Chciałabym żebyście coś obejrzały. Krótki film wyreżyserowany przez Talię Lugacy, z Rosario Dawson w roli głównej. Tytuł – „Mała Czarna”. Niestety film został usunięty z youtube i musiałam wstawić słabszą jakościowo wersję. Niemniej jednak liczy się przesłanie, które można i tak spokojnie wynieść nawet po obejrzeniu tej gorszej wersji:)
Główna bohaterka filmu chce zaimponować mężczyźnie, o którym wie, że spotka go wieczorem na bankiecie. Na szybko więc wybiera w sklepie czarną sukienkę, zakłada ją nieświadomie tyłem na przód (najwyraźniej tylko dla niej nieświadomie) i idzie podbijać świat. Pewność siebie spada niestety przed samym spotkaniem, najogólniej mówiąc zauważa, że wygląda niestosownie i zaczyna się wstydzić zaplanowanej konfrontacji. W toalecie spotyka bardzo mądrą starszą panią, która sprzedaje jej wielką mądrość życiową, którą chciałabym dzisiaj rozwinąć.
Otóż: Niesprzyjające warunki są najlepszą okazją do pokazania prawdziwej siebie.
Zrozumieć ten prosty fakt, to tak jak odkryć największą życiową mądrość. Jak wiele razy ktoś Cię zaskakiwał, wpadał na Ciebie bez uprzedzenia, a Ty wstydziłaś się, bo coś było nie tak? Bo starszy człowiek, którego szanujesz zobaczył Cię w cholernie krótkiej kiecce i wymalowaną jak nastolatka, bo przyszły szef zobaczył Cię przypadkiem zapoconą w dresie, bo chłopak na którym Ci zależy natknął się na Ciebie jak akurat zasmarkana wracałaś od lekarza, bo na sylwestrowej imprezie na wejście puściło Ci oczko… itd. itp. Same dopiszcie sobie różne dziwne, krępujące sytuacje.
Najgorsze co można wtedy zrobić to przepraszać i się tłumaczyć. Bo usprawiedliwianie się wysyła taki oto sygnał: świat kręci się wokół mnie, nie ważne, że się spotkaliśmy, ważne jak wyglądam. Puste, prawda? Zamiast skupić się na życzliwej duszy, którą widzisz, Ty zajmujesz swoją głowę kimś z kim jesteś 24 godziny na dobę – sobą. Zresztą jeżeli Twojego rozmówcę interesują te tłumaczenia, jeżeli naprawdę czujesz się wobec niego zobowiązana do wyjaśnień, to wierz mi, nie jest on wart bycia Twoim rozmówcą.
Lepiej przyjąć inną taktykę. Być zawsze sobą. Niezależnie od zewnętrznej otoczki nie zmieniać swojego wnętrza. Promienieć i wierzyć, że ta druga osoba jest tu dla Ciebie choćby nie wiem co, nie zważając na wszelkie przeciwności. W takich sytuacjach trzeba pozwolić sobie na niezważanie na swój wygląd. Trzeba nie dać po sobie poznać przejęcia, które z czasem w podobnych momentach będzie mijać. Trzeba zachowywać się jak zawsze. Tłumaczenia typu: to nie jestem prawdziwa ja są śmieszne. Bo to jesteś prawdziwa Ty, tylko że znalazłaś się w dziwnej sytuacji. Twoja reakcja na nią pokaże Ciebie.
Dyskomfort jest znakomitym trenerem osobowości. Bardzo łatwo być duszą towarzystwa, kiedy przygotowywałaś się do tego przez pół dnia, pindrzyłaś, stroiłaś itd. Ale gdy wszyscy są w galowych kreacjach, a Ty wchodzisz w jeansach… Jaka jesteś wtedy? Onieśmielona, poniżona? Dla mnie jesteś tylko i wyłącznie inaczej ubrana, Twój charakter nie zmienił się przecież z powodu kawałka materiału. Jeżeli popatrzysz na tę sytuację z mojego punktu widzenia, będziesz chciała sama wystawiać się na podobne próby. Będziesz świadomie dążyła do dyskomfortu i sprawdzała swoje możliwości, swoją siłę. Z czasem będziesz ten dyskomfort zmniejszać i staniesz się odporna na wszelkie niewygody i niezręczności.
Dajmy ludziom szansę i uwierzmy w nich. Uwierzmy, że nie oceniają nas wyłącznie po naszym wyglądzie, że widzą coś jeszcze, że słuchają co się do nich mówi i że patrząc nam w oczy, widzą prawdziwych nas, mimo czerwonej plamy na naszej białej koszuli czy ogromnego pryszcza na nosie.
Czy macie podobne zdanie na temat dyskomfortu? Jak radzicie sobie w niezręcznych sytuacjach?
Hmm, ciekawe bardzo!
Moim sposobem na pozbycie się dyskomfortu jest bycie w gotowości. Jednak nie takiej chorobliwej perfekcyjności, tylko normalności (takiej trochę jak opisałaś, definiując francuski szyk – związanie włosów, inne buty i wio). W domu mieć tak posprzątane, że w każdej chwili można kogoś przyjąć (mam psa, więc czysto jest 10 minut, czyli do czasu aż wyschnie podłoga) – w tym celu mam wyznaczone dni sprzątania i określony zakres sprzątania w poszczególne dni. Ubrania nosić takie, żebym czuła się w nich ładna i by były wygodne, tylko takie mieć w szafie (pozbyłam się już nawet „niewyjściowych” piżam) I przede wszystkim nie przejmuję się tym, co pomyślą inni o moim wyglądzie, bo przekonałam się, że wielu nie zauważa tego, co ja (po co mam spędzać całe spotkanie, myśląc o tym wielkim pryszczu?).
