Przypomnijcie sobie mój wpis o Wabi-Sabi, japońskiej sztuce dostrzegania piękna w tym, co nieperfekcyjne. O Wabi-Sabi zrobiło się ostatnio głośniej z racji mody na różne sposoby celebrowania codzienności jak hygge czy lagom. Teraz chciałabym zwrócić Waszą uwagę na inny koncept również mający swoje źródła w Japonii, a mianowicie Kaizen.
Co to jest kaizen
Słowo kaizen tłumaczy się z japońskiego jako poprawę, zmianę na lepsze. Jeśli koncept kaizen jest Wam znany, prawdopodobnie słyszałyście o nim w ujęciu biznesowym, ponieważ jest to nic innego jak stopniowe polepszanie wszelkich aspektów działalności. Stopniowe to w tym przypadku słowo klucz. Doskonale pokazuje to ten skromny, ale jakże wymowny obrazek z wikipedii. W modelu tradycyjnym zmiany wprowadza się po długim procesie przygotowawczym i są one duże. W kaizen pracuje się małymi kroczkami, ale przez cały czas – zmiany są małe, ale częste. Jak dobrze widać, doskonalenie metodą małych kroczków jest o wiele skuteczniejsze niż za pomocą większych, ale rzadszych kroków.
Oczywiście nie mam zamiaru pisać Wam o biznesowym aspekcie kaizen, chciałam tylko zwrócić uwagę na ten najbardziej z kaizen kojarzony obszar działań. Kaizen można stosować w życiu osobistym i to najbardziej mnie interesuje. Widzę również ogromne pole manewru przy wprowadzaniu metody kaizen do przebudowy, polepszania naszego stylu.
Sama o kaizen w tym psychologicznym ujęciu wiem więcej dzięki tej książce. Bardzo Wam ją polecam, kosztuje niewiele, a jestem przekonana, że potrafi zmienić życie wielu osób. A co najlepsze te zmiany, które są w niej zaproponowane są w zasadzie bezbolesne, tak malutkie, że nieodczuwalne.
Pierwszy krok
Kompletnym zaprzeczeniem kaizen są intensywne działania, które mają prowadzić do wielkich zmian. Dlatego, jeśli celem jest schudnięcie, pierwszym krokiem nie może być ciężki trening już pierwszego dnia. To musi być coś, co będzie konkretnie realizowane przez najbliższy czas, a nie skończy się po tygodniu powrotem na kanapę. Zdrowszy tryb odżywiania również nie powinien się zaczynać od radykalnej zmiany diety, a oszczędzanie od natychmiastowego wyprowadzenia znacznej kwoty z domowego budżetu na konto oszczędnościowe. Zmiany mają być tak małe, że z łatwością wejdą w nawyk i zostaną z nami na stałe.
Dr Maurer przywołuje przykład pacjentki, która chciała ćwiczyć, kupiła bieżnię, ale nie potrafiła zmobilizować się do aktywności. Pierwszy krok w tym przypadku był banalny: miała stać na wyłączonej bieżni przez 60 sekund każdego dnia. Krok wydawał się tak absurdalny, a jednocześnie tak bezbolesny do wykonania, że nie było wyjścia – trzeba było spróbować. Po kilku dniach, kobieta miała przez 60 sekund iść na włączonej już bieżni (co tydzień zwiększała ten czas o minutę). Jak możecie się domyślić chodziło o przyzwyczajenie jej do ćwiczeń. Po jakimś czasie, normą stał się dla niej nawyk biegania półtora kilometra dziennie.
Podobne malutkie pierwsze kroki wyodrębniono dla wspomnianej zmiany odżywiania – tu skupiono się na ograniczeniu spożywania słodyczy i polecono, by na samym początku drogi odmawiać sobie tylko pierwszego kęsa czekolady czy innej słodkiej przekąski. Znów nie trudno zauważyć, że taka zmiana jest nieuciążliwa i będzie prowadziła do nawyku naturalnej eliminacji słodyczy z diety. Przy oszczędzaniu poproszono o odkładanie dziennie tylko jednej złotówki do skarbonki. Z czasem stało się normalnym, by bardziej świadomie planować budżet i odkładać coraz więcej.
Mało, ale często
Jak czujecie się, gdy macie przed sobą wizję posprzątania całego domu? Ja od razu jestem przytłoczona zadaniem. Wolę każdego dnia sprzątać chociażby przez 10 minut lub wysprzątać przynajmniej jedną półkę, ale zrobić to dobrze i powtarzać tę nieuciążliwą czynność sprzątania każdego dnia – wyrobić sobie nawyk.
John Steinbeck napisał:
Kiedy staję przed niemożnością napisania 500 stron, chwyta mnie w swoje szpony poczucie porażki i wiem, że nigdy nie uda mi się tego dokonać. Wtedy piszę jedną stronę, a potem następną. Pozwalam sobie więc na rozmyślanie o nie więcej niż jednym dniu pracy.
