Mam jedno marzenie związane z zakupami. Chcę abyście je poznali. Otóż chciałabym kupować tylko takie rzeczy, z których będę później zadowolona. Być zadowolonym to oczywiście szerokie pojęcie. Pozwólcie więc, że rozwinę tę myśl. W moim przypadku zadowolenie z zakupu będzie się objawiało tym, że na drugi dzień po zakupie dalej będę usatysfakcjonowana z tej czynności. Nie będę żałowała, że kupiłam daną rzecz. To po pierwsze. Po drugie, kupiona rzecz będzie mi się bardzo podobała i będzie dobrej jakości. Po trzecie, ta rzecz będzie mi służyła dłużej niż sezon i będzie świetnie dopasowana do mojej szafy, mojego wystroju wnętrz, mojej półki z książkami, mojej kosmetyczki i tak dalej. Dosyć dużo elementów składa się na zadowolenie jak widać.
A teraz podzielę się z wami moim zakupowym koszmarem. Otóż najbardziej nie znoszę, gdy zbliża się termin jakiegoś wydarzenia i ja w związku z tym, nie mam się w co na nie ubrać, nie mam kupionego prezentu albo zachodzą jeszcze inne okoliczności związane ze zwrotem „nie mam”. I wtedy trzeba iść na dzień przed lub tego samego dnia do sklepu i wybierać coś pod presją czasu. To był pierwszy koszmar. Jest jeszcze drugi. Potrzebuję czegoś bardzo ogólnie ujętego np. butów na wiosnę i jadę w weekend do centrum handlowego, żeby się rozejrzeć. Ludzi masa, zakupów nie zrobię, bo zazwyczaj nic nie znajdę (nawet nie mam sprecyzowanego celu), namęczę się, skutecznie zniechęcę do wszelkich zakupów i jeszcze wydam sporo kasy na rzeczy całkowicie nie związane z tym, po co przyszłam. No powiedzcie same, czy to nie brzmi znajomo?
Tak być nie może, bo to jest na dłuższą metę bez sensu i całkowicie przeczy pojęciu minimalizmu, które postanowiłam, że będzie mi najjaśniej przyświecało w tym roku. Przynajmniej jeżeli chodzi o szafę wymyśliłam pewien sposób na to jak nie popadać w pułapkę konsumpcji. Wam też ten sposób chciałabym polecić. Potrzebne nam będzie jedno założenie i bardzo pragnęłabym byście zrobiły je razem ze mną i od tej pory tylko nim się kierowały przy zakupach. To założenie to dwa słowa, które rozpoczynają kolejny akapit.
Wszystko mam. Trzeba po prostu samej sobie to wytłumaczyć. Przez te wszystkie lata kupowania oraz kompletowania garderoby przez twoją szafę przewinęło się setki ciuchów i z jakiegoś powodu tylko nieliczne w niej zostały. Popełniałyśmy błędy, kupowałyśmy coś, czego nie używałyśmy. Ale tym błędom czas powiedzieć: stop. Spójrz bardzo otwarcie na swoją garderobę. Tak naprawdę jesteś w stanie skompletować zestawy w których możesz chodzić na co dzień i takie, które będą stosowne na bardziej wytworne okazje. Nie możesz za każdym razem, gdy wyskakuje Ci ślub koleżanki, czy czyjeś urodziny kupować nowej sukienki lub czółenek. Musisz założyć, że od teraz kombinujesz jedynie w obrębie tego, co znajduje się na twoich półkach. Potrzebujesz zmusić siebie do dyscypliny i komponować stroje tylko z dostępnych Ci ubrań.
Rzeczy z Twojej szafy nie muszą być idealne, ale ważne, że są. Ważne, że masz buty, które mimo, że się zdzierają mogą być jeszcze dobite. Ważne, że istnienie tych rzeczy może przynieść ci psychiczną ulgę w postaci: nic nie muszę kupować.
Jeżeli będziesz się tego trzymać, zakupy staną się dla Ciebie przyjemnością, gwarantuję Ci. Gdy teraz zauważysz w sklepie internetowym jakieś piękne czółenka, które będą idealnie pasowały do twojego stylu po prostu je kup. Wychodzi nowa kolekcja młodego projektanta i zakochałaś się w różowej sukience? Kup ją. Wybierasz się na zakupy do galerii handlowej? Niech one przestaną być polowaniem, niech będą spacerem. Może znajdziesz coś, co będzie dla Ciebie stworzone. Bez przymusu, delektuj się pięknymi rzeczami i kupuj je jeżeli będą perfekcyjnym dopełnieniem twojego stylu.
Teraz, kiedy masz wszystko, możesz kupować rzadziej, ale za to rzeczy najwyższej jakości. Nie badziewie, które rozpadnie się po pierwszym praniu, nie trzewiki, które będą cuchnąć po dwóch dniach. Pozwól sobie teraz na zakup porządnej biżuterii, skórzanej torebki. Bez żadnego przymusu. Jeżeli trafisz na piękny trencz potraktuj to jako znak i dołącz go do swojej kolekcji. Niech ta kolekcja będzie mała, ale za to najlepsza jakościowo.
Ja już postanowiłam nigdzie nie pędzić i nie zgadzać się na zakupowe kompromisy. Albo mi się coś podoba, albo nie. Albo uznaje, że taki prezent będzie dla kogoś najlepszy, albo w ogóle nie kupuję. Godzenie się na bylejakość zostało w tym momencie zabronione.
Jak robicie zakupy? Jakie macie problemy związane z zakupami?
Ja mam coś takiego, że za każdym razem, kiedy drut ze stanika wbija mi się w skórę, obiecuję sobie, że od razu go wyrzucę i następny kupię porządnej marki…niestety na obietnicach się zwykle kończy i na zakupach w koszyku ląduje kolejny potwór za 20 zł, który po pierwszym praniu wygląda jak szmatka. Na szczęście pokonałam w sobie nawyk kupowania tanich i niepotrzebnych ozdóbek : kolczyków, które są `modne` przez miesiąc, kosmetyków, których odcienia nie zdążyłam dokładnie sprawdzić i do niczego nie pasują…ale do perfekcji jeszcze daleko ;)
To niepozorne, ale właśnie na takich pierdołach jak sztuczna biżuteria czy przecenione kosmetyki traci się najwięcej kasy, bo człowiek od czasu do czasu pozwala sobie na małe szaleństwa. A później to leży użyte raz albo wcale :(
Z punktu widzenia „doświdczonej stanikowo” mogę Ci doradzić – nie warto, absolutnie NIE WARTO kupować tanich staników w rozmiarach typu 75C czy 80D. Zajrzyj na „Stanikomanię”, poszukaj stron o brafittingu – albo idź do porządnego sklepu z bielizną (w którym sprzedają Panache, Samanthę, Freyę – a nie tylko Triumpha), gdzie pomogą Ci dobrać idealny rozmiar biustonosza. Nic Ci nie będzie wyłazić, nic Cię nie będzie cisnąć, nic się nei będzie pruć, a zdziwisz się, jak świetnie można czuć się w staniku :D
Byłam w takim salonie polecanym na Stanikomanii, „dobrali” mi. Wydałam kupę kasy i stanik wywaliłam po tygodniu nauki nieoddychania. Czemu dopiero po tygodniu? Bo naiwnie wierzyłam, że to ze mną coś nie tak, że stanik jest w porządku, że tak naprawdę wcale go nie czuję – bo miałam go nie czuć. Bujda na resorach. Kupuję za 25 złotych w dyskoncie, dobrze mi w nich, po kilku miesiącach noszenia i prania wyglądają na lekko zużyte, a nie jak szmatki. Tyle z moich doświadczeń. Albo miałam pecha, albo jestem dziwna.
Świetny post Mario. Kiedyś potrafiłam spędzić na zakupach w galerii nawet do 5-6h (masakra!). Od dłuższego czasu mam wstręt do kupowania w centrach handlowych, męczę się na takich zakupach i w ogóle nie sprawia mi to żadnej przyjemności. Wszędzie tłumy, głośna muzyka, ostre światło, łatwo w takich warunkach o zakupowe pomyłki i wyrzuty sumienia. Przeglądam strony internetowe i chodzę przymierzyć tylko rzeczy, które sobie wcześniej w ten sposób wypatrzyłam. Czasem kończy się to rozczarowaniem, bo okazuje się, że dana rzecz wygląda ładnie tylko na zdjęciu i modelce, ale wolę się rozczarować i zaoszczędzić pieniądze niż tracić czas na błądzeniu między wieszakami i przymierzaniu kilkudziesięciu rzeczy.. Od jakiegoś czasu namiętnie kupuję też na Allegro i uważam, że są tam fantastyczne i tanie rzeczy o zadowalającej jakości. Trzeba tylko wiedzieć, czego się chce i według tego klucza szukać ;) Wiele z tego, co napisałaś (o ile nie wszystko) jest bliskie mojej „filozofii” kupowania i uparcie dążę do tego, żeby w moim przypadku stawała się rzeczywistością, a nie tylko pobożnym życzeniem ;)
No właśnie centra handlowe stwarzają paradoksalne sytuacje: niby wszystko jest zebrane razem i powinno się z łatwością wybierać spośród wszystkich produktów, ale zatrzęsienie sieciówek i towaru sprawia, że męczymy się bardziej niż gdybyśmy miały chodzić po rożnych sklepach w mieście :)
i znowu sedno!
ja ostatnio miała pilną POTRZEBĘ czarnych cygaretek. No musiałam. W związku z tym mam dwie pary szytych u krawcowej (zły krój, gryzący materiał i itp) oraz dwie pary w promocji z Mango (szmatławy materiał). 4 pary spodni w piach.
