We wpisie Jak dbam o swoją sylwetkę, wspomniałam Wam, że napiszę jeszcze o silnej woli i o tym w jaki sposób trzymam się swoich postanowień. Komentarze pod tym wpisem są znakomitym źródłem inspiracji, jeśli ktoś chciałby wprowadzić małymi kroczkami jakieś fajne zmiany w swoim życiu. Mój wpis i te komentarze pokazują, że zmiany nie muszą być wielkie, ale muszą być skutecznie egzekwowane. Dzisiaj zatem będzie o konsekwencji, silnej woli, powtarzalności i o dyscyplinie.
Znowu: nie chciałabym z tego robić metody. Na rożnych ludzi działają różne rzeczy. Chcę Wam tylko opowiedzieć jak ja podchodzę do tych spraw, bo może komuś otworzy to oczy i uzna, że ma podobne do moich poglądy na te tematy. Jak zwykle w komentarzach będzie miejsce na różne punkty widzenia, więc tym bardziej wierzę, że po tej lekturze, sporo osób znajdzie inspirację do popracowania nad silną wolą. A może nawet znajdzie metodę dla siebie.
Maria traktowała silną wolę jako coś normalnego
Zacznijmy od tego, co rozumiemy pod pojęciem silna wola. Ja rozumiem silną wolę tak: postanawiasz sobie coś i się tego trzymasz. Np. jak mówisz sobie, że nie będziesz jeść słodyczy przez miesiąc i przez miesiąc nie jesz słodyczy, to znaczy, że masz silną wolę. Silna wola jest świadomym kontrolowaniem siebie i jest ściśle związana z byciem wobec siebie uczciwym.
Nie raz w życiu usłyszałam, że mam silną wolę, ale… w ogóle nie odbierałam tego jako komplement. A działo się tak dlatego, że nie rozumiałam, jak można nie mieć silnej woli. To znaczy, że co? Że obiecujesz sobie, że nie jesz słodyczy, a za chwilę jesz słodycze? No, jak to? Jak to jest w ogóle możliwe? I jak zaczęłam się nad tym głębiej zastanawiać, okazało się, że właśnie taka uczciwość względem siebie nie jest wcale powszechna, a to, że ja dostaję komplementy dotyczące mojej silnej woli oznacza, że Ci, którzy je dają tej silnej woli nie mają.
Jeśli w szkole, grupie przyjaciół lub w rodzinie obiecywaliśmy sobie coś, to zazwyczaj ja byłam tą osobą, która nas z tego rozliczała albo przypominała o postanowieniu, gdy już byliśmy blisko wyłamania się z niego.
Jak już więc dotarło do mnie, że jest to coś wyjątkowego, byłam z siebie dumna – nieskromnie to przyznam. Zawsze drążyłam wszelkie tematy związane z rzeczami, które uznawałam w sobie za złe, dążyłam do wyeliminowania złych zachowań, a tu ot tak, znalazłam w sobie coś świetnego, co na dodatek uznawałam za oczywiste. I w końcu podrążyłam temat, który jest pozytywny. Zastanowiłam się nad tym, jak udaje mi się coś sobie postanowić i w tym postanowieniu wytrwać oraz czym może się różnić mój sposób na to, od tego co na ogół robią ludzie, którzy do braku silnej woli się przyznają.
Uwaga, nie będzie opisówki. Nie chcę nienaturalnie namnażać treści. Postaram się jak najzwięźlej i najkonkretniej wyrazić wszystko w punktach. Myślę że może to mieć sens dla osób, które chciałyby się zainspirować wyrywkowo. Ciągły tekst mógłby sugerować, że należy brać wszystko w całości. A tutaj jest wiele ważnych treści, które mogą być przełomowe jako pojedyncze dla niektórych.
1. Nastawienie
Absolutnie wszystko zależy od nastawienia. Jeśli postanawiasz coś, co wydaje Ci się niewygodne, ale konieczne do wprowadzenia i nie jesteś w stanie dotrzymać danego sobie słowa, przestajesz być wiarygodny w swoich własnych oczach. Dla mnie najważniejszą osobą na której mogę polegać, jestem ja sama. Nie mogę od nikogo niczego wymagać, jeśli ja sama nie spełniam swoich wymagań.
Gdy nie spełniam obietnicy danej sobie, nawet gdy chodzi o pierdoły, czuję się z tym fatalnie. Dlatego też uważam, że nie można schudnąć, bo ktoś Cię o to prosi, nie można dla kogoś rzucić palenia, nie można się uczyć, żeby dostać piątkę… To wszystko musi być robione ponieważ my tak chcemy i to my siebie samych rozliczamy. Nikt nie może nam uczciwiej od nas samych powiedzieć, że daliśmy z siebie maksimum.
Nastawienie -> robię to dla siebie, nie dla kogoś; jestem w pełni przekonana, że postanawiam coś, czego ja sama chcę.
2. Nie cel, a droga
Bardziej niż na celu skupiam się na drodze, która do niego prowadzi.
Pamiętam, że kiedyś w komentarzach rozmawiałyśmy o ćwiczeniach na mięśnie brzucha i jedna z czytelniczek napisała, że ona jeździ konno i ma ładny brzuch, a tak w ogóle to uważa, że nie powinno się skupiać na konkretnej partii ciała i ćwiczeniu jej, a na aktywności fizycznej jako całości, bo wyrzeźbiony brzuch będzie po prostu jej naturalną konsekwencją. Takie podejście jest mi bardzo bliskie i bardzo fajnie widać je w naszych rozważaniach o stylu. Bo pomyślcie, która opcja jest bardziej pociągająca:
- znać swój typ kolorystyczny, dobierać sobie właściwe kolory, ale nie mieć pomysłu na styl
- mieć pomysł na siebie, a kolory dobierać pod ten pomysł i na bieżąco korygować swoją paletę
Jak dla mnie ta druga opcja jest bardziej logiczna, bo w niej nie jesteśmy niewolnikami swojego typu urody, a nasz styl definiujemy głównie przez gust, a nie z góry narzuconą przynależność do jakiejś grupy.
Dlatego staram się nie stawiać sobie „prostackich” celów. Nie jeść słodyczy – no ok, nie będę jadła słodyczy, ale za to zjem coś innego, nie poćwiczę, a jak już się złamię, będę mieć ogromne wyrzuty. Niejedzenie słodyczy jest jakimś tylko ułamkiem tego, co można dla siebie zrobić. Prowadzić zdrowszy tryb życia – to brzmi jak wyzwanie, którego „skutki uboczne” będą niosły same korzyści, a które nie jest radykalne i nie pozbawia mnie niczego. A już na pewno zmusza do myślenia i systemowego podejścia, bo zwraca uwagę na różne aspekty jakie składają się na zdrowy tryb życia, nie tylko na wyrywkowe niejedzenie słodyczy.
