Słyszałyście taką radę: powinnaś się ubierać dla siebie? Tak, słyszałyście. Nawet czytałyście ją nie raz na moim blogu. Bo to prawda. Powinnyśmy ubierać się dokładnie tak, jak nam się podoba. Powinnyśmy bronić swoich wyborów i nie dawać sobie wejść na głowę innym. Powinnyśmy dążyć do zadowolenia z tego, kogo widzimy w lustrze. Ubierając się tak jak nam się podoba, wyrażamy siebie.
A jednak, nie da się uniknąć reakcji między naszym stylem, a opinią innych ludzi. Jesteśmy oceniani na każdym kroku, a nasz wygląd jest świadectwem jakie wystawiamy nam całym: nie tylko warstwie zewnętrznej nas, ale też i wewnętrznej. Bo ludzie lubią chodzić na skróty, lubią upraszczać. Skoro jest ubrany w garnitur to pewnie jest poważnym człowiekiem, skoro ma na sobie krótką spódniczkę to pewnie chce zainteresowania mężczyzn.
Poza tym, ubieranie się dla siebie ma zastosowanie, że się tak wyrażę, raczej w teorii. Bo chyba żadna z nas, mając w perspektywie dzień bez wychodzenia z domu i bez kontaktu z kimkolwiek, nie założy z tej okazji małej czarnej i nie zrobi sobie odświętnego makijażu. No dobrze, nie zrobi sobie jakiegokolwiek makijażu… To jest bardzo znany problem osób pracujących w domu – żeby dobrze zacząć dzień trzeba się zmobilizować i zadbać o swój wygląd już z samego rana. Mimo że się tak naprawdę nie musi, powinno się to zrobić.
Oczywiście można dać taką radę: nie przejmuj się opinią innych ludzi. Ale ja mam zamiar poradzić Wam coś dokładnie odwrotnego: przejmuj się opinią innych ludzi i wykorzystaj siłę jaką daje Ci to przejmowanie się.
Inni ludzie nas mobilizują. To wynika z cechy jaką ma większość z nas: lubimy być podziwiani. Oczywiście uznanie można zyskać w wielu różnych wymiarach, styl jest tylko jednym z nich. Warto rozważyć, jakie wdrożyć zmiany w swoim życiu nie tylko w dziedzinie stylu, chociaż ja, chcę się na blogu skupiać na stylu właśnie.Krocz tak, jakby za Tobą szło trzech mężczyzn Oscar de la Renta
Podam Wam teraz przykłady osób, którym można próbować zaimponować. Twój styl stanie się przynajmniej dwa razy lepszy, atrakcyjniejszy, konsekwentny, zebrany w sobie i doskonalszy, jeżeli każdego dnia będziesz się zachowywać tak, jakbyś miała spotkać tę jedną osobę, której najbardziej chcesz zaimponować. Ty sama musisz rozważyć, która z tych osób jest takim Twoim zapalnikiem, która z nich jest w stanie sprawić, że przed wyjściem na spotkanie z nią zrobisz staranniejszy makijaż i dobierzesz ciuchy i biżuterię w jakiś nadzwyczajny, niebanalny sposób. Idąc na spotkanie z którą z tych osób, przyciągniesz na siebie spojrzenia połowy miasta.
1) Mama
Ale to równie dobrze może być siostra, ciocia. Ktoś z rodziny o nienagannym guście, albo ktoś, kogo ciężko zadowolić. Ktoś, od kogo usłyszeć komplement jest bardzo ciężko. Ktoś, kto Cię bardzo dobrze zna i wie, czego może się po Tobie spodziewać. Moja mama, ze wszystkich osób, które tu wymienię jest chyba osobą z której zdaniem się najbardziej liczę. Pamiętam, że miała w swoim życiu okres w którym nosiła bardzo dużo brązu i czerni i do dzisiaj te kolory kojarzą mi się z klasą. Uważam ją za osobę z niebywałym, odmiennym od mojego gustem i jeśli słyszę od niej komplement to jest mi cholernie miło.
2) Przyjaciółka
Fajnie jest usłyszeć od przyjaciółki, że się fajnie wygląda. Za powszechną i prawdziwą uważam opinię, że kobiety bardziej się stroją dla innych kobiet niż dla mężczyzn. Przyjaciółka jest trochę jak rodzina, ale bardziej szczera. Więc jeśli będziesz wyglądać źle, po prostu usłyszysz, że wyglądasz źle.
3) Mężczyzna
Mąż, partner, chłopak. W tym punkcie warto się zastanowić nad stosunkiem do tej osoby. Bo niektórych kobiet raczej nie mobilizuje staranie się dla kogoś, kogo się już zdobyło. Warto również zastanowić się czy kierowanie swoim stylem tak, by trafiać w gusta tej osoby i zbierać od niej komplementy będzie rzeczywiście wpływało na polepszenie tego stylu. Z tym naprawdę może być różnie. Lubię komplementy od swojego męża, ale wiem, że dostanę je tylko w przypadku w miarę standardowego ubrania. Raczej nie mam co liczyć na „ładnie wyglądasz” w boyfriendach.
4) Twój wróg
Słowo wróg jest może troszkę na wyrost, ale chodzi o kogoś, kogo raczej nie lubisz lub rywalkę. Chcesz wywrzeć na tej osobie wrażenie typu: nie lubię tej małpy, ale muszę przyznać, że super wygląda. Podobna rywalizacja rozgrywa się często między sąsiadami: kupowanie większego telewizora, remonty następujące po sobie, urlopy w coraz droższych miejscach itd. O ile rezultatem nie jest rozbuchana konsumpcja, a ulepszanie swojego stylu, jestem za.
5) Ktoś, kto zna się na modzie
To oczywiście jeden z trudniejszych przypadków. Pewnie ciężko byłoby wyjść z domu zadowolonym wiedząc, że idzie się na spotkanie z Emmanuelle Alt :) Ale dobrze sobie wysoko zawiesić poprzeczkę. Nie chodzi o to, by symulować styl tej osoby, ale o to, by tak wyśrubować swój styl, by wydał się on tej osobie atrakcyjny.
6) Ktoś, kto uważa, że Ty się super ubierasz
Tu musisz podtrzymać dobre wrażenie, na osobie, która Cię kiedyś doceniła i która uważa, że masz nienaganny styl. Moim zdaniem imponowanie takiej osobie jest trudniejsze od imponowania osobie z punktu piątego. To trochę taka pułapka, bo ma się dużo do stracenia: jedno zaniedbanie może się wyryć tej osobie w pamięci bardziej niż cała seria najbardziej udanych rozwiązań.
7) Ktoś w sytuacji bardzo podobnej do Twojej
Tu motywacją jest rywalizacja. Chcesz koniecznie pokazać, że w takiej samej sytuacji życiowej wyglądasz lepiej, jesteś bardziej zorganizowana, wyprzedzasz rywalkę w innych dziedzinach. To nie musi być złośliwe współzawodnictwo. Bo nie mówimy o chełpieniu się rezultatami, możemy to przełożyć na motywowanie drugiej osoby i pokazywanie, że da się osiągać zamierzone cele. Na przykład kobiety ścigają się o to, która szybciej dojdzie do formy po ciąży. Czy ten wyścig będzie równią pochyłą do rozmiaru XS czy też walką o zdrowie to już inna kwestia… W każdym razie, jeśli motywuje Cię, że ktoś w podobnej do Twojej sytuacji radzi sobie ze stylem lepiej niż Ty, nie ma w tym nic złego.
Na pewno moją listę można powiększyć. Komu Wy próbujecie zaimponować? Czy imponowanie innym jest dla Was dobrą motywacją do ulepszania stylu? A może wyczułyście, że ktoś próbuje Wam zaimponować?
Ja najbardziej chyba ubieram się dla męża ;) Jest taki stereotyp, że kiedy kobieta pójdzie do fryzjera i z długowłosej blondynki zrobi się krótkowłosa szatynka, facet popatrzy na nią i niepewnie spyta „eee… byłaś u fryzjera?” i to wtedy, kiedy kobieta z naciskiem spyta, czy widzi jakąś zmianę. Wiem, że moja druga połówka zauważy u mnie każdą zmianę ubrania i jeszcze krytycznie, porządnie ją oceni — ostatnio spodobałam mu się np. w różu, którego nigdy nie noszę (bluzka awaryjnie pożyczona) :) Ale wiem też, że jeśli on coś oceni pochlebnie, to wyglądam naprawdę dobrze — ma naprawdę dobry gust :) No i lubię mu się podobać ;)
Ja tez ufam mojemu Mężczyźnie w tej kwestii. Potrafi doradzić mi coś w czym chodzę później non-stop, albo pomaga zweryfikować czy coś pasuje.