Po tym doświadczeniu i wyprzedaniu 3/4 szafy kupiłam sobie 4 sztuki odzieży perfekcyjnej i na lata: granatowy garnitur, granatowy trencz i kaszmirowy sweterek. Nie obyło się bez polowania, które odradzasz, ale mimo wszystko zrobiłam te zakupy zachowując zdrowy rozsądek, rzeczy spełniają w 100% założenia które przyjęłam i perfekcyjnie uzupełniają moją małą, perfekcyjną garderobę.
Mała, perfekcyjna garderoba – marzenie. To akurat Ci się udało trafić na fajne perełki w takim razie. Mieć cel w kupowaniu to też jest fajne, gorzej jak za żadne skarby nie można go nigdzie upatrzyć i traci się nadzieję…
no właśnie większość moich błędów zakupowych ostatnich dwóch lat to były polowania na rzeczy z listy, których nie mogłam upolować, więc się pocieszałam „najlepszym” którym mogłam znaleźć. Większość moich rzeczy które w tej chwili sprzedaję to albo inspiracje 20 lat młodszą blogerką, dodatkowo w zupełnie innej palecie kolorystycznej, albo zakupy realizowane po totalnym umęczeniu poszukiwawczym . Masz świętą rację w twierdzeniu że idealne rzeczy znajduje się przypadkiem i bez ciśnienia pt. potrzebuję czarnych spodni JUŻ.
W zakupach najlepiej być egoistą i patrzeć tylko na siebie i swoje potrzeby. To nam ma być dobrze w danej rzeczy :)
Ja polecam wybierać się na zakupy… z facetem. Mężem, bratem, kolegą, tatą, nieważne (musimy mieć tylko pewność że ten facet nie znosi zakupów i że idziemy po konkretną rzecz) facet zawsze doradzi lepszą jakość a nie przystępną cenę ;) a tak na poważnie to myślę, że podejście do zakupów zmienia się razem z naszą sytuacją życiową, z tym jak zmieniają się nasze priorytety… Fakt, nie bez powodu mówi się, że biednego nie stać na TANIE buty. U mnie to się zmieniło wraz z małżeństwem i pojawieniem się córeczki. Po prostu szkoda mi czasu na niepotrzebne wędrówki po centrach handlowych. Wcześniej przynajmniej raz na dwa tygodnie latałam po butikach i second-handach kupując mnóstwo fatałaszków z których niektórych nie założyłam do dziś, a które leżą gdzieś na dnie szafy upchnięte w karton. A to bo tanie, a to bo modne… a tak naprawdę do niczego nie pasujące. Ostatni raz na zakupach byłam półtora roku temu! NAPRAWDĘ! I to tylko po spodnie ciążowe. Ale za to jak poszłam pierwszy raz na zakupy z mężem, kupiłam stanik dopasowany w 100 %, piętnaście razy droższy niż inne kupowane do tej pory. Ale jak to cieszyło!!! założę się, że gdybym poszła sama miałabym wyrzuty sumienia, kupiłabym jakąś kupę za 15 zł, ale za to jeszcze ze trzy bluzki, pantofelki w najmodniejszym fasonie i parę dżinsów wartych tyle co szmata do podłogi. Od półtora roku nie kupiłam żadnego modnego ciucha! I żyję! I wcale nie wyglądam jak kloszard! Teraz myślę nad butami. Mają być porządne, skórzane, wygodne i pasujące do wszystkiego. I dokładnie takie, jak ja chcę, a nie jakie mi wpadną w ręce na pierwszej lepszej półce sklepowej… Mario, jesteś wielka! Na każdy post czekam jak na wielką porcję lodów czekoladowych z gorącym sosem malinowym:)
Świetnie, o to chodzi i na pewno kupisz najlepsze buty pod słońcem. Może zabrzmieć dziwnie, ale to będzie ulga pozbyć się większej sumy pieniędzy jednocześnie zyskując wartościową rzecz. Jak za coś płaci się więcej, to mam wrażenie, że się to bardziej szanuje.
dokładnie, tak było z tą markową bielizną, to było naprawdę super uczucie wiedzieć, że to dokładnie to co chciałam… a że kosztowało znacznie więcej? -w końcu skoro kupiłam to znaczy, że było mnie stać. Już nie będę miała wyrzutów sumienia wydać większą sumę na jedną, ale idealną rzecz.
Często mi się zdarzało trafiać na coś idealnego, ale nie kupić tego, bo wydawało mi się za drogie. Ale wystarczy już kilka razy bez wyrzutów zjeść na mieście, kupić kilka tanich pierdółek i taka suma, która mogłaby być przeznaczona na coś ekstra rozpływa się :(
Zakupy… Nie przepadam za tymi w galeriach, więc już jakiś czas temu wypracowałam sobie sposób na przetrwanie w tłumie skołowanych zazwyczaj ludzi. Więc:
Jeśli czegoś konkretnego poszukuję (np. butów) to najpierw zaglądam na strony internetowe sklepów, jak znajdę odpowiadający mi model, sprawdzam w którym sklepie jest dostępny. Dzięki temu nie błądzę między półkami, oszczędzam czas i omija mnie rozczarowanie, że akurat nie ma mojej rozmiarówki. Podobnie postępuję z kolekcjami ciuchów. Sprawdzam w Internecie, czy coś mi się podoba, czy będzie pasowało do mojej szafy i idę przymierzyć konkretną rzecz jak wygląda na mnie.
Przyznam, że mam też wyłuskane sklepy, w których po prostu nie kupuję, zazwyczaj ze względu na na kiepską jakość lub jakiś dziwny rodzaj materiału (niby bawełny), który podczas noszenia wydziela jakiś okropny zapach potu, jaki jest mi zazwyczaj obcy. Pewnie bawełna jest mocno chemizowana.
Jeśli idę na zakupy do towarzystwa to się na takie nastawiam. Na to, że będę padać, a koleżanka będzie przymierzać i przymierzać. Takie wcześniejsze nastawienie bardzo pomaga mi przetrwać i jestem wtedy bardzo dzielna :) nawet przy osobie, która nie wie czego chce.
Hiromi wspomniała wyżej o bieliźnie. To jest coś na czym nie oszczędzam. Przy większym biuście staniki za 20 zł nie wchodzą w grę. Nie wyobrażam też sobie zakupu bielizny na targowiskach.
Co do moich zakupowych problemów to największe mam z butami. Niestety nawet tzw. porządna firma (np.Lasocki) nie gwarantuje, że moje buty przetrwają do następnego sezonu. Zauważyłam jakieś totalne pogorszenie jakościowe ogólnie w sklepach obuwniczych .Z tego co rozmawiam z koleżankami to nie tylko moje odczucia.
Czyli też poszukujesz jakości i jesteś w stanie przypłacić to poświęceniem większej ilości czasu i pieniędzy… Ale myślę, że to bardzo dobrze, że wytworzyłaś sobie mechanizmy i jesteś nawet świadoma pułapek podczas wypadu z koleżanką. Myśląca osoba – najtrudniejszy konsument. I bardzo fajnie.
Mario, z ust mi to wyjęłaś (jakkolwiek niehigienicznie to brzmi.)
Wczoraj zapuściłam się do centrum handlowego. jak ja mogłam kiedyś uważać zakupy za rozrywkę? Brak tlenu, kretyńska muzyczka, przywleczone tam doprawdy nie wiem po co dzieci, dające czadu z otworów, ciasne przymierzalnie, do których co i rusz bezceremonialnie ktoś złakniony miejsca do przymierzania mi zaglądał (jeden pan złapał mnie bez stanika, taka radość!).
Nabyłam w końcu cholerny cyconosz. Musiałam (rozmiar mi się zmienił in plus i ze wszystkich starych po prostu wyskakuję.)
Jeden. Rozmiar się zgadza, krój jest taki, jak trzeba. Kolor – oh, mółby być piękniejszy, ale jak mus, to mus.
Musiałam w tym celu przymierzyć kilkanaście, błąkając się po sześciu czy ośmiu sklepach. Zajęło mi to 3 h.
Nigdy więcej musów.
Pozdrawiam!
Wyrazy współczucia. Niedzielny wypad do centrum handlowego dla mnie jest na równi z wizytą u dentysty :) No ale na szczęście biustonosz się znalazł, a następny nad którym zaczniesz już od teraz myśleć, coś czuję będzie idealny :)
Z biustonoszami fajny patent: kupić jeden, ponosić, potestować, a potem polować na identyczny model już przez net. Oszczędza się czas i nerwy. A że będzie identyczny? Pewnie niektórym kobietom to przeszkadza (wolą każdy inny), ale ja na przykład mam tak, że tę ulubioną rzecz mogę mieć zduplikowaną i różniącą się tylko kolorami. ;) Świetny wpis, swoją drogą. „Wszystko mam” – tak, tak, tak!