A nawet jak ludzie myślą o naszym wyglądzie, to zawsze i tak największym sukcesem jest nieprzejmowanie się. Jeśli coś jest nie tak, trzeba to ignorować, a nie samemu jeszcze zwracać na to uwagę, bo potem wychodzi, że bardzo jesteśmy na sobie skupieni.
Wszystko jest w naszych głowach, pracuję nad tym, choć czasami mam jak chyba każda kobieta ochotę zrobić na kimś wrażenie, zmanipulować otoczenie tym jak wyglądam, bo niewielu ludzi tak na prawdę chce nas poznać. Są to na szczęście już tylko bardzo sporadyczne okazje, bo najczęściej wyglądam jak lump wierząc, że wartościowy człowiek zainteresuje się środkiem, a nie opakowaniem. A jeśli się taki nie zdarzy to przynajmniej nie będę naiwnie marnować czau, na kogoś, kogo interesuje wyłącznie powierzchowność. Gdyby nie ta cała otoczka i przymus zewnętrznego piękna to może zaoszczędzilibyśmy czas na bezwartościowych w naszym życiu postaciach, które są tylko kiedy jest ładnie i kolorowo. Bo prawdziwi jesteśmy dopiero w środku.
Pięknie napisane. A zobacz jak to jest, że jak poznajemy tego naszego faceta na całe życie to na początku się stroimy i chcemy by on nas widział tylko najładniejszymi. A potem to już nam nie przeszkadza rano zaschnięta ślina na policzku czy nieświeży oddech rano:) To nasze zewnętrzne piękno jest nam tylko do celów polowania potrzebne, potem to już tylko żyjemy tym wewnętrznym:))))
Zauroczyłaś mnie tym wpisem , filmik oglądałam z przejęciem bo sam problem dyskomfortu często mnie dotyczy, nie potrafię jeszcze w pełni zaakceptować siebie. A to fryzura nie taka, a to ubiór. Pracuje nad tym, staram się zmienić podejście , ale … nie jest łatwo :) Potrafię znaleźć w sobie sporo super zalet, rzeczy jednak kompleksy przeważają szalę. Takie wpisy jak ten mi bardzo pomagają, dziękuję ;)
Dla mnie w tym filmie jest też trochę zabawne, że główna bohaterka myśli, że wygląda zbyt wyzywająco, a kompletnie zdaje się nie widzieć, że założyła sukienkę tyłem na przód:) Coś jest nie tak, tylko nie to co trzeba. Jak wydumane są przez nas nasze wady i jak skupiamy się na bzdurach, których inni mogą nie dostrzegać?!?
Ten temat to chyba lekkie wkraczanie na teren psychologii, socjologii?…Mario, ten post skierowałas do kobiet lecz z autopsji wiem, ze powinien byc skierowany do niektórych „odbiorcow” naszego wyglądu, ja nigdy nie miałam takich problemów, za to całe zycie musiałam borykac sie z osobami, ktore niestosowności doszukiwały sie w moim stylu ubierania, problem jest jednak bardziej złozony – nie o zmysł estetyki tu chodzi, zwykle była to ukryta zawiść lub ze strony facetów kompleksy. I żeby nie było nie ubierałam sie wulgarnie, np. kiedyś spotkałam kolesia który zarzucił mi, że ubieram sie „wyzywajaco” a widział mnie 1 raz w zyciu w szarym szaliku, piaskowym płaszczu, dzinsach i szarych półbutach na obcasie – dziwne :/, myślę, że to taki prostacki sposób na powiedzenie komus, że czuje się przy tej osobie brzydki i musi wyszukać jakieś wady w tej osobie. Wiesz, trochę mnie denerwuje w społeczeństwie to, że jak kobieta jest pewna swojej wartości to robi się wszystko aby ją złamac a z drugiej strony udaję się przed światem że się dowartościowuje kobiety i poucza że powinny byc swiadome siebie i pewna siebie. Oczywiście nie bierz tego do siebie, Mario :), mówię o społeczeństwie, ogólnie.
Zgadzam się. Zwłaszcza wśród kobiet zauważyłam, że granica między postrzeganiem innych jako pewnych siebie, a zbyt wyzywająco ubranych jest bardzo płynna. Wystarczy wejść na portale plotkarskie. Niektóre znane osoby, cokolowiek by nie zrobiły będą oplute jadem, a z drugiej strony ludzie mają swoje ulubione gwiazdy, którym oszczędzają krytyki. Sądzę, że dobrze by było koncentrować się na swoim zachowaniu i kulturze bardziej niż na swoim lub kogoś wyglądzie. Też nie lubię być klasyfikowana ze względu na ubranie i staram się wprowadzać takie standardy do mojego postrzegania innych.