Czasem ubieram się dla osób, które mnie nie lubią, żeby skoczył im gul :D
Nie słucham już opinii przypadkowych ludzi z otoczenia, bo każdy lubi coś innego. Nieraz słyszałam, że wyglądam dobrze w czymś, co wcale do mnie nie pasowało.
Przypomniało mi się jak Ryfka kiedyś na fejsie napisała, że przymierzała różne rzeczy i jej facet za każdym razem w przymierzalni mówił, że ładnie wygląda, a przy ostatniej bluzce powiedział, że ohyda i wstrętna. A to była jej bluzka, ta w której przyszła :)
Haha, ja tak mam z moim bratem :D
Czy ja mogę nieśmiałą prośbę?
Systematycznie, uważnie czytam wszystkie wpisy tutaj. Wiem doskonale, że treść jest ciekawa, tablice często zaskakujące, zawsze doskonale dopracowane. Ale interpunkcja! :) Niestety, niech to diabli, przeszkadza mi w czystym odbiorze i skupieniu się w 100 % na treści. Może… może jakaś zaufana koleżanka-polonistka lub korektorka? Twój blog jest już tak ważną częścią polskiej modowej blogosfery, że może warto by przemyśleć kwestię subtelnej korekty tekstu przed publikacją :)
Serdecznie pozdrawiam, ’
Alicja
Bez przesady, nie jest tak źle z interpunkcją. Przynajmniej nie w tym tekście.
Ja nie mam takiego problemu…
Hej, to wcale nie jest taka zła rada, zwłaszcza że mnóstwo osób z takich poprawek korzysta i to nie jest powód do wstydu ;))
Czy na pewno „statutem” miałaś na myśli, Mario?
Nie, literówka. Ale zrobiłam inaczej teraz.
Tak, spotykam osoby które chcą imponować. To jest żałosne… Żałosne, bo od razu widać. Podziwiam ze wszystkich sił osoby, które nie chcą imponować nikomu tylko chcą się dobrze czuć i mieć wartościowe relacje z innymi. Do tego dążę i nie poprzestanę dopóki nie znajdę stylu, który jest absolutnym wyrazem harmonii pomiędzy tym w czym mi dobrze, a tym w czym się lubię i wypada mi wyjść ” do ludzi”…
Ponad wszystko najważniejsze są uczciwe i zdrowe relacje z innymi… Presja, ze mogłoby iść za mną trzech mężczyzn jest zatrważająca. O Matulu, cały czas…okropność.
Rozumiem, czemu Oskar stworzył teraz takie perfumy z syntetycznym ogonem, którego nie mozna sie pozbyć nawet czarnym mydłem. Rozumiem przesłanie zniewolonego umysłu. Dziękuję, nie skorzystam…
Możesz jakiś link do tych perfum? Bo chciałabym zobaczyć.
Oscar de la Renta Flor.
O mamusiu! Alez mi sie podoba Twoje podejscie: w kazdym zdaniu widac zyciowa madrosc, doswiadczenie i dojrzalosc emocjonalna. Podziwiac, podziwiac :-)
Niemniej jednak uwazam, ze motywator w postaci kogos potrafi zdzialac cuda – bo zaczyna sie chciec, gdy sie nie chce. Musze uczciwie przyznac, ze dla mnie bylaby to osoba z punktu 6. Czy raczej swiadomosc, ze skoro osiagnelam jakis poziom, nie wypada mi zejsc ponizej. I ta harmonia, o ktorej piszesz, jest dla mnie ogromnie wazna. Ja musze pozostac mna. Mi musi byc dobrze ze mna. Wydaje mi sie, ze o to tak naprawde chodzi. Nie jestesmy w stanie zaspokoic wymagan wszystkich, czy nawet najblizszego otoczenia. Malo kto rozumie, ze wcale tego nie musimy. No, ale zeby to pojac, potrzeba swoje przezyc i przemyslec ;-)
Pozdrawiam Cie serdecznie.
Chcę tylko podkreślić, że nie miałam na myśli modyfikacji swojego gustu tylko po to, by się komuś przypodobać. Miałam na myśli ulepszanie swojego stylu pod wpływem chęci zaimponowania komuś. Oczywiście rozumiem, że można się z tym nie zgadzać, chciałabym tylko być dobrze zrozumiana :)
Mario, nie sposob Cie zle zrozumiec. W pierwszym akapicie piszesz wyraznie, ze przede wszystkim powinnysmy podobac sie sobie i starac sie dla siebie. Skoro jednak „zaden czlowiek nie jest samotna wyspa”, a ludzie maja tendencje do oceniania innych po wygladzie, oraz do podobania sie innym, wykorzystajmy te mechanizmy spoleczne w pozytywnym celu! Dla mnie ma to sens.
I tu odwolam sie do Twojego postu o standardzie, ktory ja pojmuje tak: moj komfort i moja estetyka, ale w ramach spolecznie akceptowalnych; czyli minimum, do ktorego nikt nie moze sie przyczepic i niczego zarzucic.
Teraz idziesz o krok dalej: skoro potrzeba podobania sie (bycia akceptowanym) istnieje, chocby nawet podswiadomie, to zrobmy z niej uzytek i sprobujmy podobac sie bardziej. Podniesmy sobie poprzeczke.
Mam nadzieje, ze prawidlowo zinterpretowalam. W kazdym razie ja rzecz wlasnie tak widze :-)
Ha, podpisuję się! Również dążę z całych sił do stanu pomiędzy harmonią tego co lubię, w czym mi dobrze i co wypada ,,do ludzi”.
I mimo całej sympatii do kolekcji Oscara, z tymi trzema facetami, to jak dla mnie porada, na którą zareaguję co najwyżej uniesieniem brwi.
Acz idea posta w pewien sposób do mnie trafia – jako, ze lubię współzawodnictwo (nie na zasadzie zwycięstwo-przegrana, ale ćwiczenie z kimś umiejętności, coś jak walka szermiercza) – pracowałam z kobietą o męskim stylu i ta znajomość inspirowała i pomagała podnosić stylową poprzeczkę.
Hej, ja bardzo często pod domu chodzę w małej czarnej :) Mam taką, która kocham i w której czuje się piękna, dlatego często poprawiam sobie humor zakładając ją :)
Co do imponowania, to mam sprzeczne uczucia. Może dlatego, że mam przyjaciółkę, która toczy wyścig z wszystkimi innymi kobietami. Wyścig o atrakcyjność, większy stan posiadania, większą uwagę mężczyzn, bycie lepszą. Często jestem już tym zmęczona, dlatego uważam, że komplementy dotyczące wyglądu są super, ale imponować nikomu nie muszę :) Nie chce brać udziału w tym wyścigu :)
Super, też wolę się ścigać ze sobą. Ale chciałam tym wpisem podjąć próbę znalezienia pozytywnych stron w takim wyścigu. Uważam że ze wszystkiego można dla siebie uszczknąć coś dobrego :)
Sobie i tylko sobie mam się podobać, i tylko sobie mam imponować. To bardzo egoistyczne i narcystyczne, ale powiadam Wam, że to jest zdrowe . Polecam taką postawę, bo na tym polega styl. Odkąd zaczęłam kupować ubrania przedkładając ich jakość nad ilość – klasyczne fasony ze szlachetnych tkanin przestało mnie interesować zdanie innych :) :):)
Bardzo pochwalam, jestem za. Czy rzeczywiście masz tak, że jak jesteś sama w domu to też starasz się wyglądać super, a jak gdzieś wychodzisz możesz powiedzieć, że starasz się na tym samym poziomie co będąc sama?
tak – w domu nie uznaję rozciągniętych dresów i powyciąganych koszulek, bardzo dbam o to co na siebie wkładam i pilnuję, żeby wyglądać schludnie także w domu, celebruję też codzienne czynności żeby nie zdziczeć ;) ale nie zawsze tak było – przyznaję…
Warto mieć również nieprzjaciółkę :)
True :) Tylko dobrze wiedzieć o tym, że ona to nieprzyjaciółka.
