Wpuszczać czy nie wpuszczać do naszego stylu elementy, które nam nie pasują, ale które lubimy? Oto jest pytanie. Oto jest zagadnienie, które interesuje mnie praktycznie od zawsze. Oto jest zagwozdka z którą każda z nas musi się zmierzyć samodzielnie. I wreszcie: oto jest problem, na który nie ma jednego dobrego rozwiązania. Okazuje się, że nawet w obrębie jednego umysłu i wielu takich elementów stylu, odpowiedzi mogą być diametralnie różne. Wniknijmy zatem w mój umysł i zobaczmy jak to się wszystko kształtuje i rozkłada – gdzie idę na kompromisy, gdzie ulegam swoim zachwytom, a gdzie odpuszczam w imię „nie pasuje mi to”.
Gdybym za każdym razem, gdy dostaję pytanie Czy można nosić kolory, które lubimy, a które nam nie pasują? wkładała monetę do wielkiego słoika, miałabym wielki słoik pełen monet :) Najłatwiej odnieść to zagadnienie właśnie do kolorów, ale często też mówimy o krojach, jakichś konkretnych kosmetykach, czasami o wzorach, fakturach, czasami nawet o ciężarze danej rzeczy, wszystkich tych cechach, niuansach ubraniowo-obuwniczo-biżuteryjno-kosmetycznych, o których wiemy, że coś jest nie tak, coś nas odrzuca, coś nie do końca gra, gdy patrzymy w lustro… Ale jednak ta dana cecha strasznie kusi, strasznie w teorii pasuje, strasznie współgra z charakterem, jest wymarzona…
Kiedyś zwykłam pisać, że gdybym lubiła jakiś kolor, kochała go wręcz, to żadna siła by mnie z tym kolorem nie mogła rozdzielić. Ale to nie jest takie proste. Prawda jest taka, że nie byłam nigdy w sytuacji, w której jakiś kolor śnił mi się po nocach i miałam tak wielkie na niego parcie, że musiałam sobie natychmiast coś w tym kolorze kupić. Po pierwsze lubię te kolory, które do mnie pasują. A po drugie, kolory nie wywołują u mnie aż tak skrajnych uczuć. W sensie chwytają mnie za serce, ale nie mam zupełnie potrzeby, by przenosić je bezpośrednio na swoje ciało. Mogę się delektować danym, ukochanym kolorem na jakiejś rzeczy w naturze, w domu, nawet na ekranie komputera. Co więcej porównałabym swój stosunek do kochania kolorów, do stosunku do kwiatów. Wiem, że często jak ktoś widzi piękny kwiat na łące czy w ogrodzie, to pierwszym impulsem jest „zerwać go i wziąć do domu”. Nie pamiętam siebie takiej. Nie chcę powiedzieć, że nigdy tak nie miałam, ale po prostu nie pamiętam. Zawsze wystarczało mi popatrzeć i chyba wlałby się we mnie jakiś smutek, gdybym miała ten kwiat zerwać. W tym sensie, dystans do kolorów mam naprawdę duży i gdy mi kolor nie pasuje, ale go lubię, nie wprowadzam go do szafy. Jest dużo pięknych brązowych, beżowych, oliwkowych ubrań, ale czuję, że one nijak by do mnie pasowały. Moje lubienie tych kolorów nie jest na tyle silne, by mogło mi zrekompensować widok bladego lica w odbiciu lustrzanym…
A z kolorami jest też jeszcze jedna kwestia do rozważenia. Czy nie uważacie, że zawsze można tu użyć słowa klucza? Mam na myśli magiczne ZAMIAST. Co takiego dałby mi beż, brąz, oliwka? Jaka jest podstawa tego uwielbienia? Dlaczego Mario te kolory zdecydowałaś się wymienić jako przykładowe? Pomyślmy: są neutralne, eleganckie i pasują do większości innych kolorów, są również cały czas w trendzie, dzielnie się trzymają jako wiodące neutrale, uzupełniające jesienne szafy. Dotarcie do źródła swojego lubienia może być o tyle pomocne, że łatwiej będzie znaleźć zamienny kolor, który w moim przypadku będzie neutralny, elegancki i pasujący do większości innych kolorów. I dokładnie wszystkie te rzeczy, ale z pożytkiem dla mojej twarzy załatwiają mi szarości i to one mogą być moim ZAMIAST.
Nie mogę Ci powiedzieć, co masz zrobić kiedy kochasz pomarańczowy, ale nie chcesz go nosić, bo wyglądasz w nim słabo. Ale mogę spytać, dlaczego lubisz pomarańczowy, co on Ci daje i poszukać czegoś, co spełnia te kryteria, poszukać Twojego zamiast. Może kochasz jego ekspresywność, wtedy szukałabym zamiennika w fuksjach. Może kochasz jego świeżość, więc czemu nie spojrzeć na niektóre zielenie? Może podoba Ci się łączenie go z jakimś konkretnym kolorem, więc czemu nie poszukać innych, równie efektownych par kolorów…
Podzielmy zatem elementy stylu na dwie grupy. Przy każdej z nich napiszę swoje własne przykłady.
W pierwszej grupie znajdą się elementy które lubimy, ale w których nam niekorzystnie, a mimo to korzystamy z nich i wprowadzamy je do stylu. W drugiej grupie znajdą się elementy które lubimy, ale w których nam niekorzystnie i dlatego nie wprowadzamy ich do stylu.
To mogą być poważne rzeczy, ale to mogą być również malutkie szczególiki. Spójrzcie na moją wymieniankę.
źle wyglądam, ale wprowadzam do stylu, bo lubię
- błyszczące usta, błyszczyki, balsamy, niematowe konsystencje [wyglądam lepiej w matowych ustach, jestem wtedy taka silniejsza wizerunkowo, ale ostatnio przekonuję się też do błysku]
- oversize [nie jest to optimum dla mojej figury, ale ja lubię za duże marynarki, ogromne męskie swetry i bluzy, luźne sukienki worki]
- ubrania o lejącej strukturze [jedwabna koszula lub bluzka wciągnięta do spodni nie wygląda na mnie tak fajnie jak koszula z grubszej bawełny i fajnie zaprasowana, ale czasem mam ochotę na taki bardziej spływający po ciele materiał]
- zabudowane loafersy [moje nogi wyglądają o wiele lepiej w takich butach, niż takich, ale ja już myślę o kolejnych zabudowanych loafersach, tym razem czarnych]
lubię, ale źle wyglądam i nie wprowadzam do stylu
- jasne cienie do powiek [moje cienie do powiek zaczynają się od średniego brązu i może być tylko ciemniej, w białych, jasnoróżowych, beżowych etc. wyglądam trupio, nawet z mocną kreską]
- dużo biżuterii [bardzo podobają mi się cienkie łańcuszki, kolczyki, pierścionki – wszystko razem w jednej stylówce i choć wiele razy próbowałam tego na sobie, za każdym razem czułam się obco i zdejmowałam]
- wzory [lubię szczególnie liście, ale dałam sobie już z tym spokój, bo czułam, że coś odbierają urodzie, za każdym razem jak je zakładałam]
- brązy, oliwki [na kimś spoko, przy mojej twarzy wyolbrzymiają każdą kolorystyczną nierówność, przebarwienie, plamkę, otarcie]
- ekstrawaganckie skarpetki [w teorii podobają mi się skarpetki wyróżniające się na tle stroju, u siebie zawsze miałam poczucie, że to kompletnie do mnie nie pasuje]
- włosy uczesane do góry [nawet nie chodzi o to, że wyglądam niekorzystnie, czuję się w messy bunach i wysokich kitkach tandetnie, na innych kobietach mi się te fryzury zazwyczaj podobają]
Chyba jasno tu widać, że zawsze toczy się walka między lubię, a źle wyglądam i w zależności od tego, które z nich jest silniejsze, wprowadzam daną rzecz do stylu lub pauzuję. I to też nie jest lista na zasadzie: no ale noś kolorowe skarpetki, co ci szkodzi, masz jedno życie. No tak, ale to zupełnie nie o to chodzi. Czasem po prostu widzisz coś na kimś, a gdy masz to sama, to czujesz że coś jest nie tak. Że już w praktyce czegoś się nie czuje tak, jak w teorii :) Mowa tu o dobrym samopoczuciu, o chęciach, a nie zmuszaniu się do czegoś. Nie jesteśmy dziećmi – w dorosłym świecie LUBIĘ, nie jest tożsame z MUSZĘ TO MIEĆ. Oczywiście większość marek odzieżowych życzyłaby sobie takiego stanu rzeczy, ale my bądźmy ponad to i kontrolujmy impulsy.
Dodam tylko, że są pewne elementy, które „rosną w moich oczach”, a lista jest płynna. Jest taka jedna rzecz, która stoi między tymi dwiema grupami i której chyba dam szansę. Mam na myśli bieliźniane topy. Podobały mi się od jakiegoś czasu, ale nie widziałam ich na sobie. Teraz mam jednak pomysły na połączenie Maria i bieliźniany top :)
Każda z nas ma takie niuanse, wychwytuje je u siebie i choć one mogą być niezauważalne dla innych, to są one dla nas istotne. Co u Ciebie jest na tyle lubiane i jednocześnie niekorzystne, że decydujesz się to mieć, stosować, nosić? A co jest na tyle niekorzystne, choć lubiane, że z tego rezygnujesz?
Niekorzystne, ale noszę – czerń. Próbowałam zastąpić granatem ale to nie to samo, nie daje takiego poczucia czystości… Więc noszę czarne koszulki ale otaczam czymś jaśniejszym, o taki kompromis no i wtedy też makijaż z mocniejszymi ustami i złota biżuteria bo inaczej to blado. Kolory mi się śnią po nocach ale na szczęście mogę się wyżyć przy sztaludze więc ubrania zostawiam w spokoju. Nie przepadam ale noszę – jasne kolory, ostatnio nawet biele, jakaś żywsza w tym jestem (nawet znajomi przestali mówić, że wyglądam na zmęczoną) chociaż zawsze się boję, że się ubrudzę
Twój 'nowy’, jeszcze bardziej minimalistyczny styl bardzo mi się podoba i inspiruje!
Kasia, dziękuję za miłe słowa. A ja z kolei uważam, granat za czystszy od czerni, zwłaszcza w połączeniu z bielą. Jest to prawdopodobnie kwestia indywidualna.
Wracam do tego wpisu po podjęciu challange’u bezakupowego w 2021 (z precyzyjnie określonymi, w 100% praktycznymi wyjątkami (np. buty trekkingowe).
Całe moje dorosłe życie (szczególnie z racji zawodu) akceptowałam 2 kolory: czern i biel, które nosiłam namiętnie, a które nie pasują do mojego typu urody pod względem intensywności oraz kontrastu, które tworzą.
