Wczytuję się w Wasze komentarze pod wpisami: Podsumowanie roku 2017 i Przegląd strojów z 2017. Tam można cały czas umieszczać propozycje tematów na wpisy, życzenia, problemy. Część zagadnień na pewno będzie zrealizowana, może nie w dosłowny sposób, ale na pewno pojawi się w cząstkowej formie w różnych wpisach. A więc czytam sobie te komentarze i trafiłam na taką perełkę od Kasi.
Komentarz Katarzyny:
…W ogóle zauważyłam, po sobie, koleżankach i Tobie, że kobiety w wieku przed trzydziestką noszą się z jajem i na sportowo, trzydziestka do czterdziestki to „odkrywanie kobiecości”, a więc sukienunie (pewnie związane z tym, że to okres rodzenia dzieci, a więc zderzenie z kobiecością), a po czterdziestce styl sportowy wraca :)- bo wtedy już kobiecość odkryłyśmy, ale chcemy wyglądać młodo…
Ależ mi to dało do myślenia. Chciałabym od razu tej teorii zaprzeczyć, ale przecież do jasnej cholery, jestem jej chodzącym przykładem. Kiedyś tylko koszulki z nadrukami, dużo czarnych rockowych ubrań, mocny makijaż, trampki do sukienki, zimą kurtka, a dzisiaj… Dzisiaj chce mi się wyglądać inaczej.
Ja się boję, ja nie chcę wracać do butów sportowych w roli głównej :) Teraz sobie tego nie wyobrażam, ale jak miałam dwadzieścia trzy lata, nie wyobrażałam sobie, że za dziesięć lat będę wychodziła z domu w płaszczu i wymalowanych ustach, kiedy w szafie wisi sportowa puchowa kurtka!



1.
Sukienka Marie Zelie*
Torebka DKNY
Buty Tamaris
Kolczyki Topshop
*Z kodem „klasycznie” 15% rabatu na nieprzecenione rzeczy Marie Zelie. Obowiązuje do końca lutego.


Jak to jest z Wami? Czy ta teoria się jak na razie sprawdza u Was? Jak wyglądał Wasz styl, kiedy miałyście naście, 20, 30, 40 i więcej lat?
Nie sprawdza się :P jako nastolatka lubiłam wygodne rzeczy, jak poszłam na studia (schudłam) to od razu elegancja Francja, płaszcze, sukienki – może nie był to szczyt smaku, ale na moje możliwości finansowe i świadomość mody owszem, obecnie odkąd przytyłam to znowu raczej wygodne rzeczy na co dzień, ale jak gdzieś idę to płaszcz i sukienka ciągle obowiązkowo. Mam sporo koszul, parę spódnic, sportowe ubrania doceniam jak idę na siłownię, ale to tyle. Do 30 mi jeszcze daleko :)
Różnie. Czas liceum to czas wyróżniania się – chodziłam do liceum ‚o zaostrzonym rygorze’ modowym ;) i trzeba bylo się nieźle nagimnastykować, żeby ubiór byl ciekawy i oryginalny, ale wciąż dozwolony. W liceum robilam się na Fridę – makijaż i dodatki byly zakazane, No ale przecież chusty i szalika nikt mi nie zakaże nosić. Więc nosiłam, dużo i kolorowo :)
Po tym meksykańskim czasie przyszedł czas na detoks – na studiach najbardziej inspirowałam się paryską klasyką bo wygodnie i … tanio ;)
A teraz mam 27 lat, w pracy mój styl nie istnieje – pracuję z małymi dziecmi i najczęściej noszę dresy i łatwo piorące się koszulki :) do sportowych butów też wrocilam: są wygodne, szybkie, lekkie, idealne do prowadzenia samochodu. Na co dżien liczy sie dla mnie po prostu wygoda i cieplo (takie chybabym podstawowe ubraniowe potrzeby).
Bardziej wyrafinowane outfity zostawiam sobie na weekend :D
Cześć,
Ciekawa teoria. Przy czym ja do sukienek wróciłam sporo przed 30 i cały czas chodzę (a ciągle jestem przed 30). A sportowy styl przeplatam z eleganckim zależnie od okazji i chyba nie ma tutaj zasady lat. Po prostu wszystko zależy od tego jak potrzebujemy się ubrać – czy raczej szpilki czy raczej adidasy.
