Ten tytuł nie jest żadną prowokacją. Jest raczej wynikiem przekonania, że jeżeli ja zauważam u siebie pewne zachowania, to istnieje spora szansa, że takie zachowania są też właściwe Tobie. Bo rozmawiam ze znajomymi kobietami – z rodziną, przyjaciółkami, koleżankami, a nawet dopiero co poznanymi osobami, które mam wielką ochotę przepytać. I one też przyznają mi się, że są leniwe.
Jeśli chodzi o ubieranie się, o styl, o dbanie o siebie, o makijaż – jestem leniwa w około 50 procentach. Gdy mam wenę to dopieszczam siebie i swój wygląd. Gdy mam dołek, wychodzi ze mnie mój śmierdzący leń. Dzisiaj nie będę pisać o wenie, bo o tym piszę najczęściej. Dzisiaj będę pisać o leniu i o tym, jak można go wykorzystać do wyśrubowania naszego stylu. Co ciekawe, u mnie raczej nie ma niczego pośrodku. Choć nie lubię skrajności, to jeśli chodzi o styl, albo idę na całość, albo się totalnie wycofuję.
Co to znaczy być leniwym?
To znaczy obudzić się rano, podejść do szafy i wybrać z niej takie ubranie, które:
- jest na wyciągnięcie ręki (nie chce mi się przewalać tej góry koszulek, wezmę bluzkę, która leży na samej górze sterty)
- jest wygodne (gryzący sweter jest ładny, ale założę go jutro, dzisiaj wezmę tę bawełnianą koszulkę z długimi rękawami)
- jest wyprasowane (no cóż, wszystko pogniecione, ale to jest czarne, prawie nic nie widać, zresztą się na mnie rozprostuje)
- jest luźne (brzuch mi wystaje, nie mam ochoty się stroić, założę ten mój ołwersajzik co zawsze)
- było założone wczoraj (jeszcze świeże, nikt nie zauważy, zresztą mam to gdzieś, rebel)
Być leniwym to zgodzić się na wybór ubrania według kryteriów wymienionych wyżej. Wybór jak widzisz jest przeciętny i trochę przypadkowy, a przecież wyglądem mogłabyś coś świadomie komunikować światu i jednocześnie poprawiać swoje samopoczucie. No ale wygodniej, szybciej i łatwiej wybiera się przeciętność, powtarzalność i komfort.
Ja też tam byłam, jeszcze czasami jestem, bo trochę okłamałam, że u mnie to 50 procent przypadków. Tak rzeczywiście było kiedyś, ale teraz na szczęście rzadko już mam takiego lenia, bo zaczęłam odczuwać lekkie motyle w brzuchu w związku z tym, że muszę wymyślić, co ubiorę następnego dnia. Ale do rzeczy. Nie mam zamiaru Ci dzisiaj pisać, jak się wyleczyć z tego lenia, bo zrobiłam to już tutaj. Mam zamiar Ci dzisiaj uświadomić, że możesz go wykorzystać i zamiast zmieniać metodę wyboru ubrań, zmienić… ubrania.
Zostań takim leniem jak do tej pory. Idź na łatwiznę, ale pozbądź się tego, co do tej pory najczęściej wybierałaś. To chyba jest pierwszy wpis w którym będę postulować o wyrzucanie czegokolwiek z szafy. Zostałam radykałem :) Wyrzuć te ubrania, które najczęściej nosisz i zmuś się do ogrywania tego, co zostało!
Pozbądź się tych swoich ulubionych szmatek.
Tak, szmatek. Tych wytartych, milutkich, znoszonych rozciągniętych przy szyi bawełenek. Tych wiskozowych bluzeczek, które po każdym praniu wyglądają inaczej. Tych basiców wygniecionych, tych tuniczek poszarzałych, bo już nie czarnych, tych „do ludzi nie bardzo, ale po domu luks” łaszków kochanieńkich, dresików szarych i bluzeczek z plamką w miejscu w którym w zasadzie nikt nie zauważy i z dziurką, która jest tyci tyci. Ale jednocześnie…
Zauważ, że te szmatki o czymś świadczą – o Twoim przywiązaniu do komfortu. Nie pozbywaj się go, jeśli nie chcesz, lecz zdefiniuj go na nowo. Zmień stare bawełenki na nowe, ale uwaga: zamiast je szmacić, rozwieś od razu na wieszakach. Znajdź takie, które są lepszej jakości i zamiast dziesięciu szmat za 19,90, na modelce już wyglądających jak psu z gardła wyjęte, kup jedną, dwie porządne bluzki. I niech będą drogie, to się nauczysz nie rozwieszać po krzesłach, nie wrzucać bez składania do szafy, a może nawet zechce Ci się zrobić pranie ręczne!
Wyrzuć „ambitne” ciuchy.
No wiesz, te wszystkie drapiące swetry, w których wyglądałabyś super, gdybyś się do nich zmusiła. Te wszystkie koszule sztywne jak pal Azji, te spodnie sztuczne tak, że noga swędzi cały czas, te żakieciki w których czujesz się pańciowato. Po co się oszukiwać? Po co zagracać szafę? Może czas sobie po prostu powiedzieć, że to ubranie nie jest dla mnie (o takich ubraniach pisałam tutaj, aczkolwiek pozycję nr 1 już oswoiłam) i go po prostu więcej nie kupować???
Ustal swój uniform
Uniform jest sylwetką, którą najczęściej powtarzasz. Nie chodzi o konkretną bluzkę i spodnie czy sukienkę, ale raczej o pewien utrwalony w Twojej głowie typ bluzki i spodni lub sukienki, które są niejako wzorcem tego ubrania. Miej swój uniform w różnych wersjach kolorystycznych, różnych materiałach, a nie będzie problemu z wyborem ubrań rano. Niech Twoja powtarzalność wynika z Twojej inicjatywy, a nie z tego, że nie masz pomysłu w co się ubrać i wybierasz ciągle to samo. Tutaj i tutaj pisałam o uniformach.
Weź się za siebie
Ustal do czego już nigdy nie wrócisz, ustal jaki rodzaj wyglądu, jakie minimum wyglądu jest Twoje i po prostu odrzuć wszystko, co jest poniżej tego poziomu. Pozbądź się szmat, starych kosmetyków i kombinuj z tym, co zostało. Wymagaj od siebie więcej. Dalej bądź leniem, ale takim, który wkroczył na nowy poziom. Pomoże Ci tutaj wpis o standardzie.
Nawyk, nawyk i jeszcze raz nawyk
Wiem, że Ci się nie chce, ale oszukaj swój mózg i zrób dla mnie jedno. Miej akcesoria i biżuterię w widocznym i dostępnym miejscu. Zawsze przed wyjściem z domu skieruj swoją uwagę na to miejsce i spróbuj coś dobrać. Załóż sobie, że musisz dodać do swojego stroju jakieś akcesoria, inaczej nie wychodzisz. Poczyń jakiś mały kroczek, małe staranie i zauważ, jak zmienia się od razu Twój prosty strój, kiedy dodajesz do niego małe bling. Nawet jeśli nienawidzisz biżuterii, przełam się i zrób to dla swojego dobra. Bo tak naprawdę nie chodzi o biżuterię, a o wypracowanie sobie dobrego nawyku – tym nawykiem będzie świadome wpływanie na swój wygląd. Jeśli nie biżuteria, to przynajmniej umalowanie ust. Jeśli nie usta, to przynajmniej umalowane paznokcie. I tak dalej. Musi być coś, co może się stać Twoim nowym nawykiem, a jednocześnie wpłynie pozytywnie na Twoje „ogarnięcie”.
Uporządkuj szafę
Wiem, trochę paradoks: każę Ci być dalej leniwą, a jednocześnie zmuszam Cię do roboty. Ale niestety na lenistwo też trzeba sobie zapracować. Żeby podchodzić do szafy i mieć ten komfort, że cokolwiek z niej nie wyciągniesz, będzie wyglądać porządnie, musisz niestety mieć ład. Wszystko poukładane, wyprasowane, czyste, porządne. Ale zauważ, że jak wyrzucisz szmaty, a także te wszystkie „chciałabym, ale to drapie, to jest za strojne, to jest za sztywne, to jest za niewygodne” to zostanie Twoja prawdziwa esencja z której jesteś w stanie stworzyć coś zgodnego z sobą i jednocześnie wyglądającego super.
Czy określiłabyś siebie jako leniwą osobę w kontekście wybierania ubrań? Czy udało Ci się wytworzyć jakieś nawyki, które ulepszyły Twój styl? Co jest największym problemem organizacyjnym związanym z Twoim stylem?
Dzisiaj to mnie tak dokładnie opisałaś, że nie mogę się nie odezwać ;) Nie tylko stan startowy, ale całą moją metodę na styl, z tym, żeby nie dotykać i nie stać nawet koło bawełenek i ciuchów, które co pranie wyglądają inaczej na czele. W szafie mam z 50% wełny i wszystko na wieszakach, bo nienawidzę prasować. Ogółem wszystko odwieszam na wieszak od razu po zdjęciu, jak robot i jest to czysty nawyk, bo wcześniej szło na krzesło ;) Jak mi kiedyś koleżanka pożyczyła książkę o zen sprzątaniu dla ,,minimalistów” i dotarłam do momentu, gdzie autor pisze o układaniu koszulek w szafie z głaskaniem i wylewnym dziękowaniem za spędzony razem czas, to szczęka opadła mi lepiej niż u dentysty. Ale nawet tak ciężki przypadek jak ja do czegoś się jednak przekonał – przyjaźnię się z golarką do ubrań (tak mocno, że wymieniam co kwartał) i polecam każdemu leniowi, który już kupił porządne ubrania ;) Wełna, która zawsze wygląda jak nowa <3
Moim najlepszym nawykiem jeśli chodzi o styl stało się pamiętanie o biżuterii. Rano jeszcze pół śpiąca idę ją założyć. Doszło do tego, że bez niej czuje się bez niej goła. A z reguły jest to najprostszy łańcuszek, pierścionek bez oczka i kolczyki kuleczki, ale ta odrobina złota dodaje tego czegoś stylizacji.
Wspaniale, wierzę, że właśnie jak się poczyni taki mały kroczek i stanie się on naszą codziennością, to można poszukać jeszcze innych ulepszeń również w innych sferach życia. Bardzo lubię te metody małych kroków i ciągłego doskonalenia.
Strasznie mnie razi używane tu wciąż „ubrać coś”, ” co ubrać” itp. Ubiera SIĘ W coś albo kogoś, np.zastanawialabym się, W CO SIĘ jutro ubrać a nie co jutro ubrać, chyba że miałabym do wyboru ubrać np.krzesło(np.W pokrowiec) albo choinkę W bombki i łańcuchy. Co Ty miałaś z j.polskiego???? dopuszczający/mierzy?? Bo to przecież wiedza ogólnodostępna…
Może i gramatyki to Ty się nauczysz,ale zasad dobrego wychowania i dawania informacji zwrotnej to raczej nie uda Ci się opanować.
A mnie strasznie razi jak ktoś nie ma nić do powiedzenia w temacie, ale strasznie go kusi żeby zabłysnąć, skrytykować, by poczuć się ważnym bo wiem lepiej itp. Ps. nie ma takiej oceny jak mierzy ;)
tak tak wiem napisałam nić zamiast nic, kolejny powód do krytyki ;)
Początek ładnie Pani napisała Pani Alu, chociaż dla mnie post Marii jest spójny i tego błędu nie odnalazłam. Niemniej jednak druga część i odwołanie do oceny z języka polskiego Autorki Bloga czyni z Pani osobę małą, bardzo malutką intelektualnie. Odpowiem Pani w podobnym tonie, ponieważ bardzo takiego niekulturalnego zachowania nie lubię. Otóż, Pani Alu, co to jest wiedza „ogólnodostępna”? Czy na pewno użyła Pani powszechnie występującego związku frazeologicznego, czy to nowomowa z Pani strony? Wiedza, droga Pani, jak Pani widzi już spieszę z wyjaśnieniem, może być „ogólna” lub też „dostępna”. Proszę uprzejmie, zanim zwróci Pani uwagę komukolwiek, zajrzeć do słownika (polecam związków frazeologicznych na początek), a później jeszcze do podręcznika netykiety, bo „????”, aż razi po oczach. Z życzeniami dobrego dnia i wiarą w Pani umiejętność zdobywania wiedzy oraz kultury i ogłady wierna czytelnika bloga ubierajsieklasycznie.