Probowalam pójść w granaty (pokochałam) i szarości (tak!), ale nigdy w zestawieniu granat i szarość (zawsze w zestawieniu +b&w). Próbowałam róże, antracyty, taupe… Nie akceptuje deseni (chyba że sprany jeans traktujemy jako deseń). Nie czuje się dobrze w rzeczach miękkich, oplywowych. Lubię mocno zdefiniowane kroje.
Jestem stonowanym latem o kobiecej sylwetce…czy może byc większy rozdzwiek tego co do nas pasuje a tego co lubimy i się nam podoba?
Wciąż szukam kompromisu. Bede testować zawartość szafy przez rok, może spragniona nowości rzucę się w wir kolorów i deseni dla mojego typu urody?
Tym więcej czytam, tym więcej mam paranoję i nie rozumiem czy kiedykolwiek wcześniej coś wiedziałam o stylu i kolorach, mimo szkoły artystycznej i parę lat w akademii. Ja w ostatnich latach miałam obsesję na żółty, taki mocny, czysty żółty, ale niedawno też zauważyłam jak nie pasuje do mojej twarzy (w lato nawet nie jest tak źle). Wydaje mi się że jestem intensywną zimą. Ogólnie zawsze kochałam mocne kontrasty, tym bardziej między zimnym i ciepłym kolorem. Np fioletowy i żółty. Albo elektryczny błękit i żółty. Czy można to wykorzystać? Jeden kolor pasujący do twarzy, a gdzieś daleko od twarzy ten „nie pasujący”? A co jeśli chodzi o biżuterię co ma srebro i złoto razem? No i jak w tym przypadku zrozumieć komu jest najlepiej w takiej? Jeżeli jestem intensywną zimą, nie mogę założyć ciemno zielonej koszuli z pomarańczowymi kwiatkami? W sklepach jest pełno takich kontrastów i fantazji, więc dla kogo je wymyślono?
@Jessica Jeśli jesteś Czystą Zimą, to możesz miksować srebro ze złotem. Jaskrawe kontrastowe zestawienia najbardziej pasują Czystym Zimom i Czystym Wiosnom. Zimom zimne, wiosną ciepłe. Prawie każdy kolor, włącznie z niebieskim, ma swoje zimniejsze i cieplejsze odcienie. Tak że spokojnie istnieje żółć dla Ciebie i możesz ją miksować z niebieskimi czy fioletem. Ewentualnie można i tak, że zimne przy twarzy, cieplejsze dołem. Pomarańcz bym jednak zostawiła Wiośnie. Bo to akurat wyjątkowo ciepły kolor i będzie Ci trudno znaleźć takie połączenie zimnej zieleni i pomarańczu, które będzie Ci pasować.
Ostatnio trochę poszalałam w second – handach, trochę rzeczy dostałam od siostry, więc jestem właśnie na etapie zakładania każdej rzeczy z szafy i zastanawiania się czy mi pasuje, jak ja się w niej czuję. Chcę też odnaleźć swój styl na nowo.Kiedyś rzeczy eleganckie były dla mnie normą, przy zwiększeniu aktywności i sporej utracie wagi (-12 kg, choć i tak moje BMI było w normie) zaczęłam patrzeć życzliwiej na rzeczy o sportowym kroju. Mam bardzo szczupłą talię, więc oversize u mnie nie za dobrze się sprawdza, ale szukam, szukam i nawet udało mi się znaleźć kilka rzeczy, w których wyglądam dobrze. Podobają mi się też bardziej luźne spodnie, ale z tymi spodniami jest tak, że są one luźne w górze, za to obcisłe u osób, które mają grubsze łydki. Więc takich nie noszę, choć chciałabym. Ogółem dla mnie rzeczy na nie są taka motywacją do poszukiwania podobnych fasonów, pewnych odmienności z nadzieją, że w końcu trafię na coś, co będzie mi pasowało o takie rzeczy najłatwiej jest w second handach, więc i portfel oddycha z ulgą jeśli zaś chodzi o kolory, to nie mam problemów – jestem zimą i lubię kolory zimy
Muszę przyznać, że to podejście jest inspirujące i takie naprawdę mądre. Mnie samej imponuje to, że nie robi się czegoś na siłę, tylko szuka alternatyw. Również po lekkim schudnięciu zapragnęłam bardziej sportowego charakteru strojów.
Niekorzystne, ale ciągle krążę wokół tego tematu mniej lub bardziej – ubieranie się od stóp do głów w ciemne kolory, oraz ciemny lakier do paznokci i ciemna szminka. Z tego też powodu długo żałowałam, że nie jestem Głęboką Jesienią lub Głęboką Zimą, czy choćby Prawdziwą Zimą. Lubię mrok pierwszych dwóch typów, oraz surowość i mroźność tego trzeciego. Lubię ogólnie dramatyzm, jaki noszą za sobą zimowe typy kolorystyczne, choć najmniej dotyczy to mojego typu, czyli Czystej Zimy. Cały czas sie zastanawiam, jak to ugryźć u siebie, bo Czysta Zima jest taka żywa, kolorowa i łagodna na tle Głębokiej i Prawdziwej.
Lubię, ale źle wyglądam i nie wprowadzam – rozkloszowane koronkowe sukienki. Podziwiam i uwielbiam na osobach, którym pasują, do mojej figury nie pasują wybitnie, ale na szczęście są inne rzeczy, które lubię i dobrze w nich wyglądam.
Jesteś tak bardzo analityczna, że gdybyś zestawiła ze sobą dwie podobne rzeczy, które w teorii pasują i tak byś myślała nad tym, co Ci w której nie pasuje, prawda? :)))
Sama nie wiem, szczerze mówiąc :)
@m. Zaskoczyłaś mnie tym, że w ciemnych total lookach czujesz się niekorzystnie. Też jestem Czystą Zimą i wyglądam bardzo dobrze w totalnej czerni czy granacie. Może to kwestia percepcji samej siebie, że Ci w tym jakoś za ciemno. Za ponuro? :)
nevamarja – raczej tego, że biorę sobie jednak do serca wytyczne jak łączyć kolory w moim typie kolorystycznym :) poza tym, już lecąc skrótami, ubierane się na ciemno od stóp do głów, jest polecane typom głębokim – Jesieni i Zimie, a typom czystym już nie.
W sumie wiem, że mogę po prostu ubierać się w ciemne kolory ze swojej palety i wyglądać dobrze, nie muszę zapożyczać kolorów od Ciemnej Zimy, nie wiem natomiast jak obejść kwestię makijażu, który jest dla mnie dość ważną składową całego stylu. O ile czarny lakier wygląda u mnie dobrze, to jak już nałożę ciemnofioletowy czy burgundowy, to jednak widać, że coś nie gra :) Nie chcę powiedzieć, że dłonie wyglądają „staro”, ale widać dysonans między moją karnacją, a odcieniami lakieru do paznokci. Analogicznie jest w przypadku ciemnych szminek, z fascynacji którymi nie potrafię się wyleczyć :) Czy wobec tego znasz najciemniejszy możliwy odcień szminki dla Czystej Zimy?
Też tak mam ze szminkami. Moją ostatnią fascynacją było Pied De Poule 977 Diora. Mam ją jeszcze, znajomym się w niej podobam, ale sama czuję się w niej zbyt poważnie. Trochę już dałam sobie z tymi ciemniejszymi pomadkami spokój. :D
Tak z doświadczenia to te ciemne total looki da się zawsze ożywić kontrastowymi dodatkami, choć oczywiście nie namawiam Cię do złego. ;)
Dzięki :) To nie jest tak, że nie lubię „swoich” kolorów, po prostu czasem brakuje mi tej surowości i głębi jaką mają inne Zimy. Czysta Zima pod tym względem jest całkiem inna, czasem mam wrażenie, że ma więcej wspólnego z Wiosnami, niż z pozostałymi zimowymi typami :)
O rany, mam podobnie… Jestem czystą zimą, więc psują do mnie neony, a ja niekoniecznie lubię iść w tym kierunku i tęsknie spoglądam za oliwką (której z szafy nie wyrzucę za nic). Jedynie różowy neon na ustach nie sprawia, że czuję się wulgarnie. Z ciuchami tak łatwo już nie jest.
Ja również czerń. W żadnym innym kolorze nie czuję się tak dobrze, chodzi zarówno o ubiór jak i dodatki, typu buty, torebki, paski. Lubię powycinane lub z łańcuchami rzeczy, do innych kolorów nijak mi to nie pasuje :)
Podobnie mam, czerń zdaje się wszystko ułatwiać, a inne kolory tak jakby trochę mącą :)
Nemesis Nave – różowy neon to akurat bardzo czystozimowy kolor z tym, że czasem bardzo bym chciała znaleźć pasujący ciemny kolor w makijażu. O ile wiem, że zamiast w czarnym wyglądam lepiej w ciemnoszarym smokey, o tyle ze szninkami już mi się trochę trudniej z tym pogodzić.
Ha! Fantastycznie że piszesz o tych lejących bluzkach vs sztywna bawełna. Mnie zdecydowanie lepiej w tych lejących, w tych sztywnych wygladam na co najmniej 5kg+. Tyle czasu mi zajęło dojście do tego czemu jedna biala bluzka leży super a inna fatalnie
Ja mam taki dylemat z kolorem limonkowym, niestety nie widzę dla niego zastepnika. Jako prawdziwe lato nie jest to dla mnie kolor optymalny, ale raczej nie tak fatalnynjak pomarańcz albo inne kolor, ziemi.
No więc poszukajmy. Co Ci się tak w tym kolorze podoba, co chciałabyś nim osiągnąć? Dlaczego on?
Ja tak jak autorki innych komentarzy noszę czerń, mimo bycia jasnym latem. Jest to zbyt praktyczny, uniwersalny kolor, abym mogła z niego zrezygnować, szczególnie jesienią oraz zimą.
Głównie chodzę w spódnicach, które najlepiej wypadają na mojej sylwetce, przez co nie widzę żadnej alternatywy dla czarnych rajstop. A jak czarne rajstopy, to i czarna spódnica.
Staram się równoważyć dół jasną górą oraz odzieniem wierzchnim (biele, szarości, brudne róże) i mam nadzieję, że mi wychodzi. :)
Dodatkowo nie umiem zrezygnować z buraczkowych albo burgundowych swetrów na święta.
Ale powstrzymuję się od ciemnej czerwieni na ustach, mimo że u innych kocham. Niestety u mnie efekt jest karykaturalny.
