Żeby dobrze zrozumieć metodę podejścia do zakupów, którą przedstawiam w tym wpisie, warto zapoznać się z moją pierwszą metodą. Metoda Wszystko Mam jest wspaniała i oszczędziła mi kupienia w ostatniej chwili wielu rzeczy, z których nie miałabym później żadnego pożytku, jak również nauczyła mnie cierpliwości. Miałam niewiele wtop zakupowych od tamtego czasu, ale oczywiście nikt nie jest idealny… Chociażby w ostatnim wpisie wspominam o dwóch takich „wypadkach” :)
Przy moim tegorocznym postanowieniu, że szukam dla siebie jakości i wygody musiałam skrystalizować w głowie jeszcze inne podejście, o którym Wam za chwilę napiszę. I choć nazwa nowej metody jest z punktu widzenia logiki zaprzeczeniem nazwy starej metody, merytorycznie one wcale się nie wykluczają, a co więcej: najkorzystniej byłoby kierować się przy zakupach obiema metodami.
Metoda jest dla osób, które chciałyby (jak ja) kupować mniej, nie mieć wyrzutów sumienia po zakupach i stawiać na bardzo dobrą jakość. Budżet nie jest istotny. Jeśli mamy mały budżet kupujemy mało rzeczy lub wcale (to w tym przypadku dobrze). Jeśli budżet jest duży, nie znaczy to, że pieniądze muszą być przeznaczone na niewartościowe rzeczy. Raczej nie jest to metoda dla osób, które chcą kupować dużo, szybko i stawiając głównie na design rzeczy (ja w zeszłym roku robiłam coś takiego i nie widzę zeszłorocznej siebie w tej metodzie).
I jeszcze jedno bardzo ważne do uzmysłowienia zagadnienie. Czy rozumiesz, że nic nie kupić oznacza dokładnie to samo co kupić zero? Chodzi o to, że od teraz, nie możesz traktować niekupienia czegokolwiek jako porażki. To niekupienie ma być świadome. Niekupienie to nie jest brak działania, bowiem działaniem jest tu świadoma decyzja o niekupieniu – o kupieniu zera.
Nie mam nic
Wyobraź sobie, że masz idealny pusty pokój. Są tylko ściany i podłoga, czy też idealne ściany i idealna podłoga. Dla każdego co innego będzie ideałem. Dla mnie to białe ściany i drewniane deski lub parkiet, ale śmiało wyobrażaj to sobie po swojemu.
Nie myśl zupełnie o swoim budżecie, o zakupowych ograniczeniach. W jaki sposób urządzałabyś swój pokój? Jaki położyłabyś tu dywan? Gdzie poszłabyś na zakupy? Jak udekorowałabyś ściany? Ile przedmiotów by się tu znalazło? Czy te przedmioty pasowałyby do siebie?
Powiem Wam, że dla mnie taka pustka jest inspirująca. Pustka jest jakby nowym początkiem. Zachętą do pokazania siebie. Oczywistym jest, że gdyby każda z nas dostała taki sam pokój, finalnie urządzone już przez nas wnętrza różniłyby się. Nie byłoby dwóch takich samych pokojów. Niektóre z nich byłyby bardziej minimalistyczne niż inne, niektóre byłyby zagracone, w niektórych z nich dominowałaby sztuka, w niektórych byłoby sporo bibelotów, nie mówiąc już o różnej kolorystyce przedmiotów.
Ale prawdopodobnie jedno by nas połączyło – dobre chęci. Wszystkie chciałybyśmy być dumne z naszego pokoju, wszystkie życzyłybyśmy sobie, żeby on dobrze ilustrował nasz gust. W moim idealnym wyobrażeniu, nie wpuściłybyśmy do tego pokoju żadnego przedmiotu, który nie spełniałby naszych oczekiwań. Zderzone z tą pustką na starcie, nie śmiałybyśmy zapełnić jej czymś, co by zakłóciło harmonię.
Właśnie tak chciałabym od teraz patrzeć na swoją szafę. Jakbym miała ją pustą. Symbolem szafy, kosmetyczki, szkatułki na biżuterię jest ten piękny pusty pokój. Jeśli coś mam tu włożyć, to na pewno nie coś brzydkiego, tandetnego, zbędnego, dyskusyjnego, wywołującego grymas… Lepiej nie umieszczać tu nic, niż umieścić coś takiego. Muszę patrzeć czy dana rzecz pasuje do pozostałych przedmiotów. Muszę ustalić sobie poziom poniżej którego nie schodzę. Muszę się nauczyć cieszyć z pustki, bo zapewne będzie wiele sytuacji w których będą pokusy. I wreszcie muszę się nauczyć powolnego tempa: pokój nie zostanie urządzony w trakcie jednej sesji zakupowej.
Od teraz na każdy element, który ma wejść do kosmetyczki, szafy, szkatułki, patrzę przez pryzmat tego pustego pokoju – wyobrażam sobie, że nie mam nic. Wyobrażam go sobie i umieszczam tutaj dany przedmiot. Jeśli on ma coś zaburzać, jest niedostatecznie dobry, po prostu go tu nie umieszczam.
Takie wyzerowanie konta można zrobić w każdym momencie, bo każdy moment jest dobry na to, by od teraz patrzeć rozważniej na swoje zakupy.
W zeszłym miesiącu zmieniałam telefon i pomyślałam, że skoro jest to rzecz, którą mam zawsze przy sobie i zdecydowanie rzecz, na którą najczęściej patrzę, kupię taki case, który będzie po prostu piękny. Sięgnęłam po etui Czarny Pyton od Zofii Chylak. Kupiłam też pierścionek od Rett Frem, srebrną Marylę.
Tę grafikę będę aktualizować o przedmioty, które wejdą do moje szafy. Będę ją Wam pokazywać zaktualizowaną, w każdym wpisie z cyklu Wybór Marii i tam również pojawią się linki do przedmiotów. Jeśli zgodzę się na jakiś prezent od danej marki, to przedmiot także pojawi się na grafice, ale opiszę go oczywiście jako prezent. Pod koniec roku zrobię wpis w którym ocenię czy dobrze się stało, że te przedmioty trafiły do szafy i kosmetyczki, czyli napiszę jak się sprawują. Recenzować od razu po kupieniu raczej nie ma sensu.
Pusty pokój może się znaleźć w Waszej głowie, na kartce papieru, na grafice takiej jak moja lub na pintereście w formie tablicy, na której zapisujecie kupione rzeczy.
Czy w zeszłym roku popełniłaś jakieś zakupowe błędy? Jak często zdarza Ci się żałować danego zakupu? Jak Ty urządziłabyś swój pokój (czyli szafę, szkatułkę, kosmetyczkę) – jakie kryteria brałabyś pod uwagę, gdybyś założyła, że nic nie masz i od teraz bardziej się starasz?