Uwielbiam takie komentarze :) Pominąć całą merytoryczną wiedzę i sens wpisu, skupianiem się na mało istotnych pierdołach.
Tacy właśnie nauczyciele zabijają kreatywność ucznia. Tacy rodzice podcinają swoim dzieciom skrzydła.
Poprawione. Proszę Cię o wypowiedzi bez docinek. Mam nadzieję, że jutro będzie lepszy dzień :)
Mario, niepotrzebnie to poprawiałaś. To jest regionalizm z południa Polski, tak jak wychodzenie na pole. Ubrać buty, ubrać sweter – mówi się w Małopolsce i na Podkarpaciu. Może jakaś część Twojej rodziny stamtąd pochodzi, albo ze Lwowa… Nie warto być ogólnopolsko poprawnym, zatracając ślady swoich korzeni lub część tożsamości, bo komuś coś nie pasuje. Wszyscy znamy formy „włożyć buty, założyć sweter” które były ludziom wtłaczane w szkole za komuny, w imię „jedności narodu”. Nie każdy zna jednak „ubierz płaszcz”. Zna, używa świadomie i jest przez to wyjątkowa :)
Wiedza jak należy się zachować nie jest dla wybranych, dzisiaj jest ogólnodostępna. Zwrócić uwagę zawsze można ale zrobić to w miły sposób bez ataku osoby to sztuka. Nie mówiąc o tym, że zwracając uwagę na błędy sama je Pani popełniła. Styl, interpunkcja, ??????????, mierzy?
Życzę Pani miłego dnia i słońca, bo często dobra pogoda sprawia, że nie potrzebujemy zjeść snikersa.
Do tego również nieśmiertelne: „Chodzę w czapce, spodniach itd.”. Zawsze odpowiadam wtedy ze ja chodzę w butach, ale widocznie innym wygodniej „chodzi się w czapce :). Maria tak dużo i pięknie pisze o stylu, zmianach, może więc dobrym pomysłem byłoby również „wygładzenie języka”, dbaniem o żywe słowo. A gdyby tak wyrzucić: okres czasu, chodzę w sukience itp. i mówić: w tym czasie, noszę lub zakładam sukienkę. Niedużo kosztuje, a będziemy postrzegane znacznie lepiej. Serdecznie wszystkich pozdrawiam!
Ojej, dopiero teraz się zorientowałam… Nie chciałam nikogo urazić, napisałam ogólnie, ze warto pomyśleć też o języku. Tak bardzo cenię Marię, sposób, w jaki nam pomaga, ze nawet do głowy mi nie przyszło, ze Ala ma na myśli samą Marię. W dodatku, o zgrozo, nie doczytałam jej komentarza, tylko zareagowałam jak pies Pawłowa i głupio się z tym czuję, mea culpa!
Alu, chociaż masz trochę racji w sprawie dbałości o język, pamiętaj, ze takie blogi jak naszej Marii służą wymianie poglądów, myśli, doświadczeń i inspiracji. I Twoja uwaga na temat oceny z języka polskiego jest, delikatnie mówiąc, nie na miejscu. A może jesteś nauczycielką? W takim razie pozdrawiam Cię jako starsza koleżanka polonistka.
Moze co jutro ubrać /na siebie pani polonistko?
Chyba bez sensu się wtrącam z komentarzami językowymi, ale skoro czytam każdy wpis, to widzę tez błędy. Piszemy pośrodku – nie po środku. Oraz powszechny błąd – ubierać bluzkę albo sukienkę.
Sam tytuł bloga wiele mówi: „Ubieraj SIĘ klasycznie”.
Ubierać możemy się. W bluzkę lub sukienkę.
Ewentualnie możemy zakładać te rzeczy.
Dziękuję bardzo, poprawione :)
Bluzkę, sukienkę czy buty WKŁADAMY. ZAKŁADAMY np. krawat. Patrz: „Mały słownik wyrazów kłopotliwych” Mirosława Bańko. Oczywiście ubieramy SIĘ.
Tylko po co ta cała dyskusja?
Czytałaś Kondo? Bo ja tak i widzę w jej rozumowaniu wiele fajnych rzeczy. Takie głaskanie i docenianie rzeczy jest często wyśmiewane przez ludzi, ale ja uważam, że może być lekiem na nadmiar i otaczanie się tym, co naprawdę jest wartościowe :)
Czytałam, aż się sobie dziwię. Ale jakoś tak jestem z tą książką trochę na bakier. Niektóre rzeczy naturalnie doceniam, inne może nawet chciałabym bardziej, ale to mówienie jakoś mnie zraża, prowokuje do zastanawiania się czym właściwie jest podejście do rzeczy. I pewnie w tym podejściu jest przyczyna mojej niechęci do tej książki, bo np. czytając o przekazywaniu ubraniom energii (już mniejsza z magicznymi kwestiami) myślę tylko w ten sposób, że ubrania nie są mną ani przedłużeniem mnie, tylko rzeczą. Lubianą, mówiącą coś o mnie, ale nie pochłaniającą ode mnie energii czy czułości. W przeciwnym razie bodaj bym jej później nie wyrzuciła, bo i jak wyrzucić coś, do czego podchodzi się jak do zwierzątka czy czegoś żywego. Z tym mi ogólna treść zgrzyta – z jednej chłód i dyscyplina, z drugiej przypływy przyjacielskiego podejścia. No, chyba, że to zasługa tłumacza lub mojego nieogarnięcia w sprawach wiedzy o kulturze.
Oceniam sie jako osobe bardzo leniwa w kontekscie wybierania ubran.Zrobilam dosc duze postepy jakis czas temu,zaczelam kupowac ubrania lepszej jakosci.Buty skorzane,ubrania bardziej eleganckie,do tego od Sylwestra chodze w samych spodnicach i sukienkach.Troche to koliduje z moim hobby jazda na rowerze ,dlatego staram sie zaopatrzac w sukiebki. W ktorych jestem w stanie pojechac do pracy na rowerze.Jestem leniem jesli chodzi o wybieranie ubran gdyz nie chce mi sie wymyslac rano czy dzien wczesniej w co sie ubrac,tylko wyciagam pierwsza lepsza sukienke do pracy i zakladam.Czesto tez mam problem z dbaniem o siebie w kwesti ulozenia wlosow czy zrobienia makijazu ,co psuje caly efekt chocbym nie wiem jak ladnie sie ubrala.Nawyki,ktore ulepszyly moj styl to zakladanie udajacej zloto bizuteri,ktora ozywia ubrania ,ktore mam w duzej mierze w czarnych kolorach,postawilam tez na jakos a nie ilosc.Oprocz tego chodze w sukienkach co sprawia ze wygladam eleganciej i bardziej kobieco.Najwiekszym problemem organizacyjnym mojego stylu jest to,ze czesto zakladam na siebie byle co.Brak mi motywacji aby bardziej o siebie zadbac chociaz czasami mam taka potrzebe.
Podaj namiary na tę książkę, cały czas próbuję znaleźć złoty sposób na sprzątanie
Super wpis Mario :-)
Ja podobnie jak Ty popadam ze skrajności w skrajność. Latem jestem bardziej na tip top a zimą…wiadomo. Wystarczy przeziębienie, deszcz, uczucie zimna albo pustki egzystencjalnej i odechciewa mi się strojenia. Teraz jest o tyle lepiej że większość moich (nawet tych luzackich) ubrań ma odpowiedniejsze dla mnie kolory i fasony. A przynajmniej jedno lub drugie ;-). Bez makijażu mogę wyjść, tragedii nie ma, mimo to odczuwam pewien dyskomfort (szczególnie jeśli spotkam kogoś przed kim chciałabym dobrze wypaść). Jestem prawdopodobnie zgaszonym latem i lubię mieć lekki podkład (krem CC) wyrównujący koloryt i przyciemnione moje niewidoczne rzęsy i brwi. Ten podkład + tusze do rzęsy i brwi to jest taki środek. Jak wytuszuję rzęsy mocno i dodam szminkę/błyszczyk to już jest wooow.
A na koniec chcę zauważyć że taki gorszy dzień, bez makijażu, w wyciągniętych ciuchach i przyklapniętych włosach czasem dobrze robi. Pozwala zachować dystans. Taka refleksja wielkopostna mnie naszła ;-).
P.S. A komplement usłyszany w taki gorszy dzień…bezcenne :-)
Tak jak ja „mierzy” zamiast „mierny” – telefon czasami „wie lepiej”, błąd z przypadku nie z niedouczenia, nie przejmuj się tym
Masz rację, że dobrze robi. Ja dzisiaj przetrzymałam drugi dzień włosy bez mycia, co mi się praktycznie nie zdarza, ale zrobiłam koka i wyszłam do ludzi. Ważne tylko to, by się chciało chcieć, ale wyjątki można oczywiście robić.
Czytam to czytam i już się wstydzę za swojego lenia dzisiejszego ranka ;) U mnie to niestety największym problemem jest to że nowe rzeczy które kupuję często okazują się niewygodne i mimo że są fajne to wiszą w szafie nienoszone.
Powiem Ci Bubo, że ja też miałam podobny problem, choć udało mi się już dawno nie kupić takiej rzeczy – wyglądającej pięknie, ale w praktyce nigdy nie gotowej do nałożenia na siebie. Niezbędne jest tu bycie ze sobą szczerym i pewne hamowanie swoich zapędów na zakupach. To nie jest wcale łatwe do osiągnięcia, ale mi pomogło patrzenie przez taki pryzmat: czy rzeczywiście nie mogę wydać w bardziej satysfakcjonujący sposób tych stu, dwustu, trzystu złotych? I myślenie o tym, co mogłabym za te pieniądze zrobić, kupić, kogo uszczęśliwić, co lepszego sobie sprawić…
Hej, też miałam z tym problem i czasami mam. Potrafię znaleźć ubraniowe perełki, które cudnie wyglądają, są ze świetnego materiału lub mają genialny fason, czyli takie, które wiele kobiet mogłoby mieć w szafie. Są wspaniałe i przyjemnie byłoby je mieć i świetnie w nich wyglądać, ale wiem, nie są dla mnie. Bo nie mój styl, nie mój rozmiar, a wygoda/lenistwo jest na pierwszym miejscu. Już to zrozumiałam.
A w chwilach zwątpienia zawsze stopuje mnie zadane sobie pytanie „czy jutro bym to założyła i wyszła z domu?”, tak od razu, po prostu. Jeśli myślę, że kupię tę śliczną spódnicę, a później dokupię bluzkę, to z lekkim żalem zostawiam spódnicę w sklepie. Natomiast jeśli zainteresuje mnie coś, co pasuje do mnie i mojej garderoby to biorę od razu. I czuję satysfakcję:). Bo nie zapycham szafy pięknymi, ale niepraktycznymi ubraniami. Bo nie wydałam niepotrzebnie pieniędzy. Bo jest mi po prostu lżej. I dlatego, że wygrałam z pokusą, czyli przelotną przyjemnością kupowania.
I tak robię ze wszystkim (ubrania, biżuteria, buty, torebki, a nawet drobiazgi do domu). Dana rzecz ma być od razu gotowa do użycia i współgrać z zawartością szafy.
Pozdrawiam
Ja tak bardzo często mam z butami… Najgorsze jest to, że w sklepie wydają się bardzo wygodne, a wyjściu na dwór okazuje się, że są beznadziejne. Miałam tak kilka razy z butami ze skóry, które nie były wcale tanie i wyglądały porządnie. Butów już noszonych nie oddam do sklepu, reklamacja też nie wchodzi w grę, bo nie mają wad, ewentualnie mogę je sprzedać, ale to nie takie proste, no i nie odzyskam całej wydanej kwoty. Kończy się tak, że noszę jakąś tandetę, bo boję się wydać większą kwotę na buty. A te sztuczne o dziwo często są nawet wygodniejsze, choć wyglądają znacznie gorzej.