Coś mi się jednak niestety wydaje, że nawet mimo krępujących sytuacji, które raz po raz i tak się zdarzają i tak wiele osób tkwi w tym błędzie myślowym, że wygląd świadczy o czymś więcej niż tylko wyglądzie. Chociaż, jeśli te zdarzenia dobrze wykorzystać, są oczywiście dobrym punktem wyjścia. Bardzo fajny post.
Myślę, że wiele osób z potocznie i jakże nieprawidłowo nazywanym ,,niedostatkiem” urody lub figury ma odczucie takiej krępującej sytuacji w sposób (prawie) ciągły. Przynajmniej przez lata towarzyszyło mi właśnie takie odczucie, aż parę miesięcy temu zaczęłam myśleć o tym, hmmm, że tak to nazwę, bardziej konstruktywnie.
Nie do końca zgadzam się natomiast ze stwierdzeniem, że tego rodzaju odkrycie powoduje chęć sprawdzania czy udowadniania swojej siły przez szukanie okazji do kolejnej konfrontacji ze stereotypem ,,atrakcyjnej” osoby. Nie przeczę, że ktoś może chcieć znów się sprawdzić albo czerpać radość ze swojego doświadczenia mocy, ale mnie już to nie jest potrzebne, podobnie, jak nie udowadniam sobie siły fizycznej przez podnoszenie ciężaru.
Oczywiście to zależy od punktu widzenia. Jeszcze sama nie jestem na tyle silna, by tego rodzaju nieprzejmowanie się było naturalne. W dalszym ciągu myślę o tym jak się zachować, kiedy jestem w takiej sytuacji. Sądzę, że trening czyni mistrza. Nie mówię od razu, że prowokuję te sytuacje, ale po prostu wrzucam na luz i się tak nie spinam. Główna zasada w głowie brzęczy: nie tłumacz się, nie usprawiedliwiaj. I chociaż to trudne, bardzo się staram. Może to tylko mi się to przytrafia, ale niestety jestem na takie próby dość często wystawiana, haha.
Tłumaczenie to pewnie najgorsze w takiej sytuacji, co można sobie zafundować. Wiele kobiet ma też problem z przyjmowaniem komplementów, od razu należy się z nich wyspowiadać – a że bluzka to stara, daj spokój, nie mogę ładnie wyglądać, bo całą noc nie spałam i tak w kółko. Niemniej prawdą jest oczywistą, że w rzeczach dających komfort człowiek czuje się doskonale, co też widać – plecy wyprostowane, uśmiech na twarzy:) Mam koleżankę – urody bardzo poniżej przeciętnej i z zadbaniem o siebie też jej jakoś nie po drodze (przyczyn nie dociekam), natomiast pewność siebie i samoocenę posiada wielką jak Mount Everest, wystarczyłoby do obdzielenia kilkunastu kobiet. I czasem obserwuję, że rzeczywiście postrzegana jest w innym świetle, mimo pewnych niedociągnięć. Dlatego nie do końca jestem przekonana, że takie cechy można u siebie wypracować, chyba trzeba się z tym urodzić;) ale myślenie dobrze o sobie i praca nad swoim wizerunkiem jest bardzo dobrym środkiem do celu, jakim jest komfort psychiczny i …polubienie siebie, jeśli pokochać się nie do końca udaje:)
O, komplementy to zasługują na oddzielny referat – tu się dopiero kobitki tłumaczą jaka to bluzeczka tania była w lumpeksie… Pewność siebie dla mnie jest jak najbardziej do wyćwiczenia. Nie jest łatwo, ale się da. I oczywiście pierwszym krokiem, jak to świetnie napisałaś, jest polubienie siebie. Bez tego nie ma szans, żeby ruszyć z miejsca. Nie mylmy z pychą i egoizmem rzecz jasna. Ale mam wrażenie, że ta koleżanka to po prostu siebie zaakceptowała.
Mario, przede wszystkim wielkie „DZIĘKUJĘ” :*
A teraz dalsza treść: byłam niedawno na malutkim, kameralnym koncercie. Niedawno powstała w moim mieście świetna knajpka, gdzie można zjeść najpyszniejsze tiramisu, napić się wybornej kawy, poczytać do niej futu i pogawędzić z właścicielami. Wraz z otwarciem narodziła się idea, by mieszkający w okolicy muzycy co miesiąc spotykali się, zapraszali innych swoich rozśpiewanych i grających znajomych i urządzali wieczorki improwizacyjne. Nie muszę pewnie długo Cię przekonywać, że to są absolutnie fenomenalne wieczory w tygodniu i jestem na każdym, o ile tylko mogę :) W każdym razie moja ukochana wokalistka to osoba wybitnie naturalna, emanująca świeżością, ciepłem i otwartością na świat. Wrażliwa i nieskoncentrowana na sobie, niesamowicie magnetyczna postać. W każdym razie wchodzę w ostatnią środę na koncercik, podchodzę do baru, zamawiam przysmaki, rozglądam się i widzę ją, jak siedzi – spokojna, lekko uśmiechnięta, z zaklejonym okiem. Nie zaśpiewa dziś, bo chora, źle się czuje. Wcale mniej się nie uśmiechała. W czapce nasuniętej na oczy i dresach wcale nie wyglądała inaczej niż w ślicznej sukience na koncercie. Być może to głupie albo śmieszne, ale bardzo mocno do mnie dotarło, że właściwie czy ona ma na sobie dresy, czy worek po ziemniakach i tak jest wspaniała – nie dlatego, że ubiera się w jakiś sposób, nie dlatego, że przejmuje się tym, jak ją odbiorą wchodzący ludzie. Po prostu, jest jak jest. Bez kolorowych skorupek.
