Dawno już nie pisałam na blogu o tym jak znaleźć swój styl. Musicie mnie zrozumieć. Napisałam o tym całą książkę. Dzięki Warsztatom stylu czytelnik może przebyć powoli całą drogę do wymarzonego stylu i oczywiście nie jest to droga na skróty. Ale gdyby ktoś potrzebował szybkich rozwiązań, gdyby naprawdę nie chciałoby mu się nad stylem pracować z książką, może posłużyć się niektórymi metodami opisanymi na blogu. Te metody mają to do siebie, że mogą wyrwać z apatii i rozmemłania, więc to już coś. Tylko od osoby, która z nich korzysta będzie zależało czy skłonią ją one do dalszych poszukiwań, czy będą już po prostu finiszem tychże. Ja już na to nie mam żadnego wpływu.
Ten wpis jest kolejną taką metodą. Resztę metod możecie znaleźć tutaj, zajrzyjcie też do wpisów o budowaniu garderoby, bo te tematy się ze sobą pokrywają.
Tę metodę nazwałabym zgrabnie testowaniem stylów. Przedstawiam możliwie najkrótszy jej opis:
Wybierz dowolny styl i testuj go przez 5 dni.
Bardziej jasno już chyba być nie może. Przeanalizujmy tę ideę etap po etapie, krok po kroku.
Krok 1. Wybierasz styl
Wybierasz jeden styl, który możesz zasymulować używając rzeczy ze swojej szafy. Musisz go jakoś konkretnie nazwać, tak byś wiedziała jaki efekt chcesz osiągnąć. Jest to informacja potrzebna jedynie Tobie. Może to być styl romantyczny, styl rockowy, minimalizm, styl lat 90-tych, styl Emmanuelle Alt itd. Ważne, by nazwa była bardzo precyzyjna i by unikać mieszanki stylów. Staraj się o jak najbardziej konkretną nazwę.
Dwa kluczowe kryteria w wyborze tego stylu to:
Po pierwsze – najwięcej ubrań w Twojej szafie pozwoli na odtworzenie tego stylu.
Po drugie – pociąga Cię myśl o byciu choć przez chwilę osobą, która ma taki styl.
Krok 2. Robisz research
Poszukaj na pintereście inspirujących zdjęć dotyczących wybranego stylu. Nie idź na żywioł. Przygotuj się i podejdź do zadania na poważnie. Są rzeczy o których możesz nawet nie wiedzieć, dlatego „opatrz się” z wybranym stylem. Jak aktor przygotuj się do roli.
Krok 3. Tworzysz pięć stylizacji
Przeglądasz swoją szafę w poszukiwaniu elementów z których ułożysz stylizacje. Wyciągnij wszystkie rzeczy, które dobrze wpasowują się w wybrany styl.
Stwórz pięć stylizacji na pięć dni, które można zakwalifikować jako będące typowo w tym wybranym przez Ciebie stylu. Ubrania mogą się oczywiście powtarzać. Nie rób jednej stylizacji z myślą o tym, że następnego dnia zrobisz drugą. Przygotuj od razu pięć zestawów. W trakcie tych pięciu dni, możesz poczynić zmiany w zestawach, ale ważne by one były z góry przygotowane już pierwszego dnia.
Bądź bardzo bezkompromisowa. Odrzuć swoje dotychczasowe stylowe ja i skup się wyłącznie na jak najwierniejszym odwzorowaniu wybranego przez Ciebie stylu. Zastanów się czy niewielkim nakładem pieniężnym mogłabyś osiągnąć lepszy rezultat. W razie konieczności dokup małe elementy, które sprawią, że będziesz wyglądać wyraziściej.
Krok 4. Planujesz makijaż i fryzury
Odseparuj te pięć zestawów od reszty szafy. Zastanów się nad fryzurą i makijażem i połącz kosmetyki razem ze stylizacjami lub zapisz na kartkach plan na makijaż i fryzurę przy każdym zestawie ubrań. Zestawy miej przygotowane w taki sposób, by rano nie mieć wyboru i musieć założyć konkretny zestaw. Najrozsądniej byłoby się ubierać w pokoju innym niż ten w którym stoi szafa, by nie kusiła możliwość przebrania się w coś znanego i z Twojej strefy komfortu.
Krok 5. Wchodzisz w styl
Gdy już jesteś wystylizowana, zachowuj się jakby to nie był pierwszy raz, jakbyś miała taki styl od zawsze i jakby on był dla Ciebie naturalny. Jesteś niczym aktor, który wchodzi głęboko w rolę i zapomina o tym, że jest tylko aktorem. Możesz nawet przerysować swój styl, sprowadzić go do ekstremum, żeby zobaczyć czy jesteś w stanie podołać najbardziej wyrazistej wersji tego stylu.
Krok 6. Obserwujesz
Szukaj luster, przyzwyczajaj się do nowej siebie, sprawdzaj jak reaguje otoczenie, staraj się badać swój poziom komfortu. Jeśli styl mógłby prowadzić naturalnie do jakichś ciekawych zmian w zachowaniu może warto by było się temu poddać? Być przez chwilę nową osobą – sięgnąć po inną niż zawsze książkę, wypić inny napój, użyć innych perfum, wejść do sklepu, który zawsze omijasz szerokim łukiem – bzdurki, ale może warto się przez te pięć dni uelastycznić i potraktować je jak eksperyment?
Krok 7. Powtarzasz
Powtarzaj przez kolejne cztery dni odtwarzanie klimatu danego stylu.