Pozdrawiam,
Kasia
Mam 21 lat, w liceum zrezygnowałam już z jeansów i chodziłam prawie codziennie w spódnicach (głównie ołówkowych ale kolorowych i we wzory, do tego luźna koszula i sneakersy lub lordsy – dla mnie to był outfit na luzie). Na studiach z kolei zwróciłam się trochę w stronę spodni, ale raczej materiałowych, z wysokim stananem i niezbyt szerokimi nogawkami. Styl sportowy u mlodych dziewczyn typu bluzy PLNY, legginsy Abstra i tak dalej mocno mnie odrzuca i kompletnie mnie w ta strone nie ciagnie. Z racji wieku ubieram sie raczej dziewczęco niż kobieco, ale nie mogę się doczekać kiedy szpilki i elegancka ”zimowa” sukienka stana sie strojem codziennym a nie tylko odświętnym :) jak wyjdę z domu w bluzie lub czymś takim to czuję się jakbym zapomniała zmienić pidżamę na ubranie i cały dzień jest mi niekomfortowo :D
U mnie nie do końca – zawsze gdzieś z tyłu głowy miałam świadomość tego kobiecego stylu (jako nastolatka zaraziłam się estetyką kina noir), i miałam okresy wdrażania tego z mniejszą lub większą odwagą. Faktycznie po urodzeniu dziecka odwagą się znacząco zwiększyła:)
Mario Twoje zdjęcie w tej sukience powinno być na stronie Marie Zelie, bo tam wygląda jakoś wymięta.
dokładnie tak, ta sukienka na stornie Marie Zelie wygląda zniechęcająco..ale może to kwestia koloru lub dobrania dobrej modelki :)
no to jak Ci daleko to z całym szacunkiem co ty możesz wiedzieć o zmianie stylu na przełomie dekad??? chyba że od pieluchy liczysz…hyh. Teoria się sprawdza. jako nastolatka – wygoda studia – bunt i subkultura – koncerty i życie szopena a po 40stce i po dzieciach….hm chciałoby się znowu być jak na studiach. Ofc zalezy to od rocznika – dzis dziewczyny w podstawówce wyglądają jak stare lampucery za moich czasów mundurek i zero makijazu obowiązywalo. Więc było się przeciw czemu buntować …teraz? Żeby kupić martensy oszczedzalo się rok a firmowe bluzy sportowe to raczej tylko z lumpeksu ;-) ciao!
Tak jak Ty, jak mialam 20 lat to głównie ubierałam się na sportowo plus nosiłam nieśmiertelne jeansy. Mój tata zaznaczał w kalendarzu dzień w którym zakładałam coś innego(zazwyczaj była to Wigilia).
A teraz to sie trochę zmieniło , mając 30 plus odkryłam że są inne ubrania W poprzedniej pracy miałam tzw. „Dress code „, więc musialam sie zaopatrzyc w klasyczne stroje. Odkryłam też że lubię torebki i wysoko jakościową biżuterię. Aczkolwiek, raz do roku jadę na metalowy koncert I z wielką przyjemnością zakładam te ciuchy jak mialam lat 20
Gimnazjum- koszulka z nadrukiem+ sweterek/ bluza, trampki bądź botki.
Liceum- eksperymenty- jak długa czarna spódnica doo ziemi i biały koszula w zwykły szkolny dzień
Studia- bluzki czarne, w paski, ew niebieska+ marynarka/ swetry. Ew spódnica ołówkowa z materiału i czarna bluzka, jak dziś. (21 lat)
Kilka lat temu zrezygnowałam ze sportowego stroju. Być może jest to związane z moją drogą zawodową, czuje się lepiej i przede wszystkim moja pewność siebie wzrasta, kiedy jestem ubrana klasycznie. Klasycznie – to znaczy? Ciemne kolory, marynarki, gładkie bluzki, spódnice i sukienki. Styl prosty, minimalistyczny. Jedyną pozostałością z młodzieżowego stylu jest plecak. Z 30tką dzieli mnie jeszcze kilka lat, jednak wydaje mi się, że w pewnym wieku nie jest się już „podlotkiem”, tylko kobietą. Pracując, stawiając czoła życiu nie mam ochoty być postrzegana jako wieczna nastolatka, tylko świadoma swojego wieku, swojej urody i przede wszystkim świadoma siebie kobieta :)
Jestem księgowa i mam 23 lata. U nas w pracy nie mamy żadnego dress codu, ale widać, że im kto „ważniejszy”, tym oficjalniej się ubiera. W sumie muszę przyznać, że co jeden pracownik, to inny styl. Co prawda ciągle noszę jeansy i martensy (póki mogę, to chodzę, a co :D), ale postawiłam na bardziej oficjalną górę – koszula a do tego sweterek, albo gładka bluzka i marynarka. Bardzo podoba mi się informal, ale to byłby strój niedopasowany do mojego stanowiska i stażu pracy. To w sumie całkiem ciekawa sprawa, jakie trzeba mieć wyczucie ubierając się do pracy… ;)
Jak na razie szczerze wątpię w to, że kiedykolwiek przerzucę się na suknie, bo nigdy nie lubiłam w nich chodzić. Ale czas pokaże. Nigdy nie mów nigdy XD
W tym samym tygodniu potrafię mieć na sobie kobiecą sukienkę, jeansy i top z nadrukiem (z sieciówki, z superbohaterami,a co!), wygodne getry i sweter oversize, elegancką sukienkę, spodnie w kant do białej bluzki i wreszcie sukienko-tunikę. Wiek: już 31 lat rocznikiem, ale ten styl kultywuję już od chyba 10 lat i jak na razie nie zamierzam go zmieniać. Wolę strój dopasowywać do nastroju, do okoliczności, do makijażu na który mam akurat ochotę.