Najpiękniejszą kolorystykę mają intensywne zimy oraz zgaszone jesienie według mnie. :)
Alicja, chcę Ci tylko powiedzieć, że czasami najtrudniej dostrzec piękno, które jest na wyciągnięcie ręki, a bardziej kusi to, co słabo dostępne. Ja teraz jak patrzę na niektóre pastele, świeżości jasnych i chłodnych kolorów, biele łączone z kremem, modne tak ostatnio rozbielone fiolety, lawendy – to mnie to wszystko tak raduje i takie się oryginalne wydaje na zimę, że jak tylko czerń byłaby bazą nic by się złego nie stało przy wprowadzeniu czegoś takiego właśnie do swojej szafy :) Nic złego, w sensie praktycznym.
Całe życie zakładam to w czym wyglądam dobrze, niezależnie od tego czy jest to modne, czy nie, czy zgodne z moim typem kolorystycznym, czy jakimkolwiek innym.Po prostu patrzę w lustro, w którym widać całą sylwetkę i oceniam czy wyglądam tak sobie, średnio, nieźle czy rewelacyjnie.Przyznam szczerze, że analiza kolorystyczna bardzo pomaga-jestem intensywną jesienią i oczywiście rewelacyjnie wyglądam w „moich kolorach. Ja to po prostu widzę, tak mam , że jestem wrażliwa na kolory i kształty, taki wzrokowiec typowy. Zawsze mi się wydawało, ze wszyscy tak mają, dopóki nie przekonałam się , ze są ludzie, którzy tego nie odbierają, są naprawdę ślepi na kolor.Ci mają trudniej i analizy kolorystyczne są dla nich dużą pomocą.Jednak uważam, ze bardzo istotna jest klasyfikacja typów urody Kibbego, powiedziałabym, ze ważniejsza od kolorów.Przejrzałam kiedyś twoje zdjęcia z instagrama Mario i powiem ci, ze rewelacyjnie wyglądałaś ubrana w stylu gamine, moja córka jest typową gaminką i obie stwierdziłyśmy, że rewelacyjnie wyglądasz ubrana tak ,jak ona by się ubrała.Oczywiście obowiązku nie ma ale wtedy jest rewelacyjnie a kiedy indziej tylko dobrze.Ja też nie zawsze się trzymam mojego typu, bo jestem romantic i najlepiej wyglądam w rozkloszowanych kieckach a jednak kocham lniane szerokie portki i koszule safari. I noszę sobie, a co tam , najwyżej będzie tylko dobrze a nie rewelacyjnie. Trochę nonszalancji w ubieraniu też jest OK.
Dla mnie bardzo istotnym elementem jest wygoda. Dlatego noszę płaskie buty, w których wyglądam zwyczajnie, apaszki z którymi nie przepadam i podobnie w drugą stronę – nie noszę bluzek z dekoltem poza okresem letnim, gdyż ważny jest dla mnie komfort cieplny, nie noszę szpilek – dla mnie wszystkie są niewygodne. Powstaje pytanie, dlaczego nosimy lub nie nosimy rzeczy, które się nam podobają. Dla jednej osoby ważniejszy od upodobań bedzie wygląd, dla innej wygoda. Chociaż ja też mam elementy ubioru, które podobają mi się na innych, a sama nie mogę tak chodzić, np. sportowe obuwie. Na razie się nie przełamalam i noszę je tylko na wycieczkach.
Zazdroszczę osobom, które patrzą w lustro i od razu WIDZĄ w czym im dobrze. Mnie ta umiejętność na przestrzeni ostatnich lat gdzieś umknęła, trudno mi dobrać twarzowe kolory i korzystne fasony.
Nauczyłam się jednak, że dobrze robi mi kontrast, prostota, gładka góra do wzorzystego dołu i tak sobie krążę wokół tych schematów z mniejszym lub większym powodzeniem.
Genialny wpis do głębszej refleksji.
Gdzieś po drodze w swoim życiu odkryłam, że jakoś średnio interesują mnie takie ogólne obecne standardy, że mam w czymś wyglądać korzystnie, czyli w bardzo dużym skrócie szczupło i smukło. Przyjęłam zasadę, że w ubraniu ma być widać mnie, ma ono wyrażać kim jestem, ale nie przytłaczać. Kocham kwiatowe bombastyczne wzory, ale na sobie noszę tylko delikatne łączki i drobe abstrakcyjne wzory. Powód jest prosty, w dużych kwiatach nie widać mojej twarzy. Widać najpierw wzór, a mi nie o to chodzi. Noszę rzeczy, które być koże ktoś inny ocenił jako nie korzystne dla mnie, dopóki w lustrze najpierw widze siebie, a nie rzuca mi się w oczy dane ubranie, czy kolor.
Nie pasuje mi, ale noszę, bo lubię :
-czerwona szminka (postarza mnie i podkresla niesymetrycznosc twarzy, ale nosze i lubie!)
-bielizniane topy (jestem dosc masywna na gorze, ale uwielbiam takie topy-najbardziej te jedwabne z Intimissimi i to, o zgrozo, bez stanika :)))
-luzne gory-mam ladne wciecie w talii i teoretycznie powinnam eksponowac, ale nie lubie ciasnosci w tej okolicy ciala)
Nie pasuje mi i nie nosze, chociaz mi sie podoba:
-beż (twarz traci caly wyraz)
-mokasyny i oksfordy – WSZYSTKIE mnie obcierają, nie chce mi sie wyrzucac w bloto kolejnych stow i ryzykowac ciagle otarcia i krwawienie)
-olowkowe sukienki z dekoltem w szpic-teoretycznie idealne dla mojej sylwetki a ja czuje sie w nich ciezko i 'matronowato’, chociaz u innych look a la powazna dojrzala pani bardzo mi sie podoba!
1. Podobają mi się, ale nie noszę: oversize, szpilki, dużo biżuterii jednocześnie, czarne sukienki na codzień (zakładam tylko na imprezy nocne), spodnie na kant, mokasyny.
2. Noszę, choć nie powinnam: czarny trencz (nie zakładam już czerni przy twarzy, ale trencz uwielbiam i robię dla niego wyjątek)
Dużo o tym myślę i duzo mam takich rzeczy..Lubię mnóstwo kolorów i podoba mi się kilka stylow, często się wykluczających :) Wiem, w czym mi dobrze, ale czasem mam wręcz potrzebę zalozenia czegoś mimo, że nie współgra ani z moją urodą ani figurą. Jestem stonowanym latem i noszę, choć mi nijak nie pasuje:
-czerń – mam dni kiedy MUSZĘ ubrac się cała na czarno i nic na to nie poradzę. Zauważyłam, że to są te dni, kiedy potrzebuję się schować w tę czern, nie rzucać w oczy, czerń daje mi poczucie bezpieczeństwa
-kolor musztardowy. Nigdy przy twarzy, bo wyglądam koszmarnie, ale kolor kocham i mam spodnie i spódnicę. Uwielbiam połączenie musztardowego, turkusu i amarantu i noszę te kolory, kiedy bardzo potrzeba mi energii.
-kiedy nawet mam stroj w „moich” kolorach to mimo, że kontrast nie jest dla mojej urody wskazany – noszę różowe buty. Różowe buty są moim znakiem rozpoznawczym i uwielbiam to.
Nie noszę, choć uwielbiam na kims:
-romantycznych koronkowych sukienek
-ramonesek
-obcasów (dla zdrowia i wygody)
-czerwieni, na szmince i ubraniu
-lnu, bo nie mogę zdzierżyć tych zagnieceń
-wzorów generalnie
I pewnie sporo jeszcze by się znalazło
Niekorzystne ale noszę – jeden sweter, lekki, prosty w kroju, niestety koloru pomidorowej czerwieni, za żywej dla mnie. Ale to też wskazówka na przyszłość, jaki element dobrze by było zmienić.
Dwa pozostałe „niekorzystniaki” to też swetry, ale żółte, a ja się w żółtym czuję jak po nieprzespanej nocy. Stety- niestety dostałam je w prezencie.
Podobają mi się, ale nie noszę:
– topy bieliźniane. No cóż, na mnie wyglądają właśnie jak bielizna :/
– spodnie z wysokim stanem. Wszyscy twierdzą, że w takich brzuch wygląda lepiej, a mój jak na złość właśnie w tego typu spodniach się „uwypukla”…
– marynarki i spódnice ołówkowe. Czuję się w nich sztywniacko i zbyt serio.
Noszę, choć nie powinnam:
– szare ubrania, których powinnam jako prawdziwa jesień unikać, ale pochodzą sprzed czasów analizy kolorystycznej i lubię siebie w nich, więc postanowiłam je „dotyrać” ;)
– srebrna biżuteria, choć złoto pasuje mi bardziej – bo wg mnie jest bardziej „codzienna”, a miewam tendencję do wyglądania zbyt elegancko, więc srebro podkręca mi stylizacje bez zadęcia.
Ja wybieram neutralne kolory i czuje sie w nich najlepiej a do bardziej kolorowych kolorow jakos mnie nie ciagnie. Staram sie byc w tym spojna. To jest wyzwolenie. Zagladam tu, czytam i sa efekty. Moge powiedziec, ze mam swoj styl i jest mi z tym bardzo dobrze :)))
Pewnych rzeczy przeskoczyć się nie da (np. ciepłych odcieni, gdy jesteś Zimą, czy dekoltów do pasa, gdy nie masz za dużo biustu;), pewne się da (niby powinnam się trzymać z daleka od pasteli i wyblakłych kolorów, ale wiele z nich da się ograć, pod warunkiem, że są zimne. na beż ten trick nie działa, ale działa inny – „nie przy twarzy”, tak że gdybym nie była gruszką, pewnie nosiłabym beżowe spodnie. a tak ograniczam się do beżowych butów. ;) że oversize nie jest dla gruszek? taki one size 132 cm w biuście bez zaznaczonej talii zdecydowanie nie jest. ale ładnie skrojona luźniejsza góra wpuszczona w spodnie potrafi wyglądać lepiej niż dopasowana).
Generalnie od zawsze wiedziałam, jakie kolory mi pasują, a jakie nie. Te, które pasują, były moimi ulubionymi. Tych, które totalnie nie pasują, nie znoszę po dziś dzień. To mi oczywiście nie przeszkadza powzdychać czasem do beżu czy innej musztardy, ale na tym etapie już raczej nie kupuję kolorów, w których źle wyglądam albo w których źle się czuję (no właśnie. czasem coś do człowieka pozornie pasuje, ja na przykład wyglądam nieźle w fioletach, a jednak poczucie estetyki mówi „nie i już”). Podziwiam na innych. Co innego kolory neutralne. Mam 2 letnie sukienki w niekoniecznie moich odcieniach zieleni. Zimnych, ale mało wyrazistych. Obie są z drugiej ręki więc nie mogłam sama wybrać koloru. Jednocześnie obie mają wyjątkowo korzystne, oryginalne kroje, co totalnie zepchnęło kwestię kolorów na dalszy plan. No i niby powinnam nosić srebro zamiast złota, a jednak najczęściej mieszam złoto ze srebrem (kolczyki wyłącznie złote). W obu kruszcach czuję się tak samo dobrze.