Moj zeszłoroczny błąd to biała luźna koszula z HM, taka jaką zresztą widziałam u ciebie, choć może inny imodel. Przemyślałam dobrze ten zakup, do czego będę ją nosiła itp. Jednak koszula okazała sie bardzo obszerna, stacjonarnie bym kupiła mniejszą przynajmniej o rozmuar. Jest zbyt biała, nie czuję się dobrze w takiej obfitości tego koloru. A poza tym przeokropnie się gniecie i po prostu omijam ją w szafie. Ostatnio próbowałam ją nosić z paskiem ale gdy mój syn zapytał czy zaczynam trenować karate, po prostu się przebrałam
Haha. Ja kupilam sobie piękną w moim odbiorze tunikę (ciążową) i tylko ostatnio kiedy poprosilam mojego pięciolatka, żeby się wreszcie ubrał, a on popatrzył na mnie i odpowiedział „a sama chodzisz w piżamie”!, zawahałam się, zwlaszcza bo mój mąż wybuchnał smiechem i dodal, ze nie mial odwagi mi tego powiedziec. Ale na pohybel im;)
Ja mało kupuję, raczej żaluje tego czego nie nabylam. No może jedynie gdy teraz patrzę co kupowalam z taniej biżuterii, to jestem w szoku, bo widać zajawkę na temat jednego koloru i typu kolczykow. Ale dały mi tyyyle przyjemności, warto żałować? No i dwa jedwabne szaliczki, ktore MUSIALAM miec, a grzeją szafę:/ Ale moze wiosną? A poza tym wszystkie ubrania konsekwentnie kupuję w mojej palecie i fasonach wiec niczego nie zaluję i wszystko wynosiłam ile się da!
Bardzo się cieszę, że niczego nie żałujesz. A apaszkę przywiąż do torebki – będzie super!
Apaszka przywiązana do torebki..tak bardzo passe :) Już wolę jak widzę je we włosach!
Haha, jeśli rzeczywiście kwestia passe ma tu mieć znaczenie, to we włosach będzie bardzo na czasie :)
Ja mam szczęście, że nie bardzo się przejmuję tym co tredny i passé :) Raczej najpierw dlugo obserwuję trend i jeśli coś w końcu odpowiada mojemu stylowi nawet wolę zadoptować to jak fala popularności przeminie. Bycie klonem mi przeszkadza, bycie „passé” nie. Dzięki temu moje ubrania noszę po 10 lat, bo jakoś nie krzyczą – jestem z lat 90 czy 2000;)
Apaszka przy torebce mi się podoba, ale wydaje mi się malo praktyczna i dla mnie to bardzo wiosenno-letni styl. We włosach ? Nigdy nie wiążę włosów :) no i te moje to bardziej szaliczki.
Justyna, ja też mam jedną taką bluzę w której mnie przezywają karateka haha. Tzn. miałam, bo się jej pozbyłam :)
Chyba nawet wiem o której koszuli mówisz :-) Była fajna promo na prostą, idealnie białą bawełnianą koszulę. Ale była taka ogromna, że bez zastanowienia ją zwróciłam. Za to trafiłam wtedy przecudną spódniczkę z bawełny za 30 zł, więc to nie była strata czasu :-)
Czasami jak coś bym zmieniła, ale nie wiem co, wchodze na strone sklepu ktory lubie i ma duzy wybor – ale jednej marki, nie Zalando. Wyobrazam sobie, ze wyjezdzam na rok i musze kupic same nowe rzeczy, nie moge zabrac zadnych posiadanych ubran. Wrzucam do koszyka to, co chce nosic, ale tylko niezbedne minimum, bo musze przeciez to wszystko ze soba zawiezc i za to zaplacic. Przegladam go dlugo wyrzucaja niepasujace do niczego rzeczy i zestawy, ktore nosilabym z niechecia.
Zazwyczaj skutkuje to tym, ze jestem bardziej zadowolona z tego, co mam i utwierdzona w pozbyciu sie rzeczy, ktore podobaly mi sie na oko. Rzadko dochodze do tego, ze musze cos kupic; okazuje sie, ze wybralam kopie swoich ulubionych ubran. Czesto po tym odkrywam na nowo rzadko noszone rzeczy i ciekawsze zestawy.
Ale fajny pomysł!
Tina, to brzmi super, tym bardziej, że Ci się sprawdza!
Dużo pisałaś ostatnio o jakości, pytanie jednak brzmi czy znając siebie i wiedząc że szybko się nudzę chcę wydawać dużo na rzeczy których nie będę nosić jak moja babcia przez dziesięciolecia? Im dłużej o tym myślę bardziej zdaję sobie sprawę że jest kilkanaście moich standardów które zawsze miałam i mam, wymieniam tylko na nowe kiedy się zniszczą, ale miewam też „apetyty” na różne kolory i klimaty które mijają.
Minimalizm nie jest dla mnie, to już wiem na pewno.
Moja idealna szafa? Tak się złożyło że nie dawno urządzałam mieszkanie i rzeczywiście, inspiracje mam takie same. Czekoladowy brąz, nasycone odcienie błękitu i indygo złamane bielą i słonecznym żółtym.
Współczesne meble a gdzie nie gdzie pomiędzy nimi małe antyki – szafka, stolik z ciemnego drewna, miedziane lampy. Obrazy w klimacie secesji, trochę etnicznych dodatków. Jest wszystko co lubię – funkcjonalność, kolor, połączenie rzeczy nowych z urokiem staroci.
Tak też jest z moja szafą i tego bym nie zmieniła – lubię nieco stylizowane ubrania – modą militarną i etniczną, trochę dryfuję w kierunku Martyny Wojciechowskiej. Prosta linia ale z wyraźnym akcentem.
Jeśli więc miałabym zbudować szafę od zera, byłaby zapewne taka sama, może skład materiałów by się nieco poprawił;)
Jeśli zaś chodzi o modowe porażki, no cóż… dużo kupuję w sieci i moim grzechem jest na pewno „a dorzucę ten sweterek, jest jeden koszt przesyłki….” Ale z tym w 2019 koniec!
Zaraz, zaraz, ale przecież sama napisałaś, że masz swoje ulubione kroje, znasz swój styl i wiesz co lubisz. To jak to się ma do kupowania rzeczy, których nie będziesz nosić tak jak Twoja babcia? Przecież Ty właśnie z Twoją świadomością możesz tego doskonale uniknąć :)
Pozornie tak ale problem stanowią moje apetyty kolorystyczne. Noszę jakiś kolor na potęgę po czym go odstawiam na czas bliżej nieokreślony. A że mam skłonność do stylizacji w monokolorze więc zmiana może zamrozić część szafy bezterminowo…
Ilumaris, coś w tym jest. Mnie sie miedzy 20 a 26 rokiem zycia bardzo zmienial styl. W dodatku – o zgrozo – podobaly mi sie glównie bardzo specyficzne rzeczy. Rezultat: miedzy innymi w którymś momencie masa pieniedzy wydana na drogie rzeczy świetnej jakości, których potem juz nie chcialam nosić. Szafa zagracona, wyrzucić szkoda, oddać nie ma komu, a na Allegro dana rzecz poszlaby za ulamek ceny (bo nieznana firma, nietypowa estetyka itd.). Po 26 roku zycia styl troche mi sie sprecyzowal i te zwroty nie sa juz tak dramatyczne (chociaz nadal pluje sobie w brode, ze musialo uplynać z pieć sezonowych wyprzedazy w Mango, zanim zrozumialam, ze dlugość mini – nawet jeśli fason jest zachwycajacy, kolor idealny, zdjecie w e-shopie zapiera dech w piersiach, a pierwsze wrazenie po przymierzeniu daje efekt „wow” – NIE JEST DLA MNIE). Ale caly czas boje sie inwestować naprawde wielkie pieniadze w odziez, bo po prostu nie mam pojecia, czy coś, co teraz wydaje mi sie stuprocentowo w moim stylu, wytrzyma próbe czasu.
