Co teraz dzieje się z moim stylem? Jest dobrze, mam bardzo poukładane w głowie, pisałam o tym w poście: Wyostrzenie stylu – lista klasyków Marii. Oczywiście, co chwilę wpadam na jakąś inspirację, chcę mi się czegoś nowego, ale rdzeń pozostaje niezmienny. Pora na to, żeby w końcu zawartość szafy odpowiadała temu, jaki porządek zagościł w głowie.
Do szafy mają wchodzić już teraz tylko i wyłącznie rzeczy, które szczerze uznaję za piękne, które mam ochotę nosić często, które są dobrej jakości. Wolę mieć mniej, ale dobrze, niż dużo, ale przeciętnie. Żadnych półśrodków. Żadnych przypadkowych wyprzedażowych łupów, żadnego „nawet, nawet”, żadnego „mam wątpliwość”, żadnego „a może przerobię”, żadnego „żal nie skorzystać”…
Ale, ale: tak naprawdę chciałabym, żeby to tyczyło się nie tylko tego, co wejdzie do mojej szafy, ale również tego, co ma w niej zostać. Więc czas najwyższy na wielkie sprzątanie.
Powiedziałabym, że teraz mam dość zagraconą szafę z której wyciągam w kółko te same rzeczy i noszę je na okrągło. Tych rzeczy jest sporo, ale one się „mielą”, podczas gdy reszta ubrań leży bezużytecznie. Jako, że jestem przeciwna rewolucjom i wywalaniu wszystkiego naraz, postanowiłam przejąć kontrolę nad szafą i pozbyć się ciuchów, stosując bardzo banalną, bardzo prostą i bardzo „pierwotną” metodę. Bez żadnego liczenia ubrań, bez dzielenia ich na grupy, bez odwracania wieszaków, bez przeglądania szafy przez pół dnia… I tym się dzisiaj z Wami chciałabym podzielić. Będzie prosto, ale takie rozwiązania naprawdę są niezawodne. Nie robię z tego metody, po prostu opiszę Wam moje podejście.
Otóż pod koniec dnia zmuszam się do tego, by założone tego właśnie dnia rzeczy oceniać. To znaczy zadaję sobie pytanie czy one są ok: zostawić je w szafie czy się ich pozbyć. Oczywistym jest, że te, które zostają, trafiają z powrotem do szafy, a te których się pozbywam, nie mają prawa się tam znowu znaleźć. I nie ma tu żadnego znaczenia czy włożę je do jakiegoś wora, kartonu, wyrzucę, sprzedam – to nie jest istotne, to jest już jakiś tam inny proces myślowy, rzecz niezwiązana kompletnie z tematem. Istotne jest, że mają być poza szafą.
Kluczem do skuteczności tej metody jest jednak pewne działanie, które prowadzi do dyskomfortu. Najważniejsze bowiem to przerobić w ten sposób całą szafę, czyli zmusić się do założenia każdego z ubrań przed ewaluacją. Trzeba było (w sumie ten proces ciągle trwa) niestety wyciągać te wszystkie koszule, które leżały poskładane na kupce, prasować je i zakładać, żeby wieczorem już wiedzieć:
- że czułam się w nich świetnie -> zostają
- że czułam się fatalnie -> wylatują
- że czułam się dobrze, ale zrobiłam zdjęcie i wyglądałam fatalnie -> wylatują
- że są ładnie dopasowane do sylwetki, ale nie pasują do stylu i wyglądam jak nie ja -> wylatują
- itp. itd.
Z tego dyskomfortu noszenia na co dzień tych „nienajłatwiejszych” ubrań wynika coś bardzo dobrego. U mnie te mniej noszone dotychczas ubrania okazywały się być troszkę bardziej eleganckimi niż te noszone bez zastanowienia. Czyli w ogólnej perspektywie nosiłam się trochę bardziej elegancko niż zawsze. Sporo już odrzuciłam, ale na wiele z tych trudniejszych ubrań spojrzałam w nowy sposób. Te, które zostawiam będą miały więcej miejsca w szafie, będą już przygotowane, wyprasowane i na wyciągnięcie ręki.
Pokażę Wam teraz dwa ubrania, które ostatnio odrzuciłam. Po pierwsze moja zielona sukienka z Zary, która kiedyś wydawała mi się bardzo w moim stylu. Jest śliczna, wygodna, przechodziłam w niej cały dzień, ale za każdym razem jak mijałam jakieś lustro, to widziałam że coś mi nie gra, że to już nie jest to.
Ja nie chcę już wyglądać w taki „skromny” sposób. Zdaje mi się, że jestem w tej sukience zbyt zabudowana i jakaś taka smutna. Najbardziej podobają mi się w niej te rękawy zawiązywane na kokardę i może kiedyś powtórzę jeszcze ten motyw na jakimś innym elemencie garderoby, ale póki co, góra sukienki jest zbyt zasłonięta i zaczęło mi to przeszkadzać.
Aczkolwiek muszę przyznać, że ona zwraca na siebie uwagę i jest to miłe odczucie. Większość ludzi na co dzień chodzi w spodniach, a mnie odpowiada taki poziom starania się na co dzień.
Druga rzecz to szara bluzka z Answear. Kompletnie nie wiem co mną kierowało przy zakupie, wydawał mi się to dobry wybór, ale uważam, że wyglądam w tej bluzce po prostu OKROPNIE. Kolor jest nieświeży, krój pokazuje jakieś tam moje fałdki, mina na tym zdjęciu chyba wyraża więcej niż tysiąc słów. Bluzka robi kategoryczny OUT :)
Gdyby ona była czarna to prawdopodobnie byłoby inaczej. Materiał jest przyjemny, dekolt wygląda korzystnie i to taki „no brainer” do jeansów. Ale ta melanżowa szarość zupełnie niepotrzebnie dzieli mi sylwetkę i efekt jest mizerny. A dzieli ją w taki niezdecydowany sposób, co jest o wiele gorsze od kontrastowej góry i dołu. No nie mogę przeboleć, że to w ogóle było u mnie w szafie :)
Staram się być wobec siebie uczciwa, więc nie sabotuję całej akcji i nie odkładam ubrań na później. Po prostu zaglądam do szafy i wiem, że dane ubranie jeszcze nie przeszło próby, zatem bez zwlekania zakładam je. Ale przecież dobrze wiem, że to może o czymś świadczyć, jeśli nie mam najmniejszej ochoty mierzyć się z jakimś elementem. Od razu wylatuje z szafy…
Są wyjątki, czyli takie mega eleganckie ubrania „na okazje”, których nie zakładam na co dzień. Ale w tej materii też potrafię być na tyle uczciwa wobec siebie, że mogę przymierzyć je „zaocznie” i odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy rzeczywiście będę je nosić? Tę sferę zostawiam na później, bo tych eleganckich ubrań jest i tak stosunkowo mało.
Nie chciałabym już popełniać żadnych zakupowych pomyłek. Chcę nosić wszystko, co mam w szafie i mieć rzeczy na wyciągnięcie ręki. Oczywiście takie wprawienie w ruch wszystkich elementów i weryfikację ich pod kątem prawdopodobieństwa używania można odnieść do perfum, kosmetyków, biżuterii, butów itd. Tym też się zajmę. Taki mam plan: malutkimi kroczkami – każda rzecz z szafy założona i oceniona.
Czy Wasze szafy są w miarę dobrze zorganizowane? Czy narzekacie na nadmiar rzeczy? Czy otwierając szafę jesteście zadowolone?
Ale pięknie wyglądasz w tej sukience . Nie warto zostawić? Przy okazji dziękuję za wartościowe teksty i przemyślenia.
Dziękuję. Nie, już nie czuję się w niej dobrze, choć też nie mogę powiedzieć, że źle wyglądam :)
A co z nią zrobisz? :-P Bo szalenie mi się podoba, hehe
Juź wysłałam jednej z czytelniczek :)
To apel do Czytelniczki: pokaż zdjęcie w kiecce, się nacieszymy :-D
To znaczy, że wszystko z mojej szafy wylatuje
A mnie się podobasz w tej szarej bluzce Uwielbiam takie bezkształtne ciuchy Jak kupię sobie jakąś wielką bluzę czy sweter to mój mąż mówi: „Daj mi to, zwiążę rękawki i przyniosę kartofli z piwnicy”
Ta szara bluzka nie jest zbyt obszerna, ma troszkę luzu tylko. Nie mogę patrzeć na nią :)
Moja szafa wygląda tak, że serio mi wstyd. I to dotyczy także innych szaf – z ciuchami dzieciaków, z zabawkami, z takimi „rupieciami”, nie tylko moja ubraniowa. Niestety nawet jak posegreguję to co do szafy i to co idzie „out” to jeszcze z tymi do wylotu trzeba coś zrobić. A szkoda mi dobre ciuchy wywalić, wydać niektóre mogę, niektóre lepsze potem leżą i tak to jeszcze bardziej jest zagracone niż było. Tragedia… Muszę się za to zabrać ale mam wrażenie że miesiąc wolnego bym potrzebowała bo tu nawet akcja typu „jedna półka dziennie” nie pomoże – za mało mam czasu w ciągu dnia. No ale trochę mnie twój post zainspirował to jakiegoś podejścia do tematu :)
Wiem o co chodzi. Bardzo złudne uczucie, że pozbywając się czegoś, tracisz na tym. Nie wydaje mi się, żebyśmy sprawiedliwie doceniały i wyceniały spokój ducha jaki po takim sprzątaniu będzie nam dany, a to jest o wiele ważniejsze od tego, żeby na siłę się zagracać.
Weź spróbuj na próbę wyrzucić jedną torbę tych ciuchów, których najmniej żal. Zobacz, jaka to ulga…. Jak zrzucenie plecaka z ciężkim bagażem ;)
To przefarbuj! Ja się odważyłam i zmieniłam w ten sposób kilka właśnie takich szarasów w granaty, zieleń albo mój hit – kolor petrol. Farbuje się bardzo prosto myk do pralki z zawartością opakowania, dwa prania i już! Jeden warunek to naturalna tkanina.
Pozdrawiam
A co z kolorem nici? Bo ja pofarbowalam sobie ostatnio spodnie bawełniane na granat, wyszło pięknie, tylko nici ( no bo któż w dzisiejszych czasach produkuje nici bawełniane) niestety pozostały w kolorze wyjściowym.
Po ciazy sporo przytylam teraz przyszedl czas na pozbywanie sie kg ale madrze, uwielbiam kolor, motyw badz tez charakterystyczny akcent. Niestety moja szafa jest tak smutna tak żałosna, ze wola o pomoc. Są dla osob w rozmiarze puszystym ładne rzeczy ale to nie gra mi. Lubie sportowe rzeczy ale na codzien uwielbiam sukienki. I po moim sprzataniu wylecialo 10 reklamowek z szafy. Jabym zdjela z siebie ciezar. Post Twoj rewelacyjny jest! Wazne zeby czyc sie dobrze. Trzymam kciuki za siebie obym dala rade czyscic szafe i ujedrniac siebie i za Twoje porzadki!
Fajny plan, trzymam kciuki. Można i reklamówkami, choć u mnie takie coś nie przejdzie :) Będzie dobrze! Też się ujędrniam!
Moja szafa jest zorganizowana średnio. Wciąż mam na wieszakach ubrania, które planuję sprzedać, zwłaszcza w drugiej szafie (na grube kurtki, szaliki i inne rzadziej używane rzeczy, nie tylko ubrania). W szafie codziennej większość rzeczy mogę założyć od razu – jeżeli nadają się na daną pogodę.
Uważam, że nie wyglądasz źle w ubraniach do pozbycia, ale rozumiem, że nie mieszczą się w kierunku jaki obrałaś. To pokazuje jaką drogę już przeszłaś że stylem i jak go wyśrubowałaś. Też mam takie ciuchy, niby super a jednak coś nie grało – teraz uporałam się z większą częścią, zostały tylko okrycia wierzchnie.
Lepiej bym tego nie ujęła, już mi po prostu z nimi nie po drodze:) Muszę niestety przyznać z przykrością, że sprzedawanie ubrań, wystawianie to dla mnie mordęga. ie cierpię robić takich rzeczy.
No ja ze sprzedaza jakos tez nie moglam sie zebrac i znalazlam inny sposob. Oddanie komus, kto akurat by potrzebowal, a nie moze sobie pozwolic na kupno. Mam znajoma, ktora wie, kto i gdzie potrzebuje i podaje to jej, a ona puszcza w obieg. Tak samo zrobilam z ciuchami po dzieciach. Ale jeden warunek: stan ma byc bardzo dobry i oczywiscie ubrania musza byc czyste. A co ciekawe, rzeczy, ktorych sie pozbylam nie bylabym nawet w stanie sobie przypomniec. To chyba swiadczy o tym, jak malo sie do nich czlowiek w gruncie rzeczy przywiazuje.
Co do porzadku w szafie, to wlasnie po raz kolejny zrobilam selekcje i zostalo mi 40 sztuk ubran (nie liczac sportowych, bielizny, pizam i wierzchnich. Raczej daze do minimalizmu.
Bardzo podoba mi sie Mario Twoj elegancki styl i podziwiam Twoja konsekwencje…a co do zalozenia wszystkiego po kolei…swietny pomysl, ale obawiam sie, ze nie bede na tyle cierpliwa. Choc caly dzien to dla ciuch i naszego samopoczucia w nim najlepszc test.