W przypadku fasonów zawsze warto sobie szczerze odpowiedzieć, czy naprawdę człowiek źle się w czymś czuje (ciężko, nieforemnie, niekomfortowo etc.), czy raczej ciąży na nim nieuświadomiona presja społeczna. Ja przy mojej figurze najlepiej się czuję w spodniach z normalnym lub ciut wyższym stanem i prostymi nogawkami. Nadmiar materiału w biodrach czy udach czy mocno zwężające się nogawki to nie moja bajka. To już lepiej od razu pójść w legginsy. Ale już dopasowanych fajnie skrojonych spodni z dresówki to się bałam nie dlatego, że się w nich źle czuję, tylko dlatego że starsze pokoleniowo otoczenie sugerowało mi, że za bardzo opinają mój bardzo kobiecy;) tyłek. Co, jak się nad tym zastanowiłam, wcale mi nie przeszkadza, bo go bardzo lubię. Tak samo jak te spodnie. :) Na pewno nie wyglądam w nich tak szczupło jak w prostych czarnych jeansach (różnica optyczna jest wyraźna), ale czuję się w nich równie dobrze. Jak nie mam w zwyczaju chadzać w sukienkach-workach, bo muszę mieć podkreśloną talię, tak w tym roku pomykałam w lecie w luźnej one-size’owej intensywnie turkusowo-niebieskiej koszulo-sukience i czułam się świetnie (może tym razem ekstremalnie korzystny kolor przesłonił fason, aczkolwiek uważam, że fajnie się też układa jak na tego typu krój;) Zdarza się też, że ukochany wzór w paski tak mi przesłoni świat, że zatrzymuję nawet te niekoniecznie wyszczuplające kroje. ;) Obserwuję co najmniej 2 naprawdę ogarnięte w temacie kolorów i fasonów blogerki, z których jedna konsekwentnie poszła w kolor, który niekoniecznie podkreśla jej urodę (kolor sam w sobie jest korzystny, ale w opcji total look uroda trochę w nim ginie), a druga konsekwentnie wybiera oversize’owe, kojarzące się z COS-em fasony, które nie podkreślają figury (atutów także) i powiem szczerze, że obie panie mi tym bardzo imponują. To są spójne świadome garderoby, w których właścicielki dobrze się czują. Taka fajna asertywność, którą z radością śledzę, mimo że to nie moje kolory i nie moje fasony więc w przeciwieństwie do Ubieraj się klasycznie (gdzie tropów sporo chociażby ze względu na kolory), nie ma w tym dla mnie zbyt wielu inspiracji innych niż te mentalne.:)
Mogłabyś dać namiary na te blogerki? Jestem bardzo ciekawa.
też jestem ciekawa, opis drugiej blogerki kojarzy mi sie bardzo z Olivią Kijo
Miałam na myśli Dorotę (Kameralna) i Martę (Osobista Stylistka).
Ja z jednej strony staram się wyjść w swoim myśleniu z obowiązujących norm myślenia o tym co jest ładne a co nie. Nie widzę żadnego powodu żebym miała wyglądać ładnie i staram się żeby moje decyzje wynikały z eksperymentów z estetyką, a nie jej uleganiu. No i są dziedziny, w których idzie mi to dobrze, np w makijażu. Często robię makijaż, który podkreśla to że wyglądam blado, maluje tylko rzęsy na biało, albo na blady róż, staram się zmniejszać sobie makijażem oczy i podkreślać okrągłość i wielkość twarzy, bo mam malutkie oczy i wielką, okrągłą twarz i uważam, że to jest ciekawe i warte podkreślenia. Jestem czystą zimą i w złocie wyglądam blado i niewyraźnie ale mam mnóstwo złotych ubrań, również przy twarzy i nie zamierzam z nich rezygnować. Kiedy ubieram się na złoto nie staram się sobie dodać kolorów makijażem tylko przeciwnie wybladzam się na maksa, żeby zupełnie zniknąć za tym wyrazistym ubraniem, lubię ten modelkowy efekt, że to nie ja jestm ważna tylko stylizacja. Jedyne na co nie mogę ponownie się odwarzyć, chodź nie ma dnia żebym o tym nie myślała to łysość. Nie ma człowieka, o którym nie powiedziałabym że nie wygląda pięknie łysy i uważam że żadna fryzura i typ włosów na nikim nie jest tak piękne jak łysa czaszka. Sama byłam kiedyś łysa i niestety uważam, że wyglądałam okropnie. To znaczy, chyba nie jestem jednak na tyle ok ze swoją twarzą, żeby ją aż tak wyeksponować, albo jestem jednak jeszcze trochę przywiązana do takiej obiegowej, powrzechnej ładności. Strasznie jest to głupie i nie lubię w sobie tego przywiązania, czy kompleksów.
Juz pare lat temu uwolnilam sie od presji, ze mam nosic cos/nie nosic czegos bo to nie pasuje do mojej sylwetki, wzrostu, karnacji. Moja „idolka” w tej kwestii jest Victoria Beckham. Jest niska i szczupla tak jak ja, poza tym mamy podobny typ urody. Wydaje mi sie, ze jest zima, ale jak nie mam racji to poprawcie mnie. Wiec jako drobna osoba nie powinna nosic zadnych oversizow, ale szczerze…wg mnie wyglada w nich rewelacyjnie! Nie raz ma ogromne spodnie i szeroka gore i do tego (o zgrozo!) plaskie buty – a mnie sie ogromnie w tym szalenie podoba. Plus spodnice midi, wielkie wzory i cala gama kolorow – oczywiscie czern, ale i pomarancz, bez, fiolet, czerwien, pastele… Ja tez staram sie ubrac i patrzec w lustro – wtedy dopiero decyduje, czy cos jest dla mnie czy nie.
tak trochę zaczepnie – nie ma takiego ubrania w którym wyglądałabym źle. ;-)
Wychodzę z założenia, że wyglądam po prostu OK (niezależnie od tego co mam na sobie, niezależnie od tego czy się umaluję czy nie, niezależnie od tego czy jestem chora, niewyspana, czy mam rzut atopowego zapalenia skóry gdziekolwiek na ciele) i żadne ubranie nie ma na tyle mocy, żeby mnie upiększyć lub zbrzydzić. Ubranie służy mojej osobistej przyjemności, ekspresji czy eksperymentom z estetyką. Jakoś umęczona jestem narzucaną przez kulturę koniecznością obserwowania siebie oczami zewnętrznego obserwatora, ciągłego dopytywania się, zastanawiania się nad i szukania dowodów na swoją atrakcyjność.
Mam natomiast kategorię „lubię, ale noszenie tego wymaga tyle zachodu, że w sumie mi się nie chce” :
– szminki w żywych kolorach (są piękne, ale jednocześnie moja ekspresyjna gęba powoduje, że się rozmazują. A sterczeć tak długo nad robieniem makijażu, zeby się nie rozmazywały to mi się nie chce)
– białe koszule wszelkiego sortu, od męskich oversize, po te fantazyjne z wielkimi kołnierzami…i absolutnie nie chce mi się tego prasować.
Oraz druga kategoria „podobałyby się, ale jednocześnie są na tyle irytujące sensorycznie/niewygodne, że absolutnie nie”:
– szerokie spodnie z mankietami, mix dark academii i egzystencjalizmu – wszystko fajnie, tylko nie znoszę mieć na sobie spodni (może jeszcze jakieś szarawary przejdą) ;-) Nie lubię gdy cokolwiek (nieludzkiego) dotyka moich bioder i brzucha, czuję się jak wtedy jak w zbroi.
– rozpuszczone włosy. Mam długie, nawet całkiem gęste, proste włosy, które praktycznie są zawsze w messy bun. Gdy raz na pól roku je rozpuszczę w ramach eksperymentu, wszyscy są zachwyceni…poza mną. Nie lubię dotyku włosów na szyi i ramionach i natychmiast mi się robi mega gorąco. Messy bun 4 life.
Swietny komentarz. Co to wogole znaczy ze cos nam 'nie pasuje’ ? Czy mamy obowiązek podobać się innym? Chyba za często zapominamy że nasze życie/cialo/ciuchy sa dla nas ;)
To znaczy, dokładnie to, co jest napisane we wpisie, chociażby w moich przykładach. Nie ma tu słowa o odbiorze wyglądu przez innych. Jest tylko i wyłącznie o własnym samopoczuciu.
To nie kwestia obowiązku. Zwyczajnie większość ludzi chce się podobać innym, ale też i sobie. I tego NIC nie zmieni a wyjątki potwierdzają regułę.
Ewa – a dlaczego by tego nie zmienić, skoro chęć podobania się innym często ma niedobre skutki (np. obniżona samoocena)? To, że większość działa tak, czy owak, nie znaczy, że to OBIEKTYWNIE jest dobre i słuszne.
Dokładnie. Chęć podobania się innym sprawia że tracę wiele życiowej energii, którą mogłabym poświęcić na coś co dla mnie lepsze niż podobnie się czy robienie wrażenia. Oczywiście 'wiele’ jest tutaj bardzo względne, chodzi mi o sam fakt skupiania się na powyższym. Atrakcyjny wygląd jest bardzo przereklamowany. W rzeczywistości niewiele zmienia w naszym życiu
Dla ścisłości. Czy gdzieś we wpisie jest zasugerowane, że „wyglądam niekorzystnie” jest podyktowane przez ocenę innych? Odpowiem od razu: absolutnie nie. To jest artykuł tylko i wyłącznie o tym, co myśli się o swoim wyglądzie. O wewnętrznym poczucie czy się wygląda dobrze, czy nie. Jeśli masz poczucie, że we wszystkim wyglądasz ok, to bardzo fajnie! Ja jednak potrafię rozróżnić, że moja twarz wygląda lepiej w jakimś kolorze, a w jakimś relatywnie gorzej i to tyle.O tym jest ten artykuł.
Lubię, wprowadzam do stylu, chociaż w czymś innym wyglądałabym lepiej.
Umiarkowanie ciepłe kolory. Jako intensywna zima jestem raczej po chłodnej stronie mocy, a tymczasem, bez oglądania się lustrze, naciągam codziennie na siebie, instynktownie, niczym drugą skórę czerń w towarzystwie beżów, ciemnych, nasyconych żółci,.
Lubię wszelkie sieny palone, ugry (tzn ugier jasny albo ciemny), naturalne kolory bawełny i lnu, niektóre oliwki i zgnilusy. Ważne, żeby były głębokie nasycone, nie krzykliwe. Uwielbiam beże i oliwki jako bazę dla neonów.
Brąz. Dziś do czarnego „uniformu” mam ciemnobrązową olbrzymią bransoletę z refleksami „piasek pustyni”.