Ten psychiczny ból związany z myśleniem o całości zadania jest przyczyną prokrastynacji i to właśnie on sprawia, że odkładamy z ruszeniem pisania pracy dyplomowej, ćwiczeniami etc. To ból, strach, niepewność. Działania kaizen nie bez przyczyny są takie małe, a czasem mikroskopijne. Gdy stajemy przed perspektywą zrobienia czegoś nieważnego, banalnego, trwającego kilka minut nasz mózg nawet nie ma szans zaprotestować. To będzie zrobione, bo to jest bardziej niż wykonalne -> to jest proste.
Sztuką jest więc tak podzielić sobie pracę, rozpocząć od tak małych działań, by robić. Nie zastanawiać się, ale po prostu działać.
Sama uwielbiam patrzeć na czas w kontekście kaizen. Te małe kroki wydają się śmieszne, ale czas przecież i tak upływa. Co będzie lepszym rozwiązaniem: wyśmiać kaizen i nie robić nic przez tydzień czy przez siedem dni, codziennie poświęcić na sprzątanie 10 minut? W drugim przypadku, po upływie tygodnia będziemy mieć pokój posprzątany o 70 minut bardziej niż w pierwszym, w którym nie dokona się kompletnie żadna zmiana.
Kaizen w stylu
Absolutnie nie mam zamiaru zagłębiać się w tym wpisie jeszcze bardziej w kaizen, zachęcam do sięgnięcia po książkę. Biorę tylko te dwie najważniejsze rzeczy – jak najmniejszy pierwszy krok i ciągłą zmianę wchodzącą w nawyk i już podaję Wam kilka pomysłów jak wykorzystać to w kontekście stylu.
Jak nauczyć się kupowania w second handach?
Iść do dowolnego lumpeksu i przejrzeć od początku do końca tylko jeden drążek z ciuchami.
Zakupy w lumpeksie nie wiążą się absolutnie z żadnymi paranormalnymi predyspozycjami czy siłą charakteru. Nie. Wystarczy tylko odrobina cierpliwości. Wystarczy wejść i skierować się ku dowolnemu wieszakowi, stanąć przy nim i po prostu od lewej do prawej czy od prawej do lewej zebrać się za przeglądanie ubrań. To tak naprawdę nie różni się od kupowania w zwykłym sklepie z odzieżą. Jak słyszę, że ktoś mówi, że nie umie i że on by nie mógł, to mam ochotę powiedzieć: nauczysz się.
Jak pozbyć się z szafy nienoszonych ubrań?
Każdego dnia wziąć dokładnie, ni mniej, ni więcej tylko jedną rzecz i założyć ją.
Jeśli gra, zostawić. Jeśli nie gra, nie ma prawa wrócić do szafy. Pisałam o tej metodzie w tym wpisie. Tak robiłam i doprowadziło to do tego, że teraz jestem jeszcze bardziej skuteczniejsza w oczyszczaniu szafy i posługuję się jeszcze drastyczniejszymi metodami :)
Jak dobrać sobie idealną pomadkę na dzień?
Przy każdej sposobności, będąc w perfumerii lub drogerii malować usta jednym tylko kolorem.
Wychodzić na światło dzienne i oceniać jak się czujemy w danej pomadce. Trzeba koniecznie zapisywać nazwę szminki i odcień i nawet jeśli się sobie w niej nie podobamy, próbować pochodzić w niej dłużej, by ocenić czy warto w ogóle sprawdzać pozostałe kolory tego modelu (zwracać uwagę na trwałość, wygodę noszenia, konsystencję). Proponowałabym zapisywanie swoich uwag obok nazwy lub chociażby zapisanie oceny, np. 6/10. Zdecydowanie będziesz wiedziała, że dana pomadka to ta jedyna, kiedy już na nią trafisz!
Jak wyjść z sytuacji – szafa pełna, a ja nie mam się w co ubrać?
Każdego wieczora przygotowuj sobie ubranie na rano.
Każdego wieczora zmuś się do tego, by w tym zestawie był jakiś element biżuterii lub makijażu (mocna pomadka, kolorowy cień do powiek etc.). Nie zwlekaj nigdy z ubieraniem się na ostatnią chwilę, bo wtedy skończysz w tej samej bluzce i spodniach co zawsze – najłatwiejszych i najbardziej znoszonych. Zaobserwuj swoje najczęstsze wybory i na ich podstawie wyodrębnij uniform.
Podajcie przykłady z Waszego życia w których za pomocą małych kroczków doprowadziłyście do imponującego efektu lub małej zmiany. Jakie macie jeszcze pomysły na małe kroczki pomocne przy budowaniu stylu?
