Ten wpis traktuje o dbaniu o MOJĄ figurę. Nie chcę, żeby ktoś brał go jako uniwersalny poradnik. Jeśli kogokolwiek zainspiruję do zmiany trybu życia na zdrowszy, będzie to najmilszy efekt uboczny wpisu, jaki mogę sobie wymarzyć.

Wiem, że są dolegliwości i choroby, które bardzo utrudniają chudnięcie, dlatego wierzcie mi, że doceniam bardzo to, że jestem zdrowa, uznaję się tutaj za szczęściarę i nigdy bym nie potraktowała nikogo z góry mówiąc mu, że powinien być fit – niedorzeczne jest to zakładanie, że każdy musi być fit, bo jak nie to nie ma życia…

Wszystko co tu przeczytacie zostało skonsultowane z dietetykiem, a dokładniej z moją koleżanką, Alicją Białowąs z bloga Barbell Kitchen, która miała do mnie bardzo dużo cierpliwości, bo ja jestem totalnym laikiem w temacie zdrowego jedzenia, treningu, suplementacji itp., a pytań miałam miliony i padały one nie tylko przez fejsa czy przez telefon, ale także zdominowały nasze rozmowy, kiedy się spotykałyśmy w realu. Alicja z łatwością rozpisałaby mi dietę, ale mnie wcale nie interesowały czasowe rozwiązania i osiąganie jakiegoś celu. Postanowiłam, że będę po prostu prowadzić zdrowszy tryb życia NA STAŁE.

Jak się czułam przed wprowadzeniem zmian

Miałam bardzo mało energii, szybko się męczyłam, byłam notorycznie „wzdęta” i nie podobało mi się jak moje ciało wygląda w takich ubraniach, w jakich ja chcę chodzić.

Zawsze byłam szczupła, ale jednocześnie zawsze miałam trochę jakby większy brzuch. Po części to wina mojej postawy i tego, że nie zawsze kontroluję prostowanie się, ale ostatnio nie ukrywam, że jadłam o wiele więcej słodyczy, pieczywa, mącznych rzeczy, a nawet fast foodów itp. (głupota totalna z mojej strony, bo nie znoszę fast foodów, to było jakieś lenistwo i nuda, że jadłam takie rzeczy, wytłumaczyć inaczej tego nie zdołam), a wszystko szło właśnie w brzuch. Ja ogólnie nie mam problemów z tym, że on jest duży, bo mogłabym go zakrywać (co zresztą robiłam), mogłabym ubierać się tak, żeby wyglądać ok i żeby go nie eksponować. Mam natomiast problem z tym, że moje poczucie estetyki nie pozwala mi przy dużym brzuchu założyć obcisłego golfa i obcisłych jeansów, bo uważam, że wygląda to bardzo niekorzystnie.

Dwie główne motywacje

Tak więc powiedziałabym, że były dwa główne motywy tej zmiany i były to:

Chęć zakładania wymarzonych, często bardzo dopasowanych ubrań -> proporcjonalna figura*
Chęć poczucia się lepiej, energiczniej, silniej i zdrowiej -> samopoczucie

*Chciałam Wam jakoś zobrazować, co mam tu na myśli i pomyślałam sobie o skrajnym przykładzie jakiegoś seksownego stroju. Raz na jakiś czas kobieta chce się wbić w coś sexy, ale dla mnie jakoś nigdy zbyt wydekoltowana sukienka czy jakieś rozcięcia się takimi nie wydawały. Ja za to przepadam wprost za strojami, które wszystko zakrywają, ale bardzo przylegają i takie chciałabym często nosić. I pomyślałam, że Kobieta Kot może być doskonałym archetypem tego podejścia.