Pozdrawiam
Dokładnie o to mi chodzi, że przez ten dzień odbywa się najlepszy test. Jak się w czymś męczysz to taki związek naprawdę nie ma sensu :) Dzięki za komplement, lepiej się teraz czuję właśnie w sukienkach, materiałowych spodniach i niesportowych butach :)
Mario, pierwszy raz komentuję, choć z przyjemnością czytam twojego bloga już od jakiegoś czasu i stanowi dla mnie źródło inspiracji.
Dziś chciałam napisać, że w sukience z Zary wyglądasz świetnie i może szkoda byłoby ją wyrzucać?
Z drugiej strony rozumiem to uczucie, że jest „zbyt skromnie”, bo sama przerabiam je od kilku miesięcy i mam dużą potrzebę zmiany swojego „skromnego”, wręcz minimalistycznego stylu na bardziej spektakularny, czy jak to nazwać (nawet słowa mi brakuje).
Co do bluzki, też nie miałabym sentymentów. Pozdrawiam.
O to to. Ja też ze skromnego chcę iść w spektakularny. Sukienka jest ładna, ale już nie mam kompletnie ochoty tak wyglądać :) Bardzo dziękuję za pierwszy komentarz!
Twoja metoda się u mnie nie sprawdza niestety.
To co lubię nosić często jest podyktowane tym jaki mam nastrój lub stanem zdrowia.
Na przykładzie zielonej sukienki: dziś mogę założyć i czuć się źle- jutro wprost przeciwnie.
To szalenie utrudnia tworzenie garderoby, pozbywania się ubrań, bo
łatwo się czymś fascynuję i lubię zmiany.
I jak z tym sobie poradzić?
O, ja mam bardzo bardzo podobnie! Zgadzam się, że to niezmiernie utrudnia czyszczenie szafy z ubrań.U mnie preferencje zależą od nastroju, od dnia cyklu i od zadań, które mam zaplanowane na dany dzień. I co z takimi jak my??? Jak ja i Anna??? Coś nam możesz poradzić? Będę wdzięczna!:) Pozdrawiam!
Mario,
jesteś moim modowym guru. Bije od Ciebie pewność i spokój, a stylizacje są maksymalnie przemyślane, co bardzo mi się podoba.
Dzięki Twojej pracy (blog oraz książka) zmieniłam podejście do mojej szafy o 180 stopni.
Szukam inspiracji w ludziach i rzeczach, na zakupach zwracam uwagę na jakość i szczegóły ubrań, a także dodatków (kolor guzików, stębnówki czy okuć torebki), otworzyły mi się oczy…bardzo szeroko.
Dzięki temu wpisowi, zrobię znów przegląd rzeczy…będzie jeszcze piękniej!
Bardzo Ci dziękuję, Mario.
Serce rośnie. To ja dziękuję za komentarz. Bo wiadomo, że łatwiej jest napisać coś złego niż kogoś pochwalić. Ale się cieszę :)
Post super na czasie bo ostatnio pół niedzieli poświęciłam na porządki w szafie :) i nie będę Cię namawiać do pozostawienia zielonej sukienki bo chociaż śliczna i sama bym przygarnęła to rozumiem motywację – pozbyłam się koszuli, w której obiektywnie wyglądałam dobrze, mąż zachęcał do pozostawienia, ale co z tego gdy każdorazowo czułam się w niej dziecinnie/niepoważnie (miała wzór w gwiazdki). Analogicznie odmówiłam zakupu błękitnej sukienki („idealna do pracy”), która była okej, ale dla mnie tylko poprawna. Nie chcę tylko wyglądać dobrze w tym co noszę – chcę czuć się pewnie, stylowo, lubię gdy ubrania dodają mi siły. Dlatego (i przepraszam, że nie na temat, ale strasznie chcę się pochwalić :)) kupiłam wczoraj taki komplet: https://www.zara.com/pl/pl/marynarka-z-krepy-p02401778.html
Natomiast uważam wciąż, że mam za dużo rzeczy i wdrożę Twoją metodę – dotychczas po prostu mierzyłam na sucho poszczególne rzeczy, ale mam wrażenie, że umknęły mi po drodze średniaki – które założę i są OK, ale w trakcie dnia coś mi zaczyna przeszkadzać, wkładam z powrotem do szafy, zapominam o tym i cykl się powtarza.
Mario, a czy Twój osobisty uniform pozostaje bez zmian? Z dużym zainteresowaniem obserwuję ewolucję Twojego stylu i ostatnio zaciekawiła mnie ta kwestia, a to już trochę minęło od Twojego postu w tym temacie.
Uściski!
Hej, komplet prześliczny. Jaki masz rozmiar ubrań? Uniformu ostatnio nie mam, bo ciągle coś nowego zakładam. Choć najczęściej noszę te spodnie i do nich koszulkę lub koszulę w sumie: https://www.instagram.com/p/Bjkr5TtlnZa/?taken-by=ubierajsieklasycznie
na ogół 38/M chociaż ta rozmiarówka jest na tyle zwariowana w sklepach że ciężko to ocenić (np. w tym komplecie marynarkę mam M jak zwykle, ale spodnie L – wysoki stan, a te rejony są dla mnie bardziej problematyczne :)). Podpisałam się jakoś inaczej, a normalnie występuję u Ciebie w komentarzach jako Lily i zawsze komplementuję zielone rzeczy i wrzucam linki do zielonych ubrań albo dodatków :))
to mamy bardzo podobny uniform – mam takie spodnie (https://www.cosstores.com/en_eur/women/womenswear/trousers/product.drape-pleated-trousers-black.0610646001.html) i taką koszulkę (https://www.cosstores.com/en_eur/women/t-shirts/product.wide-v-neck-t-shirt-black.0649187003.html) i to ulubiony zestaw ostatnio :) plus mocna szminka + biżuteria
Ta zielona sukienka ma rozmiar M. Jeśli chcesz, wyślę Ci ją.
Mario, dziękuję Ci bardzo, ale jednak lepiej żeby trafiła w lepsze ręce :) nie zapomniałam o Twojej szczodrej ofercie, przemyślałam sprawę i mam w szafie dwie podobne funkcjonalnie sukienki więc choć na pewno nosiłabym Twoją to pewnie bardzo rzadko :( widziałam, że poniżej inna czytelniczka była zainteresowana.
Ola, jesteś fantastyczna! Wyślę Ani sukienkę :)
No to chyba jestem jedyną osobą, której się ta sukienka nie podoba. Może na kimś innym…
A ubrań to ja mam za dużo, czy też raczej zbyt wielu z nich nie noszę, ale i tak jest lepiej niż było. Ale przynajmniej udało mi się ogarnąć bardzo studentką kwestię, czyli dzielenie rzeczy między 2 domy. Praktycznie wszystkie ubrania trzymam w „swoim” mieszkaniu, więc nie ma sytuacji typu „dzisiaj chciałabym założyć tamtą bluzkę, ale zostawiłam w domu”. A na wyjazdy zawsze mogę spakować co chcę i nie mam problemów z tym, że nie mieszczę się w plecaku/walizce, więc mi to odpowiada :). No i właśnie po takim całkowitym „przepakowaniu się” widzę, co faktycznie mam, czego jest dużo itd. Chociaż jak tutaj czytam o 10 reklamówkach ubrań to u mnie nie jest tak tragicznie :D
Zaraz, zaraz, nie bardzo rozumiem Twoją sytuację mieszkaniową i podział ubrań. Możesz to rozwinąć?
Studiuję 100km od rodzinnego domu, więc mam wynajęty pokój, ale na jakieś dłuższe wolne wracam do domu rodzinnego. Zatem taka całkowita przeprowadzka to nie jest i część rzeczy (np. książki) leży sobie spokojnie u rodziny, bo póki nie mam całkiem swojego mieszkania, nie ma sensu tego wozić.
Podobnie było na początku z ubraniami – po prostu część z nich leżała sobie w starej szafie i czekała, aż sobie o nich przypomnę :D Ale w końcu stwierdziłam, że przypomnę sobie o wszystkich.
Mam stanowczo za dużo ubrań, ponieważ nie umiem wyrzucać. Co jaki czas przeglądam szafę, ale wtedy wylatuje jedna lub dwie rzeczy. Poza tym oceniam jakiś ciuch i siebie w nim w zależności od nastroju, dnia itp., czyli nieobiektywnie. Dlatego też jednego dnia wydaje mi się, ze dany ciuch jest już kiepski, a innego go akceptuję. I ważne jest dla mnie takie spojrzenia na moje odbicie np. w szybie wystawowej. Wtedy widzę siebie bardziej obiektywnie w jakimś ubraniu i jeśli oceniam się źle, wtedy to ubranie wylatuje. Ale mimo to daleko mi do dobrze dogranej szafy. Ciągle za dużo ubrań, ciągle coś nowego kupuję.
No zobacz, ja myślałam, że taką blokadę przed pozbyciem się czegoś mają osoby, które nie kupują. Bo po prostu boją się, że jak wyrzucą to nie będą miały w czym chodzić. To może przynajmniej zastosuj zasadę, że jak coś wchodzi do szafy, to obowiązkowo coś musi z niej wyjść. I najlepiej jeszcze przed zakupem (pójściem do kasy) już wiedzieć co wylatuje w zamian za tę rzecz.
O, to ja mam właśnie tak :) Chociaż ostatnio udało mi się trochę więcej niż zwykle z szafy usunąć, na początek staram się wyeliminować zdecydowanie niepasujące kolory
Mario, to nie są małe kroczki, to rewolucja!!! Wspaniała rewolucja :) Niby proste rozwiązanie, takie oczywiste, a takie trudne, żeby być do bólu szczerą z samą sobą, nawet jak boli i żal. Chciałabym móc powiedzieć o sobie, że też tak potrafię, ale to nie byłaby prawda, choć coraz łatwiej idzie mi szafowy remanent. Zielona sukienka to w moim odczuciu cała Ty, ale jak nie czujesz się już w niej komfortowo, to adieu! Bluzkę spal, niech już nikomu nie robi krzywdy, wybacz, ale rozmazała Ci biust na bezkształtną mazię – brrrr ;), masz moje błogosławieństwo :) PS. czekam na kolejny wpis z utęsknieniem Mario Inspiracjańska ;)
Haha, dobre. Szarą bluzkę właśnie zajeżdżam po domu, do ćwiczeń i tak dalej, ale nie wraca do szafy. Zaraz będzie do niczego i od razu śmietnik, bo się z nią nie cackam :) A do sukienki już nie czuję tego czegoś co kiedyś. Przestała mi się podobać taka zabudowana góra w szczególności.
Tak to bywa, hmmm… jedne rzeczy ukochane nosiłybyśmy do śmierci, ale zanoszone w końcu padają i robimy im pogrzeb ze skrzypkiem i wieńcem, a te mniej udane wcale nie chcą paść i trzeba je dobijać do sprzątania, czasem też z jakiegoś powodu, albo i bez, tracimy zwyczajnie do czegoś serce. Poza tym ewolucja też musi być, żeby nie wyglądać jak eksponat muzealny, cudaczne egzemplum epoki własnej młodości ;)
Ta sukienka z Zary jest według mnie zbyt teatralna. Szara bluzka – to nie jest Twój kolor, zdecydowanie, ale fason mi się podoba – ładny dekolt łódka. Nie widzę tu nigdzie niekorzystnego dzielenia sylwetki ani fałdek (!).
Co do bluzki to mam na odwrót, kolor bym jeszcze obroniła, ale nie krój. Na biuście zauważ jakoś dziwnie się układa i ten dół jest niekorzystny. Proszę nie używać takich ładnych słów co do sukienki, bo się rozmyślę :)
Już jestem po corocznym sprzątaniu szafy, ale Twój tekst sprawił, że wyrzucę z niej parę rzeczy które były na liście „do wyrzucenia za rok’. Dziękuję za ten wpis! Twoja metoda wydaje mi się bardzo fajna, bo zmusza do myślenia o ciele i stylu w kategorii „teraz”.
Aaa, zapomniałam napisać odnośnie patentu „czuję się w tym dobrze, ale na wszelki wypadek zrobię sobie zdjęcie” – od jutra zaczynam testować, ale rozpoznaję w tym życiezmieniający potencjał ;-)
To że wychodzę z domu zadowolona, a potem widzę się na zdjęciu i jest koszmar to jest story of my life :)))
Czy w ogóle da się uniknąć nietrafionych zakupów? Kiedyś myślałam, że tak, ale zmieniłam zdanie, bo zdarzyło mi się kilka razy, że kupiłam coś, do czego było bardzo dokładnie przemyślanie i przeanalizowane (pasowało do mnie, do stylu, do reszty szafy itd), jednak po jakimś czasie okazywało się, że „to nie to”. Czy tylko ja tak mam?
Ja tez niestety tak mam, bo często okazuje się, że dobrej jakości materiał drapie nie do wytrzymania albo krój, który już mam wypróbowany przy noszeniu, jednak się tak samo nie układa.
To co opisujesz tyczy się pierwszego przypadku, który opisałam na górze. Kasiu, to wszystko jest do skorygowania jeszcze na etapie przed podejściem do kasy lub w przypadku kupna online, po otrzymaniu przesyłki i przed dokonaniem zwrotu. Trzeba być bezwzględnym przy przymiarkach!