Dziewczyny, jakieś dwa tygodnie temu nakręciłam swój pierwszy filmik na instagramie. Zapraszam do oglądania i obserwowania mnie na insta, będę jeszcze kręcić tego typu video :)
Kiedyś też myślałam, że jestem zwolennikiem ewolucji, nie rewolucji. Teraz uznaję jednak radykalne kroki, nie umiem nawet postrzegać czegoś wycinkowo, widzę całość i to mnie zagrzewa. Styl, przynajmniej mój też nie lubi jakiegoś mozolnego dłubania, trzeba działać szybko i na dużej powierzchni. Nie ma całego życia na takie pitu-pitu. Pewne rzeczy należy mieć jak najszybciej i całościowo ogarnięte, bo inaczej nie da się funkcjonować.
Przy okazji wrzucam dwa świetne profile instagramowe, których twórcy potrafią przykuć do siebie. Może komuś też będzie miło patrzeć.
https://instagram.com/matieresfecales?utm_source=ig_profile_share&igshid=kak3x3jyt5gf
https://instagram.com/damselfrau?utm_source=ig_profile_share&igshid=1iyq3w4p50soy
Co prawda komentarz nie będzie o stylu ale mimo to muszę się podzielić moimi odczuciami. Za każdym razem kiedy czytam Twoje wpisy Mario(było tak też kiedy czytałam Twoją książkę) mam wrażenie ładu, porządku i jakiegoś ogólnego poukładania. W tym całym otaczającym chaosie to jest cudownie kojące. Dziękuję za to.
Dziękuję za komentarz. To bardzo miłe i budujące być tak postrzeganym, bo właśnie to stawiam sobie za cel – poukładanie u siebie i może „rykoszetem” u kogoś :)
No dobrze, nie ma całego życia na pitu-pitu, ale można to odwrócić i powiedzieć, że nie ma całego życia na duże zmiany do których zapał wygasa bardzo szybko. Jeśli tylko jesteś konsekwentna i odnajdujesz się w takich skrajnych rozwiązaniach, nie tracisz po drodze powera to naprawdę zazdroszczę :)
Szkoda, że czytelnicy nie są równie wysmakowani. Ten komentarz jest pospolitym drobnomieszczańskim chamstwem. Świat nie jest zunifikowany. Naucz się to dostrzegać, a jeśli tak bardzo mierzi Cię otwarty umysł i pluralizm, lepiej nie popisuj się swoimi ograniczeniami.
Oceniłam twoje zachowanie, Mary, a ty oceniasz mnie, mimo, ze nic o mnie nie wiesz. Z tego co wcześniej pisałaś, wiem, że jestem bardzo młodą osobą, więc nie nauczaj mnie dostrzegania „świata”. Przez 55 lat, które żyję na tym „świecie”, wykonywaniem odpowiedzialnej pracy, wychowaniem dwóch synów, w tym jednego niepełnosprawnego, na pewno dowiedziałam się o „świecie” więcej niż ty. Mogłabym cię wiele nauczyć o tolerancji, a raczej jej braku na „świecie”, o poszerzaniu perspektywy widzenia „świata” oczami autystycznego dziecka. Więc nie popisuj się swoim brakiem ograniczeń, bo życie może każdego ustawić w szeregu bez jego zgody i ograniczyć brakiem zdrowia czy ciężkimi doświadczeniami.
*jesteś (w pierwszym zdaniu)
Ograniczenia w sensie estetycznym i oceniłam również przez pryzmat postrzegania estetyki i tylko w tym zakresie.
O jakiej estetyce można mówić, gdy zalinkowane strony przedstawiają wynaturzone, makabryczne obrazy? Czy fascynacja zobrazowanym złem to pluralizm i otwarcie na świat? Nie odpisu mi już, Mary. Przeraża mnie, co masz w głowie.
Mary, Kasia, nie będziemy się w życiu kłócić o to, co jest dla kogo piękne, a co nie, bo tylu ilu czytelników, tyle gustów :) No i życiowe doświadczenia nie mogą być kartą przetargową na stronie o estetyce, bo to nie ten kaliber… Usuwam, bo nic nie wnosi ta wymiana. Kasiu, jeżeli chcesz pokazać jakieś rzeczy, które się Tobie podobają, zachęcam!!!
Do tej pory znałam ideę kaizena tylko z pracy w korporacji i nigdy nie pomyślałam, że nieświadomie wdrażam ją w życie w domu. Podobnie, jak Ty, rozdzieliłam sprzątanie na 6 dni tygodnia. To był strzał w 10, przy małym dziecku nie sposób było inaczej. A teraz, mimo opieki nad nim, dom jes posprzątany. :)
Straszne. Po co ja tam zajrzałam..