Czesc Mario,
bardzo podoba mi sie Twoje nowe podejscie do garderoby (i innych rzeczy) – mam na mysli skupienie sie na jakosci. Ciekawi mnie co takiego wydarzylo sie w swieta, ze zainspirowalo Cie w ten sposob :-)
W ubieglym roku kupilam dwie sukienki, ktorych normalnie bym nie kupila: bylam w odwiedzinach u mamy, lato bylo gorace, a ja mialam ze soba tylko typowe dla mnie stroje, ktore na takie temperatury wcale sie nie nadawaly. Bedac w jakims dyskoncie zobaczylam kwiaciasta i falbaniasta wiskozowa sukienke z dekoltem carmen, za smieszne pieniadze. Wzielam! I przechodzilam w niej pol lata :-D Druga, podobna, kupilam juz swiadomie i celowo, bo okazalo sie, ze rzecz, na ktora nie raczylam spojrzec ze wzgledu na jej nieprzylegajacy do mojego charakter, jest idealna :-)
Wiem, ze ta historia nijak ma sie do tematu, ale takie sytuacje zdarzaja sie nawet wytrawnym lowcom :-D Mam swiadomosc, ze podjecie decyzji i obranie kierunku to bardzo wazna rzecz. Podstawowa. Ale widze tez, ze nie mozna traktowac sie zbyt powaznie, a chwilowe zejscie z wytyczonego szlaku nie musi oznaczac totalnej katastrofy ;-) Ja nie zaluje, ze kupilam sukienki, ktore sa dla mnie zbyt kolorowe, zbyt swobodne i zbyt romantyczne. Wygladam w nich swietnie :-)
Absolutnie zgadzam się z tym, żeby się nie gnębić, ale jeszcze bardziej stawiam na uczenie się na błędach haha. A w święta no cóż… W wielkim skrócie: stół się uginał, lodówka przepełniona, zaraz po świętach wypad do Maca, gdzie jedzenie zasmakowało mi tam jak nigdy po tym wypasie. Eh, za dużo, za szybko, niepotrzebnie itd. :) Dobre, ale bez przesady.
Ciekawy post. Pod koniec 2018 roku nabylam sporo rzeczy przez internet (to nic nowego w moim przypadku, zazwyczaj robie zakupy ta droga): botki, plaszcz, piekne welniane sweterki… Wszystko wrocilo do sklepow. Nie kupuje rzeczy slabej jakosci ale nawet jesli cos jest ze swietnego materialu, ale nie pasuje do mnie w 100 %, zwracam bez zalu. W szafie mam 12 par butow na wszystkie pory roku, 3 torebki, 4 okrycia wierzchnie. Nie lubie zasmiecania. Nie zbieram gadzetow, kubkow, swieczek, bibelotow. Nie akceptuje prezentow ani pamiatek z podrozy. Czasami szokuje ekspedientki, kiedy odmawiam przyjecia probek czy promocyjnych produktow dodanych do zakupu. Przyjaciele i rodzina wiedza, ze podarowac mozna mi jedynie gorzka czekolade i oliwe z oliwek (no i e-booki).
Zazdroszczę!
Też wiele kupuje przez Internet i często jest to zgubna droga
Kobieta z zasadami. Bardzo szanuję.
Myślę, że nie są to błędy. 1 własne mieszkanie nigdy nie jest idealne ,lecz na nim uczymy o swoich upodobaniach i czy to co wybraliśmy sprawdza się. Czasem wymarzone rozwiązania mijają się z praktycznością i wygodą w taki sposób ,iż stają się dyskomfortem.
Największy mój błąd zignorowanie głosu intuicji przy zakupie płaszcza 100% wełny. Coś mi w nim nie pasowało ale kolor, krój, długość i skład oraz ta cena. Ideał biorę i zostałam z płaszczem z materiału , który odstaje od tego co mam. Jak się okazało wełna wełnie nie równa. Żal tym bardziej ,iż gdybym zaczekała dorwałabym podobny model tej samej marki w ,którym wszystko grało…
Zgadzam się z stwierdzaniem, że mieszkanie urządza się całe życie i być może jest tak z garderobą.Powoli dodajesz bibeloty z podróży, książki ,które przeczytałeś, naczynia ,których wzór cię zauroczył i w końcu znajdujesz koc tak samo piękny co i ciepły…To powolny proces ,który sprawia że to miejsce jest nasze. Dlatego uważam ,iż nawet jeśli wnętrze stworzył projektant to nadal
przed właścicielem masa pracy i decyzji…
Pewnie, cała zabawa polega na tym, że upodobania prowadzą nas w miejsca, o których jeszcze na przykład rok temu wcale nie wiedziałyśmy, albo które wręcz wypierałyśmy :) Ale to i tak dalej my.
Ha, ta metoda trafia do mnie całkowicie, idealnie i w ogóle jestem zachwycona! Wnętrza (i architektura) są moim głównym polem działania, własne mieszkanie urządzałam powoli, z przyjemnością i ochotą. Bazą jest biel i stary parkiet, ale do tego – sporo kolorów (petrol, musztarda, fiolet, czerń, oranż). Naturalne materiały (dąb, teak), szkło (czeskie i włoskie), barwna ceramika, trochę dobrego i funkcjonalnego wzornictwa, vintage i polski design. Cenię sobie detal i równowagę, jakość i odrobinę barwnego szaleństwa. A z szafą bywa różnie, dużo bardziej monotonnie, z jakością też trochę gorzej – ale jako że teraz jestem na przymusowym (ciążowym) detoksie, to się więcej zastanawiam na tym, jak zmienić sytuację odzieżową. I wnętrzarska analogia trafia do mnie w 100 procentach – dzięki za inspirację!
Petrol?! Właśnie dowiedziałam się o istnieniu takiego koloru – myślałam, że to coś w duchu brudnego asfaltu, a to piękny, ciemny, głęboki turkus! :D Agaffia, dziękuję za poszerzenie horyzontów ;)
Twój opis wnętrza brzmi bardzo, ale to bardzo zachęcająco! Chciałabym zobaczyć te włoskie szkła!
W starej kamienicy – białe ściany, parkiet, brązowe meble – mam kilka wielobarwnych akcentów (w tym przekolorowy dywan), na które znajomi zawsze reagują uśmiechem i stwierdzeniem „to naprawdę ty wybrałaś?” W mieszkaniu nareszcie można być sobą! :)
Do usług! A szkła trochę pokazuję tu – czasem sobie przypominam, że mam bloga ;)
https://pokojeumeblowane.wordpress.com/2016/12/18/murano/
Petrol to jedna z moich wielkich miłości, sprawdza się i na ścianie, i na szaliku.
Proszę bardzo! Ooo, ciąża dużo zmienia, na początku w ogóle się nie myśli o tej ubraniowej sferze życia, ale potem jak codzienność zaczyna być coraz bardziej regularna zaczyna się ten temat pojawiać na nowo, taki nowy początek :)
Heh, skrycie marzę już o pożegnaniu spodni na gumie, które noszę od pół roku (na zmianę z jedną sukienką). Bardzo to jest pouczający detoks, nie powiem – sprzyja teoretycznym rozważaniom :)
Ja sobie wyobrażam mój pokój-punkt wyjscia z ciemnym parkietem francuską jodełką, lakierowanym na wysoki połysk i z bardzo wysokimi malachitowymi ścianami z dekorami pod sufitem. Włożyłabym do niego ad hoc taką sukienkę odwzorowaną u krawcowej https://goo.gl/images/gbgV2v i ten pierścionek https://orska.pl/collections/pierscionki/products/pierscionek-z-kolekcji-fossil-fop28-2
Jakie buty Mario widziałabyś do takiego klimatu?:)
Buty tego typu, które uwielbiam: https://www.neimanmarcus.com/en-pl/p/prada-t-strap-carved-rubber-wedge-black-nero-prod171380023 niestety reszta ludzkości zdaje się nie podzielać tego wyboru :)
Ja też nie podzielam:D Bardzo ugly. Ale myślę, że może akurat do tej konkretnej sukienki i do tego pierścionka jakimś cudem mogłyby się bronić…
Bo one robią z nóg kopytka :D
Podejrzalam sukienke na instagramie i wg mnie to byl udany zakup. Po pierwsze przepieknie w niej wygladasz, po drugie czasami warto kupic cos mniej jakosciowego, zeby sprawdzic czy to cos bedzie z nami gralo i ewntualnie kiedy sie zniszczy zamienic na „pelnowartsciowy” produkt.