Krok 8. Decydujesz
Po pięciu dniach zadecyduj co dalej. Możliwości decyzyjne:
- Nie. Ten styl jest nie dla mnie. Kończę tę zabawę.
- Nie, ten styl nie do końca mi odpowiada, powtarzam cały proces, obierając inny styl.
- Potrzebuję jeszcze czasu do namysłu. Przedłużam pięciodniowy eksperyment do czasu aż będę mieć pewność czy wybrany styl jest dla mnie, czy nie.
- Tak, ten styl to jest to, zostaję przy nim i adaptuję swoją szafę na potrzeby tego stylu.
Główną zaletą tej metody jest to, że mamy oparcie w swojej dotychczasowej garderobie i jest ona dla nas pewnego rodzaju bezpieczeństwem. Punkt wyjścia nie jest oddalony, nie potrzebujemy brnąć finansowo w modę, bazujemy na tym, co mamy. Możemy coś pożyczyć, dokupić jakieś tanie elementy, ale zdajemy się w głównej mierze na swoją kreatywność.
Styl jesteśmy w stanie zweryfikować bardzo szybko. W zasadzie decyzję podejmujemy sercem. Nie teoretyzujemy, tylko działamy, a przecież w trakcie tego przedsięwzięcia wiemy jak się czujemy.
Gdybym miała teraz spojrzeć na swoją szafę z łatwością mogłabym spróbować dla siebie przez pięć dni stylu skandynawskiego, bo widzę sporo ubrań, które można zaaranżować w takim klimacie. Gdybyś Ty miała przetestować przez pięć dni jakiś styl, który styl naturalnie wyniknąłby z zawartości Twojej szafy?
Bardzo mi się ten pomysł podoba, lubię takie zdecydowane działania. 5 dni wydaje się rozsądnym okresem. Zauważyłam u siebie pewien schemat, gdy w poniedziałek ubiorę jakiś zestaw, to staje się moim uniformem na cały tydzień, więc ta metoda byłaby dla mnie całkiem intuicyjna.
Mogłabym tak wypróbować mocno geometryczną elegancję: dopasowane ubrania o ostrych, zdecydowanych liniach, więcej tkanin niż dzianin i długie marynarki. Do tego duża biżuteria w kształtach figur geometrycznych i bez ozdobników. Chodzi mi to po głowie od jakiegoś czasu i to dobry sposób na próbę w praktyce.
Myślę że by Ci to wyszło na dobre, a sam pomysł na taką estetykę jest dla mnie osobiście również bardzo pociągający. I mam podobnie – poniedziałek najczęściej wyznacza ton całego tygodnia i zdarza mi się też nosić ten sam strój kilka dni z rzędu :)
Miałam tak kiedyś (grube kilka lat temu) z latami 70-tymi, które zawsze podobały mi się na zdjęciach. W sumie to dość pojemna kategoria, ale chodziło raczej o najskromniejsze wydanie i raczej ze spodniami. Chodziłam tak ubrana rekordowo długo, bo chyba z miesiąc i sporo wspomogłam się dokupowaniem elementów w ciucholandzie, ale jednak nie lubię na sobie czegoś aż tak retro. Za to muszę przyznać, że znalazłam wtedy wiele punktów zaczepienia do obecnego sposobu ubierania i spojrzałam na styl ubierania trochę inaczej niż: ,,o, nieźle to wygląda” ;)
Za to jeden zestaw sobie zostawiłam i mam go dalej w szafie: garnitur marynarka plus szerokie, przydługie spodnie bez zakładek (z szarego drobnego tweedu z wełną, piękny materiał). Nosiłam go z czarnym golfem i płaskimi oksfordkami i dalej lubię go nosić w ten sposób. Myślę jednak, że o sympatii nie zadecydował element lat 70-tych, tylko po prostu to, że garnitur z golfem jest na tyle totalnie zwykły, że aż niespotykany i niezwykły. A najśmieszniejsze jest to, że zawsze wywołuje we mnie takie skojarzenia z leniwym, relaksującym jazzem: ciepły, komfortowy, naturalny.
Ooo, to jest bardzo mi bliska idea, że ubranie może być na tyle zwyczajne, że aż przez to oryginalne. Właśnie czasem można zadziwiać w takim najnormalniejszym stroju :)
Pomysł świetny, jedyny problem jaki dostrzegam to brak dostatecznej ilości ubrań żeby wypróbować coś czego się do tej pory nie nosiło. Pół biedy jeśli Nowa Ja jest zbliżona do Poprzedniej Ja ale jeśli to jest Zupełnie Nowa Ja to może brakować materiału na metamorfozę. Zastanawiam się jak ten problem ominąć nie wydając pieniędzy na rzeczy które mogą się nam ostatnie nie spodobać? Dokupić jedynie dodatki? Second hand?
Na pewno na bazie mojej szafy mogę skonstruować styl militarny (bojówki, płaszcze i marynarki w militarnym stylu, ciężkie buty), „podróżniczy” jak to nazwałaś – bojówki i buty zostają, uzupełniamy dodatkami z brązowej skóry i etniczną biżuterią. Mogłabym się tez pokusić to łagodniejszą formę gotyckiego – mam w szafie dużo elementów lekko retro i w wyrazistych głębokich kolorach oraz biżuterię w wiktoriańskim stylu.