To tak jak mój Wojtek, jak jemu przypasuje jakiś model spodni to nosi do zdarcia, a potem kupuje taki sam :) Szacun.
Doskonale napisane! Ja sobie przed każdym sklepem powtarzam, że „wszystko juz mam” i to wcale nie w sposób wymuszony… samo mi to przyszło po wielu cierpieniach związanych z nietrafionymi zakupami ;) Za to teraz jestem zadowolona i to bardzo!
A więc Ameryki nie odkryłam. Mi się życie naprawdę polepszyło od czasu mówienia tego do siebie :) Jestem bardziej zadowolona.
Jest to w pewnym sensie Ameryka, bo nigdy wcześniej nic tak na mnie nie działało :D Uznajmy, że odkrywałyśmy ją równolegle (ja od wschodniego wybrzeża, ty od zachodniego ;))
Haha, może być. Być może jeszcze wpadnę na coś, co już było przez Ciebie dawno praktykowane :)
Zazwyczaj jak wiem czego szukam, to to znajduję.
Więc jak Mario piszesz, na początku trzeba wiedzieć czego się chce.
Pozdrawiam
An
Szczęściaro, jak ja wiem, czego szukam to okazuje się, że albo jeszcze tego nie wymyślono, albo to już było kilka sezonów temu.
lubię to :D mam dokładnie to samo :D
Zabawne, bo właśnie wczoraj rozmawiałam z moim mężem o kupowaniu na siłe, czyli: nie mam butów na obcasie (wiem, że to wstyd, ale ja naprawdę nie mam…), więc zamiast kupować na siłę, mam zamiar kupić, kiedy znajde te odpowiednie. A kiedy mozna kupić te odpowiednie rzeczy? Kiedy się ich nie szuka – one same nam wpadają w oko. Do tej pory jechałam na zakupy i kupowałam to co aktualnie było, potem okazywało się, że to nie jest dokladnie to, o co mi chodzilo :( Dlugo szukalam wspomianych komentarz wczesniej czarnych cygaretek, az przypadkiem trafilam na idealne w sklepie z używaną odzieżą :) Mi maksyma: Mam wszystko- pomaga już od jakiegoś czasu nie tylko przy zakupie ubrań, ale i kosmetyków. Zwłaszcza, kiedy jestesmy na etapie szukania, lepiej nie kupować wszyskiego, ale robic przemyslane zakupy :)
Tak, to prawda, że jak nie szukamy to wpadają nam w ręce idealne rzeczy. I co wtedy robimy? Zostawiamy je, bo przecież trzeba kupić coś innego, czego w tym momencie nie mamy w ogóle. Ja Ci powiem, że bardzo długo nie miałam czarnych eleganckich butów i mimo wszystko nie ugięłam się i jakoś omijałam tę potrzebę, nie zmuszałam się do niczego. I teraz, przed tygodniem trafiłam na idealne buciki, kupiłam je i jestem w pełni usatysfakcjonowana.
czarne klasyczne szpilki były na mojej liście klasyków, obok beżowych. Dziwnym trafem wczoraj trafiłam na takie, idealne do jeansów i do sukienki, ponadczasowa klasyka, myślę że posłużą mi dłuuugo.
A najbardziej mnie nosi jak muszę coś kupić na siłę, albo odpuścić sobie coś fajnego, bo przyjechałam np po spodnie :( czasami jeszcze robię tak, że przymierzam coś i idę dalej, jeżeli ciągle będę myśleć o tej rzeczy, to po nią wracam :)
Ten tekst bardzo do mnie przemawia – mam zbieżne wnioski, z realizacją jeszcze różnie bywa, ale ,,wszystko mam” często mnie jednak ratuje. Znaczy, są rzeczy, które by mi się przydały, ale wiem, że jak popędzę teraz, to mimo faktu zakupu czegoś, dalej problem będzie nierozwiązany.
I prezent to jest też dla mnie słowo trudne. To jest największy zakupowy problem. Kultura upominków w każdej rodzinie jest inna, a ja chyba mam uczulenie. Nie lubię dostawać, nie lubię dawać. Nie lubię kupować prezentów bardzo-strasznie-bardzo, zwłaszcza, kiedy wiem, że wybieram się do kogoś, kto przywiązuje do tego dużą wagę. Niestety, od pewnych imprez i odwiedzin nie mogę się wykręcić. W tej materii Mario bardzo zazdroszczę Ci odwagi, żeby pójść bez prezentu i tę odwagę podziwiam.
A wiesz, ja na przykład kupuję prezent nawet kilka miesięcy wcześniej przed okazją. Po prostu, jak widzę coś, co mi pasuje do danej osoby, kupuję i nawet jak leży tygodnie i miesiące w szafie, to zazwyczaj pasuje do tej osoby i ona jest zadowolona. Omijając zakupy na ostatnią chwilę można się naprawdę cieszyć, że masz coś wyjątkowego, bez niepotrzebnego stresu.
I to jest najlepsza metoda, Cicha Wodo! :-) Absolutnie popieram i staram się stosować.
mam identycznie – zdarza mi się kupić prezent, który sobie spokojnie czeka do odpowiedniej okazji :) idealna metoda!
Nie Dziadovo, tak dobrze nie mam. Nie potrafiłabym iść bez prezentu, po prostu w takich sytuacjach kupuję bon do empiku, czy jakiegoś sklepu z którego wiem, że dana osoba się w miarę ucieszy. Ale nie jestem z tego dumna, bo nie uważam tego za fajny prezent. Miałam na myśli, że nie kupuję na siłę jakiejś już zupełnie beznadziejnej rzeczy…
To w takim razie odczuwam na raz pewną otuchę, że nie jestem z tym sama, ale zarazem też smutek związany z tym, że myślę, że prezenty zamiast zabawą są swoistym rodzajem gierki u wielu osób.
Ps. Bo mam na myśli raczej ludzi, których znam, a nie tych, których znam bardzo słabo.
Prezenty to w zasadzie temat rzeka, w który mi się średnio chce wchodzić, bo mnie od razu boli głowa. Fajnie trafić i obdarować kogoś czymś wyjątkowym, ale jak sobie pomyślę o tych totalnych porażkach, które potem by się najchętniej wyrzuciło to mi się zaczyna podobać metoda Cichej Wody :)
A dziękuję :) Dodam jeszcze, że ponieważ wszystko mam ;) to jak ktoś chce mi kupić prezent, a nie jest pewny, czy to co chce kupić również, to pyta, czy o czymś nie marzę:) Dostaję zazwyczaj to o czym marzę, plus jakiś gratis niespodziankę. Od rodziny, cioć, wujków czasami pieniądze, ale mam taką zasadę, że za to zawsze coś kupuję i pokazuję tej osobie, że to właśnie od niej dostałam.
Zazdroszczę, poważnie. Mnie nikt nie pyta, a i kiedy ja zadaję to pytanie, spotykam się ze stwierdzeniem, że o niczym (rodzina moja) albo obruszeniem, że o coś takiego pytam (rodzina męża). Może powinnam wypróbować pieniądze. Całe szczęście ze znajomymi nie ma tego problemu :)
A to ja mam faktycznie lepiej. Jedna z moich cioć oglądając prezent zakupiony z jej prezentowych pieniędzy zawsze odpowiada: Piękne to!! Normalnie nie podejrzewałam siebie o tak dobry gust!
:) Hahaha. Uwielbiam moje niektóre ciocie:)
Minimalizm jest mi bardzo bliski. Aczkolwiek twierdzac, ze „wszystko mam”, mozna wpasc w pulapke – ostatniej jesieni obudzilam sie po mniej wiecej 2 latach takiego minimalizmu, wiekszosc ciuchow sprana, znoszona i zniszczona.. szczery ukochany mnie obudzil :-)
W centrach handlowych czuje sie tak samo jak Ty, jedynym rozwiazaniem dla mnie jest sa sklepy online. Trzeba oswoic sie, ze cena za przesylke i ewentualne klopoty ze zwrotem, to nic w porownaniu z samopoczuciem po polowaniu w sklepach… A we wlasnym mieszkaniu decyzje o zatrzymaniu badz odeslaniu podejmuje spokojnie i bez pospiechu.
Wszystko mam w żadnym razie nie zwalnia od zakupów, jedynie pozbawia nas niezdrowej presji. Zakupy online jak najbardziej są ciekawym rozwiązaniem, ale to wszystko sprowadza się i tak do tego, żeby kupowane rzeczy nam się podobały najbardziej na świecie. Nieważne czy w necie, czy w realu :)
Ech, chciałabym dojśc do momentu, gdy będę mogła mieć takie podejście – niestety, moja garderoba to 4 rozmiary, bo przez ostatnie lata bardzo mi się zmieniały wymiary… Ale mam na to plan – stopniowo sprzedawać rzeczy za małe i za duże, a także te zupełnie do mnie nie pasujące (bo zmienił się nie tylko rozmiar, ale i sylwetka), pieniądze w ten sposób pozyskane odkładać na lokatę i wtedy uzupełnić szafe porządnymi i wyselekcjonowanymi rzeczami. Czyli mniej więcej tak jak piszesz, ale za jakiś czas ;)
Po prostu czekaj do chwili aż ujrzysz te jedyne, idealne buciki; idealne dżinsiki; idealne bluzeczki….