Metoda brzmi bardzo ciekawie; czy te rzeczy musza pasowac do siebie wszystkie, czy moge skonstruowac na bazie jednego wnetrza wiele roznych pokojow?
Już samo to, że jedna osoba konstruuje pokój dla siebie jest znakomitym wspólnym mianownikiem dla tych rzeczy i nie trzeba się z tego tłumaczyć nikomu, jedynie sobie. Więc siłą rzeczy one będą pasowały do siebie, bo Ty je tam umieścisz :)
A co do sukienki to noszę, teraz mam na sobie, zarzucam płaszcz i wychodzę, nic prostszego. Ale po praniu nie jest idealnie taka sama, więc to mój jedyny zarzut :)
Już sam pusty pokój jest piękny. Już chyba intuicyjnie stosowałam w zeszłym roku tę metodę. W zeszłym roku zakupilam nową szafę. Przeczytałam Twoją książkę i wprowadziłam ją w życie. Do nowej szafy przeniosłam wszystkie swoje rzeczy i jest ona tylko moja, to znaczy rzeczy konkubenta poszły do drugiej szafy. Dzięki temu zobaczyłam czego w niej chce, a czego nie. Założyłam, że nie kupie rzeczy, która w swoim skłdzie ma poliester, akryl, poliamid, w skrócie włókna sztuczne i nie ważne czy dana rzecz ma tylko 1% tego włókna. Od razu wyłączyłam z tego skrapety, staniki i rajstopy. I udało się! Nie ważne czy dana rzecz mi sie podobała, albo kosztowała 5 zł, albo genialny miala kolor czy fason. Zakaz utrzymałam. Dodatkowo już wiele lat teny założyłam, że nie kupuje w śieciówkach. Tylko second hand, albo rzecz wyprodukowana w Unii Europejskiej (Turcja odpada). Jestem zachwycona! Nigdy nie miałam tak dobrze skomponowanej szafy, okazało sie, że granice dają wolność. Znajomi kompletowali to jak wygladam nieustannie. Usłyszałam nawet kilka razy, że mam swój charakterystyczny styl.
Dobrawa, bardzo jest mi bliskie to co piszesz. Na mnie duzy wplyw wywarlo obejrzenie filmu „The true cost” – dokument o fast fashion. I od tamtej pory konsekwentnie unikam kupowania nie tylko ubran produkowanych w krajach w ktorych nagminnie lamie sie prawa pracownikow, ale takze takiego kupowania dla samego posiadania, bez prawdziwej potrzeby czyli 10 pary spodni, kolejnego szarego swetra etc.
Niektore z sieciowek produkuja tez w UE, np mozna znalezc ubrania produkowane w Portugalii, Polsce czy Rumunii w Massimo Dutti czy (rzadko) w Zarze.
Wszystko pięknie, tylko że nadal nie wiemy gdzie został wyprodukowany MATERIAŁ z którego w UE szyją ciuchy. Też widziałam dokument na ten temat i okazuje się że metka UE nic nie znaczy bo i tak większość kupuje materiały z Azji, zwłaszcza Indii, gdzie przy farbowaniu pracują min. dzieci. Wiele bym dała żeby tego uniknąć, obawiam się jednak że oszukujemy same siebie.
Wiadomo produkcja jedno, a materialy drugie. Ale jesli mozna choc w jakims stopniu ograniczyc wspieranie niepozadanych praktyk, to dlaczego nie. Kropla drazy skale. Chcialabym zeby chociaz czesc ludzi podejmowala bardziej etyczne wybory w trakcie zakupow odziezowych, ale zdaje sobie sprawe, ze wiekszym problemem jest brak swidomosci, ze taki problem w ogole istnieje.
Jeśli efektem ubocznym dbania o jakoś jest nie tylko dobre samopoczucie, ale też jakiś zwrot w stronę etycznej mody, to jest win-win. Jakie są Twoje ulubione miejsca zakupów oprócz lumpeksów?
Bardzo ciekawe podejście! W ub. roku nie zdarzyłą mi się żadna ubraniowa wtopa! To również dzięki Twojemu blogowi!
U mnie trwa „okres zielony” od czasu, kiedy Ty zachwyciałaś się tym kolorem i mnie zainspirowałaś. Ale nie mam bardzo wielu rzeczy w tym kolorze, ponieważ nie chcę kupować „bo jest zielone”, tylko musie mieć odpowiedni odcień, skład – własnie w myśl zasady: już lepiej nie mieć nic niż badziew;)
Tak, dokładnie tak. Można też swoją miłość do zielonego pokazać w jakimś drobiazgu czy mieć zieleń zawsze przy sobie. A jeśli można wiedzieć, który odcień najbardziej Cię pociąga?
W zeszłym roku kupiłam tylko jedną bluzkę w kolorze wina, którę chętnie noszę :)
Natomiast nie kupiłam, ale dostałam nietrafioną niestety dla mnie torbę za ponad 200 zł (firmową) i zastanawiam się, czy jej nie odsprzedać komuś (nie trafia zupełnie w mój gust), a za te pieniądze kupić torebkę, którą na pewno będę nosić.
Ja kilka takich torebek-prezentów sprzedałam na olx i nawet nie musiałam długo czekać na zainteresowanie. Lepiej chyba mieć nawet 1/4 ceny w portfelu niż nielubianą i nieużywaną torebkę w szafie.
Ja też bym była za pozbyciem się. Po co o niej myśleć czy na nią patrzeć :)
Miałam jedną wpadkę. Kupiłam buty, które są niewygodne. Spieszylam się i zamiast w sieciowce z obuwiem zrobiłam zakup w zwykłym sklepie, gdzie nie ma zwrotów. Swoją drogą, zastanawiam się, jak można kupować buty wysyłkowo. Ja mierze, a i tak czesc oddaje. Zastanawiam się, czy błędem był zakup wiskozowej letniej sukienki na wyprzedaży za zawrotna kwotę kilkunastu zł. Jakoś jej nie nosze, za to Mężowi się bardzo podoba :) Ogólnie, mimo sporej liczby zakupów w zeszłym roku, specjalnych wpadek nie zauważyłam. Największa wpadka jest to, że jak już wybiorę się do galerii handlowej to trudno mi nic nie kupić. Dlatego hasło „kupić 0 ” do mnie przemawia.
Ja kupuję buty w sieci, faktycznie znajomi się dziwią ale sporadycznie odsyłam. Myślę że chodzi o kształt stopy i wysokość podbicia, najwyraźniej jestem jakaś standardowa;) Zdaża mi się odesłać jedynie jeśli rozmiarówka jest nie typowa.
