Podstawowy błąd, który zdarza mi się popełniać, jeżeli chodzi o styl, to ignorancja wobec tego, jak wyglądam w domu. Powiedzmy, że wiem, że nigdzie danego dnia nie wychodzę, albo jestem chora, albo mam luźny weekend… Zdałam sobie sprawę z tego, że wyglądam wtedy niezbyt korzystnie. Nie dbam absolutnie o nic. Makijaż? Zapomnijcie. Świeże włosy? Nie, no w końcu trzeba im dać odpocząć. Perfumy? Tak, jasne. Na swoim przykładzie wiem, że współczesna kobieta nie jest w stanie zostawić swojej urody na jeden dzień, nic ze sobą nie robić i wyglądać dobrze. To brzmi strasznie, ale w ogóle się nie staram dbać o swój wygląd, kiedy jestem sama. I zaczyna mi to przeszkadzać. Przeszkadza mi mój stary dres w którym chodzę do domu. Przeszkadza mi to, że sama dla siebie nie jestem wystarczająco ważnym powodem, by ładnie wyglądać. Dlatego trzeba opracować strategię na domowy ubiór. A w opracowywaniu strategii najważniejsze jest znać założenia.
Co w ogóle decyduje o tym, że będąc w domu większość ludzi ubiera się inaczej niż wychodząc na dwór albo idąc do pracy? Dlaczego jak tylko przekraczasz próg własnego mieszkania masz ochotę się przebrać? Sądzę, że chodzi tu przede wszystkim o wygodę. Ciuchy w których wychodzimy poza nasze mieszkanie muszą zazwyczaj spełniać „społeczną” rolę. Raczej nie możesz pójść do pracy w dresach lub do pubu w koszuli nocnej. Jak tylko jednak jesteś na swoim terytorium, pozwalasz sobie na dużo więcej. W zasadzie pozwalasz sobie na wszystko…
Niby to jest w porządku, ale jest pewne ALE. Nie znoszę dwulicowych ludzi. Takich, którzy w pracy zachowują się w stosunku do ciebie służbowo, a po pracy są twoimi kumplami. Albo takich, którzy są dla ciebie mili, prawią Ci komplementy, a jak tylko odejdziesz na krok gadają na ciebie za twoimi plecami. Wolę prostolinijność i ludzi, którzy zawsze są tacy sami z charakteru. Wolę osoby, które mają swoje standardy i niezależnie od okoliczności nie zmieniają ich. I tak się zastanawiam, czy to, że w domu zachowujemy się swobodniej i ubieramy się inaczej niż „na wyjście” i „do ludzi” nie wiąże się negatywnie z naszym charakterem. Czy nasz styl nie jest przez takie rozluźnienie rozbity i niespójny? Może należałoby dążyć do jakiejś równowagi i być sobą w takim samym stopniu w ubraniu społecznym, jak i domowym?
Przyznaję, że dla mnie to będzie trudne, ale chcę to zrobić. Chcę mieć swój domowy uniform. Do tej pory będąc w domu ubierałam zawsze niebieską bluzę z kapturem i granatowe spodnie z dwoma odblaskowymi, pomarańczowymi paskami po bokach. Ten strój jest tak żenujący, że nawet nie śmiem pokazać go na zdjęciu. Musicie uruchomić wyobraźnię i uświadomić sobie, że nie mogłam się w czymś takim pokazać się na zewnątrz, takie to było obrzydliwe:) Żeby poprawić ten stan rzeczy wypisałam sobie w punktach to wszystko co musi spełniać mój przyszły domowy uniform:
1) w domu musi obowiązywać taka sama dbałość o urodę jak w każdy inny dzień: perfumy, świeżo umyte i ułożone włosy, makijaż to podstawa (no dobra, jeśli skóra chce odpocząć wystarczy błyszczyk lub maskara), a nawet biżuteria jest mile widziana;
2) ubranie do domu ma być tak fajne, że jak założę do tego trampki czy oksfordki to mogę normalnie iść na miasto;
3) wygoda i praktyczność są priorytetami, w dalszym ciągu muszę zwracać uwagę na ekstrema takie jak tarzanie się po dywanie i brudzenie się mąką.
Biorąc pod uwagę te trzy czynniki pomyślałam sobie, że musi być jednak coś, co odróżnia mój nowy „ogarnięty” domowy uniform od tego „społecznego” i bardziej oficjalnego przebrania. Są dwie rzeczy, które najbardziej wpływają na wygodę: bielizna i obuwie. Nie wyobrażam sobie chodzić po domu w puszapie czy koronkowych gaciach, a już na pewno nie w normalnych butach, tak jak w amerykańskich filmach. Dlatego na dom postanowiłam sobie zarezerwować wygodną i jednolitą bawełnianą bieliznę i postanowiłam sobie kupić porządne kapcie, które nie rozlecą się po dwóch tygodniach. Na to idzie miękkie i wygodne, ale jednak „ogarnięte” ubranie.
Być może się śmiejecie z tego, co tutaj popisałam, bo dla Was to zawsze była norma: jesteście same w domu i wyglądacie jak milion dolarów. Ja niestety ostatnio za bardzo wrzuciłam na luz i dlatego przywołuję się do porządku. Jak już szczegółowo obmyślę moje nowe domowe uniformy z pewnością Wam je zaprezentuję:)
Czy Wy też macie podobne problemy? Jak wyglądacie, kiedy jesteście same w domu? Jakie są Wasze domowe stroje?
Jak milion dolarów :D Ta, jasne, w dresie, kapciach niepierwszej młodości, starym rozciągniętym swetrze i bluzie z polaru. Do tego włosy w cały świat, a makijaż i perfumy to w takie dni nie istnieją – oto ja domowa. Bardzo się cieszę, że o tym napisałaś, bo dałaś mi niezłego kopa do pracy i na tym polu. Niecierpliwie czekam na domowe uniformy i inspiracje :)
To ja myślałam, że tylko ja tak mam:) Zastanawiam się właśnie teraz jaką taktykę motywacji narzucić. Sądzę, że będzie to coś w stylu: wyglądaj tak, jakby mieli wpaść w każdej chwili znajomi, których nie widziałaś przez rok.
Trafiłam na Twojego bloga przypadkowo przeszukując internet, aby uratować moją kobiecą stronę. Mijając lustro w domu zastanawiam się czy się śmiać, czy płakać. Dlatego z niecierpliwością czekam na Twoje inspiracje ;-) Cieszę się, że przypomnialaś mi o takich szczegółach jak np.: perfumy! :-D Dzięki
http://choreprawo.pl
Polecam odzież streetwear Amstaff Wear
Mam domowy uniform (na zewnątrz obowiązuje tylko na trasie klatka – śmietnik :) – proste dresowe spodnie, dopasowany t-shirt z krótkim lub 3/4 rękawem (mycie garów…). Ale to żadne powyciągane flaki, tylko naprawdę fajne rzeczy i lubię siebie w tym wydaniu. Żadnej biżuterii i biustonosza. Perfumy zawsze, zwyczajnie lubię ładnie pachnieć. Mam w domu 3 flakoniki: codzienny, wieczorowy i domowy właśnie.
Zastanawiam się tylko nad kwestią makijażu. Zmycie go to jedna z pierwszych czynności, jakie wykonuję po przyjściu do domu. Nienawidzę być pomalowana, a niestety należę do tych kobiet, które MUSZĄ być, żeby jako tako wyglądać. I przez większość dnia, praca, zakupy, spotkania – jestem. I wychodzi na to, że cały świat zna tylko moją wersję po retuszu, a partner jako jedyny ogląda mnie w stadium bladozielonej ropuchy z popękanymi naczynkami. Trochę nie w porządku w stosunku do niego, mam wrażenie. Od jakiegoś czasu myślę, co z tym zrobić? Może krem BB? Ale po nim dostaję regularnej pryszczycy… Kwestię oczu fajnie załatwia henna, ale to tylko po domu. „Na zewnątrz” i tak idzie na to maskara.
Ps. Moje prywatne zboczenie – piżamy muszą być ładne. Inna sprawa, że przy sprzyjających wiatrach potrafię spędzić w piżamie pół niedzieli :)
Moja cera bardzo szybko zjada makijaż. Gdybym chciała używać po domu kolorowych kosmetyków, to musiałabym się w trakcie dnia przynajmniej raz poprawić. Dlatego warto by było mieć jakieś swoje standardowe minimum, po którym wygląda się jak człowiek:) Swoją drogą to napiszę o tym posta. O budowaniu swojej kosmetycznej bazy! Dzięki:)
Spróbuj z minerałami. Nie takimi, jakie oferowane są w drogeriach, ale tymi prawdziwymi. Niestety, dostępne tylko internetowo. Np. Everyday Minerals, Lily Lolo, Anabells minerals, lub z kolorowa.com . Ja zrobiłam sobie sama podklad właśnie z kolorówki i jestem mega zadowolona, ale maja tez gotowce. Uważam, ze to super sprawa, gdyż nie dość, ze nie kładziemy na twarz tej całej chemii, to dodatkowo łatwo jest znaleźć swój idealny kolor: mineraly oferują ich mnogość! szczególnie dla bladolicych ;) a świadomość stworzenia kosmetyka własnoręcznie… bezcenna :)
A co do posta; ja często noszę to, co poza domem, aczkolwiek, kiedy jestem cały dzień w domu i wiem, ze nigdzie nie wychodzę, to po prostu nie chce mi się uczesac, pomalować, a nawet ubrać! wstyd! masz racje, tym bardziej, ze kobieta, która dobrze wyglada lepiej się czuje, ma wiecej energii, a przynajmniej tak jest w moim przypadku. Nawet sprzątać się chce :)
Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na Twoje propozycje.