I jak się tak zastanowić to już w liceum miałam podobne podejście do tematu, więc chyba to jest mój pomysł na siebie.
Mam tak samo! :) Nawet w tym tygodniu: w poniedziałek dziewczęca granatowa zwiewna sukienka z ażurowym dekoltem, dzisiaj: elegancka, przylegająca do ciała suknia z „poważnego” skelpu Bialcon – ponieważ dziś była elegancka okazja w pracy; natomiast jutro zakłądam T-shirt z Wonder Woman, Batgirl i Supergirl do materiałowych spodni i długiego kardiganu. W czwartek będzie elgancka bluzka (bo znów okazja), a w piątek to dopiero zaszaleję (bal przebierańców mamy i chcę być piratką). Mam również 31 lat :) Z tym, że wszystkie ciuchy, muszą być po prostu „w moim stylu”, czyli to taki kobiecy/dziewczęcy łagodny minimalizm. Właściwie całe życie (już od maleńkiej dziewczynki) wiedziałam, że dziewczęcy minimalizm to jest najlepsze co może być dla mnie (nawet jak w liceum romansowałam czasem ze stylem gotyckim, to zawsze było dość minimalistycznie i kobieco/wdzięcznie).
Mam 18 lat i sportowe buty zakładam wyłącznie na wf. Zwykle noszę jeansy/chinosy, koszulę, sweter/golf. Klasyczne, skórzane buty zawsze muszą pasować do torebki, paska, rękawiczek, paska od zegarka i co tam jeszcze skórzanego mam przy sobie. Niedługo wybieram się na pierwszą przymiarkę wymarzonego płaszcza (muszę się pochwalić :) Długo marzyłam, długo zbierałam i udało się :)).
Przeraża mnie teoria wracających sportowych butów. Mam nadzieję, że będę wyjątkiem ;)
Bardzo mi sie spodobało to określenie: dziewczęcy/ kobiecy minimalizm. Czy napisałaby Pani coś wiecej o swoim stylu?
Nie jestem autorką tego określenia, ale mnie też przypadło do gustu – na tyle, że postanowiłam uczynić je „nazwą” mojego stylu. Ale tak naprawdę nie wiem, czy posiadam styl, więc nie chcę tu się wymądrzać i zgrywać wielce stylowej osoby. W każdym razie zawsze najlepiej czuję się w prostych ubraniach z dobrych materiałów z lekkimi dodatkami dziewczęcymi – lekką koronką przy bluzce, delikatnym naszyjnikiem itp. Chodzi o to by było jednocześnie prosto, ale i kobieco – nie iść w stronę uniseksowego minimalizmu, tylko dołączyć trochę kobiecości (ale też nie za dużo, nie znoszę przeładowania i przepychu). Chodzi o styl, jaki Kibbe zaleca dla Classic/Soft Classic. Efekt, jaki ubrania mają dać to po prostu lekko elegancka (ale nie wystrojona specjalnie, nie sztywna), wdzięczna, swobodna (ale nie typowa girl next door, tylko bardziej stonowana, o krok elegantsza) kobieta. Nie jest to sexy wamp, nie jest to szalona artystka, nie jest to ekstrawagancka silna babka, nie jest to wieczna dziewczynka, nie jest to chłopczyca, nie jest to pani z biura, nie jest to pani dyrektor. Jest… w zasadzie nijako – można powiedzieć, ale zawsze z klasą, spokojnie. Oczywiście nie zawsze mi aż tak zależy na tym efekcie, często skręcam w stronę girl next door. I nie każdemu taka prostota by pasowała. Do mojego wyglądu i charakteru pasuje.
Myślę, że w dłużej mierze zależy od charakteru Obecnie jestem po trzydziestce i mogę powiedzieć, że szlifuję swój styl, który zawsze we mnie drzemał. Nawet jako smarkula nie chodziłam w dresach, tramkach (za wyjątkiem lekcji W-f ) Zawsze lubiałam wyglądać schludnie, kiedyś dziewczęco teraz kobieco, ale nie wykluczam, że z wiekiem postawię bardziej na wygodę
Ja zauważyłam na swoim przykładzie, że w wieku 20 lat nosiłam się na sportowo bo byłam jeszcze na garnuszku rodziców i po prostu z małym budżetem łatwiej było stworzyć sportową stylizację niż coś eleganckiego. Z wiekiem uniezależniłam się finansowo i mój styl ewoluował, ponieważ mogłam już sobie pozwolić na zakup lepszych ubrań tym chętniej z tej możliwości korzystałam a stylizacje stały się dużo bardziej wyszukane. Widzę też, że wraz z upływem czasu zwiększa się moje poczucie własnej wartości i nie jest już ono – tak jak w latach młodzieńczych uzależnione głównie od wyglądu. A co za tym idzie nie boję się stawiać na wygodę ponad elegancję bo wiem, że założenie ciepłej czapki nie wpłynie na to czy środowisko, w którym się obracam mnie zaakceptuje bądź nie. I być może to właśnie tego typu czynniki psychologiczne leżą u podstaw tej całej ewolucji kobiecego stylu, która odbywa się wraz z upływem lat :-)
Zaraz kończę 30 lat i chyba nigdy jeszcze nie ubierałam się tak luźno i wygodnie, jak teraz. Dopiero odkrywam swój styl, określiłabym go mianem oversizowy casual ;) podoba mi się styl ulicy, ale w takim bardziej casualowym wydaniu. Wielkie swetry, jeansy boyfriendy, dziury w nogawkach i trampki, motocyklowe botki i skórzane ramoneski. A jednocześnie wcale nie chowam się przed płaszczami, chociaż fakt – na co dzień noszę puchową, sportową kurtkę! Lubię sukienki, ale znów – te oversize, lub taliowane, ale rozkloszowane, wygodne, długość maxi, bawełna. Nie uciekam przed tymi eleganckimi, ale zawsze muszą być zrównoważone jakimś luźniejszym dodatkiem. Taka klasycznie rozumiana elegancja chyba nigdy mi nie pasowała (a może pasowała, tylko ja się nie za dobrze w niej czułam).