Znam ten problem… u mnie paradoksalnie sprawdziło się kupowanie butów przez internet. Mam wtedy tyle czasu, ile chcę, na trzymanie ich na nogach czy chodzenie po mieszkaniu. Oczywiście z reguły okazują się być niewygodne i 90% butów odsyłam (pewnie odsyłałabym więcej, gdyby nie fakt, że w czymś trzeba chodzić, więc coś, co w miarę spełnia wymagania, to zostaje). Teraz zaczynam dochodzić do wniosku, że przydałyby mi się jakieś buty na obcasie na eleganckie okazje, ale jak pomyślę, ile stracę czasu na zakupy, to myślę, że chyba większość eleganckich okazji obskoczę w mokasynach :P
Też mam ten problem! Powoli wpadam w obuwiową depresję i już nawet boję się cokolwiek kupować :(
U mnie zmorą jest to, że nie lubię prasować. Staram się kupować ubrania, których nie trzeba prasować… Wstyd mi… Ale może jak się do tego publicznie przyznam, to w końcu coś się zmieni. Świetny wpis Mario, uśmiałam się. Nie wiedziałam, że masz takie poczucie humoru :)
Dziękuję, a co Cię rozśmieszyło? Czy ten wpis jakoś różni się od pozostałych? Wybacz, że tak dopytuję, ale nie zmieniłam podejścia do pisania, więc jestem ciekawa :)
Ja lubię prasować, ale nie lubię tego całego wyciągania deski do prasowania, podłączania żelazka (mam wszędzie na gniazdkach zabezpieczenia przed małymi paluchami :) )
Zmienił się (styl pisania) bardzo (jakby pisała zupełnie inna osoba), ale niestety nie umiem opisać w jaki sposób :-)
Ostatnio zdiagnozowałam u siebie rutynę, chociaż chyba gorsza była szafa prawie pusta (bo mam mało ubrań) ale pełna szmatek (bo to co zostało, szybciej się zużywa). Żeby nie wyglądać dłużej jak obwieś wywaliłam najbardziej znoszone rzeczy, a mój facet widząc te pustki, wysłał mnie na zakupy (z własnej woli bym się nie wybrała, bo nienawidzę kupować ubrań). Koniec końców wyszło na dobre – uzupełniłam szafę o proste, schludne rzeczy, wszystko do siebie pasuje, więc cokolwiek założę i tak wygląda dobrze. To jest dobra metoda dla lenia :-) I zdecydowałam się wreszcie na tę rozkloszowaną spódnicę, to teraz taka moja perełka w szafie na większe wyjścia i na codzień :-)
O, masz rozkloszowaną spódnicę? A jaką kupiłaś? Widzę, że się zbroisz na wiosnę :)
Kupiłam taką: http://www.mohito.com/pl/pl/rs493-mlc/flared-floral-skirt?gclid=COG3j4icktMCFUK7Gwod55sL8A – granatową w kwiaty. Noszę z granatową albo białą bluzką, bo ładnej fuksjowej jeszcze nie znalazłam. I do granatowych balerin, albo fuksjowych czółenek w szpic, na słupku. Jakoś bardziej ogarnięta się czuję.
Oj, na wiosnę to się uzbroiłam mocno, kupiłam granatowe cygaretki, granatowy i beżowy sweterek na guziki, 2 ładne topy (granat i biel), 3 basicowe koszulki z rękawem 3/4 (jasny granat, biel, beż) no i tę spódnicę. W planach jeszcze beżowy trencz, cygaretki no i coś kolorowego, żeby te zestawy nieco ożywić. Bo fajnie, jak wszystko do siebie pasuje, ale jakiś akcent też by się przydał ;-)
Mój problem jest taki, że nienawidzę zakupów i zwracam uwagę na składy, przez co misja jest utrudniona. Zwłaszcza, że mam też kilka ulubionych fasonów ubrań, nie nosze oversize’u a teraz ciuchy szyją tylko z dwóch prostokątów :/ No i cena też nie jest bez znaczenia. Ale na szczęście nic mnie nie pili, mam czas, jak trafię to coś kupię ;-)
Brzmi cudnie! Chcialabym Cie zobaczyc live, bo oczyma wyobrazni widze juz wszystko. I wiesz co widze jako ten kolorowy akcent, o ktorym wspominasz? Fuksjowa torebke :-) Miodzio!
Dziękuję :) Chociaż moim zdaniem wyglądam raczej dość zachowawczo i nudnie. Jedynie ta spódnica robi mi w szafie szał ;) O fuksjowej torebce myślę intensywnie od kilku lat, teraz się zastanawiam, jak by to było mieć dwie torebki – myślę, że powoli się z taką opcją oswajam i może kupię, jak znajdę ładny fason. Fuksjową albo oranżową, jak mandarynka.
Najbardziej się cieszę, że coraz mniej w mojej szafie czerni, a w głowie coraz więcej miejsca na inne kolory.
Powtórzę za „fanką zielonej herbaty” : brzmi cudnie! Bardzo lubię takie fasony i kolory, które opisałaś. I wcale nie wydaje mi się to nudne.
Jej, dzięki. Nie spodziewałam się takiej reakcji :-)
Lenia nie miewam, ale zdażają mi się dość często i będą coraz częstsze takie dni kiedy wpadam do domu kilka dni z rzędu na noc na 5 godzin i wtedy nie chcę nawet tych 15 minut poświęcać na ciuchy bo w takiej skali czasu 15 minut snu ma znaczenie. Wtedy najbardziej pomagają mi 3 rzeczy: porządek w szafie, świadomość tego co tam jest i ciuchy których nie trzeba prasować. Wtedy po prostu z tygodniowym wyprzedzeniem planuje to co mam nosić że wszystkimi dodatkami i szczegółami uwzględniając, że nic nie będę prasować i że ma być wygodne bo co innego założyć ciuchy na 10 godzin a co innego na 18. Zazwyczaj są to rurki, koszulka i marynarka ewentualnie sweter, mam tez kilka nie wymagających prasowania obcisłych sukienek. Nie zasiadam jakoś szczególnie do tego planowania, mam w głowie gotowe wszystkie zestawy które nosze i tylko w tramwaju podejmuje decyzje, które w tym tygodniu i potem wpisuje to w kalendarz. Rano tylko to wszystko zakładam a zawsze wiem gdzie leży. Jedyna czynność, której nie umiem zminimalizować to pastowanie/ czyszczenie butów, nie wyobrażam sobie nie robić tego codziennie i nie wiem jak można to usprawnić.
Ja często na szybko wycieram buty mokrymi chusteczkami dla niemowląt – muszą być tylko takie, które nie zostawiają pudrowej warstwy. Pastowanie wtedy raz na kilka dni wystarczy. Taki leń ze mnie ;-)
Można wetrzeć w buty olej kokosowy. Ładnie wyglądają, a ta czynność zajmuję chwilę, nie tak jak pastowanie… Masz wszystko bardzo pięknie przemyślane.
Zwróciłam uwagę na pastowanie butów. Sama bardzo lubię to robić, ale też nie zawsze mam czas. Kupuję pasty Saphir i raz w tygodniu poświęcam butom około 20 minut. Zwłaszcza na czarnych butach można uzyskać piękny, lustrzany błysk. W pozostałe dni wystarcza mi przetarcie skóry kawałkiem cienkich rajstop (są do tego idealne).
Ten tekst jest o mnie :D been there – done that :)
„Wyrzuć „ambitne” ciuchy. Po co się oszukiwać? ” O tak. Kiedyś kupowałam jakieś marynarki czy eleganckie koszule łudząc się, że wizja fajnego wyglądu zmobilizuje mnie do ubierania ich na codzień. To nigdy nie nastąpiło bo każda próba kończyła się tak samo – ubrana stawałam przed lustrem i dochodziłam do wniosku, że jestem ubrana zbyt strojnie.
„Ustal swój uniform, Uporządkuj szafę” to był jakby naturalnie kolejny krok. Kiedy przestałam kupować rzeczy które chciałabym nosić a w konsekwencji nie noszę, zaczęłam zwracać większą uwagę na te które noszę. Zaczęłam kupować lepszej jakości koszulki / bluzy / swetry. One są bardziej trwałe, dłużej mi służą i wyglądają lepiej. Teraz jestem na etapie, że mam całkiem fajną bazę i urozmaicam jakimiś „perełkami”. Tyle że są to rzeczy wciąż „moje” ale bardziej ekstrawaganckie jak np. bluzka z lekkiego materiału o kroju bluzy (uwielbiam bluzy) na zamek we wzór niebieskiego węża. Do czarnej koszulki i jeansów wygląda ekstra a wciąż jest to coś wygodnego, sportowego i „mojego”.
To co opisujesz jest dla mnie wzorcowym przykładem wyprowadzania się na w pełni „swój” styl. Opisz proszę swoje perełki.
Moje perełki ubrania „bijące po oczach”. Lubię takie ale kiedyś nie potrafiłam ich nosić. Nie mając bazy ubierałam wszystko na raz i było mega kiczowato lub dziecinnie. Teraz zakładam jedną dwie rzeczy i reszta neutrali i jest ok. Zanin opiszę kilka moich perełek to zaznaczę że mój sposób ubierania (bo styl to chyba jednak za duże słowo) określiłabym jako sportowy casual. Noszę dużo męskich ubrań, kocham sportowe buty i nie wyjdę z domu bez czarnego casio z różową tarczą :)
Moje ukochane perełki to wspomniana w komentarzu wyżej lekka bluzka o kroju bluzy we wzór węża, różowe (całe łącznie z podeszwą) skórzane conversy oraz szary płaszcz ze skórzanymi wstawkami i z ozdobnymi zamkami. Poluję na conversy z batmanem oraz na jakieś fajne wzorzyste spodnie w których nie będę wyglądać jak szafa trzydrzwiowa :)
Jestem bardzo leniwa :-): „dopieszczam” strój tylko na większe wyjścia. Na co dzień ratują mnie uniformy: w zimie to czarne rurki, sweter z kaszmiru (mam 4 i noszę je w kółko) + czarne skórzane oficerki albo botki na obcasie. Do tego jakiś cięższy wisior albo kolczyki i czuję się ogarnięta. Jak mam dosyć spodni to wskakuję w sukienkę dzianinową. Latem: sukienka + birki. Do szczęścia brakuje mi tylko uniformu na okres przejściowy (wczesna jesień i wiosna) ;-). Wiem, że brzmi dość smutno, ale przy dwójce maluchów i pracy na cały etat nie mam już energii na ciuchową kreatywność. Staram się za to prasować ciuchy i mieć czyste/wypastowane buty :-)-
Nieee, to brzmi super. Zwłaszcza jak napisałaś o tych kolczykach/wisiorze. Bo mój patent jest w zasadzie taki sam jak gdzieś na szybko mam się wybrać. Na czarno i do tego kolce lub wisior.
Oj jestem leniem i to do potęgi entej. Bardzo lubię czuć się komfortowo, wygodnie. Lubię swoje sprawdzone fasony. W mojej szafie znajdziesz 6 typów ubrań. Lubię minimalny makijaż, a nawet jego brak. Ale mam kilka swoich złotych zasad, dzięki którym mój wizerunek trzyma się kupy np. nie wyjdę z domu z byle jakimi włosami, zawsze perfumy i jakaś biżuteria. Do tej pory moim problemem była zbyt duża ilość ubrań, w których nie chodziłam, ale to już się zmieniło ;)
A w jaki sposób to się zmieniło? Kiedy ostatnio kupiłaś coś, czego teraz żałujesz?
Ech, prawda. Chyba pora wyrzucić ostatnie sztuki, które zostały po ostatnim wyrzucaniu. A są takie wygodne. W sylwestra wywiozłam do kontenera PCK cały bagażnik ubrań. Od początku roku oddaję znajomym te, do których byłam bardziej przywiązana, a już na mnie nie pasują i trzymałam je tylko z sentymentu. Nie brakuje mi ich. Polecam tę metodę. Łatwiej mi się ubrać i mam coraz mniej wpadek ubraniowych. W szafie wisi coraz więcej ubrań dobrej jakości, w których dobrze wyglądam, wcale nie dlatego, że kupuję dużo w zamian, ale mam mniejszy wybór i więcej widzę.
A to kolejna kwestia warta wzmianki – że mając mniej, efektywniej korzystamy z zasobów :) Też zauważyłam to po sobie, kiedyś. A teraz kupuję to, co mi się podoba i po prostu wiem, że mogę nosić na co dzień, że mi się będzie chciało, że z przyjemnością to założę i też działa.