Dziękuję Ci bardzo za poradę. To prawda, że gdy nie jesteśmy takie rozlazłe będąc w domu to czujemy się silniejsze i mamy powera żeby coś robić. Też zauważyłam po sobie, że pewne stroje dodają mi energii:)
Też się nad tym zastanawiałam, bo ostatnio całe dnie spędzam w domu:) Zaczęło się od tego, że szykując się na imprezę pomyślałam, że P. chyba wolałby mnie częściej taką widzieć, niż w dresie i coś tam powoli próbuję zmieniać:) Perfumy to doskonały pomysł, dzięki!
To jest znakomita motywacja, żeby przed kimś wyglądać wspaniale. Najważniejsze jest znalezienie tego złotego środka między wygodą, a świetnym wyglądem. Ci nasi faceci przecież zasługują na ładne obrazki:)
Ja na domiar złego do dresowych spodni zakładam często ciepłą bluzę po młodszym bracie, którą dostał od naszej mamy i uznał, że nie będzie chodził w ciuchu z napisem MMA ;D i przyznam Ci rację. Po domu chodzę tak, że nawet na podwórko (mieszkam w domu jednorodzinnym) mi czasem wstyd wyjść, a jak ktoś przyjedzie to wpadam w panikę i lecę się szybko przebrać.Też muszę zacząć się inaczej ubierać po domu. Lepiej.
Mi się tez to zdarza – drżeć na dźwięk dzwonka do drzwi:) Ale już stojąc przed lustrem jestem sobie w stanie wszystko wybaczyć. To chyba po prostu kwestia lenistwa. Zakłada się to, co jest pod ręką i nie wysila się, żeby to fajnie wyglądało, hihi.
Ja zawsze myślałam raczej „szkoda mi ubrać tego sweterka, bo nie chcę, by się zniszczył” i wyciągałam z szafy najstarsze, najbardziej poniszczone ubrania. To nie jest dobre dla psychiki, uświadomiłaś mi to. Dziękuję :-) Jutro robię porządek w szafie! I od razu zrobię listę rzeczy, które wyrzucę -aby kupić nowe na ich miejsce! Nowe, ładniejsze, niezniszczone. Może nie kupię od razu wszystkiego na raz, ale powoli uzupełnię szafę. Chcę wyglądać ładnie nawet na co dzień!
Dobrze by było, żeby nie robić tego mocno radykalnie. Z tych rzeczy, które nosisz teraz poza domem może warto byłoby wybrać te, które już są nie pierwszej nowości i je przeznaczyć na „po domu”. A kupić sobie ewentualnie coś fajnego na wyjście:)
Mam domowe dresy, ale nie umiem wyobrazić sobie, jak bardzo muszę być chora, żeby to, co mam na sobie wyglądało na tyle niedopasowanie, by nie móc otworzyć drzwi gościom :) Pięć lat w akademiku, gdzie zawsze jesteś u siebie, ale tak naprawdę… u wszystkich, naprawdę robi swoje. Dresy – jeśli już muszą to być dresy – proste, klasyczne szare/czarne porteczki, kapcie – delikatne japonki, które nadają się tak samo dobrze na spacer. Dopasowana koszulka. Noszę w domu te same rzeczy, które noszę do pracy czy na wyjście, bo po prostu te rzeczy mam w szafie, zmieniam tylko spodnie na coś wygodnego :)
Trzymam kciuki za „domowy uniform”, to bardzo przyjemna rzecz. Perfumy też są ekstra – tak samo w domu, jak i na wyjście. Przecież ubieramy się dla siebie, nie dla innych :) Uściski!
Kama, właśnie o to chodzi, że ja mam dwie szafy:) To znaczy złapałam się na tym, że odkładam na jedną z półek koszulki, których nie potrafię wyrzucić i noszę je po domu. Utworzyłam sobie takie państwo w państwie. Z tym akademikiem to faktycznie szkoła życia. Masz już zakorzenione, że w każdej chwili możesz być na widoku. A ja się zamykam w chacie i nic mnie nie obchodzi. No po prostu muszę coś wymyślić…
A, to na tym też się łapię, są koszulki do „oglądania” ;) Walczę jak umiem, ale ostatnio zobaczyłam w dwóch ukochanych bluzkach… dziury ;) Czyżbym zdarła je jak rasowy minimalista? Hihihi ;)
Mój sposób na „państwo w państwie” to karton: chowam do niego rzeczy, o których wiem, że nie noszę i potem sprawdzam, czy nie wyciągnę. Tak odkryłam fajne buty! :) Ale najczęściej i tak jest w tę drugą stronę, czyli odłożone, już tam zostaje.
Dobrą motywacją może być miłe uczucie, gdy się na siebie patrzy (może?). Ostatnio zastanawiałam się, czy nie „zluzować” z tym, że ja w domu, aby się dobrze czuć, muszę wyglądać tak samo dobrze jak na zewnątrz, ale dochodzę do wniosku, że nie – wcale nie będzie mi lepiej „rozmemłanej”. Jakoś tak więcej rzeczy się chce chyba :) W Twoich zestawach można i na randkę i do pracy z komputerem, i książką w ręku – a skoro czasem w domu też się pracuje i randkuje… :)
Te zestawy to jakiś tam ideał do dogonienia. Jak już masz taki świetny system to nie rezygnuj z niego, Kama. Bo już jak wyluzujesz to będzie tylko gorzej i na więcej sobie będziesz pozwalała, hahaha. Postanawiam sobie: to miłe uczucie będzie mi towarzyszyło – od teraz:)
prostota przede wszystkim.z klasą i stylem w formie nienachalnych dodatków pasujących do naszej osobowości.bardzo lubię.
I zestaw:)
Zgadzam się, tylko, że prosto powiedzieć, potem prosto zrobić, ale później już trudniej to realizować konsekwentnie i trzymać poziom. Zestaw pierwszy jest taki bardzo wymarzony, chyba właśnie w tym kierunku pójdę:)
Piękne zestawy! Ze mną chyba nie jest tak źle w takim razie, choć latem mamy baaardzo gorąco w mieszkaniu i moje stroje mogłyby być nieco bulwersujące dla niespodziewanych gości lub pana z gazowni ;-). Domowe miękkie dżinsy (nie ma żadnej pary dresów) lub legginsy i jakaś tunika lub koszula bawełniana, zimą na to kardigan. Gorzej z twarzą, bo moja skóra tez zjada makijaż (a właściwie pewnie bardziej ręce, bo mam tendencję paskudną, do podpierania policzków, tarcia czoła itp). Obowiązkowo lekka panda pod oczami. Chcę wyrobić sobie nawyk zmywania makijażu od razu po pracy, dla dobra skóry. Zostawiam go chyba z nadzieją, że może gdzieś wieczorem jeszcze wyjdziemy, ale przecież wtedy i tak musiałabym zmyć pandę i zrobić poprawki, więc bez sensu… A jeśli chodzi o kremy BB: trzeba znaleźć odpowiedni. Moja cera bardzo polubiła się z BB Shiseido i ten polecam, a testowałam wiele produktów: CC Clinique, BB Dr Brandt, BB Estee Lauder…. Koleżanki bardzo chwalą też Vichy. Rozpisałam się :-).
Mam DOKŁADNIE tak samo, jeżeli chodzi o kosmetyki. Też pod oczami muszę zrobić porządek, też te łapki moje zbierają z twarzy wszystko i dochodzi jeszcze do tego problem ogromnego świecenia się. Muszę się i tak poprawiać nawet bez kolorowych. Myję warz w ciągu dnia i walę znów krem matujący, bo bez tego – tłuszcz. Właśnie tak myślę, że zacznę spokojnie: drechy zamienię na początek na koszulkę i legginsy:)
Bialy T-shirt i jeansy u mnie zalatwiaja naprawde dozo rzeczy. Inna sprawa, ze jestem chyba jedna z ostatnich, ktora uzywa zelazka (do prasowania, zeby nie bylo) i prasuje wlasciwie wszystko. Ot takie zboczenie :D Do powyzszego zestawu i trampki i perly pasuja.