3. Tożsamość
Buduję swoją tożsamość w oparciu o postanowienie. Cały artykuł o tym zagadnieniu znajdziecie tutaj (po angielsku). Przeczytałam to dawno temu i dotarło do mnie, że zawsze to robiłam. To znaczy: ustalałam sobie, że jestem osobą, która robi coś lub jestem osobą, która czegoś nie robi w kontekście swojego postanowienia. Wytłumaczę to Wam na przykładzie.
Bardzo chciałam być pisarzem, jakkolwiek pompatycznie to brzmi. Dla mnie pisarz to osoba, która dużo i regularnie pisze, która jest przez kogoś czytana i która utrzymuje się z pisania (jakość pisania nie ma tu nic do rzeczy). Założyłam bloga, publikowałam regularnie, napisałam książkę. Ok, można powiedzieć, że jestem pisarzem. Tylko że po napisaniu książki, i już nawet w trakcie premiery i promocji, czułam że na blogu jest mnie za mało i odbijało się to negatywnie na moim samopoczuciu i postrzeganiu siebie jako pisarza. Nie pisząc, a tylko promując książkę, czułam się nie sobą. Więc postanowiłam, że wpisy będę Wam dostarczać regularnie. Niejako zmusiłam się do tego, by zawsze na poniedziałek i na czwartek dostarczyć Wam treści. Powiedziałam sobie:
Jestem pisarzem. Jestem taką osobą, która pisze dużo i często. Nie jestem osobą, która publikuje na swojej stronie raz na miesiąc.
Mówiąc sobie coś takiego, nie daję sobie wyboru. Maria Młyńska znajdzie sposób, rozbudzi w sobie najmniejszą nawet iskrę kreatywności i dostarczy treści na swoją stronę internetową, bo tak sobie postanowiła. Na moją tożsamość składa się wiele tego typu definicji o różnych wagach oczywiście. Niektóre z nich:
Jestem osobą, która jest cierpliwa w stosunku do swoich bliskich.
Jestem osobą, która prowadzi zdrowy tryb życia.
Jestem osobą, która daje fajne prezenty.
To mnie przestrzega przed robieniem głupot, to mnie motywuje do robienia super rzeczy. Dzięki temu, że te rzeczy są częścią mojej tożsamości nie wydrę się na dziecko, nie wypiję trzech piw, nie dam dezodorantu w prezencie… A zauważcie, że te zdania, które ja zaczynam od „jestem osobą” można przekształcić tak, żeby miały mniejszy kaliber i np. mówić sobie „to jest w moim stylu, żeby” lub „to nie jest w moim stylu, żeby”.
4. Reagowanie od razu
Staram się od razu wychwytywać nieprawidłowości, być bardzo uważną i nie poddawać się za szybko.
Zostając przy postanowieniu o zdrowszym trybie życia: czyhają na mnie różne pułapki – rano może mi się po prostu nie chcieć ćwiczyć, może mnie dobiec jakiś przyjemny zapach z piekarni, może mi się wydawać, że mam za mało czasu, by zrobić zdrowy obiad itd. Chodzi o to, by nie poddawać się temu, tylko od razu zauważyć, że myśli zbaczają w nieodpowiednim kierunku i natychmiast to skorygować. To jest bardzo proste, by wyciągnąć rękę po jakieś ciastko, dlatego że ono po prostu leży na stole. Trudniejsze jest wychwycenie tego impulsu, który tę rękę wyciąga, pomyślenie o nim i podjęcie dobrej decyzji. Ale właśnie na tym to polega – na świadomych decyzjach.
Zauważyć i zastopować nim będzie za późno – tak właśnie działam. Bardzo Wam polecam filozofię pięciu sekund, którą poznałam dzięki Mel Robbins. Tutaj fajnie tłumaczy o co chodzi (po angielsku), bardziej w kontekście robienia dobrych rzeczy, niż nierobienia złych, ale to działa w obie strony!
5. Nie na początku, a w trakcie
Zachowuję się jakbym już tam była, jakbym była w trakcie robienia, a nie dopiero na początku drogi. To trochę wiąże się z punktem o tożsamości. Gdy mam jakieś postanowienie, staram się nie myśleć o tym jak zacznę je realizować, tylko zachowuję się dokładnie tak, jakbym już była osobą zaprawioną w boju.
Będziecie się śmiać, ale dokładnie pierwszego dnia moich ćwiczeń, założyłam na siebie takie ciuchy, jakie chciałam zakładać mając sylwetkę taką, jaką mam teraz (po ponad trzech miesiącach ćwiczeń). PIERWSZEGO DNIA. I jakoś tego pierwszego dnia ćwiczeń, nic mi w moim ciele już nie przeszkadzało w tych dopasowanych ciuchach. Czyli zaczęłam ćwiczyć w poniedziałek i już w poniedziałek to było ok, że brzuch wystaje mi spod obcisłej sukienki. Natomiast w niedzielę to było absolutnie nie do pomyślenia :) Ja po prostu już w poniedziałek byłam inną osobą – nie taką, która zaczęła ćwiczyć, tylko taką ćwiczącą po prostu. I wiem jak strasznie naiwnie to brzmi, ale taka jest prawda: chcesz być wysportowany, zachowuj się jak wysportowana osoba.
Gdybym miała jakiś nałóg, postępowałabym podobnie. Pierwszy dzień bez papierosa nie byłby niczym szczególnym, zachowywałabym się tak, jakbym nie paliła od zawsze.
6. Czas
Czas i tak upłynie jako najlepsze wytłumaczenie, żeby coś zrobić, a nie popaść w lenistwo!
Za każdym razem, gdy sobie coś postanawiamy, nasz mózg znajdzie milion powodów, dla których nie powinnyśmy tego robić. Przecież to stąd się bierze prokrastynacja. Nigdy nie jesteśmy w odpowiednim nastroju do działania, za to zawsze szukamy pierdół na zastępstwo.
Rano nie zawsze chce mi się ćwiczyć, mogę wyciągnąć ot tak z rękawa trzynaście wymówek na to, żeby tego nie robić. A jednak wtedy mówię: co będzie za miesiąc? Czy chcesz tego, czy nie, te trzydzieści dni po prostu upłynie. To od Ciebie zależy czy będą to dni wypełnione ćwiczeniami fizycznymi, krótkimi sesjami z nauką języka, chwilami na zrobienie czegoś odżywczego do jedzenia, przeczytaniem fragmentu mądrej książki, posortowaniem czy pozbyciem się niepotrzebnych przedmiotów itd. A może to będą dni wypełnione przeglądaniem śmiesznych obrazków na internecie, scrollowaniem facebooka, oglądaniem telewizji, jedzeniem czipsów… Jakie będą w obu przypadkach efekty? Które rzeczy przyniosą mi więcej szczęścia po tych trzydziestu dniach?