Mario – fantastyczny wpis! Mój ambitny ciuch to wszelkiego rodzaju szpilki i (niebotycznie) wysokie obcasy, które nijak maja się do mojego stylu bycia. Nigdy więcej!
Ja tak miałam z baletkami z kolei. W sklepie się zachwycałam, a w domu już wiedziałam, że nie będę chodziła. Mi i baletkom jakoś nie po drodze :)
Ja podjęłam starania, o których piszesz tutaj, po przeczytaniu wpisu o standardzie. Noszę bardzo mało biżuterii – skromne kolczyki (wkręcane, nigdy wiszące) i zegarek, dlatego jeśli wyjdę bez tych dodatków, czuję się naga. Nie nakładam bardzo starannego makijażu, ale nie ma bata, bym wyszła bez „ogarniętych” brwi i pomalowanych ust.
Nie wiem, czy można to zakwalifikować do kategorii lenia, ale ja najczęściej wybieram „milutkie, cieplutkie, obszerne”, ponieważ zwyczajnie boję się, że będzie mi zimno – jestem zmarzluchem. Paradoksalnie przepadam za zimą, bo wtedy mogę włożyć rajstopy z kaszmirem (które są cieplejsze od spodni), najelegantsze wełniane swetry wymarane w lumpeksie, nosić podkoszulki, puchowe kurtki i przy tym czuć się dobrze, porządnie ubrana (nie jakbym mieszkała w piżamie).
No widzisz, a ja nie lubię się ubierać warstwami, lubię mieć na sobie mało rzeczy, ogólnie nie przepadam za swetrami, nawet miłymi w dotyku. A wpis o standardzie uważam również i dla mnie za cenny, bo od tamtego czasu nie wymiękam i staram się śrubować :)
Bardzo fajny wpis Mario. Ja już od dłuższego czasu wyrzucam i wyrzucam i staram się uzupełniać porządnymi nowymi rzeczami. Ostatnio na wiosnę tak wysprzątałam garderobę, że teraz miło się do niej wchodzi a kiedyś bałam się, żeby ktoś z gości nie zechciał tam zajrzeć…yyy… – wstyd by mi trochę było. Została mi tylko jeszcze taka szuflada z różnymi koszulkami, z których noszę tylko kilka, ale cały czas mi się wydaje, że coś się jeszcze przyda. Daję sobie jeszcze trochę czasu, ale pewnie też je wywalę. Opracowałam swoje zestawy i wieczorem tylko zastanawiam się, co założę rano. Biżuteria pasuje mi klasyczna i delikatna, więc nie ma z czym szaleć. Zazwyczaj mam te same złote kolczyki w uszach (żeby było śmiesznej dostałam je na komunię, ale to taki klasyk, że noszę do dziś z kilkunastoletnią przerwą na eksperymety :-)) i ten sam złoty wisiorek na szyi. Czasami zmieniam na takie perełki z Tchibo. I to jest u mnie strzał w dziesiątkę zwłaszcza podczas pakowania – nie ma tematu doboru biżuterii :-)
A jak wracam do domu zamieniam się w prawdziwego lenia i zakładam dresiki, bo ma być super wygodnie. A najlepiej szlafrok :-) I nad tym domowym stylem muszę popracować, bo mężowi się nie za bardzo podoba ;-) Szukam porządnych dresów (takich, co się na pupie nie rozciągają) i jakiejś alternatywy dla szlafroka – może coś polecicie Dziewczyny? Aaa… i kapci fajnych szukam też ;-)
Szlafrok po domu – LOVE ;-)
Zastanawiam sie nad uszyciem kopertowej sukienki z polara (moj szlafrok po domu jest z polara). Bylaby tak samo ciepla i przyjemna, za to nie krepowala by ruchow, jak szlafrok. Co Ty na taki pomysl?
Może legginsiki? Mój mężczyzna uwielbia ;p I tak, ja też nie wyobrażam sobie chodzenia po domu w tym, co ubieram wychodząc 'do ludzi’. Zazwyczaj są to sztywne jeansy, a w domku chce czuć się wygodnie i komfortowo. Przy czym komfortowo, nie oznacza 'w starych rozciągniętych dresach’. Polecam zestaw: lgginsy i ładny sweterek na zimę, oraz, wygodną sukienkę (np z wiskozy) na lato :)
No i super pomysł! :-) Wiedziałam, że tu na pewno ktoś mi coś poleci. Ciekawe tylko, jak z wykonaniem.Dawno nic nie szyłam u krawcowej. Tylko przeróbki robiłam.
Ten mój poprzedni wpis to do „fanki zielonej herbaty” – jeszcze nie ogarniam tego komentowania :-)
A pomysł Anny z leginsami tez super. Mój mąż też najbardziej z moich domowych outfitów lubi właśnie leginsy ;-)
Dziewczyny, podziwiam. Ja bym nie mogła w szlafroku po domu. No nie ma szans. Mam wrażenie jakbym była goła w piżamie albo w szlafroku, że nawet czasem jak robię śniadanie tak, to jakoś tak się czuję, jakbym jeszcze była w łóżku haha.
Mam tak samo. W szlafroku, to jak w koszuli nocnej.
Mój mężczyzna jest zachwycony jak chodzę w domowym ciuchu, czyli jakiejś wygodnej, luźnej sukience (krótka latem, dłuższa zimą) i skarpetkach za kolano. Jest komfortowo i cieplutko i przyjemnie, bo słyszę komplementy, a przecież jest tylko po domowemu;) A w kuchni zakładam fartuszek, więc ubranie tak szybko się nie brudzi.
Jak zawsze wpis w punkt!
Kiedy jakieś dwa lata temu schudłam i wymieniałam sukcesywnie garderobę to trafiłam na Twojego bloga. Pozwolił mi określić kierunek, jaki mi się w ubieraniu podoba. Fajnie? Fajnie. Tylko przez ten czas zrobiłam się tak wybredna, że nic praktycznie nie kupuję! Zakupy to jakaś mordęga.
Mam stworzoną bazę, ogarnęłam sylwetkę, więc co lubię, w czym się dobrze czuję. Coś jest jednak nie tak. Brakuje mi trochę spontaniczności i szaleństwa w tym zachowawczym ogarnianiu siebie.
Przyszła wiosna, więc przewietrzyłam szafę. Siłą rzeczy, spora część rzeczy musiała wylądować w koszu i teraz nie wiem już co dalej… Z jednej strony, mam sprawdzony „look”, ale czuję potrzebę zmiany. Myślę, że dodatki nie załatwią sprawy. Codziennie kombinuję przed szafą, bo rzeczy mało, a ja nie znoszę nosić tego samego dzień po dniu. ..
A tak sobie pomarudziłam ;)
Pozdrawiam Cię Mario serdecznie i żałuję, że nie mogę Cię przepytać osobiście ;)
Ula, wpis o rutynie to po pierwsze. A po drugie to na zakupy po dżinsy o jakimś innym kroju niż dotychczas i jakąś jedną górę specjalnie do tych jeansów. Oj powiem Ci, że nic tak nie daje pomysłów, jak nowy krój jeansów!
O, witam w klubie, miałam to samo ;-) Mimo, iż nie jestem jeszcze w 100% zadowolona ze zmian w szafie, to wreszcie czuję, że jestem na dobrej drodze. Ja przede wszystkim wymieniłam znoszone ciuchy na nowe, w lepszych krojach i pozwoliłam sobie na małe szaleństwa – spódnica inna niż zwykle, ale nadal w moich kolorach. Otwieram się też na biżuterię inną niż złoty łańcuszek. Generalnie polecam metodę małych kroków i szukanie inspiracji, ale niezbyt wielu – ja mam tablicę na pintereście, w której zbieram zdjęcia fajnie ubranych ludzi (wg mnie) i powolutku sobie zmierzam w tę stronę.
Z radością stwierdzam, że wpis mnie nie dotyczy :) .
Wszystko, co ma dziurkę lub niespieralną plamkę idzie na ścierki (jeśli to bawełna) lub do kosza. Nawet po domu nie chodzę w takich rzeczach, bo czuję się jak niechluj.
Zawsze po praniu wszystko prasuję ( uwielbiam prasować ), układam, rozwieszam. Ubrań mam mało, więc jak otwieram szafę , to wszystkie widzę.
Ostatnio zauważyłam, że jak jest deszczowy, ponury dzień to na przekór zakładam coś żółtego, albo jeśli prosty , stonowany strój to maluję usta na czerwono. I od razu lepiej się czuję .
Ale super. Jak deszcz pada to zakładam kurtkę i mówię hasta la vista domownikom :)
Jestem 80% leniem, nie mam zamiaru niczego prasować, prać ręcznie, męczyć się w niewygodnych ubraniach – na szczęście uwielbiam oversize i luzacki styl. Wybieram trochę lepsze materiały żeby nie wyglądały po praniu jak psu z gardła, rozwieszam na wieszakach od najczęściej używanych, po te bardziej wymagające (kilka sztuk na „wyjścia”), po które rzadko sięgam, ale lepiej je mieć.
Swego czasu poświęciłam kilka godzin na dopasowywanie dodatków do każdego zestawu, zanotowałam co z czym, i teraz sięgam po biżuterię automatycznie z pamięci, unikając wpadek typu „kurde, jednak nic nie pasuje, co by tu…”
Z butami mam wciąż problem, dzieci mi depczą. Chyba kupię „przenośną” gąbkę do butów i będę ją nosić w torbie.
Makijaż robię zawsze idąc do ludzi, nawet jeśli miałabym się spóźnić.
Reasumując chyba nie wyglądam na lenia ;)
A propos prania ręcznego, to kupiłam sobie taki koszyczek jakby do prania bielizny, żeby się staniki nie niszczyły w pralce i wow, jakie to jest super. Bo akurat jeśli chodzi o biustonosze, to się użerałam ręcznie do tej pory…
Ja wszystko, co należy wyprać ręcznie, piorę w pralce jak wełnę. Mam taki program w pralce (30* i niskie obroty). I roboty nie ma :)))
Polecam:)
Mario telepatia? :) Napisałam w nieco innym tonie, ale na zbliżony temat dwa wpisy jesienią zeszłego roku i akurat wczoraj i przedwczoraj cytowałam fragmenty na Facebooku. Chyba wszystkich ogarnęła gorączka wiosennych porządków ;)
Chyba można to podpiąć pod to :) Na przykład w zeszłym tygodniu z potrzeby serca okna zostały pomyte, firanki poprane. Ale akurat większość ludzi ma na wiosnę taką potrzebę serca haha.
Słońce świeci, więc widać że okna i firanki brudne ;)
Ograniczyłam paletę kolorów i fasonów. Unikam ubrań owersajz, wyglądam w nich niechlujnie. Zawsze dopasowana, ale nie obcisła góra, najlepiej wpuszczona w dół, spódnice lub spodnie. Teraz do góry planuję dodać kołnierzyk, czyli koszule i bluzki z kołnierzykami. Sukienki zawsze z podkreśloną talią. Nie lubię minimalizmu, więc trzymam się zasady wzorzysta góra, jednolity dół. Kupuję bluzki i sukienki w różnych wzorach, nawet dziwnych jak koty czy babeczki. Spodnie i spódnice raczej nie mają wzorów lub są subtelne.
Ja też zawsze dopasowana, bo w oversizach wyglądam jak w piżamie. A takie one modne teraz. Kiedyś myślałam, że to kwestia przyzwyczajenia, ale teraz wiem, że nie każdemu pasują. Dodam jeszcze, że w zbyt dzięwczęcych fasonach wyglądam jakoś tak męsko :-) albo jak „z młodszej siostry”, więc tez odpadają.