Widzę tu dwie możliwości. W przymierzalni sobie powiedziałaś, że spoko, ale oszukałaś samą siebie (robiłam często to samo) lub styl ewoluował i to co było ładne rok, miesiąc, tydzień temu, nie przekonuje Cię teraz (przypadek zielonej sukienki) :)
Bluzka out zdecydowanie! Sukienkę widziałabym z z kryjącymi rajstopami i butami na słupku. Ale rozumiem: zbyt zabudowana pod szyja. Ja ostatnio zrobiłam podobne czystki z pomocą przyjaciółki.
Tak, tak :)
Cieszę się, że w końcu ktoś to napisał! Nie trzeba robić żadnych rewolucji! Wystarczy systematycznie, codziennie, małymi kroczkami analizować swoje zbiory. Ja ostatnio też przeglądam swoją szafę. Wyciągam rzeczy z dna stosów, z tyłów półek, ubieram i sprawdzam czy jest ok. Jak nie jest – do widzenia! Nie ma poczucia straty, wątpliwości przy 14 bluzce, że może jednak dajmy sobie spokój.
Dziękuję!
A jak to się zrobi powolutku, a nie przeglądając całość to będzie wręcz naturalne samosprzątanie szafy :)
Mam wrażenie, że moja szafa wygląda coraz lepiej, ale do ideału jeszcze sporo brakuje. W szafie wiszą koszule, zawsze wyprasowane i gotowe, sukienki, spódnice, spodnie, zwykłe t-shirty, ale jest jeszcze parę bubli, np. zamszowa spódnica na guziki kupiona na przecenie, obiektywnie śliczna, ale od początku na mnie za luźna, w szafie ze mną od 7 lat, albo czerwona bluzka vel. sweterek na 3/4, krótka, z dekoltem w V, nigdy nie nosiłam jej samodzielnie, zawsze na koszulę, wydawało mi się, że to fajnie ożywia stój, ale sama nie wiem, przez ostatnie 1,5 roku ani razu jej nie włożyłam. Niby staram się panować nad szafą i panuje tam porządek, ale też w kółko chodzę w tych samych rzeczach, u mnie to bluzki w paski i koszule do spodni i spódnic ołówkowych (najbardziej mój look), dużo sukienek. W sumie to chyba najbardziej odpowiadają mi proste fasony, więc nie wiem po co mi jeszcze ty wszystkie dziwne ubrania, które samodzielnie się nie sprawdzają, zawsze muszę je czymś ograć, jak ta za duża spódnica i czerwona dziwna bluzka, a przecież na co dzień do pracy otwieram szafę i zakładam koszulę, bluzkę w paski, biały t-shirt, słowem wybieram szybkie i proste rozwiązania.
Paulinka, aż się prosi o zaprzestanie kombinowania i oszukiwania siebie i o kupno swoich klasyków w jak najlepszej jakości i może nawet całkiem drogich, ale takich, które Ci się szczerze będą podobały <3
Też mam (a raczej miałam) ubrania, w których podobam się wszystkim, tylko nie sobie, więc rozumiem. Niemniej jednak szkoda mi, że pozbywasz się jednej z moich ulubionych Twoich stylizacji. Tą sukienkę da się ograć nie skromnie,np. zmysłowymi butami na wysokim obcasie. Bluzka jest okropna i dobrze, że wylatuje.
Co do szafy, to stosuję podobna metodę jak Ty: żadnych kompromisów. Ciągle mam jednak za dużo rzeczy. Wynika to chyba z tego, że mój styl się od lat jakoś mocno nie zmienia, w szafie sasiaduja ze sobą rzeczy, ktore mają wiele lat (ciągle je uwielbiam) i nowe. Ciężko jest mi zupełnie zrezygnować z zakupów tylko dlatego, że przecież „mam w czym chodzić”.
Raczej nie wyobrażam sobie rezygnacji z zakupów, ale chciałabym żeby to już były same złote strzały :) Eh, ta sukienka już mi ciąży po prostu…
Moja szafa… no cóż, wygląda naprawdę bardzo dobrze. Pomijając takie dni, kiedy wracam do domu tak wykończona, że nie mam siły doktoryzować się nad robieniem porządku i wrzucam do niej wszystko, co leży na wierzchu, to jestem z niej zadowolona. Jedyne, co mi w niej przeszkadza to za mało miejsca nawet na rozwieszenie sukienek mini (w gruncie rzeczy nie mam nawet jednej midi). Próbowałam wczoraj usunąć jedną półkę i przewiesić pręt wyżej, i mimo, że dziury na wkręty są tam zrobione, to półka leży w taki sposób, że wyciągnięcie jej graniczy z cudem. I niestety muszę pozostać przy wymiętych dołach sukienek…
Wnętrze szafy jest niemal doskonałe. Kolorystyka jest jednolita i jak się na to wszystko spogląda razem, to oczom ukazuje się śliczny obrazek złożony z równo poskładanych wełnianych swetrów w pastelowych kolorach, białych bluzek i koszul, jeansów w różnych kolorach – od bieli, przez jasny i ciemny niebieski aż po granatowe. Paski, groszki, kwiatki dopełniają całości.
Gorzej z tym wszystkim na mnie. Swetry i białe bluzki wyglądają jako tako, ale mam parę takich rzeczy, które usilnie próbuję założyć ale, kiedy mam już wychodzić, ściągam je i zamieniam na najbezpieczniejszy zestaw – białą koszulę i jeansy.
1. Wzorzysta, biało – czarna sukienka z dekoltem V, ze ściągaczem w talii, krótka, na ramiączkach (H&M) Bardzo mi się podoba, ale nie jestem w stanie wyjść w niej z domu – czuję się niesamowicie nieswojo w tym dekolcie i nie mogę tego przeboleć (a najgorsze jest to, że kupiłam ją niecałe dwa tygodnie temu, z przekonaniem, że może przekonam się do dekoltu V.
2. Obcisła, czarna sukienka w różowe kwiaty, midi, z krótkim rękawem. Ostatnio co prawda przekonałam się do obcisłych sukienek, ale ta jest midi. Prawdopodobnie utnę ją i przerobię po prostu na bluzkę.
3. Koronkowa, brudno różowa sukienka przed kolano, cała w stylu boho, ale – bez ściągacza ani paska, ani niczego co podkreślałoby talię, a nie jest ona w kształcie litery A. Nie mogę przeboleć dnia w niej spędzonego, najgorsze jest tylko to, że ona na serio jest ładna, a na dodatek dostałam ją w prezencie.
Na szczęście coraz więcej rzeczy staje się moim przyzwyczajeniem, a najlepsze jest to, że wszystkie są zgodne z moim stylem i coraz bardziej eleganckie. Innymi słowy, powoli dążę do tego, aby wyglądać dobrze, przy minimalnych staraniach.
Ej, to może pokombinuj i oswajaj? Bo ewidentnie podobają Ci się te rzeczy :) Pod sukienkę na ramiączkach da się założyć czarny, obcisły podkoszulek, tez na ramiączkach, ale z okrągłym dekoltem, żeby trochę wypełnił V? Bo męczy Cię nadmiar pokazywanego ciała?
Co do midi się nie wypowiem, ratuję tę długość trampkami, ciężkim dołem – i jak jest obcisła, to może na nią jakiś szerszy sweter, cropp top itd? Żeby ją trochę przeciąć i zrównoważyć (wersja na chłodniejsze dni).
Koronkowa sukienka brzmi pysznie, brałabym w ciemno, bo nie mam fetyszu podkreślania talii (a jak upał to już absolutnie nie). Skoro ładna (a Ty w niej – też ładna?), wynajdź cienki pasek, może coś sznurkowego, lekkiego (długa aksamitka z pasmanterii?), zobacz, czy tak się będziesz lepiej czuć. Albo załóż do wąskich spodni, jako tunikę – to też często zmienia sytuację.
To przecież jakieś detale, skoro resztę masz ograną. A te kilka rzeczy potraktuj jak wyzwanie i wyjście z kanonu – trochę taka zabawa, nie ma się co męczyć ;)
Agafia ma 100% racji. Traktować jak wyzwanie. Wychodzić ze strefy komfortu. Bawić się. Samej sobie udowadniać, że możesz wszystko :)
Mario, mnie się Twoja sukienka podoba odkąd ją tu zobaczyłam, chciałam kupić, ale była już niedostępna:(
także jeśli szukasz nabywcy-daj znać.
Otwierając w jednym oknie Twoją stylizację z apaszką i dzisiejszy post widzę dokładnie czym mówisz-wyrosłaś ponad siebie wtedy.
Bluzka to potworek, ale każdemu się to zdarza.
Robisz świetną robotę!
Aniu, wyżej troszkę Oli napisałam, że jej wyślę, zobaczymy czy odpisze. Jaki rozmiar nosisz? Będę Cię mieć na uwadze jak coś jeszcze mi nie podpasuje.
Mario, widziałam, w komentarzach, że Ola rezygnuję, ja za to z czystym sercem przygarnę, odezwij się proszę na maila, uściślimy szczegóły, jeśli ta opcja wciąż wchodzi w grę.
czekam na dzisiejszy(zapowiadany) elektryzujący wpis:D
Aniu, już piszę maila.
Moja szafa jeszcze nie wygląda tak, jakbym chciała, ale powyrzucałam z niej większość rzeczy, w których albo od dawna nie chodziłam, albo się zużyły, albo kłociły mi się z moją koncepcją stylu. Na razie jeszcze waham się co do sukienki kupionej w zeszłym roku (długa, biała w granatowe paski, podchodząca pod marynarską kolorystykę). Niby mi w niej dobrze, mam do niej pasującą torebkę, na upartego buty, ale właśnie nie pasuje mi do koncepcji. Pewnie na upał jeszcze kiedyś włożę, ale raczej z braku „lucku”.
Szafa sama w sobie jest zorganizowana nieźle, nadmiaru się sukcesywnie pozbywam. Chciałabym tylko być bardziej stanowcza co do nowych zakupów. Nie brać czegoś „na siłę”, tylko dlatego, że ma nic lepszego. Nawet jakbym miała wyjść na osobę wybredną, to w końcu moje ciuchy i mój (przyszły) styl, który, miejsmy nadzieję, z czasem nabierze indywidualnego kształtu.
No właśnie o tym pisałam w książce, w rozdziale o zakupach.Wychodzić z założenia, że kupujemy tylko rzeczy, w których się zakochujemy.
Mario, noszę S/M także polecam się:)
Mam sukienkę bardzo ładną, rudą w kwiaty, w moim stylu, ale żeby ją założyć muszę mieć dobry dzień czuć się pewnie, w przeciwnym wypadku czuję się za bardzo odstrojona. Podaję to jako przykład. Chodzi mi o to, czy ktoś też tak postępuje, czy to sygnał, że tej rzeczy nie powinno być w mojej szafie? Miałam wcześniej takie podejście, że wszystko mogę założyć bez zastanowienia i ta szafa była nudna.
O nie, absolutnie nie – to znaczy, że nie wszystko jest na każdy dzień, ale nie ma w tym nic dziwnego. Przecież nasze nastroje i humory też się zmieniają, tak jak pogoda, pory roku, światło za oknem. Uśmiechałabym się częściej do rudej sukienki, nawet w te dni bez humoru – żeby sobie przypomnieć, że bywam czasem w najlepszej ze swoich wersji. I być może, jak ją tak będziesz mieć na widoku, to ten nastrój będzie się pojawiał częściej.
Miałam tak z letnim płaszczem – jasnym, lnianym, lekko złotawym. Kupiłam go, bo był piękny, elegancki i wyglądałam w nim naj. Po czym zawisł w szafie (ze trzy lata temu) i czekał, bo nie ma okazji, bo po co, bo za bardzo, bo co się będę wygłupiać. I tej wiosny, kiedy go znowu wyciągnęłam z pokrowca, to aż się zirytowałam swoją biernością – to ubranie tak bardzo chciało być noszone. I wzięłam się na sposób, czyli założyłam do płóciennych spodni i lekkich pantofli, zamotałam jakiś szalik. I poszło! Tak, to jest dość eleganckie okrycie, ale noszę je jak codzienne, dodaje mi pewności siebie i zamaszystości i czegoś bardziej, czego np. nie mam, kiedy zamienię płaszcz na dżinsową kurtkę. A jak trzeba, to i na jakieś wesele mogę się udać.
Więc może sukience potrzeba trochę luzu, bezpretensjonalnych butów itd. Ale na pewno się jej nie pozbywaj tylko dlatego, że teraz się czujesz odstrojona. Bo to skarb, tylko czasem trzeba trochę poczekać i oswoić.