Właśnie mija trzeci dzień, kiedy w lustro patrzę tylko rano, gdy patrzę, czy jest ok. Jeśli ok, to nie sprawdzam, czy w tej bluzce ktoś mnie odbiera tak, a nie inaczej. To jest całkiem istotne, ale naprawdę ważne jest coś, czym promieniejemy. Niezależnie od okrycia :)
Ja bym się w tej Pani od razu zakochała:) Ale ciekawe czy ona by na Tobie wywarła takie wrażenie, gdybyś wtedy ją zobaczyła z zaklejonym oczkiem po raz pierwszy. Są takie kobiety, które nie muszą nic robić, tylko być sobą, żeby przyciągać innych. I to jest piękne. Że można mieć swój styl, można mieć zły dzień, można być w niekomfortowej sytuacji, a i tak pozostać sobą. Kurczę, życie nam ucieka, trzeba się pokazać światu. Nie szukać niczego naokoło, tylko zajrzeć w głąb siebie i być tą cholerną, jedyną sobą:)
No właśnie tak, masz rację – przestać się wiecznie tylko koncentrować na sobie :)
Jak poznałam tę panią była dziewczyną, jakich w tramwajach pełno: w trampkach i żółtej kurtce. Myślę, że ona po prostu jest taka właśnie. Wiele z nas jest właśnie takich: zwyczajnie pięknych, nawet w sukience tyłem naprzód :)
I wiesz Mario, że odwalasz tutaj kawał dobrej roboty, żeby to uświadomić? :) Ściskam Cię!
Samo radzenie sobie z dyskomfortem też jest w pewnym sensie seksowne. Akurat, wierzę, że i ty i ja byśmy się obejrzały za taką laską w odwróconej sukience z podziwem :) Ja Ciebie też mocno ściskam.
Ja się trochę wyłamię, bo uważam, że pierwsze wrażenie robi się tylko RAZ. Potem trudno to odkręcić, ale jest to możliwe.
Nie wyłamujesz się, bo to prawda. Dlatego jak już na początku jest wtopa z przetłuszczonymi włosami lub spoconymi pachami to się nie przejmujemy, nie usprawiedliwiamy i jedziemy dalej z rozmową. To pierwsze wrażenie ratujemy jak możemy:)
Filmik mnie rozbawił, Rosario Dawson cudownie wyglądała w tej małej czarnej „na odwrót”;)
Czasami doświadczam opisywanego przez Ciebie poczucia dyskomfortu, a wpływa na to fakt, że przytłaczają mnie kobiety sporo większe ode mnie, elegantki spod igiełki i te z kamienną twarzą. Ale zaraz stawiam się do pionu, tzn. prostuję, uśmiecham i jeszcze bardziej podkręcam swoją „inność”, skupiam się na rozmowie.
Ostatnio byłam z koleżanką na kawie (ubrana w boyfriendy i bluzkę w koty) i już na wstępie zbiły mnie z pantałyku intensywne perfumy, futerko i zamaszyste blond włosy. Pomyślałam, że jesteśmy zupełnie inne, co nie przeszkadza nam dobrze się bawić lub ciekawie dyskutować. Przywdziałam okulary, uśmiech i było super!
O matko, ja też kiedyś wpadałam w podobną pułapkę – porównywania się do innych. Czekałam tylko aż spotkanie się skończy, żeby wprowadzić nowe porządki u siebie i pozbyć się poczucia „gorszości”. Ale to się nigdy nie udawało. Bo mogłabym każdego tak podpatrywać i zawsze widzieć w sobie pole do zmiany. Co jest głupie, nieprawdziwe i krzywdzące.
nad manią porównywania siebie do innych pracuję od dawna.
nic na to nie poradzę, że nie umiem być wyniosła i szykowna.
i nawet jakbym była ubrana w jedwabie i cuda wianki, wyglądałabym w tym – co najwyżej… zwyczajnie.
a niektórzy zarzucą prostą koszulę i dźinksy, i po prostu robią szał.
po prostu, staram się pogodzić z tym, że niektórzy mają to coś.
nieulotne, nienazwane, a mają.
przestaję powoli z tym czymś się mierzyć i szarpać, wiedząc po prostu, że to dla mnie jest temat nie do przeskoczenia.
i nawet właśnie jakies hiper bombiaste ciuchy nie sprawią, że nagle nabiorę nie wiadomo jakiej eleganckiej poświaty.
Chyba zostałam źle zrozumiana. Nie chodziło mi o porównywanie się i poczucie „gorszości”, tylko o uczucie dyskomfortu, wywołane też naruszeniem przestrzeni, przez intensywne perfumy, tym, że „kogoś jest więcej”, tworzeniem pewnego dystansu, bariery. Dyskomfort trwa chwilę, a ja potrzebuję właśnie „tej chwili” by dopasować się do sytuacji i tylko tyle.