Dlatego nie potrafię odnaleźć się w ofercie sklepów z sukienkami ślubnymi, jak i tymi nie typowo ślubnymi, ale koktajlowymi. Biorę ślub i chcę się czuć dobrze, a niestety na razie nie znalazłam nic, co by mi odpowiadało ;) najwyżej skończy się superelegancką sukienką i skórzanymi botkami dla równowagi wyglądu i psychiki ;)
Za to na studiach, wcześniej w liceum czy w latach dwudziestych ;) nosiłam się tak zmiennie i tak kolorowo, że bardzo cieszę się, że mi się teraz uspokoiło, a zakupów nie robię już wyłącznie w india shopach.
suknie slubne-to byl moj koszmar. Nie wiem dlaczego ale 2 lata temu w Polsce krolowaly sukinki ala Kopciuszek -gorset,i wileka beza na kole lub bez. A ja chcialam suknie przylegajaca do ciala, nie odcinana w pasie, z leka koronka na plecach , zasadniczo-zwiewna zeby mozna bylo wygodnie usiasc i tanczyc…o matko kochana ile ja sie naszukalam. Oczywiscie, za granica nie bylo problemu -za wyjatkiem ceny. We Francji suknienki slubne zaczynaly sie od 2000tys euro. Od designera np Pronovias) -dwa razy tyle.. A co potem zrobic z taka sukienka? Szanse ze sprzedasz jest bardzo mala.Wiem , bo probowalam. I nie masz szans utargowac nawet polowy wartosci sukienki. (Niestety.)
W koncu, znalazlam cos co mi sie spodobalo w salonie Madonna…takze rozumiem twoj bol…
Suknie ślubne przepiękne sa na szyjemysukienki. Ja swój ślub brałam 10 lat temu, wybrałam całkiem przyzwoicie, dość prosto, ale jak zobaczyłam te kiece…. to prawie jeszcze raz chciałam brać ślub;)
Ja 2 lata temu brałam ślub w sukience z koronkową górą, dekoltem odsłaniającym ramiona i rękawami 3/4. Dół zwiewny z rozcięciem. Żadnych kół czy tiulów. Sprzedałam ją miesiąc po ślubie, kilka godzin po wystawieniu ogłoszenia. Była ze „zwykłego” salonu ślubnego (tzn nie żaden projektant) i wcale nie była specjalnie droga Dziś wybrałabym taką samą
Ja co prawda do ślubu szykowałam się 8 lat temu, ale pamiętam, że miałam podobne podejście jak Ty i z dużym zachwytem śledziłam wtedy strony typu http://www.100layercake.com/
Szalenie podobały mi się stylizacje na luzie, bez nadęcia, w stylu boho itp. Koniec końców ślub robiliśmy bez wielkich nakładów finansowych. Sukienkę kupiłam dość prostą, elegancką, ale bez żadnych bajerów, mało ślubną w sumie, ale jednak białą. Do tego bordowe szpilki i biżuteria handmade z bordowymi kamieniami i koralikami. Zamiast welonu – jakieś takie wpinane we włosy ozdóbki z kawałkiem tiulu. Czułam się mega fajnie – ślubnie, odświętnie, ale jednak tak bardziej w swoim stylu niż w „bezie” :) No i moja ślubna stylizacja kosztowała w sumie pewnie z 800 zł ;)
U mnie się nie sprawdza raczej ta teoria. Mam prawie 34 lata, sukienki lubiłam zawsze i lubię dalej – przy czym to raczej klimat delikatnie boho, albo wygodne dzianiny. Jak miałam dwadzieścia pare lat często nosiłam obcasy, teraz głównie botki za kostkę, lub trampki, szpilki rzadko – czuję się w nich strasznie wystrojona, dlatego jeśli zakładam, to raczej do spodni, albo z jakiejś okazji.