Mój problem jest zgoła inny. Otóż w ogóle nie chce mi się nikomu zaimponować. Nikomu. Mam to gdzieś. Tylko czasami coś we mnie jęknie, że na spotkaniu z koleżankami wszystkie były tak ładnie ubrane, tak kobieco, a ja tak jak zwykle, codziennie – tak szara, blada, nieefektowna. Czasami nawet lubię to uczucie zwyczajności – wtopienia się w tło, a czasami doprowadza mnie to do łez. Zupełnie bez sensu. Komu miałabym imponować, jak moja mama od dawna uważa, że źle się ubieram, bo nie ubieram się tak, jak ona to sobie wyobraża – czyli spódnica, garsonka, buty na obcasie, pomalowane paznokcie, makijaż, bla, bla, bla. Moje koleżanki czy też przyjaciółki jakoś nigdy nie powiedziały mi, że dobrze, ładnie wyglądam, więc rozumie się samo przez się, że nigdy tak nie wyglądałam. O, przepraszam, jedna zarzuciła mi, że chodząc w podkoszulkach i spodniach oraz a’la męskich butach nigdy nie zainteresuję żadnego faceta. Nie będę bez potrzeby wymieniać wszystkich od punktu 1 do 7, bo nawet nie chce mi się zastanawiać, kim mogłyby być w moim życiu dane osoby i czy chciałabym myśleć o nich w kontekście codziennego ubierania się. Jakoś tam się ubieram, pewnie nikomu się to nie podoba, bo akurat kobiety, które znam, przykładają wielką wagę do codziennego wyglądu – codziennie innych ubrań, ba nowych ubrań co sezon – modnych w danej chwili („muszę sobie kupić miętową bluzeczkę, bo teraz modna – pochodzę w niej przez lato”). Ulepszać coś dla innych ? Ktoś ma mnie do czegoś zmobilizować ? A Ja co, jestem niepełnosprawna umysłowo, czy co ? Rywalizować w kwestii wyglądu – rywalizacja – motywacja (nawet w pozytywnym sensie) ? Na wszystkie te pytania mówię stanowcze nie ! Nie oznacza to, że nie chciałabym czegoś ulepszyć. Zawsze jednak wychodziłam z założenia, że jeśli ja sama nie kopnę się w tyłek, to nikt tego za mnie nie zrobi. To znaczy zrobi, tylko kopnie albo za mocno albo w niewłaściwe miejsce. No nie wiem, po co to wszystko napisałam, wyjdę na wariatkę…albo na mężczyznę…
nie chce Ci się ładnie ubierać nawet dla siebie?
Nie wszyscy chcą być piękni, ładni i cudowni. Ja lubię wyglądać strasznie i mroczno, tak, że wszystkie dzieci i mohery uciekają na mój widok. :P
Azarre: coś czuję, że wiesz o co mi chodzi.
Śliczne! Aż mam ochotę spróbować. Bo ja zawsze słyszałam, że mam być miła. A teraz wciąż słyszę, że trzeba się odmładzać. Bujda. Mam ochotę na moją zmęczoną, charakterną twarz dojrzałej kobiety. I niech uciekają: autorytety, małolaty i ślicznotki. Dzięki za ten wpis. Ja podobno robię takie wredne miny – ale fajnie!
Nie, raczej nie. Od dziecka mówiono mi (dla mojego dobra oczywiście), że jestem gruba, więc raczej chowałam się za ubraniem. Tak zostało, choć nie jestem gruba – i chyba nigdy nie byłam.
Jianan, nie czyta się Ciebie jak wariatki, nie martw się. Mam wrażenie, że nie zdecydowałaś, czego byś dokładnie chciała. Z tego co czytam to nie jesteś do końca zadowolona z tego stanu nie przejmowania się opinią innych, tylko trochę Cię to dołuje. To przecież nie jest tak, że istnieje tylko czerń i biel. Że albo się staramy wybitnie, myślimy o stylu non stop i łakniemy komplementów, a z drugiej strony olewamy tę kwestię, nic z nią nie robimy i wyglądamy tak, że nie podobamy się sobie. Jest wiele rozwiązań pomiędzy. Nie trzeba się wybitnie interesować modą, by ładnie wyglądać, podobać się sobie czy innym. Trzeba troszkę pogłówkować na początku, ale później to samo przyjdzie, można wyrobić w sobie pewne wzorce zachowania przy zakupach na przykład i mieć tę kwestię raz na zawsze z głowy. Nie mówię, że to jest łatwe i szybkie, ale jak się już zacznie to z czasem jest coraz łatwiej.
Mario, dziękuję za Ci odpowiedź. Jednak jest tak, że ja już wybrałam i noszę to, co lubię i kupuję to, co lubię. Nawet w kolorach, które mi pasują. Pytanie czy wyglądam w tym ładnie. Może mój styl ubierania nie pasuje po prostu ludziom, z którymi mam do czynienia. Oni ubierają się inaczej, a może ja ubieram się inaczej i dla nich to jest dziwaczne. Tylko czy muszę oczekiwać od nich komplementów ? Może to jest bardziej mój problem – nie do końca podobam się sobie, nie chcę ubierać się pod publiczkę, ale chciałabym, żeby ktoś zaakceptował mnie w obecnej wersji. Kiedyś podałam Ci jako przykład blog Marii van Nguyen. Niestety taka estetyka jest nieakceptowalna w moim prowincjonalnym mieście. Wschodnia granica – musi być bogato i kolorowo, w tym złym znaczeniu.
Mam znajomą, która tak robi i szczerze mi to wygląda na lenistwo :P albo brak czasu, ale bardziej na to pierwsze :) zresztą też tak mam, też nie chce mi się stać przed lustrem godzinę, a później mam okazję żeby się ładniej ubrać, dostaję komplementy i obiecuję sobie w duchu, że od dzisiaj bardziej o siebie zadbam, czasem się udaję, czasem nie. Może Ty spróbuj się przełamać. Ubierz się tak ładniej niż zwykle, pomaluj paznokcie na spotkanie z koleżankami. Zobaczysz jak zareagują oraz najważniejsze jak Ty się będziesz z tym czuła. Ładny wygląd potrafi dostać pewności siebie.
PS: to nie prawda, że faceta można poderwać tylko na ładny wygląd. Gdy ja swojego poznałam byłam brudna, zmęczona i poparzona od słońca, ale wynikało to ze specyfiki zajęcia i miejsca :P
Masz rację, Aleksandro, to może być lenistwo. Jednak słowo „lenistwo” w odniesieniu do tej kwestii jakoś w ogóle nie wywołuje u mnie żadnych odczuć. Co innego jak lenię się odkładając pracę na później, mimo że bardzo ją lubię. Wtedy zła jestem na siebie strasznie.
Jeśli zaś chodzi o tzw. „przełamanie się” – to czy muszę robić to, co wszyscy, żeby ładnie wyglądać ? Nie lubię malować paznokci, bo czuję „ciężkość” na palcach, nie lubię też nosić biżuterii, tylko zegarek, itp, itd. Ale ludzie oczekują czegoś innego, żeby móc powiedzieć, że coś jest ładne, czy że ktoś ładnie wygląda. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie, niestety aż nazbyt często. Może stąd moja wroga postawa wobec „imponowania komuś”
A apropos podrywania faceta, to nie od dziś wiadomo, że oprócz ubrania liczy się coś jeszcze. I, moim zdaniem, na dłuższą metę to właśnie wygrywa. Koleżanka okazała się w swoim twierdzeniu omylna, ups.
Jianan, jak sama powiedziałaś masz kompleksy, więc to one w dużej mierze hamują wyrażanie siebie.. Tak, wyrażanie, bo jednak strojem przekazujemy otoczeniu komunikat. Człowiek jest istota stadną, więc nie da się całkowiecie odciąć od wpływu otoczenia i chęci 'zaistnienia’ w stadzie.
To prawda, wygląd nie jest najwazniejszy…Tylko, że relacja z mężczyzną opiera się w dużej mierze na szeroko rozumianej atrakcyjności. Nie oszukujmy się, jedynie mininalny odsetek par łączy tylko przyjaźń. Ile jest takich rozstań, bo partnerzy przestali być dla siebie atrakcyjni? Bo kobieta/facet przestali o siebie dbać?