Nie lubię „mnożyć komentarzy”, ale tutaj musiałam zareagować, bo to opisujesz Mario w komentarzu, zdarzyło mi się ostatni raz może w liceum;)
hm, kwestia perfum- jest niestety subiektywna.
tobie może przeszkadzać zapach, wyperfumowana może mieć jeszcze niedosyt ;-)
to tak samo- jak wojujący wegeterianin oburzyłby się na widok schabowego na moim talerzu, gdy jego np. brukselka zupełnie mnie nie rusza ;-)
Tak, zrozumiałam Magda, bez sensu napisałam słowo też, bo sytuacja, którą opisałaś była mi bliska w innym kontekście. Przepraszam Cię bardzo, bo rzeczywiście co innego miałam na myśli niż Ty :) Ja się właśnie porównywałam kiedyś do innych, na szczęście udało się to przezwyciężyć.
Zgadzam się z postem w 200% :)
Znaczy się jest nas więcej, nieprzejmujących się :)
Witam
A ja nie mogę obejrzeć filmu do końca :( czy możesz podać źródło ?
Masz rację, dyskomfort poddaje weryfikacji nasze poczucie wartości. Często jednak to ,że wyglądamy inaczej jest tylko w naszych głowach i nikt inny tego nie widzi. Ja całe życie jestem ” za elegancka” i to od najmłodszych lat , już w podstawówce mama ubierała mnie w sukieneczki podczas gdy koleżanki biegały w jeansach i trampkach. Jako dziecko czy nastolatka spotykałam się z różnymi reakcjami, czasem mało przyjemnymi, wiecie jakie dzieci potrafią być okrutne. Jednak taka już „za elegancka” jestem i nie zmienię tego, oczywiście próbowałam ale czułam się wtedy nieswojo, jakby w czyimś kubraczku :) Z biegiem lat przekułam to w swój atut, przywykłam ja i otoczenie , że zawsze trochę inaczej wyglądam i uważam to za swój atut i wyróżnik.
Świetny post. Pozdrawiam
Tutaj link. Agnieszka, jakie to jest niesamowicie ważne dla ludzi, żeby jak widzi się odmienność dać upust swoim spostrzeżeniom, prawda? Nie wiedzieć czemu ludzie na ulicy czują się sprowokowani do oceniania kogoś kto ubrał się niekonwencjonalnie. Coś jest inne niż przywykliśmy i od razu mamy prawo komentować. Żenua. Unikać takich ludzi i samemu nie pluć jadem. A dzieci wychowywać porządnie, a nie na małych okrutników:)
Jako dziecko z rudawymi włosami i piegami nie miałam lekko, z czego wyszłam z zachwianym poczuciem własnej wartości i dopiero musiałam się uczyć, że nie tylko wygląd o człowieku świadczy… Ale dopiero niedawno nauczyłam się mieć „gdzieś”, co myślą inni. Właśnie przez naruszenie strefy komfortu: w wieku już nienastoletnim zaczęłam się zmagać z trądzikiem. Początkowo znosiłam to fatalnie, potem jednak zaczęłam wychodzić do ludzi bez makijażu (nie zawsze i nie wszystkich, ale jednak umiałam się na to zdobyć), bo przecież to tylko wygląd, który nie zmienia tego, kim jestem, chyba że mu na to pozwolę i np zmienię się w unikającą ludzi szarą myszkę… Taki etap już przeszłam i nie chcę do niego wracać ;)
Super film
O matko, „chyba, że mu na to pozwolę” jest dla mnie wyrażeniem – odkryciem. W tym się zawiera cały sens dbania o siebie i budowania swojego stylu. Mamy to robić dla siebie i tak tym sterować aby nasze prawdziwe ja miało odpowiednie środki wyrazu.
Bardzo fajny wpis :) Daje do myślenia :)
Ale czy są już wnioski? Czy Pola daje sobie radę z dyskomfortem?
:) W ten sposób napiszę – uważam, że życie to ciągła praca nad sobą. My kobiety z reguły przywiązujemy może nawet zbyt wielką wagę do swojego wyglądu:) Staram się mieć dystans do siebie – pewnie obróciłabym taką w sytuację w żart :) W końcu nikt nie jest idealny i każdy może się pomylić;)
Nikt nie jest doskonały (no oprócz Perfekcyjnej Pani Domu :P ). Tak jak piszesz, bywają takie sytuacje z których nie ma odwrotu, dlatego nie warto przez na przykład poplamioną sukienkę na studniówce psuć sobie całego wieczoru:) Zwykle mamy tylko jedną szansę przeżyć coś tu i teraz i moim zdaniem warto z tego skorzystać. A jeśli chodzi o sukienki noszone tył na przód – mam w swojej szafie takie cudo, które mogę nosić wyłącznie w ten sposób :) Sukienkę kupiłam w sh bez przymierzenia, a w domu okazało się że dekolt jest zdecydowanie za głęboki. Na szczęście wpadłam na pomysł, żeby spróbować nosić ją odwrotnie. Mimo początkowych oporów w wyjściu tak „do ludzi”, obecnie jest to moja ulubiona letnia sukienka;) I nie zdarzyło mi się do tej pory żeby ktokolwiek zwrócił na to uwagę ;)
Pozdrawiam
Hahaha, dobre z tą sukienką. Angelina też tak raz założyła sukienkę na rozdanie jakichś nagród:) Tak, w życiu zdecydowanie są ciekawsze rzeczy niż zamartwianie się bzdurami.