Orientalny też jest możliwy, mam kolorowe chusty, dużo biżuterii, chociaż to bardziej na lato…
Dobra, masz mnie, po co testować coś zupełnie z innej planety skoro mam tyle możliwości pod ręką:D
A no właśnie :) Fajna szafa to musi być, bo te style są bardzo charakterne, wcale nie neutralne i choć od siebie różne, to w jakimś sensie podobne – ale mi się zrobiło zdanie :)
Mają nawet wspólny mianownik, jestem archeologiem – wprawdzie obecnie nie praktykującym ale we krwi zostaje:) Stąd zamiłowanie do ciężkich butów, bojówek i przede wszystkim do biżuterii stylizowanej na starą, antyczną a nawet pradziejową. Uwielbiam miedź i często kupuję biżuterię z tego metalu, jest stworzona dla Jesieni:).
Jeśli jest to zupełnie nowa ja to myślę, że ta metoda wcale nie jest potrzebna, bo oznacza, że już jedną nogą jest się w wymarzonym stylu. To jest raczej coś dla ludzi, którzy nie mają pomysłu i czują się już trochę bez sił :)
Mario, Ty nie napisałaś książki tylko przepisałaś bloga tak naprawdę ;) I to w bardzo okrojonej formie (bo gdybyś go rozwinęła to jeszcze…). Bardzo by było szkoda gdybyś przestała pisać na temat poszukiwania własnego stylu, bo „napisałam książkę”. Każdy rozdział tej „napisanej książki” ma swój odpowiednik tutaj, na blogu, i jest o wiele bardziej rozwinięty i poparty ilustracjami niż wersja papierowa.
Dlatego pisz stylu ale proszę- nie zasłaniaj się książka :) Co najwyżej blogiem :)
Pozdrawiam
Bardzo niemiły, krzywdzący komentarz.
a czytałaś książkę?
Jakby nie patrzeć Maria sama napisała tego bloga. Nie wzorowala się na czyimś blogu więc nie można mówić tu o przepisaniu. To wyłącznie jej twórczość. Mam książkę dobrze się ją czyta chociaż rzeczywiście obrazków jest mało :)
Kurcze, pisałam odpowiedź na komórce i coś mi przeskoczyło, odpisałam nie tam gdzie chciałam i niechcący zrobiłam bałagan. Jakby można było ten komentarz „od czapy” w innym wątku niżej usunąć, to bardzo proszę. :)
Więc jeszcze raz, tym razem już na komputerze, więc mam nadzieję, że dobrze :) Oczywiście, że czytałam! Inaczej nie miałabym podstaw do napisania powyższego :) Komentarz nie jest niemiły ani krzywdzący – jest po prostu stwierdzeniem faktu. Bardzo dobrze znam bloga Marii, więc bez problemu wyłapałam całe notki z bloga przepisane. Mogłabym do każdego rozdziału dopisać link do notki, którą rozdział strzeszcza :) W książce bardzo widać, że Maria wszystko to, co miała do powiedzenia napisała już wcześniej i zabrakło jej po prostu tematu do książki (jak masz książkę na własność to przyjrzyj się wysiłkom grafika, to w sumie całkiem ciekawe. Wielkość liter, marginesy na pół strony niemalże, odstęp 1,5 między wierszami…). To nic złego napisać książkę w formie jakby streszczenia tego co jest na blogu i reklamowania jej jako takiej. Natomiast pisanie o niej jako o czymś nowym i powoływanie się na nią „przecież napisałam o tym książkę” to już naginanie rzeczywistości.
A co do „Maria sama napisała bloga…” Ech… owszem. Napisała. A potem przepisała w formie książki. To nie jest oddzielny twór, coś nowego (mimo zapewnień Marii, że w książce nie będą sie powtarzać treści które już znamy.). Dlatego uważam, że jeśli już powoływać się na coś, to na bloga (na którym te treści pojawiły się najpierw) a nie na książkę (przepisane notki z bloga). Rozumiesz? :)
Natalio, ja pisałam do Lily :-)
Nie do końca rozumiem tę ideę. O ile jest się eksperymentującą nastolatką albo studentką mającą czas na przeszukiwanie second handów, to jeszcze ma to jakiś sens. Zazwyczaj na pewnym etapie życia juz człowiek sam siebie mniej więcej zna i wie w czym czuje się najlepiej.
Oj nie zawsze :) Ja długo starałam samą siebie przekonać, że minimalizm jest fajny. Czerń, prostota, do tego wyrazista ale bardzo nieskomplikowana biżuteria i niby było ok. Niby. Zawsze ciągnęło mnie do czegoś luźniejszego, próbowałam sobie wmawiać, że szal, czy apaszka to największe szaleństwo i luz na jaki mnie stać. A guzik! Tak naprawdę nienawidzę marynarek, grzecznych bucików na obcasie, spodni w kant i dopasowanych sukienek. Dusiłam się w tym potwornie. W sercu gra mi boho i to boho zawsze chciało wyleźć na zewnątrz, tylko uparcie mu nie pozwalałam. Pozwoliłam po trzydziestce i wreszcie czuję się super ze swoją szafą.
No właśnie, jedna sprawa to super wyglądać, zbierać komplementy, a druga sprawa czuć się w czymś jak prawdziwa Ty :)
Ja definiując na własny użytek swój styl umieściłam na marginesie książki enigmatyczne „Never biurwa!”
Jak się ma w duszy boho i etno nie można no po prostu nie można pokochać stylu korporacyjnego!…:)
Wyobrażam sobie, że taka metoda by bardzo pomogła osobie zawieszonej między dwoma-trzema stylami.