Ach ta Agafia, znowu pełna zgoda. Też tak mam, nie zawsze się czuję na jakieś ubranie gotowa. Dzisiaj na przykład czarna sukienka, rajstopy czarne i baletki, zero biżu, a wczoraj obwieszona złotem jak choinka jakaś. Dziś kompletnie nie czułam żadnego biżu, choć bardzo by pasowało. Nie ma się co zadręczać. Nastroje każdego dnia potrafią być inne :)
Ach ta Maria :) Bardzo mi dziś podpasował ten wpis, bo się wiąże z kilkoma wyzwaniami, które podjęłam i zaskakująco dobrze na tym wyszłam oraz z testowaniem zapasów właśnie tak, jak to opisałaś. Na szczęście nie mam wielu egzemplarzy, z którymi nie wiem co począć, bo już od ponad roku mocno się dyscyplinuję i garderoba jest prawie cała bardzo moja i bardzo ulubiona, ale parę problemów jeszcze czeka. Dziś się np. męczyłam w zamszowych, zielonych kowbojkach – chciałam się przekonać, jaką mam z nimi relację, skoro od 6 lat stoją w szafie. No i relację mam beznadziejną, do tego się okazało, że kolor spłowiał i fason jest jednak z gatunku wielce problematycznych. Powiedziałam im więc – bye, bye. Ale test był potrzebny, tak jak piszesz – inaczej bym sobie dalej coś wyobrażała…
No właśnie. Najgorzej jak stoi to i się myśli, że spoko, za parę tygodni założę jak się zmieni pogoda… I tak stoi smętnie i stoi. Trzeba tu być mocno zdeterminowanym do porządku, żeby takich kwiatków nie było :)
Bardzo dobry sposób na szafę i na siebie samą :) Rozłożony w czasie, ale 100% skuteczny. Moja szafa jest uporządkowana ale poza nią mam 1 karton p.t. do przeróbki. Moja nietypowa sylwetka i potrzeba rzeczy ładnie dopasowanych wymuszają poprawki krawieckie. Czasem znajduję w lumpkach rzeczy, które dobrze rokują kolorem, materiałem, fasonem ale zwykle wymagają dopasowania. Muszę dopuszczać takie kompromisy, bo gdybym szukała ubrań idealnych, gotowych do noszenia to nie miałabym prawie wcale w czym chodzić. No ale już od dawna te rzeczy trafiają nie do szafy a do tego kartonu skąd sukcesywnie noszę je do krawcowej. Niedawno dostałam w prezencie sukienkę, obiektywnie bardzo ładna, kolor, materiał super, nawet rozmiar. Jednak dzień spędzony w niej pokazał mi to co u Ciebie Mario, że nie lubię swojego odbicia w lustrze w niej, takiego przypadkowego. Kiedy stanę i upozuję się, jest ok a przypadkowo w biegu złapany obraz to nie jestem ja, albo inaczej, ja przebrana nie za siebie. I trafiła do mojego kartonu, spróbujemy z krawcową przerobić ją z oversizu na mój optymalny, dopasowany fason.
Pozdrawiam ciepło, bo czasami się zastanawiam czy tylko ja mam taką sylwetkę i rozmiary, że gdybym właśnie nie przerabianie ubrań nie mogłabym prawie nic kupić xD No poza jeansami (które też ciężko znaleźć) czy swetrami, ale już większość sukienek, bluzek czy żakiety niestety muszę dopasowywać.. Rozmiar odpowiedni w talii i biordach będzie za wąski w biuście i/lub za krótki (mam 183cm). I tak samo mam porządek w szafie (choć pewnie i trochę za dużo rzeczy w myśl standardu, iż przez 80% czasu chodzi się w 20%), a poza nią mnóstwo ubrań czekających na poprawki, których sporo przybyło od przerzucenia się na second handy (wiadomo kupić żakiet do przeróbki za 2,50 dużo łatwiej niż za 100 ;)
Podziwiam tę determinację i zanoszenie do krawcowej. Dla mnie to taki sam dyskomfort jak wystawianie rzeczy na sprzedaż. Jedno i drugie mnie męczy… Ale faktycznie, jakbym miała jakąś wyraźną wizję to chyba bym się przełamała :)
Bluzka źle Ci się układa na biuście – out. Sukienka też raczej mnie do końca nie przekonuje.. Sposób brzmi ciekawie, choć nie wiem ile musiałby u mnie trwać plus teraz większość czasu spędzam w domu a tu wygoda zawsze na 1 miejscu. Niestety praca nad szafą chyba nigdy się nie kończy i jeszcze daleko mi do całkowitego zadowolenia, choć ostatnio poczyniłam spore postępy. Dzięki lepszemu zagłębieniu się w analizę kolorystyczną (w czym oczywiście duża Twoja zasługa ;) i typy sylwetek wreszcie zaczęłam sama dostrzegać te różnice. Dzięki temu sporo rzeczy wyszło z szafy i staram się upewnić się przed zakupem, że wszystkie moje wytyczne są spełnione ;) Najbardziej przeszkadza mi to, że naturalnie mi szkoda czegoś się pozbyć, nawet jeśli od lat(!) nie nosiłam, bo obiektywnie nie jest złe, bo łączą się wspomnienia itd. – muszę mieć jakiś powód, dlatego zazdroszczę zdecydowania. Drugi problem zaczęłam dostrzegać w tym, że moja matka bardziej ulega pokusie, bo tanio i zapełnia mi szafę..
W tym roku też ewidentnie poszłam w stronę second handów, bo łatwiej mi znaleźć dobry materiał i kolor dla stonowanej jesieni niż w miejscowych sklepach (ubrań wysyłkowo nie jestem w stanie kupować) aż naturalnie zrobił mi się detoks zakupowy 'nowych’ rzeczy, ale z drugiej strony łatwiej o sporą ilość.. Przykład z tego tygodnia – jak tu nie kupić nowiutkiego bawełnianego żakietu Massimo Dutti z podszewką wiskozową w kolorze pięknego bordo za 2.50 zł?! :D
Rozumiem. Też kiedyś wpadłam w wir second handowych zakupów, obecnie na nowo przeżywam zainteresowanie vintage :) Mamusi może powiedz, że już dziękujesz… Jakby mi ktoś kupował ubranie, to bym się bardzo wkurzała, bo niezręcznie powiedzieć, że nie podoba się, a że się nie podoba to pewne na 90% w moim przypadku haha :)
Cześć,
Rzeczywiście, niby ok, ale coś z nimi było nie tak.
U mnie mam jeszcze trochę rzeczy w szafie, które nie zdążyłam zastąpić idealnymi ubraniami, ale działam w tym kierunku. Coraz lepiej idzie i widzę, że coraz więcej rzeczy się łączy z sobą :)
Pozdrawiam,
Kasia
Pozazdrościć! Ta idealność nie jest niestety na stałe, bo dla mnie kiedyś ta zielona sukienka była idealna…
Mnie nie podoba się zielona sukienka. Zabudowana to oraz, a dwa (jak dla mnie) ma za długie rękawy. Ja czułabym się w tej sukience jak zakonnica. Musiałabym postawić na dodatki w kolorze złota albo przynajmniej beżu- najlepiej złote kolczyki (duże) , bransoletki żeby ją czymś ożywić i założyłabym do niej matowe złote szpilki. Ale to Ja;) Zasadniczo nie kupiłabym tej sukienki wcale.
Szaara bluzka- „ujdzie w tlumie ” ale bez szalu. Tak wiec, tez rozumiem.
Co do ciuchów- nigdy nie miałam ich za dużo. Nie wiem z czego ty wynikało-myślę że z wrodzonego minimalizmu. Po prostu zawsze się w duchu pytałam- Czy założę tę rzecz więcej niż raz? Dzięki temu prawie wszystkie moje ubrania w szafie są używane. Oczywiście, mam w szafie kilka kreacji stricte wieczorowych- które kupowałam z myślą tylko o konkrentym wydarzeniu-ale ubrania na specjalne okazje rządzą się swoimi prawami. Chociaż, i tu staram się wprowadzać moją zasadę ile razy ja to jeszcze założę?
Np. Sukienka na ślub mojego brata. Przymierzałam dwie- jedną bladoróżową długi tył, krótki przód, ładnie dopasowaną -ale wiedziałam że założę te sukienkę tylko raz i przeleży potem w szafie przynajmniej rok lub dwa bo jest zbyt strojna na zwykłe wyjście a ja nie mieszkam w wielkim miescie gdzie chociaz poszlabym w niej do teatru czy opery. Zamiast niej wybrałam kremową sukienkę w kwiaty o odcieniach pasteli. Sukienka jest lekka, przed kolano z dekoltem V. I wiem- że ta sukienkę założę spokojnie jeszcze kilka razy nawet tego samego lata. Moj minimalizm dotyczy rowniez butow i torebek! :)
Ja z kolei lubię mieć jedną sukienkę którą założę raz w roku do opery albo na sylwestra bardziej wytwornego. A tak to leży cały rok. Ja takie rzeczy traktuję jak ubrania na narty – mam i jak potrzebuję to są. Kreacje na wesele czy do opery moga być ponadczasowe, wiec nie widze problemu, że coś leży. Natomiast tak jak Ty mam tendencję do tego żeby pytac się siebie w duchu czy na pewno potrzebuję tego i czy będę zadowolna potem? Ale nie zawsze mnie to chroni przed zakupowymi wpadkami
No właśnie z taką myślą o zakonnicy trochę ją kupiłam i nie wyobrażam jej sobie takiej urozmaiconej. No way :) Ale teraz już trochę odchozę od takich klimatów tak czy siak… Bardzo pragmatyczne podejście. Jeśli się sprawdza, to tylko pogratulować Kochana!
Jestem zadowolona ze zawartości swojej szafy. Jest w niej duzo i róznych rzeczy, daleko mi do capsule wardrobe, a jeszcze dalej do minimalizmu, ale miazdzaca wiekszość ubrań w swojej garderobie lubie nosić (nawet wtedy, kiedy zakladam je dwa razy do roku), a te, które zostawilam sobie przy ostatniej wielkiej czystce z czystego sentymentu, nie tworza jakiejś wielkiej masy i mam poukladane w glowie, dlaczego akurat one ciagle u mnie wisza. Instynktownie stosuje Twoja metode juz od kilku lat, choć nie jest tak radykalna: po prostu w weekendy testuje ubrania lub kombinacje, co do których nie jestem przekonana: jezeli jest ok, wlaczam dana stylizacje do korpusu tych normalnie uzywanych, jezeli nie: zastanawiam sie, co robić dalej. W ten sposób ostatnio przekonalam sie do sukienki vintage, która posiadam 10 lat i przez 2 z tych 10 intensywnie nosilam, ale potem uznalam za „dziwaczna” i wyladowala wśród rzeczy przechowywanych z sentymentu. Okazalo sie, ze z halka, paskiem i eleganckimi butami wyglada naprawde dobrze, a mnie sprawia przyjemność patrzenie na swoje odbicie w lustrze, kiedy mam ja na sobie. Za to powoli zbieram sie do usuniecia z szafy sukienek mini – po latach prób i bledów juz wiem, ze to nie jest dlugość dla mnie (czuje sie w niej niekomfortowo, nieatrakcyjnie i ogólnie tak, jak nie chce wygladać).
Juz pisalam w komentarzach pod poprzednim postem, ze jestem fanka zielonej sukienki z Zary, ale tak, doskonale rozumiem Twoje odczucia. Wlaśnie przed paroma dniami, przy okazji definitywnej likwidacji swojego pokoju u rodziców (niby 15 lat mieszkam w innym mieście, ale ciagle mialam tam mnóstwo rzeczy, lacznie z ubraniami), segregowalam rzeczy do oddania/ wyrzucenia i te, którym dam szanse. Przy dwóch rzeczach starlam sie z opinia rodziny, która mówila: „piekne, dobrze wygladasz, zostaw sobie”, ale ja wiedzialam, ze to po prostu nie to i ze jestem juz za duza na numery typu „dokupie do tej bluzki gladki czarny stanik, a do tego swetra spódnice maxi i bedzie super”.
Ogólnie myśle, ze podejście do ubierania sie i zakupów zmienia sie z wiekiem. Chyba wiekszość dziewczyn z naszej i mlodszych generacji przechodzila przez zachlyśniecie sie posiadaniem wplywu na wlasna szafe i wszystkimi tymi dobrodziejstwami shoppingu – „kupie to, bo promocja” (mialam w akademiku kolezanke, która co sobote przychodzila z reklamówka nowych ubrań i okrzykiem „za taka cene – no grzech nie kupić!”), „kupie na poprawe humoru”, „o rany! znalazlam w secondhandzie nienoszony sweter z Promodu!”, „nie lezy idealnie i kolor móglby być lepszy, ale moze coś z tym wymyśle”. Teraz myśle raczej, ze zycie jest zbyt krótkie, zeby zawracać sobie glowe ubraniami, które sa „calkiem w porzadku, ale…”.
Oooo, ale mi się podoba ostatnie zdanie… Super inspirujące. Ja też bym chciała maksimum, skoro tak naprawdę można mieć maksimum po prostu nie ulegając kompromisom. Też znajduje w swojej głowie takie obrazki z przeszłości do których bym już modowo nie wróciła, ale oczywiście niczego nie żałuję :)
Ja jestem z tych nadgorliwych co wyrzucają, a potem żałują albo nie maja w czym chodzić, bo bywa że wyrzucę i nie chce mi się szukać niczego w zamian. Ogólnie nie jest to sposób dla poszukujących, takie sprzątanie gruntowne tylko dla tych co się już na maksa zadeklarowali na coś i nie beda wzdychać po 2 miesiącach, ze trzeba było zostawic jednak:) Sama nie mam za dużo ubrań, a jeszcze czesto robie remanenty, ale niestety do końca nie wiem jak byc zadowoloną z zakupów zawsze i bez wpadek. Piękne sukienki z Zalando za wcale nie mała kasę potrafią się zmemłać po 3 praniach i potem jest taki niesmak – albo wyrzucić i mieć poczucie zmarnowanych pieniędzy albo chodzić w czymś nie do konca odpowiadającym mi.