Kaska
Żelazko forever :) zwlaszcza, że „uklepuje” nieco zmechacone kuleczki, które mnie wkurzaja.
zapytałaś dlaczego na zewnątrz inaczej a w domu inaczej… jest kilka powodów:
1. wygoda. i nie mam tu na myśli (choć to też) że wyjściowe ciuchy są jakoś specjalnie niewygodne, ale jednak w pracy sklepie czy pubie nasze ciało ma inne obowiązki niż w domu, w domu wylegujemy się na kanapie, sprzątamy, gotujemy; nie wyobrażam sobie robienia tego w rozkloszowanej letniej kiecce z lnu. Pierwsze co robię po przyjsciu do domu to zdjęcie stanika
2. oszczędność. wiem że to bee, ale jak się ma ze dwa porządne wełniane, nietanie kardigany to szkoda ich trochę na targanie po sofie, wyciąganie łokci i tym podobne
3. kompozycja stroju: często jest tak, że dopiero buty czy torebka „robią” pełną stylizację. często mam tak, że jak zdejmę buty, płaszcz czy odstawię torbę (zwłaszcza mam tak w przypadku butów, a nie wyobrażam sobie wygodnego spędzania czasu w domu w np. kozakach) to strój wydaje się niepełny
dlatego dla mnie (prócz lata, kiedy podkoszulek i szorty lub prosta kiecka wystarczają) dresy to podstawa. Tyle że dres dresowi nierówny. I grube skarpety
ja mam największy problem z „wyglądaniem” w domu zimą; wtedy jest mi ciągle zimno, i jak to mówią: albo ładnie, alb ociepło
Właśnie z bielizną ja też mam podobnie, ale to dla samego zdrowia i dobrej postawy warto się przerzucić na bawełnianą albo bezszwową bieliznę, której prawie nie czuć. W stu procentach zgadzam się z tym, że nawet stroje, które ubieramy na zewnątrz bez butów i torebki zaczynają wyglądać niezbyt korzystnie. Mimo to sądzę, że jest jakiś złoty środek i ten strój domowy może być bardziej przemyślany niż dres. Ja też na jesień łażę w grubych skarpetach. Babcia mi narobiła tych skarpet i wyglądam po domu jak misiek jakiś:)
Oj, ten pierwszy strój domowy jest świetny! Będę dążyć do czegoś takiego, bo jak na razie łażę w dresach lub legginsach, T-shircie i swetrze, ale z góry zaznaczam, że wszystko jest jednobarwne i estetyczne :)
Druga rzecz to taka, że mam prawo czuć się w domu swobodnie i jeśli ktoś przychodzi z niezapowiedzianą wizytą, to mam prawo podejmować go w dresie. Sama też bym przecież nie czuła się urażona, gdybym zrobiła niezapowiedziany nalot do mojej kumpeli z liceum, a ona otworzyłaby mi drzwi będąc w dresie i T-shircie :))
Tutaj nie powinniśmy mieć wyrzutów, jednak ważne jest, żeby nie chodzić w powyciąganych dresach, dziurawych kapciach i skarpeciochach z dziurą na dużym palcu. Źle działa na psychikę :D
Dokładnie. O psychikę się rozchodzi. Ja siebie nie za bardzo lubię w takim wydaniu, jakie sobie serwowałam do tej pory. Będę walczyć z dresem przez to. Czy tylko ja odnoszę takie wrażenie, że jak się kupuje dres: górę i dół to wszystko jest cacy i pięknie? A potem po jakimś czasie góra wygląda tak samo, a dół jak szmata, hahahaha.
świetny post! daje dużo do myślenia i faktycznie, sama również należę do kobiet, które mają oblicze domowe i domowe -wyjściowe. w domu przede wszystkim chcemy kierować się wygodą, dokładnie tak jak napisałaś. ponadto, uważam, że jednak na zewnątrz zakładamy pewną maskę. nie chodzi o dwulicowość, ale o odgrywanie określonych ról. nie wyobrażam sobie w pracy zachowywać się tak swobodnie jak w domu, potrzebuję stroju, który podkreśli mój profesjonalizm, fachowość, ale również kobiecość – pracuję w dość „męskiej” branży. z drugiej strony, kiedy wchodzę do domu chcę być beztroska, roześmiana i tak dobieram strój, aby mi w tym pomagał :)
nie lubię dresów ;-) a do tej pory na kupowanie fajnych ubrań, które z powodzeniem mogłyby pełnić rolę „domowego uniformu” żal mi było pieniędzy, ale chyba masz rację – warto to zmienić. dziękuję za pomysł z perfumami, akurat mam 3 końcówki i nie miałam pojęcia, co z nimi zrobić! :)
P.S. latem świetnie sprawdzają się kolorowe szarawary i czarny bawełniany top i koniecznie wielkie brzęczące kolczyki ;)
pozdrawiam serdecznie, zaglądam bardzo często, gratuluję pięknego stylu pisania i … świetnie jest u Ciebie :)
Agnieszka, dzięki Ci serdeczne za te wszystkie miłe słowa. Też nie widzę tego w ten sposób by kupować coś specjalnie żeby tylko było po domu. Już wolę poświęcić jakieś rzeczy, które noszę na zewnątrz i je przystosować na domowe ubranie. W ten sposób jak poświęcam coś starego, ale w dalszym ciągu schludnego, to mogę sobie kupić nowe ubranie na wyjście:)
Ja w domu, to leginsy,dres,podkoszulek,lub bawełniana bluzeczka.Trochę z wygody a trochę z poszanowania ubrań wyjściowych.Po prostu szkoda mi na co dzień zdzierać ciuchy,które są moimi ulubionymi .A,że jestem osobą,którą nie stać, co kilka miesięcy kupować sobie coś nowego,to tym bardziej szanuję ubrania.
No właśnie, taki stan rzeczy by mi najbardziej odpowiadał – mieć rzeczy „po domu”, które są nie jakieś cudowne, ale tak dobre, żeby je szanować. Bo strój w którym chodzę teraz jest na tyle nieatrakcyjny, że w ogóle o niego nie dbam.
Ja 'na szczęście’ problemu nie mam bo na uczelni spędzam jakieś 14 godzin z weekendami włącznie. Wiąże się to jednak z tym że na uczelni (zwłaszcza że jest to politechnika) zaczęłam sobie odpuszczać. Dziewczyn nie ma, nikt nie rozmawia o mascarach i perfumach, zaczęłam zamiast spódniczek i sukienek nosić jeansy i sweter przez całą zimę. Szkoła jak dom a nawet gorzej. Teraz zaczęłam pracę nad wyrobieniem z tego french chic – spodnie tylko obcisłe, sweterki tylko krótkie, kok baletnicy i biżuteria. Zobaczymy czy się uda ^^
Brzmi naprawdę nieźle. Mi się osobiście styl a’la chłopczyca studenciara bardzo podoba. I bardzo blisko mu do takiej wygody, żeby sobie podobnie ubranym chodzić po domu. Wiadomo jednak, że jeansy nigdy nie będą tak wygodne jak drechy:(
Pamietam moja babcia Emilia (krawcowa teatralna) zawsze byla ubrana elegancko spodnica, bluzka, rajstopy; wlosy zawsze zakrecone i jakas bizuteria. Jak nie przyjmowala klientek w domu (szycie po godzinach) to na elegancie ubranie miala narzucony fartuch taki bez rekawow zapinany na guziki z przodu, ktory zabezpieczal jej odziez jak gotowala itp. Jak szla wyrzucic smieci to malowala usta.
No tak a ja. Zwykle dres. W dni kiedy nie sprzatam- jeansy i jakis t-shirt. Mam psa i wychodze z nim 3 razy dziennie wiec czesto przebieram sie. Prawde mowiac mam juz dosc tych przebieranek.
Otóż to, ja też się przebieram po bułki. Co za nonsens. Przecież na pewno da się znaleźć jakieś rozwiązanie. Nie trzeba od razu być jak babcia Emilia, ale jakieś podstawy, żeby chociaż były:) Dołożyć torebkę i pantofle i gotowa do wyjścia.
kiedyś gdzieś właśnie czytałam artykuł o „wydaniu domowym”,
który wtedy zmobilizował mnie do podobnych zmian.
generalnie, niestety nie przewiduję wielkich rewolucji w moim dresiarstwie ;-)
i nie zrezygnuję z bluz z kapturem (które zdarza mi się nosić także do pracy).
i jak nie maluję się na codzień, tak nie maluję się też, gdy wychodzę po bułki, czy kiedy schodzę na dół po mleko do kawy.
to jak kiedyś napisała minimal plan- jeśli coś nie jest godne tego, żeby w tym pokazać się w paryżu, to znaczy, że nie powinnyśmy tego mieć ;-)
u mnie to jest tak, że może mimo tego, że nie noszę się na zewnątrz niewiadomo jak, to i tak przebieram się po wejściu do domu.
po prostu: na zewnątrz noszę niekiedy podobne do domowych rzeczy, ale po prostu dobrej jakości, w dobrym stanie.
po domu- nie przeszkadza mi chodzenie w starej koszulce ze snoopym ;-)
ale nie jest jakoś tak bardzo dramatycznie bylejak.
– po prostu czasem coś się zużyje, i nie nadaje do pokazywania szerszej publiczności, za to idealnie pasuje do mycia garów ;-)
czasami właśnie- z rozpędu – pobiegnę po coś do sklepu w domowych ciuchach, i nikt mnie palcem jeszcze nie wytykał ;D
o takim mniej więcej kroju portki od lat w różnych kolorach i długościach dostarcza vero moda:
http://www1.bloomingdales.com/shop/product/sanctuary-pants-trek-convertible-linen?ID=707872&PartnerID=LINKSHAREUK&cm_mmc=LINKSHAREUK-_-n-_-n-_-n&LinkshareID=Hy3bqNL2jtQ-4L63jMheysUAwHkqgc9sRQ&intnl=true
http://shop.nordstrom.com/s/hard-tail-relaxed-linen-cargo-pants/3095806?cm_cat=datafeed&cm_ite=hard_tail_relaxed_linen_cargo_pants:298848&cm_pla=bottoms:women:pant&cm_ven=Linkshare&siteId=Hy3bqNL2jtQ-WMH1i3mjxdEsKKyWte8huQ
i właściwie takie: w wersji czarnej lub khaki- od lat są moim głównym domowym dołem.
i według mnie- to są najwygodniejsze portki świata, i najłatwiejsze w utrzymaniu,
no i wystarczy zmienić górę- w sensie snoopyego na jakiś basic top i można zadawać szyku w osiedlowym zieleniaku.
co prawda uległam kiedyś czerwonym haemowym strzałkom nabywszy wtedy przecudne alladynki, i jakieś khaki rybaczki,
jednak to takie bawełniane spodzienki- są moim evergreenem.