Jeśli dobrze pójdzie, to w dwa tygodnie wiesz, co Cię NAPRAWDĘ bardziej pociąga.
Nie zostaje poczucie przegapienia (a myślę, że to głównie ono sprawia, że człowiek się tak zawiesza), bo odrzuciło się dany styl już po dłuższym wypróbowaniu, po ocenie, że to jednak nie jest to
Bardzo trafna uwaga, dziękuję <3
Tak właśnie, tak bym to ujęła :-)
W takim razie pogratulować, jeśli wiesz tak dobrze, co lubisz – żadne metody tego typu nie są Ci potrzebne :) Ale na poważnie: ludzie skupiają się w życiu na różnych rzeczach. Często zaczynają tak naprawdę myśleć o sobie i świadomie kreować swój styl w bardzo późnym wieku lub szukać dla siebie jakichś rozwiązań, starać się bardziej, kierować się jakimiś wskazówkami z pism czy portali, kiedy w ich życiu następują jakieś zmiany. Czują się zagubieni lub przygnieceni, bo nie wiedzą jak to zrobić, żeby się dobrze czuć bez satysfakcjonującego stylu lub z tym nowym „wystaranym”, ale nieprzekonującym stylem.
Czasem na pewnym etapie życia czujemy potrzebę żeby coś zmienić, poeksperymentować, poszukać nowej inspiracji.
Patrząc na kobiety ( i mężczyzn zresztą też) na ulicach wcale nie mam wrażenia że wiedzą w czym im najlepiej. Raczej w znacznej większości nie wiedza i w ogóle się chyba nad tym nie zastanawiają… Ciekawe ze znacznie lepiej ubierają się teraz nastolatki i to właśnie chłopcy nie dziewczyny. W każdym razie Mario, dużo, dużo pracy u podstaw przed Tobą:D
Haha, w ogóle nie mam takiej ambicji, żeby oceniać kogokolwiek. Wyłapuję tylko tych, którzy mi się podobają i się zachwycam. I też nie ma to dla mnie znaczenia, że ktoś nie dba o te sprawy. Ja lubię o tym myśleć, więc po prostu o tym pisze, ale nie mam w sobie jakiejś potrzeby zmieniania kogokolwiek. Serio!
Podziwiam kreatywność, ale też zupełnie nie rozumiem tej idei. To raczej przepis na stworzenie postaci aktorskiej czy kostiumu do przebrania. „Własny styl” to jest przecież emanacja własnego ja, wynik równania, w którym dodaje się swoją osobowość, sylwetkę, aktualny tryb życia, pracę, nawet stan emocjonalny. Gdybym nagle poczuła, że mam chęć przepoczwarzyć się w rockową buntowniczkę, czy np. dziarską kowbojkę, bo to by mi zaczęło w duszy grać i pasować np do zawodu i innych zajęć, to raczej zajęłabym się powolnym budowaniem nowej garderoby przez następne miesiące (lata?), bo cóż bym w tej szafie znalazła? Gdybym nagle teraz pojawiła się wśród znajomych w ubraniu (przebraniu?) np hipiski, to przecież by na pewno zaczęli pytać czy wszystko ze mną dobrze i co się dzieje nowego w moim życiu. Poza tym, jak, w życiu uniknąć, co odradzasz, mieszanki stylów? Znaczy, może się tak da, i niektórzy są bardzo spójni, ale ja miałabym problem w ogóle z nazwaniem mojego stylu. Wyluzowana i wygodna elegancja? Zachowawcza ekstrawagancja? Zawsze mi się wydawało, że siła własnego stylu, to jest właśnie to, że on jest takim miksem, ale nie jakimś rzucaniem się w różne światy, najlepsze komplementy to zawsze, „o, to jest takie w twoim stylu”, choć nikt nie podjął się kwalifikowania w jakim;)
Ano, dla mnie też to trochę tak brzmi – jak przebieranie się np. na imprezę. Ma być w stylu lat 70.? Ok, z kilku elementów w szafie zrobię sobie taki konsekwentny zestaw. I nawet bez wychodzenia do ludzi – wiem, że będę się czuła zbyt dosłowna, dopowiedziana, no i właśnie – przebrana. Mimo słabości do retro różnego typu nie biorę w całości żadnych konwencji: wybieram elementy, mieszam, dostosowuję do siebie i okoliczności. Wolę dywagowanie o wybieraniu elementów, skojarzeń, nawiązań niż hasło „ubierz się w stylu”.
Helen, Twoja interpretacja tego wpisu jest bardzo kreatywna :) Na potrzeby tej metody nie polecam mieszać stylów, ale potem wolna wola, hulaj dusza, wręcz dobrze by było się rozwijać. Ale trzeba czasem od czegoś zacząć. Nie każdy wie, nie każdy jest taki świadomy, nie każdy tak holistycznie podchodzi do stylu jak piszesz. To jest specyficzna, bardzo prostolinijna metoda, co nie znaczy, że prostacka, która przyda się osobie, która już nie ma na nic siły. To metoda, która w pewnym sensie zrobi ten pierwszy rekonesans i pozwoli się zorientować, które rzeczy są bardziej na tak, a które na nie. A to jak sprecyzujesz ten styl, jak Ty rozumiesz ekstrema to Twoja broszka czytelniku, że się tak wyrażę. Ja, z moim temperamentem, raczej bym nie określiła swojego ekstremum jako „dziarska kowbojka” :))) Jeśli z góry zakładam, że bawię się w przebieranki, to nic z tego nie wyjdzie. Absolutnie nie o to mi chodziło, gdy pisałam o wcielaniu się w rolę.