Ostatnio wyszłam z domu w botkach i nie wyciągnęłam specjalnie dżinsów z nich. Wojtek mi fotę cyknął. Jak obwieś jakiś wyglądałam, a byłam zadowolona jak wychodziłam :) Miałam ochotę to napisać po prostu hihi.
ooo tak, robienie sobie zdjęć jest w ogóle genialne, bo na zdjęciu patrzy się na siebie jakos tak bardziej „z boku”. W lustrze niektórych rzeczy się nie zobaczy, mimo, że je widać :-)
Super wpis :) Powiem tyle że ja jestem leniem takim jak opisałaś ;) biorę pierwsze-lepsze, byle nie pogniecione i nie poplamione ;) a nawet czasami jestem jeszcze większym leniem… ale na takie dni mam sprawdzoną sukienkę, którą kupując z koleżanką, ona wykrzyknęła „OO!!!Wyglądasz jak milion dolarów” :D warto jest mieć co najmniej jedną taką rzecz w swojej szafie ;) dzięki temu nawet jak ubiorę samą sukienkę, pierwsze lepsze szpilki, na szybko wytuszuję rzęsy, a włosy zostawię tak jak natura chciała robię efekt WOW (a czas przygotowania do wyjścia jest mniejszy niż 5min) ;) Jedyne kiedy nie jestem leniwa to na zakupach, przykładam większa wagę do jakości i do tego jak to się na mnie układa, wolę pochodzić cały dzień i kupić dobrze dobraną marynarkę, niż 10 łachów w 2h :)
To się chwali, ja też. Jakbym miała wrócić z zakupów z całą masą łachów, chyba bym się zapłakała. I pewnie by to wszystko swoje musiało odleżeć w kącie, jeszcze z metkami doczepionymi…
Tak, żeby dobrze było nam ze swoim lenistwem to trzeba mieć porządek i czyste rzeczy :D
Czyli trzeba jednak wyjść z tego lenia, żeby się ogarnąć a potem znów pławić się w lenistwie;) i nawet po ciemku sięgnąć po bluzkę, która będzie nam pasować.
Też miewam wzloty i doły, więcej jednak wzlotów. Kiedyś zupełnie nie chciało mi się przed wyjściem ogarnąć, nawet chciałam wyjść z takimi oklapniętymi włosami, ale przemogłam się, umyłam i ułożyłam włosy, nawet założyłam fajny zestaw i zaraz po tym spotkałam koleżankę, której nie widziałam daaawno. Cieszyłam się, że w takim wydaniu mnie zobaczyła:) Zdarzyło mi się tak 2-3 razy, że spotkanie kogoś znajomego było jakby nagrodą za przełamanie lenistwa i pamiętam, że dobrze się czułam pokazując się zadbana. Nie chciałabym, żeby te osoby miały obraz mnie rozmemłanej…. Nawet jedna koleżanka przyznała mi się, że na początku zerkała z daleka na moje fajne buty zanim zorientowała się, że to ja;)
Od tamtego czasu jak mi się tak zupełnie nie chce, to przypominam sobie tamte sytuacje i to jest dla mnie taka motywacja.
Z kolei moja 12 letnia córka, która rano traciła sporo czasu na „w co by tu się ubrać” od kilku tygodni przygotowuje sobie zestaw wieczorem, nawet z dobranymi kolczykami (a ma ich sporą kolekcję) i tak nielubiana czynność stała się przyjemnością, lubi tworzenie outfitów, dobieranie dodatków, a jak jej czasem powiem, że właśnie o tym wspomniane było na USK, to jeszcze lepiej;)
Dziękuję za przemiły komentarz! Wiesz co, to że się przyznajesz do tego, że dobrze się poczułaś, bo ktoś docenił Twój wygląd jest takie… świeże. Teraz przecież wszyscy się ubierają tylko dla siebie :) Pozdrowienia dla córy <3
Wywaliłam wszystko, czego nie lubię nosić (bo niewygodne, bo się gniecie, bo zbyt nijakie etc. etc.) I nadal dostrzegam pewien problem; rzeczy, które mam w szafie są…za proste. Moja dusza domaga się asymetrii, rozdarć, spruć, dekatyz. Nie będę kłamać – ciężko jest coś takiego znaleźć w lumpeksach, gdzie się zaopatrzam. Teoretycznie wiele z tych prostych ciuchów mogłabym w jedno popołudnie przerobić ręcznie, ale…tak strasznie mi się nie chce. No im usiałabym przedtem uprzątnąć biurko do szycia, na którym od pół roku leży sterta kandydatów do przeróbki. Leży i łypie na mnie.
W efekcie wciągam na grzbiet to, co mam i gniewam się, że to takie zwyczajne.
Nino, potrafię to zrozumieć… Też nie lubię prostego stylu i zwyczajności. Ona zwyczajnie do mnie nie pasuje. Nawet chodząc w podartych/wypłowiałych rzeczach dalej czuję się cool, a nawet i bardziej. Jak widzę, że skórzana kurtka się przeciera (wgl jak ktoś mi mówi, że „eko” skóra jest lepsza, bo nie płowieje, to chyba nie ma pojęcia o tym, co jest tak naprawdę szlachetne), jak widzę, że na dżinach robią się dziury, to nie panikuję… Miałam sytuację z ukochaną kurtką, którą dostałam od kuzyna. O rozmiar za duża, wojskowy krój, duże kieszenie, kaptur, który ma tylko zadać szyku, pasek na wysokości miednicy, wypłowiały odcień feldgrau. Już dwa razy miałam ją wyrzucić, ale… kocham ją. Nie widzę nic lepszego, co by ją mogło zastąpić.
O jeny, ale jesteś fajna i taka określona :) Uważasz, że nie warto kupować ramoneski z eko skóry?
Mario, to tylko moje skromne zdanie. :) Jeśli ktoś chce, może jak najbardziej kupić tańszą wersję, to jak najbardziej, niech kupuje. Rozumiem, że nie każdy może lubić ten materiał albo dla niego jest za drogi (chociaż ja swoją pierwszą kurtkę kupiłam w SH za niecałe cztery dychy, da się? da się!). Bo jeśli chodziłoby o obuwie, to raczej będę postulować za tym, żeby jednak kupować skórzane.
Może w tym momencie wyszłam na snobkę, ale ja widzę różnicę między jednym a drugim… i to mi przeszkadza. Jeśli wiem, że coś można zrobić lepiej, a zależy mi na jakości, to zrobię dobrze. :) To chyba jest jakiś fetysz powoli :P
Co za wzorcowe lenistwo :)
Też miałam ten etap. Szafa okazała się za prosta, w ubraniach wyglądałam jak własna matka, nijako i staro. Ale teraz kiedy mam bazę prostych ubrań łatwiej jest do nich dodawać coś ekstra. Np. mam sukienki w różnych wzorach bo sukienka z sukienką się nie kłóci. Bluzki tak samo. Spodnie, spódnice i rajstopy są spojniejsze, w jednolitych kolorach by pasowały w zasadzie do każdej góry.
Nie miewam lenia, jeśli chodzi o dbanie o wygląd. Nawet w depresji, jedynym, co mi się chciało zrobić, było zrobienie wizerunku. Zawsze umyte włosy, delikatny makijaż i odpowiedni strój. Nigdy nie miałam z tym problemu. Tak już mam. Samo przychodzi.
Super, zazdroszczę. To i pewnie w szafie jest porządek :)
We wszystkich szafkach. Nie całkiem idealny, ale raczej porządek. Jestem taka „poukładana”. Nie wysilam się zbytnio, tylko tak po prostu samo wychodzi. Taka się urodziłam. Czasem nad tym ubolewam.
Mario, uwielbiam Twój styl pisania, a ten tekst to już w ogóle tak miło się czyta, tak literacko jest :)
Oczywiście mam czasem lenia stylowego, myślę, że u mnie to jest takie 50 na 50 właśnie. I z pewnym smutkiem a zarazem radością stwierdzam że co miało być wyrzucone już znalazło się poza szafą. Nie mam już tych wszystkich kategorii „spranych bluzek, gryzących rzeczy, pańciowatych krojów”. I to jest radość – bo faktycznie jest tak, że której sukienki nie wyciągnę z szafy wiem, że będę wyglądać dobrze. Ale też i smutek – bo trochę przez tą wygodę ciuchową i noszenie głównie sukienek przestałam się zastanawiać nad komponowaniem strojów. Kiecka, rajstopy i jedyny płaszcz i można wychodzić. Jakiś sweter po drodze, jak pasował to super a jak nie to zakładałam tylko po to żeby w podróży nie zmarznąć.
I ten leń mnie mocno dopadł. Biżuterii nie zakładałam całe wieki. Mam kilka fajnych bluzek, ale brak mi odpowiedniej spódnicy, zaś spodnie ciągle czekają na skrócenie…. No to chodzę w tych sprawdzonych sukienkach. Ostatnio poczułam już zmęczenie tym stanem rzeczy i zaczęłam kombinować – i widzę że teraz to po prostu jest czas na zakupy. Tylko trochę weny brak, a nie chcę wydać milionów monet.
Po tym poście myślę sobie jednak, że zrobię trzy rzeczy:
1) uporządkuję szafę, bo ostatnio zrobił się niezły bajzel
2) „zmuszę się” do zakładania biżu/apaszki.
3) kupię spódnicę (to będzie najtrudniejsze!) i skrócę spodnie.
A tak na koniec- polecam małą ilość rzeczy i wieszaki. Ostatnio tak rzadko muszę coś prasować, to jest wspaniałe w te krótkie poranki, kiedy każda minuta jest cenna!
Mogę dorzucić, jeżeli ktoś nie ma za bardzo miejsca na wieszaki, że fajnie się sprawdza pionowe układanie ubrań. U mnie przynajmniej dało to fajny efekt. Zosi ubrania wszystkie są tak poukładane, nic się nie gniecie i widać co gdzie jest.
znalezienie jakiegoś ciucha co wygląda ładnie, porządnie, nie gniecie się i nie obiera kłaczkami oraz jest wygodne graniczy z cudem…
Dobra, dobra, proszę mi tu nie siać defetyzmu. Żeby się nie gniotło to trzeba dobrze złożyć albo na wieszak powiesić :)
Dni, w których nie chce mi się kombinować ze strojem mam mniej więcej trzy razy w tygodniu;-) -w te dni działa uniform. Wystający brzuch to jakaś reguła u mnie kiedy mam okres, szczególnie w ten pierwszy dzień. Niestety nie wiem jak temu zapobiec. Bardzo się wtedy cieszę, że mam w szafie ubrania oversize. No a radykalna metoda wyrzucenia ubrań i starych kosmetyków jest genialna. W zeszłym roku wyczyściłam szafę ale jest tam kilka rzeczy, które zabierają mi miejsce, a których nie będę wyrzucać ze względu na sentyment. Tylko gdzie je upachać:)?
Nawyki – to zabawa w stylizacje co jakiś czas. Wtedy wyciągam wszystko z szafy, wymyślam nowe kombinacje i je sobie zapisuję. Miałam je fotografować ale jakoś do tego jeszcze nie doszło. Mój największy problemem z ogarnięciem szafy wynika z szybko zmieniającego się gustu.
U mnie z brzuchem to samo. Dżinsy dopnę, ale góra luźniejsza :( Nie możesz na przykład wybierać prostych ubrań i tylko dodatkami dopasowywać się do czasowych upodobań?
Na pewno mogłabym gdybym to jakoś ogarnęła- dzięki za inspirację. Lubię wyszukane dodatki wysokiej jakości, więc ich często nie zmieniam. Mam ich bardzo mało. Ale pomyślałam sobie dzisiaj, że może zacznę się znowu przyzwyczajać do kolczyków. Mam szyję jak żyrafa, więc będę mogła sobie pozwolić na dłuższe kolczyki. Może znajdę jakieś fajne, byle lekkie, bo nie lubię rozciągniętego ucha. Wow, mam teraz wieeeeeelką ochotę na zabawę w kolorowe kolczyki!:)
Moim największym problemem organizacyjnym jest niestety poranny pośpiech… nie ma czasu na strojenie się i ceregiele- ubieram to, co akurat mam pod ręką i jest na szybko wyprasowane :-P Musi mi się chcieć wieczorem przygotować ciuchy do pracy, pomyśleć, podobierać- i nad tym obecnie intensywnie pracuję. Tak bez ściemniania ;-)
Doskonale to rozumiem. Wieczorne przygotowanie to rzeczywiście jedyne sensowne rozwiązanie. Bo przecież przestawienie budzika na wcześniej jest bez sensu!
Myślałam, że jestem leniwa, ale po przeczytaniu tekstu stwierdzam, że jednak nie.
Poza tym Mario, gratuluję :) Dawno się tak nie uśmiałam przy Twoim wpisie :)))
O rety, dziękuję. Już na górze mi czytelniczka też to napisała. A nie zmieniłam podejścia do pisania, więc mnie to troszkę dziwi :)
Niektóre zdania mają rytm wierszo-piosenki, np. ten pierwszy akapit w „pozbądź się szmatek”.