Złota szminka, bronzer na policzki
Wyglądam korzystnie, ale nie lubię i nie wprowadzam do stylu
Nadmiar czerwieni- powoduje u mnie potworne rozdrażnienie,
Nie wprowadzam do stylu, bo przede wszystkim nie lubię, i chyba nie wyglądam korzystnie
Bardzo chłodne kolory, kombinację czerni i czystej bieli
Głęboka Zima ma raczej ciemne i dość stonowane w odbiorze odcienie czerwieni. Rozumiem, że masz na myśli raczej taką definicyjną postać czerwonego koloru , która pasuje w zasadzie tylko Wiosnom i Czystej Zimie.
Tzn czerwień mi się podoba… każda postać… przecież nikt nie będzie się trzymał ortodoksyjnie swojego typu kolorystycznego, ja często korzystam z kolorów zarówno czystej zimy jak i stonowanej lub głębokiej jesieni.
Niestety mój system nerwowy nie toleruje wielu odcieni tego koloru. Od podrażnienia, aż do poważnych zawrotów głowy.
Masz rację, gdyż nadmiar tego koloru właśnie tak działa na psychikę.
Jedynie w makijażu mogę sobie pozwolić na szaleństwo- czerwone lub fuksjowe usta. To jest tak zwana „weekendowa wersja mnie”.
A czy wyglądasz naturalnie w mocnych czerwonych ustach czy fuksjowej szmince? Z tego co ja widziałam na paletach DW, odcieni różowego jest niewiele i są dosyć stonowane, zaś fiolety są przede wszystkim ciemne :)
Ja mam 48 lat, więc zbyt ciemna szminka odpada, jeśli nie chcę wyglądać jak swoja własna matka.
Korzystam i z jasnych, mocnych czerwieni i fuksji po pracy. Do pracy stosuję złoto, niektóre brązy, naturalne czerwienie, jakieś gorzkie śliwki i inne fiolety, oby niezbyt ciemne. Nawet morelowymi i pomarańczowymi odcieniami nie gardzę.
Jedyne czego unikam, to pastelowe, rozmydlone róże z perłowym połyskiem.
Nie jestem niewolnikiem własnej palety, natomiast ochoczo korzystam z tego, że głęboka zima jest gdzieś pośrodku między chłodem a ciepłem, między żywymi kolorami a stonowanymi. Moja intuicja zawsze mi podpowiadała najlepiej, nawet jak „teoria o typach kolorystycznych” była u nas w powijakach i mówiono jedynie o 4 typach.
Ha! Czyli nie zwariowałam i wszystko ze mną ok skoro inni też tak reagują na ten kolor.
Ja czerwieni nienawidzę ale to dlatego, że bardzo duużo czasu spędzam w swoim domu, w którym korytarz i pokój pomalowane są na czerwono. Wynajmuję ten dom, właściciel pomalował na taki kolor, nie mam możliwości zmienić koloru ścian a ostatnio zaczynam już być mocno przytłoczona tym otoczeniem i mam stany silnej agresji mam nadzieję, że do końca roku przeprowadzę się do chłopaka
Fajny wpis, zmusił mnie do refleksji i doszłam do wniosku, że jednak zdecydowanie większość rzeczy, które mi się podobają, ale mi nie pasują wolę podziwiać na kimś, niż przenosić na siebie i o dziwo czerpię z tego przyjemność. Na pewno będą to czerwone lub inne wyraźne, nasycone kolory na ustach (przy mojej delikatnej urodzie i wąskich ustach wypadają niekorzystnie). Kolejną rzeczą będą kopertowe kroje sukienek i bluzek. Wprost uwielbiam, zawsze zatrzymuję wzrok gdy je widzę, ale znowu przy moim drobnym biuście nie robią mi dobrze (efekt zapadniętej klatki piersiowej). Podobnie mam z bufiastymi/falbaniastymi rękawami, chociaż mam wąskie ramiona to teoretycznie nie powinnam w nich źle wyglądać, ale przy szerszych biodrach, których niestety jestem posiadaczką efekt jest taki, że cała sylwetka jest mocno poszerzona. Chyba jedyną rzeczą, która przychodzi mi do głowy, z lubianych-niepasującyh-noszonych są wzory, ale w znikomej ilości. Wpuściłam do swojej szafy 2 bluzki w jakieś tam wzorki, chociaż podobają mi się boho (zwłaszcza długie sukienki), kwiaty duże, łączki, wzory geometryczne, generalnie jak się dzieje, ale mnie przytłaczają. Staram się tymi wszystkimi elementami cieszyć oko, gdziekolwiek je widzę.
Mario pisz częściej:)
Natasza – to, co piszesz, raczej przeczy byciu Głęboką Zimą. Zbyt ciemny kolor postarza właśnie wtedy, kiedy nie jest się tym typem. Ogólnie niekorzystny kolor postarza zawsze, bez względu na wiek.
Nie żebym w niej źle wyglądała – jeśli chodzi o ubiór- ubieram się jedynie w kolory głębokiej zimy, i żadne inne – raczej kłaniają się moje upodobania w sferze stylizacji.
Nie za bardzo chcę wyglądać jak Carmen albo tancerka flamenco. Pracuję z mężczyznami i to ja nimi zarządzam. Więc w pracy stawiam na bardzo neutralny wizerunek.
Lubię np bardzo ciemne, gorzkie brązy, dużo lepiej wyglądają na mnie niż w stu procentach zimne, ciemne szminki.
Stawiam na kolory nie do końca jednoznaczne, zimny kolor musi mieć ciepłą domieszkę, ciepły nie może być bezdyskusyjnie ciepły.
Głęboka zima jest typem mieszanym, oczywiście chłodnym, ale z ciepłą domieszką, co odróżnia ją od chłodnej (prawdziwej) zimy.
Zarówno paleta prawdziwej zimy, jak i jej zamglonej siostry czyli chłodnego lata nie pasuje mi zupełnie.
Podoba mi się, ale nie noszę:
szpilki (i w ogóle obcasy), szminki ( i mocny makijaż), biała koszula, rozszerzane rękawy, płaszcze, styl boho, martensy i ramoneska, golfy.
Podoba mi się, wyglądam różnie, ale noszę:
oversize, krótka prosta grzywka, różowy kolor.
Jestem bardzo jasnym typem a do tego chyba ciepłym. Nosze niemal wyłącznie czern i biel czyli to czego teoretycznie nie powinnam. Niby widzę ze moje oczy i skora nabierają blasku przy granacie bądź ciemnej zieleni, ale i tak bardziej podobam się sobie w kombinacji czerni z biela. Byc może mnie nie upieksza ale lepiej wyraza i przez to ogolnie czuje się atrakcyjniej.
Dzień dobry ❤ ja zupełnie nie na temat ale czy mogę prosić o pomoc w rozpoznaniu kształtu twarzy?
Bo pomimo setek artykułów, które przeczytałam – nie potrafię u siebie dalej ocenić jaki mam kształt.
https://zapodaj.net/87acb715ef629.jpg.html
https://zapodaj.net/c95961d4da42c.jpg.html
Na moje oko twoja buzia ma kształt diamentu.
Pani Lidio, dziękuję za pomoc <3 :)
Jestem stonowaną jesienią i odkrycie mojego typu kolorystycznego było przełomem w mojej garderobie, we wszystkim wyglądałam źle i nie wiedziałam dlaczego. W moim przypadku podział tylko na 4 typy był zdecydowanie za wąski a ja nie potrafiłam się zaklasyfikować. Przez ostatnie 2 lata budowałam bazę dla stonowanej jesieni, a teraz dodaję kolory, czasami też te teoretycznie niedozwolone ale nie z przeciwległego końca, czyli jeśli odpowiednie są dla mnie stonowane barwy to nigdy nie sięgam po neony, mocno jaskrawe kolory ( na szczęście ich nie lubię). Poza tym odnoszę wrażenie że nosząc makijaż i mając w miarę ułożone włosy mój typ kolorystyczny wybacza wiele.
Piaskowe beże, oliwka, khaki, kość słoniowa, pasujące do nich brązy… Wszystko to nie pasuje do mnie, chociaż bardzo lubię. I co? I noszę, ale pod pewnymi warunkami. Skompletowałam sobie trochę ciuchów urlopowo-wyjazdowych: piaskowe spodnie-bojówki z bawełny, długą spódnicę, bardzo przemyślnie uszytą z kreszowanego lnu w kolorze naturalnym, militarną koszulę noszoną na koszulkę oliwkową albo ecru, bluzkę ecru z bawełnianego kreponu, skórzane sandały i takąż torebkę, jakiś naszyjnik etno – wyszedł z tego zestaw safari całkiem wyrazisty, nawet bez rozmaitych printów w cętki ocelota albo tygrysie pręgi (nie lubię). Zrezygnowałam z przełamywania go czymkolwiek innym, na zasadzie, że militarna koszula pasowałaby do dżinsów, albo na odwrót – bluzka z jasnoniebieskiego denimu do piaskowych bojówek. Safari to safari, nie wymaga uzupełnień. A ponieważ dobrze czuję się w tych ciuchach, to nawet jeśli nie mogę udawać, że właśnie wróciłam z Afryki (nigdy się nie opalam, moja skóra latem właściwie nie różni się od zimowej), w ogóle mi nie przeszkadza, że kolory są jednak nie moje.
Od niedawna mam potrzebę, żeby w miarę ładnie wyglądać nawet w domu. Tzn. żeby mnie się to podobało, nie musi innym, bo chodzi mi tu o moje samopoczucie (innych też straszyć nie chcę, jasne, ale to zawsze było). A miałam ochotę na coś żółtego, choć to tragiczny dla mnie kolor, może jeszcze tylko pomarańcz gorszy. No i kupiłam żółty T-shirt. Nie był to dobry pomysł:(
Są fasony, których nie noszę, a wyglądałabym dobrze.
No to pomogłaś mi w sprawie fryzury! W ostatniej klasie liceum ścięłam włosy w taki pixie cut- jestem podobna do mamy i „wiedziałam”, że będzie dobrze, choć fryzjer panikował, ale potem sam się zachwycał. Czułam się świetnie i miałam dużo komplementów, potem włosy odrosły i za 2 lata znów ścięłam pamiętając jak dobrze się czułam w takich krótkich – jednak tym razem już to dobre czucie się zniknęło, choć wyglądałam dobrze. Potem postanowiłam zapuścić dla rak’n’roll – i pierwszy raz w życiu miałam włosy do pasa :)
na kimś podobają mi się włosy takie na 2mm – ale tu muszą grać rysy twarzy żeby był efekt wow. No i bardzo bym chciała, ale raczej nie należę do tych osób które wyglądałyby super w takiej wersji- a to już nie zmiana koszulki, tylko z 2-3 lata zapuszczania włosów i być może niezbyt miłe uczucia co do decyzji i wyglądu. Tak więc chyba jednak się nie skuszę. Dobrze czuję się w długich włosach- takich prawie do pasa, choć wyglądam już dość ciężko(chociaż to może załatwić nieco cieniowanie) i mniej korzystnie niż w krótkich to czuję że to jest to(choć nie mam potrzeby żeby było non stop tak samo, stąd ta skłonność do zmian)
Jestem zgaszonym latem a budowę mam raczej kobiecą stąd służą mi w sukienki, zpodkreślona talia, miękkie linie. Źle mi we wszystkich rzeczach zbyt sportowych ale i w zbyt eleganckich.