Odkryłam ten komentarz dopiero teraz. O ile pierwsze konto mnie trochę przestraszyło (bardzo proszę o trigger warning) jak bym wiedziała co otworze to tak bym nie podskoczyła na krześle hahahaha, nie moja estetyka, ale jest w tym jakaś konsekwencja. O tyle w tym drugim artyście się zakochałam. Jak tylko całe te covidowe piekło minie to z radością znajdę wystawę tego artysty i na nią pobiegnę. Rzadko mam tak, że mnie zatyka jak coś widzę, to jest tak piękne. Jest w tym element queerowy, ale myślę, że wszystkie maski taki ze sobą niosą, a do tego ta oniryczność.
Koncept Kaizen jest genialny! Czasami człowiek jest niecierpliwy, i wydaje mu się, że coś trzeba szybko i dużo od razu, ale w wielu przypadkach to tak nie działa. Tak jak piszesz, nic z tego nie wychodzi. Trzeba się uzbroić w cierpliwość, zrobić ten pierwszy mały kroczek, a następnie w miarę możliwości, robić kolejne. Małymi kroczkami rzucałam palenie. Stopniowo zmniejszałam dzienną ilość wypalanych papierosów. Nagłe odstawienie wydawało mi się zbyt trudne. Odpowiada mi też sprzątanie na raty. Co do Kaizen w aspekcie stylu, to także jak najbardziej. Zanim mój styl przybrał obecną, bardzo ściśle ograniczoną postać, następowały kolejne etapy odrzucania różnych kolorów, fasonów, biżuterii czy innych dodatków. Trwało to ładnych parę lat.
Filmik na instagramie był super! Chętnie obejrzę kolejne.
Cieszę się, że to tak harmonijnie przebiegło wszystko. Nauka w stylu kaizen jest super, można sobie podzielić materiał na bardzo malutkie części i po prostu codziennie coś robić. To o wiele skuteczniejsze niż uczenie się raz na jakiś czas, ale intensywnie :)
Cześć,
Filozofia drobnych kroków to często jedyne możliwe wyjście. Bez niej nie sprzatalabym praktycznie nigdy :D a tam mam w domu porządku non stop – a bo tu raz umyję talerze, innym poskładam pranie i ani się obejrzę i wszystko ogarnięte :)
Pozdrawiam,
Kasia
Świetnie, jakoś tak czułam, że wiele osób robi podobnie :)
Dziękuję pani Mario! Metoda mi się przyda- już myślę, co włożyć jutro i szykuję notatnik do wpisywania odrzutów z szafy.
Ada pisz mi po imieniu :) Notatnik albo po prostu oddzielne pudło lub worek, żeby fizycznie usuwać te rzeczy z szafy. Od razu się robi przestrzeń!
Ja swego czasu odchudzałam się stopniowo poprzez wprowadzenie regularności posiłków. Jadłam 5 razy dziennie i tym sposobem przez rok zgubiłam 19 kg.Potem to się zmieniało, ale teraz np. jestem za granicą i pracuję fizycznie i zauważam, jak nie chce mi się jeść, wiec pewnie za jakiś czas schudnę i ani się nie obejrzę, kiedy.
Co do stylu, to innej rady nie widzę jak stopniowo pozbywać się ubrań, które nie pasują do naszej kocepcji i na ich miejsce wprowadzać nowe. Ostatnio miałam taką refleksję, że muszę przemyśleć kwestię wzorów na ubraniach. Miałam zawsze pełno wzorzystych bluzek, których nie łączył żaden punkt wspólny. Czyli i kwiatki, i paski, i wzory etniczne, i komiksowe nadruki, a więc kasza z grochem. Teraz postanowiłam sobie, że jeżeli nie mam pomysłu na eksplorowanie konkretnego wzoru w mojej szafie, to się automatycznie takich rzeczy pozbywam. I tak dwie bluzki koszulowe w kratkę zostały oddane siostrze, która przyjęła je z entuzjazmem. Wcześniej pozbyłam się sukienki w paski w marynarskim klimacie. Pewnie gdybym chciała, mogłam oprzeć moje letnie rzeczy o styl marynistyczny, ale ja po prostu go u siebie nie czuję, więc niezależnie od tego jak dobrze wyglądałabym w biało-grantowych paskach (czy w paskach poprzecznych w ogóle) uznaję to za rozpraszacz stylu, więc się go pozbywam.
Sądzę że to dobry trop, bo może w ten sposób dojdziesz do tego jaki wzór jest Twoim absolutnie ukochanym. Ja teraz nie mogę patrzeć na wzory, ale ręka mi drży jak myślę o pozbyciu się mojej flagowej sukienki :) A więc spokojnie, trzeba być do pewnych rzeczy na 100% przekonanym.