Wiesz co, ja to się krępuję okropnie w takich sytuacjach, ale tylko wtedy, gdy one mogą być odebrane jakoś tak właśnie nie bardzo przez tych, wobec których tak się głupio czuję, nie chcę ich urazić po prostu.
Wiem o czym mówisz, ale właśnie dla mnie najważniejsze jest przetłumaczyć sobie, żeby nie brać pod uwagę tego, co myślą inni. Żeby nigdy forma nie nie przerosła treści. Dlatego staram się omijać ten dyskomfort i przechodzić do sedna.
No dokładnie tak się staram robić, bo raczej nie ma się w takiej sytuacji innego wyjścia. I z reguły widzę wtedy, że ta druga osoba też odczuwa ulgę – po tym „przejściu do sedna”, jak piszesz. Chyba że ktoś jest zarozumiałym bucem, co się lubi wywyższać z powodu tego na przykład, że mu się akurat udało wtopy uniknąć w kwestii formy właśnie. Ale to nie warto sobie kimś takim w ogóle głowy zawracać:)
Mario, uwielbiam Twojego bloga! Przede wszystkim z Twojego powodu: bo jestes mila, uprzejma, przyjazna i otwarta. Do tego madra, spostrzegawcza i odbierasz swiat inaczej, niz ja, dzieki czemu moge sie czegos nowego nauczyc. Ale jest jeszcze cos – ludzie, ktorych do siebie przyciagasz. Osoby odwiedzajace te strone sa niezwykle! Zawsze maja cos ciekawego do powiedzenia i robia to w kulturalny sposob. Nie ma tu wyzwisk, obelg, bezmyslnej krytyki. Sa spostrzezenia i uwagi, jest motywacja i jest podziw. Kazdy z nas jest inny i boryka sie z innymi problemami. W tym konkretnym przypadku dotyczacymi naszej zewnetrznosci. I choc temat wydaje sie byc blahy i niegodny uwagi, bo nie szata zdobi czlowieka itp., to my tutaj zdajemy sobie sprawe z mocy tkwiacej w naszym umysle i sercu, czym wprowadzamy rownowage w nasze zycia.
A teraz przejde do sedna, choc wiem, ze to nie miejsce na takie zwierzenia: mam problem z corka. Mloda w siebie nie wierzy! Porownuje sie do innych (zwykle lepszych: w nauce, w sporcie, w grze na skrzypcach itd.) i widzi swoje „ulomnosci”. Czuje sie gorsza. Nic nie warta. Nie godna szacunku. Straszne! Ona ma dopiero 8 lat. I znalazla sie bardzo niekomfortowej sytuacji, z ktora bedzie musiala walczyc. Po przeczytaniu komentarzy obawiam sie, ze bedzie to dlugoletni proces. Ale wierze, ze zakonczy sie sukcesem, a ja bede mogla byc dumna mama swiadomej swojej wartosci mlodej kobiety. Bo bede ja wspierac ze wszystkich sil!!!!
Dziewczyny, nie dajcie sie glupocie i podlosci! Idzcie przez zycie nie z zadartym nosem, lecz z podniesiona glowa.
Nie na każdym blogu tak jest, jak tu. Bo tu się uprawia POKOJOWOŚĆ – jedną z ważniejszych wartości. Możemy się różnić, nie musimy się zgadzać w poglądach, nie musimy się nawet lubić – ostatecznie. Ale zawsze możemy pokojowo obok siebie, a nawet wspólnie, egzystować.. To taka bardziej wyrafinowana wersja szacunku jest:)) Dlatego tu jestem, a z jednego bloga się wypisałam.
Jejku, fanko musisz coś z tym zrobić. Tak mi szkoda Twojej małej. Pewność siebie jest najważniejsza. Teraz to widzę z perspektywy czasu. Nie chodzi nawet o to, żeby być w czymś najlepszym, ale by sprawiać takie wrażenie. Ilu sprytnych ludzi albo wręcz cwaniaczków odnosi sukces większy niż utalentowani, pracowici ludzie? Kto najczęściej osiąga sukcesy w biznesie? Niestety Ci co mają siłę przebicia i tupet. Trzeba córkę uczyć, by parła do przodu i żeby byle co jej nie deprymowało!
Przeraza mnie, ze ona ma takie problemy juz w szkole podstawowej, podczas gdy wiekszosc z nas (jak czytam) zaczela zmagac sie z kompleksami w wieku nastu lat. A wiele nadal walczy z poczuciem „gorszosci”. Pewnych rzeczy nie mozna sie nauczyc, czy oduczyc. To, co lezy w naszym charakterze, juz takie zostanie. I, wydaje mi sie, nie nalezy zmieniac sie na sile, tylko zaakceptowac siebie w calosci. Sama wiesz jak to dziala: jak ja uwierze w siebie, inni tez we mnie uwierza. Jak bede promieniec sila i spokojem, inni tez to zauwaza. Tego bym chciala dla mojej coreczki. Dla kazdego!
A ja trochę rozumiem Twoją córkę, bo od małego mam tendencję do zwątpienia w siebie (do porównania się także miałam, ale z tego można wyjść).
Moim zdaniem brak pewności siebie nie zawsze musi być destrukcyjny, o ile ma się go pod kontrolą. Według mnie nie ma też nic złego w tym, że Twoja córka jest samokrytyczna i umie dostrzegać swoje ułomności, wady i słabości. Najważniejsze, żeby nie przysłaniały jej całego obrazu swojej osoby.