Ale skarbie, Ty masz bardzo reprezentatywne portki na „po domu”. My tu o niechlujstwie i flejstwie, a Ty wyskakujesz z takimi eleganckimi spodniami i jeszcze mówisz, że Cię palcem nikt nie wytykał:) Oj Szpiegulo, gdzie takie spodnie do drechów równać…
A mnie sie wydaje, ze problemem nie sa dresy same w sobie, tylko bylejakosc ciuchow, ktore nosimy po domu. Bo jak jakis podkoszulek sluzyl nam dlugo i wiernie, a nagle wychodzi na nim plama nie do sprania, to trzeba go wyrzucic, a nie dawac mu drugie zycie jako „lach domowy”. Dziury w skarpetach albo sie zaszywa, albo pozbywa sie calej skarpety, ba! calej pary skarpet ;-) To sa nawyki, ktore trzeba sobie wyrobic.
Odkad przeczytalam „Lekcje madame Chic” nosze w domu to samo, co poza domem, tylko do prac domowych narzucam na siebie fartuch. Moja babcia tez tak robila. A jak przychodzili goscie, to wystarczylo, ze go zdjela i znow byla ta sama elegancka pania, co zawsze. Tez tak chce :-)
ja kiedyś robiłam podobnie- w sensie noszenia po domu koszulki z plamą itp.
ale dawno się z tego wyleczyłam.
nie chodzę po domu ubrana w bylejakie ciuchy, tylko takie, które są w niezłym stanie, a nie nadają się zbytnio na wyjścia na zewnątrz.
I właśnie to ostatnie Twoje zdanie jest mniej więcej tym, co chcę osiągnąć Szpiegulo w pierwszym etapie mojej zmiany domowych ciuchów:)
no, każdy ma swoją drogę.
ja też musiałam się tego nauczyć, że po domu- to nie znaczy nagle, że można chodzić w koszulce z dziurką
– nawet niekiedy mało widoczną, ale wiedziałam, że jest.
i potem myślałam, że jak ktoś przyjdzie, czy ja wyskoczę na dół- to wszyscy będą tę dziurkę widzieć..
nie, żebym się przejmowała tym, co pomyślą inni, ale to zaczęło uwierać moje poczucie estetyki.
aczkolwiek- zdarza się, że niektóre rzeczy- kupuję od razu z przeznaczeniem na „domowe”.
a niektóre po prostu awansują na domowy ciuch po jakimś czasie.
A ja właśnie lubię sobie pomyśleć, co inni uważają o moim stroju. Nie ma w tym nic złego:) To wręcz mobilizuje…
Ja noszę sukienkę jensową na szelkach. Pod to koszula bawełniana i jest pięknie i wygodnie.
Sukienki takie proste są w noszeniu, ale czy rzeczywiście po domu tak wygodne jak spodnie? Wierzę, że jest pięknie, bo wyobraźnię mam dużą i fajny zestaw to musi być:)
Ja mam 4 jednakowe sukienki z Vero Mody. Może to szaleństwo, ale stanowi to pewnego rodzaju codzienny uniform. Najpierw kupiłam jedną. Potem, z uwagi na to, że bardzo ją polubiłam, znalazłam na Allegro jeszcze 3 i bez wahania zamówiłam, w tym jedną o rozmiar większą, na wypadek gdybym przytyła i jedną wykonaną z innej dzianiny. Do nich zakładam tylko kryjące rajstopy i zestaw gotowy. Nie znudzą mi się chyba nigdy. Sukienki są o tyle fajne, że są jednoczęściowe. Nie zastanawiam się, co do niej założyć, kiedy wrzucam ją rano na siebie.
Czy mogłabyś podlinkować tę sukienkę? Umieram z ciekawości. Szukam czegoś z podobnymi założeniami:)
Na postawione w tytule pytanie wyczerpująco odpowiada poradnik Jana Kamyczka i Hoff z 1958 r. „Jak oni mają się ubierać” :-)
„Stare spodnie są najlepszym domowym strojem dla dziewczyny. Mogą być wełniane, sztruksowe albo drelichowe. Fasonu nie podajemy, bo nikt sobie starych spodni nie uszyje, tylko przeznaczy „na po domu” te, które ma, z chwilą sprawienia sobie nowych. Stare spodnie są w domu szalenie szykowne, nadają się do pracy i do nauki, do czytania książki w leżącej pozycji na tapczanie, a także do porządków i nawet do tańca, gdy zdarzy się w domu taka niespodziana okazja.
Do starych spodni nosi się stary sweter (czysty, naprawiony!), a latem trykot albo kolorową bluzkę koszulową na wierzch z flaneli lub kretonu, albo płócienną bluzkę koszulową w spód (wtedy potrzebny pasek).
Uwaga! W przeciwieństwie do starych spodni, stara spódnica wełniana na po domu, to już nie bardzo szykowne. Ale nadają się na po domu te szerokie sztruksowe spódniczki, które kilka sezonów temu królowały na ulicach.
W lecie dobra też będzie na po domu sukienka kretonowa, starannie wyremontowana, czysta, ukrochmalona.”
A jeszcze o malunkach:
„Domowy makijaż nie powinien być „resztką z miasta”. Lepiej umyć twarz na czysto, niż chodzić z na pół zjedzoną kredką na ustach. W domu wygląda ładnie twarz bez pudru i bez pomadki. A zresztą pomadka teraz w ogóle wśród młodych nie modna. Ani na miasto, ani na po domu”.
I już wszystko jasne :-)
ten fragment jest GENIALNY :D
i takie smaczki: fasonu nie podajemy, bo nikt sobie starych spodni nie uszyje. :>
mnie najbardziej rozczulił fragment o wyremontowanej sukience:-)
BEZCENNE. W zasadzie trudno się nie zgodzić. Najbardziej podoba mi się, że stare spodnie to perfekcja po domu, a stara spódnica to już jest kategorycznie wykluczona:))) Czytałaś allegra całą książkę? Jak oceniasz?
Książka jest rozkoszna! Znalazłam ją w bibliotece i tak się zachwyciłam, że w końcu wyszukałam sobie własny egzemplarz (z allegro). Przeznaczona jest dla osób w wieku mniej więcej studenckim. Składa się z dwóch części – pierwsza podzielona jest na 12 miesięcy, w każdym omówione są ubrania umownie związane z tym, co się w danym miesiącu robi (styczeń to karnawał, więc strój na potańcówkę, luty – wyjazd na narty, w marcu można sobie sprawić wiosenny kostium i tak dalej). Druga część to mieszanka rozmaitych porad – o konserwacji ubrań, o odchudzaniu, o szyciu, o tym, w czym komu do twarzy…
Sporo rzeczy oczywiście zachowuje aktualność, ale ogólnie rzecz biorąc styl dziewczyny z 1958 r. w porównaniu z naszym jest bardziej przechylony w stronę klasycznej elegancji. My latamy w portkach, a dla niej rzecz, bez której nie można się obejść, to spódnica. Oczywiście nosi się spodnie – dżinsy na camping czy inne wyjazdy (chociaż „letnie spodnie nie są dziewczynie koniecznie potrzebne. Chyba, że lubi i ślicznie w nich wygląda”), spodnie narciarskie, wełniane spodnie na jesień i zimę, ale – „nawet jeśli komuś jest szalenie do twarzy w spodniach, a do twarzy jest osobom szczupłym w biodrach, nie należy spodni nadużywać. Moda chodzenia wszędzie w spodniach należy do przeszłości”. Z drugiej strony widać, jakie były kłopoty z osiągnięciem tej klasycznej elegancji, skoro ciężko było cokolwiek kupić i większość rzeczy trzeba było szyć, przerabiać albo pożyczać: „Stare ubrania ojca, te szare i szarobure, doskonale nadają się na przeróbkę na kostium”; „Bawełniany sweterek z dekoltem robi się, popularnym sposobem, z koszulki trykotowej kupionej w sportowym sklepie”; „Osobiście znamy pewne skórkowe cieliste czółenka na cienkim obcasie, które już całe grono panien młodych obsłużyły, czasem różniąc się od nóg o dwa numery, ale zawsze z doskonałym efektem dla całości ceremonii”.
Chociaż czytelniczki namawia się do praktycznego kompletowania garderoby (mało ubrań, ale świetnie dobranych), to czasem okazuje się, że bez przesady z tą praktycznością: „Specjalna wizytowa sukienka – to znaczy ta „lepsza wełniana” – nie jest dziewczynie koniecznie potrzebna. Gdy masz do wyboru – albo sprawić sobie sukienkę do tańca, albo „lepszą wełnianą”, bez wahania spraw suknię do tańca, gdyż bardziej się przyda”.
I z tym Was zostawiam :-)
Allegra, ale żeś tu piękną i zachęcającą recenzyjkę zrobiła. Mam już po prostu ochotę nieziemską na tę książkę. Skarbnica wiedzy i wehikuł czasu w jednym. Pięknie Ci dziękuję za ten staranny opis.