Więc na upartego można spłycić ten wpis słowami: Maria chce być Kobietą Kotem :)

Tak na poważnie, absolutnie nie było i u mnie nigdy nie będzie żadnym motywem to, że nie mogłam ścierpieć swojego odbicia w lustrze. To, że miałam duży brzuch i kilka osób mnie spytało czy jestem w ciąży przez ostatni rok, to mogło być trochę nieprzyjemne. Ale z drugiej strony, miałam wtedy ładną „pełną buzię”, biust był całkiem spory, coś tam poszło w uda, więc ta noga wyglądała tak konkretnie, co mi się podobało. Nie miałam negatywnej motywacji i nikomu takiej nie polecam. Wolę akceptować swoje ciało i wziąć sprawy w swoje ręce, zobaczyć co mogę z nim fajnego zrobić, niż szukać na siłę u siebie brzydoty i radykalnie coś zmieniać. U mnie to zawsze będzie kwestia siły i ambicji – jak wiem, że mam moc sprawczą, to chcę działać, chcę sobie udowodnić, że jestem w stanie coś dobrego dla siebie robić. Nie interesuje mnie metamorfoza (moje „ulubione” słowo jak wiecie haha), interesuje mnie progres.

Jedzenie

Jestem całkowicie zdrowa i nie mam problemów z chudnięciem. Zaczęłam wprowadzać zmiany pod koniec maja. Kalorii nigdy nie liczyłam i nie będę liczyć, jest to dla mnie nudne i nie zamierzam interesować się tym tematem.

Przede wszystkim:

1) ograniczyłam słodycze

Powiedziałam sobie, że nie jem słodyczy, ale nie jestem jakoś wybitnie w tym zatwardziała. Na urodzinach zjem kawałek tortu, czasami jak jesteśmy na lodach, to wezmę sobie loda, jak ktoś częstuje upieczonym przez siebie ciastem to zjem, jak spotykam się z koleżanką i ona je ciacho, to ja też wezmę dla towarzystwa. Natomiast nie kupuję słodyczy, nie podjadam ich, nie rzucam się na nie bezmyślnie, bo są.

2) ograniczyłam mleko

Bardzo lubiłam cappuccino na mieście i nie mówię tu tylko o jednej kawie w tygodniu. To był taki głupi nawyk – chciało mi się tego smaku, ale potem czułam się fatalnie, a brzuch był jak piłka. Przerzuciłam się na czarną kawą, którą dopiero teraz w pełni doceniam i myślę nawet o kupnie ekspresu. Nie piję kawy codziennie, jest mi teraz łatwiej się od tego powstrzymać, a kiedy piję to mogę w pełni docenić smak. Alicja zasugerowała mi w związku z prawdopodobną nietolerancją laktozy zmianę mleka w cappucino na roślinne, ale jakoś nie mogę się przełamać. Zdarza się, że jem płatki z napojem sojowym lub ryżowym i to jest ok, ale kawa w takiej formie jest dla mnie jeszcze niesmaczna.

Czasem zjem jogurt naturalny, zrobię domowe lody na maślance lub zjem płatki z mlekiem bez laktozy, wypiję kakao – znowu, nie jest to bardzo zero jedynkowe. Nie rezygnacja, raczej znaczne ograniczenie.

3) nie obżeram się pieczywem

To wydawało się dla mnie najtrudniejsze, a okazało się naturalne. Chyba byłam uzależniona od chleba i bułek, bo mi ich ciągle było mało. Na początku dość ostro mówiłam sobie, że zjem tyle, a tyle kanapek, a później już po prostu mnie tak nie ciągnęło do pieczywa i po prostu nie wróciłam do obżerania się. Jem mniej pieczywa, ale i tak wcale nie mało, co dla mnie jest sukcesem.

4) piję dużo wody i herbaty

Nie lubię soków i słodkich gazowanych napojów. Piję wodę, wodę gazowaną i czarną herbatę z cytryną bez cukru – moje trzy ulubione pićka od zawsze, ale zmieniłam trochę proporcje. Zwykłej wody piję najwięcej, gazowaną wodę zamawiam zawsze w restauracji do obiadu (każdy ma jakieś przyjemności, ja mam wodę gazowaną, nie umiem tego wytłumaczyć), a czarną herbatę robię sobie tylko raz dziennie.

5) polubiłam zupy i koktajle

Ja raczej z tych konkretniejszych osób jestem jedzeniowo, więc to też dla mnie jakaś nowość, ale robię teraz nieustannie zupy na obiad i sprawia mi przyjemność wynajdywanie nowych przepisów. Koktajle uwielbiam od kiedy kupiłam blender kielichowy (jeden z lepszych zakupów, mam ten), mam dużo książek Zielonych Koktajli, a ostatnio dołączyła do nich nowa, która trafia idealnie z tematem, czyli koktajle dietetyczne. Robię też sporo past na kanapki, kocham awokado, polubiłam hummusy, czasem coś tam zakołatam na szybko z jajkiem i rybą :) Chcę mi się robić fajne jedzenie.