Tylko wiesz, do tego czasu jednak trzeba w czymś chodzić. A jak zeszłam z rozmiary 42 do 38, albo mam ciuchy ciążowe, albo ciuchy ze studiów jeszcze, w których już nie wyglądam (tak obiektywnie, bo inne ciało ma proporcje), to potrzebna jest jednak jakaś forma przejściowa by nie chodzić w piżamie ;)
Tak, to też moje marzenie – mieć wszystko to, co jest mi potrzebne i kupować tylko dla przyjemności, rzeczy, które w 100% są dla mnie. Muszę przemyśleć pójście krok dalej – uznanie, że JUŻ MAM wszystko to, co jest mi potrzebne.
Jak zwykle trafione w punkt.
To jest oczywiste, że termin mam wszystko jest umowny. Ale on nas wyzwala spod pręgierza czasu i wybierania pomiędzy złymi i jeszcze gorszymi rzeczami.
Wcześniej miałam taki system, że nie dokupowałam rzeczy na bieżąco tylko zastępowałam rzecz, która się rozwaliła. W praktyce wyglądało to tak, że w środku sezonu rozwalały mi się buty zimowe a ja w panice miotałam się po sklepach w butach przejściowych wkurzona, zła i zmarznięta. A potem przez następne 3 lata męczyłam się w butach, które mi się nie podobały. Od mniej więcej roku stosuję system podobny to Twojego czyli spokojne zakupy na luziku bez „muszę” i „natychmiast”. Wyrobiłam sobie kilka dobrych nawyków: czytam skład materiałowy, przed ostateczną decyzją o zakupie zastanawiam się czy dana rzecz pasuje do tych, które już mam w szafie i czy będę ją mogła jakoś sensownie zestawić – jeżeli coś się nie zgadza albo coś nie gra to odpuszczam.
Bardzo sensownie, o to mi chodziło. Żadnego ganiania za rzeczami. To Ty masz decydować co kupujesz, a nie być do tego zmuszona okolicznościami. Tylko dobra jakość, tylko rzeczy trafiające stuprocentowo w nasz gust.
Dla mnie największą pułapką są wyprzedaże. I to w dwojaki sposób. Po prostu nie umiem kupić czegoś w regularnej cenie. Chyba na palcach u rąk potrafiłabym wymienić ubrania, za które zapłaciłam pierwotną cenę. W sklepie jestem wybiórczo ślepa: widzę tylko wieszaki z napisem SALE. Dotyczy to też zakupów internetowych- musi być chociaż dzień darmowej wysyłki czy inny rabat, bym się skusiła.
Ta strona medalu ma akurat swoje plusy, bo wielu impulsywnych zakupów uniknęłam właśnie czekając na wyprzedaż.
Jednak z drugiej strony nie jest już tak kolorowo. Przeceny mają swoje prawa, ostatnie sztuki, naglący czas, presja, że dana rzecz zniknie lada chwila z półki, powodują, że kupuję dużo za dużo. I to w nieprzemyślany sposób.
Od kilku sezonów udaje mi się (z mniejszym lub większym skutkiem) znaleźć w tym wszystkim metodę. Nadal kupuję tylko w okazyjnych cenach, ale za to szukam wśród wyprzedaży prawdziwych perełek: skórzanych butów, wełnianych płaszczy/swetrów, czy naprawdę ciekawych fasonów.
Raz jest lepiej, raz gorzej. I Twoje podejście: wszystko mam, niczego nie potrzebuje- bardzo by mi się przydało.
Ten komentarz najlepiej opisuje moje podejście do zakupów :-) Dzięki minimalizmowi wiele błędów udało mi się wyeliminować, ale magiczne przeceny wciąż działają na mnie jak magnez. Jak ćma do światła łażę wokół takich wieszaków niczym zaczarowana :-D Jednak postęp jest duży: już niemal zupełnie udało się wyeliminować nietrafione zakupy i doskonale już wiem, że jednak porządna rzecz robi cały strój. Te kilka marnej jakości białych podkoszulków można mi wybaczyć, przynajmniej nie ma wątpliwości, że pasują do mnie, dopóki się nie rozpadną ;) Kiedyś maniakalnie kupowałam w secondhandach, z jednej strony z powodu ograniczeń w budżecie, z drugiej z zakupoholizmu. Minimalizm pomaga także w określeniu, kim się jest, przynajmniej pod względem stylu ;) Dziś kupuję rękami, ordynarnie mówiąc: macam, ile wlezie, ale dzięki temu kurtka ze zwyczajnej, nieluksusowej Bershki od września nie złazi mi z grzbietu (taka sprytna, z podpinką na zimę, bez futra na lato). I chyba tak bym opisała mój styl zakupów:
– kupować rękami – niestety, trzeba się wówczas pogodzić z mniejszą ekspansją na sklepy online, ale mam galopującą słabość do tradycyjnych zakupów i nie chcę się z tego leczyć;
– zastanowić się, czy ubranie pasuje do mnie, a nie do mojej szafy!!! To złudne pojęcie, bo obawiam się, że można stworzyć spójną kolekcję, która nie oddaje mojego charakteru. Moje ciuchy to ja, a nie kolekcja, która dobrze wyglądałabym na kimś innym;
– and last but not least – stara dobra metoda „prześpię się z tym”. Brzmi nieprzyzwoicie, ale działa :-) Uleganie presji „muszę to mieć dziś, bo jutro nie będzie mojego rozmiaru!” nigdy nie skutkuje. Gwarantuję, że jeżeli naprawdę wrócisz po tę rzecz i już nie będzie Twojego rozmiaru, świat się nie zawali! A jeszcze nie słyszałam o nikim, kto żałowałby butów lub płaszcza dłużej niż jedno popołudnie ;-)
Wiadomo, że fajnie coś dostać w atrakcyjniejszej cenie, ale świadomość, że tak naprawdę to są resztki działa akurat na mnie deprymująco. Bo to właśnie jest wyprzedaż: nie poszło, musimy się tego pozbyć. I się pozbywają. A my niby szczęśliwe zostajemy z tańszym towarem, tylko czy aby na pewno z takim jak sobie wymarzyłyśmy?
Ja również kupuję na wyprzedażach, nie mając poczucia, że kupuję resztki :) Mój gust jest na tyle różny od propozycji sieciówek, że mało co mnie zachwyca. A jak przyłożę sobie pierwotną cenę do jakości – to takie porównanie bardzo rzadko wychodzi dobrze. Oczywiście, jeśli coś mi się podoba, i jest mi potrzebne i mam na to kasę – to kupię i w cenie regularnej. Ale w większości przypadków włącza mi się lampka, że ten ciuch, but, nie jest mi aż tak niezbędny, żebym miała za niego tak słono zapłacić – poczekam na przecenę, jeśli nadal będzie i ja nadal będę chciała to mieć – to będzie mój. Szkoda mi pieniędzy, których nie mam w nadmiarze, albo wolę je wydać np. na wycieczkę w góry albo odwiedziny u przyjaciółki kawałek kraju dalej. I często okazuje się, że powstrzymanie się było idealną decyzją – bo po miesiącu okazało się, że wcale a wcale nie potrzebuję – tylko trzeba było przetrzymać pierwszą chęć zakupu :D
No i jak mi się coś podoba, to się podoba, a niższa cena tylko cieszy, że oto nabyłam drogą kupna takie cudo, i nie przepłaciłam :)
Racja, za bardzo zgeneralizowałam. Ale jakby mi się coś wyjątkowo podobało to bym nie czekała na przecenę, bo potem to by pewnie już zniknęło :)
A nie, no o przypadkach typu: „bombowe i muszę to mieć”, to nie mówimy :) To insza inszość :)
Niekoniecznie, czasem wyprzedaż to jest po prostu obniżka ceny, bo najpierw dają cenę zaporową, zawsze jakieś 20-30% ludzi się skusi, a potem już nawet w listopadzie są pierwsze obniżki cen kolekcji zimowej. Nie mylmy obniżki ceny z przeceną, bo ta druga kojarzy się nam z jakimiś wadami i bublami. Ja często obserwuję ubrania i czekam – np początkowa cena swetra 129 w listopadzie i kiedy jest jeszcze cała rozmiarówka cena spada do 89 zł. Zawsze to parę złotych w kieszeni :)
Tym razem napisze bez czytania komentarzy. Tak mnie przypililo! ;-)
Mam wrazenie, ze czytasz w moich myslach!!! A moze po prostu po roku wedrowki z Toba, zarazilam sie Twoim sposobem myslenia. W kazdym razie w sobote doszlam do wniosku, ze NIE KUPIE NOWEJ SUKIENKI I BUTOW NA KOMUNIE MOJEJ CORKI. Straszne, nie? Owszem, mialam taki zamiar, mialam pomysl, jak bede wygladac, mialam kase… Ale rabnelo mnie, ze np. w butach, ktore kupilam 2 lata temu na jakis slub, bylam tylko na tym slubie! A sukienki, ktore mi sie w zeszlym roku podobaly, mialam na sobie 2 razy. A teraz brakuje okazji, by je znow ubrac. No i prosze bardzo – okazja bedzie w maju :-) Wpadlo mi nawet do glowy, ze moglabym pojsc do kosciola w spodniach 7/8 i zakiecie, i tez bedzie super! Mam racje, czy mam racje?