Pomyślę ☺
To bardzo dobry w takim razie. Wiskoza jest taka wygodna, może uda Ci się w niej chodzić po domu? Ja bardzo lubię w sukience chodzić właśnie i do tego rajstopy grube i jakieś obciachowe grube skarpety :)
Z takich moich nietrafionych rzeczy to w zeszłym roku kupiłam spodnie w kratę vichy, długo się nad nimi zastanawiałam, czy w ogóle je będę nosić etc. I problem nie jest w tym, że jednak się w nich nie widzę, ale w tym, że po kilku założeniach całe się zmechaciły. Dodatkowo materiał był strasznie drapiący, katorga dla skóry. Na szczęście wydałam na nie tylko 40 zł, także nie było mi żal.
Świetny pomysł z tym pustym pokojem. Naprawdę o wiele łatwiej będzie rozważniej robić zakupy.
Jeśli rzeczywiście będziesz rozważać zakupy w ten sposób, to od razu będziesz wiedziała, żeby tego typu rzeczy jak te spodnie nie kupować, po prostu będziesz to wiedziała już w chwili dotknięcia materiału. Kwestia tego czy siebie tylko nie oszukasz i nie namówisz :)
Świetna metoda Mario! Przemawia do mnie. Nie przypominam sobie żadnego błędu zakupowego w zeszłym roku, więc chyba go nie popełniłam. Już od kilku lat, ilość moich zakupowych pomyłek, jest zredukowana do minimum. Jest to konsekwencja przemyślenia swojego stylu oraz filozofii życia min. na podstawie lektury Twojego bloga. Myślę, że zawsze miałam jakiś swój styl, ale przez lata próbowałam różnych fasonów, kolorów, dodatków. Nie wszystko było dla mnie odpowiednie i często mimo obfitości garderoby, miałam poczucie, że „nie mam się w co ubrać”. Obecnie kupuję rzeczy tylko w określonych kolorach i fasonach, a ilość dodatków znacznie ograniczyłam. Jestem zachwycona efektami i zawsze mam się w co ubrać.
Ale się cieszę. Jesteś w takim razie modelowym przykładem zwycięstwa stylu nad modą :)
Myślę, że ta metoda jest wyższym poziomem metody „wszystko mam”. Możemy na nią przejść, kiedy uznamy, że potrafimy dobrze funkcjonować ze wszystkim co mamy w szafie.
Z moich grzechów głównych – stanowczo zbyt trywialne traktowałam budżet zakupowy w zeszłym roku. Teraz mam zamkniętą listę rzeczy do kupienia, 12 sztuk, większość to konkretne przedmioty, więc dokładnie wiem ile wydam na ubrania w tym roku. (Dyspensy udzieliłam sobie jedynie na t-shirty, okazyjnie upolowaną bieliznę w moim rozmiarze na Allegro i jakiś złoty strzał w taniej odzieży). Dodatkowo planuję odkładać 100 zł miesięcznie. Jeżeli wytrwam w tym postanowieniu przez rok, dostanę od siebie w prezencie torebkę Chylak na początku 2020 roku :)
Maja, widzę że jesteś twardym zawodnikiem i logicznym człowiekiem <3 Życzę Ci więc wytrwałości i oczekuję komentarza za rok z modelem tej torebki, a najlepiej zdjęcia z torebką na maila!!!
Miód na moje uszy :) Przeszło mi przez myśl skopiowanie zdjęcia Twojego wyjściowego pokoju i wypełnianie go przez 12 miesięcy :) Jak się uda, podeślę za rok!
Z 2018 pamiętam jedną wpadkę: sukienkę koszulową, która okazała się rozłazić na biuście (podczas mierzenia wydawało mi się, że tego nie robi).
W 2019 też już jedną zaliczyłam — kupiłam wczoraj w Rossmannie spinkę za 5 zł i dziś zdjęłam ją z włosów już po godzinie, bo się zsuwała.
A to ja chyba w jakimś chińskim sklepie kupiłam legginsy na szybko i miałam w nich dziurę po pół godziny haha.
Największą wpadką tego roku był zakup długich koszul = tunik Wólczanki.Nie czuje się w nich komfortowo i nie wyglądam w nich tak jak sobie wyobrażałam.No cóż ,nie będę siebie oszukiwać, lubię kupować ubrania.Ale będę nad tym pracować.Na pewno nie warto kupować byle czego i z byle czego.Nie mogę sie jednak oprzeć wyprzedażom np.70% Massimo Dutti.W 2019 postaram się kupować mniej ubrań ale dobrych jakościowo.
No tak, znam ten problem – wyobraźnia swoje, rzeczywistość swoje… Ale to też jest ok, uczymy się na błędach i się nie dołujemy!
Chyba bardziej identyfikuję się jednak z tą pierwszą metodą. Ta mnie trochę przeraża, bo w połączeniu z moją tendencją do hiper kontroli wszystkiego mogłaby stać się opresyjna. Jako reżyserce taka pusta przestrzeń nie kojaży mi się dobrze, neutralnie sytuacjie bez ograniczeń mnie przytłaczają. Zawowowo zajmuję się wymyślaniem światów, które potem zyskują swój materialny kształt. W całym tym procesie najbardziej nie lubię właśnie tego momentu, kiedy to wszytsko dzieje się w mojej głowie w tej idealnie neutralnej przestrzeni bez żandych ograniczeń i właściwości, wtedy wszystko co wymyślam idealnie do siebie pasuje, jest doskonale skomponowane, pozbawione błędów i niedoróbek i generalnie tandetne i bezduszne. Uwielbiam ten moment, kiedy zderzam się z prawdziwą przestrzenią, z prawdziwym budrzetem, prawdziwym dyrektorem który ma swoje fochy, z prawdziwymi aktorami i prawdziwą materią: gliną, pleski, piaskiem, tkaniną czym by to nie było. Wtedy okazuje się, że te wszytskie elementy mają swoje bardzo intensywnie obecne właściwości i ograniczenia i to one najbardziej twórczo mnie uruchamiają. Wszystko co najlepsze i najbardziej kreatywne powstaje wtedy kiedy dyrektor obcina mi pół budrzetu, konstrukcja którą wymyśliłam nie wytrzymuje obciążenia, a aktorki które mają wszytstkie sceny razem się nienawidzą. Wtedy to co powstaje jest żywe i prawdziwe i co najważniejsze nie jest urzeczywistnioną jeden do jednego wizją jakiegoś człowieka tylko efektem wspólnym dziełem wszytskich, którzy w tym uczestniczą w tym pana kuriera, który pomylił paczki i pana ministra, który w ostatniej chwili obciął dotacje. I do swojej szafy mam bardzo podobne podejście. Nigdy w życiu nie chciałabym zaprojektować jej od zera nawet mając nueograniczony budrzet i możliwość. Lubię to, że moja szafa jest dziełem przypadku, tego co napotykam, nie planu. Dlatego też (poza oczywiście ceną) lubię ciuchlandy. Nigdy nie idę tam po coś, po prostu wchodzę, jestem czystą kartką i biorę to co przyniesie mi świat, nic nie projektuje i nie wymyślam, niczego nie oczekuje. Po prostu jeśli widzę coś co jest „moje” to to biorę i już. Nie chcę tworzyć żadnego systemu, pomysłu w oderwaniu od materii. To rzeczywistość mnie uruchamia, np widzę pomaranczowy żakiet w zebrę wśród wielu innych i on mnie jakoś przyciąga i jeśli pod jego wpływem natychmiast wymyślam kilka zestawów z tym co mam już w szafie i coś tam jeszcze mi dopełnia czego mi brakowało (np ocieplenia do jakiejś letniej sukienki) to go po prostu biorę, ale nie przyszłam ani po żakiet, ani po nic do tej sukienki, ani po nic w zebrę ani nic pomarańczowego. I z takich zakupów jestem zawsze najbardziej zadowolona i w tych rzeczach chodzę.