:)
Większość punktów, o których piszesz na szczęście mam już dogranych! (W dużej mierze dzięki Tobie:)) Ważny cel na teraz to kupowanie ładniejszych, elegantszych bluzek zamiast zwykłych T-shirtów. (Wygląda na to, że wpadłam w rutynę T-shirtową – pisałaś o rutynie ostatnio). Sterta „bawełenek”, sweterków z małą dziurką itp. od niedawna czeka na wystawienie w torbach koło śmietnika. Może coś tam jeszcze dorzucę. A kilka ładnych koszul w kratę, które teraz mi totalnie nie pasują powędruje do osoby, która się z nich szczerze ucieszy.
To, co ubiorę którego dnia, samo mi się ustawia w głowie już od dawna (plany na cały tydzień pojawiają się w kilka sekund – takie błyski – może dlatego, że mam teraz mało ubrań i wiem, co lubię)
Och, ale ja kocham bawełnę i wiskozę, mam mega wrażliwą skórę i sztuczności znieść na sobie nie mogę (a wełna drapie). Mario, czy nosisz teraz inne materiały? Czy po prostu bawełnę dobrej jakości (choć trudno o taką)? Jestem ciekawa, jakie składy wybierasz, jeśli chodzi o bluzki.
Ostatnio dręczy mnie też kwestia tego, na ile słuchać się własnego gustu a na ile np. analizy kolorystycznej i Kibbe. Wiem, Mario, że nawet Ty, choć dużo piszesz o kolorach, ostatecznie twierdzisz, że własne samopoczucie/gust jest ważniejszy. No, ale jednak pewne ubrania na pewnych osobach po prostu… nie grają, czy wręcz szpecą, więc analizy różnego rodzaju mogłyby wtedy pomóc (i wielu osobom pomogły). Ostatnio szukam w tym złotego środka… Nawet nie tyle jeśli chodzi o konkretne własne stylizacje, co tak bardziej (pseudo)filozoficznie :D
Hej, bluzki dalej bawełniane i wiskozowe mam w szafie, ale chyba z tej wiskozy zrezygnuję, bo mimo że nawet na początku wygląda niekiedy porządnie, to jednak pranie robi swoje :( Jedwabiu bym chciała spróbować, często jest na przykład w HM premium jakiś ładny model koszulki czy na Zalando. A teraz kupię sobie koszulki w kwiaty z męskiej kolekcji Medicine, bo są przepiękne.
Słuchać własnego gustu i tylko rezygnować z tego, co naprawdę, ale to naprawdę jest beznadziejne na człowieku :)
Też kusi mnie jedwab.
Dziękuję za odpowiedź :) Zawsze byłam zwolenniczką podążania za głosem serca, no, ale jednak to wgłębianie się w różnorakie analizy potrafi w głowie namieszać.
O matko, toz to o mnie! Ale tak publicznie mi wytykac..? No dobra, to juz sie przyznam – jestem leniem. I to jakim! Probowalam z tym stylem juz od dawna, na serio staralam sie: liste klasykow sobie zrobilam, uniform sobie stworzylam, wymyslilam sie od nowa. Tylko z wdrazaniem w zycie cos mi nie wychodzilo. A jak sie poskarzylam, ze sobie nie radze, to uslyszalam:
„Za bardzo patrzysz na to czego nie wybierasz i jest Ci tego szkoda, zamiast skupiać się na tym, co realnie wybierzesz i eksplorować to.”
No to eksplorowalam, oj, eksplorowalam… ;-)
A Ty teraz kazesz wywalic, pozbyc sie tego, co sie najczesciej wybiera. Nie moglas tego posta napisac 3 lata temu?! :-D
Mamy 2017, moj len ma sie swietnie, moj styl na szczescie tez :-) Duzo wysilku mnie kosztowalo ogarniecie sie. Musze przyznac, ze nadal zdaza mi sie rzucac jak ryba bez wody, ale wtedy grzecznie otwieram Archiwum i przypominam sobie Twoje slowa, ktore juz kiedys pomogly mi wyjsc na prosta.
Tym razem tez przeprowadzilas solidna analize (co te rozmowy z piekna plcia potrafia!) – na lenia jest metoda i ja tez ja znam :-) U mnie sprawdza sie przede wszystkim ograniczanie. Im mniej, tym lepiej. Ja naprawde moge chodzic wciaz w tym samym, wiec cala reszta nie jest mi potrzebna. Kilka bardzo podobnych do siebie „dolow” i kilka „gor” w takim samym stylu zalatwiaja mi sprawe. Postaralam sie tylko, zeby byly to ubrania dobrej jakosci (to punkt drugi). Bo len, prosze ciebie, lubi luksus :-)
Pudeleczko z bizuteria stoi na toaletce i kusi. A ze i w nim jest mniej, niz wiecej, to i wybor nie jest trudny. A propos bizuterii, to ostatnio przydarzylo mi sie cos zabawnego – pojechalam do miasta (dla mnie to wyprawa) i zobaczylam z daleka, ze w moja strone idzie znajoma. Gdy juz bylysmy pare metrow od siebie, ona wykrzyknela uradowana, ze oh to jednak ja! Nie byla pewna, ale te czerwone kolczyki… :-D
Mario, bardzo Cie lubie :-) Lubie ten Twoj analityczny umysl, Twoje konkretne podejscie do kazdego tematu, Twoje opanowanie i wewnetrzna sile. Twoj sposob wirtualnego bycia. Jestes dla mnie autentyczna i przekonujaca. Inspirujesz. Nie mozna Cie nie lubic!
No zobacz. A u mnie to właściwie nie do końca mieć mniej to lepiej. Bardziej mieć to, co naprawdę się podoba. Jak ja się męczyłam kupując coś, co było ładne, ale niepraktyczne i niepasujące do mnie i czego nie założyłam później ani razu. Ale teraz jak mi coś wpadnie w oko, co mam przekonanie, że będę nosić do upadłego to bym kupiła i dziesięć takich rzeczy naraz. Znajoma dobry komplement powiedziała. Czułabym się uskrzydlona coś takiego słysząc :)
Ha, ha, ja z lenistwa, w wieku 44 lat zrobiłam sobie helixa, piercing w chrząstce ucha, w którym noszę złotą błyskotkę (zainspirowałam się Sienną Miller). W sumie mam w prawym uchu cztery subtelne, złote kolczyki i to ucho robi mi stylizacje nawet w ulubionych męskich levisach i t-shircie na zakupach w jarzyniaku :) No i zawsze, zawsze zadbane dłonie – paznokcie mogą być tylko muśnięte odżywką dla połysku, ale manicure raz w tygodniu to absolutna podstawa.
Uuu, ale fajny znak rozpoznawczy :)
Moim sposobem na lenia jest wyciągnięcie z szafy którejkolwiek z małych czarnych kiecek. Pasują do nich każde buty i każde okrycie wierzchnie. Zawsze zakładam do tego jakieś kolczyki (większość to srebrne, geometryczne, wiszące) i robię bardzo lekki makijaż (krem cc plus tusz do rzęs) a jak mam „bad day”, jestem niewyspana i wściekła na cały świat, doenergetyzowuję się czerwoną szminką. Całość ogarnięcia stylizacji zajmuje jakieś 10 minut. Muszę mieć trochę więcej czasu i nastrój, żeby bawić się w prasowanie werterowskich koszul, czy falban i generalnie eksperymentowanie. Robię to rzecz jasna i bardzo mnie cieszy, ale jednak przez ogromną część czasu jestem leniem i uciekam się do opisanej wyżej metody.
W moim wypadku kluczem do oszczędzenia czasu i walki z własnym rozmemłaniem jest więc po prostu skompletowanie bardzo spójnej garderoby, chociaż minimalistyczną jej nazwać nie mogę. Lubię efektowne rzeczy – sukienki z drapowaniem, ekstrawaganckie płaszcze lub buty. Odkryłam jednak już dawno, że ubieranie się w takie rzeczy zajmuje dokładnie tyle samo czasu, co w dżinsy, koszulki i trampki.
Pełna profeska :) Dla kogoś obytego z takimi bardziej ekstrawaganckimi strojami na pewno nie będzie różnicy czasowej między tym, a tym co dla kogoś jest prostotą. Wciąż jednak dla mnie najprostszy, najszybszy strój to jednak bluzka gładka i jeansy, ale wcale nad tym nie ubolewam, tylko staram się śrubować tę sylwetkę. Kochana, nie uwierzysz, ale w tym tygodniu kupiłam sobie jeansowe dzwony dla urozmaicenia :)
Dziękuję :) A co do dzwonów, to gratulacje! Pamiętam, że kiedyś się odżegnywałaś od tego fasonu. To świetnie, że otwierasz się na zupełnie nowe rejony i chętnie eksperymentujesz. U mnie jakoś wszytko stoi na głowie.. Bardzo rzadko chodzę w dżinsach i paradoksalnie właśnie wtedy czuję się najbardziej „odstrzelona” (choć otoczenie pewnie uważa na odwrót :)) Do dzwonów muszę wyprasować, którąś z moich skomplikowanych, białych koszul, czego nie znoszę :D Gdy natomiast ubieram rurki i czarną blizkę, mam z kolei wrażenie, że cała ulica gapi się na moje długie odnóża, co strasznie mnie krępuję. Sukienkę traktuję natomiast bardziej jak zbroję, niby figura podkreślona, jest zmysłowo, ale jednak nie czuję, że epatuję seksualnością.
Mario, a Ty z czym będziesz nosić dzwony? Liczę na jakieś niebanalne zestawienie, przy którym opadnie mi szczęka :) Czy jednak planujesz je stylizować w wersji codziennej i zrelaksowanej?
Aaa:), pokaz sie w nich, prosze:)))
Gdy przeczytałam wypunktowane przez Ciebie zachowania świadczące o lenistwie, w pierwszym momencie się przestraszyłam, myśląc „jeeeej, to o mnie :0 „, jednak przeczytawszy dalszą część posta odetchnęłam z ulgą. Ja po prostu te wszystkie Twoje rady wprowadziłam w życie jakiś czas temu – pozbyłam się „szmatek”, zaczęłam kompletować przemyślaną garderobę. I zrozumiałam, jaki jest mój uniform (jeansy+sweter lub luźna koszula, staroświeckie kiecki a’la ciotka klotka i spódnice z koła z pasem w talii). I tego się trzymam, dlatego nawet biorąc z szafy to, co pierwsze mi się nawinie pod rękę, i tak czuję się w tym dobrze (oraz – mam taką przynajmniej nadzieję – wyglądam dobrze) i stuprocentowo jak 'ja’ :p no… wyjątkiem są spódnice z koła, one są dla mnie taką wersją glamour mojego stylu, gdyż nie są szczególnie wygodne i nie często mam ochotę na znoszenie tego mało komfortowego ucisku w talii :p jednak nie ma to jak jeansy. Ale zgadzam się z Tobą w 100% – przemyślana, dopasowana indywidualnie, poukładana i – co ważne – wyprasowana garderoba ułatwia życie i pozwala skupić się na innych, ważniejszych rzeczach. Warto ponieść raz ten trud, by potem móc tylko odcinać kupony
Tak, zdaję sobie sprawę, że nie każdemu sprawia przyjemność myślenie o stroju, dlatego takie poukładanie jest zbawieniem. U mnie tak naprawdę znaczącym czynnikiem, gdy przychodzi do decyzji czy czegoś nie założyć jest brzuch. Są po prostu dni, że kulka i nie ma rady, nie da się założyć tego, co bym chciała :(
Wpis, który ubawił swoją prawdziwością mnie i moją mamę :) Bo to najczystsza prawda! Powiem, że teraz w mojej garderobie jest totalny chaos, który tylko ja ogarniam, już się dosyć czasu zbieram, ale obecnie nie mam czasu, żeby w końcu się za to zabrać :( Natomiast moim sposobem na lenia i ogólnie na dni, które potrzebuję więcej mocy, jest… styl, który nazywam „survival look”. To jest rockowy styl, ograniczona kolorystyka do czerni, dżinsu i wojskowej zieleni, podarte dżinsy, ciężkie buty, militarne akcenty. Coś jak krzyżówka Deana Winchestera i Kate Moss :)
Suuuper, coś takiego bardzo Ci pasuje! Taki pozorny nieład to Ty :)
Podoba mi się opis Twojego stylu, i sam styl też. Trochę Cię podglądam na blogu Grety ;)
Świetny wpis, tak bardzo prawdziwy. Mi w ogarnięciu lenia pomaga przygotowanie stylówki dzień naprzód, wieczorem nie mam takiej ochoty zawinąć się w komfortowy kocosweter i miękkie dresy jak rano. Polecam przekonać się do sukienek: 100 razy wygodniejsze od spodni, nic się nie wbija, nic nie trzeba poprawiać ani kombinować z zestawem, a jednocześnie można wyglądać bardziej starannie.