Cześć,
Ostatnio wypróbowałam styl „błyszczący”. Spodnie ze sztucznej czarnej skóry, czarny sweterek ze srebrną nitką i mocna srebrna biżuteria. I ku mojemu zdziwieniu czuję się w nim świetnie! Można Twoją metodą odkryć naprawdę ciekawe rzeczy :)
Pozdrawiam,
Kasia
Brzmi super!
Nie przemawia do mnie ta metoda. Co nie znaczy że nie jest skuteczna jeżeli komuś zależy żeby ten styl jakoś nazwać, sklasyfikować i ogarnąć i potem łatwo się odnaleźć na zakupach, bo kupujemy tylko to co uznaliśmy że jest w tym stylu. Ja tak próbowałam robić Mario, ale mam wrażenie Mario że Ty po prostu jesteś wyjątkowo stabilna psychicznie albo odnalazłaś dla siebie coś co Ci się zawsze sprawdza i jesteś temu wierna. Ja mam dość zmienne nastroje i jeden tydzien to u mnie szmizjerki i gładkie włosy, oxfordki i prosta torebka, potem mam jakiś bardziej nastrój romantyczny i królują kobiece sukienki. Jak mam zły nastrój to minimum – rurki, top, kardigan albo jakoś tak. Jedyne co się nie zmienia to że lubię zawsze dość wyraziste kolory, męskie buty i bardzo minimalny look jeżeli chodzi o make up, pazury, fryzura.
Ale wiesz basiu, jak Ty się tak znakomicie orientujesz w tym, co lubisz, to dla Ciebie żadna metoda na znalezienie stylu nie będzie przekonująca. Bo Tobie one są po prostu niepotrzebne :)
Kiedyś moja ikoną stylu była Kate Moss. Uwielbiałam tę jej nieprawdopodobną konsekwencję, zresztą, do dziś mi się to w niej podoba. I jestem fanką takiego minimalizmu, nonszalancji, wrażenia włożyłam-co-mialam-pod-ręką, a i tak wygląda to świetnie. Ale po lekturze Twojej książki, Mario, przestałam walczyć. Odkryłam, że bazując na kilku kolorach stonowanego lata, kupując proste ubrania, można robić cuda. Pokochałam szaliki i zwiewności łączone do codziennych ubrań. Pokochałam duże kolczyki jako element, który wyróżnia się w stylizacji. Kupiłam szare i bordowe botki na obcasie. Latem chodzę w sportowych butach i mokasynach. Czuję się dobrze każdego dnia, wyjątkowo, czuję, jakbym była sobą, nareszcie. A dopóki tak się nie poczułam, nie sądziłam, jakie to ważne. Dalej podobają mi się inne style, ale staram się trzymać swojego. Bardzo, bardzo Ci za to dziękuję.
Wrzosowa, to ja bardzo, ale to bardzo dziękuję za komentarz. To jest diametralna zmiana myślenia, zmiana estetyki i podejścia do swojego wyglądu, ale po tonie w jakim piszesz wnioskuję, że wspaniała. Jestem bardzo szczęśliwa :)
Nie popieram konsekwencji stylu w powszechnym tego słowa znaczeniu; tak długo jak długo będę uznawać coś za „moje”, nawet pomimo rozbieżności nurtów, czytam w tym konsekwencję. Dopóki to cały czas jestem „ja” , jest też „mój” styl, tyle że nieograniczony i nieskrępowany kuriozalnym jarzmem „spójności”. I nie oznacza to bynajmniej niezdecydowania i deficytu koncepcji, ale potrzebę różnorodności i swobody. Dlaczego jednego dnia nie mogę wyglądać tak, a drugiego inaczej? Zwykle uwielbiam takie klimaty (mówię o totalistycznie dziennych, codziennych stylówkach) https://goo.gl/images/BXf1jM, ale incydentalnie ciągnie mnie np. W tę stronę https://goo.gl/images/W7rkBk i z jakiej racji miałabym się wzbraniać i kłaść veto? Dla mnie konsekwencja znaczy coś więcej niż tylko powtarzalność krojów, odsiewanie kolorów i wypracowany uniform. Wspólnym mianownikiem może być chociażby pociąg do awangardy i luksusowych materiałów i dopiero w tym obrębie można to rozgrywać na miliardy sposobów. Zawsze im szersze pole wyjścia sobie stworzymy, tym lepiej.
Bez przesady z tym „nie popieram”, każdy sam definiuje sobie konsekwencję i spójność i nie ma problemu :) Myślisz Mary, że moja definicja spójności jest taka sama jak każdej innej czytelniczki? Że ktoś mi jest w stanie coś narzucić poza mną samą? Nie. Twoja konsekwencja możne być szersza, płynniejsza, możesz też pisać, że jej nie masz – też spoko, wolna wola. To jest specyficzna metoda i trzeba odróżnić pewne ułatwienia zastosowane po to by była skuteczna, od szeroko rozumianej wolności stylu. Jak wszystko wiesz, to nie potrzebujesz żadnych metod na znalezienie stylu – taka prawda :)
Obrazek pierwszy jak dla mnie sztos, pozamiatane, nie ma dyskusji :)
Mario, skoro już wspomniałaś o stylu skandynawskim, może poświęciłabyś mu kiedyś wpis z cyklu „pomysł na styl”? Wiem, że każdy ma jakieś jego wyobrażenie i że nie brakuje skandynawskich blogerek modowych, które można podejrzeć, ale jestem bardzo ciekawa, jak Ty ten styl postrzegasz. Jako studentka filologii szwedzkiej i wielka miłośniczka skandynawskiej kultury, byłabym chyba najszczęśliwszą czytelniczką, jaką ten blog widział!