Ta myśl, myśl o tym jakie mogą być efekty takich małych działań po upływie wspomnianych trzydziestu dni jest moją największą motywacją. A właśnie motywacja tego typu (a nie jakieś tam you can do it) prowadzi do dyscypliny i wyników, a już na pewno skutecznie odwodzi mnie od rezygnacji z moich postanowień.
Komentarze są Wasze. Jak u Was jest z silną wolą? Czy jest coś, co chciałybyście sobie postanowić, ale obawiacie się porażki? W jaki sposób dotrzymujecie słowa danego samym sobie?
genialny tekst, gratuluję Mario!
w punkcie pierwszym poszłabym jeszcze dalej, aby odnaleźć taką specyficzną przyjemność w tym, z czym chcemy się skonfrontować (choć dotychczas uciekałyśmy)
Tak, no jasne, że warto odnajdywać w tym przyjemność, jednak umówmy się, że na tym właśnie polega kontrola nad sobą, że nie zawsze to, co jest dla nas dobre jest jednocześnie przyjemne i my musimy umieć to obejść :)
Też myślę, że właśnie kontrola nad sobą nie zakłada przyjemności – czasami jest to efekt uboczny np. wtedy, gdy dostrzegamy jak zmienia się sylwetka pod wpływem ćwiczeń czy dostajemy komplement, że zawsze mamy idealnie dopasowaną torebkę do ubioru, gdy decydujemy się na pewną w nim konsekwencję. Ale właśnie bazowanie na zasadzie przyjemności prowadzi często do tego, co łatwe i miłe, ale długiej perspektywie nie zawsze zdrowe, potrzebne czy sensowne. Wola jest jednak pewnym mechanizmem poznawczym i zakłada kontrolę nad popędem. Oczywiście, tak jak napisała Maria, hołdowanie tej woli daje nam pewne poczucie zadowolenia z siebie, ale to nie jest celem samym w sobie.
W pełni się z Tobą Kasia zgadzam.
Witaj Mario, punkt piąty jest genialny. Wszystko zaczyna się od głowy. Zamiast sobie mówić, że od dzisiaj odkładam wszystkie rzeczy na miejsce, lepiej powiedzieć, że poprostu odkładam wszystko tam skąd wzięłam.
Dla mnie silna wola jest takim niezachwianym poczuciem, że mam dużą, realną moc sprawczą. A może się to brać tylko ze świadomości swoich atutów. I z poczucia absolutnego bezpieczeństwa. To jest konieczna relacja; bezpieczeństwo-wola i w sumie najsilniejszy gwarant sprawnych działań. Wtedy wszystko egzekwuje się ot tak. Nie nazwałbym woli dyscypliną – samo już brzmienie oznacza jakieś cholerne zmuszanie się, drogę przez mękę. To są według mnie dwie różne rzeczy. Można być zdyscyplinowanym i nie mieć woli. Prawdziwa wola jest dla mnie czymś może paradoksalnie bezwysiłkowym; mówię z całą pewnością: chcę tego i tego i jeszcze poniekąd upajam się, że jest to zależne ode mnie. Dyscyplina jest takim mozolnym drapaniem się do jakiegoś tam celu, katowaniem się, zawsze tylko: bo muszę, muszę. Wola sama w sobie jest już od razu siłą. Nie sądzę, żeby jakieś metody były tu zasadne. Trzeba po propstu dojrzeć do tego i przerzucić się na taką bardziej nonszalancką percepcję, nie jakiś faszystowski kierat:D
W dyscyplinie nie ma nic złego. A to co dla nas dobre, niekoniecznie musi być przyjemne. Zresztą gdyby tak było, to większość ludzi byłaby spełniona, zdrowa, z fajnym hobby, z wymarzonymi umiejętnościami itd. Myślę że to duży błąd – traktowanie dyscypliny jako kieratu, bo właśnie paradoksalnie tylko samodyscyplina prowadzi do szczęścia i do spełnienia woli. Nie zawsze masz ochotę na pracę, na sprzątanie, na ćwiczenia itd., choćbyś podeszła do tego nie wiem jak bardzo pozytywnie.
Miałam na myśli, że świadomość posiadania władzy nad własnym życiem jest przyjemnością mówiąc trywialnie. Czy to co jest do wykonania jest fajne, czy nie to już bardzo poboczne.
Zgadzam się, bez posiadania władzy to wszystko jakoś się prześlizguje, traci… Czasem fajnie zdać się na los, wyłączyć sprawczość, ale wg mnie, większość rzeczy na które mamy wpływ powinna być „optymalizowana” :)
Mario, przy okazji tego wpisu muszę Ci powiedzieć, jak bardzo uwielbiam te Twoje poniedziałkowe i czwartkowe wpisy, zawsze czekam na te dni tygodnia bo wiem, że spotka mnie coś miłego – wpis u Ciebie! I często jeszcze inspirujące komentarze czytelniczek.
Czekałam na dzisiejszy wpis i gdy ujrzałam tytuł pomyślałam: och, szkoda, że nie o stylu, nie o klimacie, sztuce, kolorach a o silnej woli… ale po przeczytaniu stwierdzam, że to naprawdę fantastyczny tekst!
Klara, wielkie dzięki. To bardzo miłe pisać wiedząc, że ktoś na to czeka :)
Oczywiście, że czekamy. Wiesz o tym przecież…
<3
Sama o silną wolę walczę nieustannie. Gdy byłam mała bardzo chciałam iść z ojcem na Targi. Rodzice odpowiedzieli, że to dopiero jak już nie będę używała smoczka (w domyśle, że jak będę większa). W dwa dni odstawiłam smoka i na targi musiałam zostać zabrana. Pewnego dnia stwierdziałam „od dzisiaj nie słodzę herbaty” i chociaz wcześniej nie byłam w stanie przełknąć gorzkiej – do dzisiaj nie smakuje mi już nawet lekko słodzona. Ale w walce ze słodyczami nie jestem już taka wytrwała ;) Bywa, że ulegnę zachciance i też nie uważam tego za jakąś wielką porażkę. Znajomi podziwiają mnie że mam silną wolę i trzymam dietę (bezmleczną, względy zdrowotne). Bywa że w pracy pojawia sie ciasto, pączki jakieś imieniny czy coś, a ja się trzymam. Ale nie uważam tego za silną wolę, po prostu wiem że nie powinnam i tyle. A co do ćwiczeń – pozwalam sobie na gorszy dzień. Jeśli mi się nie chce, miałam ciężki dzień, źle się czuję to gdy idę biegać pozwalam sobie na niższe tempo, na dawanie z siebie po prostu tyle na ile mam tego dnia ochotę zamiast sztywno trzymac się założeń. Częstgo okazuje się że po chwili udaje się wykonać plan, a jeśli faktycznie jest lżej – uważam że jedyny kiepski trening to ten, na który się nie wyszło :)
Ja też nie słodzę herbaty od nie wiem kiedy i teraz nawet szczyptę bym wyczuła :) I też ulegam zachciankom, nie jestem jakimś robotem, ale ostatnio przeczytałam takie fajne zdanie, że jeden dzień niezdrowego jedzenia nie wpłynie na twoją figurę, jeden dzień ćwiczeń również :) Wszystko jest dla ludzi, ale na pewno warto mieć nad sobą kontrolę!