Magdo, nie wyważaj otwartych drzwi. Po pierwsze – ja wyrażam swoim strojem siebie, to otoczenie ma problem ze mną – ich zdaniem dziwakiem (na szczęście nie wszyscy tak myślą) i na mnie negatywnie odbija sie to ich postrzeganie mojej osoby. Po drugie – ja nie chcę być częścią tego „stada”, w którym teraz żyję, „stado” też mnie nie chce – akurat może to i lepiej. A po trzecie – mówiąc, że wygląd nie jest najważniejszy, nie mam na myśli zaniedbania. Jednak to, co dla mnie jest standardem, dla innych może być zaniedbaniem, np. wszystkie znane mi kobiety farbują włosy – ja nie. Mam popielaty blond, często komplementowany przez fryzjerów, zdziwionych, że jest naturalny. Pełno sprzeczoności, bo nic nie jest czarno-białe.
Jianan, brawo, tak trzymaj, nie daj innym wejść sobie na głowę. Ale pamiętaj, że mówi Ci to osoba, dla której obecnym idolem w dziedzinie stylu jest Big Lebowski i jego „nienachalne ” stylówki czy jak to mówi młodzież – ałtfity :-) :-) :-) więc
…więc nie musisz tego brać na poważnie :-)
Nie myślałaś może o wydaniu książki o analizie kolorystycznej? Na Twoim miejscu poważnie bym się zastanowiła. Na pewno od razu bym ją kupiła. Bardzo dobrze piszesz, fajnie gdyby przekuć to w coś większego ;)
Tak naprawdę to uwielbiam również Twoje posty nie ciuchowe ;) fajnie gdybyś zebrała to wszystko na kartach książki i jeszcze coś dodała
Bardzo interesujący post! Mam bardzo podobne odczucia w tym temacie. Zgadzam się chyba z każdym podpunktem jaki opisałaś!
Jakoś w marcu / kwietniu miałam taką sytuację, że się spieszyłam i wybiegłam z domu, prawie nieumalowana, ubrana jakoś tak byle jak. Tego dnia zostałam złapana przez style huntera i zrobiono mi zdjęcia, które trafiły gdzieś na duży fanpage i byłam strasznie niezadowolona z tego jak wyglądałam. To mi dało kopa i motywuje aż do dziś :D
Ale to też takie moje słynne szczęście w nieszczęściu :D
Fajnie tak: być docenionym przez style huntera i jednocześnie się wkurzać na niedbałość stylizacji… Standardy Twoje są chyba najwyższe jakie mogą mi przyjść do głowy :)
Podobnie jak Karierownia lubię dobrze wyglądać w domu , dla siebie. Noszę krzątając się po kuchni długie, zamaszyste spódnice, sukienki. Latem boso, w zimie w grubych wełnianych skarpetach, które noszę też wychodząc z domu – w wersji na dziewczynę drwala w chwilach jesiennej nostalgii bibliotecznej (jesień niezmiennie kojarzy mi się z przesiadywaniem w bibliotekach :) Owszem, z przyjaciółką chyba trochę rywalizujemy, ale mamy tak różne gusty, że trudno o zazdrość. Poza tym, znamy się od 24 lat, raczej się mobilizujemy do dbania o siebie, bo, moim zdaniem, na pierwszym miejscu jest dbałość o skórę, włosy i ciało – żadnym stylem nie przypudrujemy zaniedbania.
Pełna zgoda, piękny staż przyjaźni. Dla mnie też jesień=biblioteka <3
Imponowanie moim zdaniem podświadomie siedzi w każdym z nas.Mi osobiście bardzo zależy na pochwałach od chłopaka,który mi się podoba lub właśnie osób znających się ns modzie np jest mi bardzo miło kiedy odpiszesz mi na komentarz i pochwalisz np mój pomysł na uniform:)
Sali, fajnie że to napisałaś. Ja też uważam, że każdy tak ma, ale bardzo ciężko jest się do tego przyznać . A moim zdaniem zupełnie nie ma powodów do wstydu.
…ależ mi ten Oskar zaszedł za skórę. Jednocześnie jakoś mnie kreatywnie zainspirował, mam nadzieję, że dopełnię w ten sposób moją odpowiedź na pytanie postawione w poście..Pozwolę sobie na parafrazę powiedzenia. Perdóname, señor…” Idź zawsze tak, jakby ci trzej mężczyźni, którzy w Twojej wyobraźni idą przed tobą, musieli się zaprezentować…jak najlepiej…”
No ładnie :)
Mam wrażenie, że cytat znaczy: uwierz, że to możliwe, że trzej mężczyźni zafascynowali się tobą i śledzą każdy twój krok; jaka jesteś wystarcza/zauroczyło tych trzech; idź w swej glorii i chwale. Wierzę i wiem, że poczucie swego piękna jest warunkiem spokojnego, wyważonego „rywalizowania” z innymi pięknościami. Czyli ubierania się/wydobywania z siebie tego, co piękne. Bo i tak należę do pięknych kobiet.
Coś w tym jest. Chociaż nie chcemy to i tak podświadomie staramy się komuś zaimponować. Choćbym miała na rzęsach stanąć to zawsze się stroję na spotkanie z jedną znajomą. Nie wiem co w niej jest takiego, że tak bardzo mnie motywuje i stresuje zarazem. Sama zazwyczaj wygląda… najlepszym określeniem będzie: normalnie. Tyle że ma coś takiego w sobie, że nawet w worku po ziemniakach wyglądałaby dobrze. Nie musi się też czesać ani malować. To wszystko wg mnie bo sama ma wobec siebie masę zastrzeżeń.
Chcąc zaimponować komuś możemy się jednak zagalopować nieco i popaść w przesadę. Zapomnieć co sami chcemy nosić i jak chcemy wyglądać. Trzeba się bardzo przy tym pilnować.
Sama dopiero teraz przestaję się przejmować zdaniem innych i zaczynam nosić to, na co naprawdę mam chęć. Czasem wywołuję wybuch śmiechu u Chomickiego, ale co tam ;)
Poznałam ostatnio śliczną dziewczynę – wysoka, świetna figura, piękna buzia z dużymi oczami, gładka cera, gęste włosy…wszyscy faceci oglądają się za nią. A w rozmowie powiedziała, że wstydzi się, kiedy robią jej zdjęcia. To przerażające, jak potrafimy być krytyczni wobec siebie.
No właśnie. Największym krytykiem jesteśmy my sami, to okropne bo podobać się samej sobie tak non stop… niewykonalne ;)
No właśnie z tym zapominaniem to jest trochę niebezpieczne. Tego raczej nie pochwalam i nie kibicuję temu. Wszystko trzeba robić w ramach swojego gustu, w pewnym sensie rywalizować ze sobą na oczach tej publiczności, której chcemy zaimponować.
A mnie serio ten wpis przeraził – to aż tyloma osobami muszę się przejmować/zajmować ubierając się? A co, jeżeli ktoś uzna, że wyglądam do dupy? No bo skoro ma mi na jego (pozytywnej) opinii aż tak zależeć, to negatywna powinna mnie rozwalić chyba. Nie, dziękuję, postoję.
Zupełnie co innego miałam na myśli:) Wymieniłam te osoby, jako takie dla których możemy „chcieć się starać”. Ja sama z tych punktów może wybrałabym dwa, które akurat mi pasują. Nie chodzi absolutnie o schlebianie czyimś gustom. Bardziej myślę o ulepszaniu tego, co mamy, bo mobilizuje nas do tego chęć bycia stylowym dla tej osoby, która jest dla nas ważna. Naprawdę nie chciałabym, żeby to było odczytywane w taki sposób, że mamy mieć jakieś schizy i przejmować się tym, że komuś może się nie podobać to, co wybraliśmy.
Dziewczyny! Przecież chodzi o to aby imponując – czuć się dobrze w swojej skórze, jakby nieświadomie ale jednak poczuć tą iskierkę.
Nic na siłę. Masz doła ubieraj stare portki. Tryskasz energią i chcesz to pokazać światu: ubierz zwiewną sukienkę. Proste.
O dokładnie. O to mi chodziło :)
Zgadzam się z Tobą :) miałam raz taką sytuację. Na licencjacie należałam do redakcji portalu internetowego mojej uczelni. Pewnego dnia gdy portal miał ruszyć zostało zorganizowane spotkanie. Gdy przyszłam na miejsce okazało się, że jest to oficjalne otwarcie nowej strony internetowej. Były obecne władze uczelni, przedstawiciele kół naukowych. Chyba nie muszę mówić jak się czułam pośród koleżanek w sukienkach i kolegów w koszulach, ja w sportowej bluzie, jeansach i new balance’ach… Od tamtej pory na wszelkiego rodzaju spotkanie ubieram się bardziej elegancko. Na wszelki wypadek. Pozdrawiam :)
To niezręczne musiało być… Od czasu kiedy przestałam nosić trampki, a za tym pójdą też mam nadzieję takie typowo sportowe ubrania w przyszłości, czuję się troszkę bardziej elegancka i wydaje mi się, że nie spotka mnie taka sytuacja zbyt luźnego wyglądu czy bycia nieadekwatnie ubraną. Dla mnie to było wyzwalające, zrezygnować z trampek, które lubiłam, bo musiałam trochę pokombinować i okazało się to bardzo przyjemne.