A ja mam tak, że czasem coś kupię i wisi w szafie. Mierzę i odwieszam, aż przychodzi moment, że założę raz i drugi, a potem noszę do upadlego i lubię. Mam tak tylko z ubraniami, więc nie wyrzucam ich pochopnie. Inne rzeczy ogarniam wlaśnie małymi kroczkami, bo duże zadanie mnie przytłaczają.
Miałam ostatnio coś podobnego z granatowym płaszczem, który wisiał bardzo długo nieużywany i go reanimowałam! Ale tak ogólnie zawsze na początku noszę kupioną rzecz, dopiero później mogę mieć jakiś dłuższy odwrót :)
Wydaje mi się, że wzory mogą stanowić wyróżnik naszego stylu i tak jak w przypadku danych kolorów najlepiej mieć określony pomysł na ich noszenie.
Twój wpis przypomniał mi bardzo ważną radę mojej ulubionej (niemodnej) autorki poradników, Victorii Moran, żeby zmieniać życie na lepsze, Nie na dobre – lepsze. Chociaż odrobinę.
W pełni utożsamiam się z tą poradą :)
dzięki Maria za inspirację :-). Coś sobie wyciągnęłam na bazie przykładów. Second hand to moje podstawowe źródło zaopatrzenia i czuję się tam jak ryba w wodzie. Swoją drogą jestem ciekawa ilu jest fanów i anty fanów lumpików na Twojej stronie….nie wiem, czy w toku komentarzy ten motyw ujawni sympatie i antypatie. W każdym razie poza tym wpisem i tak jestem bardzo ciekawa, ile osób śledzących Twoje Mario wpisy zapuszcza się na takie łowy na rzeczy z drugiej ręki ;-). Pozbywanie się rzeczy i „nie mam się w co ubrać” jakoś nie nastręcza mi problemów. Raczej jest to dylemat ” co by tym razem?”. Testowanie szminki podkradam. Od jakiegoś czasu wiśnie/brązy i fiolety ekspoatuję, ale nieuważnie, więc pewnie czas na empiryczny eksperyment:-)
Ja się zgłaszam – fanka ciuchów z drugiej ręki:) Od wielu lat to moje hobby XD i sposób na nietuzinkowe ubrania. Jednak
zauważyłam, że coraz trudniej coś „złowić” dobrej jakości a coraz więcej jest sieciówkowych hmm… łachów, niestety.
Dokładnie, jest to wykonalne, ale z pewnością na przestrzeni lat, coraz trudniejsze.
Bardzo rzadko ktoś pisał, że nie lubi tego – ze względu na brak cierpliwości i kojarzę komentarz o kwestiach odstręczających zapachów. Ale tak to podejrzewam, że większość osób tutaj to bardzo lubi. Sama ostatnio w końcu miałam dobry okres lumpeksowania, kupiłam sporo fajnych ciuchów i myślę że z nich samych mogłabym zrobić stylówkę :)
Też się zgłaszam! Stacjonarne lumpki po wyjeździe z Polski mniej, ale za to cały ebay jest mój! Ile fantastycznych kiecek tam nabyłam, codziennych i bardziej wyjściowych! Ile koszul lnianych i jedwabnych! Tylko bieliznę/rajty i buty kupuję w sklepach. Second hand górą!
a….ebay za granicą? ;-) Do tej pory zrobiłam parę podejść, żeby coś tam kupić, ale koszty przesyłki do Polski wyższe niż sam produkt i spasowałam. Ale domyślam się, że jest to niezła kopalnia skarbów… ;-)
a co do metody małych kroków, to rzecz, którą stosuję na codzień w tak wielu obszarach mojej codziennej pracy i relacji, że to temat rzeka…
Bardzo mi pasuje ten artykuł :)
Moje hasło to „strive for progress, not perfection”
Przepiękne, prawdziwe, pragmatyczne :)
Mario, dziękuję za ten post. Małe kroczki wydają się być doskonałym sposobem osiągania celów. Jednakże jestem osobą mało systematyczną i mam słomiany zapał. Jest dla mnie szansa w kontekście tej metody? Jakieś podpowiedzi, może…
Złap książkę i poczytaj fragmentami, myślę że może dużo zmienić w głowie :) Zdecydowanie to jest dla takich osób metoda. Najważniejsze – ustalić jak najmniejszy pierwszy krok w kierunku zmiany, a potem powtarzać, powtarzać, powtarzać. Dopiero po jakimś czasie krok troszeczkę bardziej utrudnić.
Pożar katedry Notre Dame ….brak słów…
Oglądałam Marsjanina i tak na szybko sprawdziłam newsy, szok :(
Z natury jestem rewolucjonistką. Lubię wywracać rzeczy do góry nogami. Szybkie gwałtowne zrywy w różnych dziedzinach życia. Są jednak wyjątki. Gdy pisałam książkę doktorską, zmusiłam siebie, żeby pisać choćby stronę dziennie, ale regularnie. Po pół roku doktorat był gotowy. Kilka lat później wzięłam się za znacznie trudniejszą książkę. Czasem nie byłam w stanie skonstruować więcej niż trzy zdania na dzień. ALE jednak trzy zdania za każdym razem powstawały, i to codziennie. W końcu książka została skończona i wydana.
