Co teraz dzieje się z moim stylem? Jest dobrze, mam bardzo poukładane w głowie, pisałam o tym w poście: Wyostrzenie stylu – lista klasyków Marii. Oczywiście, co chwilę wpadam na jakąś inspirację, chcę mi się czegoś nowego, ale rdzeń pozostaje niezmienny. Pora na to, żeby w końcu zawartość szafy odpowiadała temu, jaki porządek zagościł w głowie.

Do szafy mają wchodzić już teraz tylko i wyłącznie rzeczy, które szczerze uznaję za piękne, które mam ochotę nosić często, które są dobrej jakości. Wolę mieć mniej, ale dobrze, niż dużo, ale przeciętnie. Żadnych półśrodków. Żadnych przypadkowych wyprzedażowych łupów, żadnego „nawet, nawet”, żadnego „mam wątpliwość”, żadnego „a może przerobię”, żadnego „żal nie skorzystać”…

Ale, ale: tak naprawdę chciałabym, żeby to tyczyło się nie tylko tego, co wejdzie do mojej szafy, ale również tego, co ma w niej zostać. Więc czas najwyższy na wielkie sprzątanie.

Powiedziałabym, że teraz mam dość zagraconą szafę z której wyciągam w kółko te same rzeczy i noszę je na okrągło. Tych rzeczy jest sporo, ale one się „mielą”, podczas gdy reszta ubrań leży bezużytecznie. Jako, że jestem przeciwna rewolucjom i wywalaniu wszystkiego naraz, postanowiłam przejąć kontrolę nad szafą i pozbyć się ciuchów, stosując bardzo banalną, bardzo prostą i bardzo „pierwotną” metodę. Bez żadnego liczenia ubrań, bez dzielenia ich na grupy, bez odwracania wieszaków, bez przeglądania szafy przez pół dnia… I tym się dzisiaj z Wami chciałabym podzielić. Będzie prosto, ale takie rozwiązania naprawdę są niezawodne. Nie robię z tego metody, po prostu opiszę Wam moje podejście.

Otóż pod koniec dnia zmuszam się  do tego, by założone tego właśnie dnia rzeczy oceniać. To znaczy zadaję sobie pytanie czy one są ok: zostawić je w szafie czy się ich pozbyć. Oczywistym jest, że te, które zostają, trafiają z powrotem do szafy, a te których się pozbywam, nie mają prawa się tam znowu znaleźć. I nie ma tu żadnego znaczenia czy włożę je do jakiegoś wora, kartonu, wyrzucę, sprzedam – to nie jest istotne, to jest już jakiś tam inny proces myślowy, rzecz niezwiązana kompletnie z tematem. Istotne jest, że mają być poza szafą.

Kluczem do skuteczności tej metody jest jednak pewne działanie, które prowadzi do dyskomfortu. Najważniejsze bowiem to przerobić w ten sposób całą szafę, czyli zmusić się do założenia każdego z ubrań przed ewaluacją. Trzeba było (w sumie ten proces ciągle trwa) niestety wyciągać te wszystkie koszule, które leżały poskładane na kupce, prasować je i zakładać, żeby wieczorem już wiedzieć:

  • że czułam się w nich świetnie -> zostają
  • że czułam się fatalnie -> wylatują
  • że czułam się dobrze, ale zrobiłam zdjęcie i wyglądałam fatalnie -> wylatują
  • że są ładnie dopasowane do sylwetki, ale nie pasują do stylu i wyglądam jak nie ja -> wylatują
  • itp. itd.

Z tego dyskomfortu noszenia na co dzień tych „nienajłatwiejszych” ubrań wynika coś bardzo dobrego. U mnie te mniej noszone dotychczas ubrania okazywały się być troszkę bardziej eleganckimi niż te noszone bez zastanowienia. Czyli w ogólnej perspektywie nosiłam się trochę bardziej elegancko niż zawsze. Sporo już odrzuciłam, ale na wiele z tych trudniejszych ubrań spojrzałam w nowy sposób. Te, które zostawiam będą miały więcej miejsca w szafie, będą już przygotowane, wyprasowane i na wyciągnięcie ręki.

Pokażę Wam teraz dwa ubrania, które ostatnio odrzuciłam. Po pierwsze moja zielona sukienka z Zary, która kiedyś wydawała mi się bardzo w moim stylu. Jest śliczna, wygodna, przechodziłam w niej cały dzień, ale za każdym razem jak mijałam jakieś lustro, to widziałam że coś mi nie gra, że to już nie jest to.

Ja nie chcę już wyglądać w taki „skromny” sposób. Zdaje mi się, że jestem w tej sukience zbyt zabudowana i jakaś taka smutna. Najbardziej podobają mi się w niej te rękawy zawiązywane na kokardę i może kiedyś powtórzę jeszcze ten motyw na jakimś innym elemencie garderoby, ale póki co, góra sukienki jest zbyt zasłonięta i zaczęło mi to przeszkadzać.

Aczkolwiek muszę przyznać, że ona zwraca na siebie uwagę i jest to miłe odczucie. Większość ludzi na co dzień chodzi w spodniach, a mnie odpowiada taki poziom starania się na co dzień.

Druga rzecz to szara bluzka z Answear. Kompletnie nie wiem co mną kierowało przy zakupie, wydawał mi się to dobry wybór, ale uważam, że wyglądam w tej bluzce po prostu OKROPNIE. Kolor jest nieświeży, krój pokazuje jakieś tam moje fałdki, mina na tym zdjęciu chyba wyraża więcej niż tysiąc słów. Bluzka robi kategoryczny OUT :)

Gdyby ona była czarna to prawdopodobnie byłoby inaczej. Materiał jest przyjemny, dekolt wygląda korzystnie i to taki „no brainer” do jeansów. Ale ta melanżowa szarość zupełnie niepotrzebnie dzieli mi sylwetkę i efekt jest mizerny. A dzieli ją w taki niezdecydowany sposób, co jest o wiele gorsze od kontrastowej góry i dołu. No nie mogę przeboleć, że to w ogóle było u mnie w szafie :)

Staram się być wobec siebie uczciwa, więc nie sabotuję całej akcji i nie odkładam ubrań na później. Po prostu zaglądam do szafy i wiem, że dane ubranie jeszcze nie przeszło próby, zatem bez zwlekania zakładam je. Ale przecież dobrze wiem, że to może o czymś świadczyć, jeśli nie mam najmniejszej ochoty mierzyć się z jakimś elementem. Od razu wylatuje z szafy…

Są wyjątki, czyli takie mega eleganckie ubrania „na okazje”, których nie zakładam na co dzień. Ale w tej materii też potrafię być na tyle uczciwa wobec siebie, że mogę przymierzyć je „zaocznie” i odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy rzeczywiście będę je nosić? Tę sferę zostawiam na później, bo tych eleganckich ubrań jest i tak stosunkowo mało.

Nie chciałabym już popełniać żadnych zakupowych pomyłek. Chcę nosić wszystko, co mam w szafie i mieć rzeczy na wyciągnięcie ręki. Oczywiście takie wprawienie w ruch wszystkich elementów i weryfikację ich pod kątem prawdopodobieństwa używania można odnieść do perfum, kosmetyków, biżuterii, butów itd. Tym też się zajmę. Taki mam plan: malutkimi kroczkami – każda rzecz z szafy założona i oceniona.

Czy Wasze szafy są w miarę dobrze zorganizowane? Czy narzekacie na nadmiar rzeczy? Czy otwierając szafę jesteście zadowolone?