Nie raz, zastanawiałam się, czy mam silną wolę. Czasem myślałam, że tak , a czasem miałam wątpliwości. Jednak wniosek był na ogół taki, że mam silną wolę, tylko w niektórych przypadkach nie mam motywacji, żeby jej użyć. Jeżeli naprawdę mi na czymś zależy, potrafię tego dokonać. Wszystko siedzi w głowie. Jeśli uznam coś za konieczne, raczej nic mnie od tego nie odwiedzie, ani nikt mnie nie zmusi do innego postępowania. Oczywiście mam na myśli sprawy realne, nie wykraczające poza moje możliwości sytuacyjne czy finansowe. Reasumując, postanawiam zaliczyć się do osób z silną wolą.
Właśnie to miałam na myśli w punkcie pierwszym. Choćby nie wiem jak piękny był zamysł, to nie może on zostać zrealizowany bez wiary w jego słuszność!
Ciekawy temat, chyba nigdy się nad tym nie zadtanawiałam. Ja mam tak, że do pewnych rzeczy mam bardzo silną wolę a do innych ani trochę. Jeśli robię coś dla kogoś albo dla jakiejś idei to jestem niezłomna, ale kiedy mam zrobić jakąś pierdołę dla siebie to jest to droga przez mękę i zazwyczaj się nie udaje. Chyba problem tkwi właśnie w punkcie pierwszym, jakoś nie potrafię siebie przekonać do takich drobnych rzeczy dotyczących tylko mnie wydaje mi się to błache i niewarte zasobów mojej energii. Istotna jest też tożsamość, jeśli mam jakiekolwiek wątpliwości co do tego czy chcę być osobą, która cośtam cośtam to też się nie uda, nie może być po prostu żadnych przeciw. Ale kiedy już jestem pewna to nie ma opcji żeby się nie udało. Zawsze największymi próbami są sytuacje, kiedy to coś jest bardzo przykre psychicznie lub fizycznie. Stosuje wtedy jeden ze swoich dwuch dziwnycj sposobów wywodzących się z praktykowanej przeze mnie techniki tańca butoh. W tym tańcu często trzeba się konfrontować z bardzo przykrymi emocjami i stanami psycho-fizycznymi, tp trochę jak tańczenie na brzegu strasznej, głębokiej odchłani wypełnionej lodowatą, czarną wodą do, której prędzej czy później musisz wskoczyć. Kiedy tańczysz pod okiem jakiegoś mistrza to on Cię popchnie i jeszcze kopnie w głowę żebyś nie wypłynął, ale kiedy zaczynasz praktykować sam to Ty musisz zdecydować kiedy tam wskoczysz. I mam na to dwa sposoby, pierwszy jest bardziej masochistyczny i bazuje na moim głębokim przekonaniu, że nie ma rzeczy negatywnych, że wszytsko można afirmować i czerpać z tego coś (to bardzo w skrócie chodzi o XIX wieczny odłam buddyzmu i Kejiego Nishitaniego). W ten sposób np. kiedy mam staszną migrenę, a muszę zrobić próbę podchodzę do tego z ciekawością, co ten ból który czuje może uruchomić ciekawego w moim ciele, jak wpłynie na pracę kręgoslupa itd. i staram się nie walczyć z tym uczuciem tylko zanurzyć w nie jak najgłębiej i docenić. To trochę jak ze słuchaniem muzyko noise na początku jest przykra bo działa na częstotliwościach, które nasz mózg nauczony jest odbierać jako hałas, ale po dłuższym czasie praktyki słuchania możemy to zmienić i znaleźć przyjemność w tych dźwiękach jednocześnie rozszerzając swoją percepcję piękna. Kiedy pierwszy sposób nie działa stosuje drugi, sadystyczny, który jest niezawodny, po prostu jakby wychodzę z siebie i sama staję się tym nauczycielem traktując tą siebie, która musi coś zrobić jako zupełnie odrębną osobę i zmuszam ją żeby coś zrobiła rozbudzając w sobie wobec tej osoby najokrutniejsze instynkty jakie posiadam. To trochę tak jakbym w skrajnej sytuacji miała powiedzieć swojemu aktorowi: Gówno mnie obchodzi, że cię boli masz to robić całą noc nawet jeśli masz się pożygać z bólu i zmęczenia. Tylko mówię to sobie. I ta siła zawsze działa no chyba, że mam zacząć regularnie robić masarz twarzy wtedy nie i muszę zastawiać na siebie różne dziwne pułapki żeby cokolwiek zmienić w takich codziennych sprawach.
Przyznam, że ten pierwszy sposób tzn. szukanie we wszystkim pozytywów jest mi dość bliski, choć cały czas się tego uczę i nie jest to wcale łatwe. Ale rzeczywiście w moim życiu zdecydowanie ciekawość góruje nad strachem, co w sumie jest dobre. Natomiast takiego wyjścia z siebie byłoby mi się ciężko nauczyć, prędzej umiałabym spojrzeć na siebie z dystansu, ale nie wiem czy udałoby mi się tak sobą „bezosobowo” pokierować. Bardzo inspirujący komentarz!
Jak długo Mario ćwiczysz każdego dnia? Od jakiego czasu udało Ci się utrzymać te rutynę?