Kiedyś nosiłam koszule z kołnierzykiem – nie lubię ich ale pomagały budować wizerunek w pracy.
Noszę też rzeczy w stylu preepy: oksfordki, mokasyny, chinosy, koszulki w paski. Nie są to fasony dla mnie najlepsze( powiedziałabym że służą mi ubrania bardziej romantyczne, albo przeciwnie-zadziorne) ale łatwo pozwalają budować spójny wizerunek. No i pasują na wiele okazji.
Z kolorami spoza bazy nie szaleję. Lubię Czerń ale zostawiam raczej na wieczór, ewentualnie zimę. Mam też trochę ubrań z palety jesieni, wszystkie są ze mną od dawna i nie chce się ich pozbywać.Kozaki, płaszcz, szalik, spódnica, kurtka. Uważam że okrycia wierzchnie fajnie wtapiają się w październikową aurę. Tworzą taki trochę romantyczno-intelektualny look. Jak z Ani z „Zielonego Wzgórza”.
Natomiast jeśli chodzi o włosy i twarz mówię zdecydowane nie temu co mi nie pasuje. Myślę że to może tylko oszpecić. Przy czym uważam że próbować zawsze warto bo czasem zaskakująco pasuje coś spoza naszego typu kolorystycznego.
Kiedy przeczytałam Twój opis to pomyślałam, że mamy podobne cechy wyglądu. Też jestem zgaszonym latem, o sylwetce, która wymaga miękkich tkanin, płynności, romantycznych akcentów, np. koronka, bufki, wiązanie na plecach, talia koniecznie podkreślona, lepiej wyglądam w sukienkach niż w spodniach, nie nosze koszul, nie lubię sztywnych ubrań
Myślę że możemy mieć nie tylko podoba kolorystykę ale i figurę.
Ja jestem chyba prawdziwą jesienią i mimo, iż według analizy kolorystycznej nie pasują mi czerń i biel to non stop je zakładam. Szczerze mówiąc jak patrzę na siebie w tych kolorach to wcale nie wyglądam źle, może to też kwestia makijażu? Nie zamierzam z nich rezygnować, bo po prostu dobrze się w nich czuję w przeciwieństwie do jakiś żółci, pomarańczy czy zieleni (lubię u siebie jedynie czasami szmaragdową, np. na apaszce), które są mi rzekomo wskazane.
Coś co mi się podoba, ale nie noszę to paski.
Mario, czy można u Ciebie zrobić analizę kolorystyczną, określić swój typ urody?
Tak, Kasia wyślij mi pustego maila na maria@ubierajsieklasycznie.pl, podeślę Ci wszystkie warunki, bo mam to sformatowane pod maila właśnie.
Kurczę, po 40-stce jakoś nabrałam wrażenia, że wszystko mogę i powstrzymuje mnie ino mój wrodzony dobry gust ;)
Super zakładać rzeczy bez presji, czy się sąsiadce spodobają :)
Pozdrawiam Mario :)
Noszę, bo tak :)
– neonowy pomarańczowy, intensywny róż (fuksja) i limonkową zieleń – jestem intensywną jesienią, więc to raczej nie moje kolory, ale jubię ich energię i noszę, ale tylko na ubraniach o charakterze typowo sportowym (bluzy, koszulki) . To jest dla mnie obszar, gdzie mogę sobie pozwalać na wieksze odstępstwa od swojej palety.
Nie noszę, bo nie:
– butelkowej zieleni, w ogóle zieleni poza wspomnianą limonką i wzorów moro – jest to kolorystyka dla mnie bardzo odpowiednia i bardzo lubię otaczać się zielenią, ale na sobie niekoniecznie ją toleruję, a fascynacja moro i krojami a’la militarnymi przeszła mi dawno temu.
U mnie jest przewrotnie – nie lubię, choć dobrze w tym kolorze wyglądam, ale rezygnuję właśnie dlatego, że go nie lubię. To czerń, (ostatnio też fiolet i róż). Mogą być czarne kropki, ciapki, paski, ale nie czerń na mnie. Od razu czuję się zdołowana.
Kiedyś zmuszałam się do noszenia czerni, no bo przecież „każda kobieta musi mieć małą czarną”. O nie, nic na siłę!
Pozdrawiam serdecznie :)
Jeśli chodzi o kolor, to często rezygnuję wtedy z danej rzeczy. Zresztą tak jak napisałaś „Czasem po prostu widzisz coś na kimś, a gdy masz to sama, to czujesz że coś jest nie tak.” – dlatego też pozwalam sobie na podziwianie tego na kimś, ale sama (po przetestowaniu, że to nie mój styl) podziękuję. Ostatnio tak właśnie miałam na zakupach z koleżanką – obie mierzyłyśmy sukienkę w kolorze butelkowej zieleni i o ile ona w tym wręcz promieniała, to ja czułam się… źle. Dużo bardziej wolę bordo :)
Nie pasuje mi też żółć, choć na dodatkach bardzo ją lubię, bo dodaje optymizmu – jednak po prostu otoczyłam się żółtymi karteczkami, planerami i to już w pełni zaspokaja moje potrzeby :)
Czy wpuszczać do szafy element , który nie pasuje – oto jest pytanie (które zadaję sobie co najmniej raz dziennie i to nie dlatego, że tak często coś nowego kupuję ;) Z kolorami to właściwie krótka piłka – to, co podkreśla mi cienie pod oczami, idzie w odstawkę lub noszę takie rzeczy z dala od twarzy. Ale mam czasem niezłą rozkminę, jeśli chodzi o inne rzeczy. Jakoś tak jest, że najlepiej i najspójniej wyglądam, kiedy nie przekombinuję i mam na sobie bardzo konsekwentny zestaw inspirowany męska szafą np. koszula i materiałowe spodnie, czy golf z marynarką/ramoneską a do tego płaskie, sznurowane buty, duży zegarek, zero lub prawie zero biżuterii. Nie jestem za bardzo chętna, żeby cos dokładać, więc jeden dodatek, który ciągnie styl trochę w inna stronę, powoduje, że dla całości zmiana już jest duża. Ale mimo to, jeśli wewnętrzne przekonanie coś mi mocno podpowiada, to założę. Mam tak z ekstrawaganckimi butami. Przepadam za United Nude i chociaż już klikając tą parę (https://www.efootwear.eu/sandals-united-nude-cube-sandal-mid-104060127-black.html) wiedziałam, że raczej na innych lubię je oglądać w zupełnie innych, bardzo eklektycznych zestawach, że podkreślą dodatkowo moje szerokie i umięśnione łydki, że mogą nie być super wygodne, to kupiłam i śmigam z ochotą. Ale już na przykład mimo, że lubię oglądać na kimś to, o czym piszesz, czyli takie luźne połączenie wielu drobnych elementów biżuterii, to u siebie nie zdzierżę. Dyskomfort spowodowany tym, że mam wrażenie, jakbym przypominała choinkę i dzwoniła od nadmiaru metalu, jest jednak za silne. Dość podobnie odbieram sytuację z wieloma dodatkami – zdarza mi się zapatrzyć na kogoś, kto nosi bojówki z paskiem, do tego koszula z mankietami na spinki, kamizelka, zegarek, sygnet, okulary w wyrazistych oprawkach i wszystko jest tak dobrze dobrane, tak fajnie wygląda jako całość, że myślę: o! też bym mogła podobnie. Ale gdzie tam, nie znoszę mieć na sobie tylu rzeczy, jest mi niewygodnie, czuję się przeładowana.
Jeśli dobrze czytam/rozumiem to dodatkowe przeładowanie, to mnie się ono zupełnie nie podoba (u innych, i staram się też unikać tego u siebie). To przestylizowanie, czyli dopieszczenie każdego szczegółu w każdym calu, jest aż nienaturalne. Wręcz się męczę, myśląc, ileż to musiało czasu zająć, jak wiele fatygi, to chyba niewygodne… Mnie się wydaje, że pewna nonszalancja, pewne nawet „niedopasowanie” (choćby pozorne albo pozornie przypadkowe) ma w sobie więcej życia, jest ciekawsze, takie… naturalne.
Jeśli chodzi o takie kompletne dopracowanie stroju (gdzie nawet paznokcie, gumka do włosów i mają dobrany kolor i fakturę ;), to też raczej nie moja bajka stylistyczna, ale już na przykład coś w tym stylu:
https://pl.pinterest.com/pin/399905641896076913/
albo
https://www.tomboyesque.com/post/188262437072
przykuwa moje oko od razu, wydaje się nonszalanckie i w sumie dość luźne. No, ale wiem też, co by od razu nastąpiło, gdybym założyła na raz taką chustkę na głowę, zegarek, szelki i kilka cienkich naszyjników – zdjęłabym wszystko poza zegarkiem jeszcze przed wyjściem z domu, tak bardzo źle bym się czuła ;) No, charakterystyczne buty jeszcze mogłyby zostać ;)
Hej dziewczyny. Mam pytanie praktyczne, czy polecacie na stopę do loafersów czy innych mokasynowych butów jakieś neutralne (nude albo czarne) skarpetki? Jesienią, kiedy robi się chłodno mam z tym kłopot, bo chętnie noszę buty tego typu, ale jest już zadecydowanie za chłodno, żeby mieć gołą stopę. Z kolei podkolanówek rajstopowych ze sztucznego włókna nie darzę sympatią. Może polecacie jakieś cieniutkie skarpetki, które nie rozciągają obuwia?