Tak naprawdę, to chciałabym nie przejmować się, co pomyśli o moim wyglądzie wróg, czy przyjaciółka, ale jednak nie potrafię się od tego odciąć. Po prostu lubię, gdy ktoś docenia mój styl, który uważam za dość oryginalny i bardzo konsekwentny i z którego jestem dumna. Największy problem mam jednak z moim partnerem. Nie cierpi tzw. „przestylizowania”, przesadnego dbania o wygląd, mocnego makijażu, wysokich obcasów. Woli luz i „szaromyszowatość”, a ja właśnie taka nie jestem. Lubię kobiecość w dość mocnym wydaniu, nonszalancką elegancję, czerwoną szminkę do małej czarnej, trochę ekstrawagancji. Na początku mieliśmy ostry dysonans, teraz tylko dylemat. Wiadomo, trzeba być wiernym sobie, ale ważne jest także to, żeby być atrakcyjnym dla tej, jednej osoby. Dlatego ciągle szukam kompromisów. To ciągle jestem ja, ale dla niego częściej zakładam płaskie, cięższe buty, stonowałam codzienny makijaż, od czasu do czasu ubiorę coś specjalnie dla niego. Nie zmienia to jednak faktu, że komplementy słyszę w sytuacjach, które dla mnie są kompletnie nieadekwatne, gdy wracam spocona z treningu, albo wychodzę z łazienki w ręczniku na głowie. Ale w sytuacjach gdy sobie się podobam najbardziej, prawie nigdy. To bardzo demotywujące. Myślę, że taka afirmacja, podziw w cudzych oczach, jest potrzebny nam wszystkim, choćby w małych dawkach.
Z chłopakami jest bardzo różnie. A powiedz mi jak ubiera się Twój partner? Czy jego upodobania do takiej naturalności, spokoju dotyczą tylko Ciebie, czy sam też lubi się nosić w podobny sposób?
Nie, nie chodzi tylko o mnie. Sam też ubiera się w taki sposób, lubi wysoką jakość, ale jednocześnie wygodę i luz. W garniturze czuje się głęboko nieszczęśliwy. Chyba oddaje to jego charakter oraz sposób bycia. Nie jest dla mnie ideałem pod względem stylu, ale zaakceptowałam go z całym inwentarzem. Żeby oddać sprawiedliwość, to też stara się mi podobać, nie chodzi w rzeczach, które krytykuję (ale bardzo rzadko to robię).
W moim wypadku nie ma szans na to, zebym komukolwiek zaimponowala, bo nosze sie na tomboya – spedzam sporo czasu obmyslajac moje stylizacje, zainwestowalam w odziez wysokiej jakosci, ale poza Londynem (a mieszkam na czerstwej angielskiej prowincji ;-)) nie wbudzam zainteresowania, a na pewno damskiej zawisci.(przede wszystkim nie ogarniam i nie wstrzelam sie w estetyke angielskich kobiet, szczegolnie spoza Londynu – w samym Londynie, szczegolnie okolice Brick Lane myslalam, ze sie przewroce z wrazenia, tyle fajnie ubranych lasek).
Tak wiec moj wysilek jest tylko dla mnie i jakos z tym zyje. Mialam epizod, jeszcze w Warszawie, noszenia sie tak, zeby zawistne oko kolezanek zbielalo (ach te bledy mlodosci!) ale zupelnie mi to nie pasowalo (osobowosc, sylwetka eks-sportowca) i dalam sobie spokoj.
Ale przecież nie chodzi o to aby zmieniać swój styl pod czyjś gust, żeby szpilki założyć czy paznokcie zrobić na czerwono, choć ma się na to dreszcze, żeby ubrać się dla poklasku. Chodzi o ogarnięcie ogólne. Mrocznie czy chłopięco czy inaczej, to nie ma znaczenia, zwłaszcza, że jako „mentalnego motywatora” można przyjąć osobę z punktu nr 5, kogoś w naszym stylu. Chodzi o to, żeby nie było niechlujnie, z dziurami czy plamami, czy z włosami tłustymi. W swojej skórze, to podstawowa sprawa, ale w ramach tej swojej skóry najlepiej jak się da, albo przynajmniej lepiej niż gorzej.
Pewnie, racja. Chodzilo mi o cos innego, troche inny punkt widzenia – przyklad, ze pewien styl moze byc postrzegany jako 'nieogarniecie’ (jesli np. rodzina czy kolezanki uznaja za fajny styl paznokcie, zwiewna 'kobieca’ sukienke) i wtedy wlasciwie odpadaja osoby wymienione w pkt 1 -7 (poza Emannuelle Alt :-))
W ogole wykluczylam opcje snucia sie po domu w rozciagnietym dresie i tlustym wlosem ;-)
Emily ten blog jest właśnie dla Ciebie! Zanim Maria zrobiła mi analizę kolorystyczną i doradziła w sprawie stylu, moja szafa była mixem kolorów i fasonów.
Posłuchaj, niedawno byłam z Moim w centrum handlowym. Miałam na sobie rozkloszowaną spódniczkę, dopasowany t-shirt i klapki na koturnie( wszystko według wskazówek Marii). Czułam się w tym stroju swobodnie i naturalnie. Po powrocie do domu Mój powiedział, że wyglądałam super i wszyscy łącznie z ochroną się za mną oglądali :) Teraz powoli kompletuję garderobę, w której wiem, że będę dobrze wyglądała i komfortowo się czuła.
Coś w tym jest- mój codzienny, domowy standard jest jednak minimalnie niższy niż ten wyjściowy- niewiele, bo lubię nawet po domu wyglądać znośnie, w makijażu i w normalnych ciuchach, ale i tak przed wyjściem jeszcze dwa razy spojrzę w lustro:), przeczeszę włosy, zrobię poprawki make-upu, czy na zwykły top zarzucę coś na ramiona.
Z tymi typami, którym chcemy zaimponować to jeszcze przychodzi mi do głowy opcja spotkania kogoś niewidzianego od lat- dawnej kumpeli lub pierwszej miłości:)- nie chciałabym w ich oczach wypaść na zapuszczoną mamuśkę, czy kogoś, kto zarzucił swój styl na rzecz wyciągniętych dresów.
Zgadzam się. Dawny znajomy też może motywować.
Tak, ja też dodałabym do tej listy Ex’a.
O tak :)
i teściową…
Rozumiem Mario, o co Ci chodzi i zgadzam się z Twoim podejściem do sprawy. Ubieram się tak, jak lubię i dobrze się czuję. W domu chodzę ubrana prosto i estetycznie. Jednak oczywiste jest, że idąc „do ludzi” wyglądam trochę bardziej „wyjściowo”. Może nie nazwałabym tego chęcią imponowania, raczej bycia ocenioną jako dobrze ubraną. Są osoby, przez które chcę być tak oceniona. Jest to mój mąż (ma świetny gust ale na szczęście dla mnie röwnież podobny styl, naturalnie w męskim wydaniu), koleżanka widywana raz w roku, złośliwa ciotka, której córki zawsze wyglądają zjawiskowo oraz parę wrednych, zazdrosnych bab, którym lubię dostarczyć powodów do tej zazdrości. Mamie i najbliższym przyjaciółkom podobam się prawie zawsze, więc tutaj nie ma bodźca. Oczywiście wszystko to, w granicach mojego poczucia estetyki. Raczej nie dałabym sobie niczego narzucić.