Wiem tez co chce kupic: zrobilam liste :-) Bylam juz w kilku sklepach, ale wyszlam z pustymi rekoma, bo buty, choc ladne, cisnely. Raczej poczekam, poszukam dokladniej, albo zrezygnuje, niz kupie cos, z czego nie bede zadowolona.
Mario, dzieki. Po prostu dzieki.
Masz rację, aczkolwiek mama w sukience na pewno będzie się młodziej czuła niż w spodniach – takie mam wrażenie. Jak naprawdę masz buty, które założyłaś tylko raz to bez dwóch zdań daj im troszkę pożyć :) Pociśnij fanko i nic nie kupuj, a efekt to założę się i tak zrobisz piorunujący. Tylko pamiętaj, że dziecko ma grać główne skrzypce, a nie odwalona mamuśka, hahaha :)
Ja mam od dawna wyłożone na zakup nowej kiecki na każdą okazję :D Bodajże 6 czy 7 lat temu, zakupiłam w promocji 3 sukienki wyjściowo – imprezowe, bo były po 60 zł w mega przecenie, i wszystkie mi się podobały, i nie mogłam zdecydować się na jedną – wzięłam 3. Obskoczyłam w nich w ciągu tych paru lat naście imprez typu wesela, sylwestry, karnawały – i spisują się świetnie oraz nadal są w stanie do użycia na kolejną okazję :) Na pewno nie są aktualnym krzykiem mody, co mi niespecjalnie przeszkadza, skoro nadal mi się podobają, dobrze się w nich czuję oraz wyglądam. Dzięki temu mam komfort, że w razie potrzeby mam się w co ubrać, i nie muszę nic dokupować – no chyba, że trafię jakaś super rzecz która mnie powali na kolana:P
To gratuluję niezmiennej figury :) Pozazdrościć, hihi.
Pozazdrościć, to można Twojej zmiennej figury obecnie ;) A raczej – pogratulować :)
Tak. Z liceum doskonale pamiętam 'wyprawy’ na miarę Władcy Pierścieni – przed studniówką, przed maturą konieczny był wyjazd z małej wioseczki do wielkiej stolicy i bieganie po galeriach – bez konkretnego celu, bo zazwyczaj miał to być 'jakiś kostium’, 'jakaś sukienka’. Z perspektywy lat widać, jak wielkie to było marnotrawstwo środków i energii.
Potem studia i niby wszystko fajnie, bo większe miasto, sklepy dostępne na co dzień, ale znów zakupy wiązały się ze zadeptywaniem się w poszukiwaniu 'jakiejś ładnej sukienki’, 'jakiejś fajnej tuniki’.
Dzisiaj – i nie ukrywam, że z dużym udziałem Twoich blogowych inspiracji (do dziś czasem sobie czytam post o tym, że nie dla każdego klasykiem będzie mała czarna i trencz :) ) – idąc na zakupy wiem, że lubię botki, szarości i granaty, a jakiekolwiek cekiny i hafty – choćby ładne na kimś innym – są nie dla mnie. To ogromna ulga dla szafy! Teraz idę do sklepu wiedząc, czego szukam, i wolę wyjść z niczym, niż z czymś, co jest tak naprawdę tylko projekcją kogoś, kim nie jestem. : )
100 % racji. Eh, właśnie mi przypomniałaś te wszystkie obrzydliwe wypady po stroje na połowinki, bale, matury… Co za koszmar, człowiek młody był to i głupkowaty :)
Był i nadal trochę jest, jak wlezie do sklebu, gdzie chyba wszystko jest urządzone po to, by się zgubić w gąszczu ciuchów porozwieszanych bez absolutnie żadnego klucza – razem długie spodnie i mini, przeplatane sweterkami, według widzimisię jakiejś szalonej stylistki… Wiele osób wspomina tu o patencie oglądania ubrań w internecie, popieram całym sercem, ale co z tego, skoro wchodzę do sieciówki i mam atak oczopląsu? ;)
Przyznaję, nie łatwo się teraz odnaleźć. Trzeba często interpretować, co autor miał na myśli…
Brrr. Przypomniałaś mi moje poszukiwania sukienki na studniówkę. Wtedy modna była tafta w kolorze wątróbkowym.
Na szczęście teraz mamy dużo większy wybór… I zakupy w internecie :-)
Mario:)
Znowu świetny tekst. We mnie czytanie „Ubieraj się…” działa tak, że sporo rzeczy się pozbyłam (oddając znajomym), trochę rzeczy kupiłam w bardziej swobodnym stylu (spodnie i bluzy), a trzymam się zasady, że mam w szafie rzeczy z kategorii „czuję się jakbym się w nich urodziła”. Mam jednak problem z tym, żeby od razu rozpoznać przynależność do tej kategorii ;) Generalnie dzięki Twoim tekstom czuję się lepiej ubrana i bardziej WOLNA.
Pozdrawiam wiosennie autorkę i czytelniczki.
kwiaciarka
ps. a propos zakupów kupiłam dziś… krzew porzeczki czarnej i jeżyny
O matko, dlaczego padły te dwa ostatnie słowa?!? Teraz będę chodzić po mieście i szukać lodów albo koktajlu. jutro planowałam mały wypad, więc to się tak skończy… Ja też się dzięki blogowi wyzwoliłam od ubrań :)
Mario, zgadzam się w 100%!
Co więcej – od kiedy odkryłam, że gdy kupuję po prostu wtedy, gdy coś mnie oczaruje, a nie wtedy, gdy już muszę po prostu „coś” kupić, to jestem wtedy naprawdę w tym przedmiocie zakochana. Najlepsze łupy trafiają się wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy :)
Tak! Dlatego wrzucamy na luz, od czasu do czasu przeglądamy neta, jeszcze rzadziej tracimy czas na plątanie się po sklepach…
Myślę, że pod pierwszym akapitem spokojnie podpisałaby się każda z nas.
Mój największy koszmar to właśnie zakupy w ostatniej chwili…z resztą wszystkie zakupy „na jakaś okazję” przysparzają mi tyle stresu, że odkładam je zawsze na później, przez co stają się zakupami na ostatnią chwilę :p
Dziwne jest to, że rzeczy, które siedzą mi w głowie i są stosunkowo konkretne (jak na mnie) tak trudno mi gdziekolwiek znaleźć. Widzę je u jakiejś kobiety na ulicy, na zdjęciu, w telewizji, ale nigdy na sklepowej półce…chyba nie potrafię szukać :p
Potrafisz, tylko pod presją czasu głupiejesz. Każ mi kupić na jutro białą bluzkę to gwarantuję, że nie znajdę w całym centrum handlowym :)
Mario, nie będę oryginalna. Akapit pierwszy- podpisuje sie pod nim! Akapit drugi – matko, jak sobie przypomnę te wszystkie okazje od studniówki począwszy, poprzez chrzciny chrześnicy czy inne uroczystości rodzinne, aż po śluby tabunów moich koleżanek, gdzie dałam się porwać presji pt. „inna sukienka na każdym weselu”. No bo jak to??? Dwa razy w tej samej keracji??? Hahaha ;-) Te zakupy, mordercze maratony po centrach, żeby tylko coś kupić… Obłęd.
Czytam Twojego bloga prawie od początku i powoli, małymi krokami buduję tę swoją garderobę i odkrywam co mi się TAK NAPRAWDĘ podoba :-) Ale faktycznie mam taki problem, że ja bardzo mało mam. Nawet skompletowanie podstawowej bazy idzie mi z trudem. Powód? Nie problem z zakupami jako takimi, bo przyznam że w ostatnich latach wyleczyłam się z paru rzeczy (patrz napis na zdjęciu ;-)) ale brak czasu na zakupy i funduszy na ciuchy. Praktycznie całkowity brak. Bazuję na tych rzeczach które mam, a moja kreatywność sięga szczytu. Od czasu do czasu coś sobie uszyję i to są rzeczy tak naprawdę w 100% moje- materiał, kolor i forma taka jak chcę. Pozdrawiam Cię serdecznie.
Bardzo piękny tryb gromadzenia szafy w takim razie. Mimo, że z konieczności to kreatywny. A zdradź nam w jakim stylu się najbardziej odnajdujesz i co sobie ostatnio uszyłaś?
Mario, najbardziej mnie pociąga `french chic` czy raczej jego mix z `gamine` i do takiej właśnie estetyki chciałabym dążyć. Tylko bez tych szpilek, bo jednak nie daję rady ani w nich chodzić ani dopasować sobie wygodnych. Ewentualnie mały obcasik typu kaczuszka ;-) Buty na wygodnym obcasie jak najbardziej. Ostatni mój uszytek to szara, prosta, lekko taliowana sukienka z długim rękawem, na górze leciutko tylko bufiastym. Dekolt i rękawy ma wykończone czarną skórzaną lamówką. Noszę ją z czarnymi rajtkami i czarnymi botkami na obcasie. Żeby przy twarzy nie było tak smutno to dodaję szal w odcieniach zgaszonego fioletu. Jeśli chodzi o sukienki w wydaniu eleganckim, to wielką moją inspiracją jest ostatnio Claire Underwood z serialu „House of Cards”. Ciekawa jestem co sądzisz o jej stylu ;-) http://www.pinterest.com/longredthread/claire-underwood-house-of-cards/
Pozdrawiam Cię serdecznie :-)
Mario, dziękuję Ci za ten wpis. Jest inspirujący.