Zwrócilaś, Basiu, uwage na ciekawy aspekt. Myśle, ze wazne jest, zeby w tym temacie powiedzieć wprost tez to: zrobienie gruntownej selekcji w szafie nie jest uniwersalnym sposobem na podniesienie poziomu zadowolenia ze swojej garderoby ani na wykrystalizowanie stylu. I rzeczywiście niekiedy prawdziwe jest powiedzenie, ze „co nagle, to po diable”. W którymś momencie oddalam z metr sześcienny ubrań – niektóre z nich nie mialy co robić w mojej szafie i w ogóle mi ich nie zal, przy wspomnieniu niektórych do dziś mnie kluje w sercu, bo myśle, ze osadzilam je zbyt pochopnie i moglabym je nosić tak, abym z nich byla zadowolona.
Ja długo nie wiedziałam, że do sztucznych tkanin nie powinno się dawać zmiękczacza. To może być jeden z powodów dlaczego u niektórych ubranie się zniekształca po paru praniach. Poza tym klasyczne środki ostrożności tzn. dodawać vanish do prania białego, rozdzielać kolory, nie prać w za wysokiej temperaturze.
Szkoda, że nie chcesz już tej sukienki, zawsze wydawała mi się taka bardzo Twoja, wyostrzony klasyk:) szara bluzka… fajnie, że ją wykreśliłaś z rejestru:D
Metody porządkowania masz bezlitosne:D Widziałabym Cię w jakimś programie:D
Też, kiedyś tak zrobiłam, że przeprowadziłam czystki i paru rzeczy mi trochę szkoda. Na szczęście się opanowałam i nie oddałam rzeczy mocno sentymentalnych np. po babci do których wracam co jakiś czas i je bardzo lubię. Tych byłoby mi naprawdę szkoda, byłyby nie do odtworzenia. Chyba ważne jest to żeby tych rzeczy nie było zbyt wiele.
Popieram :) blog, książka, TV i drżyjcie stylistko-celebrytki od siedmiu boleści, które głównie lansują siebie, zazwyczaj ignorują potrzeby i osobowość oraz styl życia osoby poddawanej metamorfozie i jeszcze żądają zachwytów nad swoją „pracą”. Tak sobie myślę, że Maria to jest trochę taki nasz rodzimy Gok Wan, ma wiedzę, umie ją przekazać i, co najważniejsze, kocha ludzi, bo wszystko, co robi, robi dla ludzi, a nie z ludźmi, hen daleko, w tle. I to się czuje :)
Mario, nosisz jeszcze ten sweter – kardigan (https://ubierajsieklasycznie.pl/kardigan-zamiast-plaszcza)?
Ma przecudny kolor – chciałabym pójść w coś takiego (tzn. niekoniecznie kupiłabym sobie dokładnie taki sam, ale chodzi mi właśnie o taką kolorystykę); mam nadzieję, że jego się nie pozbyłaś :)?
I przyznam Mario, że troszkę nie rozumiem tego określnika „skromna” w kontekście sukienki. Według mnie nie jest skromna wcale, kolor, krój, ilość materiału, wiązania przy rękawach- wykluczają to. Wybacz Mario, tak mógłby powiedzieć o tej sukience jakiś pierwszy lepszy chłopek -roztropek, ale Ty kochana?:D Nijak mi takie podejście do Ciebie nie pasuje.
Moja szafa jest cała do wymiany. Rzeczy przypadkowe. Trudno dobrać cokolwiek ze sobą. Ubrań za mało, niedopasowanych. Zawsze coś jest nie tak. Kolor, krój, materiał. Tylko nie wiem gdzie znależć ubrania i buty dobrej jakości. Masz może jakieś ulubione sklepy?
Ah i jeszcze przypomnialo mi się ze kiedyś czytałam o ciekawym eksperymencie ubraniowym- mianowicie jedna pani pozwoliła swemu mężowi żeby to on wybrał dla niej ubrania na cały tydzień! I nie mogła przy tym grymasić! Okazało się że mąż wybrał rzeczy których ona by nigdy ( lub rzadko ) założyła.
link tu: https://brightside.me/wonder-curiosities/i-łęt-my-husband-pick-my-outfits-for-a-week-333410/
Czasami ja się męża pytam co lepiej założyć- i już parę razy mnie zaskoczył (pozytywnie)!
Twój wpis jest dokładnym odbiciem tego o czym myślałam dzisiaj idąc przez galerię. Pełno dziewczyn obwieszonych 10-15 wieszakami – kiedyś też tak robiłam, bo tanie, bo okazja, bo w sumie nawet fajne. Dzisiaj wyszłam tylko z klapkami na basen, po które przyszłam i to stawianie sobie wyzwań i pewnych ograniczeń daje paradoksalnie niesamowitą wolność. Poznałam czym jest to uczucie, że dana rzecz jest absolutnie Twoja, świetna i po prostu musisz ją mieć. I od tej pory już sobie nie wyobrażam zadowolić się bylejakością i „może być”. Chciałabym, żeby zawsze przy kupowaniu danej rzeczy i późniejszym jej noszeniu, towarzyszyło mi to uczucie.
Choć w szafie mam niestety jeszcze pełno takich wyprzedażowych łupów, niechcianych prezentów i rzeczy na raz. Leżą na spodzie, a na górze te rzeczy, które noszę w kółko. Miejsca mało, tak jak piszesz, gniotą się, a ja patrząc na tę szafę cierpię na wieczny dysonans i czarną rozpacz. Ale podoba mi się Twój sposób i chętnie go wypróbuję. Z jednej strony trochę szkoda mi tego dnia na noszenie kiepskich rzeczy, ale z drugiej strony to kolejne wyzwanie i może tak jak u Ciebie, znajdę coś, co wróci do mojej szafy.
Kasia, jeśli czujesz, że szkoda dnia na noszenie czegoś, to moim zdaniem to coś powinno opuścić szafę. Choć jeśli jest szansa, że wróci do łask, to pewnie warto.
Nieraz biorę po 10 rzeczy do mierzenia, bo jak pojawia się coś w czym nie wiem jak będę wyglądać, lub może być obiecujące, to chcę się przekonać czy dany krój mi odpowiada, czy do twarzy w kolorze który zawsze omijałam itp. Tak jak często coś ładnie wygląda na wieszaku a brzydko na nas, tak samo działa w drugą stronę. Już nieraz zdarzało mi się że cos krzyknęło „kup mnie” dopiero w przymierzalni. Podstawa to żeby była w tym obietnica wniesienia do szafy czegoś nowego. Potem może być dobrze albo źle. Zwykle źle ale to też jest jakaś wiedza w jakim kierunku podążać.
Ja nie jestem przekonana do metod rewolucyjnych, które każą wyrzucić pół szafy w jedno popołudnie. Twoje podejście wydaje mi się dużo bardziej sensowne, bo 1) jest rozłożone w czasie i 2) przymierzasz/nosisz ubrania co do których nie masz pewności. Czyli działasz z namyslem, analizujesz a nie wyrzucasz impulsywnie. Chociaż chyba każda z nas ma albo miała takie ubrania w szafie, o których bez przymierzania wiadomo, że powinniśmy je już dawno wyrzucić. Bo są za małe, zniszczone, w niekorzystnych dla nas kolorach czy krojach.
Ja zrobiłam rewolucję w szafie jakieś 3-4 lata temu. Przeczytałam książkę Joasi Glogazy o slow fahion i zapragnęłam mieć szafę uporządkowaną, z ubraniami noszonymi i lubianymi. Najpierw pozbyłam się podniszczonych i nienoszonych już bluzek, koszulek i sweterków. Było tego kilka reklamówek. Krótko potem trafiłam na Twojego bloga. Chciałam zacząć pracować nad swoim stylem więc moje myśli krążyły wokół zawartości mojej szafy, a że akurat miałam przeprowadzkę, zrobiłam krok drugi – pozbyłam się z szafy wszystkich za małych spódnic i sukienek wizytowych. Było tego sporo. Po prostu pogodziłam się z tym, że noszę rozmiar 38 i nie wrócę już do roz. 34-36. Odłożyłam je do kartonu i wyniosłam na strych. Miałam je sprzedać – niektóre były w świetnym stanie, ale to wymaga czasu a ja go wtedy przy dwójce małych dzieci nie miałam.
To, co zostało w szafie, mam poukładane i posegregowane. Spódnice wiszą obok spódnic, spodnie obok spodni, itp. Bluzki i koszule wymagające prasowania prasuję po wypraniu i wieszam na wieszakach (zbiorczo, raz na tydzień-dwa). Rano nie mam na to czasu, a tak czekają na mnie gotowe do założenia. Kiedyś gdy tego nie robiłam nosiłam w kółko te same rzeczy, nie wymagające prasowania… Staram się mieć rzeczy tak poukładane, żeby mieć je na widoku. Rzeczy wyprane odkładam na bieżąco na swoje miejsca, tak samo gdy się przebieram po pracy i dzięki temu nie muszę robić żadnych specjalnych porządków w szafie. Polecam ten sposób każdemu – wystarczy rzeczy posegregować i poszczególnym kategoriom przypisać określone miejsce, a reszta to kwestia nawyku.
W tym momencie jestem zadowolona z mojej szafy ale jest jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Mam trochę ubrań, w których chodzę bardzo rzadko albo wcale, chociaż mi się podobają. Generalnie chodzi o ubrania bardziej eleganckie. Tak, jakby szkoda mi było za bardzo „stroić” się na co dzień. Mam kilka rzeczy nigdy nie noszonych, kupionych na jakieś przyszłe okazje, które bardzo mi się podobają, a których nie mam odwagi nosić na co dzień. I to jest mój cel na ten rok: podwyższyć swój standard, nosić bardziej eleganckie rzeczy częściej.
Kiedyś przez sześć godzin błąkałam się po sklepach w poszukiwaniu sukienki na wesele. Zrezygnowana wzięłam do ostatniej już przymiarki pierwsze lepsze coś z pozoru kompletnie nieadekwatnego. I trafiłam w dziesiątkę! Kolor, fason, wszystko zagrało. Także faktycznie czasem warto spróbować.
Niecałe dwa lata temu wymieniałam meble, w tym szafę. To była dla mnie mała rewolucja. Przedtem w szafie nic mi się nie mieściło, ubrania były poupychane dodatkowo różnych szafkach. Po wymianie szafy nastał porządek. Niby obecna szafa wcale nie jest większa od poprzedniej, ale jest jakoś lepiej podzielona, tak, że teraz mieści mi się tam wszystko. Przy okazji przejrzałam i przymierzyłam wszystkie moje ubrania i odpowiedziałam sobie szczerze na kilka pytań: czy to ubranie wciąż mi pasuje,czy jest w dobrym stanie, czy dobrze na mnie leży, czy dobrze w nim wyglądam, czy je lubię, czy na pewno będę w nim chodzić. Trochę rzeczy wyrzuciłam, dużo więcej oddała, gdy zbierali na biednych, trochę zostawiłam w worku w piwnicy na wypadek jakiejś przebieranej imprezy. Wtedy miałam w szafie cudowny porządek.
A potem wszystko diabli wzięli. Trochę przytyłam. Nie jakoś dużo, ale widocznie. Część rzeczy zrobiła się na mnie ciasna, ale jakoś zostawiłam je w szafie na czasy „gdy schudnę”. W międzyczasie zmieniłam pracę na taką, w której obowiązywał ścisły dress code – klasyczna biała koszula z długim rękawem, bez żadnych koronek, falbanek, itp, klasyczne eleganckie granatowe, grafitowe lub czarne spodnie, marynarka w tym samym kolorze. W związku z tym kupiłam na raz dużo ubrań. Z powodu dress code’u w pracy w zasadzie chodziłam na okrągło w tych samych ubraniach (miałam ich na tydzień bez prania). To oraz kilka innych czynników powodowało, że ubrania szybko się niszczyły, przez co dość często musiałam kupować nowe. Ostatniej zimy schudłam kilkanaście kg, a wiosną znowu zmieniłam pracę na taką, do której mogę założyć prawie wszystko. To wszystko spowodowało, że w szafie mam sajgon, a co gorsza nie mam pojęcia, jak to ogarnąć. Jedno szczęście, że nie wyrzuciłam kiedyś wszystkich przyciasnych ciuchów, bo nie miałabym teraz w co się ubrać. Niemniej nie wiem, co z tymi wszystkimi ubraniami zrobić. Może się okazać, że za jakiś czas znowu będę potrzebowała iluś klasycznych białych koszul, albo że znowu zdarzy mi się przytyć.
W sumie to mam pełną szafę ciuchów, a trudno mi znaleźć spodnie, które nie spadają mi z tyłka. Chciałam zanieść trochę rzeczy do krawcowej, żeby mi zwężyła, bo naprawdę lubię moje ubrania i uważam, że są fajne, gdyby nie rozmiar to na pewno bym w nich chodziła (no, pomijając te z pracy z czasów ścisłego dress codu…), ale wiem, że mnie to wyjdzie drogo i nie stać mnie teraz, żeby zlecić komuś zwężenie wszystkiego. A rzeczy jest sporo, bo o ile trochę za duże bluzki czy swetry to nie jest problem, to do zwężenia mam sporo, bo prawie wszystko: spodnie, sukienki, płaszcze… I w sumie mogłabym się tego wszystkiego pozbyć i obkupić się na wyprzedaży, nie wyszłoby mnie to drożej, a na pewno zadziałałoby szybciej i byłoby z tym mniej zachodu, ale ja naprawdę bardzo lubię wiele z tych ubrań i żal mi.