Staraj się dostrzegać w tym pozytywne strony, zamiast na siłę zwalczać w niej tendencję do samokrytycyzmu. On może być siłą, niekoniecznie słabością bądź czymś desktrukcyjnym.
Nie cierpię takich sytuacji, a czasem się zdarzyło. Niestety mam w dalszym otoczeniu sporo osób, które bardzo zwracają uwagę na wygląd innych. I niestety osób tych nie sposób unikać. Nie tłumaczę się, chyba że jednym zdaniem staram się obrócić ewentualną wpadkę w żart. Niestety zawsze psuje mi to później humor, ale zainspirowałaś mnie, aby następnym razem potraktować to całkiem inaczej.
Tak! Ja mam ogromne wyrzuty sumienia, bo każde tłumaczenie się w takiej sytuacji odbieram po czasie jak takie trochę użalanie się nad sobą albo wręcz poniżanie się :(
Marysiu post mega inspirujący:) Z pewnością pomaga w dalszej pracy nad sobą:)
Dzięki. Jako, że tyle tutaj dobrych myśli jest w komentarzach pomyślę o podobnych tematach jeszcze.
Czy to zdrowe podejście nie przychodzi po prostu z wiekiem? (Hm, może to zarazem złą i dobra wiadomość dla nastolatek!). Pamiętam siebie jako niedowartościowaną nastolatkę – nie uważałam się za ładną, na imprezach chowałam po kątach. Nie mówiąc o tym, ile godzin zabierało szykowanie się, żeby wyjść z domu. ;) Teraz, zbliżając się do czterdziestki (jej, kiedy to minęło?) po trafię przywdziać uśmiech, dżinsy i czarny golf i pójść dosłownie gdziekolwiek, choćbym się miała spotkać z najbardziej krytycznymi i niechętnymi osobami. ;) Jasne, każda z nas ma dni, kiedy wygląda gorzej (a raczej czuje się), ale prawdę mówiąc tę różnicę widzimy głównie same w lustrze… świat bynajmniej nie zwraca na nas aż tak wielkiej uwagi! ;)
A ten wpis to kawał dobrej roboty. Pozdrawiam!
Tak a propos. Znasz tę historię? http://classicvaleria.blogspot.com/2013/08/budownie-wizerunku.html
Zdecydowanie ten dystans do siebie przychodzi z wiekiem! Zdecydowanie!
Zazwyczaj pryszczate nastolatki, które w młodości siedzą nad książkami i płaczą do poduszki, jakie to one są nieatrakcyjne wyrastają na piękne, wykształcone, pewne siebie i świadome swojej wartości kobiety.
Powiem Ci, że jednym przychodzi, innym nie. Mam taką koleżankę, która uczy w gimnazjum, a jest 40+. To najbardziej przejmująca się swoim wyglądem osoba, jaką znam. Rano wstaje o 4.30, żeby zdążyć z myciem głowy i dojazdem. A kiedy szłyśmy gdzieś razem po południu, spotykając się na mieście, to specjalnie dzwoniła w ciągu dnia, żebym nie szła w sukience, bo ona jest w spodniach (ja jechałam z domu). ;)
Tofalaria, ale podrzuciłaś wymiatającego linka. Wspaniały, dziękuję. Kiedyś widziałam tego bloga i nie zapisałam go, a potem już nie znalazłam. Fantastycznie!!!
zgadzam się w 300%!
przetestowałam to w ostatnią sobotę!
kiedy mieli nas odwiedzić dawno nie widziani znajomi,
i dokładnie na kilkanaście minut przed ich wizytą skaleczyłam się mocno w palec.
zdążyłam jedynie zamienić gustowną ścierkę, na bandaż, i jakby nigdy nic, stwierdziłam, że co tam, po prostu w ramach spotkania, i podniesienia atrakcyjności tegoż- urządzimy sobie spacerek na SOR. ;-)
nie przejmuję się takim nagłym oczkiem w rajtkach,
bo takie rzeczy to sprawy ulotne,
– co nie zmienia faktu- że trzeba rozgraniczyć pewne rzeczy, i gdybym widziała gdzieś oczko w rajtach je ubierając,
to bym je zmieniła,
a tak, to niestety nic nie poradzę.
co prawda- na jakieś hiper wyjście raczej nie ubrałabym się w dżinksy ;-)
ale też, nie wpadam w rozpacz z powodu braku pereł i diamentów.
Wow, to Ty już praktykujesz to o czym ja piszę dawno! Jesteś super wyluzowana!