Są jednak rzeczy, w których lepsza jest metoda pójścia na całość zamiast małych kroczków: zmiana diety, podjęcie aktywności sportowej,podejrzewam że rzucenie wielu nałogów.
W kwestii stylu ubierania jestem zwolenniczką małych kroczków. Wywalenie całej szafy i zastąpienie jej innymi zestawami wydaje mi się głupie i niepotrzebne.
Myślę .że bycie systematycznym w poprawianiu swojego życia na każdej płaszczyźnie jest bardzo dobre…można się wręcz od tego uzależnić….
Ja tak trochę mam…..relaksuje mnie to…kiedy mogę jeszcze uprościć swoją szafę…odkryć czego nie potrzebuję….co blokuje energię .
– jeśli chodzi o ubrania, osattnio sprawdza się u mnie technika 2 tygodniowa….czyli 16 elementów ubrania na 14 dni.wkładam te ubrania do osobnej szuflady i mam zakaz zaglądania do pozostałych przez kolejne 2 tygodnie…po takim teście….od razu czuję które z nich zostaną przy mnie na Dłużej a w których czułam się gorzej.
Świetna metoda – koniecznie muszę wypróbować
Metoda małych kroczków jest genialna. Nawet nie wiedziałam, że jest ona jakoś określona ;)
Świetnie się sprawdza, gdy chcemy wdrożyć do naszego grafiku coś, na co wydawałoby się nie mamy kompletnie czasu. Tak właśnie miałam z książkami. Myślałam, że przez brak czasu mogę o tym zapomnieć. Ale zaczęłam czytać przed samym zaśnięciem, codziennie. Czasem dam radę tylko 2 strony i zasypiam, czasem 15 min., ale dzięki temu odhaczam pozycję za pozycją. Faktycznie można to przełożyć na wiele dziedzin. Czasem faktycznie może trzeba na start takiej rewolucji, ale potem i tak trzeba przejść do małych, systematycznych kroków, aby efekt utrzymać.
Mario, dziękuję za ten wpis :-) Jestem wierną fanką Twojego bloga, dotychczas tylko czytelniczką, pod tym tekstem postanowiłam zostawić komentarz i jednocześnie się przywitać. Metoda Kaizen okazała się bowiem jedynym skutecznym sposobem na moje lenistwo, słomiany zapał i niesystematyczność. U mnie sprawdza się metoda wprowadzania nowego nawyku w znaną już sekwencję, np. wprowadzenie nawyku masażu twarzy – między demakijażem a nałożeniem kremu smarowałam twarz żelem aloesowym, który dość długo się wchłania i ten czas wykorzystywałam na mikromasaż skóry. Nawet nie zauważyłam, kiedy stało się to automatyczne, a otoczenie zauważyło efekty.
Podobnie z nauką języków obcych – codziennie jedno zdanie musiało zostać zbudowane i wypowiedziane w języku obcym. Po prostu użyte w codziennej sytuacji. Tylko jedno jedyne, nawet najkrótsze zdanie, każdego dnia inne. Niezauważalnie obcy język stawał się językiem użytkowym :-)
Przykładów byłoby mnóstwo – zdrowe odżywianie. Przeanalizowałam, która pora dnia sprzyja grzeszkom żywieniowym. U mnie był to wieczór. Skupiłam się tylko na tym, żeby wprowadzić rytuał jedzenia wieczorem – zaplanować menu, usiąść przy stole, ułożyć jedzenie tak, aby ładnie wyglądało, jeść wolno. Na początku zniecierpliwienie, irytacja, potem jednak automatyzm zadziałał: ładna zastawa = zero śmieciowego jedzenia, napychania się, żeby szybciej.
Oszczędzanie: tu zadziałało mnóstwo trików, które podpatrzyłam u znajomych oraz w blogosferze. Drobne, niezauważalne niemal zmiany nawyków dają bardzo duże efekty w dłuższej perspektywie. Sukcesem jest też to, że zupełnie mimowolnie wkręciła się w to również moja rodzina, która wcześniej nawet nie chciała słuchać o zmianach przyzwyczajeń.
Ja chyba jednak w większości aspektów życia wybieram działania „totalne”.