Jedno, co sie sprawdza, to malowanie ust, kiedyś sporadycznie, teraz częściej:)
Mario, zastanawiam się, czy ten model, który prezentujesz nada się na okres ciąży i karmienia? Moze nie na 9mc, ale czy warto kupić tę sukienkę w ciąży?
Tak, jak najbardziej. Ja ją sobie zawiązałam tak na maksa ściśle, bo nie lubię dużego dekoltu w kopertówkach, ale tu się da i cycka wywalić, i jeszcze jest miejsce na brzuch.
Dziękuję:) nie jest aż tak droga jak inne modele z tkanin, z drugiej strony dzianina wydaje się dość zdradliwa jeśli chodzi o brzuszek pociazowy. I chyba w ogóle brzuszek jako taki u dorosłych kobiet:) Nawet na szczuplutkich modelkach MZ odznacza się to i owo. Nie stawiam więc na nią jako sukienke na eleganckie okazje. Ale może okazać się praktyczna :) bo Melia nie jest wcale ;p
Jaki masz rozmiar tej sukienki? Piękna jest i mimo że prosta to elegancka i kobieca :)
Jestem po czterdziestce, więc mogę w pełni odpowiedzieć na to pytanie. U mnie nie sprawdza się. Od liceum chodzę w spódnicach, sukienkach, koszulach i płaszczach. Spodnie noszę głównie zimą, i na wycieczki. Wydaje mi się, że na przestrzeni tych lat, jakichś radykalnych zmian stylu nie poczyniłam.
U mnie się w ogóle nie sprawdza ;) Miałam fazę na sukienki i elegantsze rzeczy koło 25 (ale marynarek, garniturowych spodni itp nie lubiłam nigdy), teraz, po 30 cieszę się, że mam pracę, w której nie obowiązuje żaden dress code. Od zawsze kocham swetry, gładkie t-shirty, dżinsy, będąc w mieście odkąd pamiętam wybieram raczej płaszcz (kurtka „do przyrody”), buty różne: latem sandały (ukochane birki) albo espadryle, wiosna/jesień baletki albo jakieś sznurowane miejsko-sportowe, zimą sznurowane albo sztyblety. Jedyne co się zmieniło gdzieś w okolicach 30 (ale chyba ciut przed) to to, że zaczęłam przykładać dużą wagę do jakości, nie kupuję akrylu czy sztucznej biżuterii, buty i torebki wolę skórzane. Aha i po 30 przekonałam się do „błyskotek”: złote nitki czy cekiny albo jakieś bardziej dekoracyjne rzeczy/desenie – kiedyś tego nie znosiłam, teraz od czasu do czasu zakładam i podoba mi się! Generalnie mam poczucie, że mogę założyć cokolwiek chcę i będzie OK, kiedyś byłam bardziej „stanowcza” co do wyboru odzieży :)
Mój styl zazwyczaj determinowała moja rodzina i dostępne ubrania. Jeśli chodzi o zmiany to chyba najbardziej zmieniłam styl od kiedy jestem zamężna – bardziej zwracam uwagę na to, czego „nie wypada” nosić. Z kolei jeśli chodzi o buty, to zrezygnowałam prawie całkowicie z obcasów – ze względu na bóle stóp, które mi dokuczały. Od ślubu zamiast trampek noszę złote adidasy – wygodne i efektowne ;)
Też zapamiętałam ten komentarz, bo akurat się z nim nie zgadzam:)
Nigdy nie lubiłam sportowego stylu – owszem, kiedy sytuacja ku temu sprzyja, na wycieczkę, na zaplanowaną gonitwę po mieście itd. mam odpowiednie zestawy, jednak mody wprost z górskiego szlaku na mieście nie znoszę.