Jeszcze tylko uściślę, ale to chyba jest oczywiste – dla mnie sok z kartonu i koktajl lub smoothie zrobione samodzielnie to nie to samo. W zasadzie to koktajl traktuję trochę jak jakieś lekkie jedzenie. A soków ze sklepu nie piję, bo mi nie smakują.

Wszystkie te kroki są nieradykalne i wprowadzane stopniowo, ale jak obserwuję swoje ciało, to jak się czuję, to już wiem, że się nie cofnę i będę robić jeszcze więcej zdrowych rzeczy. Już teraz powoli dochodzę do wniosku, że:

1) Muszę zwracać uwagę na tempo w jakim jem i zwalniać, powoli przeżuwać, nie spieszyć się.
2) Jeść więcej warzyw i owoców, robić sobie przekąski w stylu paski papryki czy marchewka do ręki, mrożone winogrona i inne takie super rzeczy (jeszcze ciągle mam tego za mało)
3) Jeszcze bardziej urozmaicić śniadania i kolacje, choć już i tak nie jest źle, to poszukać nowszych przepisów, najlepiej bezmięsnych.

A więc te trzy punkty są dla mnie teraz priorytetowe i będą powoli wprowadzane. A że ja będę się tak odżywiać, to rzecz jasna cała rodzina z musu również.

Ćwiczenia

Przeanalizowałam moje aktywności w poprzednich latach. Ćwiczyłam np. z Chodakwoską i mi się to szybko znudziło. Doszłam do wniosku, że wolę krótki i intensywny trening codziennie niż kilka razy w tygodniu po 40-60 minut. Tak mam, że jak pojawia się jakaś przerwa dniowa, to potem mi jest trudniej wrócić. Więc zaczęłam sobie szukać innych rzeczy i nie przejmować się internetowymi poradami, nie kupować żadnych sprzętów, znaleźć coś, skonsultować z Alą i ćwiczyć.

Najpierw ściągnęłam sobie bezpłatną aplikację na telefon, która nazywa się 30 dni fit. Można tam znaleźć treningi na całe ciało lub różne partie ciała, a także ustawiać sobie poziom trudności. Ustawiłam sobie  trzydziestodniowy trening brzucha, opcję najtrudniejszą i robiłam każdego ranka. I wytrzymałam, zrobiłam te 30 dni i byłam szczęśliwa. Potem pomyślałam, że zrobię trening na nogi. Znów ustawiłam 30 dni, najtrudniejszy poziom i w niektóre dni, po treningu nóg, robiłam jeszcze kilka ćwiczeń na brzuch zapamiętanych z poprzedniego miesiąca.

Ale ta apka też zaczęła mnie trochę nużyć, więc przeszukałam youtube i znalazłam dziewczynę, która nic nie mówi, tylko ćwiczy. I to z nią teraz ćwiczę, a apkę już odstawiam. Kanał nazywa się Pamela Rf. Korzystam tylko z dwóch filmików na razie: tego na brzuch i tego na całe ciało.

Wygląda to więc tak, że codziennie rano (oprócz niedziel) robię z Pamelą albo brzuch, albo całość. Zależnie od nastroju, ale zazwyczaj raz to, raz to. Po tym intensywniejszym treningu piję odżywkę białkową (dwa lub trzy razy w tygodniu). Robiłam to od pierwszego dnia jakichkolwiek ćwiczeń. Ala uczuliła mnie, żeby się nie cackać i tłuszcz od razu zmieniać w mięśnie, no i po spisaniu jej wszystkiego co jem doszła do wniosku, że warto uzupełnić białko. Nie chciałam dorzucać jeszcze nabiału czy mięsa, więc spróbowałam z odżywką. Na początku robiłam sobie koktajl z waniliową, ale to mi zupełnie nie podeszło, a potem kupiłam odżywkę o smaku czekolady. Rozpuszczam miarkę w jednej trzeciej szklanki wody i od razu wypijam.