Co do błędów odpakowałam właśnie ostatnio swój plecak wstydu, z którego rzeczy kupiłam właśnie wbrew zasadzie „wszytsko mam”. Miałam taką sytuację, że byłam cztery tygodnie instruktorką na koloniach i prosto z tych kolonii jechałam na festiwal na Węgrzech, na którym miałam tańczyć (w sensie na scenie, jako praca). No i na tych koloniach uprałam wszytskie moje ciuchy razem w pralce bez segregowania kolorów i jedna sukienka zafarbowała mi wszytsko na paskudny groszkowy kolor. Wylądowałam więc jeden dzień w Warszawie z torbą groszkowych ciuchów i niczym na ten festiwal. Bardzo mi zależało, żeby ładnie na nim wyglądać, bo to ważne miejsce, miałam tam spotkać mnóstwo ludzi, na których opinii mi zależy i generalnie budować swój artystyczny wizerónek. Postanowiłam, więc że muszę jednak kupić jakieś rzeczy. Groszkowe ciuchy wywaliłam i jako, że był sezon wyprzedarzy poszłam do centrum handlowego, bo też zupełnie nie ogarniam warszawskich ciuchlandów. Wydałam chyba z 60 zł kupilam 3 zwykłe koszulki i materiałowe szorty. Nic mi się nie podobało w całej tej galerii i nic nie spełniało moich oczekiwań, kupiłam więc po prostu najtańsze, neutralne. No i pojechałam na ten festiwal z myślą, że moje ciuchy może nie są groszkowe, ale wciąż są okropne. Żeby było śmieszniej na miejscu okazało się, że ani razu nie założyłam tych szortów, bo mając na sobie koszulkę i spodenki wyglądam tam po prostu dziwnie, jakbym przywiozła pizzę a nie była uczestniczką festiwalu. Ostatecznie większość czasu przechodziłam albo w scenicznym kostiumie, ktorego już nie chciało mi się sciągać i zmywać między występami, albo po prostu w samych majtkach i szalu zarzuconym na ramiona. Plecak z tymi rzeczami zostawiłam potem u mojej przyjaciółki, ze 3 miesiące tam przeleżał, ona się w międzyczasie przeprowadziła razem z nim. Po tych trzech miesiącach przyszłam do niej po niego i od razu bez otwierania wsadziłam do paczkomatu pod jej blokiem i wysłałam do rodziców na wieś. Jednak moje mama nie odebrała go na czas i już miałam nadzieję, że zaginął w odchłani inpostu. Niestety dzień przed sylwestrem przyjechałam do mojego pokoju w Białymstoku, w którym nie bylam kolejne 2 miesiace tylko po to żeby się z niego wyprowadzić i ten plecak tam był, ładnir zawinięty w folię inpostu. Jakimś cudem znali ten adres. Bez odfoliowywania wsadziłam go w przeprowadzkowe pudło i pojechał do Warszawy. Jakieś dwa dni temu rozpakowałam w końcu to pudło i będę w koncu musiała podjąć decyzję co zrobić z tym bezsensownym zakupem. Niestety mnie dogonił.
O rajuśku, to jak w tej historii z terrorystą który wysłał paczkę z bombą ale nakleił za mało znaczków i do niego wróciła. I otworzył….:))
O rany, ciuchy miały przygodę „życia” :) Z jednej strony Twoje podejście jest super, bo dajesz sobie taką swobodę i zdajesz się po prostu na to , co przyniesie los, ale z drugiej strony aż mi się ciśnie na usta pytanie: czy to oznacza, że nie tworzysz sobie w głowie jakichś wizji siebie? Jesteś zawsze w teraźniejszości, nigdy w przyszłości ze swoim wizerunkiem? I absolutnie nie sugeruję czy to źle, czy to dobrze. Pytam jedynie.
No właśnie nie tworzę, ja generalnie wbrew pozorom mało myślę o ciuchach, mam taki wydatek kreatywnej energii, że oszczędzam na czym mogę. To znaczy tworzę wizje wtedy, kiedy czegoś mi brakuje i muszę już to kupić, a nie spotkałam niczego z tej kategorii co by było „moje”. Np ostatnio już mi było mega zimno zimą i nie mogłam znaleźć nic wystarczająco ciepłego, więc stworzyłam wizję siebie w puchowej granatowej welurowej kurtce do kolan, na której wyhaftuje rozgwierzdżone niebo i do tego srebrny turban, bo wiedziałam, że takie kurtki były kiedyś modne i na pewno znajdę na vinted. Ale zazwyczaj te zestawy stworzone z wymyślonych wizjii są mniej „moje” niż te z przypadkowych i mniej je lubię.
A nie dało się tych groszkowych rzeczy przefarbować na granat/czarny? Farba Simplicol z Rossmanna – wrzucasz do pralki razem z rzeczami. To tylko taka rada na wypadek kolejnych nieoczekiwanych zmian kolorów;).
No właśnie powinnam, tylko to była taka nagła, skomplikowana logistycznie sytuacja, że nawet o tym nie pomyślalam. W ogóle zostawiłam sobie wtedy 3 koszulki, które naprawdę lubiłam żeby może je jakoś uratować i uprałam je po całej tej akcji w jakimś takim pochłaniaczu kolorów i ten groszkowy kolor prawie całkiem wyszedł. Także było to pochopne pod każdym względem.
A ja myślę, że przy stosowaniu obu tych metod trzeba cos sobie uświadomić co dla mnie kiedyś wcale nie było oczywiste. Myślę, że dzieki Tobie Mario i temu, ze Twojego bloga czytam od kilku lat, starając się wciaz pracować nad sobą, instynktownie stosuję te dwie zasady od jakiegos czasu. To moze nawet jakis naturalny etap.. Np. w tym roku na wyjściowego sylwestra założyłam sukienkę, ktorą mam już moze z 5 lat i czułam sie w niej rewelacyjnie-co wiecęj od razu wiedzialam, ze to będzie najlepszy wybór i w ogóle mi nie przeszkadzało, że np. ostatnio chodzilam w niej latem… :) wybór się sprawdził i jestem z siebie dumna:) Ale kiedyś to „niekupowanie” wiązało sie u mnie z ogromnym stresem, ponieważ myślałam od razu, ze nic nie kupiłam, nic dla siebie nie znalazłam, bo jestem „za gruba, za niska, za brzydka, za nieforemna, za wąska w biodrach, z za dużym biustem” itd…. To bylo bardzo frustrujące, bo wpływało od razu na moją samoocenę. Zresztą, dziś to chyba bardzo częste, że kupowianie i posiadanie jest niemalże miarą naszej wartości… Dla mnie to juz przeszłość-teraz częściej myślę, że nic nie kupiłam bo w tych sklepach po prostu nie ma nic ciekawego, nic co spełnia moje oczekiwania. To nie jest moja wina. Ponadto mam w sobie dużo spokoju i wiem, że w końcu i tak znajdę to czego szukam, że czasem nawet wymarzonego basica trzeba długo długo szukać ale jak sie znajdzie to bedzie już służył i służył :) i jeszcze jedno-wiem też, że przy każdej okazji lepiej się bedę czuła w „starym” wypróbowanym i sprawdzonym zestawie, niż nowym ale kupionym na siłę.