Moja pierwsza zasada co do kupowania: patrz na metkę ze składem materiału. Poliestry i akryle odpadają, z wyjątkiem rzeczy bardzo wysokiej jakości, o nienagannym kroju np. mam spodnie od Jaegera z domieszką poliestru, ale wyglądają zacnie. Kupuję głównie w używaku, ale tylko rzeczy niezniszczone, markowe, odpowiadające mojemu gustowi. Nie ma kupowania czegoś, bo może się przydać do sprzątania..
Druga zasada: jedna rzecz „in”, dwie rzeczy „out”. Może to być rozłożone w czasie, ale ogólnie stare rzeczy robią miejsce nowym.
Zasada trzecia: kupuję tylko ciuchy w moim stylu. Zero inspiracji innymi stylami. Mój styl jest specyficzny, ale jest mój i nic nikomu do tego.
Zasada czwarta: buty kupuję ostatnio tylko jednej marki, której tutaj nie wymienię. Przez internet. Płacę kartą kredytową i spłacam ją po 50 zł miesięcznie. To tak, jakbym kupiła sobie buty na raty, dzięki czemu mogę sobie pozwolić na 3-4 pary butów wysokiej jakości w roku.
Druga zasada jest mega! Spróbuję pomyśleć w ten sposób, bo czuję, że zbliżyło by mnie to do ideału. Bardzo Cię proszę żebyś zdradziła tę markę butów, ja też bym chciała zobaczyć.
I ja, i ja! :-D
Ale serio, Biurowa, to jak Ty to sobie wyobrazasz: znalazlas cos ekstra i sie tym nie podzielisz z kolezankami???? Nie badz wisnia.
Hahaha, wiśnia! Moja mama tak na mnie mówiła jak coś przeskrobałam. Nie słyszłam, żeby ktoś jeszcze tak mówił! Fanko, normalnie „you made my day” . Pozdrawiam :-)
Jeśli mam przyzwolenie to mówię: Gino Rossi. Polska firma, doskonała jakość, znośne ceny (zwłaszcza outletowe), skóra.
P.S. Nie pracuję w tej firmie, nie czerpię profitów, nie lobbuję, po prostu kocham.
Komentowałam tu tylko ze dwa, trzy razy, ale dziś muszę napisać tu mini powieść. To, co piszesz, Twoje przemyślenia, po prostu mnie szokują, to tak, jakbyś czytała w moich bardzo głębokich myślach, których ja nie umiem nawet sformułować. To nie jest pisanie o wyglądzie czy modzie, to prawdziwe przewartościowanie jakości życia. Jestem Twoją absolutną wielbicielką, tak jak już kiedyś pisałam, zaglądam codziennie, jak po słowo Mistrza- Nauczyciela. Wszystkie medialne osoby zajmujące się kreowaniem wizerunku, poradami dotyczącymi stylu itp. mogą się schować. Proszę zastanów się poważnie nad napisaniem książki, myślę ze to doskonały pomysł. Ja kupię na pewno!
A teraz chciałam jeszcze sto słów dotyczących tego posta. W 2005 roku urodziłam swoje pierwsze dziecko, ponieważ nie miałam w zwyczaju chodzić z dzieckiem po marketach, raz wpadłam tylko po coś „na biegu”. Zobaczyłam wtedy na wystawie jednego sklepu kurtkę zimową. Niesamowicie mi się spodobała, ale nie było czasu, pieniędzy, więc nie kupiłam. Minął rok pojechałam jesienią kupić sobie kurtkę zimową, wchodzę do tego sklepu, a ona wisi, ta z poprzedniego roku. Kupiłam. Noszę ja od ośmiu lat całą zimę (mam tylko tę kurtkę). Uwielbiam ją, to jest zakup odzieżowy mojego życia, ani raz przez te osiem zim nie przyszło mi do głowy, żeby sobie kupić inną. Ona pasuje, tak jak napisałaś, do mnie, mojej osobowości, stylu, trybu życia, wszystkich ubrań i dodatków noszonych przez te lata. Nawet po tylu latach jak jestem w niej gdzieś, gdzie jest lustro i mogę się zobaczyć, to zawsze utwierdzam się w przekonaniu, że to jest to! Przy tym zupełnie się nie zniszczyła. Myślę, że gdyby podobnie było z innymi ubraniami, to czułabym się bosko.
Dziękuję, ale zrobiło mi się miło. Poczułam się mocno doceniona. To co napisałaś o tej kurtce… To jest właśnie to. To jest to, co ja chciałabym też osiągnąć z całością szafy. Żeby tylko i wyłącznie mieć ukochane, najlepsze rzeczy. Żeby płakać jak się coś znosi :)
Aha, zapomniałam napisać, że bardzo, bardzo podoba mi się, że zawsze odpowiadasz wszystkim komentującym z tak wielką kulturą, że naprawdę przyjemnie się tu zagląda ( a jestem na tym punkcie wyczulona). Inni blogerzy mogą się od Ciebie tylko uczyć. Pozdrawiam.
Wyzwoliłam się już na szczęście od koszmarów, które opisujesz – ale nie dalej jak rok temu po przymierzeniu przeszło 70 płaszczy zimowych (tak! to nie literówka! po 2-3 w 30 sklepach) w desperacji kupiłam coś, w czym wyglądam średnio i czuję się źle. Za to kupowanie pod presją czasu zazwyczaj wychodzi mi świetnie. Weszłam tym sposobem w posiadanie „małej szarej”, która leży jak na mnie szyta, i przepięknej „małej czarnej”. Nie wiem, może mam szczęście?
Obecnie największym koszmarem są dla mnie tzw. Upiory z Przymierzalni. Przymierzam fajną sukienkę, która ma ładny kolor, dobry materiał, odpowiedni krój. Zakładam ją. Wyglądam świetnie. Decyduję się na zakup… po czym przez kolejne 5 minut próbuję się uwolnić z tego ciucha. Mam wtedy prawdziwy dylemat: jeśli kupię, to co wieczór będę się tak męczyć, wyłuskując się po kawałku i drżąc, czy nie rozerwę jakiegoś szwu. Dopiero od niedawna jestem twarda i takie rzeczy odnoszę na półkę albo odsyłam, jeśli kupowałam przez internet. Żaden ciuch nie jest wart tego, żeby cierpieć przy jego zakładaniu/noszeniu/zdejmowaniu. I mówię to po przymierzeniu kamizelki kuloodpornej wyklejanej perłami, doszytej do kiecy z trenem, czyli w skrócie: koszmarnej kiecki ślubnej ;-)
To jest w ogóle na osobny wpis temat. Ile razy ja w przymierzalni wyglądałam cudownie w golfie-zbroi, zdejmowałam to szybko i wmawiałam sobie, że to jest wygodne… Kurna, trzeba mieć jakieś standardy. Wygląd to nie wszystko. Wygląd to tylko część tej całej historii. Trafiłaś w samo sedno.
przypomniałam sobie jak ja ostatnio ograniczam zakupy. U mnie „wszystko już mam” może nie zadziałać tak skutecznie, bo „wszystko mam” dla mojego móżdżku to nie argument (mam, ale co z tego jak to i tamto takie śliczne). Moją samoobroną jest twierdzenie:” ale po co Ci to?”. Pada takie pytanie, ja biorę głęboki oddech przywracający równowagę i odpowiadam sobie „po nic”; i nie kupuję.
Biurowa, dawaj namiary na te buty:-) nie,żebym na gwałt potrzebowała, ale mam ostatnio wrażenie, że moja ulubiona marka butów (gino rossi) trochę podupadła z jakością i przydałaby się wiedza gdzie zajrzeć jak będzie taka potrzeba.
Też już poprosiłam, więc mam nadzieję, że dostaniemy cynk :)
wielokrotnie mówiłam, że to biurowa nauczyła mnie czytać metki.
kiedyś zdarzało mi się kupić coś z uwagi na to, że to był fajny ciuch,
nieważne, że nie z mojej bajki.
miałam złudzenie, że kiedyś się z daną szmatką przeproszę i będzie grało.
a wcale tak nie jest.
albo: wiedziałam, że lubię rzeczy z akcentem folk, więc potrafiłam kupić masę rzeczy w tym stylu.
a od jakiegoś czasu odpoczywam.
zdarza mi się zrobić wycieczkę do ciuchlandu czy galerii, ale już bez większych emocji.
widzę ładne rzeczy, i powiedzmy, że nawet w zakresie moich możliwości finansowych-
ale umiem powiedzieć sobie: NIE.
bo wiem, że ta rzecz tak na dobrą sprawę nie jest mi potrzebna, nie jest czymś, co ubogaci moją szafę.
i wiem, że to z drugiej strony może wyglądać na nudę, że stary trencz wymieniam na nowy,
ale po prostu: już wiem, że to mi najlepiej pasuje, i że nie znudzi się właśnie po jednym sezonie.
prezenty też zazwyczaj kupuję z wyprzedzeniem.
jak widzę coś- pasującego do danej osoby- to kupuję, chociaż okazja do obdarowania może być dopiero za jakiś czas.
w sumie- sama też takie prezenty lubię najbardziej: że ktoś o mnie pomyślał.
czasem się właśnie takimi pomyślonymi niespodziankowymi drobiazgami wymieniamy ze Słońcem.