Kiedy byłam na studiach, a było to moje drogie pod koniec ubiegłego stulecia…hahahaha jak to brzmi, do 2001r., to lubiłam buty zapinane w kostce, wąskie spódnice z rozcięciem, podobał mi styl Madonny z filmu Evita:) Oczywiście tryb życia, dojazdy na uczelnię wymagały dopasowania się, więc na obcasikach nie pomykałam, ale nie widzieli mnie tam w bluzie i tzw. adidasach, o nie! Później praca, bez dress codu, ale żadne koszulki z napisami i czachami nie wchodziły w grę. Pierwsze dziecko, kiedy miałam 28l. Ooo ja dziękuję za to odkrywanie kobiecości….zawsze byłam patyczak, spaghetti, a tu dupsko nie mieści się w nic, biust nie wymagający nawet stanika zamienił się w jakieś balony….męskiemu otoczeniu się to podobało;) Nieraz wraz z gratulacjami z powodu urodzenia dziecka słyszałam, że wyglądam kobieco. Teraz wydaje mi się, że to było szczere, ale wtedy odbierałam to, że wyglądam po prostu grubo;) Z czasem zrzuciłam trochę kg, z perspektywy czasu wydaje mi się, że ciągnęło mnie wtedy w stronę preppy, akurat styl pracy na to pozwalał, ale wtedy nie wiedziałam nawet co to jest za styl:) Drugie dziecko w wieku 36l i od tamtej pory byłam na wychowawczym i aktualnie nie pracuję „na etat”, więc nie mam przymusu biurowego. Niedawno skończyłam 40l, nie mam zamiaru wskakiwać co dzień w bluzę i trampki, chociaż akurat szałową bluzę mam (szara z fuksjowym wnętrzem kaptura, a co!) i nowiutkie kolorowe skechersy :) Jak idziemy na spacer osiedlowy, zahaczając o wszystkie place zabaw, jasne. Ale wolę bardziej ułożone właśnie preppy, nie pogardzę biżuterią. Ten styl trzyma mnie też w ryzach, żeby nie zbabieć, nie zgnuśnieć nie wychodząc codziennie do pracy. Trochę kg mi zostało, ale jakoś się to porozchodziło po moich 176cm:D
Kiedy mieliśmy spotkanie klasowe 20l po maturze, to zaobserwowałam, że osoby, które wtedy miały wyraźny styl, takie pozostały i tak dziewczyna skłaniająca się do etno przyszła rzeczywiście w takim nowoczesnym boho stylu, ta, która lubiła sexy blisko ciała i szpileczki tak też się pojawiła (a figura jej na to pozwoliła), chłopczyca pozostała uroczą chłopczycą, a fan metalu dalej nosi koszulki z zespołem, tylko już nie ma takich długich włosów….:)
Ale się napisałam….Uważam, że nie dajmy się zwariować, styl sportowy wcale tak nie odmładza, ha zwłaszcza jak sylwetka ze sportem nic nie ma wspólnego… Nie mam zamiaru zakładać takich samych rzeczy jak moja starsza nastoletnia córka. Staram się po prostu dbać o siebie, o wygląd i zdrowie.
Mario, sukienka piękna, czyli, że odkrywasz kobiecość dalej;) Ślicznie Ci w niej, ten kolor…
U mnie ta teoria sprawdza się o tyle, że rzeczywiście po 30-stce (w tym roku 35. urodziny!) zaczęłam nosić na co dzień spódnice i sukienki. Ale trudno mi się zgodzić z tym, że dżinsy plus wyciągnięta koszulka to ubranie z jajem na sportowo. No nie. Na zdjęciach z urlopów sprzed kilku lat wyglądam w tych „stylówkach” raczej średnio, nie wiedziałam jeszcze, w jakim fasonie moja figura wygląda dobrze (albo i najlepiej), jakie kolory mi pasują. To był raczej taki efekt – wzięłam, co było na wierzchu w szafie i to założyłam. Lubię nosić taliowane koszule z kołnierzykiem, wełniane płaszcze i dobrej jakości swetry, a buty na obcasie noszę bardzo rzadko. Za bluzami i adidasami naprawdę nie tęsknię i nawet nie wyobrażam się sobie takiej na co dzień. I dzieci nie mam, więc nie odkrywałam swojej kobiecości z powodu ich posiadania.
Mario, mam pytanie o tę sukienkę, którą masz na sobie. Od kliku tygodni się nad nią zastanawiam:), ale te dziwne rozmiary trochę mnie ciągle stopują. Wzięłaś ten najmniejszy? Jak oceniasz materiał – czy jest w miarę mięsisty, czy raczej dość cienki i miękki?
Podczepiam sie pod pytanie o sukienke, bo tez mam zagwozdke, czy o niej w ogóle myśleć – myślisz, ze ten model ma szanse dobrze lezeć na osobie drobnej w biuście i ramionach, ale dość szerokiej w biodrach? Jak patrze na strone sklepu, to widze, ze modelka na zdjeciach z pierwszymi wariantami kolorystycznymi jest bardzo chuda, a Haukotella, która prezentuje te najnowsze, ma z kolei (jak mi sie wydaje), bujny biust, ale raczej waskie biodra. Totalnie wiec nie potrafie tego przelozyć na siebie… :-/ I masz, Mario, te zielona, tak?
Nie wiem jak to będzie z biustem w mniejszym rozmiarze. Ja tu mam 36/38 i jestem zawiązana już na maksa, bo nie lubię dekoltów, a mam niedrobny biust. Co do bioder to nie będzie problemu. No zawsze można odesłać w razie czego. I tak, mam zieloną. Jest to ciemna, ciepła zieleń.