Dał mi do myślenia ten wpis, bo ja mam takie coś, ze się nie bardzo przejmuję tym, co inni myślą. W kwestii wyglądu także. To, co mną jakoś kieruje, to raczej poczucie przyzwoitości i jakiegoś szacunku wobec otoczenia, ze nie wyjdę do ludzi w brudnych, podartych szmatach. Ale niekoniecznie to, co na siebie włożę, musi się otoczeniu podobać. Ma być mi wygodnie. To jest dla mnie priorytet. Bo choćbym nie wiem jak piękną suknię miała, to jeśli będzie mi niewygodnie – kiepsko wypadnę, bo będę sie wnerwiać, ze mi niewygodnie. Nie wiem, z czego to wynika. Może to taka przekora, bo rodzice wiele ode mnie wymagali…
Miłe jest to, że każda z nas, dzięki swoim doświadczeniom może zinterpretować post Marii ma swój sposób:) Mi przyszły do głowy jeszcze dwie osoby. Dzieci i Babcia(może być też Dziadek;)). Jednak w tym imponowaniu chodzi mi o coś bardziej ulotnego, nie o to, że ktoś pomyśli, wow ale super wygląda, ale raczej o odczucie że szanuję siebie i moje otoczenie i moja postawa o tym świadczy (rozciągam to nie tylko na ubiór, ale skoro to blog o modzie, to wiadomo, znów zawężamy temat:))Lubie kiedy ładnie się ubiorę (dla siebie) widzieć ten błysk w oku córki, kiedy widzi, że mama urosła kilka cm nad ziemią:), kiedy sama wybiera swoje ubranka, czasem wygląda jak cudo nieziemskie, a czasem jak choinka. Ale ma z tego radość. Chciałabym mieć zawsze to uczucie, że ubierając się na spotkanie nie strzelę gafy (sama dla siebie). Być może moja otoczenie nie zauważy niedociągnięć, ale ja lubię wiedzieć, że zrobiłam wszystko najlepiej jak mogłam w danej sytuacji. Jeśli dowiem się, że można coś zrobić lepiej, następnym razem tak zrobię, a przynajmniej dołożę wszelkich starań by tak było.To samo mam, gdy zaprowadzam dziecko do przedszkola, czasem spotykam inne mamy, czasem babcie i wolę rozmawiać z nimi wiedząc, że nie mam sobie nic do zarzucenia, że każdy dodatkowy element w danej sytuacji byłby już przesadą, nie na miejscu.
Dzieki za nowy, przemyslany i jak wszystkie inny trafiajacy w sedno, post. To zadbanie o siebie od samego rana, pomimo, ze nic szczegolnego tego dnia sie nie wydarzy, jet bardzo wazne. To samodyscyplina, ktora bardzo sie przydaje w wielu dziedzinach zycia. Ja tez staram sie „wygladac” w domu, dla meza. Wiem, ze to widzi i docenia, zreszta obsypuje mnie komplementami, na ktore jestem bardzo lasa. Dbam i ubieram sie dla siebie, dla krytycznej corki meza, ktora siedzi w temacie, dla tej malpy z naprzeciwka, dla kumpelek i sasiada. I ja tez zwracam uwage jak wygladaja kobiety z mojego otoczenia i jest mi niewatpliwie przyjemnie, gdy widze zadbane buzie i sylwetki. Tak jakos latwiej i milej isc przez to zycie.
Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że poszukiwania swojego stylu i te wszystkie modowe przemyślenia tak bardzo wpływają na całe nasze życie to nie uwierzyłabym. Ale odkąd zaczęłam pracować nad swoją szafą, to czuję się pewniejsza siebie, odważniejsza, radośniejsza. Nie dość, że sam proces budowania garderoby sprawia mi ogromna frajdę, to jeszcze tę radość przenoszę na pozostałe dziedziny życia. Mam nadzieję, że rozumiecie co mam na myśli. Też tak macie, dziewczyny?
Rozumiem i też tak mam. Realizowanie się w tym aspekcie życia, dodaje mi optymizmu. Ten optymizm, rozciąga się następnie, na inne dziedziny mojego życia.
Ja oceniam ubrania przez pryzmat: czy wrzuciłabym takie zestawienie na swój tumblr z podpisem „to dzisiaj założyłam” wiedząc, że zobaczą to osoby, których styl sobie cenię i często się nim sugeruję? Czy może bym się wstydziła bo nie jest dość interesujące? Tylko to mnie motywuje choć nie znam tych osób na żywo. Od znajomych nigdy nie słyszę komplementów, nie ten styl. Co najwyżej chwalą mnie za konsekwencję.
Poniekąd więc ubieram się dla siebie (na żywo nikt nie doceni) ale po domu zupełnie się nie wysilam.
Ale fajny wpis, taki wielowymiarowy i poruszajacy różne struny :)
Odkąd uwolniłam się od myślenia o tym, ze muszę nosić wszystkie z setek ubrań, które miałam w swojej szafie, czyli od dnia odkrycia bloga Marii i rozpoczęcia rekonstrukcji garderoby oraz poznania swojego typu kolorystycznego i poznawaniu typu sylwetki, jestem nieustajaco zadowolona ze swojego wyglądu. Po raz pierwszy w życiu. A lat mam już 30 ze sporym haczykiem. A to wszystko dlatego, ze chodzę tylko w ubraniach, w których wyglądam dobrze i które lubię – bez „donaszania” w domu albo zakładania na siebie rzeczy „na dwór z dziećmi”. Teraz chodzę w kilku sztukach oddzieży, ale wszędzie, bez poczucia winy, ze się zniszczy albo że jest na „wielką okazję” (a potem te rzeczy wiszą w szafie latami). Mnie właśnie zawsze pomaga myśl, że gdybym spotkała kogoś dawno nie widzianego, to będę wyglądać dobrze. I moze nie po to, zeby zaimponować i zrobić wrażenie (choć to zawsze miło usłyszeć „Ty się nic nie zmieniłaś”- w moim wieku to już komplement:)), ale żeby czuć się swobodnie i przyjemnie. Wcześniej to było tak, ze jak zakładałam coś, w czym nie do końca czulam się dobrze czy dobrze wyglądałam (no bo przecież trzeba było nosić to wszystko, co się kupowało impulsywnie), to wolalam nie wychodzić poza miejsce w którym pracuję, zeby akurat nie spotkać dawno nie widzianych ludzi. To absurdalne i bardzo krępujące. Cieszę się, że tak nie jest już u mnie.
A w domu uwielbiam zacząć dzień od makijażu :) Jak mam dużo czasu (rzadko!) to sobie siedzę i z godzinkę z pędzelkami, minerałkami i tworzę misterny makijaż typu „no make up” :D. Po domu bieram się swobodnie, ale koniecznie w kolory mojego typu urody, bo to zdecydowanie jest najważniejsze dla oka i cery żeby nie wyglądały buro i na zmęczone, nawet fason nie jest aż tak ważny. Bardzo zwracam uwagę, zeby nie mieć zdeformowanej sylwetki w jakichś nieformenych domowych ciuchach, bo wtedy mam gorszy humor, jak mijam lustro. Wynika z tego wniosek, że naprawdę ubieram się i maluję dla siebie :):)
Nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi inwazja zombie. Dlatego też należy starać się zawsze dobrze wyglądać, w razie jakby nas któryś umarlak ugryzł. Wtedy już się nie przebierzemy i będziemy zmuszone do snucia się w tych outfitach aż zgnijemy lub ktoś nas zdzieli w łeb.
Brawo! Uwiecznienie jako test dla mojego ubranka. Brawo za wyobraźnię!
Ja z tegoż powodu jestem zawsze ubrana tak, żeby mi to nie przeszkadzało w uciekaniu :P ;)
Fantastyczne, uśmiałam się. Mario, dla Ciebie i Twoich czytelniczek wracam tu tak często. Wcześniej nigdy bym nie pomyślała, że wokół jest tyle świetnych osobowości.
Magda, nawet nie wiesz ile razy po Walking Dead śniła mi się zombie apokalipsa. może innych to śmieszy, ale dla mnie to, co napisałaś jest w pełni logiczne :)
A ja myślę, że słowo „zaimponować” zostało tu trochę niefortunnie użyte… Albo Maria z rozmysłem użyła tego słowa, aby „wsadzić kij w mrowisko” i wywołać dyskusję:) Ja zatytułowałabym ten tekst raczej: „Dla kogo chcesz się starać?”
Myślę, że w przypadku osób w pewnym wieku (i nie mówię tu o 80-letnich staruszkach), które zebrały jakąś tam ilość doświadczeń życiowych, są „ogarnięte” emocjonalnie i z grubsza odnalazły swój styl, o imponowaniu ciuchami, czy ogólnie wyglądem, nie ma mowy… po prostu nie mają takiej potrzeby, aby komukolwiek czymkolwiek imponować.
Osoby, o których pisze Maria, postrzegałabym raczej w kategorii: dla nich chciałabym wyglądać dobrze (schludnie, atrakcyjnie, …, w miejsce kropek wstaw odpowiednie słowo).