A mi Szpiegula sprzedała zasadę: 1-in, 2-out :)
to jest na razie zasada dla mnie nie do przejścia, choć ze wszech miar słuszna – trudno mi się rozstać ze starymi szmatkami, które zawalają mi szafę – od kilku miesięcy usiłuję ją trochę „odgruzować” – ale idzie mi to dość opornie – z pięć razy przekładałam wyrzucenie głupiej różowej koszulki, która czasy świetności ma za sobą nieskończenie dawno – i takich rzeczy jest trochę :D Nie spodziewałam się, że pozbycie się tych wyciuchanych elementów w szafie będzie takie trudne :D
Sentymenty w pięty mięty! ;)
Ja mam niedużą walizkę – jakąś taką archaiczną, z grubej skóry, bez kółek, a więc niewygodną – i do niej włożyłam rozmaite ciuchy sentymentalne. Na przykład bluzeczkę, którą podarował mi mój mąż, kiedy jeszcze nim nie był. Albo kostiumik z aksamitu, straszliwie już przebrzmiały, ale ładny – takie cacko :) Rzeczywiście, z niektórymi ciuchami trudno się rozstać. Leżą więc sobie, właściwie jako pamiątki, lecz nie zaliczam ich do garderoby – nie obciążają mojego stanu posiadania w szafie :)
A ja choćbym pochowała w najciemniejszych kątach, będę miała je z tyłu głowy. Masakra jakaś. Ciężko wyrzucić, ale jeszcze ciężej z tym żyć.
Świetny post! Już dawno zauważyłam, że wszystko mam! Na każdą okazję znajdę coś w mojej szafie :) Jestem jeszcze w trakcie jej odświeżania (zostały mi 2 półki ubrań do przejrzenia), ale na razie nie kupuję rzeczy, które nie są mi potrzebne i które w 100% mi się nie podobają. Teraz kupuję tak, jak Ty to opisałaś pod koniec postu :)
Gratulacje, powodzenia. Ja się stosuję do tego od niedawna, ale wychodzi mi to na dobre.
Ale fajny temat. Dla mnie bardzo na czasie.Ja mam strasznie dużo ciuchów. Zbyt dużo. Przytłacza mnie ta ilość. To nie jest tak, że ciągle coś kupuję, Każdy ciuch mam przynajmniej kilka sezonów. są rzeczy, które mam 10 lub więcej lat. Sylwetka mi się nie zmieniła, rzeczy są nie zniszczone, czuję się w tym dobrze, ale jest tego zbyt dużo. Teraz już kupuję głównie z przeceny, rzeczy wcześniej upatrzone. jedyna nadzieja w tym, ze jak poznam swój typ kolorystyczny to pozbędę się tego co mi nie pasuje pod względem wzorów i kolorów. Dodatkowo uczę się szyć, w związku z czym raz na 1,5 miesiąca przybywa coś do szafy, czasem trafionego, czasem nie. Kupuję właściwie tylko buty (ok 3 pary rocznie), torebki (1- 2 rocznie), biżuterię (1-2 rzeczy rocznie), kurtkę raz na kilka sezonów (za trudne do uszycia). Kosmetyki do makijażu używam tylko mineralne, do pielęgnacji tylko naturalne. zamiast dziesiątek kremów do każdej części ciała osobno kupuję rzeczy uniwersalne np masło shea, które stosuję jak balsam do ciała, krem do twarzy,. Tylko te ciuchy, ta ich ilość mnie przytłacza
To już wkraczamy w pełni do brameczki zwanej minimalizmem. Co można zrobić żeby uwolnić się od rzeczy, żeby otaczać się wyłącznie luksusem…
Idealnie ujęłaś mój pogląd na ten (jakże trudny) temat. Kupuję tylko to, co potrzebuję, a nie to, co przykuło moją uwagę.
Zrobiłam już czystki w szafie, teraz zaplanowałam kolejne, bo przybyło mi parę rzeczy i zwyczajnie nie mieszczą się do szafy. Niestety te ukierunkowane zakupy, o których mówisz też kończą się dla mnie rozczarowaniem i frustracją (nawet, gdy najpierw 'chodzę po sklepach’ online, a dopiero, gdy coś wywoła u mnie zachwyt idę by sprawdzić jak to wygląda na mnie).
A z kupowaniem rzeczy na okazje działam kilka miesięcy przed, gdy wpadam do galerii polować na coś upatrzonego. Wtedy przeważnie kupuję sukienkę z cyklu 'ta by się nadawała’ i koniec końców chodzę w niej na większość imprez.
Nie ma dramatu jeśli daną rzecz użytkujesz i jesteś zadowolona. Ale najlepiej by było mieć stuprocentową satysfakcję :)
świetny post, Mario czy dostałaś mojego maila?
Znów genialny post! Ja może nie myślałam kategorią „wszystko mam”, ale blisko, bo „stary mi jeszcze służy”… Szukam już 2 sezony zimowego płaszcza i nic, ale nie mam stresu, bo właśnie stary jest ok, nie muszę go zmieniać na gwałt, a wole tak jak piszesz, nie godzić się na bylejakość, to kupię, bez spiny. Tymczasem kupuję to, co mi się szalenie podoba i przejdzie „test metki”.
Mój największy problem – buty… Jedną z najtrudniejszych rzeczy jest kupienie sobie butów, które mnie usatysfakcjonują. Mam bardzo szeroką stopę (ZNACZNIE szerszą, niż tęgość G), do tego solidne, tęgie łydki (bardzo mocno „nabite” – bardzo silnie umięśnione, nie da się z tego schudnąć, to prawie same mięśnie). Efekt – trudno znaleźć mi buty, w których moje nogi będą wyglądały dobrze. Owszem, wysmuklają je wysokie obcasy, ale w tych nie jestem w stanie wytrzymać dłużej, niż 3-4 godziny. Do tego halluksy, które dodatkowo poszerzają stopę. Chciałabym nosić fajne baleriny, ale ze wszystkich noga mi się „wylewa”. Nie jestem w stanie znaleźć modelu, który byłby dla moich stóp dobry – jeśli bym taki znalazła, jestem w stanie za niego dużo zapłacić…. I nie wiem zupełnie, jak szukać. Przetrzepałam wszystkie sklepy z obuwiem w moim mieście. Nic z tego. Nadal chodzę w trampkach…
Natalio, są szewcy którzy robią buty na miarę. Słyszałam że to koszt około 2 tysięcy.
Koszt 2 tysięcy złotych to dla mnie kosmos – „dużo” to w moich warunkach maksymalnie 400-500 złotych. Z reguły w końcu udaje mi się znaleźć coś, co jest niezłe i względnie mnie satysfakcjonuje, ale zawsze poprzedzone jest bardzo szeroko zakrojonymi poszukiwaniami. Niemniej, pewne typy pozostają żelaznymi klasykami – Martensy, Converse’y, szerokie czółenka na niskim obcasie i płaskie, szerokie sandały. Cztery-pięć par porządnych butów mi wystarcza, ale znalezienie ich to zawsze męka.
No tak, zauważyłam, że sama sobie przeczę :) Pisząc „nie jestem w stanie znaleźć nic dobrego dla mnie” miałam na myśli fakt, że bardzo, bardzo niewiele jest modeli, w których noga zarówno wygląda dobrze, jak i dobrze się czuje. Z reguły muszę wybierać między jednym i drugim. I to jest mordęga :(
2 koła za buty to trochę jednak drogo :( Ale i dla mnie buty są odwiecznym koszmarem – i czasami zakup jakiegoś bardziej eleganckiego ciucha spala na panewce, bo stwierdzam, że nie znajdę butów, które będą dość eleganckie, a jednocześnie będą mi się podobać, i co najważniejsze, będzie mi w nich wygodnie. Poza tym na moją stopę najechał kiedyś samochodzik – wskutek czego jest trochę zniekształcona, i o ile w sportowym obuwiu nie rzuca się to w oczy , to w eleganckich pantoflach wręcz razi. Wygoda jest chyba głównym powodem, dla którego wyglądam jak oberwaniec :D Sama myśl o tym, że choć trochę będzie mi niewygodnie, jest dla mnie nie do przejścia:D Żeby nie wiem jak piękny ciuch czy but – wizja niewygody dyskwalifikuje taki zakup. I patrzę z podziwem na koleżanki, które stawiają na estetykę oraz dobrze czują się np. w pantofelkach na obcasie… i na patrzeniu się kończy. Ale to niewątpliwie minimalizuje ilość zakupionych rzeczy :D
wiem że drogo, dlatego ja, mając jako tako typową stopę sobie takich nie zafunduję. Ale gdybym miała takie problemy jak opisujecie, wolałabym jedna parę na rok idealnych butów niż całe życie w trampkach czy czymś:-). Popatrzcie na męskich blogach o klasycznej elegancji. Tam Panowie wymieniają się informacjami o markach obuwa oscylującego wokół tysiąca zł; są marki zagraniczne, nie mainstrimowe, które szyja buty o różnej tęgości.
ja mogę też znaleźć buty, choć jest to mordęga :D pewnie, jak bym nie mogła ani rusz, to może bym pomyślała o uszyciu :)
Mario,
„Wszystko mam” wydaje mi się praktyczną dewizą życiową, dotyczącą wszystkich bez wyjątku dziedzin życia, przyjemnie pachnącą buddyzmem. Posługiwanie się nią może znakomicie ułatwić i umilić nie tylko zakupy :-D.