Ojej, jakbym czytała o sobie. i to łącznie ze zmianą szafy, pracy i wagi. Obecnie przytyłam ( ponad 10kg) po dużym spadku wagi jaki miał miejsce dwa lata temu (wtedy moja szafa była idealna). Ubrań mam tony, mimo że wyrzuciłam w tym roku 8 60cio litrowych worków z ubraniami. Po ścisłym dress codzie mam teraz konieczność posiadania i eleganckich i bardziej luźnych ubrań do pracy, ale muszą być nienaganne, tak samo z butami. Nie mogą mieć żadnych zniszczeń, zmechaceń. w rezultacie mam tony ubrań, które nie są zniszczone bardzo ale juz nie idealne a tylko takie mogę mieć w pracy. Nie wspomnę o butach, które bardzo szybko nadniszczam ( wydję z domu w nowych potknę się zedrę czubek i juz nie nadaja sie do pracy). Dwa lata temu po nagłym spadku wagi praktycznie musiałam wymienic cała szafę z ubraniami na nowe. Cieszyło mnie to bo miałam fajna wagę i dobrze we wszystkim wyglądałam. Potem zaczęło się tycie. Ponieważ musiałam zawsze dobrze w pracy wyglądć każdego dnia kupowałam na bieżąco żeby mieć w czym iść do pracy. Bywało tak, że kupiłam coś w listopadzie a w styczniu było juz ciasne. Pół roku temu wszystkie ciasne ubrania wyniosłam z szafy i schowałam pod łóżko. Są to bardzo wysokiej jakości ciuchy i eleganckie i bardziej caualowe w stanie idealnym i takie trochę już nie idealne ale nadal całkiem nie złe. Niestety za ciasne. Nie wiem w jakim kierunku pójdzie moja waga wiec je trzymam. Na te nowe – mniejsze ciuchy i teraz te większe oczywiście wydałam majątek. Bywało tak, że całą pensję miesiąc w miesiąc przez kilka miesiecy. Sprzedaż mnie załamuje, bo po pierwsze duż pracuję i szkoda mi na to wolnych godzin, po drugie poszlyby za bezcen. Kupowanie teraz kiedy mam większą wagę tez załamuje poniewaz jest mi bardzo trudno coś kupic. Dużo czasu poświęcam na te zakupy. Muszę niesytety iść na kompromisy ponieważ w przeciwnym razie nie miałabym co założyć. zdarza się, ze zamawiam online do przymierzania pół kolekcji i nic nie zostawiam i tak kilka razy w tygodniu ! jetem niską klepsydrą, z duzym biustem, dużymi udami i pupą i brzydkimi kolanami, z szeroką stopą ( puchnącą latem a muszę nosić eleganckie buty). Zawsze miałam wąska talię i płaski brzuch a teraz mam i brzuszek, więć niestety muszę tez brać pod uwagę fasony do tej pory odrzucane. Na dodatek jestem bardzo bladą blondynką i bardzo żle wyglądam w jasnych kolorach. Styl mam raczej uksztalowany. Zawsze był to kierunek marinistyczny, pawie oczka, granat, biel, czerń, morskie kolory ,a odnosząc się do inspracji jakie znalazłam tutaj na blogu w przypadku stylu luźnego do pracy styl uliczny Reese Witherspoon. Ale kupienie czegoś co będzie pasowało i spełniało wszystkie moje oczekiwania to dramat. Od lat noszę sie z zamiarem zamiany sklepów na krawcową ale z uwagi na zaangażowanie czasowe w pracy nie mam kiedy. W rezultacie mam kilka pełnych szaf, wyrzuty sumienia z powodu ilosci wydanych pieniędzy na nieprzydatne już rzeczy i niesety codziennnie kłopot iż nie mam sie w co ubrać. Na dodatek w pozostałych dziedzinach ( poza butami i ubraniami) jestem urodzonym minimalistą. czy to chodzi o kosmetyki, czy rzeczy w kuchni ( mimo ze gotuje i piekę), czy bibeloty czy nawet samochód i miejsce do zycia, więc ta sprawa z ubraniami i butami mnie załamuje.
Marysiu a może oddasz swoją zieloną sukienkę do krawcowej? Jeśli jest wygodna i lubisz te rękawy z kokardami… Ja jestem wielką fanką dopasowywania ubrań u krawcowej i wszelkich przeróbek krawieckich. Mam taką sukienkę, która miała bardzo zabudowany dekolt, krawcowa mi go mocno pogłębiła i teraz jest ok. Można by też zrobić wysokie rozcięcie z boku, żeby w ruchu widać było odkrytą nogę:-) Albo przerobić ją na bluzkę i spódnicę. Materiał wygląda fajnie, kolor też, rękawy – super, widzę tu duży potencjał…
Zwężenie ubrań nie jest drogie. Ostatnio zwężałam koszulę i zapłaciłam coś koło 20 zł. To dużo taniej, niż kosztuje nowa koszula, nawet na wyprzedaży. Zwężałam też spódnice, dżinsy itp. Przy okazji krawcowa dopaduje ci ubranie do twojej sylwetki, rzeczy leżą wtedy lepiej.
Ostani komentarz był do Ingi:-)
Ale ja takich ubrań mam sporo. A zwężenie płaszczy na pewno będzie droższe niż 20 zł za sztukę ;) Spodni w sumie też. W gruncie rzeczy z moich rzeczy do zwężenia wszystkie są bardziej skomplikowane, niż koszula. Bluzek i koszul zwężać na pewno nie będę, bo jakbym miała zwęzić serio całą szafę, to bym się nie wypłaciła chyba.
Ileś lat temu za wymianę zamka w kurtce dałam chyba 20 zł, więc wydaje mi się, że jednak za zwężenie w moim mieście stawki będą wyższe.
Poza tym nadal nie wiem, co w sumie zrobić z tymi białymi koszulami. Wyrzucić szkoda, bo za jakiś czas może się okazać, że znowu na co dzień muszę w takich chodzić. Na trzymanie w szafie szkoda mi miejsca. Na zwężenie szkoda mi pieniędzy, skoro teraz chodzić w nich nie będę…
Ja bym spróbowała podejść do tego metodycznie. Na pewno nie warto trzymać w szafie rzeczy nie w swoim rozmiarze. Te rzeczy bym z szafy usunęła, bo one tylko zagracają, zabierają miejsce, a nosić ich teraz nie będziesz. Tych pozostałych rzeczy od razu bym też nie wyrzucała, tylko bym się im przyjrzała i też jakoś podzieliła na grupy. Białe koszule możesz po prostu odłożyć do pudła i schować, może rzeczywiście przydadzą ci się w innej pracy. Możesz je zwęzić później, jeśli będzie taka potrzeba. Możesz też wybrać jedną czy dwie – jeśli lubisz białe koszule, oddać do krawcowej i włączyć do swojej szafy. Tak samo możesz zrobić z każdą inną za dużą rzeczą, która ci się podoba, którą lubiłaś nosić. Zwężenie spodni jest tak samo prostą i tanią usługą krawiecką jak zwężenie koszuli. Płaszcz wyjdzie oczywiście drożej, ale kupno płaszcza samo w sobie jest raczej większym wydatkiem… Rzeczy droższe a w dobrym stanie opłaca się przerabiać, zawsze będzie to tańsze niż kupno nowego egz. Ja osobiście lubię dopasowywać rzeczy u krawcowej. Czasem rzecz, która mi się podoba, nie do końca na mnie dobrze leży, a po drobnej przeróbce widać sporą różnicę, czuję wtedy dużą satysfakcję. Poza tym jest w tym jakaś namiastka szycia na miarę, które kojarzy mi się z luksusem, tworzeniem rzeczy bardziej zgodnych z naszymi indyw. potrzebami, niż towary masowe. Gdybym była bogata, wiele ubrań szyłabym z najlepszych tkanin na miarę… :-)
20 zł za wymianę zamka – jeśli nowy wszywany do kurtki to tanio. Zależy, o ile zwężać, bo kilka rozmiarów może być niemożliwe, rzecz straci fason (np. ramiona w bluzce).
Wow czytając twoją historię, ja tak bardzo odnajduję tu siebie! Też jestem niską blondynką, klepsydrą ale już oscylującą w rozmiarze 44 a także super bladą -będąc w Gdańsku zdażyło mi się usłyszeć od 2 osób że tak jasne blondynki to rzadkość, nawet w Polsce :D
Też mam podobny problem z szafą, kolorami i brakuje mi inspiracji w stylu „dla puszystych, niskich oversizy odpadają ale pasują te czy inne kroje” i gubię się na maksa.
A po książce Marii przyznam, że nadal nie wiem co mi pasuje i w czym wyglądam ok. Może to kwiestia akceptacji siebie, swojego odbicia w lustrze i faktu, że niestety wiecznie młodym się nie będzie.
Jedynym rozwiązaniem jakie widzę to sukienki o kroju A bądź rozkloszowane ale rozmiar większe gdzie nic nie opina w talii a w ciut za dużych talia się jednak bardziej klaruje.
Z butami też mam to samo: szeroka, kwadratowa stopa co przy małym rozmiarze jest sporym problemem. W jakie kroje ty celujesz?
Szczerze mówiąc, gdybym miała zastosować tę metodę, musiałabym chyba opróżnić szafę ;-) Mam ostatnio stylowy kryzys. Na przestrzeni ostatnich miesięcy wiele się u mnie zmieniło – rozstałam się z narzeczonym po 8 latach związku, musiałam się przeprowadzić, sporo moich przekonań na temat samej siebie się zweryfikowało. Chyba nie muszę mówić, jak bardzo podkopało to moją pewność siebie, gdy życiowe plany nagle runęły.
Nie wiem, w czym wyglądam dobrze, ale podświadomie czuję, że potrzebuję zmian. Skróciłam włosy o ponad 30cm, sięgały pupy, teraz tylko ramion. Najchętniej zgłosiłabym się do jakiejś stylistki, żeby wymyśliła mnie na nowo. Kochałam rozkloszowane spódnice midi, teraz czuję się w nich jak własna babcia, a tylko takie mam w szafie.
Zawsze mozna spróbowac cos uszyć samemu!
Jest taki blog o szyciu dla osób nie umiejących szyć. „Joulenka „. Mam nadzieję ze Ubieraj się klasycznie nie bedzie mi mialo za złe przypadkowej promocji bloga o szyciu ☺
Ika,
tylko się nie frustruj. Sytuacja jest trudna, ale – przejściowa (zapewne niejedna z czytelniczek tego bloga mogłaby się z Tobą podzielić podobnymi doświadczeniami, włącznie ze mną). Najważniejsze to spojrzeć na siebie z życzliwością i sympatią, i dać sobie czas na zmiany. Bo nadejdą, i są potrzebne, ale nic na siłę. I żadna stylistka Ciebie nie wymyśli, bo to nie tylko o wygląd chodzi, ale przede wszystkim o samopoczucie i odzyskanie pewności.
A konkretnie? Jak się już zaczniesz do siebie uśmiechać, to spójrz tak też na szafę – czy niektóre rzeczy po prostu źle Ci się kojarzą (wtedy wylatują), czy może nie masz na nie pomysłu? Np. te spódnice – a jakby którąś zostawić, ale połączyć z trampkami/martensami i dżinsową kurtką? Generalnie zestawiać tak, jak się wcześniej nie robiło – bo pewnie wielu rzeczy wcześniej nie robiłaś ;)
I wiesz, nowy początek to zawsze początek, dla Ciebie i dla garderoby. Trzymam kciuki! (ta, co też po 8 latach itd…)
No to dla Ciebie idealna będzie książka Marii ;-) („Warsztaty stylu”) Jest naprawdę wspaniała i szczerze ją polecam.
Tak od siebie dodam, że jeśli koleś Cię w jakiś sposób ograniczał czy miał wpływ na styl ubierania się, to idź do galerii i przymierz właśnie to co on zawsze mówił że jest głupie!
Czytałam, nie pomogło. Ale dzięki. Mój największy problem jest taki, że nie mam na siebie pomysłu. Okazało się, że sama nie wiem, kim jestem, jaka jestem, co lubię i co mi się podoba. Pogubiłam się na każdym polu. I wolałabym, żeby ktoś mnie poprowadził za rękę, chociaż wiem, że tak się nie da ;-)
Myślę że podchodzisz do tego od złej strony. Jak nie wiesz co lubisz to ewidentnie powinnaś w pierwszej kolejności poświęcić więcej czasu na robienie wszystkiego, czego nie robiłaś jak byłaś w tym związku. Jak nie wiesz co lubisz to bierzesz wszystko jak leci. Jak wiesz czego nie lubisz to już jakaś informacja :-) Pojedź tam gdzie nigdy nie jeździliście, zwiedzaj zupełnie nie to co „lubiliście zwiedzać”, sięgnij po książkę/film najlepiej takie, które wg niego byłyby głupie, infantylne itd. Pójdź na imprezę inną niż chodziliście. Pojedź na woodstock. Pójdź na strzelnicę. Zapisz się do klubu fitness, na kurs pływania, taniec, śpiew, języki obce.