Wzorcowe podejście jak dla mnie Ann. Jakie to dla mnie satysfakcjonujące, że część tych działań i stanu ducha przypisujesz mojemu blogowi <3
dokładnie Ann…dlatego zupełnie nie rozumiem dlaczego tak wiele kobiet stara się dopasować do tego co na wieszakach i chudnie na siłę do rozmiaru 34/36, by ciuchy bardziej leżały, a kości się odznaczały….Biorąc pod uwagę, że moda jest często kreowana przez mężczyzn homoseksualnych, których wyobrażenie kobiety odbiega od natury i pozostaje fantasy…za ubraniem do noszenia trzeba sie nabiegać (no….albo chudnąc na potęgę do poziomu homo-fiction).
W ogóle nie trafia do mnie ta metoda. Jeśli nie mam nic to potrzebne jest mi chociaż cokolwiek, a jeśli w rzeczywistości to ma spełniać jakieś standardy i pasować do pozostałych rzeczy, no to w takim razie jednak „wszystko mam”. Sama pustka też mnie nie bardzo inspiruje.
O, to ja mam wprost przeciwnie – pustka daje mi maksymalna swobode i „pole do popisu”. Zaczac od zera jest o wiele prosciej, niz skorygowac stan isniejacy. Jednak. poza skrajnymi przypadkami, nie jest tak, ze niczego nie mamy i potrzebujemy cokolwiek.
W kwestii garderoby widze to tak, ze w y o b r a z a s z sobie, ze nic nie masz i musisz skompletowac wszystko od podstaw. Wybierasz tylko rzeczy idealne. Wedlug wlasnych standardow idealne. To jest akcja na lata, nie ma sily.
W sumie chyba kilka razy zdarzylo mi sie ta metode zastosowac – oproznilam szafe, umylam ja i bardzo krytycznie przejrzalam zawartosc. Udalo mi sie wybrac kilka idealnych elementow, reszty pozbylam sie bez zalu (no, moze z niewielkim zalem), a potem spisalam to, czego moim zdaniem brakowalo, by moj wizerunek byl spojny i zaczelam poszukiwania :-) I nadal szukam :-D
Moze bedzie tak, ze za jakis czas uznasz te metode za bardzo pomocna :-) Nie skreslaj jej od razu.
Dziękuję za opisanie Twojego punktu widzenia. Zanim napisałam komentarz, starałam się z dobrą godzinę ruszyć wyobraźnię, aż się poddalam. Zresztą, jakieś 2 lata temu bez zbędnego wyobrażania „nic nie miałam”. I naprawdę poczułam się dużo spokojniej mając kilka rzeczy „wystarczająco dobrych” niż ciągle chodząc w ciuchach z gimnazjum i liceum. Za ideałami mogę się rozglądać jak już mam coś, co mi jako tako wystarcza („wszystko mam”).
Bardzo dobry, inspirujacy wpis, Mario.
Ja przez ostatnie lata stosowalam metode „Wszystko mam” i powoli dochodze do punktu „Nie mam nic”, bo czesc ubran sie po prostu zuzyla, czesc przestala mi sie podobac, albo nie pasuje juz do mojego stylu zycia. Przez ostatnie 3 lata kupowalam dosc malo i niestety nie zawsze byly to trafione zakupy.
W momencie kiedy moj budzet na ubrania znaczaco sie zwiekszyl i postawilam na jakosc, w pewnym sensie moj styl na tm ucierpial. Podam przyklad, wymarzylam sobie szary, prosty, kaszmirowy sweter. Nie powiem nawet ile tych swetrow przymierzylam, ile kupilam online i odeslalam :D W koncu, bodajze po 1.5 roku poszukiwan to marzenie stalo sie potrzeba i ktorys z tych swetrow kupilam. Nie byl to sweter idealny, wiec kupilam kolejny. Ten schemat powtoprzyl sie rowniez z innymi elemantami garderoby. I tak po jakims czasie zorientowalam sie, ze mam szafe pelna drogich ubran o wspanialej jakosci w ktorych wygladam srednio, a moj styl jest nijaki. Zgubilo mnie przekonanie, ze jakosc obroni sie sama i wystarczy kaszmirowy sweter i klasyczne sztyblety zeby wygladac dobrze. W moim przypadku, lepiej wygladalam, lepiej sie czulam, moj styl byl lepszy, bardziej spojny gdy mialam tansze, gorsze ubrania z sieciowki. I teraz jestem na takim stylowym rozdrozu, ani nic nie kupuje, ani nie jestem z mojej szafy zadowolona. Nie chce wracac do etapu nadmiaru ubran niskiej jakosci, ale jeszcze nie wiem jak, a raczej gdzie, znalezc ubrania dobrej jakosci, ktore beda tworzyc moj styl. Bo jakas tam wizje na styl mam i jest ona dosc ambitna.
Pierwszy maly sukces zaliczylam niedawno. Jeden z tych szarych kaszmirowych swetrow polaczylam z loungowymi spodniami od Hibou i wreszcie na noworocznym wyjezdzie w gory nie chodzilam po domu w polarze czy bluzie z kapturem. Stwierdzilam, ze nie ma na co czekac. Chce wygladac dobrze, nawet jesli siedze z mezem na kanapie i pije grzanca, albo gramy z przyjaciolmi w planszowki. Na ten moment to byl moj stylowy, domowy ideal :)
Największy mój błąd zakupowy polega na tym, że kupowałam za często i za dużo (chociaż wiem, że są osoby, które kupują znacznie więcej niż ja). Muszę przyznać, że nie pamiętam, bym kupiła coś, czego bym żałowała. Nie dlatego, że kupowanie z metra jest dla mnie czymś, czego nie żałuję. Po prostu te rzeczy, które kupiłam są idealnie dopasowane do mnie i spełniły moje oczekiwania.
Ach, nie! Znalazłam coś! Botki zimowe, sztyblety. Kupiłam raczej z oszczędności i konieczności dany model i staram się nie myśleć o tym, że nie do końca mi się podobają ;) Mam nadzieję, że szybko się zużyją, ale jak to z takimi rzeczami najczęściej bywa – pewnie będą niezniszczalne.
No i pięknie Mario.po tym poście odesłałam płaszcz,na który długo czekałam i nawet firma była przez Ciebie”polecana”. Spodziewałam się więc że po 4 tygodniach dostanę istne cudo,na które będąc na wychowawczym musiałam długo składać.a tu od razu rozczarował mnie sposobem ukladania,jakością wykończenia.jedyne co mi odpowiadało że rzeczywiście ciepły i długi.ale jakoś tak mi przykro było że w sumie to mnie nie cieszy zbytnio ten zakup.probowalam oczywiście ten zakup jakoś w myślach obronić.ale po lekturze tego posta już nie chcę go bronić.po co.ciekawe co będę narazie nosić do sukienek bo jednocześnie czekając na nowy plaszcz pozbylam się starych i nie chcę wracać do pudła gdzie leżą i czekają na wywiezienie.ale wiesz co-chyba wolę świadomie w razie ochoty na sukienkę poza domem mieć na nią jedyną długą zimową parke i być zadowolona że nie poszłam na kompromis i dalej szukam tego plaszcza na lata w moim przypadku niż jednak wkładać ten jaki już na wstępie mnie zdenerwował.boje się tylko że budżet na płaszcz rozejdzie się na inne potrzebne rzeczy i w końcu zostaną kolejny rok bez plaszcza ciepłego:(
Rzadko zdarza mi sie mieć wyrzuty sumienia z powodu uświadomienia sobie, ze to „nie ta rzecz”. Wyrzuty sumienia miewam bardziej z powodu wydawanych kwot i tego, ze kupuje rzeczy, których posiadanie nie jest bezapelacyjna potrzeba (taka sprawa: kupuje kolejna sukienke dobrej jakości i dobrej firmy – jest super, a ja sama krazylam wokól niej w e-shopie miesiace, dopóki jej nie przecenili, nosze ja i lubie, no ale, powiedzmy sobie szczerze, mam pelna szafe sukienek, a moglam przeciez te kase wydać na uzupelnienie wyposazenia domu, które jest w moim przypadku dost nedzne, albo na nowe buty, których kupować nie cierpie i zawartość mojej szafy ten emocjonalny stan odzwierciedla).