Teraz dochodzę do wniosku, że te ćwiczenia na brzuch są już dla mnie za łatwe i będę robić, któryś z innych filmów Pameli albo znajdę sobie coś nowego. Natomiast ten dwudziestominutowy trening zostanie ze mną jeszcze długo, bo moje pompki wyglądają żałośnie (serio). Chciałabym go robić z łatwością, a potem znowu coś urozmaicić.

Po ćwiczeniach biorę prysznic i robię peeling, a potem nacieram brzuch i nogi balsamem wyszczuplającym. Teraz używam peelingów i balsamu modelującego z Ziaji, pokazywałam je w tym wpisie. I nie ma dla mnie lepszego uczucia niż to wyjście z łazienki po takim działaniu. Samopoczucie jak młody bóg. Jak ja mogłam nie ćwiczyć?

Dotychczasowe efekty

Nie mam w domu wagi, więc ważę się tylko przy okazji wizyt u mamy. Nie mierzę się. Gdy zaczynałam, czyli pod koniec maja, ważyłam 65kg, mam 168cm wzrostu. Pod koniec lipca ważyłam 59,5kg. Pod koniec sierpnia, czyli teraz, ważę 58kg. Waga się stabilizuje, może już nawet tak zostać, nie ma to znaczenia.

Brzuch zszedł niesamowicie. Nie jest absolutnie płaski, ale na pewno mniejszy i proporcjonalny. Nie mam już kompletnie problemów z tym, że po jakimś posiłku robi się z niego balon, nawet w trakcie okresu, powiedziałabym, że jest spoko. U mnie to zawsze była kumulacja – okres + jakiś mleczny posiłek = balon.

Ostatnio dostałam komplement, że mam ładnie zarysowane ramiona. Podeszłam wtedy do lustra i chyba pierwszy raz w życiu napięłam muła i tam nic nie zwisało, ramię było takie jędrne :)

A więc na pewno wizualnie największe zmiany widzę na brzuchu i ramionach. Na talię przyjdzie czas, to już będzie wyższy poziom wtajemniczenia.

Psychicznie czuję się bardzo dobrze. Po ćwiczeniach, a dokładniej po prysznicu, rozpiera mnie energia. Wtedy mi się najlepiej pisze, a przecież Zosia jest przy mnie i nie jestem na sto procent przy komputerze, co będzie jak będę miała całkowitą ciszę??? Może wtedy będą wpisy codziennie, haha.

Zauważyłam też, że z coraz większą przyjemnością obniżam sobie temperaturę wody pod prysznicem. Kiedyś tylko i wyłącznie ciepła woda czy gorąca, a teraz sprawia mi przyjemność letnia, a nawet chłodniejsza.

Nie chce mi się też tak nieustannie podjadać jak kiedyś. Mam wrażenie, że dawniej jedzenie potrafiło mnie zdominować, nie mogłam się oprzeć, gdy ktoś jadł coś słodkiego, czy tak zupełnie bez sensu się czymś zapychałam. Teraz jestem bardziej refleksyjna i nie idę na skróty: wolę coś sobie z głową przygotować, niż sięgać w sklepie po przetworzone rzeczy. I szczerze mówiąc, jestem bardzo zdziwiona, że moja zmiana zaczęła się pod koniec maja, a ja już pod koniec sierpnia mogę napisać takie rzeczy, że to poszło tak szybko i tak szybko pojawiły się miłe dla mnie rezultaty.

Od września będę musiała znaleźć nowy rytm dnia, bo Zosia wraca do przedszkola i prawdopodobnie będę ćwiczyć wieczorami. Na pewno chciałabym wprowadzić jakiś bardziej naturalny wysiłek fizyczny do życia – Zosia jeździ już na rowerze bez bocznych kół, my też mamy już rowery, więc prawdopodobnie rowerowe weekendy są nasze. Tęsknię za basenem, więc pewnie raz w tygodniu zamiast ćwiczeń, będę pływać.

W komentarzach proszę Was o to, byście pisały o jakichś rzeczach, które robicie dla zdrowego trybu życia i jesteście z nich dumne. Chwalimy się nawet drobnostkami, liczą się nawet najmniejsze zmiany! I zawczasu napiszę – unikajmy protekcjonalnego tonu. Mam super czytelniczki, ale jak widzę w internetach jak ludziom odbija przy tematach zdrowia i fit, wolę uprzedzić haha :) A więc omijamy poradnictwo i słowo „powinnaś”, inspirujemy się!