Fajny temat,
zwykle w domu chodziłam w starych dresach z coraz większą dziurą na kolanie i starych t-shirt -ach, włosy w byle jakim koczku, zero makijażu, ale z czasem zaczęło mi być głupio, kiedy ktoś pukał do drzwi-sąsiadki, listonosz, no i myślałam, że spędzam w domu tyle godzin i mąż mnie widzi zawsze „byle jaką”, poza tym mam wrażenie, ze jak wyglądam kiepsko,to też napęd mam kiepski. Poza tym kiedy chciałam wyjść po „drobiazg” to musiałam sie przebierać, wracała, potem znowu, ect.
Bardzo chciałam w domu wyglądać stylowo,ale: gotowanie, 2 małych dzieci, musiało być wygodnie i żeby nie było szkoda.
Teraz:
-mam w konkretnym miejscu 2 pary dresów-czarne, czyste, na zmianę, obcisłe, ale wygodne i 1 parę dzinsów- ładne, ale tylko do domu (kupiłam kiedyś w new look, potem pobiegłam po 2 dodatkowe pary, była zniżka, wiec 1parę moge wypychać w domu)
-koszulki takie do domu, ale (ładny kolor, nie sprane, ect)
-staram się mieć zawsze umyte włosy na weekend, częściej noszę rozpuszczone-jak mnie już wkurzają, nie układają się to częściej podcinam
-maluję się nawet jak jestem z dziećmi w domu (puder mineralny z sephory, ten w proszku jest super, nie obciąża skóry i nie mam wyrzutów sumienia, wydajny, korektor pod oczy- bourjois, i tusz do rzęs-wibo pomarańczowy)
W moim przypadku pomogła organizacja/wypracowanie nawyków:
-wyrzucenie absolutnych bubli (z plamami, dziurami, w burych kolorkach żeby nie kusiły)
-naszykowanie ubrań do chodzenia po domu
-fartuszek do gotowania (ładny)
Nie mam jeszcze sensownych butów do chodzenia po domu, ale u znajomych widziałam crocsy-w spokojnym kolorze są niezłe, i noga się nie męczy, no i lepsze niż łapcie, albo skarpetki.
pozdrawiam!!
Cudowny komentarz. Właśnie o tego rodzaju wypracowany i dopieszczony schemat mi chodzi. Widać, że Ty nawet się nie zastanawiasz tylko masz gotowe kroki działania i nie siedzisz i się nie użalasz ile czasu musisz poświęcać na zrobienie się po domu… Im bardziej schematycznie, tym chyba łatwiej. I potrzebna jest taka miniprocedura i do włosów, i do makijażu, i do ubrania:)
Dziękuję za miłe słowa ;-) Bardzo lubię Twojego bloga, bo ma taki uporządkowany, przejrzysty układ, prawie codziennie tu zaglądam, mam nadzieję, ze w końcu i mnie olśni i uda mi się ułożyć sensownie garderobę.
Podziwiam kobiety, które potrafią być zawsze eleganckie, ale sama czułabym się dziwnie cały dzień na obcasach, zwłaszcza, że podoba mi się styl „chłopczycy, jennifer aniston ect”, próbuję znaleźć złoty środek.
Do uporządkowania domowego stroju zmobilizował mnie tekst kolegi w trakcie rozwodu „od 4 lat wracam po pracy do domu i widzę N. w tym samym wyciągniętym dresie” (mieli 2kę małych dzieci).
Moja Mama i mamy moich bliskich koleżanek w domu chodziły w tzw. peniuarach/halkach/nawet bieliźnie- żeby było wygodnie, żeby się nie niszczyło, miały ścisły podział na rzeczy „na co dzień”, „wyjściowe” ect, nie miałam babci typu „madame chic”,z której mogłabym brać przykład, jak pewnie wiele innych dziewczyn, trzeba więc zaczynać od podstaw.
Tak jak koleżankę, mnie też motywują córeczki-żeby miały dobry wzór w domu.
Nie każdy musi się przebierać po przyjściu z pracy/szkoły (gdybym mieszkała w akademiku to pewnie chodziłabym bardziej elegancko/seksownie ubrana;-), ale w pracy mam kontakt z bakteriami, w domu małe dzieci, więc sprawa jest jasna- do pracy w sukienkach, po pracy- w spodniach. Teraz po prostu do pracy ubieram się bardziej elegancko, a po pracy-dżinsy i T-shirt.
Póki dzieci są małe, dresy są dla mnie najlepszym wyjściem, bo bieganie na czworakach, siedzenie w kucki przy klockach w dżinsach to żadna przyjemność, ale przecież mogą być ładne.
Im większy mam porządek w szafie -rzeczy pogrupowane tak, żeby do siebie pasowały, no i podzielone na domowe/do pracy, tym szybciej się rano ubieram, jest szansa na zjedzenie śniadania lub umalowanie się, no i rzadziej mam „zespół katastrofy porannej”.
Pozdrawiam serdecznie! miłego dnia, J.
Pięknie. Powiem Ci, że ja się bardzo dziwię takim zawsze eleganckim kobietom. Ostatnio o tym myślałam, bo w pracy mam koleżanki, które są zawsze na obcasach i doszłam do wniosku, że to nie prawda, gdy one mówią, że na obcasach jest wygodnie i nie ma problemu. Wszystkie mamy takie same nogi i takie same odczucia. One po prostu mają inne nastawienie. Chcą być widziane na tych obcasach i podziwiane w ten sposób przez otoczenie. Nie mówię, że to jest źle, rzecz jasna, ale na pewno to jest inaczej niż ja to widzę. Ja również, podobnie do Ciebie wolę styl bardziej inspirowany męskim i wygodę zawsze stawiam na pierwszym miejscu. A w domu to już w ogóle…
Nie posiadam dresów – czuję awersję do tego rodzaju ciuchów. Kojarzą mi się z rozmemłaniem i flejowatością. Po domu chodzę w starych, spranych dżinsach, których fason wyszedł z mody. Ale wciąż dobrze leżą. Do tego zakładam tunikę, którą wcześniej nosiłam na „zewnątrz”, która jest trochę sprana lub lekko zużyta przy wykończeniach. Tak ubraną zdarza mi się wyjść do okolicznych sklepów na zakupy. Jeżeli wracam bardzo późno to już się nie przebieram.
W domu jestem bez makijażu. Czasami nawet bez kremu, aby skóra sobie odpoczęła. Włosy mam czyste. Nie mogę pozwolić sobie na przetrzymanie nieświeżych włosów ponieważ skóra głowy mi na to nie pozwala.
Noszę biżuterię i używam wody toaletowej.
Jestem sentymentalna i każdą ulubioną rzecz oglądam kilka razy przed wyrzuceniem, gdy stopień zużycia przekracza normę dopuszczalną. I z żalem wyrzucam…
PS Napiszesz coś o zapachach?
Zdecydowanie drechy w domu sprzyjają flejowatości:) Tak, wciąż się zastanawiam nad tematem zapachów i typów urody – tzn. robię bardzo przyjemny research i codziennie jestem w perfumerii:) Ale zamierzam też napisać jakiś oddzielny post o perfumach.
Jestem Kobietą Domową od sześciu lat – najpierw jedno dziecko, potem drugie i trzecie. Przerabiałam ubiór domowy w wydaniu „mega niechluj”.
Zwłaszcza wtedy gdy zaliczałam obniżenia nastroju – to w ogóle bardzo ciekawy wątek poboczny – jak nasze wnętrze wpływa na to, co na zewnątrz .
W końcu zauważyłam że muszę bardziej zadbać o siebie, bo moja praca na razie jest pracą domową. Mobilizacją były dla mnie dwie kwestie – mój Mąż – chciałam po prostu dobrze wyglądać także dla niego, oraz moje dzieci – nie chciałam by ze wspomnień z dzieciństwa wyłaniał im się obraz zaniedbanej i źle ubranej matki. A już narodziny córki kompletnie mnie utwierdziły w przekonaniu że trzeba zacząć dawać przykład i dobrze jest zacząć od własnego wyglądu. Teraz jestem na takim etapie że sama dla siebie chcę być piękna. A jak to wygląda w praktyce?
Strój musi być wygodny, ale i wielofunkcyjny – dobry zarówno na wyjście do sklepu jak i piaskownicy.
Latem pozwalam sobie w domu na zakładanie sukienek które w moim odczuciu są trochę za krótkie by wyjść w nich na ulicę ( czyli kończą się tuz przed kolanem;)
Kiedy jest chłodniej najczęściej są to spódniczki + pasująca kolorystycznie bawełniana góra, lub gdy naprawdę jest chłodno sweter.
Gdy myślę co mogłabym zmienić, po pierwsze to żeby bardziej myśleć o tym co noszę – mimo że nie są to dresy, czy rzeczy podziurawione lub powyciągane, czasem brak mi motywacji żeby z tego co mam w szafie sklecić fajny zestaw i często noszę to samo na okrągło.
Druga sprawa to kapcie – szukam domowego obuwia idealnego jak na razie bezskutecznie. To znaczy latem problemu nie ma – chodzę po prostu na boso, ale jak się robi zimniej to stopy marzną. A ja mam tak że zbyt”rozciapciane” kapcie odbierają mi energię i chęć do działania.
Ostatnio spodobały mi się takie:
http://zoomyummy.com/2013/10/11/my-most-favorite-free-crochet-patterns/
ale nie wiem czy byłyby wygodne. :)
A i jeszcze dodatki – biżuteria często, zapach prawie nigdy – ale chyba dlatego że nie mam jeszcze w swojej kosmetyczce takiego który naprawdę bym lubiła.
A makijaż – prawie nigdy w domu. Nie czuję potrzeby, chyba lubię siebie bez. ;)
Dziękuję za ten temat!