Byłam kiedyś na sylwestrze gdzie dziewczyna aby uniknąć takiej sytuacji miała że sobą cały worek ciuchow! Zamiast przywitac się i poznać towarzystwo od razu zaczęła się z tego worka tłumaczyć że nie widziała jak się ubrać, jaki strój obowiązuje!
moja przyjaciółka onegdaj szła na studniówkę do szkoły swojego cvhłopaka, i za bardzo nie miała się w co ubrać.
każda z nas- przyniosła jej swoją kreację wyjściową, żeby sobie mogła wybrac, co jej będzie pasować.
w efekcie miała do wyboru kilka fajnych rzeczy:-)
żartowałyśmy, że powinna własnie zabrać wszystko ze sobą, i co jakiś czas się przebierać.
i w przypadku komentarzy odpowiadać: że prawdziwa dama dłużej niż 4h w jednej kreacji nie występuje ;-)
Ale chyba MissSepatria to nie żartuje i ten przykład to jest z życia wzięty:) No cóż, spina na całego. Po co?!?
doprecyzujmy: świadomie z oczkiem w rajtach z domu nie wyjdę.
czy w kurtce, która wymaga przyszycia guzika, niby drobiazgi, ALE.
ale robią tę różnicę.
wiadomo, różne rzeczy mogą się wydarzyć, choćby np. mogę oblać się kawą.
w takiej sytuacji- nie zostawię plamy, spróbuję ją czymś przetrzeć,
a jak się nie uda, to mówi się trudno.
kiedyś, dawno temu, jeszcze w szkole, coś mieliśmy zrobić, że wymagało to od nas pójścia na salę gimnastyczną.
brak obuwia na zmianę- i po prostu na salę mieliśmy wejść w skarpetkach.
pewien kolega nie chciał zdjąć butów, po dłuższym namawianiu wyjawił , że ma dziurę w skarpetce, dlatego nie chce ;-)
już wszyscy wiedzieli, że on ma tę dziurę, a on nie i nie ;-)
to już podobnie było w tym wpisie: o domowych ciuchach.
wiadomo: jest się w domu, coś się robi, itd. coś się może zabrudzić.
a tu nahle wpada ktoś z niezapowiedzianą wizytą.
dlatego staram się po domu chodzić we „względnych” ciuchach. nawet, jak coś się stanie, no to trudno, stało się, ale nie jest się na wejściu „ostatnią fleją”.
co do linku tofalarii: kiedyś mieszkałam z moją koleżanką bardzo blisko rynku.
i czasami tak było, że np. nudziłyśmy się wieczorem, to w ramach atrkacji- robiłyśmy przebieżkę do rynku, odwiedzając z 1-2 knajpy czy kluby, tak tylko na przetańczenie kilku piosenek.
nigdy się nie przebierałyśmy, czasami tylko zarzucałyśmy jakiś dodatek- no nie wiem, szal, cokolwiek, żeby całość wyglądała nieco bardziej nonszalancko ;-)
Przeczytałam post wraz z komentarzami i myślę, że najbardziej człowieka zdobi to, że siebie akceptuje. Przypomina mi się koleżanka z liceum, której strasznie zazdrościłam powodzenia u płci przeciwnej. Zastanawiałam się co ona takiego ma (a nie należała do klasycznych piękności i miała aparat na zębach). No i doszłam do tego po czasie – miała wysokie poczucie własnej wartości i to działało jak magnes.
Inna sytuacja: co jakiś czas na moich ustach pojawia się znienawidzona opryszczka. Zazwyczaj nie chciało mi się w takich sytuacjach specjalnie stroić bo nie widziałam w tym sensu, raczej przypominałam wtedy szarą zaniedbaną mysz z kiepskim nastrojem, bo przecież nic nie przebije tej cholernej opryszczki… No i pewnego dnia opryszczka pojawiła się z okazji spotkania z koleżankami ;) Strasznie się wkurzyłam bo miało być fajnie, miałam już przygotowany strój i cieszyłam się, że jest okazja trochę się wystroić. No i ta opryszczka tutaj nie pasowała jak zwykle, no ale się nie poddałam. Zakręciłam włosy, włożyłam bluzkę z dekoltem na plecach, bransoletki, machnęłam oko eyelinerem i poszłam. I co? Same komplementy! I ani słowa o opryszczce na wargach ;)
Dobry tekst.
Mała uwaga co do zdania: „W takich sytuacjach trzeba pozwolić sobie na nie zważanie na swój wygląd.” „Nie” z rzeczownikami piszemy łącznie.
Dzięki za czujność.
Zrobiła mi się właśnie GIGANTYCZNA opryszczka. Dla odwrócenia uwagi część wystającą poza wargi zasmarowałam korektorem, a usta pomalowałam czerwoną szminką. zbieram komplementy że dziś „tak odświętnie wyglądam” ;)
Haha, to już jest genialne, śmiem użyć tego słowa! Czasem też wyzwalające jest powiedzenie czegoś wprost o swojej słabości już na samym początku i „nieprzejmowanie się”, ale to jest naprawdę super, co zrobiłaś :)
Kiedyś też przejmowałam się wszystkim od wyglądu po zachowanie, od czasu jak jestem w grupie historycznej i wcielam się w postaci z przeszłości, gdzie mam zagrać wiejską babę lub starszą panią sprzedającą kwiaty zyskałam niesamowity luz. Pomogła mi koleżanka z grupy która na pierwszej inscenizacji widziała jak się męczę z dziwnymi ubraniami, fryzurą i wcieleniem się w mało atrakcyjną postać stwierdziła „weź wykrzesaj godność osobistą a ludzie to kupią” od tej pory godnością osobistą pokrywam wszelkie wpadki. Ludzie i tak tego często nie widzą a zawsze zauważą nasze spięcie.
Ale koleżanka rzuciła cenną radą. Brawo. To mi się kojarzy z tymi wszystkimi dziewczynami, które na Halloween muszą się koniecznie seksownie przebrać. Jakby jakiś straszny kostium miał im odjąć urody albo uczynić je brzydkimi :)