We wpisie Jak dbam o swoją sylwetkę, wspomniałam Wam, że napiszę jeszcze o silnej woli i o tym w jaki sposób trzymam się swoich postanowień. Komentarze pod tym wpisem są znakomitym źródłem inspiracji, jeśli ktoś chciałby wprowadzić małymi kroczkami jakieś fajne zmiany w swoim życiu. Mój wpis i te komentarze pokazują, że zmiany nie muszą być wielkie, ale muszą być skutecznie egzekwowane. Dzisiaj zatem będzie o konsekwencji, silnej woli, powtarzalności i o dyscyplinie.

Znowu: nie chciałabym z tego robić metody. Na rożnych ludzi działają różne rzeczy. Chcę Wam tylko opowiedzieć jak ja podchodzę do tych spraw, bo może komuś otworzy to oczy i uzna, że ma podobne do moich poglądy na te tematy. Jak zwykle w komentarzach będzie miejsce na różne punkty widzenia, więc tym bardziej wierzę, że po tej lekturze, sporo osób znajdzie inspirację do popracowania nad silną wolą. A może nawet znajdzie metodę dla siebie.

Maria traktowała silną wolę jako coś normalnego

Zacznijmy od tego, co rozumiemy pod pojęciem silna wola. Ja rozumiem silną wolę tak: postanawiasz sobie coś i się tego trzymasz. Np. jak mówisz sobie, że nie będziesz jeść słodyczy przez miesiąc i przez miesiąc nie jesz słodyczy, to znaczy, że masz silną wolę. Silna wola jest świadomym kontrolowaniem siebie i jest ściśle związana z byciem wobec siebie uczciwym.

Nie raz w życiu usłyszałam, że mam silną wolę, ale… w ogóle nie odbierałam tego jako komplement. A działo się tak dlatego, że nie rozumiałam, jak można nie mieć silnej woli. To znaczy, że co? Że obiecujesz sobie, że nie jesz słodyczy, a za chwilę jesz słodycze? No, jak to? Jak to jest w ogóle możliwe? I jak zaczęłam się nad tym głębiej zastanawiać, okazało się, że właśnie taka uczciwość względem siebie nie jest wcale powszechna, a to, że ja dostaję komplementy dotyczące mojej silnej woli oznacza, że Ci, którzy je dają tej silnej woli nie mają.

Jeśli w szkole, grupie przyjaciół lub w rodzinie obiecywaliśmy sobie coś, to zazwyczaj ja byłam tą osobą, która nas z tego rozliczała albo przypominała o postanowieniu, gdy już byliśmy blisko wyłamania się z niego.

Jak już więc dotarło do mnie, że jest to coś wyjątkowego, byłam z siebie dumna – nieskromnie to przyznam. Zawsze drążyłam wszelkie tematy związane z rzeczami, które uznawałam w sobie za złe, dążyłam do wyeliminowania złych zachowań, a tu ot tak, znalazłam w sobie coś świetnego, co na dodatek uznawałam za oczywiste. I w końcu podrążyłam temat, który jest pozytywny. Zastanowiłam się nad tym, jak udaje mi się coś sobie postanowić i w tym postanowieniu wytrwać oraz czym może się różnić mój sposób na to, od tego co na ogół robią ludzie, którzy do braku silnej woli się przyznają.

Uwaga, nie będzie opisówki. Nie chcę nienaturalnie namnażać treści. Postaram się jak najzwięźlej i najkonkretniej wyrazić wszystko w punktach. Myślę że może to mieć sens dla osób, które chciałyby się zainspirować wyrywkowo. Ciągły tekst mógłby sugerować, że należy brać wszystko w całości. A tutaj jest wiele ważnych treści, które mogą być przełomowe jako pojedyncze dla niektórych.

1. Nastawienie

Absolutnie wszystko zależy od nastawienia. Jeśli postanawiasz coś, co wydaje Ci się niewygodne, ale konieczne do wprowadzenia i nie jesteś w stanie dotrzymać danego sobie słowa, przestajesz być wiarygodny w swoich własnych oczach. Dla mnie najważniejszą osobą na której mogę polegać, jestem ja sama. Nie mogę od nikogo niczego wymagać, jeśli ja sama nie spełniam swoich wymagań.

Gdy nie spełniam obietnicy danej sobie, nawet gdy chodzi o pierdoły, czuję się z tym fatalnie. Dlatego też uważam, że nie można schudnąć, bo ktoś Cię o to prosi, nie można dla kogoś rzucić palenia, nie można się uczyć, żeby dostać piątkę… To wszystko musi być robione ponieważ my tak chcemy i to my siebie samych rozliczamy. Nikt nie może nam uczciwiej od nas samych powiedzieć, że daliśmy z siebie maksimum.