A mnie tam odsiewanie kolorów i powtarzające się uniformy dobrze robią☺ Nieraz bywało, że cały tydzień chodziłam tak samo ubrana, zmieniały się tylko biżuteria i makijaż. W rezultacie moja szafa dzieliła się na ulubione ubrania, te które mi się znudziły i zakładane od wielkiego dzwonu. W końcu dorosłam do decyzji, by pozbyć się wszystkiego, do czego nie nam przekonania bądź założyłam tylko okazjonalnie. Ostatnio nabyłam czarny komin i bluzkę w kolorze wina i jestem bardzo zadowolona z zakupów.
Uważam, że ograniczenie szafy do kilku ulubionych i jednocześnie twarzowych kolorów bardzo ułatwia sprawę. Z kolorami miałam tak, że to się oczywiście zmieniało w czasie, ale długo tak naprawdę nie mogłam się zdecydować, jakie są moje ulubione. Od kilku lat widzę, że konsekwentnie ciągnie mnie w stronę ciemnych i poza czarnym mogę stwierdzić, które mogłabym włączyć do swojej szafy. Nieraz bywało jeszcze, że wpadnie mi nieoczekiwanie coś, co odbiega od tego założenia, ale potrafię wstrzymać się z zakupem, bo wiem, że znów zaburzyłoby to, co sobie założyłam, że będę nosić.
Co ciekawe, znam osobę która przez lata konsekwentnie nosiła czerń, miała mroczny styl i bardzo podobała mi się ta jej konsekwencja, a teraz ona twierdzi, że że to nie było dla niej dobre i nie chce już wtłaczać się w określone ramy. A teraz ja mam na odwrót, potrzebuję właśnie określonych ram, żeby zacząć zachowywać spójność stylistyczną☺
No pewnie, przechodzimy przez tyle etapów w życiu, że takie szufladkowanie, postrzegane zazwyczaj jako złe, może czasem przywrócić nas na najlepsze tory i dać nam paradoksalnie wolność :) Ja mam teraz bardzo wyostrzone zmysły, bo tak bardzo wiem co lubię, ale i tak pozwalam sobie na jakieś małe estetyczne odloty i coś tam będę jeszcze kombinować. Bez spiny, nie bać się słowa konsekwencja i nie podchodzić do niego jak do jakiegoś kieratu haha.
Julia, trochę się boję naobiecywać, ale przyjrzę się tematowi, bo chodził mi już parę razy po głowie :) Jakie skandynawskie blogi najbardziej lubisz i jaki jest Twój ulubiony skandynawski film?
Ja nie widzę problemu w zaszufladkowaniu się, jeśli naturalnie wynika z tego, co lubimy najbardziej, plus z tego, co do nas pasuje. Co innego, jeśli narzucimy sobie z jakiegoś powodu wizerunek który nie do końca odzwierciedla naszą osobowość, ale z jakiegoś powodu chcemy być postrzegani w określony sposób przez otoczenie. Wtedy faktycznie może stać się pułapką. Wszystko zależy od tego, jakie motywy stoją za potrzebą wsadzenia się w jakieś ramy.
Zgadzam się z tym w stu procentach.
Mario, podpisuję się pod prośbą!
Styl to chyba coś co mogą łatwo zaklasyfikować i skojarzyć z nami inni ludzie. Dla siebie samych zwykle we wszystkim jesteśmy autentyczni i z jakiegoś powodu zakładamy na siebie to co zakładamy. Styl to coś co mamy ambicję zakomunikować otoczeniu, tak by utożsamiało nas z czymś konkretnym. Luksusowe materiały i awangarda to coś co ciężko wyłuskać okiem, chyba że jest się znawcą, ale znawcó∑ na pewno nie jest wielu:) Wielu ludzi nie odróżni wełny od akrylu, a awangardy od bazarkowego szaleństwa.
Ale ja nie mam zamiaru wchodzić w interakcje z całym światem, obwieszczać krzycząco, jednoznacznie swoim wizerunkiem wszem i wobec, że jestem taka, owaka i nie zanosi się na zmiany. Wysyłam subtelny, złożony komunikat tym, którzy potrafią go odczytać;) Troszkę urągająco brzmi Twój komentarz; z jednej strony w stosunku do indywidualnej ekspresji, z drugiej ta sarkastyczna niewiara w inteligencję otoczenia;)
A chyba co jak co, ale świetne materiały i awangardę trudno pomylić z czymś innym.