Takie np. sprzątanie – jasne, coś tam codziennie sprzątam, układam rzeczy itp., ale to zdecydowanie za mało, i i tak jedno porządne sprzątanie całego mieszkania w tygodniu zazwyczaj muszę urządzić, żeby w ogóle mieć poczucie, że jest czysto. Domownicy (w tym ja) bałaganią strasznie, a ja jednak lubię ten moment, gdy wszystko lśni i pachnie. To mnie „wynagradza”. 15-minutowe codzienne sesje nie wynagradzają mnie wcale ;)
Tak samo jest z ćwiczeniami: nie chciałoby mi się ruszyć tyłka dla 5 pompek, serio, mam wtedy wrażenie, że „nie warto nawet zaczynać”, za to iść na pełny trening, taki że na 2h trzeba wyjść z domu, to już jak najbardziej.
Jednak z szafą i zmianą stylu musiałam postępować małymi kroczkami. Ale tutaj powodem były po prostu koszty. Sądzę, że mało kogo stać finansowo na to, by wywalić 3/4 szafy i od razu zapełnić ją nowymi, idealnymi ubraniami (poza tym wszystkie wiemy, jak trudno je znaleźć, gdy już zaczynamy tych ideałów szukać). A więc tak, tutaj nawet ja byłam skazana na metodę Kaizen :)
Ja właśnie metodą małych kroczków zaczęłam regularnie wykonywać mini zestaw ćwiczeń przed wyjściem z domu ;) I to niezależnie od tego, jak bardzo jestem rano zalatana.
Postanowiłam robić codziennie 50 przysiadów i 50 brzuszków. Niby nic, chwila. Przysiady robię podczas mycia zębów (szczoteczka soniczna więc łatwo). Jak już zrobię przysiady to brzuszki pykam z rozpędu ;) I tak oto, niezauważalnie, zrobiłam w tym roku po kilka tysięcy ćwiczeń bo zadanie jest tak łatwe, że wykonuję je niemal codziennie. PS. Pomaga aplikacja do śledzenia nawyków – wyskakuje przypomnienie, które wyłączam dopiero po wykonaniu ćwiczeń, nigdy wcześniej!
Pozdrawiam i czekam na kolejne inspirujące wpisy :)
Nie wiem gdzie mieszkasz, ale w Krakowie wszystkie ciucholandy są przebrane z co wartościowszych ciuchów, które są wyławiane przez właścicieli tzw komisów odzieżowych. Następnie są prane, prasowane i wieszane na ładnych wieszaczkach z odpowiednio wyższą ceną. Odbiera to całą radość i sens zakupów w second handach i nie wiem, czy są jeszcze miejsca, gdzie buszując można coś faktycznie znaleźć…
Przez kilka lat mieszkałam w Krakowie i faktycznie nie był to owocny okres, jeśli chodzi o zakupy w SH. Ciekawe, co piszesz a propos tej sytuacji. Drogie komisy to już dla mnie żadna zabawa. Teraz mieszkam w Poznaniu i jest tu trochę fajnych miejsc. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale niewielkie miasta i miasteczka są często bardzo pozytywnie zaskakujące pod tym względem.Największe swoje rarytasy znalazłam w Ostrowie Wlkp. i Pleszewie pod Poznaniem.
Jak najbardziej się zgadzam, najlepsze rzeczy kupiłam w Busku Zdroju XD Komisy to już ani radocha ani satysfakcja :(
Wydaje mi się, że problem z secon-handami nie polega na umiejętności (lub jej braku) kupowania w nich ale tego,że po prostu zwyczajnie można się brzydzić nosić coś co nosił ktoś nieznany nam.
Marta
rzeczywiście brak fobii pomaga ;-)
Dlaczego fobii? Jeżeli jakieś ubranie mógł nosić ktoś z grzybicą to jest bardzo duże prawdopodobieństwo złapania tego grzyba.
Marta
statystycznie jest większe prawdopodobieństwo zatrucia pokarmowego w punktach zbiorowego żywienia, jak restauracje i bary, a jakoś nikt tam nie chodzi z własnymi talerzami, kubkami, szklankami i szućcami :-). Nie namawiam do zakupów w SH, ani do chodzenia do restauracji ;-)
A mierząc w sklepie super sukienkę masz pewność, że wcześniej nie mierzyła jej kobieta z grzybicą? No właśnie ;-)
Nie ma chyba znaczenia w całej sprawie czy sukienka jest super czy całkiem badziewna!
Jeżeli komuś odpowiada to OK. Ale dla mnie jest różnica czy tylko przymierzył coś przymierzalni czy nosić coś co nosił ktoś dłużej niż trwa czas przymierzania. Im dłużej coś jest noszone tym więcej potu tam wsiąka, złuszczonego naskórka (może niekoniecznie zawsze domytego ciała). Noszenie po kimś to trochę tak jak dokończenie czyjegoś niedokończonego obiadu w restauracji.
Marta
Piszesz tak, jakby osoby kupujące w SH nie miały w domach pralek albo nie wiedziały, że istnieją pralnie. Nawet kiedy wymieniam się ubraniami z własną siostrą, daję albo biorę rzeczy uprane. Jaki to problem, żeby bawełnianą sukienkę wrzucić do pralki, a wełniany płaszcz zanieść do pralni?