Już samo to, że części tych rzeczy nie chcesz robić, to jakaś informacja. Np. jak wygląda przeciętna laska z siłowni, przeciętny plażowicz? Ty może nie chcesz być z tym kojarzona. A z czym byś chciała? Z pewnością siebie, klasą? Jak wygląda osoba, która jest pewna siebie i ma klasę?
Itd…
Jak już odkryjesz co lubisz a co nie, to już będziesz wiedziała co zrobić z książką Marii.
U mnie sprawdza się metoda walizki, czyli zastanawiam się, czy daną rzecz zabrałabym ze sobą w podróż lub po prostu, gdybym miała się przeprowadzać i zabrać tylko ważne rzeczy, to czy to trafiłoby do mojej walizki. Porządkowałam szafę już kilka razy i teraz mam tzw. kwarantannę, półkę na którą odkładam te ciuchy, które nie do końca mi pasują ( do walizki by nie trafiły ;) ). To też taki bufor bezpieczeństwa, nie zagraca mi przestrzeni, a jak psychicznie dorastam do pozbycia się jakiejś rzeczy, to wylatuje :) Ku mojej uciesze, ilość rzeczy w tej szafce nie rośnie ;) Zakupy staram się robić przemyślane, zdarza mi się jeszcze mierzyć jakiś szalony krój, jakiś inny kolor, ale to mnie tylko sprowadza na właściwe tory ;)
Przegląd szafy robię dwa razy w roku, przy okazji zmiany sezonu zimowego na letni i odwrotnie. Pozbywam się wówczas rzeczy, których nie nosiłam przez mniej więcej dwa lata. Robię to bez skrupułów, a nawet z satysfakcją. Kiedyś trudniej przychodziło mi dokonanie takiej czystki, a obecnie wprost to uwielbiam. Czuję potem lekkość i ulgę. Z taką samą przyjemnością wyrzucam różne inne przedmioty, nie tylko ubrania. Dzięki temu mam porządek we wszystkich szafach, szafkach i szufladach. Nie mam na tym punkcie fioła, podchodzę do porządków na luzie. Staram się tylko ograniczać ilość posiadanych rzeczy. Wtedy łatwiej jest zapanować nad wszystkim i utrzymać jakiś względny ład. Tak więc jestem zadowolona z mojej szafy. Ograniczyłam również kupowanie. Kupuję tylko to, co zaplanuję. Żadnego spontanu. Wbrew pozorom, jest to cudowne i daje wolność. Nie interesują mnie żadne wyprzedaże czy promocje. No chyba, że na Martensy, hahaha. Mam ich dziewięć par i jeszcze marzę o kilku.
Popieram pozbycie się bluzki, a co do sukienki, to mam ambiwalentne odczucia. Umiałabym tylko doradzić posłuchanie samej siebie.
A dla mnie ta zielona sukienka z Zary to marzenie. Jest przecudowna i ogromnie żałuję, że już nie ma jej w sprzedaży :c
Świetny post. Kiedyś kupowałam tyle ubrań, ile wlezie, a potem w efekcie nie miałam się w co ubrać. Nic nie było w 100% w moim stylu, nosiłam rzeczy, których nienawidziłam. Ostatnio jednak powoli uzupełniam szafę przemyślanymi ubraniami, w które uwielbiam. Te, których już nie chcę, na spokojnie eliminuję z garderoby. Nie w jeden wieczór, ani nawet tydzień.
Ja mam taki system,ze przy kazdym sprzataniu szafy zawsze cos wywalam,zawsze sie zastanawiam kiedy ostatni raz mialam „to” na sobie i bardzo sobie to chwale. No,ale przyznam sie,ze jest kilka rzeczy,ktorych nie potrafie wyrzucic,wiec juz sie poddalam i nawet nie probuje. Maja wartosc sentymentalna ,np.sweter z lumpa za 2 zl ktory kupilam 10 lat temu na pielgrzymke,sukienka ciążowa,bluzka po zmarlej tesciowej,dary od babci,ktore bralam tylko po to,zeby dala mi swiety spokoj i nie wmawiala wiecej,ze teraz sie takie nosi haha kochana babcia. No,ale to w zasadzie sa pamiatki,nie powinnam chyba traktowac ich jak zawartosci szafy :)
Tez mi się trochę nazbierało. Właściwie to tylko kilka rzeczy, których nie noszę (głównie seria „kiedyś je przerobię”), ale przez nie aż mi się nie chce zaglądać do szafy i jej sprzątać. Wszystko leży zwinięte, tylko najczęściej noszone rzeczy wiszą na wieszakach. Mam kryzys i jadę na standardzie. Ale nie zabieram się na razie za porządki, bo za miesiąc się przeprowadzam i połączę pakowanie z przeglądem szafy.
Kiedyś myślałam, że dojdę do punktu, kiedy moja szafa będzie idealna, ale już wiem, że to nigdy nie nastąpi. Ubrania się niszczą, ale przede wszystkim styl ewoluuje. Coś przestaje być dla nas dobre, już nie wystarczy, albo przestaje nam się podobać.
To zabrzmiało ponuro, ale mój entuzjazm na pewno niedługo wróci :)
Ale się wstrzeliłaś z tym tematem. Właśnie wczoraj miałam taką sytuację połączyłam bluzkę, która jest trochę za mała w biuście i spodnie w kratkę. W pracy, nie mogłam uwierzyć, jak mogłam się tak ubrać, wyglądało to fatalnie. Te spodnie od samego początku jakoś powiększały mnie w biodrach, więc wczoraj razem z bluzką opuściły moją szafę :)
Mario, proszę o pomoc dla mojego męża – entuzjasty ubrań wszelakich :) jestem konkretną babą, więc napiszę tak:
PROBLEM:
– mąż ma miliardy ubrań dobrej jakości, w dobrym stanie, od czasów liceum po czasy muzeum tzn. obecne ;)
– nie ma ich gdzie trzymać, mieszkamy w wynajętym mieszkaniu, ciasno, ale szafę ma, więc przy rozsądnej liczbie ciuchów mógłby się zmieścić (ja się mieszczę, ale dawno jestem po ostrej selekcji swojej szafy i dobrze mi z tym :) )/;
– mąż sprzedaje cokolwiek sporadycznie (2 pary butów przez… rok?), nie chce wyrzucać (dobry stan rzeczy), nie chce oddawać potrzebującym (bo może on w tym będzie chodził jak będzie cieplej/zimniej/schudnie/przytyje/urodzi się na nowo :P)
jak wyciągnąć mojego męża ze sterty jego ciuchów, których widok i liczba psują nastrój, irytują, tworzą niewyobrażalny bałagan nie do opanowania???
Skąd ja to znam. Moja mama chomikuje ubrania. Zajmuje wszystkie szafy- włącznie z moją, i choć już nie mieszkam z rodzicami, to jak przylatuję w odwiedziny to nie mamy z mężem gdzie swoich rzeczy powiesić, taki jest ścisk. Ma wielką szafę typu Commandor-całą dla siebi a i tak „wprowadziła się” do pozostałych szaf w domu. Nawet sprany , okropny czerwony prochowiec z lat 80tych (którego nie nosiła od tamtego czasu), nie zamierza wyrzucać bo” moda wraca”. Może i wraca, ale moja mama zwyczajnie już się w ten prochowiec nie zmieści. I też nie mogę jej przekonać to wyrzucenia niczego z ubrań ” bo się przydadzą”…. tak więc rozumiem Ciebie doskonale.
Chyba muszę odciąć internety żonie :) Albo kupić nową szafę ! Aaaaa :) Pozdrawiam z pokoiku bałaganiarza :*
Ja obok szafy praktycznie cały czas mam skitraną reklamówkę, do której wylatują rzeczy, z którymi czas się pożegnać. Jak już coś tam trafi, to już więcej tam nie zaglądam i niczego nie wyciągam spowrotem. A kiedy torba jest pełna, wrzucam ją do kontenera (średnio co pół roku) i od razu stawiam nową torbę obok szafy :) Ale i ja mam problem z tym, że zbyt często godzę się na rzeczy typu „ujdzie”, a to dlatego, że po prostu nie chodzę do galerii, a w internecie rzadko znajduję idealne perełki. Dlatego też mam straszny deficyt bazowych rzeczy :(
Hej Mario, mamy zgoła odmienne podejście do przeróbek krawieckich. Jakieś 90% ubrań kupuję z założeniem, że zaniosę je do krawcowej. Takie podejście zapewne wynika z tego, że jestem niska i baaaardzo trudno jest znaleźć ubrania skrojone na mnie. Już dawno odpuściłam sobie szukanie idealnie dopasowanych rzeczy ;)
Kupując jednak daną rzecz, zwracam uwagę czy da się ją przerobić i w jaki sposób. Najczęściej jest to dopasowanie do sylwetki (pogłębienie zaszewek w sukienkach i w spodniach), podniesienie ramion w sukienkach (żeby talia wypadała w talii!), skrócenie lub zwężenie sukienek, nogawek albo nawet rękawów :) Dzięki temu ubarania są dopasowane do mnie i do mojego stylu. Zdarzało mi się też dorabianie lub wymienianie podszewek.
Patrząc na Twoją sukienkę, zastanowiłabym się nad dwoma rzeczami – zrobieniem dekoltu lub skróceniem długości. Rzeczywiście bufiaste rękawy, zabudowana góra i obszerny dół to zbyt wiele naraz (chyba, że na zimę). Polecam zapoatrzyć się w szpilki i pokombinować. Dzięki przeróbkom odratowałam kilka ubrań spsanych na straty i niektóre nawet stały się dzięki temu moimi ububionymi :) Czasami wystarczy kilka centymetrów skrócić, by przywrócić odpowiednie proporcje sylwetce :)
Wpadłam jakiś czas temu na bardzo podobny pomysł. Odłożyłam sobie to w czym bardzo lubię chodzić i dobrze się czuje i miałam testować pozostałe rzeczy. Niestety nie wypaliło. Raz – część rzeczy przekładałam z kupki na kupkę, wiedziałam doskonale że pewnie ich nie włożę, ale brakowało mi samozaparcia żeby się ich pozbyć. Dwa – kilka razy wyszłam z domu w takich ubraniach „nie bardzo” i potem cały dzień czułam się fatalnie w pracy. Tak więc utknęłam w martwym punkcie. Jeśli chodzi o garderobę i styl to wiem jak bym chciała wyglądać… i jestem baaardzo daleko od tego niestety. Nie lubię zakupów, nie mam smykałki do wyszukiwania, nie potrafię pozbyć się rzeczy które mam. Tak więc, klapa :)
A o co właściwie chodzi z zabudowaniem przy szyi tej zielonej sukienki? Co Ci Mario, właściwie, przeszkadza? Z tego co zauważyłam i tak często nosisz zabudowane dekolty. Kolor tej sukienki jest bardzo Twój, fason natomiast dostojny. Widzę to z czarnymi szpilami w lakierku.
Chodzi o to, że przez to zabudowanie biust jest nieproporcjonalnie duży, co mi nie przeszkadzało wcześniej, a teraz jakoś tak i że to jest takie skromne: daje wrażenie jakiegoś, że tak to ujmę, religijnego ascetyzmu, co też mi nie przeszkadzało wcześniej, a teraz już mi się mniej podoba.
Biust „nieproporcjonalnie duży” w tej sukience? No nigdy w życiu!
Ja od początku miałam takie wrażenie patrząc na tę sukienkę… Więc mi się podobała. Niby wszystko było ok, ale zbyt surowo. Także, cieszę się, że twój styl ewoluował.
Poprawka – „mi się nie podobała”.
Mario, ten post jest genialny. Nie dałoby rady zrobić serii takich postów? Jestem bardzo ciekawa inny przykładów rzeczy, które zostały i wyleciały z Twojej szafy. Idea jest genialna w swej prostocie , wymaga jednak bezkompromisowej samodyscypliny, ktorej Ci zazdroszczę. Pozdrawiam, Asia
Mario, otworzyłaś prawdziwą „puszkę z Pandorą”. Sama powinna wywalić polowe swojej szafy… Wracam do tematu. challenge accepted.
Ps. Z tą zieloną sukienką kojarzę Cię od lat. Była – dla mnie – jak Twój strój flagowy. Musiała zajść spora zmiana, gratulacje :-)
Droga Danusiu, zapewne masz na myśli, że Maria otworzyła puszkę Pandory :) Mam takie samo zdanie jak Ty na temat sukienki- byłam przekonana, że autorce bloga bardzo służy ten krój. Pozdrawiam :)
Moim zdaniem podjęłaś słuszna decyzję. Te fasony przytłaczają twoją sylwetkę.
Mario, czy podejmiesz także temat jak i gdzie pozbywać się swoich ubrań?
i czy byłaby może szansa na stworzenie wspólnego miejsca/grupy tu lub na jakiś portalu, gdzie w zaufanym gronie twoich czytelniczek mogłybyśmy wymieniać się i odsprzedawać ubrania…
Świetny pomysł. Pewnie każda z nas ma rzeczy założone nie więcej niż kilka razy, których z jakichś względów nie nosimy, a które innym Czytelniczkom mogą się spodobać .