Ooo, to dość ryzykowne stwierdzenie, że sami jesteśmy we wszystkim dla siebie autentyczni. Z tego co ja obserwuję, to właśnie odnalezienie prawdziwego ja jest jednym z ważniejszych motorów do szukania tego upragnionego stylu :) A co do odbioru przez innych ludzi: tu wierzę, że każdy ma swoją wrażliwość i każdy ma swój poziom tej zależności od innych. I dla Ciebie on będzie zapewne inny, niż ten mój, czy którejkolwiek z czytelniczek. A pewnie i znajdą się tacy, którzy mają za nic odbiór innych, a na drugim końcu tacy, którzy patrzą tylko na innych :)
Rozumiem metodę, nie mam już potrzeby jej zastosowania, wszystko mi się już fantastycznie wyklarowało, życie stało się proste ad hoc z mojej szafy mogłabym skomponować tydzień w stylu lat 90., tydzień jako girl next door, tydzień sportowej elegancji, tydzień skandynawski (najmniej chętnie- mam takie proste ubrania, są uniwersalne i długowieczne, ale nie lubiłabym ich zestawionych razem w takich-moim zdaniem-zbyt surowych skandynawskich stylówkach). Natomiast idea dokupowania elementów w jakimś stylu tylko po to, żeby go wypróbować przez 5 dni jest zupełnie chybiona, to brzmi jak za czasów zajawek, impulsywnych zakupów i „różnorodnej” szafy, która krzyczy: „znowu nie mam się w co ubrać! „, czyli moich czasów sprzed Marii może wystarczyłoby się powymieniać z przyjaciółkami?
Haha, bardzo się cieszę, że masz taką plastyczną garderobę :) Tak, tak, wymiana z przyjaciółkami jest super pomysłem, ale od czasu do czasu można sobie kupić z radością kolczyki z sieciówki :)))
Pod wpływem tego wpisu trochę mnie zaczęło zastanawiać, jaka jest nasza moda w stylu polskim. Nie skandynawskim, francuskim, włoskim tylko właśnie naszym rodzimym kiedyś (przed wojną) Polki uchodziły za prawdziwe elegantki… A co do twojego pytania Mario, to ze swojej szafy zrobiłabym bez problemu styl retro. Musiałabym tylko bardziej popracowac nad makijazem i fryzurą, bo nigdy nie mam na to niestety czasu: ->
Bardzo się cieszę na taką odpowiedź, to znaczy, że w szafie musi być kilka ciekawych perełek :) Sama nie wiem co z tą naszą modą, nie wiem czy podjęłabym się odpowiedzi na to pytanie. Jeśli miałabym sięgać po historię to z przyjemnością bym zgłębiła ten temat, ale analiza współczesności byłaby dla mnie mega wyzwaniem.
Ostatnio wypróbowałam styl francuski. Kompletnie mi nie znany do tej pory ze względu na moją kompletną ignorancję co do mody. I okazało się że to jest to. Ale nie rezygnuję z dotychczasowego boho, tylko jako dodatek.
O proszę, wspaniale, bardzo konkretne założenia!
Ha! Zawdzięczam ją Tobie, Mario! Blogowi, książce i trzem latom własnej mozolnej pracy ;) mam stosunkowo mało rzeczy, ustaloną paletę, wszystko do siebie pasuje, a jednocześnie. ..jak sama zauważyłaś, moja garderoba jest (wystarczająco dla mnie) plastyczna. Prawda jest też taka, że przytoczone przeze mnie style są dość podobne pod względem bazy, dlatego takie nieznaczne metamorfozy byłyby w obrębie mojej szafy naprawdę łatwe :)
Z jakiegoś powodu komentarz jest w niewłaściwym miejscu… musiałam coś źle kliknąć, w moim obecnym stanie (przygotowania do- dla mnie- bardzo trudnego egzaminu) to bardzo możliwe. Dobrze, że nie mam pod ręką guzika atomowego ;D
O co chodzi z tym narzekaniem na tę metodę… Czy dziewczyny piszące, że one od razu wiedzą czego chcą i czego by nie ubrały, mogłyby na sekundę użyć empatii? Nie wszyscy mają naturalnie wbudowne poczucie samegosiebie i dla niektórych ludzi to zawsze będzie ogrom pracy i ich prawo czy je podejmą czy nie. Myślę, że czasami to może być dla kogoś krótko trwała ulga nie być sobą i że takie pięć dni może też w ogóle zmienić myślenie o sobie.
Uniform też z zasady nie jest taki zły, jak jest nawał pracy i obowiązków, albo zamęt myślowo-emocjonalny to uniform ratuje. To czasem taki kręgosłup stylu.
Otóż to!
Aha, to jest nas dwie…Chyba sobie skoryguję pseudonim :)
Ja poddaje w wątpliwość metodę nie tyle z braku empatii co wyobraźni;) Może mam za małą i zbyt spójną szafę, żeby sobie to wyobrazić. Swoje zdanie chyba można wyrazić. Ale jesli komus takie cos pomaga, to wspaniale.
Fantastyczny pomysł z tymi zestawami. Ja mam tak, że kiedy mam czas to wybieram coś ładnego, a gdy czasu brak to wychodzą jeansy i zwykla bluzka lub sweter, a więc o żadnym że stylów nie ma mowy. Pociąga mnie francuski szyk, ponieważ jest taki akurat, nieprzerysowany, luźny, ale i elegancki oraz wszelkie odmiany tzw. Smart casual. Mario, czy Ty w wolnej chwili mogłabyś rozwinąć temat stylu codziennego wg savoir vivre. Czyli np pełne buty zamiast sandalow/ brak koronek, tuli i cekinow w ciągu dnia/ jasne kolory na dzień a ciemne na wieczór/ raczej eleganckie rzeczy niż sportowe? To jest styl w jakim bym się chciała odnaleźć, ale jest to trudne, bo większość rzeczy mieszczących się tu pasuje estetyką starszym paniom…. Jak wyglądać elegancko w kategorii codziennej (zgodnie z savoir vivre), a przy tym nowocześnie i nienudno. Kategoria formalna (swobodna w sumie też) jest prosta, natomiast codzienna już nie…. Podpowiedź coś?