Serdecznie pozdrawiam Ciebie i Współczytelniczki.
No właśnie – ja wszystko mam :). Uświadomiłam sobie to już jakiś czas temu, zaraz po stwierdzeniu, że podobają mi się cały czas te podobne rzeczy. Od jakiegoś czasu nie kupuję rzeczy, w których nie czuję się jak miliony monet :). Coraz częściej podchodzę do przepełnionej szafy i wyciągam z niej sukienki, spódnice, żakiety, w których czuję się przebrana, niepewna, niehlujna… A jak coś mi się na 100% podoba – kupuję!
Do tej pory żałuję tylko jednych spodni, które oddałam koleżance, gdy zrobiły się przyciasne. Schudłam, byłyby w sam raz, a drugich takich jak na razie nigdzie nie ma…
Dzień dobry, tak sobie myślę…Ja mam największy kłopot z rzeczami , których już nie noszė, bo na przykład zmieniłłam styl albo potrzeby i… nie mam komu ich podarwoać, nie wiem, sprzedać za symboliczną kwotę, lub wymienić … To jest problem. Internet według mnie nie rozwiązuje problemu, bo ubrania po prostu trzeba dotknąć i zobaczyć. Mam też kosmetyki, podkłady zaczęte, bo w perfumerii było inne światło, a po kilku dniach używania do odstawki…szminki itp. i tak sobie leżą…I tak dochodzę do sedna problemu. Nie mam za dużo rzeczy, tylko za mało koleżanek…A to już problem conajmniej egzystencjalny…
Mario, jedno małe pytanie, jeśli można… Czy stonowane lato może mieć ciemne włosy i ciemne z natury brwi,takie widoczne, nie bardzo czarne ale nie mdłe, tylko grube, widoczne w twarzy?
Pozdrawiam serdecznie
Deva, polecam Tablicę. Powoli, ale sprzeda się:-)
Dziękuje, ja zastanawiałam sie nad wymianą kolorystyczną, na przykład jeśli okaże sie ze jestem latem to ubrania w zimowym kolorze chętnie oddalabym dziewczynom, ktore sa zimami itp… Mam ubrania w kolorach wszystkich por roku i trzymam wszystkie do ostatecznej oceny Marii. Potem wymyślę coś, by właściwe trafiły do właściwej…Ambitny plan!
Jestem dokładnie na takim samym etapie, jeśli chodzi o „zakupową mądrość”. Mój sposób na szafę tej wiosny – przejrzałam wszystko, przemyślałam, co potrzeba, zapisałam na karteczce (lista zakupów jak do spożywczaka;), karteczkę noszę w portfelu, jak wybieram się na zakupy po prostu próbuję znaleźć to, co na karteczce:) Czas zakupów skrócił się z ok 5h (!) do 1h!! Ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że ja czuję, że NIE MUSZĘ NIC KUPOWAĆ :) A jak znajdę w sklepie coś z tej listy, to po prostu trochę poprawi się mój komfort życia, ale nie to jest teraz moim priorytetem :) Pozdrawiam i dziękuję za tego bloga :)
Mario, dziękuję za tego posta. Nic nie komentowałam, bo ciągle trawię to w sobie. Myśli tyle krąży, że nie wiem jak je zapisać. Ale powoli różne sprawy układają się w mojej głowie, z chaosu kawałków powstaje obraz. Jeszcze go nie widzę, ale tak czuję i mam nadzieję, że tak jest ;)
Jeśli już mam coś kupić – chodzi o przyodziewek – pod presją czasu i w jakiejkolwiek innej sytuacji, to mam jedną zasadę.- w tej rzeczy mam wyglądać lepiej niż w tym, w czym przyszłam do sklepu. To moje, co mam na sobie, ogrzane ciepłem mojego ciała, moim zapachem, powyciągane w miejscach takich a nie innych, to co mi najlepiej pasuje. Kontra to, co jest świeże, z wieszaka, jeszcze niczyje – mam się w tym poczuć jak w swoim własnym. I tak się dzieje – nawet pod presją czasu.
Jeśli zaś chodzi o prezenty – nie mam z tym żadnego problemu z trafieniem w gusta obdarowanego. Nie ma znaczenia okazja, czy znam tę osobę lepiej, czy gorzej, czy nawet jej na oczy nie widziałam, czy wreszcie przedział cenowy. Mam nosa, szósty zmysł, jestem czarownicą, czy dedukuję niczym Sherlock Holmes – nazwij jak chcesz, po prostu tak mam i już.
Wiedziałam, że kiedyś nastanie taki moment, że pojawi się ktoś/coś co powiem mi jak żyć i nie kupować wszystkiego co spotkam na swojej drodze. Moja szafa pęka w szwach a najgorsze co może byc to – nie mam się w co ubrać, bo kupuję często bez namysłu, nie zastanowię się do czego to założę i mam mnóstwo ubrań, które się gniotą a ja nie lubię prasować. Marzą mi się luksusowe ubrania, z lepszych sklepów niż zwykłe sieciówki, ale zamiast do tego dążyć – odłożyć, uzbierać na konkretną rzecz, upatrzeć sobie coś – za kazdym razem kupuję 3 tanie bluzki, 2 pary spodni, które zawalają mi szafę, wprowadzają chaos, szybko się mechacą, spierają i dalej nie mam nic porządnego. Będę tu zaglądać często, nawet codziennie bo coś czuję, ze staniesz się moim Nauczycielem w walce z bezsensownym kupowaniem. Witaj!
Zasady rozsądnych zakupów wprowadzam w swoje życie od około 2-3 lat, ale dopiero od kilku miesięcy widzę, że idzie ku lepszemu, bo od jesieni kupiłam parę rzeczy i nie zaliczyłam przy tym żadnej, ale to żadnej wpadki, kupiłam tylko to, co mi się absolutnie spodobało: m. in. cudowne, idealne kozaki, dobrane do mojej sylwetki sukienki, płaszcz przejściowy, którego szukałam od dwóch lat (musiałam trochę przerobić u krawcowej, bo zwykle są na mnie ciut za duże), a chybione od tamtej pory zakupy to dwa lakiery do paznokci. Kupiłam w tym roku tylko te dwa lakiery i każdy to porażka, niby parę złotych tylko, a żal. Człowiek uczy się na błędach :) Skoro idę po lakier w kolorze cielistym czy nude, jak to mówią, a wychodzę z jasnoróżowym, który na dodatek zostawia fatalne smugi, to coś tu nie tak.
Stosuję też zasadę in-out, z pozytywnym skutkiem, ale czasem w bólach.
Świetny blog. Pozdrawiam serdecznie.
Mam taką zasadę, że kupuję tylko to, co albo jest mi potrzebne albo leży bardzo dobrze, naprawdę mi się podoba. Tylko często muszę znosić niezadowolone miny ekspedientek, bo wg nich wyglądam dobrze a np. zły jest kolor lub fason. Poza tym dużo rzadziej niż kiedyś chodzę po sklepach.
łooo ciężko będzie =)
jeszcze niedawno nie wiedziałam co to w ogóle jest styl :) trafiłam tu w poszukiwaniu odpowiednich dla mnie kolorów i je odnalazłam. jestem prawdziwym latem i to już wiem. zakładałam rewolucję w szafie, ale nie aż taką :D sądziłam, że po prostu nakupuję rzeczy w odpowiednich kolorach. ale dzięki temu blogowi poznałam Wartość stylu. tak, to trudne na coś się zdecydować, coś wypracować i być konsekwentną. ale w kwestii zakupów już mi się buzia cieszy :D bo jestem u samego początku, widzę jakieś zalążki tego, jak chciałabym wyglądać. a kiedy już to ustalę, będę mogła zbudować całą szafę od nowa, a to oznacza ZAKUPY :D Mario, Ty to robisz od lat i swoją szafę już masz, ja praktycznie nie mam nic, bo wszystko jest do zmiany. przekroczyłam 30-stkę a ubrania mam z czasów studenckiego luzu i nie zwracania większej uwago co na siebie wkładam. może mi to zajmie rok, może dwa, ale kupowanie będzie czystą przyjemnością, zupełnie rozgrzeszoną ;) no jaaasne, że będę się zastanawiać nad każdą rzeczą, ale sam fakt, że mogę tyyle kupić mnie raduje jak nic.
Lubię czasem wracać do Twoich starszych wpisów Mario. Podejście „Wszystko mam” jest świetne, wręcz niezbędne żeby nie wpaść w zakupową panikę. Ja dalej rozbudowuję strategię zakupową następująco – stoję w sklepie i wyobrażam sobie, że te wszystkie rzeczy są za darmo – i co wtedy mam ochotę zabrać do własnej szafy? Często odpowiedź brzmi „nic”. Wtedy obracam się na pięcie i idę do następnego sklepu. Po takich zakupach często wracam do domu z niczym ale nie martwię się tym. Przecież wszystko mam :)