Co do strojnych rzeczy, da się szukać kompromisu. Ja noszę np. dzianinowe bluzki z guzikami, z wyglądu koszulopodobne a jednak miłe i miękkie, więc nadają się na codzień. Kolejnym (planowanym) etapem są miękkie koszule z wiskozy, już mam jedną i czasem zakładam. Ale i tak są takie ciuchy z którymi mi nie po drodze i tego (już świadomie) nie zamierzam zmieniać.
O to to! Też uważam, że sukienki są o wiele bardziej wygodne od spodni. Oczywiście „odpowiednie” – chętnie jakaś dzianina, dżersej, zasadniczo coś, co się „ugina” i układa miękko na ciele. Zupełnie nie rozumiem dlaczego dżinsy uważane są na uniwersalny ubiór wypoczynkowy, zakładając, że spędzamy np. kilka godzin w pociągu czy autobusie. Czuję się w takiej sytuacji niekomfortowo, wiecznie się we mnie coś wbija i gniecie. Moim złotym środkiem na sytuacje wymagające ekstremalnej wygody jest luźna lub dzianinowa sukienka w połączeniu ze sportowymi butami.
Uniwersalność dżinsów to moim zdaniem jakiś konstrukt kulturowy. Zakładając je idealnie wtapiamy się w tłum, bo wszyscy je noszą, więc to taki bezpieczny strój, można się w nim schować. Też uważam że jest wiele wygodniejszych ubrań, choćby właśnie sukienki, ale w nich kobieta zaraz rzuca się w oczy, a nie każdej to odpowiada.
W mojej ocenie sukienki nie są praktyczne – pranie po każdym założeniu wielkiego ciucha, prasowanie i do tego rajstopy – całkowita niewygoda dla osoby, która nosi wkładki na haluksy i podkolanówki uciskowe. Nawet gdybym nie nosiła tych medycznych gadżetów, to nie cieszyłabym się z syntetyku ciągle tak na skórze.
Też miałam pisać, że sukienka to takie fajne 2w1, bo i góra i dół razem, ale raczej na lato. Nie znoszę rajstop, zawsze przekręcają mi się na nodze. No chyba że grube bawełniane, ale wtedy strach, że tyłek zmarznie, bo takie grube to tylko na mrozy.
Sukienki są the best, zwłaszcza kiedy chcę, żeby mi było wygodnie, np. bieganie po mieście, zakupy, prace domowe czy zabawa z dziećmi. Tylko że ja na odwrót, spodnie mogę nosić w sumie tylko latem, bo w inne pory roku jest mi na nie za zimno :P Ale ja w kwestii temperatury jestem przypadkiem ekstremalnym, grube rajstopy zdarza mi się założyć czasem nawet latem :P
Ok, taka jest prawda. Jestem leniwa.
Szczególnie leniwa zrobiłam się na wyjazdach, takich np. na pół roku. Zahaczam o trzy pory roku, więc w jakiś sposób moja garderoba musi być uniwersalna. Praktyczna, wygodna i elegancka. Wszystko ze wszystkim powinno pasować. Podróże kształcą ;) u mnie wykształciły minimalistyczne podejście do ciuchów, butów, toreb.
Czas pierwszego, wielkiego wychodzenia z „bycia leniem” miałam 2-3 lata temu jak zaczęłam”wychodzić” z depresji. Przez parę lat chodziłam jak lump, tylko na spotkania się ładniej ubierałam. Spodnie dresowe przetarte w udach są ok, przecież długi płaszcz i nikt nie zauważy. Koszulki wyblakłe, sweterki za małe, za duże, bluza z zepsutym zamkiem, tłuste włosy chowane pod czapką. Rzeczy były prane a ja się myłam, więc nie było strasznie. Aż w końcu było lepiej i położyłam rzeczy na łóżko i wyrzuciłam wszystkie stare, zniszczone, nie lubiane, nie pasujące rzeczy. Pozbyłam się dużej ilości kosmetyków i innych rzeczy. Teraz jestem na etapie tworzenia idealnej bazy.
Potrzebowałam tego wpisu, żeby podlegał mnie po głowie, że dobrze robię. Założyłam sobie, że skoro codziennie noszę typowy uniform w pracy i wszystkie z dziewczynami wyglądamy tak samo, to muszę mieć jakiś standard opracowany, żeby nawet przy zmianach na 7 wyglądać jak ja, a nie jak każdy. Tym samym zawsze mam w uszach kolczyki i zawsze mam czerwone bądź podobne do czerwonych usta. Kosmetyki są stałe ułożone na toaletce, żebym nie szukała podkladu czy cienia. I przełożyłam też te ciuchy „niby po domu, ale nada się też na spacer” na najniższą półkę.
Moją metodą jest też odwracanie sterty ubrań w szafie do góry nogami, żeby nic nie ze zależało na dnie – nie pogadam tym samym w magię noszenia codziennie czarnej bluzki (moja zmora), tylko leniwie biorę fioletowy bo jest z góry;)
Dziękuję Ci za ten wpis, Mario!
Konia z rzędem temu, kto rozsądzi, czy jestem leniem. Ciuchy zawsze poprasowane zaraz jak tylko wyschna po praniu, codziennie pełny makijaż, w szafie żelazna dyscyplina – na wieszakach po kilka, tego samego typu, spodni, swetrów, koszul i sukienek, plus okazjonalne szaleństwa na wieksze okazje, np. koronkowa ukienka etui w morskim kolorze. Dwie półki, na jednej rzeczy sportowe i w góry, na drugiej ciuchy aktualnie nie noszone ze względu na porę roku (teraz trzymam tam wszelkie letnie lny, koszule z krótkim rękawem, szorty, itp.). Z drugiej strony… Wstaje rano, szybkie spojrzenie w lustro ujawnia, że włosy nieświeże, hmmm, przecież to nie problem, jest suchy szampon :) jadę tramwajem, na 8 paznokciach z 10 mam odprysniety lakier, a co tam, domaluje się w pracy. Biżuteria …..eeeeee…. Jaka biżuteria? :D żeby mieć gwarancję, że codziennie będę miała coś, cokolwiek, założone z biżuterii, od bodaj pół roku śpię w łańcuszku z przywieszka, gdybym go raz na noc, czy do kąpieli, czy do ćwiczeń zdjęła, to bye bye łańcuszku. I tak to u mnie wygląda, w jednych dziedzinach jest super ład i porządek, w innych totalna abnegacja.
Mój leń polega głównie na tym, że niczego nowego nie kupuję :). Już mi się nie chce. W sklepach jest mało inspirujących mnie rzeczy. Więc jak potrzebuję czegoś nowego – albo po prostu jak mi się zachce! – to sobie szyję. Ostatnio uszyłam dwie proste spódniczki trapezowe z wykroju, który sobie skonstruowałam, i uszyję pewnie jeszcze ze trzy w różnych kolorach, bo fason okazał się dla mnie idealny, więc po co się rzucać na coś innego? W sklepie takich nie dostanę, choć to bardzo prosty krój.
Z kupowania ciuchów przerzuciłam się na kupowanie biżuterii. Nie noszę jej zbyt wiele i wolę raczej niewielką, ale lubię mieć duży wybór i masę fikuśnych rzeczy. Mam fazę na małe naszyjniki i zabawne przypinki, bo najfajniej urozmaicają.
Zdarza mi się czasem dostać ciuchy do wyboru do pokazania na blogu i zwykle wtedy popełniam grzech odchodzenia od swojego uniformu, co się kończy tym, że ciuch leży śliczny i nienoszony, a ja mam wyrzuty sumienia. Nie że nie noszę, bo źle leży albo nieładne – zwykle jednak zbyt strojne. Staram się zmądrzeć i idę w stronę tego, co wiem, że albo się przyda, albo będzie takie „moje” – chociaż, ku mojemu zaskoczeniu, ostatnio nie są to najbardziej efektowne ubrania. Chyba styl mi się zmienia na spokojniejszy.
Moim użytecznym nawykiem pomagającym na porannego lenia jest przygotowanie zestawów ubrań+ dodatków na każdy dzień. Wieszam je w zestawach i mam do wyboru 5 różnych zestawów.
Co do szafy zmieniłam rozmiarówkę na szczęście w dół :-) teraz weryfikuję dopasowanie szafy. Tak czy inaczej czas na wiosenny przegląd
Moi ułatwiacze to przede wszystkim ubrania w kilku tylko kolorach, które zawsze do siebie pasują i uniform. Moje problemy: nie mogę znaleźć idealnych spodni i spódniczki, które wymyśliłam sobie do moich zestawów. Ostatecznie zdecydowałam się na krawcową, czekam na spódniczkę, jeśli będę zadowolona to zdecyduję się na dalszą współpracę. Oferta sklepowa bardzo rzadko mi podchodzi, mam wrażenie że wszystko jest sztuczne, drogie i kiepsko uszyte. Dobra krawcowa to może być strzał w 10 ;)
Poza tym planuję znów wyczyścić trochę szafę z ubrań których już nie chcę nosić. Ostatnią selekcję robiłam z rok temu, najwyższy czas na kolejną.
Moim uniformem na chłodniejszą część roku są golfy (w różnych kolorach) i spodnie o prostych nogawkach. Do tego naszyjnik.
Sprawdza się.
Natomiast nie potrafię pozbyć się starych, wygodnych ubrań do chodzenia po domu. Mam jeden gruby wełniany, zimowy sweter, w naprawdę kiepskim stanie. Jest jednak bardzo wygodny, a poza tym to pamiątka z podróży poślubnej sprzed kilkunastu lat. Nie umiem go wyrzucić.
Kilkukrotnie już wypowiadałam się tutaj w temacie krawcowych. Korzystajmy z nich póki są. Niestety rzemiosło wszelakie jest wypierane przez koncerny i to my swoimi wyborami o tym decydujemy. Niech nasze pieniądze lądują u lokalnych zdolnych i pracowitych rzemieślników. Życzę Ci znalezienia dobrej krawcowej. Ja swoją perłę już znalazłam.
To było do Jorun:)
Ale lubię to, że to już nie mój problem :D W sumie moim problemem może być to, że akurat właśnie mam w głowie mniej więcej rozplanowane outfity do następnego poniedziałku… Ale do zrobienia zawsze coś jest – np wywalenie 80% moich „koszulek po domu”…
Ja jestem raczej leniuszkiem, ale mam parę sposobów, które MI akurat pomogły – a może przydadzą się którejś z Was? :)
1. Ubrania przygotowuję wieczorem.
Sprawdzam prognozę pogody oraz mój „rozkład dnia” na następny dzień, wedle których dobieram torebkę/plecak oraz obuwie. I czasami już samo to ułatwia wybór ubrań oraz ich odpowiednie przygotowanie (odkłaczenie rolką do odzieży, wyprasowanie…).
2. Praktycznie w 100% pozbyłam się ubrań wymagających prasowania.
Nienawidzę tego robić i żaden trik nie potrafi mnie zmotywować do regularności, prasuję tylko bardzo eleganckie ubrania na naprawdę duże wyjścia, a w międzyczasie już myślę nad tym jak zastąpić je czymś mniej kłopotliwym ;) Mimo, iż noszę praktycznie same ubrania z naturalnych włókien, zauważam dużą różnicę między zwykłą koszulką, a T-shirtem z grubej, mięsistej bawełny, który po upraniu, strzepnięciu i umiejętnym powieszeniu schnie, a następnie jest rolowany i delikatnie chowany w szufladzie. Oczywiście, efekt nie jest jak po żelazku, ale dla mnie absolutnie wystarczający… i przede wszystkim sto razy lepszy niż wtedy, kiedy obiecywałam sobie, że będę prasować, a potem „wymagające” bluzki albo leżały w szafie, albo były noszone jak psu z gardła wyciągnięte.