Ja kupowałam takie cienkie kolorowe skarpetki, ale nie typu pończoch- w calzedonii; niestety od kilku lat są dostępne jedynie w outlecie
Ja lubię zwykłe bawełniane skarpetki z hm, które wydają mi się na tyle niegrube, że byłyby dobre do loafersów. Chodzi mi o takie: https://www2.hm.com/pl_pl/productpage.0717816005.html Co sezon trochę zmieniają kolory, ale zawsze są utrzymane w takiej dość neutralnej i spokojnej kolorystyce jednak :)
Aga, Maria bardzo Wam dziękuję :-)
Ogólnie cieszę się z tego, że niektóre rzeczy nam zwyczajnie nie pasują. Wtedy przechodzi się bez bólu obok jakiś rzeczy, które wyglądają na kimś fajnie, ale na mnie średnio. Obecnie moda na kobiece sukienki, długie do łydek, brudne róże, smętne kwiatki… może i ładnie wygląda na romantycznej dziewczynie o eterycznej urodzie, ale ja zwyczajnie gasnę w takim wydaniu. Potrzebuję pazura ;). Może mam kobiecą sylwetkę, ale nie na tyle, by pozwolić sobie na rozkloszowane sukienki, a długość do pół łydki to stylowy samobój ;)
Nie pasuje, ale wprowadzam, bo lubię… to w zasadzie wyjątki i moje zafiksowanie ;)
– złoto. Uwielbiam złotą biżuterię, mimo, że trochę w niej gasnę i w srebrze wyglądam lepiej, to jednak przy złotej czuję ten właśnie klimat, który naprawdę lubię. Złoto i czerń, złoto i burgund… mrrr.
– oliwkowe, militarne zielenie – nie wiem, czy to moje optimum, ale bardzo lubię te klimaty, hah ;)
– czerń blisko twarzy – niby jestem latem… ale czerni nie odpuszczę nigdy, bo tak naprawdę nie szkodzi mi aż tak bardzo jak np. pomarańcz :)
Lubię, ale nie wprowadzam, bo wyglądam źle:
– czerwone usta – no niestety, próbowałam dzielnie, ale niestety. Usta femme fatale to nie do końca mój styl mimo, że w karmazynowej, nieco ciemniejszej czerwieni jest mi dobrze. Lepiej wygląda u mnie fioleciki, delikatne róże… życie :)
– Koronka – nie wiem czemu, ale w koronce mi nie do twarzy. Bardzo lubię jej efekt na dziewczętach, ale widocznie to nie mój żywioł. Wzdycham na odległość.
– Oversize – niestety, jestem mała i oversize bywa u mnie niezbyt mądrym rozwiązaniem. A szkoda, bo lubię efekt luzu. ;) Zamiast tego, to wyglądam jak w worku. Sweter na zimę, owszem ;)
– Rozkloszowane sukienki – figura nie ta, nie mam talii osy i zbyt szerokich bioder. Niby jestem zgrabna, ale one powodują, że robi się ze mnie klops.
W Twoim wpisie, Mario, ujęłaś parę kwestii w ten sposób, że w zasadzie nazwałaś to, co czułam, a sama nie potrafiłam określić. Dziękuję. I, po drugie, nie byłoby moich przemyśleń i rozwoju mojej stylowej świadomości, gdyby nie Twój blog i Twoja książka. Czyli jeszcze raz dziękuję :) .
A teraz do rzeczy. Dzięki Twoim rozważaniom zrozumiałam, że mogę z ciuchami próbować. I próbowałam. I sprawdzałam, zastanawiałam się, jak się czuję w różnych wydaniach swojej własnej osoby. I tak wyszło, że jakoś ostatnio mi po drodze i baaaardzo komfortowo, z niewielką ilością biżuterii i z własnym nieco delikatniejszym wizerunkiem samej siebie. Postawiłam na klasykę, ale taką wygodną i może nie minimalistyczną, a zoptymalizowaną. Dużo chodzę, czyli wygodne buty. Pogoda bywa zmienna, a ja marznę – czyli zawsze szal, choćby zawiązany na torebce. I warstwy. Kiedy chłodniej, spodnie, w których można wszędzie usiąść i nie ma obaw, że się poplamią. Ale wygodne, to warunek niezbywalny. I spora torebka – torebka na wszystko :) .
Latem – ostatnio wygrywają sukienki, proste, trochę tuby, jednokolorowe. Ze wzorów tylko paski, aż szkoda, bo wzory to właśnie to jest to, co podoba mi się u innych. A u siebie – już nie, wolę jednolicie.
Już kilka razy dziewczyny pisały – czerwona szminka, jejku, próbowałam, ale czuję się niezręcznie. Zresztą teraz, w epoce maseczek, w makijażu wygrywają oczy ;-) .
Biżuteria – wiem, że lepiej mi w srebrze (chłodne Lato), ale złotą mam obrączkę, a ona ma dla mnie wielkie znaczenie. Czyli noszę złoto, choć niby mniej korzystnie.
Jak zakładam więcej pierścionków (a przecież niektóre dziewczyny wyglądają z tym bombastycznie) – czuję się właśnie… tandetnie. A próbowałam… A więc nie noszę dużych ilości. Zwykle obrączka, kolczyki, cienka sztywna bransoletka.
A teraz taka śmiesznota, ale jak się jest świadomym rozmaitości, to nawet to daje do myślenia. Siwieję. I to na całego. Już w czasie pandemii, kiedy dostęp do farbowania był utrudniony, miałam spory odrost, taki pieprz z solą, niejednolicie. I wiecie, prawie się zdecydowałam na to, żeby tak zostawić. Podobałam się sobie w tym kolorze. No i męczy mnie ta walka z odrostami, jak wiecie, chłodne Lato dobrze by wyglądało w srebrnych włosach… A jednak nie przełamałam się. Pofarbowałam ponownie. I chyba wiem, co się dzieje w mojej głowie – ta siwa głowa to byłaby naprawdę taka kropka nad „i”, taki statement: nie jestem już młoda (nawet jak to piszę, to jakoś… przykro, choć to dopiero 40+). Czyli: podoba mi się, ale jeszcze nie stosuję u siebie…
Jeśli są wśród Czytelniczek Panie, które jakoś sobie z tym poradziły, dajcie znać proszę. Może w Waszym myśleniu znajdę coś dla siebie. Pozdrawiam ciepło!
Podpinam się całkowicie pod kwestie samopoczucia z większą ilością biżuterii ;)
A jeśli o włosy chodzi, mogę podzielić się tym, jak przejście w całości na siwy z farbowanych wykonała moja koleżanka (muszę przyznać, że podziwiam, bo na każdym etapie efekt był nieziemsko dobry!), być może w jakiejś mierze okaże się inspirujący. Dziewczyna ma włosy ciemny blond i nie są to włosy całkiem siwe, ale siwiejące pasmami, więcej koło twarzy i za uszami, mniej z tyłu głowy. Kiedy się poznałyśmy, miała włosy dosyć długie, lekko przed połowę pleców regularnie farbowane na ciemniejszy, trochę miedziany blond. Z czasem zaczęła je mocno ochładzać, ścinać i rozjaśniać (z każdym farbowaniem odrostu kolor był jaśniejszy i chłodniejszy aż do tego poziomu: https://pl.pinterest.com/pin/585679126520532892/ ). W pewnym momencie nie zafarbowała odrostu w całości, a przy skórze pojawiły się tylko jaśniejsze pasemka. Fajne było to, że fryzjerka jaśniejszym odcieniem zaakcentowała szczególnie te pasma, które naturalnie były bardziej siwe. Reszta włosów pozostała taka, jak była, a przy skórze pokazały się naturalki. Na tym etapie zeszła też z długością do ramion (czyli najjaśniejsze i najłatwiej ocieplające się, jeśli chodzi o odcień końce poszły pod nożyce). Kilka razy powtórzyła manewry z pasemkami i ochładzaniem całości, ale obecnie już nie farbuje, odrost jest coraz dłuższy, a włosy pamiętające czasy farbowania – prawie ścięte. Fryzura podoba mi się tym bardziej, że koleżanka ma spore umiejętności, jeśli chodzi o układanie włosów i naprawdę ciekawe fryzury potrafi sobie sama uczesać. Ale co najważniejsze, te włosy po prostu błyszczą, są niezwykłe, rzucają się w oczy w pozytywnym sensie, bo są takie… naturalne? Tak naturalne, że wręcz niesamowite.
Och, Dziadova, bardzo dziękuję, myślałam nad czymś podobnym, super, że efekt ma już ktoś na głowie i eksperyment okazał się sukcesem. Pozdr.
A ja właśnie wracam do naturalnego koloru, czyli mysiego, teraz z siwymi dodatkami. Ostatnio farbowałam chyba w grudniu. Ścinam jutro włosy na boba, sporo farbowanych odejdzie. Jeśli mi się nie będzie podobało, zawsze mogę farbę dać. Poza tym bardzo mam zniszczone teraz, cienkie, chcę im dać spokój.
Moja mama ma fajnie, bo jest blondynką i te siwe się gubią, wyglądają jak pasemka.
Ostatnio fryzjer spytał – to kiedy farbujemy? Hehe, zaraz 40, trochę siwych jest, ale – nie farbujemy! Lubię swoje włosy jako takie, nigdy ich nie męczyłam farbowaniem i nie mam zamiaru. I mam dobry wzorzec, czyli mamę (brunetkę) która po iluś latach farbowania powiedziała stop i ma teraz pieprz z solą, świetny kolor, który gra z jej oczami i cerą, a ludzie się pytają, co to za farba. Jednego tylko trzeba pilnować (ale to chyba z każdymi włosami), czyli dbać o dobre cięcie i nie odkładać strzyżenia na później (subiektywnie wolę siwe w opcjach krótszych, od bobów po ścięcie na jeża). Trochę mnie martwi coraz częstsza wśród koleżanek tendencja mocnego tlenienia się, aby ukryć siwe włosy – może i są ukryte, ale też mocno zmęczone, no i ciężko poznać, kto jest kto (jeśli brunetka sprzed pół roku dziś jest superblond). Czy naprawdę siwe włosy tak kogoś męczą? Znacie dziewczyny, które mają z tym problem albo wręcz przeciwnie? Chętnie poczytam.
@Agaffia Farbuję włosy plus minus co miesiąc (własne miałam ciemnobrązowe, farbuję blondem na bardzo ładny brązowy blond, przez co odrosty tak nie rażą). Pierwsze siwe włosy zaczęły mi się pojawiać już na studiach. Fajnie, gdy ktoś akceptuje upływ czasu, a jeszcze fajniej gdy umie tę naturę ciekawie ograć, ja jednak nie umiem zaakceptować tych srebrnobiałych nitek, których coraz więcej wyłazi mi do wierzchu. Dołuje mnie to. I nie ma to nic wspólnego z cudzymi opiniami, bo nawet bliscy często tej siwizny nie dostrzegają. Chodzi o mnie. Jestem w Twoim wieku, ale wyglądam na kilkanaście lat mniej niż mam (ludzie często się mylą) i na tyle też się czuję. Siwe włosy mnie postarzają. A po co? ;) Mam piękne, grube, długie włosy, a odcień farby tak do mnie pasuje, że nie poznałabyś gołym okiem, że farbowane (proces powolny, stopniowy, wieloletni. tlenieniu mówię stanowcze nie). Ufarbowana czuję się świetnie, czuję się sobą. Od ponad roku na co dzień się nie maluję (fluidu nie używałam nigdy, przed 30-ką zaczęłam codziennie tuszować rzęsy. dziś robię to od dzwonu. na zwykłe imprezy też chodzę nieumalowana. ewentualnie jak mam nastrój, to maluję usta szminką i… dość szybko ją zjadam;) i dobrze mi z tym. A z siwymi odrostami nie.