Mario, Tobie dziękuję za wpis. Po przeczytaniu spakowałam 2 reklamówki ubrań do oddania :)
Też tak myślę :) tylko nie wiadomo, czy Maria dotarła do tego komentarza…
Bardzo dobry sposób na uprzątnięcie szafy. Właśnie jestem po gruntowych porządkach Niektórych ubrań nawet nie wkładałam żeby stwierdzić jak się w ich czuję. Po prostu wiedziałam, że ich nie lubię i nigdy nie włożę. Od razu wyleciały z szafy. Dążę do tego by każde ubranie było ulubione i noszone często. Inaczej jakoś nie ma sensu żeby w szafie było tylko coś co ma wisieć. Zupełnie bez celu. Chciałabym za każdym razem otwierając szafę mieć frajdę z jej zawartości
Nie jeden raz już myślałam, że większość ciuchów bym wyrzuciła, bo coś z nimi nie tak. Mam kiepską szafę:( Taki przegląd, jaki proponujesz, to dobry pomysł. Ale nie wszystko da się wyeliminować przy kupowaniu. Po praniu rzeczy mogą wyglądać inaczej. Mam na myśli głównie fakt gniecenia. Mam rzeczy, w których dobrze wyglądam i lubię mieć na sobie, ale prasować ich nie lubię, bo toporne są albo w trakcie noszenia się gniotą okropnie.
Gdybym sama stosowała tę metodę na Twoich przykładach, to bluzka by poszła (bo źle leży), a sukienka została (bo styl się może zmienić).
jak coś jest wystarczająco ładne, to opłaca się to prasować
Stosowałam Twoja metode i odkładałam ubrania na stosik. Po jakimś czasie miałam wielki „wyrzut sumienia” pod garderobą….
U mnie kompletnie ta metoda sie nie sprawdziła ze względu na to odkładanie własnie.
Ale odkładałaś i co? Żeby znowu ubrać? Bo jeśli nie, to odłożone równa się pożegnane – nie jest to jakoś specjalnie trudne :)
ciekawy klucz, podoba mi się, zdecydowanie do wypróbowania. Osobiście stosuję metodę wydawania ubrań, których nie nosiłam przez rok oraz ograniczam się do określonej przestrzeni w szafie. Zadanie jest o tyle trudne, że sama sobie szyję i ze względów firmowych szyję sporo wzorów do testowania. Szafa pęka i chyba czas na przegląd… ;)
Dla mnie największy problem to odkładanie ubrań „do przeszycia”. Podoba mi się materiał, kolor, faktura, ale coś jest za duże, albo za długie… Jakiś pomysł mam, tylko z czasem trochę gorzej i tak zbiera mi się kupka rzeczy, które niby w tej szafie są, ale nieprzeszytych nosić nie będę. Ostatnio trochę się za nie wzięłam i już mam parę fajnych okazów spod własnej ręki.
Z drugiej strony trudno mi znaleźć dla siebie odpowiedni krój w sklepie. Mam raczej figurę klepsydry, bardzo wąską talię i krągłe biodra, ale też brzuszek po dwóch ciążach, który średnio lubię opinać i uda, których nie lubię podkreślać. Ani zbyt luźne ani zbyt obcisłe rzeczy mi nie pasują, więc zostaje mi jedynie szyć sobie rzeczy tak, żeby podkreślały to co lubię.
Chociaż pracy jest nie miara to motywuje mnie satysfakcja jaką będę mieć, gdy szafa będzie już kompletna:)
Kiedyś trafiłam w empiku na książkę, która mówiła jak należy zrobić porządek, jej rada polegała na tym, że wszystko wyrzucić na hura. Dla mnie sposób bardzo słaby, bo moje porządki w szafie trwały kilka miesięcy. Do wielu ubrań był jakiś sentyment, albo dostałam od kogoś i nie chciałam wyrzucać, żeby nie zrobić komuś przykrości i tak kisiły się te ubrania latami, aż w końcu się zmotywowałam. Cały proces doprowadzania szafy do normalności był długi, ale z całą pewnością warto. Na swoim blogu opisałam o tym jakie konsekwencje płyną z robienia nieprzemyślanych zakupów odzieżowych, więc jeśli będzie miała Pani chwilkę to zapraszam :)
Ja mam problem z tymi rzeczami „po domu” – po powrocie skądkolwiek wyjściowe ciuchy od razu zdejmuję i zakładam coś wygodnego. Tyle że te wygodne ciuchy no… czasami wyglądają różnie. Ale głupio coś wyrzucić bo przecież jeszcze mogę w tym posprzątać czy co – i potem mam stertę ciuchów po domu, do sprzątania, a ile mi ich realnie potrzeba, 3? Lubię mój styl i moje ciuchy w których pokazuję się publicznie, ale chciałabym, żeby domownicy też widzieli mnie ładną i fajną :) Nie mogę też pozbyć się takiej chyba odwiecznej myśli każdej polskiej pani domu – że szkoda nosić ładne rzeczy po domu bo się zniszczą. Nienawidzę tego w sobie.
Chyba wszyscy znamy ten ból…Pomogło mi uświadomienie sobie, że lubię przebierać się na „po domu” (niektórzy nie przepadają, niektórzy w ogóle rezygnują ze swojej wersji domowej itd.) i że spędzam w tych ciuchach stosunkowo dużo czasu (sporo pracuję w domu). Wtedy krytycznie przyjrzałam się zapasom: od razu wywaliłam sprane, za bardzo rozciągnięte i w ohydnych kolorach (mój mąż do dziś wspomina dresy w niezdrowym kolorze ciała, które napawały go lękiem – a ja kupiłam je kiedyś za parę złotych, bo przecież nie warto wydawać więcej, skoro to tylko do domu). Po selekcji oceniłam, w których rzeczach czuję się dobrze i nie jest mi wstyd pokazywać się ludziom, a potem – co ewentualnie trzeba dokupić (wcale nie tak wiele – jedne spodnie, jeden podkoszulek itd.).
Już mi się nie zdarza prawie w ogóle przenosić rzeczy z głównej szafy do zapasów podomowych – w tym roku wyjątek zrobiłam dla lnianej sukienki, która się trochę sprała, ale wciąż świetnie się nosi i w niej paraduję w te upały po domu i ogródku.
Po prostu – to są dwa zbiory, oba rządzą się swoimi prawami, oba mają trzymać poziom. Podobnie podeszłam do piżam, trochę to trwało, ale wreszcie jestem zadowolona i zestaw góra-dół nie wygląda jak odziedziczony po przypadkowych członkach rodziny.
To jest naprawdę niesamowite, jak nasza wersja domowa może nam poprawić albo zepsuć humor – dlatego warto się przełamać, zrobić selekcję a potem czuć się naj (ja to nawet sobie biżuterię po domu lubię ponosić, heh).
„Szkoda nosić ładne rzeczy po domu, bo się zniszczą” – fakt, ja też nieraz to słyszałam :) Na szczęście, do pracy muszę ubierać się dość formalnie, co rozwiązuje problem. Do pracy nie pójdę w bawelnianych szortach, lecz po domu chodzę w nich z przyjemnością całe lato. I na odwrót: nie będę pieliła ogródka w ołówkowej spódnicyz czystej żywej wełny, nawet jeśli uznam, że spódnica najlepsze lata ma już sa sobą. Właściwie, mam 2 zupełnie różne zestawy ubrań – do pracy i po domu (ewentualnie na jakieś niezobowiązujące wyjście z tegoż domu, np. po zakupy). Ten domowy zestaw latem przypomina ciuchy urlopowe, czyli szorty, krótkie spódnice (z kieszeniami!), bluzeczki bez rękawów, a jeśli jest chłodniej – koszulowe bluzki, które można założyć zamiast swetra. Jesienią czy zimą jest podobnie: krótka spódnica z grubego sztruksu, do niej grube rajstopy i bluza dresowa, taka wkładana przez głowę, bez kaptura. Czasem grubsze leginsy i długi sweter, który właściwie mógłby być sukienką. W tych ciuchach absolutnie nie mogłabym pojawić się w pracy, ale są wygodne, odpowiednie do zajęć domowych, a przy tym – no właśnie, ładne. Dom nie służy mi do donaszania rzeczy zbyt już zużytych, żeby je założyć do pracy; nie brak teraz rzeczy bardziej swobodnych, nieformalnych, które można nosić z korzyścią dla siebie i domowników :)
A ja jestem dumna z mojej szafy :) przez wiele lat była bardzo zagracona i było w niej dosłownie wszystko. Sprzątałam, wyrzucałam i nic. Aż cztery lata temu zrobiłam jeden wielki porządek wg metody Konmari i od tamtej pory jestem zadowolona. Ta lekkość na sercu jest nie do opisania! Teraz wystarcza mi metoda „Marii” :), bo robię dokładnie tak samo, wypróbowuję ubrania co do których nie jestem pewna i co jakiś czas coś po prostu wylatuje.
Ja po ciążach i przeprowadzkach zostałam dwa lata temu z naprawdę malutką ilością ubrań i nie miałam się w co ubrać w sensie zupełnie dosłownym, a ponieważ wtedy nasz sytuacja finansowa nie pozwalała na jakieś wielkie zakupy, to ubrania kupowałam baaardzo rzadko i były to zakupy baaardzo przemyślane – i dzięki temu zupełnie naturalne stały się dla mnie pytania, czy na pewno tego potrzebuję i chcę, czy na pewno pasuje do mnie, do moich pozostałych ubrań i do tego jak chcę wyglądać.
Teraz myślę, że mogę stosować się do zasady „wszystko mam”. Ubrań jest dalej stosunkowo niewiele, doskonale wiem, co mam i gdzie mam, zresztą moja szafa jest tez niewielka – mamy z mężem po jednym słupku szuflad, pare półek i jeden drąg na wieszaki. Bardzo cieszę się też, że odzywyczaiłam się od sieciówek, po galeriach handlowych się nie szwendam bo zwyczajnie nie mam na to czasu.
Sukienka jest w porządku, to te klapki kompletnie do niej nie pasują. Zmień buty, a zmienisz sukienkę.
Moja szafa była już przepełniona i zaczęło mnie to po prostu denerwować. Niby pełno, a ubrać się nie ma w co :( znalazłam sobie akcje w internecie pomaganie przez ubranie – i miałam cel: zrobić porządki w szafie i oddać ubrania! Też podzieliłam je na kilka grup i ostatecznie zostało mi w szafie to co lubię, w czym chodzę i w czym sie dobrze czuję :)
Ciągle pozbywam się ubrań i ciagle mam ich za dużo. I zawsze mam problem, w co się ubrać. Niestety mam sentyment do rzeczy (nawet takich sprzed 15 lat). Kiedyś kupowałam to, co mi się spodobało (np. idę na zakupy, ale nie wiem jeszcze co kupię) – stąd spory problem w szafie, ktora zaczęla powstawać jeszcze za studenckiego budżetui za czasów, kiedy w sklepach nie bylo tylu rzeczy i wybór był mniejszy., Teraz już planuję. Czasami odkładam rzeczy do pudła, żeby je wyciągnąc za jakiś czas (bo np. modna jest panterka, a ja w szaliku z panterka nie chodziłam od 5 lat).
Mam jeszcze rzeczy z czasów, kiedy farbowałam włosy na ciepmny, zimny brąz. Odkąd mam swój naturalny odcień (ciemny brąz wpadający w rudy) to nastała komplenta rewolucja i połowa rzeczy, w których chodziłam wcześniej już mi się nie podoba.
Ale generalnie mam duzo ubrań typu 'basic’ i zmieniam dodarki typu buty, torebli, bizuteria, jakiś szalony sweterk itd.
Ja kiedys bylam zakupoholiczka ale z wiekiem wszystko sie zmienilo. Duza ilosc ubran mnie przytlacza. Mam jedna szafe dwudrzwiowa i w niej trzymam ciuchy Na caly rok. Od dwoch lat chodze tylko w sukienkach , mam ich okolo 20 i mam tez pare spodnic. I mnie to w zupelnosci odpowiada. Przez to zawsze mam w co sie ubrac. Juz od wielu lat Nie mam problemu z pozbywaniem ciuchow bo wiem ze I tak kupie jakich ciuch w sezonie. Wiec poco mi cos w czym I tak Nie chodze. Nie przywiazuje sie do Rzeczy. Jedna rzecz kupuje, jedna wyrZucam.
Wow, trafiłam na Twojego bloga i robię ( w końcu) rewolucję w szafie, mimo tego, że minimalizuję od kilku lat dopiero po przeczytaniu artykułu o uniwersalnej metodzie na bycie stylowym zrozumiałam o co chodzi, pozbyłam się w końcu ubrań, z którymi do tej pory nie wiedziałąm co jest nie tak, niby w porządku,ale coś mi nie pasowało, kolory, fasony, Ubierałam jakąś rzecz i inny mówili, że dobrze wyglądam, a ja się w niej czułam nijak. I w sumie najczęściej chodziłam w tym samym. Nie wiem czy to chandra, czy poszukiwanie swojego stylu….Na razie zamierzam skupić się na prostych ubraniach w trzech kolorach, to pozwoli mi oczyścić przestrzeń z pstrokacizny,..Już nie żal oddać mi ubrań, co do ktorych nie jestem prekonana…