A jeśli już rozważamy kto i jakie ślady mógł na odzieży zostawić: przecież nowe ciuchy nie rosną na drzewach. Ktoś je szył, pakował, rozpakowywał, wykładał na półki, wieszał na wieszakach. Zaczynając od szwaczki z Bangladeszu, która pracowała w warunkach urągających higienie. Więc ja bym akurat tak nie podkreślała higienicznej wyższości ubrań „nie noszonych”…
Tak dla metody małych kroków.
Nie przyszło mi nigdy do głowy malować usta szminką sklepową. Da się to zrobić higienicznie?
Taka metoda mogla mi wyjsc kiedys z depresji. Ja nqzywalam ją metodą zaplanowanych sukcesow kazdego dnia, przy czym zaplanowqny sukces to bylo np… umycie naczyn. Jedna mala rzecz po ktorej mialam prawo byc z siebie dumna! Oczywiscie wychodzenir z depresji to dlugi i często medyczny proces wiec nie chce splycac, ale zawsze jak mam jakies blokady w zyciu to przypominam sobie tę metodę. I na prokrastynacje faktycxnie pomaga, bo po tych 10 min nie ma się ochoty często przerwać zadania!
Dzięki za rady co do stylu, mam ciagle za duzo rzeczy z sentymentu. Sprobje tej metody z jedną rzeczą dziennie (moje mają najczęściej po 10, 15 lat;)
Margaret, kosmetyczka poleciła mi wytrzeć w chusteczkę końcówkę szminki. Oczywiście w 100% higienicznie to nie jest, ale jakoś trzeba sobie radzić
Mario, bardzo ciekawe podejście do problemu. Brzmi racjonalnie, wręcz jak przepis na sukces! Wydaje mi się, ze u mnie niestety taki mechanizm nie działa, lub nie działał do tej pory – male zmiany były zbyt małe, żebym mogła odczuć na tyle zauważalną poprawę, by się ich trzymać :/. Za to wcale nie przerażała mnie np wizja posprzątania całego mieszkania, albo przejścia na ścisła dietę, bo wiedziałam że mimo sporego wysiłku, imponujące efekty nie są odłożone w daleką przyszłość i to mnie bardzo mobilizuje. ALE ALE! „Wymowny obrazek z Wikipedii” pokazuje, że kaizen, to dobry system, może więc spróbuję. Dziękuję za kolejny ciekawy pomysł!
Pozdrawiam ciepło!
PS. Jesteś chyba bardzo poukładaną osobą, mylę się?
Na pewno nie na tyle poukładaną, na ile bym chciała! Dziękuję :)
Zdecydowanie się nie zgodzę co do pomadki.
Dziewczyny, ani się ważcie nakładać pomadki na usta w drogeriach i perfumeriach! One praktycznie nigdy nie są odkażane, nabawicie się tylko jakiejś choroby. Możecie ewentualnie zobaczyć kolor na dłoni, ale tutaj też istnieje ryzyko przeniesienia np. grzybicy.
Zgadzam się w 100%! Ta rada mnie trochę przeraziła
Nie słyszałam nigdy o tej filozofii, ale jest mi bardzo bliska, raczej przez ostatnią moją pracę nad sobą, niż z natury :) jestem jedną z tych osób (a może raczej byłam? bo teraz nie działam w ten sposób, chociaż mam takie „porywy”), która chciałaby wszystko NA JUŻ. powoli sama doszłam do przekonania, że lepiej jest wykonać 1/10 zadania, niż czekać na idealny moment do wykonania całego od razu, który to moment jakoś nie następuje ;) widzę to niestety wśród niektórych bliskich, np. bałagan w jakimś pomieszczeniu/szafie – „nie mam teraz czasu, muszę sobie zaplanować cały dzień, żeby to posprzątać” – mijają kolejne miesiące, dzień nie nadchodzi, bałagan rośnie i coraz trudniej będzie sobie z nim poradzić. podobnie diety, od jednego ciężkiego treningu nie zgubi się kilogramów gromadzonych przez kilka lat. ostatnimi czasy chciałam popracować trochę nad swoją dietą, zaprzestać jedzenia słodyczy, które mi ewidentnie nie służą (źle metabolizuję cukier, pogarsza mi się cera). próbowałam długo i długo nie szło. w końcu postanowiłam, że nie zjem niczego słodkiego, czego sama sobie nie upiekę/przygotuję :D mając tę „furtkę” w głowie znacznie łatwiej mi odmówić sobie batonika, skoro wiem, że po powrocie mogę sobie upiec ciasto. wracam do domu, zazwyczaj na ciasto już nie mam ochoty ;)