Mi by właściwie nie przeszkadzało to, żeby zestawy były dwa albo trzy i noszone na okrągło i ciągle tak samo. Bardziej bym przykładała uwagę, żeby były takie bardziej uniwersalne i „wyjściowe”. Czyli musi być coś niekrzykliwego i wygodnego, ale też niestety z uwzględnieniem hardkorowych domowych czynności – to oznacza, że jednak trzeba się liczyć z szybszym zniszczeniem takiego ubrania. To jest fantastyczne, że wspomniałaś, że zrobiłaś to dla męża i dzieci. Ludzie jednak są najlepszą motywacją:)
myślę, że to nie zawsze mobilizują ludzie, do pewnych punktów dochodzi się samemu.
np. moja mama zawsze się przebierała po przyjściu z pracy do domu,
a ja tego nawyku długo nie miałam.
nawet, jak już długo byłam „na swoim”- to różnymi drogami dochodziłam do tego punktu.
– najpierw było olśnienie, że nieważne, że rzeczy zawsze można wyprać, ale gdy nie dbamy o ich stan, to się szybciej zużywają, co odbija się na naszej kieszeni.
– potem był etap właśnie jakichś starych wyciągniętych dresów, spodenek z dziurą na tyłku,
które „donaszałam” po domu.
i dopiero gdzieś tam po drodze, stwierdziłam, że ta dziura w spodenkach mnie osobiście bardzo przeszkadza,
i mimo ulubioności- portki awansowały na śmietnik.
a przecież podobnie było u mnie z butami na zmianę.
cały okres szkolny się walczyło z systemem ;-) żeby tylko nie zmieniać butów,
tworzyło dziwne konstrukcje i kombinacje alpejskie.
a obecnie- nie wyobrażam sobie, żeby nie mieć- pod biurkiem jakichś butów na zmianę.
po domu: noszę najczęściej najzwyklejsze klapeczki basenowe:
http://www.polyvore.com/klapki_m%C4%99skie/thing?context_id=2546698&context_type=user_fav&id=88271791
a w jakieś bardzo chłodne czy zimowe dni, to noszę takie bamboszki:
http://i.pinger.pl/pgr494/3d42c84700246c5d525bb747
albo skarpetki-stopki antypoślizgowe.
Teraz też walczę z myślami odnośnie butów po domu. Bo te kapcie, które kupowałam do tej pory się nie sprawdzają. Nie szanuję, przez to, że są słabej jakości. Skarpetki grube dziergane przez babcię są super, ale szkoda mi je nosić bez żadnego kapcia. Muszę coś wymyślić porządnego, aby dba o to i mieć poczucie, że to właśnie to:)
Ciekawy i motywujący post. Dla mnie podstawa to dżinsy i jakaś koszulka, ewentualnie któryś ze sweterków – to zimą (w domu utrzymujemy niską temperaturę). Latem chodzę w spodenkach przed kolano i koszulkach na ramiączka. W wielkie upały zdarza mi się przesiadywać w domu w… bikini i pareo. ;). Są to zestawy, w których pracuję w domu albo wychodzę na pobliskie zakupy (może poza tym bikini). Ubrań spranych albo dziurawych (oj!) nie trzymam w ogóle w szafie. Nie kusi mnie więc do noszenia czegoś takiego. :) Ale generalnie rzadko ubieram się jakoś specjalnie elegancko, dla mnie taki dżinsowo-tiszertowy (albo dżinsowo-tunikowy) zestaw załatwia prawie wszystkie życiowe okoliczności, może poza bieganiem albo jazdą na rowerze. ;) Maluję się raz na pół roku, a z biżuterii noszę tylko malutkie srebrne kolczyki – stale, w domu też.
Ech, mimo tego braku makijażu i biżuterii czuję się bardzo kobieco i jak widać lubię zaglądać na Twojego bardzo kobiecego bloga. Serdecznie pozdrawiam!
Ale, ale, jakie są te jeansy domowe? Mi się jeansy kojarzą niezbyt wygodnie. Może masz jakieś miękkie i o luźnym kroju? Nie wyobrażam sobie popinać po domu w takich rurkach na przykład. Musiałyby być takie boyfriendy albo po prostu męskie spodnie.
Po domu noszę dżinsy np. z dodatkiem strechu, zresztą trochę starsze i niezbyt sztywne, ale ciągle nadające się do wyjścia na zewnątrz. Latem mam też takie spodnie materiałowe 3/4 kupione wieki temu w Camaieu – mam je już chyba z 7-8 lat, trochę się sprały, ale nie rozpadły – to jest jakość. ;)
A ten sklep dotychczas omijałam, więc trzeba to zmienić i się mu bliżej przyjrzeć skoro polecasz:)
Również jestem kobietą domową .Mam swój pomysł na domowy strój , leginsy i tunika , bo nic się nie podwija się w tali i fajniej wygląda , jest po prostu wygodniejsza , ewentualnie proste bawełniane sukienki z HM , obecnie dostępne w wielu kolorach na dziale casual ,do tego ciepłe getry opuszczone na kostkach to sprawia , że w domu mogę zdjąć skarpetki ale jednak ciepło , i kapcie od lat kupowane w Tchibo , bardzo polecam wygodne , stylowe z kokardką trochę jak mięciutkie balerinki , do tego koczek zamotany w gumkę ale nie taką zwykłą tylko obciągniętą atłasem ( z tego co sprawdzałam dostępne niestety tylko w Divie ) wieczorkiem piżama z Tchibo ( nie , to nie jest reklama :))te piżamy z Tchibo mają w środku takiego mięciutkiego misia a z zewnątrz są atłasowe , piżamy mają super i w wielu kolorach , myślę tu o fasonie lekko męskim a’la Coco Chanel , i do tego wysokie kapciuchy z Cubusa . Dziękuję Mario za bloga , również zaglądam codziennie , pozdrawiam :)
Dziękuję Ci bardzo, skarbie. Byłam dzisiaj w H&M i analizuję sobie czy coś z tego casualowego działu kupić (staram się zawsze przemyśleć zanim kupię). To ja na pewno zajrzę do Tchibo, bo właśnie szukam jakichś dobrych kapciuchów. Ale super: zwłaszcza ta tunika i legginsy też będą dla mnie jak znalazł. Jeszcze nie wszystko mam przemyślane, ale wielka zmiana się szykuje, którą oczywiście pokaże na blogu. Jeszcze raz dzięki.
ja już po samym fragmencie o starych portkach- zachwyciłam się książką i wygrzebałam w antykwariacie.
do kompletu- tych samych autorów- wzięłam książkę o savoir-vivre :>
Szpiegulo, ale teraz będziesz szpanowała dobrym wychowaniem, haha.
Kilka lat temu doszłam do wniosku, że kiedy jestem w domu zaniedbana i w łachach, czuję się o wiele gorzej.
Miałam kiedyś nawyk przebierania się zaraz po przyjściu ze szkoły, gdzieś jednak po drodze to zgubiłam. Nie wyobrażam sobie chodzenia bez biustonosza – kwestia rozmiarów kobiecych wdzięków: powyżej D brak biustonosza to jest tortura. Nie mam także „wyjściowej” bielizny – każda sztuka staram się, żeby taka była i jednocześnie, by była wygodna. Po domu nie chodzę w butach, zawsze jakieś kapcie (aktualnie skórzane od „górali”). Co do fryzury i makijażu – fryzurę zawsze mam (mam trwałą i praktycznie układam włosy tylko, kiedy są mokre, nie czeszę się nigdy), a makijaż robię kosmetykami mineralnymi. Gdy nie wychodzę nigdzie, aplikuję tylko podkład mineralny, bez maskary ani różu (to moja wypracowana makijażowa baza na co dzień i od święta), by zatuszować największe blizny i krosty (mam cerę z trądzikiem).
Magazynowałam w szafie latami rzeczy, które lądowały z górnej półki na dolną, która była przeznaczona na ciuchy domowe. Doszło do tego, że nawet już nie pamiętałam, co tam mam. Teraz bardzo ograniczyłam liczbę rzeczy na tej półce. Latem po wstaniu (gdy nie muszę nigdzie wychodzić) nakładam szybko jakąś bawełnianą sukienkę (najwygodniej), zimą bluzy i leginsy. Po przyjściu z pracy nie przebieram się, chyba że do sprzątania lub zimą przy wielkich śniegach celem wyjścia z psem (zakładam wtedy spodnie narciarskie i buty trekkingowe ;) ).
Kasiu, doszłam do wniosku, że bardzo męczący również dla mnie jest podział na ubrania domowe i wyjściowe. Jak coś już było na skraju zniszczenia to ja to odkładałam na dolną półkę i obiecywałam sobie, że dobiję po domu. O ile zniszczeniem jest lekkie zmechacenie albo wystająca nitka to jeszcze w miarę ok, ale potem zaczęły się dziać takie hardkory jak dziurki i plamy nie do sprania i to już nie było ok:) Jako, że ja się muszę przebrać po przyjściu do domu, to raczej wymyślę sobie ze trzy domowe uniformy i będę się ich sztywno trzymać. Bo jak zaczynam być elastyczna to robi się nieciekawie i zawsze kończy się na dresach. I tak sobie pomyślałam, że zawsze jak szykuję się na następny dzień wieczorem to ładnie potem wyglądam. A jak wstaję rano i po prysznicu wyciągam coś na oślep to nie jestem zadowolona. Dlatego taki system przejmę też po domu, a nie tylko na wyjście:)
O tak, zgadzam się – szykowanie rzeczy wieczorem na drugi dzień to klucz do sukcesu!
o, kiedyś robiłam podobnie, że odkładałam rzeczy na „donoszenie”.
od jakiegoś czasy trzymam tylko określoną ilość koszulek i spodni- do noszenia po domu.
i staram się po prostu- pilnować tego, żeby ilość domowych ciuchów nie przerosła wyjściowych ;-)
hm,
a ja osobiście lubię podział na ciuchy domowe- i ciuchy wyjściowe.
co prawda- kiedyś miałam więcej kategorii w ciuchach wyjściowych- bo dzielilam je na eleganckie, wieczorowe itp.
obecnie mam po prostu wyjściowe-wyjściowe, i wyjściowe-każualowo-codzienne.