Dzieki, moze dam jej szanse w takim razie :)
Nie, wzięłam 36/38, bo normalnie noszę 38. Ja nie jestem wcale taka szczupła, mam spory cycek i brzuch, więc bym komicznie wyglądała w najmniejszym. Materiał jest, jakby to ująć…, cienką dresówką, trochę rozciągliwą – tak bym powiedziała. Jest mięsisty, ale cienki przy tym, bardzo przyjemny, nie jest taki mdły na ciele, nie leje się, tylko się trzyma, choć nie jest w ogóle sztywny. Ciężko to opisać, bo każdy ma jakieś swoje postrzeganie :)
Serio? Kobieco jak się ma małe dzieci i spacerki na place zabaw oraz wieczne ubrudzenie soczkiem, kaszką czy czym tam jeszcze? Sukienki, marynarki, obcasy, generalnie sportowa bądź klasyczna elegancja plus full make up i paznokcie – ja tak mialam od 20 do 30. Teraz (32) mój styl po prostu nie istnieje, bo musi być wygodnie, ciepło, płaskie buty, bez wiszącej biżuterii i w barwach maskujących, a ja nie wiem co zrobić, żeby przy okazji było ładnie i kobieco. :( Jedyne co to mam teraz naprawdę zadbane i profesjonalnie ufarbowane włosy, bo bez tego byłoby już tragicznie.
Starsze osoby w „górskich” ciuchach kojarzą mi się z niemieckimi turystkami więc zdecydowanie nie mam zamiaru iść tą drogą ;)
Gorsze są chyba tylko Panie po pięćdziesiątce w dresach, koszulkach z nadrukami i dzikim makijażem ;-)
Myślę, że ewolucja stylu wraz z wiekiem to naturalna kolej rzeczy. Ja sportowy styl porzuciłam w podstawówce, bo w gimnazjum wolałam miks rocka i etno, a ostatnie trampki wykończyłam na początku liceum. Potem coraz bardziej ciągnęło mnie do klasyki i french chic, chociaż nie ukrywam, że lubię od czasu do czasu włożyć coś bardziej ekstrawaganckiego.Teraz mam 25 lat i coraz częściej noszę spódnice i sukienki, dżinsy mam jedne, ostatnie na dojechaniu, raczej na zakupy do ogrodniczego niż do ludzi. Butów sportowych nie posiadam, ale w szpilkach też nie chodzę na co dzień.
Napisałam parę słów na insta, ale teraz przeczytałam Twój wpis na blogu i zrozumiałam, że jest trochę o czym innym :).
U mnie zmiana zaszła jak miałam jakieś 25 lat – wtedy zaczęłam odkrywać wypieraną wcześniej kobiecość i wyszłam z dżinsów i nudnych swetrów (to było programowe, miało być nijak i nudno, żeby się przeciwstawić prymatowi myślenia, że kobieta musi być ładna). Weszłam w sukienki i spódnice, styl retro, a nawet vintage. Czułam się w tym znakomicie, ta słodycz lat 50-tych bardzo mi pasowała, zgrywała się też z typem urody. Ale jak dobiłam do 30-tki, to ta słodycz zrobiła się mdła i zauważyłam, że już mi nie pasuje choćby do zmieniających się rysów twarzy. Szukam od tamtej pory, ale nie mogę powiedzieć, żebym w ciągu dwóch lat się w pełni odnalazła ;). Wyrobiłam sobie natomiast parę stylów, które pasują do mnie, mojej urody i mojego trybu życia. W zależności od nastroju jestem bardziej lub mniej retro lat 60-tych lub zahaczam o french chic albo idę w coś, co lubię nazywać stylistycznym nawiązaniem do bohaterek książek przygodowych lub baśni :D.
Jedno natomiast zmieniło się na pewno – ale to już zmiana wewnętrzna, osobista – tak, jak jeszcze rok temu nie wyszłabym z domu w spodniach i bluzie, tak teraz już sobie na to pozwalam. Nie muszę być zawsze zewnętrznie „jakaś”, żeby czuć się dobrze i pewnie. Wystarczy mi świadomość, że niezależnie od tego, co na siebie założę, zawsze jestem sobą. Zazwyczaj wciąż mam ochotę na sukienkę i płaszcz, ale potrafię też sobie odpuścić – dawniej nie potrafiłam. Ostatnio nawet widziałam dziewczynę w puchowej kurtce, która mi się spodobała i pomyślałam, że mogłabym taką mieć :D. Natomiast adidasy tylko do biegania. Po prostu nijak się nie dadzą dopasować do żadnego z moich stylów. Wygodnie mi w oksfordkach, balerinach i loafersach, obcasów i tak nie noszę.
A moze warto spróbować z fasonami z lat 50., ale w nieslodkich kolorach i wzorach? Ja tak troche mam – tez niedobrze mi w slodkościach (i tez wydaje mi sie, ze po trzydziestce juz warto z niektórymi deseniami uwazać), ale dobrze wygladam i dobrze czuje sie w tych fasonach, wiec postawilam na zdecydowane, jednolite kolory i klasyczne wzory, jak np. krata…
O tak, rzuciłam się w taką klasyczną stronę parę razy, ale nie mogę sobie jednak pozwolić na zbyt dużą jednolitość i spokój, to przygasza moją urodę. Potrzebuję takiej świeżej energii bardziej niż eleganckiego stonowania. Swoją drogą z wiekiem – i obcięciem włosów – dochodzę do wniosku, że mocno wcięta talia mi nie służy. Podkreślona tak, na przykład bluzką wpuszczoną w spódnicę albo marszczeniem na luźnej sukience, ale bez fiftiesowego wcięcia. Więc generalnie fason z lat 60-tych bardziej. Dzięki za sugestię <3.