Ćwiczę od trzech miesięcy. Codziennie oprócz niedziel. 20min całe ciało jednego dnia, następnego dnia tylko brzuch 10min i tak na przemian. Ćwiczenia są podlinkowane we wpisie https://ubierajsieklasycznie.pl/jak-dbam-o-sylwetke/
Ale fajnie to wszystko rozpisałaś! Bardzo mnie zaciekawiła reguła 5 sekund, po obejrzeniu filmiku sądzę, że ma się to szansę fajnie sprawdzić w moim życiu :)
Bo u mnie z silną wolą jest tak pół na pół. Jeśli na czymś mi zależy i lubię to robić, to powoli, ale wykonam wszystkie swoje plany na 101 %, choćby to wymagało przewrócenia połowy świata. Ale te sprawy, do których nie jestem przekonana, których nie lubię robić (często to nie są ani trudne ani żmudne rzeczy), od drugiej minuty wzwyż, robię tak bardzo na odpiernicz, że auć. Chyba najwyższa już pora zabrać się za punkty 4 i 5.
Na pewno przełożyłoby się to pozytywnie na Twoje samopoczucie, gdybyś po prostu przykładała się do wszystkiego po równo. Ja tak też nie do końca umiem, ale jak się „zawezmę” to potem mam ogromną satysfakcję ze wszystkich swoich działań i nawet mogę siebie jakoś nagrodzić!
Szczerze podziwiam! Też mam przeczucie, że taka zmiana powinna dać olbrzymi komfort psychiczny. Będę o to walczyć :)
Bardzo pomaga w tym ostatnio modne słowo „mindfullness”, czytam sobie ostatnio o tym i dochodzę do wniosku, że można na wiele nieatrakcyjnych rzeczy spojrzeć z nowej perspektywy :)
Ja zapisuję sobie ważne dla mnie hasła w kalendarzu. Wtedy, co jakiś czas gdy do nieho zaglądam przypominam sobie o postanowieniach i jestem dumna lub jest mi wstyd, jak mi z daną sprawą idzie.
Od roku jem zdrowiej, tj. praktycznie bez cukru i mąki pszennej i wcześniej byłoby to dla mnie nie do pomyślenia. Jestem z siebie dumna.
Gratulacje! Bardzo logiczne jest takie weryfikowanie. U mnie to się zawiera w punkcie o tożsamości. Nie weryfikuję, bo nawet nie daję sobie szansy na niezrobienie czegoś, co jest częścią mojej tożsamości :)
Ja mam tak, jak napisałaś w punkcie pierwszym. Każda zmiana MUSI wychodzić ode mnie. Nie potrafię zmienić czegoś w moim życiu tylko dlatego, że ktoś tak chce – wtedy zazwyczaj z przekory zrobię na odwrót. Nie potrafię też czegoś zmienić tylko dlatego, że wszyscy tak robią. Dla mnie taki argument nie istnieje. Ale wiem, że jeśli sama sobie coś postanowię, to jest to dla mnie najlepsza i jedyna motywacja.
Myślę że to jest nie tylko „fajne”, ale też prawidłowe, tak odgórnie. W sensie, że tak się właśnie powinno działać.
A mnie właśnie, to że wszyscy tak robią bardzo motywuje! Tyle że na odwrót – ja nienawidzę być przeciętna i taka jak wszyscy, więc jeżeli widzę u wszystkich pesymistyczne podejście do życia, to mam ochotę zacząć krzyczeć, jakie to życie jest super.
Myślę, że to wspaniałe znaleźć w sobie taką niepowszednią cechę i jeszcze umieć ją rozłożyć na czynniki pierwsze :). Do mnie przemawia z całą pewnością punkt pierwszy i ostatni, bo oznaczają świadomość. Ha, ona jest najważniejsza. Rzuciłam palenie z dnia na dzień, kiedy uświadomiłam sobie, że nie jest mi to do niczego potrzebne. Ot, tak, i żadne zmaganie się ze sobą nie było potrzebne. Jakiś pstryczek w głowie mi się przestawił. A może mam zdolności do autohipnozy – kiedyś przy gotowaniu zdenerwowałam się, że płaczę od cebuli, więc tupnęłam i postanowiłam sobie, że odtąd nie będzie mnie szczypała i już przestała :). Naprawdę :). A tak na co dzień stosuję metodę realizacji „małych planów”, zwłaszcza co do czynności, których nie chce mi się robić, a powinny być zrobione. Zawsze wyobrażam sobie, jaka będę zadowolona, kiedy to zostanie odhaczone. I tak dochodzimy do punktu szóstego, tylko w mikroskali. Fajny wpis, to są tak naprawdę praktyczne metody ulepszania życia.
Matko, jak mi jest ciężko nie odkładać wszystkiego na ostatnią chwilę, mimo że jestem zdyscyplinowana, to dalej mam z tym problem. W rezultacie robię rzeczy, ale nie mam poczucia, że to robienie odbyło się harmonijnie. Nad tym muszę popracować!
A tak, odkładanie wszystkiego na później, byłam i chyba nadal jestem mistrzem w tej dziedzinie, ale właśnie wymyślanie małych planów pomaga mi z tym walczyć, czy to dotyczy rzeczy domowych, czy związanych z pracą. Wyznaczam sobie, że dziś zrobię to, to i to, a jak wiem, że mam do zrobienia trzy czy cztery zadania, to łatwiej mi się je wykonuje, bo wiem, że potem będzie fajrant i nie zastanawiam się nad ilością spraw, jakie jeszcze zostają do ogarnięcia. Czasem jednak zdarza mi się rozpędzić i zrobić o wiele więcej, niż zakładałam :). Myślę, że największy problem z prokrastynacją jest taki, że trudno jest zacząć coś robić. Kiedy już się zacznie, leci z górki, przynajmniej ja tak mam.
Dokładnie, właśnie przez to, że początki są takie trudne, staram się w ogóle na nich nie skupiać i nie rozpływać nad sobą jak to cudownie, że w ogóle zaczęłam. Najlepiej się oczywiście zatracać, ale to nie jest możliwe tak często…
Hm, właśnie wyobrażam sobie, jak zatracam się np. w prasowaniu… :). Niechęć do tej czynności powoduje, że mój wybór ciuchów na co dzień jest ograniczony. I co z tego, że mam wypchaną szafę, kiedy noszę w kółko to samo, z uwagi na brak konsekwencji i stanowczego podejścia do prasowania oczywiście. I nawet małe plany tu zawodzą. Niedawno postanowiłam nic nowego nie kupować sobie przez rok, prócz okazji typu urodziny, a dodatkowo oczyścić szafę z niepotrzebnych ubrań, może to mnie zmobilizuje, bo będę musiała wykorzystywać posiadane zasoby.
Ja niestety moge w tej kwestii zacytować moją przyjaciółkę: ’ Moja silna wola jest tak silna, ze robi ze mną, co chce”. Zwłaszcza w obszarze diety i cwiczeń :(
Może to dlatego, że cel jest źle określony albo tak naprawdę w głębi duszy nie chce się go realizować :)
Poruszyłaś bardzo ciekawy temat.