Nauczylam sie zwracać nie do końca udane zakupy w sklepach i nie czuje sie z tym źle (no… moze wylaczajac kwestie obciazenia środowiska bezsensownym transportem towarów w te i wewte). Problemem bywa kupowanie od indywidualnych uzytkowników na portalach aukcyjnych, które z jednej strony – w duchu idei „zero waste” – popieram, ale z drugiej strony sa czesto ryzykowne dla kupujacego wlaśnie z powodu braku mozliwości zwrotu. Stad chyba jedyna moja absolutna wpadka w zeszlym roku: sukienka Lindy Bop kupiona, bo śliczna, nienoszona i tania, która okazala sie mieć zawyzona numeracje, i w której sie po prostu nie zapielam.
metoda brzmi naprawdę fajnie i logicznie… ale nie jest dla mnie :)
z wykształcenia jestem architektem i nauczyłam się, że najlepsze rzeczy zawsze przychodzą mi z ograniczeń. mając pusty idealny pokój/działkę/szafę ogrom możliwości zawsze mnie przytłacza i koniec końców zostaję z jakimś średniakiem, natomiast jeśli ten pokój/działka/szafa ma swoje słabe, trudne punkty – e voila, kombinuję i wymyślam coś naprawdę fajnego i oryginalnego :) może to po prostu kwestia metafory, ale czuję, że bez punktu zaczepienia, z pustą kartką, pogubię się i prawdopobnie moja garderoba będzie całkiem ładna i dobra jakościowo, ale kompletnie nijaka i „niemoja”
chyba wolę sytuację, gdy w pokoju jest np za mało światła, piec kaflowy w najfajniejszym kącie, nieforemna wnęka i dziwne proporcje, bo dopiero wtedy, czując wyzwanie, mogę coś z tego wyczarować – podobnie jest z szafą – mając już istniejące ciuchy, jak dodać do nich coś, co by je połączyło, co usunąć, co wymienić, itp.; w jednym punkcie mam jednak podobne do Twojego podejście – nie można się cofać i wracać do kiepskiej jakości, należy równać w górę i sprawiać, by stopniowo szafa była coraz lepsza pod względem matriałów i wykończenia, chociaż w tym procesie mogą wciąż ze sobą stykać się rzeczy z jedwabiu i poliestru ;) kontrast na pewno pobudzi nas do działania
Dobry pomysł popracować nad stylem. Najwyzszy czas. Niektore stylizacje przedstawione na blogu są strasznie pstrokate, bardziej jak przebranie a nie ubranie. Jakieś tandetne kolczyki widoczne z daleka, sukienki w kwiatki i trampki do zlotego łańcucha. Nie widuje ludzi tak ubranych na co dzień.
Chyba nie mówisz o tym blogu? Stylizacje Marii nie wszystkim muszą się podobać ale nie można o nich powiedzieć, że są pstrokate.
Gdzie widzisz na blogu tą pstrokatą tandetę?… nie wiem co widujesz na co dzień ale ja gorsze rzeczy niż duże kolczyki.
I przymusu czytania też nie ma. Chyba, że już koniecznie chcesz się uczyć na cudzych błędach:-)
Mario, taki maly offtop. Nie myslalas zeby stworzyc jakies modowe forum, moze grupe na facebooku? Pod postami na blogu sa oczywiscie ciekawe dyskusje na konkretny temat i nie tylko, ale brakuje mi miejsca w ktorym mozna by bylo wymienic sie linkami, zapytac gdzie kupic fajna torebke, skonsultowac stylizacje etc.
oh, wypisz wymaluj Ja. Mnie nauczyła tego otyłość. Z pewnych przyczyn przytyłam parę lat temu około 50 kg i nie kupowałam dużo rzeczy, bo wiadomo, jak schudnę to wtedy kupię. Tylko to chudnięcie trwało parę lat. Nauczyłam się mieć mało i wyeliminować rzecz na jeden raz. Czyli jedna odświętna sukienka gości na każdym ślubie. Wtedy inwestowałam w dodatki, czyli kaszmirowe, jedwabne szale, skórzane rękawiczki, dobre buty. Tu schudnięcie nic nie zmieni. Miałam też krótki okres w życiu, że z kasą było naprawdę krucho i to nauczyło mnie, że nie trzeba kupować. Te nawyki mi zostały, choć teraz mogę kupić. Zwyczajnie nie potrzebuję. To nie tak, że nie kupuję ale potrafię wydać więcej na coś, bo rzeczy które mam mają lata. Dobra skórzana torba o klasycznym kształcie sprawdza się teraz tak jak 10 lat temu, kiedy ją kupiłam. To mi bardziej odpowiada i u mnie się sprawdza. Muszę tylko z mamą walczyć, bo mama kupiła by mi wszystko i często słyszę> oh nawet jak raz nałożysz to za taką cenę się opłaca. Tu ćwiczę asertywność. Nie wszystko mam ah i oh ale te rzeczy, które mam lubię i cieszą moje oko.
jej, nie mogę poprawić wpisu. Przepraszam za język. Pora spać.
W grudniu gdy miałam pójść na wieczór wigilijny organizowany u mnie w pracy stwierdziłam, że w zasadzie nie mam w czym iść. Wybrałam się więc na zakupy, ale na zasadzie takiej, że nic na siłę, albo sobie coś kupię i będę z tego zadowolona, albo po prostu nie pójdę na wieczór wigilijny i też świat się z tego powodu nie zawali. Wchodzę do pierwszego sklepu, jeszcze dobrze nie zaczęłam się rozglądać, od razu podbiega do mnie pani z propozycją pomocy ( co działa na mnie jak płachta na byka, bo zdecydowanie wolę wybrać sobie coś sama), więc mówię jej wprost, że jeśli mnie coś nie powali na kolana, to niestety nic nie kupię. Muszę być na min. 100% pewna, że coś co sobie kupuję, to będzie coś w czym będę chodziła, inaczej to dla mnie jest wyrzucenie pieniędzy w błoto. Koniec końców w tymże sklepie nie kupiłam nic. Kupiłam za to w innym, bardzo ładną małą czarną:)
DUMA! Brawo. O to chodzi Marta <3
W wymyślaniu nowej wersji szafy warto posłuchać bliskich osób lub takich, które nas znają już bardzo długo. Warto od czasu do czasu zapytać, w czym ostatnio prezentowanym było nam dobrze, odpowiedź może zaskoczyć. Kobieta patrząca w lustro nie widzi siebie taką, jaka jest naprawdę; widzi wyidealizowany obraz osoby, jaką chciałaby oglądać.
Czasem ciuch uzupełnia też brakujące cechy osobowości, na przykład odrobinę romantyczności zmiękcza zbyt silną osobowość businesswoman postrzeganą negatywnie przez otoczenie. Ubrania niosą za sobą ogromną siłę przekazu.
A dlaczego tak mało wpusów, miały się pojawiać dwa razy w tygodniu. A tu taks długa przerwa?
Od dłuższego czasu też się zastanawiam dlaczego wpisy regularnie już się nie pojawiają.
Świetnie się czyta tego bloga, prawda?