Nastawienie -> robię to dla siebie, nie dla kogoś; jestem w pełni przekonana, że postanawiam coś, czego ja sama chcę.

2. Nie cel, a droga

Bardziej niż na celu skupiam się na drodze, która do niego prowadzi.

Pamiętam, że kiedyś w komentarzach rozmawiałyśmy o ćwiczeniach na mięśnie brzucha i jedna z czytelniczek napisała, że ona jeździ konno i ma ładny brzuch, a tak w ogóle to uważa, że nie powinno się skupiać na konkretnej partii ciała i ćwiczeniu jej, a na aktywności fizycznej jako całości, bo wyrzeźbiony brzuch będzie po prostu jej naturalną konsekwencją. Takie podejście jest mi bardzo bliskie i bardzo fajnie widać je w naszych rozważaniach o stylu. Bo pomyślcie, która opcja jest bardziej pociągająca:

  • znać swój typ kolorystyczny, dobierać sobie właściwe kolory, ale nie mieć pomysłu na styl
  • mieć pomysł na siebie, a kolory dobierać pod ten pomysł i na bieżąco korygować swoją paletę

Jak dla mnie ta druga opcja jest bardziej logiczna, bo w niej nie jesteśmy niewolnikami swojego typu urody, a nasz styl definiujemy głównie przez gust, a nie z góry narzuconą przynależność do jakiejś grupy.

Dlatego staram się nie stawiać sobie „prostackich” celów. Nie jeść słodyczy – no ok, nie będę jadła słodyczy, ale za to zjem coś innego, nie poćwiczę, a jak już się złamię, będę mieć ogromne wyrzuty. Niejedzenie słodyczy jest jakimś tylko ułamkiem tego, co można dla siebie zrobić. Prowadzić zdrowszy tryb życia – to brzmi jak wyzwanie, którego „skutki uboczne” będą niosły same korzyści, a które nie jest radykalne i nie pozbawia mnie niczego. A już na pewno zmusza do myślenia i systemowego podejścia, bo zwraca uwagę na różne aspekty jakie składają się na zdrowy tryb życia, nie tylko na wyrywkowe niejedzenie słodyczy.

3. Tożsamość

Buduję swoją tożsamość w oparciu o postanowienie. Cały artykuł o tym zagadnieniu znajdziecie tutaj (po angielsku). Przeczytałam to dawno temu i dotarło do mnie, że zawsze to robiłam. To znaczy: ustalałam sobie, że jestem osobą, która robi coś lub jestem osobą, która czegoś nie robi w kontekście swojego postanowienia. Wytłumaczę to Wam na przykładzie.

Bardzo chciałam być pisarzem, jakkolwiek pompatycznie to brzmi. Dla mnie pisarz to osoba, która dużo i regularnie pisze, która jest przez kogoś czytana i która utrzymuje się z pisania (jakość pisania nie ma tu nic do rzeczy). Założyłam bloga, publikowałam regularnie, napisałam książkę. Ok, można powiedzieć, że jestem pisarzem. Tylko że po napisaniu książki, i już nawet w trakcie premiery i promocji, czułam że na blogu jest mnie za mało i odbijało się to negatywnie na moim samopoczuciu i postrzeganiu siebie jako pisarza. Nie pisząc, a tylko promując książkę, czułam się nie sobą. Więc postanowiłam, że wpisy będę Wam dostarczać regularnie. Niejako zmusiłam się do tego, by zawsze na poniedziałek i na czwartek dostarczyć Wam treści. Powiedziałam sobie:

Jestem pisarzem. Jestem taką osobą, która pisze dużo i często. Nie jestem osobą, która publikuje na swojej stronie raz na miesiąc.

Mówiąc sobie coś takiego, nie daję sobie wyboru. Maria Młyńska znajdzie sposób, rozbudzi w sobie najmniejszą nawet iskrę kreatywności i dostarczy treści na swoją stronę internetową, bo tak sobie postanowiła. Na moją tożsamość składa się wiele tego typu definicji o różnych wagach oczywiście. Niektóre z nich:

Jestem osobą, która jest cierpliwa w stosunku do swoich bliskich.

Jestem osobą, która prowadzi zdrowy tryb życia.

Jestem osobą, która daje fajne prezenty.

To mnie przestrzega przed robieniem głupot, to mnie motywuje do robienia super rzeczy. Dzięki temu, że te rzeczy są częścią mojej tożsamości nie wydrę się na dziecko, nie wypiję trzech piw, nie dam dezodorantu w prezencie… A zauważcie, że te zdania, które ja zaczynam od „jestem osobą” można przekształcić tak, żeby miały mniejszy kaliber i np. mówić sobie „to jest w moim stylu, żeby” lub „to nie jest w moim stylu, żeby”.