U mnie wygląda to następująco: nie robię postanowień. Wynika to z tego, że gdy ich nie zrealizuję, mam niepotrzebne wyrzuty sumienia. Gdy sobie coś postanowiłam, nawet, gdy potem okoliczności się zmieniały, miałam niepokój, że nie realizuję postanowienia. Przy takim podejściu stwierdziłam, że najlepiej będzie nic nie postanawiać. Nie znaczy to, że nie mam silnej woli. Gdy uważam daną rzecz za złą, potrafię przeciwstawić się grupie (np. w szkole nie było to proste) i pozostać przy swoim wyborze, nie potrzebuję kontroli, żeby dobrze pracować, potrafię przyznać się do błędu, także wtedy, gdy liczę się z negatywnymi konsekwencjami. Jest to uczciwość względem siebie i zasad, którymi się kieruję. Nie znaczy to, że nigdy nie idę na kompromisy, nie jest tak, że wszystko ma się „kręcić” zgodnie z moją wolą, po prostu nie chcę działać wbrew sobie, aby zadowolić innych.
Nigdy nie znałam nikogo, kto by tak mógł powiedzieć. Czy to znaczy, że nie masz planów i pomysłów, które chcesz realizować? Albo, że nigdy nie poddajesz się jakimś zachciankom, bo taka jesteś zrównoważona? Nie umiem sobie tego wyobrazić :)
Oczywiście, że mam plany i pomysły (część z nich realizuję :) ), ale nie nadaję temu formy postanowień. Nie chcę dodawać sobie niepotrzebnej presji w rodzaju: muszę, bo sobie postanowiłam. Staram się, jak mi wychodzi to dobrze, a jak nie – nie będzie tragedii – może muszę bardziej się postarać albo zmodyfikować plany.
Lubię mieć taką wewnętrzną wolność, nie ograniczać się w sprawach, które nie są dla mnie szczególnie ważne.
Nie napisałam, że nie poddaję się nigdy zachciankom – to niemożliwe. Myślę, że Ty Mario przez silną wolę rozumiesz co innego niż ja, dla Ciebie jest to chyba konsekwencja w realizacji postanowień i planów, dla mnie silna wola bardzie wiąże się z życiem wg wyznawanych zasad, nawet w przypadku przeciwności.
Plany uwielbiam, jeśli jedziemy grupa na wycieczkę, to bywa, że jestem jedyną osobą, która planuje jej przebieg :)
Nie, ja też pojmuję ją bardziej jak ta Twoja druga definicja. Chodziło mi raczej o zdziwienie, że nie robisz postanowień, ale teraz już rozumiem, że to taki sposób działania, który nie daje popaść w sidła perfekcjonizmu. Jak mi to napisałaś to już rozumiem! Rozumiem, że można nie mając presji i ograniczeń, być i tak wiernym swoim zasadom i bardzo to do mnie osobiście przemawia!
Dokładnie tak :)
Silna wola jest dla mnie cechą ,z której jestem naprawdę dumna.Pozwala mi realizować kolejne cele w życiu zawodowym i osobistym.W życiu miałam wiele postanowień bardzo i mniej ważnych . Na ogół udaje mi się realizować swoje cele stosując przedstawione przez Ciebie metody,więc potwierdzam – to działa.Jeśli doprowadze sprawę do końca daje mi to masę radości,czuję coraz silniejsza ,mogę zmieniać ,poprawiać coś dalej.Ja robię zupełnie odwrotnie od elam , zawsze coś sobie postanawiam lub przygotowuje się do postanowienia.Mario,dziękuje za Twoje wpisy,są dla mnie odkryciem,bardzo się cieszę,że tu trafiłam.
Dziękuję za śliczny komentarz! Ja też uwielbiam satysfakcję, uwielbiam być z siebie dumną, uwielbiam nawet te minutę zaraz po zauważeniu pokusy i jej zignorowaniu. Lubię takie małe zwycięstwa w ciągu dnia i lubię taką konsekwencję w dłuższym okresie czasu :)
Na ten wpis też czekałam – a dokładnie na to co mogę z niego wyciągnąć i z komentarzy. Komentatorki na tym blogu to świetne, mądre i inspirujące osoby! Naprawdę fajna wspólnota, gdzie komentarze są na poziomie i czyta się je z przyjemnością.
Ja mam problemy z silną wolą i samodyscypliną. Jednak wierzę że nie jest za późno na jej ćwiczenie. Po wpisie o ćwiczeniach w domu ściągnęłam polecaną apke i zaczęłam ćwiczyć ;) Ciekawe jak im skoczyła liczba użytkowników po twoim wpisie;) Do wpisu na pewno wrócę, jak i do czytania metod czytelniczek, jeśli ktoś ma podobne wpisy o woli podlinkujcie!
Marron – zazdroszczę, ja płaczę przy krojeniu cebuli i nawet zapach po krojeniu cebuli przez męża powoduje łzy w moich oczach. Znalazłam sposób i wkladam kawalki cebuli do malaksera i chwilę miksuje, nie są równe ale są małe;) Twój sposób jest jednak o niebo lepszy!
Soniu, które ćwiczenia robisz i jak Ci idzie? Serce rośnie, że się zdecydowałaś. I napisz jeszcze czy dajesz radę ćwiczyć codziennie.
Cześć, słyszałam, że niektórzy myją cebulę zimną wodą przed krojeniem, lub wkładają zapałkę w zęby, żeby nie płakać. Nie wiem, może to podziała, spróbuj. Choć malakser to chyba całkiem dobra metoda – na pewno nie będzie płakał ;)
Mario wybrałam poziom średniozaawansowany w apikacji, raz maksymalnie dwa razy w tygodniu mam przerwę (głównie w weekend), uczę się lubić deskę ;) Fajnie że ćwiczenia nie są monotonne. Do tego 3x w tygodniu po 30min na orbitreku. Liczę na efekty!
Ale te opary z cebuli są super zdrowe! Zabijają bakterie :) nie powinno się ich unikać…
Też nigdy nie potrafiłam zrozumieć problemów z silną wolą, bo zawsze uważałam, że jeżeli chcesz coś naprawdę osiągnąć to musisz to poprostu zrobić, a nie poddawać się w połowie drogi :) Bardzo podoba mi się, że użyłaś podpunktów, żeby wszystko przejrzyście przedstawić. Ciekawi mnie czy teraz gdy osiągnęłaś już tak dużo to co robisz z ubraniami, które nie spełniają już wymogów dzisiejszej Marii, tylko tej z przed 3 miesięcy, przerabiasz, sprzedajesz, wyrzucasz? A może myślałaś o wpisie typu np.”Schudłam 10 kilo, wszystko na mnie wisi, a mam pokaźną kolekcję ukochanych perełek ubraniowych i co teraz?”