3. Perfumy i biżuterię mam zawsze w zasięgu ręki.
Pod biurkiem pod którym się maluję postawiłam pudło/kuferek, w którym trzymam szpargały, ale na jego pokrywie stoi flakon aktualnie używanych perfum i dosłownie z pięć sztuk biżuterii, którą obecnie najchętniej noszę (bo u mnie działa to fazami). Wcześniej całość biżuterii trzymałam w szkatułce, szkatułkę w takim właśnie pudle, a samo pudło w szafce, często przykryte jakimiś papierami. Efekt był taki, że często rano nie chciało mi się odgruzowywać tej „skrytki” i miesiącami nie nosiłam zupełnie żadnych dodatków. Teraz to co lubię w danej chwili najbardziej leży na wierzchu, więc po skończeniu makijażu od razu pryskam się perfumami i dodaję jakąś błyskotkę.
To sposoby, które pomogły mi najbardziej. Mogłabym jeszcze analogicznie do punktu 2. napisać, że pozbyłam się dużej ilości niewygodnych ubrań. Nawet jeśli coś jest w 100% w moim stylu, ale upiększa jedynie dno szafy, to pewnie wielkiej miłości z tego nie będzie. Kupując ubrania cały czas szukam tego kompromisu między moim stylem a resztą świata: wygodą, jakością i tak dalej. Tu jeszcze daleka droga, ale nie poddaję się ;)
Jak zwykle – świetny artykuł!
Geniusz Mario :)
Rzeczywiście, Mario, napisałaś ten wpis inaczej niż zwykle – tak bardzo śpiewnie, rytmicznie, wręcz poetycko, skojarzyło mi się to nawet nieco ze stylem Osieckiej, chociaż to raczej bardzo subiektywne skojarzenie. Wcześniej było o wiele bardziej rzeczowo, prosto, nawet nieco sucho. Zawsze było Cię przyjemnie czytać, ale teraz to już się robi naprawdę majstersztyk :)
Po drugie – uwielbiam czytać komentarze i Twoje odpowiedzi, bo dzięki nim wpis tak szybko się nie kończy!
A co do lenia – ja nim chyba jestem tylko w jakichś 20-30%. Odkąd pamiętam uwielbiam myśleć o tym, co założę następnego dnia i jeśli wiem, że dana rzecz będzie wymagać prasowania, to zawsze zabieram się do tego wieczorem, żeby rano się nie musieć spinać – wolę zjeść spokojnie ciepłe śniadanie niż latać z żelazkiem. Problem mam trochę z dodatkami, ale praktycznie nigdy nie wychodzę z domu bez zegarka, ostatnio zaczęłam też eksperymentować z apaszkami, wróciłam do klipsów po babci, kupiłam malutką skórzaną torebkę z lat 60. i wtedy czuję, że jest nieźle.
Leń za to objawia się w dni, kiedy mam zajęcia na uczelni po 9 godzin i wiem, że od rana będę się już czuła zmęczona, a wieczorem po zajęciach jadę jeszcze na trochę do pracy – mimo to raczej nie pozwalam sobie na bylejakość, tylko stawiam na mój uniform – spódnica przed kolano, do tego bluzka lub koszula (w zasadzie wszystko pasuje do wszystkiego, więc się nie muszę specjalnie głowić), lekki makijaż bez kreski na oku, bo kto ma ochotę się z tym babrać, jak jest mało czasu. W weekend i w domu za to standard niestety gwałtownie mi się obniża – jestem osobą, która zawsze na siebie coś wyleje, chlapnie sobie pomarańczą na białą koszulę, tego typu sprawy, dlatego niestety stawiam na legginsy albo podarte jeansy i bawełnianą bluzkę – jak się ubiorę trochę staranniej, to na pewno zaraz się czymś upaprzę ;)
Muszę jednak trochę popracować nad szczegółami, rozstaniem się z ukochanymi bluzkami w paski, które mają właśnie taką tyci-tyci dziureczkę, ogarnięciem dodatków, wizji samej siebie… W liceum dążyłam uparcie w kierunku french chic, ale mam wrażenie, że gdzieś znikałam pod tym minimalizmem, o dziwo. Teraz wróciły ciągoty ku retro, szczególnie latom 40. Główkuję jak połączyć te moje dwa zamiłowania, żeby mi się sukienki za kolano i victory rollsy nie gryzły z jeansami z wysokim stanem, mokasynami i potarganą grzywą ;)
Nie wiedziałam, że założenie tego co się nosiło wczoraj to lenistwo… Po co marnować czas, pieniądze i środki chemiczne na pranie czystych ubrań???
Baha, raczej nie chodzi o to, by prać po jednym założeniu, tylko by codziennie ruszyć głową i przygotować sobie inny zestaw :) Ale może źle rozumiem, tak mi się tylko wydaje.
Mam 39 lat, jestem zadbaną kobietą i mamą. Zaczęłam czytać Twojego bloga jakieś parę dni temu i bardzo mi przypadł do gustu! ładnie piszesz, opowiadasz, przekazujesz prawdziwą treść, przemyslenia a nie tylko takie „pitu pitu”…. Bloga czytam gdyż pomimo że mam jakis swój styl, ciągle czegoś szukam, czegoś mi brakuje…. ciagle chodzę w tych samych ubraniach i wydawało mi się że to nuden, ale po przeczytaniu niektórych Twoich postów zrozumiełam, że to po prostu mój styl! I najawżniejsze że dotarło do mnie ,że ja po prostu mam STYL ! co kiedyś traktowałam tylko jako nudę ….;)
Fajny post:) Każda z nas ma czasem takiego lenia i rzeczywiście warto odnaleźć swój uniform, który dla mnie jest po prostu moim stylem. Okazało się, że w takich sytuacjach zawsze wybieram koszulę i spodnie (np. chinosy) i jakąś marynarkę albo kardigan. Pamiętam jak przez lata błądziłam i kombinowałam z różnymi rzeczami i skutek był wtedy opłakany. A to wynikała z tego, że nie bardzo wiedziałam jak „ogarnąć” swoją sylwetkę (duży biust). Aż w końcu zrozumiałam, że w moim przypadku im prościej tym lepiej. Mogę zapomnieć o falbankach;) Mój styl przestał kojarzyć mi się z nudą, no bo kto powiedział, że codziennie trzeba wyglądać inaczej? Pozdrawiam serdecznie, Renata
A ja jestem leniwa i w sumie te same opisane przez Ciebie myśli przebiegają przez moją głowę co dnia ale staram się z nimi walczyć i ze swoją postawą. Staram się każdego dnia bo każdego dnia wychodząc z domu do pracy maluję się, ubieram się mniej bardziej „elegancko” ale zwracam uwagę na to co zakładam (od jakiego czasu coraz bardziej bo szukam i próbuję rozgryźć siebie, swój styl w którym byłoby mi dobrze :) ) Wychodząc na miasto lub spacer też staram się ubrać tak aby czuć się dobrze i nie zakładam dresów. Od jakiego czasu jednak mam taką myśl w głowie czy przez przypadek do wszystko nie jest jakoś sztucznie wykreowane przez nas samych. Czemu człowiek ubrany fajnie i ładnie jest bardziej atrakcyjny dla oka i dla nas niż osoba która nie przyciąga od razu naszego wzroku a czasami jest niezauważona. Czemu tak ważne stało się „opakowanie” a nie to co jest w środku. Czemu uważamy, że kobieta umalowana jest bardziej pewna siebie i atrakcyjniejsza niż taka która nie ma makijażu za to ma piękny uśmiech i błyszczące oczy. Czy my malujemy i ubieramy się dla siebie? …. Mam ostatnio refleksyjny nastrój i sama nie wiem wykonując ten cały poranny rytuał co jest prawdziwe a co nie.
Tak na marginesie jeszcze ostatnio zrobiłam czystkę w swej szafie i mam braki w takich podstawowych bluzkach, czy możesz Mario coś polecić?
Z góry dziękuję, za wpis też dziękuję bo dało mi to trochę do myślenia :)
Genialny wpis,bardzo pożyteczny i pełen humoru…Uśmiałam się-sama z siebie:))Okazuje się,że nie tylko ja,bo system odrzucił mój komentarz jako..duplikat,haha.
Dzięki Kochana, już kasuję ten pierwszy komentarz.
Wiele dziewczyn wspomina o cygaretkach.Czy mogłybyście podać frmy z jakich kupujecie?
Jestem 50 latka, chciałabym niewypychające się na kolanach, ale co kupię z bwełny albo z bawełny z domieszka streczu właśnie się wypychaja. Chcaiłbym wygodne, nie wypychające, tzrymające fason.
Oj jestem leniwa. :) A dodatkowo od kiedy moja garderoba stała się klasyczna, stała się też trochę nudna. Na co dzień wkurzają mnie dodatki, które „robiłyby” stylizację i często wydaje mi się, że wyglądam nijako. W mojej szafie 70% to rzeczy klasyczne, raczej dobre jakościowo, ale kiedy pomyślę o zakładaniu apaszek, nakryć głowy, wyszukanej biżuterii itd. to robi mi się słabo, bo przeszkadza mi to w stylu życia, jaki prowadzę. Ot i taka zagwostka. :)
Ja zawsze ubieram się tak aby było mi wygodnie i stosownie do sytuacji czy okazji, na którą ten strój szykuję. Zawsze ubrania wybieram w przeddzień spotkania.
Wczoraj byłam na zakupach w Factory Warszawa Ursus. Twój, Mario, tekst o „10 szmatach za 19,9 już na modelce wyglądających, jak psu z gardła…” dźwięczał mi w uszach non stop. Efekt” 2 koszulki dla synka, plecak 40l (to były zakupy przed naszym wyjazdem w góry) oraz półbuty Ecco dla mnie, akurat warte tej ceny.
Przyznaję, że uśmiechnęłam się po nosem niejednokrotnie podczas czytania powyższego tekstu (zwłaszcza czytając akapit zatytułowany „Pozbądź się tych swoich ulubionych szmatek”). Chyba w końcu dotarło do mnie że jestem strasznym leniuchem w kwestii ubrań… „no bo przecież to się jeszcze nada” albo „jak założę rzecz X pod koszulkę, tą co tak trochę prześwituje, to i tak przecież nie będzie widać że ta rzecz X jest już nieco sprana” i tak dalej, i tak dalej. Wieszaki się uginają a jak co do czego to wskakuję w zwykłe spodnie, t-shirt i sweter bo „tak wygodniej”. A po rogach szafy i szafek powciskane te „tanie, nijakie” koszulki (a nie daj boże jak coś jest „tym ulubionym” ciuchem ale spranym i wymiętolonym w najlepsze, no ale jakoś tak pozbyć się szkoda…). Chyba najwyższa pora na porządki ale to będzie ciężka przeprawa :)
fajny artykuł, jakby napisany o mnie.
Rewelacyjny wpis. Jest jak kopniak, palec wycelowany w niewiernych.
Droga Mario, czytam Twój blog od prawie czterech lat, w kółko wracam do tych wpisów, przeglądam piękne zdjęcia, za każdym razem odkrywam coś nowego, inspiruję się. Ale jest coś jeszcze, co mnie tutaj trzyma. Twój styl pisania. Masz tak dobry, spójny styl, czyta się Ciebie przyjemnie, używasz ciekawych środków językowych, język jest lekki ale nie prosty. Czyta się pysznie, pozdrawiam
Magda, dziękuję <3
Dla leniwych najważniejsza jest prostota! A klasyczną i piękną a zarazem prostą biżuterią uzupełniającą każdą stylizację jest biżuteria włoska. Ta mi się podoba: https://esclusiva.pl/ pozdrawiam!
Mój leniwy styl realizuje się tak: czasowo mieszkam nie u siebie, ale mam tu szafe ciuchów, poukłądanych dość przypadkowo, ale nie wysypujących sie z szafy. W podrecznej walizce koło łóżka mam zaś bielizne, 2 pary jeansów i 3 koszulki. Wiecie co nosze każdego dnia? Te właśnie jeansy i koszulki, które mam pod reką. Z szafy wyjełam 2 bluzy, jakby było chłodniej i noszę gdy gdzieś wychodzę.. znaczy za dom, bo tylko tyle wolno…;)