4. Reagowanie od razu

Staram się od razu wychwytywać nieprawidłowości, być bardzo uważną i nie poddawać się za szybko.

Zostając przy postanowieniu o zdrowszym trybie życia: czyhają na mnie różne pułapki – rano może mi się po prostu nie chcieć ćwiczyć, może mnie dobiec jakiś przyjemny zapach z piekarni, może mi się wydawać, że mam za mało czasu, by zrobić zdrowy obiad itd. Chodzi o to, by nie poddawać się temu, tylko od razu zauważyć, że myśli zbaczają w nieodpowiednim kierunku i natychmiast to skorygować. To jest bardzo proste, by wyciągnąć rękę po jakieś ciastko, dlatego że ono po prostu leży na stole. Trudniejsze jest wychwycenie tego impulsu, który tę rękę wyciąga, pomyślenie o nim i podjęcie dobrej decyzji. Ale właśnie na tym to polega – na świadomych decyzjach.

Zauważyć i zastopować nim będzie za późno – tak właśnie działam. Bardzo Wam polecam filozofię pięciu sekund, którą poznałam dzięki Mel Robbins. Tutaj fajnie tłumaczy o co chodzi (po angielsku), bardziej w kontekście robienia dobrych rzeczy, niż nierobienia złych, ale to działa w obie strony!

5. Nie na początku, a w trakcie

Zachowuję się jakbym już tam była, jakbym była w trakcie robienia, a nie dopiero na początku drogi. To trochę wiąże się z punktem o tożsamości. Gdy mam jakieś postanowienie, staram się nie myśleć o tym jak zacznę je realizować, tylko zachowuję się dokładnie tak, jakbym już była osobą zaprawioną w boju.

Będziecie się śmiać, ale dokładnie pierwszego dnia moich ćwiczeń, założyłam na siebie takie ciuchy, jakie chciałam zakładać mając sylwetkę taką, jaką mam teraz (po ponad trzech miesiącach ćwiczeń). PIERWSZEGO DNIA. I jakoś tego pierwszego dnia ćwiczeń, nic mi w moim ciele już nie przeszkadzało w tych dopasowanych ciuchach. Czyli zaczęłam ćwiczyć w poniedziałek i już w poniedziałek to było ok, że brzuch wystaje mi spod obcisłej sukienki. Natomiast w niedzielę to było absolutnie nie do pomyślenia :) Ja po prostu już w poniedziałek byłam inną osobą – nie taką, która zaczęła ćwiczyć, tylko taką ćwiczącą po prostu. I wiem jak strasznie naiwnie to brzmi, ale taka jest prawda: chcesz być wysportowany, zachowuj się jak wysportowana osoba.

Gdybym miała jakiś nałóg, postępowałabym podobnie. Pierwszy dzień bez papierosa nie byłby niczym szczególnym, zachowywałabym się tak, jakbym nie paliła od zawsze.

6. Czas

Czas i tak upłynie jako najlepsze wytłumaczenie, żeby coś zrobić, a nie popaść w lenistwo!

Za każdym razem, gdy sobie coś postanawiamy, nasz mózg znajdzie milion powodów, dla których nie powinnyśmy tego robić. Przecież to stąd się bierze prokrastynacja. Nigdy nie jesteśmy w odpowiednim nastroju do działania, za to zawsze szukamy pierdół na zastępstwo.

Rano nie zawsze chce mi się ćwiczyć, mogę wyciągnąć ot tak z rękawa trzynaście wymówek na to, żeby tego nie robić. A jednak wtedy mówię: co będzie za miesiąc? Czy chcesz tego, czy nie, te trzydzieści dni po prostu upłynie. To od Ciebie zależy czy będą to dni wypełnione ćwiczeniami fizycznymi, krótkimi sesjami z nauką języka, chwilami na zrobienie czegoś odżywczego do jedzenia, przeczytaniem fragmentu mądrej książki, posortowaniem czy pozbyciem się niepotrzebnych przedmiotów itd. A może to będą dni wypełnione przeglądaniem śmiesznych obrazków na internecie, scrollowaniem facebooka, oglądaniem telewizji, jedzeniem czipsów… Jakie będą w obu przypadkach efekty? Które rzeczy przyniosą mi więcej szczęścia po tych trzydziestu dniach?

Ta myśl, myśl o tym jakie mogą być efekty takich małych działań po upływie wspomnianych trzydziestu dni jest moją największą motywacją. A właśnie motywacja tego typu (a nie jakieś tam you can do it) prowadzi do dyscypliny i wyników, a już na pewno skutecznie odwodzi mnie od rezygnacji z moich postanowień.

Komentarze są Wasze. Jak u Was jest z silną wolą? Czy jest coś, co chciałybyście sobie postanowić, ale obawiacie się porażki? W jaki sposób dotrzymujecie słowa danego samym sobie?