Nieee, nic nie wisi, spodnie są tylko trochę luźniejsze, ale się trzymają tyłka. Jakoś tak nic się za bardzo nie zmieniło, a ja jestem w trakcie weryfikacji całej szafy, tylko że po kolei, ubranie po ubraniu. Dokładnie wg tej metody lecę: https://ubierajsieklasycznie.pl/jak-zrobic-porzadek-w-szafie/ Ale fakty są takie, że mam super pomysły na swój styl, jakieś nowe połączenia, które teraz są estetycznie możliwe i będę na pewno to pokazywać na youtubie, bo w końcu się za filmy zabieram!!!
Fantastycznie, że będą filmiki! Nie mogę się doczekać! Słowo pisane to trochę przymało;)
świetny wpis, a punktem 5tym zamierzam sie inspirowac. jest on dla mnie w sumie nowością, nigdy nie słyszałam, ani sama nie wpadłam na taki sposób myślenia. dzięki :)
Jest to troszkę dziwne, ale ten typ tak ma – z dnia na dzień się wylaszczyłam i wystarczyła do tego jedna sesja ćwiczeń ;)
Takie podejście miałam zawsze w szkole i w pracy. Niestety, nigdy nie nauczyłam skupiać się na sobie i swoim wyglądzie, ponieważ wychowałam się na romantycznych książkach, gdzie wygląd nie ma znaczenia, gdy jest rozum, piękna dusza itp. Dlatego jeśli widzę kobietę lub mężczyznę wyglądających dokładnie tak, jak przewidują kanony mody, zastanawiam się ZAWSZE czy mają coś ciekawego do powiedzenia, czy ćwiczą też umysł i dbają o jego piękno. Mówiąc szczerze nie zauważyłam na zdjęciach, by autorka bloga miała problemy z sylwetką, a blog jest sensowny, więc z mojego punktu widzenia wprowadzanie metodyki dbania o sylwetkę to męczarnia
Dziękuję za ten dziwny w sumie komplement z nutami goryczy. Nie jest to absolutnie męczarnią, w życiu się tak dobrze nie czułam fizycznie i psychicznie jak po ćwiczeniach. W trakcie ćwiczeń też zresztą czuję się super. Najgorzej, że czasem nie chce się za to zabierać, ale jak tylko jest pierwszy ruch ręką czy nogą to te głupkowate wątpliwości ulatują. I oczywiście bardzo polecam ćwiczenia każdemu – takim osobom o wspaniałych sylwetkach również, z uwagi na samopoczucie właśnie <3 Ocenianie po wyglądzie jest dziwne, ale leży w naszej naturze, bardzo trudno to wyeliminować, ja uważam, że się po prostu nie da :(
Och, męczarnia dla mnie to planowanie w odniesieniu do wyglądu, same ćwiczenia nie, bo akurat też lubię i wszystkim polecam, szczególnie przy np. pracy siedzącej. Podobnie do kogoś wyżej – ja akurat nie robię żadnych postabowień w odniesieniu do sylwetki, bo nie mam na to już siły w życiu. Planowanie zawodowe i domowe wystarczająco mnie absorbuje. To „wychowanie” spowodowało, że wygląd jest zawsze dla mnie na trzecim, piątym miejscu, a siedzenie przed lusterkiem mnie po prostu śmieszy i męczy. Gorycz jest w tym taka, że czasy zawsze, a szczególnie tera, są takie, że wygląd się liczy i po wyglądzie często oceniamy. Natomiast, jeśli moja opinia ma znaczenie, właśnie dlatego zaglądam tutaj (i właściwie nigdzie już wiecej), bo tu można poczytać wpisy ciekawe, z dobrą polszczyzną, i dotyczące wyglądu, mody, stylu -prawdziwa rzadkość w internetach ☺
– „znać swój typ kolorystyczny, dobierać sobie właściwe kolory, ale nie mieć pomysłu na styl
– mieć pomysł na siebie, a kolory dobierać pod ten pomysł i na bieżąco korygować swoją paletę”
Z tych 2ch niestety jestem 1.
Czytam Twojego bloga kilka lat (sporo przepracowałam właśnie z kolorów i korekty proporcji) ale czuje się nadal, jakbym stała w miejscu, bez pomysłu na siebie. Jestem do bólu praktyczna, poprawna.
Cieszę się, ze wokół są piękne zadbane kobiety, ale to jakby nie moja polka..
Zastanawiam sie, czy nie lepiej odpuścic, czy to nie strata czasu..
Zdrowia nie odpuszczam, bycie praktycznym nie pozwala.
Tez zaczęłam ćwiczyć z Pam :)
nie znam Twojej szafy, ale jeżeli masz wypracowana paletę kolorystyczną i dodatkowo ubierasz się tak jak piszesz z uwzględnieniem najlepszych dla siebie proporcji to mała szansa że wyglądasz na kogoś bez pomysłu, najpewniej masz „nudną” ale fajną bazę, w której brakuje przełamujących tę poprawność dodatków – biżuterii, apaszek, może torebki, może kolor szminki, takie rzeczy. Jak widzę te najfajniej ubrane kobiety to ich image robią właśnie te dodatki, ciekawe i urozmaicone na tle ciągle tej samej bazy. Może to jest jakis trop dla Ciebie?
Wydawało mi się, że skoro nie wiem w jakim kierunku cały mój styl zmierza, to bez sensowne jest inwestowanie w dodatki. Dodatek, to jednak DODATEK. Kupić go w punkt. Chciałam uniknąć bycia choinką różnych estetyk..
Swoją drogą, to co założę jakąś biżuterię, to ją ściągam, bo mam wrażenie, że za dużo…
Dziękuję Basia, spróbuję spojrzeć na dodatki po Twojemu.
U mnie to jest właśnie tragedia. Zero silnej woli i muszę powiedzieć, że powoli zaczynam się poddawać. Stwierdziłam, że silna wola nie jest czymś „moim” i nie czułabym się sobą będąc konsekwentną osobą. Tak, to jest wada, ale zdecydowałam się, że potraktuję ją jako neutralną cechę, jak np. romantyzm, racjonalizm itp. W oczach innych mam tyle zalet, że jakby jeszcze do tego wszystkie doszła silna wola, to byłaby już istna tragedia (jako osoba, która dobrze się uczy muszę zachować trochę spontaniczności, żeby to się wyrównało ;)). Poza tym, to pomaga mi stwierdzić, czy na czymś naprawdę mi zależy – bo dla rzeczy, które są dla mnie ważne, potrafię się jednak poświęcić… A, jeszcze jedna rzecz. Zrezygnowałam z ćwiczenia silnej woli, bo zwyczajnie mi jej nie starcza, aby to zmienić. Innymi słowy – jestem zbyt leniwa, żeby pozbyć się lenistwa :DDD Najwyraźniej nie wszystkim silna wola jest pisana.
