarzuciłam cienie, jakoś mi się po prostu nie chce tym bardziej, że bardzo wcześnie zaczynam pracę. Obecnie za najważniejszy kosmetyk kolorowy uważam róż i doszłam do tej prawdy po urodzeniu dziecka, kiedy okazało się, jak łatwo można wyczarować za jego pomocą efekt zdrowej, wypoczętej cery pomimo wielu nieprzespanych nocy i notorycznego zmęczenia. Jednocześnie stwierdzam, że mój makijaż nie jest szczególnie staranny i wystudiowany. Zajmuje mi kilka minut co rano, to taka moja rutyna, którą lubi naśladować mój malutki synek. Często ucieka z jakimś pędzlem i okłada się nim po buzi. Puder sypki, róż, kredka na górną powiekę roztarta gumką lub palcem, cień do brwi, tusz do rzęs i szminka, najczęściej w różo-beżu. Na ważniejsze okazje dorzucam cienie, rozświetlacz czy na co tam mam ochotę. Nikt nie komentuje moich poczynań, nie słyszę ani pochwał, ani jakichś przykrych uwag. Ostatnio jednak lekko osłupiałam, kiedy mój szef, który co prawda widuje mnie dosyć rzadko, nie mógł się powstrzymać i lekko zawstydzony powiedział, że zauważył, że maluję się nieco bardziej wyraziście niż standardowo na moim miejscu pracy i stanowisku :D W pierwszej chwili po cichu zapytałam koleżankę, czy widzi u mnie jakąś wtopę, bo tego dnia malowałam się prawie po ciemku, ale wszystko było jak zwykle. Może rzeczywiście wyróżniam się na tle w pełni naturalnych koleżanek? W sumie, kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się to zabawne, bo nijak nie widzę w sobie tzw. tapeciary, mam spokojny, stonowany styl. O, przypomniała mi się jeszcze jedna historia. Zimą wybierałam się na koncert galowy jakieś 100 km od miejsca, w którym mieszkam. Przed wyjściem zrobiłam wieczorowy make-up, czerwona szminka, mocniejszy niż zwykle makijaż oczu etc. Już w busie kierowca był dla mnie wyjątkowo miły i rzucał mi spojrzenia. Po przybyciu na miejsce miałam jeszcze trochę czasu, więc poszłam do CH coś zjeść i połazić po sklepach. Jak się pewnie domyślacie, byłam niemal rozrywana przez ekspedientki, a w drogerii pani pokazała mi chyba wszystkie nowości i była bardzo, bardzo uprzejma. Magia?
O jak mamy podobnie! Potrzebuję korektor to walę, mam jakieś małe oczy – walę tusz, w inne dni olewam malowanie i dobrze mi z tym ;)