Super post a jaka dyskusja :) No właśnie dlaczego „po domu ” wyciągamy stare łachy i jak przychodzi sąsiad/sąsiadka/listonosz to przepraszamy za swój strój…? Czyż nie lepiej wyglądać zawsze ładnie i wygodnie? Poczuć się z samym sobą po prostu dobrze:) Dziękuję za inspiracje :)))
To chyba przez to, że ciężko spełnić te dwa warunki naraz: ładnie i wygodnie. Na kolażach to jest proste, ale zawsze szkoda tego ładnego ubrania po domu:)
iii tam od razu zaraz szkoda ;-)
Mój domowy ubiór nie różni się niczym od tego w czym śpię. Moje sumienie od dawna krzyczy ale jest stanowczo policzkowane przez lenistwo. Czas się ogarnąć!
Świetny post, a dyskusja naprawdę na wysokim poziomie:) Jestem mile zaskoczona :) Mnie również, tak jak wiele dziewczynom tutaj, wydawało się, że tylko ja tak mam, ze w domu chodzę „po domowemu”:) Faktem jest również to, iż mój mężczyzna wracając z pracy widzi mnie nieuczesaną, nieumalowaną i niemal w piżamie podartej chodzącą :) Wstyd niesamowity :) Uświadomiłam sobie, że nie musi tak być, że mogę wyglądać lepiej i od dziś się za to zabieram! Dzięki za ten post !:)
Można lepiej nie tracąc przy tym na wygodzie. Bo taki jest cel rzecz jasna:)
Bardzo ciekawe te Twoje rozważania. Ja również od jakiegoś czasu staram się wyglądać estetycznie.
Mój nastrój i poczucie wewnętrznej harmonii w dużym stopniu zależą od tego czy mój ubiór jest odpowiedni.
Odczuwam poważny dyskomfort psychiczny, kiedy wyglądam źle. Może to jakiś rodzaj obsesji?
Jednak myślę, że tak jak napisałaś warto mieć swoje standardy i zachowywać je niezależnie od sytuacji.
A co do bloga to podoba mi się to, że traktujesz ubiór, modę jako coś ważnego, coś co stanowi o naszym charakterze,
o nas samych; że nie przebierasz się lecz jesteś autentyczna :)
Natalia, no właśnie to wszystko zależy od człowieka. Niektórzy muszą być ponad normę ubrani, żeby się super czuć, a niektórzy wręcz przeciwnie :) Fajnie właśnie jak standardy zamieniają się w nawyki, a nawet przyjemność dbania o siebie!
Kocham Cię za ten wpis!! Mam z tym ogromny problem. Obecnie nie pracuję i siedzę w domu w dresach i bluzie :/ Nawet mam 2 pary ulubionych spodni tzw. „podomki”, czyli spodnie od piżamy z jednej z sieciówek, które trochę przypominają dresy ;)
Już nie mówiąc o całej półce rzeczy do „donoszenia”, bo szkoda mi ich wyrzucić lub oddać :/
To nie jest chyba tak źle, jest jakiś system wypracowany :) Może mix takiej rzeczy do donoszenia z czymś bardziej nowym odmieniłby charakter całego stroju i pozwolił wyjść w nim na zewnątrz?
Od razu przypomina mi się metafora życia jako teatru Goffmana :) inni jesteśmy na scenie, inni za kulisami ;) Ja to mam przynajmniej kilka masek: rozmemłaną w domu (no dobra, to chyba brak maski – wychodzi wtedy moje niedbalstwo i lenistwo, które staram się ukryć w innych okolicznościach :D), wygodną i raczej niewyróżniającą się do pracy (jakoś szkoda mi wycierać kolana w ulubionych spodniach, a często w pracy do parteru schodzę :D, brudzić się farbami albo plasteliną, no i muszę mieć swobodę ruchów przy dzieciakach), i taką elegancko-kobiecą poza pracą, ale na zewnątrz (wtedy czuję wreszcie, że się realizuję :D). Świetny post Mario, chyba powalczę trochę z lenistwem. Z drugiej strony jaki efekt wow jest jak się czasem trochę człowiek postara! :D Na tle permanentnego rozmemłania wtedy przez kontrast zbiera się dodatkowe punkty ;) Ah, szkoda że za godzinę góra dwie muszę opuścić Twojego bloga żeby iść do pracy :D
Hej wszystkim! Jak tak sobie czytam te wszystkie komentarze to czasem aż wybucham śmiechem że tak wiele z nas ma podobnie :) Np. „drżenie na dźwięk dzwonka u drzwi”. Wiecie, że kilka razy nawet udawałam że mnie nie ma w domu?! ;) Wiem – żałosne… U mnie to leży chyba głębiej w podświadomości. Jak wracam do domu z pracy itp. to jakbym słyszała gdzieś w głowie moją mamę kiedy chodziłam do podstawówki „Wiki przebierz się – zaraz będzie obiad” Chodziło o to by nie pobrudzić, nie poniszczyć ubrań do szkoły – a tych było mniej niż tych „po domu” I tak dochodząc już do 30-stki zawsze się przebieram jak przychodzę – raz dla wygody – dwa dla oszczędności ciucha (?) Często mam na sobie stare dresiaki, dziurawe getry, bluzy (nawet męskie), swetry z lat 80-tych :) Na głowie: „palma”. Makijażu zero – perfum zero (jedynie co dezodorant zawsze musi być ;)) Stwierdzam, że czas coś z tym zrobić bo też mi to przeszkadza. Nie tylko ze względu na moje samopoczucie ale też i mojego biednego męża ;) który musi mnie oglądać taką „spraną”, „jałową”;)
Mario zgadzam się z Tobą w 100 % nt. dwulicowości innych. Wolę szczerze (nawet do bólu) niż „świętoszkowatość”
Wiosenne pozdrowienia!!!
Acha zapomniałam jeszcze dodać, że mam jakąś dziwną obsesję na tle golfów – tych takich cieńkich pod bluzkę czy żakiet. Nie wyobrażam sobie w zimę, jesień czy inne chłodne dni, żeby nie ubrać go pod jakiekolwiek ubranie bo wydaje mi się że zaraz zmarznę! Nawet dziś siedzę w takim golfie :) Czy to jest dziwne?
Pozdrawiam w ten Domowy Dzień w szarym dresiku ;) Też od pewnego czasu pracuję nad tym, żeby wyglądać w domu jak człowiek (dzisiejszy dzień jest porażką, jak widać), choć akurat mi zdarzyło się iść na miasto czy na uczelnię w „domowej” szarej bluzie i czuć się świetnie, także to trochę też zależy od luzu, z jakim podchodzimy do ubierania się.
Trafiłam na twojego bloga dzięki Perełkom Happyholic i bardzo się cieszę :) Na pewno będę zaglądać częściej :)
Pozdrawiam,
Ania
Mój domowy uniform zmienił się wraz z momentem zamieszkania razem z moim chłopakiem.
Wcześniej mieszkałam w domu jednorodzinnym. Jestem zmarzluchem więc notorycznie nosiłam sie na cebulkę- , ciepłe spodnie, bluzeczki, sweterki, polarki, szaliczki to ja w domu rodzinnym. Dodatkowo jakieś dziwne skarpetki np w choinki lub zwierzęta typu sarenki. Makabrycznie ,prawda?
Kiedys miałam pół szafy z ubraniami „domowymi” i „jak obcuje z ludźmi”. Teraz mi sie odmieniło.
Domowe rzeczy zreorganizowałam. Wyrzuciłam wiele , naprawdę wiele. Po pierwsze dlatego,że mieszkam w bloku i nie wiem juz co to znaczy temperatura pokojowa :):)
Moim domowym uniformem jest prosta szara sukienka z dzianiny do kolan z krótkimi rękawami plus legginsy / legginsy plus luźniejsza bluzki (obowiązkowo w paski)/ miękkie szare szorty plus gładki t+-shirt. Nie czuje się wtedy przytłoczona. Czuję sie czysto i swobodnie.