Dziękuję za ten tekst! Przyda mi się, bo kilkukrotnie bezskutecznie podchodziłam do zdrowego trybu życia. Mam nadzieję, że tym razem się uda, bo jakże to, żeby młoda dziewczyna łapała zadyszkę po przebiegnięciu 200 metrów… Poza tym, może w końcu odłożę telefon i przeczytam wszystkie czekające na półce książki
Nawet szczupły ma prawo do swojej dawki endorfin .Najważniejsze dla mnie jest zadowolenie z siebie.Ćwiczę ,czuje się świetnie,mam dużo energii, nie boli mnie głowa ,nie choruje,chudnę,a najfajniejsze jest to jak wyglądają moje mięśnie.Twarde uda,pośladki,bardziej napięte mięśnie ramion .Do celu daleko,ale bliżej z tygodnia na tydzień.Dla mnie to nie będzie akcja,ma tak pozostać,mam się ruszać i zdrowo jeść i koniec.
będę wracać do tego tekstu
Myślę, ze komplementy o silnej woli spływają raczej od osób, które ją mają lub nad nią pracują, a zatem wiedzą cokolwiek na jej temat.
Jestem tak przyzwyczajona do własnej konsekwencji w dotrzymywaniu obietnic, że:
– składam je przemyślane ( bo muszą być realne, żeby je spełnić)
– jestem niewyobrazalnie znieceierpliwiona, gdy ktos pozornie dojrzały i swiadomy coś deklaruje i nie dotrzymuje. Traci dla mnie swą wiarygodność. Przestaje być poważnym partnerem.
Spełnianie obietnic daje mi siłę.
Pracowałam i pracuję nad tym od lat. To proces.
Pozdrawiam.
Edit: dlatego nie mogę patrzeć na polityków, ktorzy deklarują i nie dotrzymują słowa.
Dotrzymywanie danego słowa jest dla mnie nawet nie częścią wlasnej tożsamości, a odpowiedzialności. A ona z kolei jest kluczem do bycia godnym zaufania. Jak żyć/pracować z kimś, kto taki nie jest? Więc sama odpowiedzialność (za siebie, za dane słowo, za swoje czyny) ustawilam na poziomie standardu. I priorytetu.
Sorry, jeśli to wszystko zabrzmialo zbyt pompatycznie. Tak myślę po prostu, a kolejne lata wyłącznie mnie w tym mysleniu utwierdzają.
Mam pytanie.
Po przeczytaniu powyższego postu, mam wrażenie, że świadomie lub nieświadomie wprowadziłaś w swoje życie. “Tu i teraz”. Mam na myśli między innymi książkę Echarda Tolle „ Potęga teraźniejszości”, którą czytam i staram się stosować na codzień. Jeśli świadomie- to Twoje postępowanie jest dla mnie powodem że idę w dobrym kierunku. Jak nieświadomie to intuicyjnie działasz tak jak pisze Tolle i wtedy gratuluję Ci intuicji i tego, że nie zawiodły Cię dawne „ instynkty”. Książka nie jest żadnym poradnikiem tylko oczywistymi faktami o których ludzie zapomnieli w dzisiejszej gonitwie. Na kilku już blogach- o różnej tematyce ( włosy, ubiór, zdrowe odżywianie itd) dziewczyny piszą właśnie co jakiś takie rzeczy jak ty teraz. Nawet nie chodzi o tą książkę tylko o treść w niej zawartą- wielu ludzi( pisarzy) o tym pisze- być może nawet ci których Ty powyżej wymieniasz.Ja akurat czytam teraz Tole i moje życie( podejście do życia ) się zmienia i wszystko zmienia się na lepsze w moim życiu i w życiu osób mi bliskich.
Powiedz proszę, czy tak jest? A jeżeli nie to czy mogłabyś przeczytać choć fragment ( jest w internecie dostępny- np 3 strony) i napisać czy tak działasz?
Ilona
Mario,
Za to Cie lubię ;) Za metodykę działania, za tę konkretność i silną wolę, którą widać już było wcześniej.
Wreszcie za refleksje nad swoim działaniem, prowadzone w naturalny sposób. Kiedy czytam Twoje teksty widzę Cię jako osobę z którą miałabym wiele wspólnych tematów. Trzymam za Ciebie kciuki i wszystkim polecam Twojego bloga.
Ciuszki i styl… to może być płytkie lub może być ważne, zależy jak to widzieć. Jeśli wpływa na naszą psychikę, na nasz odbiór siebie, na to jak nas odbierają inni – czy można to bagatelizować i się z tego śmiać? Dla mnie Twój blog jest opowieścią o odkrywaniu swojej kobiecości w kontekście mody, współczesnego świata i jego wymagań. Odkrywaniu swojej siły i piękna poprzez to z czym niektóre kobiety się rodzą, a co inne muszą sobie wypracować, choć nie znaczy że przez To są gorsze. Lubię kiedy piszesz o nastrojach, marzeniach, celach i sposobach. Porusza mnie to i motywuje do mojego własnego poszukiwania i odkrywania kobiecości. Życzę powodzenia w szukaniu i znajdowaniu inspiracji bo potem my wszystkie zgodnie korzystamy ;)
Pozdrawiam ciepło!
Mario, podziwiam, że masz w sobie tyle konsekwencji i mocy do działania i jeśli coś postanawiasz to naturalnie – będzie to zrobione. Mam nadzieje, że z czasem uda mi się wypracować u siebie taką dyscyplinę ;)
Takich ludzi jak Ty uwielbiam, niestety sama do nich jeszcze nie należę. Często brakuje mi silnej woli, często też poddaję się zanim naprawdę zacznę coś robić. Jednak coraz mocniej walczę z moimi słabościami :) Postanowiłam zaangażować się teraz w akcje charytatywne, zaczęłam od „pomaganie przez ubranie”, następnym krokiem będzie zostanie wolontariuszką :) Mam nadzieję, że mi się uda! Pozdrowienia!
Bardzo fajny wpis. Czasami mam z tym kłopot bo silną wolę trzeba w sobie wykształcić i cały czas trenować aż wejdzie nam to w krew. Myśle że jestem na dobrej drodze. Czasami pomaga czytanie takich właśnie artykółow