A ja jestem 40 bez plus :) i byłam zazwyczaj oceniana na parę lat mniej niż mam. W czasie lockdownu, kiedy, z racji pracy zdalnej, nie musiałam i nie miałam potrzeby farbowania odrostów, zobaczyłam jak dużo lepiej moja twarz wygląda w kolorystyce naturalnej ( jestem prawdziwym, chłodnym latem), niż w żółtawych odcieniach blond, które miałam na głowie.
Siwieję już od liceum, od 2-3 lat do wścieku doprowadzały mnie odrastające szybko odrosty zwłaszcza w okolicy skroni. Farbować musiałabym obecnie mniej więcej co 3 tygodnie, żeby nie widać było tych bocznych odrostów albo pilnować, żeby nie związywać włosów i nie zakładać za ucho. W dodatku, przy tak szybkim i widocznym odroście, nie wchodziły u mnie w grę ciemne odcienie (moj naturalny kolor włosów, nie licząc tej siwej części to ciemny brąz), przy tych bardziej poszarzonych i jasnych i tak w pewnym momencie wychodził żółty odcień.
Pooglądałam sobie mnóstwo zdjęć młodych kobiet, które też wcześnie zaczęły siwieć, polecam hasztag #gombre na instagramie, i od marca nie zafarbowałam się ani razu. W naszej kulturze siwe włosy kojrzą się z podeszłym wiekiem, a ja na pewno się na taki nie czuję, nadal chodzę w sportowych ciuchach i trampkach. Największa walka to czasami nasze przekonania na temat własnej atrakcyjności. Od męża słyszę jednak same komplementy i nawet jeśli nie wszystkim się to podoba (od jakiegoś dzieciaka ostatnio uslyszałam, że wyglądam brzydko :), ale to był tylko jeden, reszta nic mówiła, a pracuję z dzieciakami), ja się czuję trochę jak bad ass i rebel girl w jednym.
Noszę teraz swój odrost z dumą, podoba mi się cały ten proces transformacji i nie zamierzam przyspieszać, nie zetnę na krócej bo wygladam źle w krótkich, poza tym to taki mój mały manifest: tak, mam już siwe włosy i tak, mam głęboko gdzieś co na ten temat sądzą niektórzy. A jak podliczyłam ile w ciągu roku zaoszczędzę na farbowaniu…zbiera się ładny kapitał do zainwestowania w ciuchy.
Ja mam z kolei inny problem. Nie lubię, ale wyglądam korzystnie. Mam tak z kolorem niebieskim. Jakoś za bardzo za nim nie przepadam, ale wiem, że świetnie w nim wyglądam. Ot, paradoks…
Ma, jak najbardziej, ale nie za wszelką cenę
Heh, zdążyłam napisać, że nie kupuję już rzeczy w kolorach, których nie lubię i że beżu praktycznie nie da się w moim przypadku ograć, i krótko po tym najpierw w moje ręce trafił merynosowy czerwono-oranżowy kardigan (kolor teoretycznie mój, ale całe życie twardo się broniłam przed pomarańczami, nie było zmiłuj), a następnie uległam zakochaniu w bluzie w bezwstydny print Egona Schiele na cielistym tle. ;) I wiecie co? Poczułam się w tej oranżowej czerwieni super. A ten nude to taki zimny kakaowy jest, że wręcz rozświetla mi trochę twarz. Nie tak jak szarości, ale kurczę, jestem mega pozytywnie zaskoczona. :) Boję się, że to mnie zachęci do ryzykownych eksperymentów. ;)
Uświadomiłam sobie w tym tygodniu, że choć marzę, żeby ubierać się tak elegancko jak Maria czy Dominika Karasińska i trzymać się wypracowanych zasad, jakaś część mnie uparcie to sabotuje. Na szereg różnych sposobów. Może nie jestem jeszcze gotowa na posiadanie stylu po prostu. ;) A może nigdy nie będę. ;D Jak to dobrze, że w dzisiejszych czasach można się do woli napatrzeć na elegancję i spójność u innych. :D
U mnie jest jedna mocna rzecz: kolor żółty, koniecznie w ciepłych, wpadających w musztardowe odcieniach. Uwielbiam od zawsze i oczy mi się świecą, kiedy widzę gdzieś żółcienie. Niestety (w tym przypadku) – jestem chłodnym latem ;)
Przeprowadziłam eksperyment myślowy, o którym pisałaś i wydaje mi się, że w żółtym porusza mnie energia i jakaś siła, którą trudno mi określić. Czuję też, że nie znajdę tego, o co mi chodzi w innych kolorach – po prostu moja dusza jest żółta ;) Ale póki co tylko dusza – w szafie nie mam niczego w tym kolorze, bo zakodowałam sobie, że nie jest mój, chociaż zastanawiam się nad wprowadzeniem jakichś drobnych elementów (np. biały tiszert z żołtym elementem).
Podzielam też problem, o którym ktoś napisał w komentarzach powyżej – jest całkiem spora lista rzeczy (kolorów, fasonów), co do których wiem, że wyglądam w nich korzystnie, ale w których czuję się fatalnie i nigdy ich nie noszę. Ech :)
Żółty tak pięknie współgra z denimem. Gdybyś tylko chciała spróbować, to nawet sukienka i na to jakiś granatowy denim – kurtka, kamizelka… Efekt byłby piorunujący! Albo żółta spódnica. Choć wiem jak ciężko o coś wyjątkowego w tym kolorze… Powiem Ci, że zaraz siadam coś narysować pogodnego, tak mnie ten żółty natchnął :)))
Ola – a w takim odcieniu jak byś się widziała?
https://www.pinterest.fr/pin/177681147776943038/?nic_v2=1a2tDpauT
Zauważyłam, że letnia wersja żółci powinna być iść delikatnie w stronę koloru piasku. Jak sobie wyobrażamy letni krajobraz, to niebieski symbolizuje morze, a żółć piasek, np. tutaj:
https://www.pinterest.fr/pin/190277152995915168/?nic_v2=1a2tDpauT
Mario dziękuję za ten wpis. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja mam taki dylemat. Jesteś szczęściarą, że lubisz nosić takie rzeczy czy kolory, które Tobie pasują najbardziej. Ja mam nieco inny dylemat. Prawdopodobnie jestem ciepłą wiosną, a bardzo lubię kolory, które są zbyt ciężkie dla mojej urody, a właściwie lubię taki styl, który bazuje na takich kolorach. Lubię kolory, które współgrają z moją urodą, pomarańcz jest moim ulubionym, ale ubrana tak w całości po prostu nie czuję się na 100% sobą. Są zbyt radosne, frywolne. Wyglądam młodziej niż wskazuje na to moja metryka, a stylizacje typowo wiosenne po prostu jeszcze bardziej mnie odmładzają, wyglądam zbyt łagodnie i dziewczęco. A ja lubię zamsz, skórę, ćwieki, frędzle, zwierzęce wzory. Mój styl trochę przypomina styl Mary Kate i Ashley Olsen oraz Kate Moss. One wszystkie noszą dużo czerni i stonowanych neutralnych kolorów. Niestety nie wyglądałabym dobrze ubrana w całości w takie barwy. Ciemniejsze kolory jak czernie, brązy noszę na dole, w postaci butów czy dodatków, a góry staram się mieć bardziej w mojej palecie. Nie ukrywam, że jest to trudne zadanie tak to wszystko połączyć, aby nie stworzyć zbyt dużego kontrastu lub przygaszenia i nadal zachować mój styl.
Jestem stylistką i kolorystką, ukończyłam wiele kursów i roczną szkołę, ale nie zajmuję się tym zawodowo, a mimo to mam takie dylematy :)
Dominantą u wiosny, jaki i u jesieni, jest ciepły odcień, ale drugą cechą opisującą ciepłą wiosnę jest wyrazistość, zaś dla jesieni przygaszenie. A ja czuję jakbym była gdzieś po środku. Na pewnym blogu spotkałam się z teorią, że są osoby, których nie da się podporządkować pod dany typ urody i wtedy są określane poprzez swoją dominantę. Czyli są np. po prostu ciepłe, wyraziste czy przygaszone. Jak wspomniałam wcześniej prawdopodobnie jestem ciepłą wiosną (nikt do tej pory na 100% nie był w stanie określić mojego typu, ja sama również), ale czasem mam wrażenie, że odrobinę przechodzę w jesień, ale nie w sposób typowy dla ciepłych wiosen, ale bardziej miękki, subtelny, jak u przygaszonej jesieni. Zastawia mnie czy Ty kiedyś miałaś podobne spostrzeżenia na temat typów urody?
Być może stąd moje upodobanie do takich stylizacji jak u wymiennych wyżej gwiazd. Zarówno siostry Olsen, jak i Kate są przygaszonymi jesieniami. Ale jest jeszcze coś. Moja uroda (mam na myśli rysy twarzy, włosy) ma w sobie coś surowo naturalnego, nonszalanckiego. A ciepła wiosna kojarzy mi się z bardziej konwencjonalną urodą, bardzo kobiecą, świeżą, promienną. Jak Jessica Chastain czy Amy Adams. Bez makijażu oczu na pewno nie wyglądam promiennie. Mam tak jasne i delikatne brwi oraz rzęsy, że dopiero z makijażem wyglądam jakbym je w ogóle miała i moja twarz ożywa.
Kiedyś w pracy koledzy stwierdzili, że kojarzę im się z kobietą ubraną w skórzane spodnie. A w tamtym momencie życia byłam akurat na etapie noszenia bardziej typowo wiosennych stylizacji. Zastanawia mnie czy moje kolorystyczne upodobania wynikają bardziej z mojej osobowości czy tego, że może jednak nie jestem typową ciepłą wiosną.
Dany styl można tworzyć bazując na określonej palecie barw. Oczywiście można nosić ubrania boho – rockowe w kolorach wiosny, ale wtedy nie będzie to już taki styl, ale uzyska się bardziej awangardowy look lub styl typowy boho, bez tej mrocznej nutki. A nie o taki efekt mi chodzi. Można to modyfikować do pewnego stopnia, tak jak ja to robię, ale komponowanie takiej szafy jest zdecydowanie bardziej wymagające.
Ps. Mario, śledzę Twojego bloga już od lat. Nie regularnie, ale zawsze nadrabiam większość postów. Nie zawsze się z Tobą zgadzam, ale lubię Twoje podejście do kwestii stylizacji i analizy kolorystycznej. Dziękuję, że tworzysz takie treści.