Gdy czytałam po raz pierwszy ten wpis miałam pewne przemyślenia ale nie wyraziłam ich w komentarzu i teraz mnie naszło, żeby coś napisać. Zdaje się, że ja mam odmiennie zdanie niż ty Mario i osoby komentujące. Nie da się zaprzeczyć, że moje domowe ubranie jest gorsze niż wyjściowe. Gdy byłam mała uczono mnie, że po domu chodzi się w byle czym, a nowe ciuchy nosi się do szkoły i kościoła. Zawsze na Wielkanoc mama kupowała mi nowe ubrania :-) Od dziecka tego nie lubiłam i powiedziałam sobie, że gdy dorosnę, to będę zawsze ubierała się ładnie, nie tylko do kościoła. Obecnie z pełną świadomością zakładam w mieszkaniu ubrania gorszej jakości i uważam to za usprawiedliwione i sensowne, bo:
1. Ubrania się niszczą. Jeżeli będę nosiła nowe ubrania również po mieszkaniu, to naturalne, że będą szybciej zniszczone. Nie mam na myśli ekstremalnego zniszczenia, ale nawet zwykłe ślady dłuższego noszenia sprawiają, że ubranie nie wygląda już tak dobrze. I o ile na co dzień to nie przeszkadza, to na ważne spotkanie z klientem czy coś w tym stylu to już co innego. Niby nie szata zdobi człowieka, ale przecież jak cię widzą tak cię piszą ;-) Ja osobiście uważam, że powinno się mieć kilka porządnych ciuchów, które będziemy nosić tylko od czasu do czasu. Ja mam jedne czarne rurki, koszulę, czarną marynarkę i szpilki. I to mój uniform „na wszelki wypadek”.
2. Ludzie często muszą ubierać się w konkretny sposób do pracy, bo tak wypada. Ja mam to szczęście, że mój uniform idealnie nadaje się do biura i na dobrą sprawę mogłabym w nim chodzić cały czas. Nie robię tego z powodu wymienionego w punkcie 1 i 3.
3. Mam psa, który mnie brudzi. Pierwsze co robię po przyjściu do domu, to zmieniam ubranie i to tak szybko, żeby pies nie zdążył mnie dotknąć choćby nosem. Ale często pies jest szybszy, przez co spodnie już po jednym dniu lądują w koszu na pranie. Pies nie tylko brudzi ale i gubi sierść, która zawsze, nie wiem jakim cudem, musi osiąść na czarnej marynarce. A potem rano mam dodatkowe zadanie – usuwanie sierści, która zawsze gdzieś zostanie i wylezie na widok w najmniej odpowiednim momencie. Ufff, wyżaliłam się ;-)
W moim przypadku inny image w domu i poza domem nie ma nic wspólnego z szacunkiem do samej siebie z fałszem czy jakimiś innymi sprawami. Jest podyktowany koniecznością. Z tym że ja po domu nie chodzę w dresach ani rozciągniętych podkoszulkach. Chodzę w starych pękniętych na udach rurkach ( 2 szt.), których nie mogę wyrzucić bo to pierwsze spodni,e które idealnie na mnie leżały i uwielbiam je mimo dziur. Nie jestem w stanie znaleźć ich nowych zamienników. Wiem, że powinnam je wyrzucić, ale tak mi strasznie żal….. I do tego jakaś bluzka. Będąc w domu używam perfum i robię sobie makijaż, często mocniejszy niż „na zewnątrz”. Nie lubię oglądać swojej nieumalowanej twarzy w lustrze:-(
Świetny temat – to jak wyglądamy w domu uświadamia nam jak się czujemy same ze sobą, w jakich relacjach jesteśmy z tą bądź co bądź – najbliższą 'przyjaciółką’. Muszę przyznać, że nieźle mnie zmotywowałaś tym wpisem!
Od kiedy zostałam mamą czas nabrał innego wymiaru, myślę że tylko inne mamy są w stanie zrozumieć ten ewenement ;) czasem marzę o dłuższej wolnej chwil – tylko dla siebie. Aromatyczna kąpiel, maseczka, lakier do paznokci… wszystkie te przyjemości znalazły się w sferze nieosiągalnego niemalże luksusu :)
Z jednego jestem bardzo zadowolona – w okresie przygotowań kupiłam kilka naprawdę ładnych piżam i szlafroków – w żywych, nasyconych barwach i sportowych krojach (żadne tam różowe misie czy babcine barchany!) – teraz sprawiają, że mam lepszy nastrój już od rana. Brakuje mi jednak fajnego domowego uniformu. Zdradzisz gdzie wyszperałaś ten szary staniczek? Jest piękny!
Kiedyś nie wpuściłam do domu kogoś dla mnie ważnego, bo właśnie łaziłam bez biustonosza… Noszę 75K, więc grawitacja i metryka nie pozwalają mi na to. Po pierwsze więc: zawsze mam na sobie porządny biustonosz (niestety nie kupi się takiego za 30 zł) i dobrze trzymające ciało figi lub spodenki. Na to latem sukienka tunika przed kolano z kieszeniami, skórkowe kolorowe klapki, zimą legginsy i długi sweter z kangurzą kieszenią przed kolano, skarpety-botki z futerkiem w środku (ale nie misie, ani pieski), bo mam zimne mieszkanie lub skarpetki w kolorze legginsów i kolorowe klapki. Do bardzo brudnych prac przebieram się w stare ubrania z dyżurną podomką pod ręką do nałożenia na wierzch, a potem wracam do domowego stroju. Mogę pokazać się listonoszowi, powitać niespodziewanego gościa.
Kilka dni temu odkryłam Twojego bloga i czytam od początku. Dowiedziałam się dzięki Tobie, że jestem ciepłą jesienią i że muszę męczyć się w szpilkach, żeby wyglądać fajnie (uff! bo choć byłoby to wskazane przy moim wzroście – 151 cm). Kiedyś, jeszcze na studiach, nie wyobrażałam chodzić sobie po domu w dresie. W czym wychodziłam, w tym chodziłam po domu. Innego podejścia nauczyła mnie moja dawna współlokatorka – zawsze dziwiła się, że chodzę po mieszkaniu w dżinsach, kiedy ona od razu wskakiwała w rozciągnięty dres. Sytuacja się zmieniła, kiedy straciłam pracę na etat i przez jakiś czas pracowałam zdalnie, z domu. A do tego w moim życiu pojawił się psiak o białej sierści, a ja ubierałam się zwykle w ciemne kolory. I się zaczęło – późne wstawanie, bo nigdzie nie musiałam się spieszyć, chodzenie (i praca) w piżamie do południa, bo na wyjście na spacer z psem wystarczyło założyć bluzę i już.Okulary na nosie (choć nie lubię siebie w okularach), bo nawet soczewek nie chciało mi się założyć. Zero makijażu, włosy związane w jakiś bliżej nieokreślony węzeł. Aż pewnego dnia do moich drzwi zadzwonił listonosz z listem poleconym… Po drodze mijałam lustro i… nie otworzyłam! Od tamtej pory nie ma dla mnie znaczenia, czy to weekend, czy urlop, czy L4 – pierwsze co robię rano, to biorę prysznic, prostuję włosy, zakładam soczewki i maluję oczy – zwykła czarna kreska i tuż do rzęs (chyba, że akurat idę biegać, to bez tuszu, ale kreskę robię tak czy siak ;) ). Nie chodzę po domu w małej czarnej, ale w wygodnych leginsach i tunikach/swetrach oversize. Jest wygodnie, prosto i ładnie :) No i ciuchy są zawsze wyprasowane, choćby nie wiem co! I nieważne, czy kurier przyjechał, czy muszę wyskoczyć z psem na spacer, czy przyjaciółka chce się spotkać na spontanicznej kawie – zmieniam tylko buty i wychodzę :)
Wracam do czytania – mam wolne do końca tygodnia ;) czytam siedząc na łóżku, w czarnych legginsach i tunice oraz w niebieskim rozpinanym swetrze oversize, z bransoletką na ręce ;)
Ja często pracuję w domu i zdarza się, że danego dnia w ogóle nie muszę wychodzić. Zauważyłam, że jeśli się z rana nie doprowadzę do porządku, tylko zostaję w piżamie, to zaczyna się od kawy i poprzez kolejne kawy/herbaty ciągnie i ciągnie (o, tak, zapominam nawet o normalnym śniadaniu). W efekcie czas ucieka jak szalony, a ja jestem mnie j produktywna i z niczym się nie wyrabiam, a pod wieczór mam poczucie, że dzień przeleciał mi przez palce! Dlatego MUSZĘ się ubrać, i muszę to zrobić tak, by w razie czego móc wyskoczyć na ulicę – czyli to, o czym piszesz. Normalnie nie wyobrażam sobie chodzenia w domu w dresach lub starych podkoszulkach – w ogóle nie lubię sportowych ubrań w domu, bo kojarzą mi się z rozmemłaniem (przepraszam od razu wszystkich, którzy je lubią! po prostu nie wyobrażam sobie siebie w nich!). Jeśli jednak chodzi o twarz, to często daję jej odpocząć i wklepuję tyko krem, choć wtedy raczej unikam lustra (bez makijażu nie mam oczu ;))
Teraz jeszcze mała apostrofa na koniec: O, Mario, jak się cieszę, że odkryłam Twój blog :) (a niedługo minie rok od tego wydarzenia :)).
Świetny, inspirujący tekst.
Mam dwie szafy. Zasadniczo różnią się kolorystyką. Do pracy wymyśliłam sobie sztywny dress code. W domu ma być wygodnie i kolorowo. Niestety mam tam też takie ubrania, w których wstydziłabym się pokazać komukolwiek (nie są zniszczone, ale fason zupełnie nie dla mnie), a mąż mnie w nich ogląda. Czas na zmiany.
Dzięki Tobie poprawiam jakość mojego życia.
Świetny i motywujący post :) W domu też trzeba wyglądać ładnie i kobieco, chociażby dla lepszego samopoczucia. Sporo o homewear piszą też na http://baan.pl/co-oznacza-odziez-homewear-zalety-ubierania-homewear/ polecam zajrzeć, aby się jeszcze bardziej zainspirować.