Dla mnie bezcenny jest błysk w oku mojego męża. Nie musi nawet nic mówić, a ja czuję, że po dwudziestu latach małżeństwa jest dumny i blady, że jego żona dobrze wygląda. Cieszy mnie, gdy ktoś powie mi komplement. Taka jest ludzka natura, każdy z nas lubi słuchać dobrych rzeczy o sobie i nie ma co z tym walczyć. Możemy się do tego nie przyznawać, ale tak jest:)
A dziewczyny, którym się nie chce, a nie do końca dobrze się z tym czują: spróbujcie może takie osoby, o których pisze Maria, potraktować lub brzydko mówiąc „wykorzystać” jako „osobiste motywatory”, żeby choć trochę się postarać. Ja jak mam „dzień piżamowca”, nigdzie nie wychodzę i nic mi się nie chce, to sobie myślę: za jakie grzechy moja rodzina musi patrzeć na moje potargane włosy, przydeptane kapcie i rozciągnięte dresy? Z szacunku dla nich doprowadzam się do porządku:)
Mario, gratuluję wpisu. To, co mi się najbardziej w nim podoba, to akceptacja rzeczywistości. Wierzę, że każde zjawisko ma swoją pozytywną stronę. Trzeba tylko się do niej dokopać/ją odkryć. Brawo! Pokazujesz, że to, co zwykle postrzegamy jako negatywność, może być wodą na nasz młyn. (Stąd, jak sądzę, różne kontrowersje w komentarzach.) Tak, to sztuka/wielki krok przemienić nasze tańczenie-jak-nam-inni-zagrają w nasz taniec dla kogoś. Trzeba wiary w siebie: że dam radę, że tak jak jest – jest świetnie i mogę sobie pozwolić na wariacje na swój temat. A wiara daje dystans, lekkość i poczucie humoru. Skąd tę wiarę wziąć?
Właściwie taka jest rola ciemnej/intensywnej zimy: rozświetlać/przenikać/rozumieć to, co wydaje się ciemne. Jest mi to bardzo bliskie. Też jestem ciemną zimą.
Inni są jak lustro, to w ich oczach widzimy podziw, zazdrość lub politowanie. Obłudne jest stwierdzenie, w moim odczuciu, że nie ubieramy się dla innych, zakładamy coś, żeby czuć się dobrze, schludnie, wygodnie i co dla mnie niezmiernie istotne nie wstydzić się przed innymi ludźmi. Zawsze jako nastolatka, z powodu braku środków i noszenia używanych ubrań wstydziłam się gdzieś pokazać, zdarzało się, że znajomi wstydzili się za mnie, co było bardzo smutne. Mama potrafiła, z tymi skromnymi środkami, wyglądać zaskakująco elegancko.
Hanyska. I może jest w Tobie nadal ten wstyd i myślisz, że wszyscy tak maja, i że stają rano przed szafa myślą ” co ludzie na to powiedzą „. Nie ją tak nie mam. Nie ubieram się dla innych. Ludzie są różni.
No właśnie, podpunkt 3! ;) Zmusza mnie do kompromisów.
Ja najczęściej nosze się „po mesku” + uwielbiam ciężkie buty :D – i tak czuję się najlepiej Zakochalam się w tych, link do foto http://www.eobuwie.com.pl/media/catalog/product/cache/image/650×650//8/5/857048_karino-1426_023-f_czarny__lico__pod._bordo_czarny_zo_0001.jpg uważając, że jak na mnie i tak są mega kobiece, a on się skrzywił, że „kopyta” ;)
Dla niego noszę sukienki,ale czuję się jakbym była przebrana. Traktuję to jako kompromis, a czasem na dobre mi to wychodzi :)
Wpis super!@
Ciekawa obserwacja Mario – ja też tak mam, że są osoby, od których szczególnie chętnie słyszę komplementy :) przede wszystkim – moja siostra, która zawsze była kilka kroków przede mną gdy idzie o strój i dbałość o siebie. Choć w ostatnim roku to się trochę zmieniło – to ja podsunęłam jej twojego bloga i pożyczyłam książkę Asi Glogazy ;) ale i tak jest dla mnie ważnym punktem odniesienia. Myślę, że wynika to m.in. z tego, że potrafi zwrócić uwagę na coś co ja zwykle pomijam – np. że czasem warto przemęczyć się troszkę w wyższym bucie, żeby czuć że wygląda się wystrzałowo. Nie chodzi o to że ja, ceniąca wygodę, będę codziennie śmigać w szpilach. Ale to kontrastowe do mojego podejście pomaga nie „stoczyć się” w kierunku komfortu wyglądającego jak flejtuchowatość ;)
Plus dodałabym jeszcze koleżanki, które uważają że mam swój styl i lubią go – przy nich też lubię wyglądać tak, żeby podtrzymać tę opinię :D
A ja powiem:i tak, i nie.
Przed erą Twojego bloga miałam w szafie „nie swoje” ciuchy, bo chciałam widzieć błysk w oczach innych. I podobało się innym, ale nie podobało się mnie. Teraz noszę to co JA lubię (co nie znaczy że zawsze się sobie podobam, są dni, że żaden najulubieńszy ciuch nie pomoże) i podobam się sobie, ale zdaję sobie sprawę, że podobam się niewielu.
Wiem, że Ty Mario doceniłabyś moją szafę, docenia też moja mama, bo ją edukuję, i ona wie skąd się takie a nie inne w mojej szafie rzeczy się wzięły. Docenia też mój facet, bo on (jak chyba większość mężczyzn lubi raczej prostotę, nie przestylizowanie i raczej no-makeup). Reszta społeczeństwa ocenia styl wg. własnego gustu, nie potrafi odróżnić stanu „podoba mi się – nie podoba mi się” od stanu „nie mój styl, ale świetnie dziewczyna wygląda”. Ten drugi stan doceniają tylko czytelniczki Twojego bloga, bo są przez Ciebie wyedukowane.
Przy codziennym ubieraniu „porównuję się” z osobami, które mam zapisane w folderze Inspiracja, na ulicy oglądam się za dziewczynami ubranymi w moim stylu, i właśnie takim przypadkowo spotkanym osobom ewentualnie chciałabym zaimponować.
w 100% się z Tobą zgadzam
dla mnie to całe imponowanie jest trochę abstrakcyjne bo jednak większość osób ma inna wizję naszej osoby niż my sami. jeśli czujemy się dobrze w tym co nosimy to prawdopodobnie nie będziemy się tak czuć imponując innym.
jedyne co ma dla mnie jakiś sens to imponowanie komuś, kogo uważamy za modowy wzór(może być to osoba z otoczenia ale także ktoś, kogo znamy tylko z sieci, na zasadzie „x podobało by się to, co założyłam”) – wtedy starając się, stajemy się „lepszą wersją samego siebie” .
jak myślę o imponowaniu innym to od razu przychodzi mi do głowy projekt artystyczny „Ubierz mnie” Małgorzaty Goliszewskiej – artystka krytykowana przez bliskich za ubiór pozwala przez jakiś czas decydować im o swoim stroju. jest to dla niej przykre doświadczenie.
wiem, że to nie do końca to samo, bo oczywiście możemy wybrać sobie osobę, której odpowiada po całości nasz gust albo potrafi spojrzeć obiektywnie („ja bym tego nigdy nie ubrała ale ty wyglądasz świetnie”) i poruszać się nadal w swojej własnej estetyce, tylko bardziej się starać, ale pewnie sporo ludzi nie ma w swoim otoczeniu takich osób.
Omułku, pamiętam ten projekt! Coś koszmarnego. Empatyzowałam z autorką i pospołu z nią czułam się tłamszona tymi szpetnymi sweterkami.
Gdybym chciała imponować mojej matce, musiałabym zamienić się w biurową pańcię, doszorowaną na wysoki połysk. Babcia z kolei chętnie powiesiłaby na mnie zwał złotej biżuterii, godzien jakiegoś rapera z Brooklynu.