Ja myślę, że to naprawdę fajna metoda, pasuje do mojego podejścia do stylu :) Pamietam, że testowałam w ten sposób hipotezy na temat typu kolorystycznego jakim jestem :) Pewnie, że wymaga jakiejś tam w miarę rozbudowanej szafy, co dla mnie akurat nie było problemem, ale pewnie dla części osób jest. Niemniej, polecam :)
To przecież nie byłoby trudne.Francuski szyk to jest chyba to do czego dążę .Ubrać się przez 5 dni w ubrania tylko w tym stylu,w swoje kolory ,zadbać o dodatki, to takie spa ubraniowe.Może być fajnie.Wasze wpisy dają mi wiele do myślenia i oczywiście Twoje Mario
A ja mam tak, że lubię style, które się teoretycznie wykluczają i, nie wiedzieć czemu, w każdym czuję się dobrze. Uwielbiam wszelakie retro, barokowe ozdoby i czarne koronki, ale czasem wolę kolor i maskulinizowane elementy rodem z lat 80. Na jesień najbardziej lubię inspirować się stylem Heleny Bohnam Carter, czy stylami mori lolita i dolly kei, oczywiście wszystko w łagodniejszej wersji do noszenia na co dzień bez efektu przebierańca. :) Bywa, że lubię wyglądać dziewczęco i lekko (w wersji mniej romantycznie- bardziej sportowo+koniecznie białe sportowe buty), ale nadal gdzieś jeszcze gra mi w duszy ukochany jeszcze w gimnazjum styl rockowy, bardziej „gotyzujący” niż „militaryzujący”. No i jak ja mam wybrać spośród tego jeden? Czy ten rodzaj niezdecydowania jest zły? Z jednej strony jest to bardzo niespójne wszystko, ale z drugiej nie polega to na losowaniu z szafy stylu na dziś, tylko z nastroju czy okoliczności. Łudzę się, że mogę stworzyć własny styl z mieszanki tego wszystkiego, oczywiście nie w jednej stylizacji. :) Tylko to wymagałoby dużego wyczucia stylu, żeby nie wyglądać jak katastrofa.
Pozdrawiam, świetny blog! :) Szczególnie te refleksyjne wpisy o inspiracjach.
Bardzo mnie ten wpis zainspirował. Dawno już wymieniłam garderobę ograniczajac się do spójnych ubran w 5 kolorach, właściwych mojej palecie i stylowi biznesowemu, który mnie obowiazuje. Ostatnio kupiłam sweterek w panterkę z myślą o dżinsach i czasie wolnym, ale po przeczytaniu bloga stwierdziłam, ze ubiore go do pracy i wypróbuję swoje samopoczucie w stylu drapieżnym, jak go nazwalam. Nie mogę 5 dni nosić jednego swetra, ale 3 ciekawe stylizacje z niego zrobiłam, no i spróbuję pozostałe 2 dni jakos się w tym stylu utrzymać. \Jak każda odmiana w nudnym biurowym zyciu , została dobrze przyjęta, co mnie bardzo cieszy. A jaka jestem dumna, ze chociaż na tydzień wyrwę się ze swojego uniformu !!!! A ileż to nowych stylizacji musiałam wymyśleć ! I odkopać jakieś torby, dodatki, dokupiłam nowe super kozaki za kolano. Dla mnie super !!!!!
Fajny „skrótowiec”, ale ja chyba pozostanę przy książce do określenia stylu. Bardzo mi się podoba styl Moniki Bellucci, ale bardziej kocham spodnie. Więc by było kobieco jak u MB muszę wypracować jakieś połączenie. Może damski garnitur? To jeszcze przede mną :)
Mario, wiem, że lubisz w makijażu podkreślać usta. Może zrobisz kiedyś zestawie kolorów, po które najchętniej sięgasz, trochę w oparciu o swój typ kolorystyczny, a trochę o gust.
Jak dopasować styl do ulubionych kolorów?
Jestem typem najbardziej zbliżonym do prawdziwego lata, starszą panią, której paleta w zasadzie opiera się na 4 kolorach: biel, granat, fuksja, troszkę czerni. Klasyka. Wzory geometryczne, zdecydowana biżuteria w typie artystycznym.
Nie umiem znaleźć w tym wszystkim swojego stylu, mimo, że otoczenie uważa, że go mam. Czegoś mi brakuje- jakiejś inspiracji.
Kocham stylistykę francuską i włoską, ale nie za bardzo potrafię ją wprowadzić.
Dobrze rozumiem tę metodę….
Czasem bardzo podobają nam się elementy garderoby , które marzymy założyć a jednak jak przychodzi co do czego…jakoś wstydzimy się .
Narzucając sobie styl na parę dni .zmuszamy się …a w rzeczywistości odważamy!!! Ja mam tak z butami na obcasie:)) chyba przyda mi się tydzień z butami na obcasie…:)))
Metodę stosowałam od wielu lat, przeszłam chyba każdy możliwy styl. Po po wielu próbach i unikania sportowego stylu (mam chłopięcą figurę i wydawało mi się, że będę wyglądać niczym trzynastolatka) okazało się, że najlepiej czuję się w dżinsach i trampkach. Zapuściłam włosy, zaczęłam nosić kolczyki i w zwykłych t-shirtach czuję się bardziej kobieco niż w sukienkach. Ciekawe odkrycie :)