Mężczyźni…mężczyźni przeważnie nie mają za grosz gustu. Łóżkowe fantazje mylą im się z modą. Jeden chciał, żebym przebierała się za Lolitkę i świeciła tyłkiem w plisowanych minispódniczkach. Inny widział mnie w legginsach i adidasach ( uważam odzież i obuwie sportowe za najszpetniejsze artykuły do okrywania ludzkiego ciała, jakie wymyślono.) Jeszcze inny chciał gotyckiego makeupu non stop (lubię sobie czasem strzelić fioletowe usta, ale żeby tak od rana?…:D) Zdaniem mężczyzn to ja już bardzo dawno temu przestałam się przejmować. :D
Gdyby szło za mną trzech facetów zapewne zaczęłabym uciekać, więc to świetny motywator do biegania, ale nie do wyglądania :D Ja na szczęście nie mam zbyt wielu dni, kiedy nie spotykam ludzi wobec których powinnam wyglądać tak dobrze jak to tylko możliwe, a już na pewno nigdy rano nie mogę mieć pewności, że tak się nie stanie. Nad domowymi ciuchami też się za wiele nie zastanawiam, bo za mało przebywam w domu, albo jestem jeszcze w tym w czym byłam na zewnątrz, albo już rozebrana do snu. W sumie ubierając się myślę o swoim stroju z perspektywy spotkania z kilkoma osobami, z których każda zwróciłaby uwagę na inne rzeczy. Chcę wyglądać tak porządnie i schludnie żeby moja mama nie miała się do czego przyczepić, tak kobieco żeby doceniła to moja przyjaciółka, tak seksownie żeby zauroczyć dziewczynę, która mi się podoba, a jednocześnie na tyle dziwnie żeby pan Zdzisiek z okolicznej budowy nie odważył się wyrazić opinii na temat moich cycków- przynajmniej nie w mojej obecności. Jednak przede wszystkim istotny jest dla mnie pewien profesjonalizm zawodowy czyli wyglądanie na tyle spójnie estetycznie i na tyle oryginalnie żeby mój potencjalny rozmówca mógł zaufać mi jako artystce- myślę, że to tak samo ważne jak mundur policyjny, a ja bardzo rzadko zupełnie nie jestem w pracy. W tej sytuacji istotna jest też pewna spójność i wyrazistość stylu, żeby być rozpoznawalną i zapamiętywalną wizulalnie- to wiele ułatwia. Czyli zdecydowanie ubieram się dla innych, a może raczej z powodu innych, ale dla siebie- czyli po to żeby być przez nich postrzeganą tak jak ja chcę i tak jak mi jest potrzebne.
Hmm, to ja niestety nie chciałabym ubierać się tak żeby zaimponowac mamie, bo średnio podoba mi się jej styl ;)
Za to „Twój wróg” to mnie przemawia, bo uważam, że powinno się z domu wychodzić tak ubranym, żeby nawet jak go spotkam nie mógł mi nic zarzucić :)
Czy ja chcę komuś zaimponować? Hmm. Chyba nie. Lubie być niewidzialna, nie prowokująca do bycia na językach. Imponować chcę sobie. Zaglądac do lustra i myśleć: to jest to. Zakładac coś na siebie i myśleć: czuję sie w tym dobrze.
Mam ulubiona blogerkę – inspirację, ale prześcignąć jej nie chcę. Za daleko mi do niej. A każda z moich znajomych ma tak odmienny styl, że rywalizować mogę jedynie z samą sobą ;)
Czasem biorę do serca krytykę mego ubioru. Ale to jest wtedy, gdy faktycznie krytukujący (w dobrej wierze zwykle) ma trochę racji.
Ja nawet siedząc do południa w domu, lubię za rana się ogarnąć, co by nie frustrować się odbiciem w lustrach.
U swojej ulubionej szafiarki przeczytałam kiedyś, kilka zdań, z którymi się zgadzam od początku to końca i w zasadzie doskonale opisują moją ubraniową filozofię. Napisała mniej więcej tak: „Kiedy jestem ubrana, czuję się trochę niedotykalna. Nikt nie może skrytykować tego, jak wyglądam, bo czuję się w swoich ubraniach zupełnie swobodnie. Moja filozofia to: noś to, co tak bardzo ci się podoba, że każdemu może się to nie spodobać, a ciebie to nie obejdzie.” I prawdę mówiąc od jakichś dwóch lat jestem w takiej ubraniowej nirwanie. Od roku w ogóle nie zwracam uwagi na to, czy ktoś na ulicy się za mną ogląda, a uwagi i komplementy co do mojego stroju interesują mnie na równi – czyli w zasadzie wcale. Jestem ubrana tak bardzo po swojemu, że nic, absolutnie nic nie może mnie dotknąć. Poza tym – w końcu to tylko ubrania. Nic więcej. Można je zmienić.
imponować, komuś? Wyrosłam już z tego. Ubieram się jak lubię, liczę się ze zdaniem męża ,bo jemu się chcę podobać (nie imponować), ale też bez przesady. Noszę też rzeczy, których on nie lubi, a ja lubie, bo moje zdanie jest najważniejsze. Koleżanki – mają inne gusty, nie liczy się ich zdanie. Mama ma gdzieś jak się ubieram :), teściowa zawsze ma jakieś ale i im bardziej mi zazdrości, tym bardziej krytykuje i próbuje sprowadzić do parteru. Ubieram się przede wszystkim dla siebie i czasem dla kogoś- jak chcę osiągnąć jakiś cel w pracy- chcę być potraktowana poważnie, mieć profesjonalny wizerunek. I to tyle. Dojrzali ludzie moim zdaniem nie muszą nikomu imponować, bo mają właściwe poczucie swojej wartości.
Fantastyczny post, moim zdaniem zaprzeczenie pragnieniu podobania się jest hipokryzją. Zwykle nie jestem aktywna na forum tego bloga mimo, że zawsze go czytam. Chcę jednak w tym miejscu przestrzec te kobiety, które lubią imponowac i im się to udaje – ludzka zazdrość nie zna granic a kobieca przekracza granice pojmowania. Bliska koleżanka z zazdrości o mój wygląd (choć sama jest bardzo atrakcyjna) odebrała mi faceta i przyjaciół. Wiem, że to wydaje się absurdalne ale ludzie są różni. We wszystkim trzeba znać umiar, choć podkreślam, że sama uwielbiam się ubrać „w swoim stylu”. Jednak podkreślam, nawet jak nasz styl jest naturalny i niewymuszony (bo tylko taki ma chyba sens) to trzeba się liczyć z tym, że ktoś będzie nam zazdrościł, a czasem znajdzie się taki, który coś z tym zrobi…
Ale tu nie chodzi o podobanie sie, ale imponowanie. Cieszę się że przed nastu latu spodobałam się mężowi i że podobam się nadal. Ale nie zależy mi na tym, by mnie ktoś naśladował, podziwiał. Może dlatego, że nie jestem szafiarką.
Chciałabym być osobą z tak wysoką samooceną i pewnością siebie żeby nigdy nie czuć potrzeby imponowania komuś. Co innego się starać wyglądać jak najładniej gdy jest po temu okazja, tu przychodzi mi na myśl uroczysty obiad, spotkanie z ukochaną przyjaciółką, tak aby strój był równie piękny jak towarzysząca mu okoliczność.
Może to nie kwestia samooceny a priorytetów. Nie jest dla mnie priorytetem kogoś przyćmić wyglądem. Może gdybym zawodowo zajmowała się modą to co innego. Samoocena bierze się z tego że lubisz siebie, bez przeglądania się w cudzych oczach. Zawsze znajdzie się ktoś komu czymś imponujemy i ktoś dla kogo jesteśmy obojętni bez względu na to, jak się staramy. Ja się staram dla siebie.
Ciekawy i dajacy duzo do myslenia post, chociaz nie zgadzam sie z nim. Mi brak potrzeby imponowania przyszedl ze zwiekszeniem swojej pewnosci siebie (i pewnie z wiekiem). Kiedys chcialam imponowac innym, nie tylko wizualnie ale takze intelektualnie, oraz porownywalam swoj wyglad do innych kobiet, ktore uwazalam za atrakcyjne. Teraz ubieram sie, a takze dbam o siebie fizycznie i intelektualnie, dla siebie. Staram sie byc jak najlepsza wersja samej siebie dla siebie. NIezbyt interesuja mnie opinie innych. Nawet ostatnio przestalam robic makijaz do pracy, co kiedys bylo dla mnie nie do pomyslenia.
Raczej ubieram się dla siebie ,ale straszna satysfakcję mam gdy obca osoba na ulicy pyta skąd mam jakiś ciuch, albo mówi ze fajnie wyglądam.
Usilnie pracuję nad tym, by wystrzegać się chęci zaimponowania komukolwiek. Chciałabym natomiast wreszcie móc zaimponować sobie. Blisko, coraz bliżej…