Mario muszę przyznać że sukienka cudna a ty wyglądasz w niej wspaniale. Możesz zdradzić ile masz wzrostu i jaki jest rozmiar tej sukienki?
Buba dziękuję. Mam 168cm wzrostu, rozmiar sukienki 36/38, a normalnie noszę rozmiar ubrań 38.
Ja od wczesnej młodości miałam ciągoty do eleganckiego stylu, ale nie ubierałam się tak, żeby nie wyglądać jak stara maleńka na odwrót ;) Przemycałam elementy eleganckiej garderoby, które nie raziły u 15 latki. Dopiero teraz, trochę przed 30-tką, czuję się w końcu wolna pod względem ubioru i przebieram w długich płaszczach, sukienkach, torebkach i botkach. Po urodzeniu dziecka nosiłam się na sportowo, ale czułam się jak nie ja.
Ja zauważyłam że dojrzałam z ilości na jakość. Kiedyś uwielbiałam mieć pełno rzeczy każda w innym stylu, pełno wzorów, kolorowo – teraz nie tylko twardo trzymam się określonej kolorystyki ale też patrzę czy ciuchy do siebie pasują i czy wystarczą na dłużej niż sezon bo zwyczajnie męczy mnie „tego nie mam, tamtego nie mam, muszę iść na zakupy”. Ogarnęłam bazę i konsekwentnie kupuję, wcześniej nie starczyłoby 10 kardiganów i narzutek, teraz mam 3 i pasują doskonale ze wszystkim. Określony styl wolę za to osiągać biżuterią, butem, torebką – ostatnio zaszalałam jak na siebie i kupiłam te kolczyki: https://www.parfois.com/pl/pl/bizuteria/kategorie/kolczyki/kolczyki-black-sky-153361.html?dwvar_153361_size=U&dwvar_153361_color=PR_#cgid=&start=1&q=black%2Bsky&lang=pl_PL Kiedyś myślałam dużym elementem, – sukienką, kolorowymi spodniami, a teraz przestawiłam się na neutral w ciuchach i szał w detalach. Mam wrażenie że pod tym względem „mądrzeje” nam garderoba, zmieniają nam się priorytety bo i nie ma tyle czasu na bieganinę po sklepach, chce się wyglądać ładnie niekoniecznie dużym nakładem pracy, a wystarczy mały bajer i humor się poprawia :)
Hej, to bardzo ciekawe zagadnienie! Jestem bardzo ciekawa komentarzy Pań po 40 i dalej, bo sama mam dość krótką perspektywę. Mój styl oczywiście zmieniał się w czasie, ale wydaje mi się, że wynikało to głównie z tego jakie ciuchy były dla mnie dostępne. Oryginalność i plastyczność stroju zawsze była dla mnie bardzo ważna (to znaczy mniej więcej od gimnazjum) ale skonstruowanie fajnego stroju z zasobów dostępnych w małym miasteczku na wschodzie nie było takie łatwe. Czuję, że jednak gdyby którakolwiek młodsza ja powyżej 13 spotkała, którąkolwiek starszą mnie to na pewno chciałaby wszystkie jej ciuchy i zestawy, Jednak faktycznie w kwestii kobiecości, sportowości i elegancji trochę się zmienia. Przed gimnazjum byłam totalną chłopczycą w glanach, zawsze na czarno, w wielkiej męskiej koszulce z zespołem. Kiedy poszłam do nowej szkoły poczułam silną potrzebę zmiany, chyba głównie dlatego że było tam mnóstwo atrakcyjnych dziewczyn i chciałam się podobać, zresztą bardzo szybko też miałam dziewczynę już w pierwszej klasie i czułam, że powinnam bardziej się starać. Radykalnie przestałam nosić spodnie, tak jak wcześniej nie miałam żadnej spódnicy tak w gimnazjum nie miałam żadnych spodni, mój styl był bardzo elegancki i taki „mundurkowy” bo nie lubiłam olewactwa i rozmemłania mojej szkoły i to był jakiś rodzaj buntu. Z drugiej strony był to trochę styl na niegrzeczną uczennicę, nadal nosiłam glany, a moje spódniczki były bardzo krótkie, lubiłam połączenie czerni z dziką fuksją, albo kilka rodzajów kratki w jednym stroju. Wtedy też zaczęłam nosić marynarki na co dzień i zostały mi do teraz jako podstawa stylu i bardzo źle czuję się bez marynarki. Ten styl jakoś płynnie stawał się coraz bardziej kobiecy, a coraz mniej ostry i punkowy ale też coraz bardziej szalony i oryginalny. Pod koniec gimnazjum nie miałam już żadnych płaskich butów. Do liceum poszłam do innego miasta i w mojej nowej szkole musiałam zmieniać buty na płaskie, był to dla mnie szok i czułam, że to jakiś zamach na mnie. Mój styl w liceum był już właściwie taki sam jak teraz z tą właśnie różnicą, że nadal nie nosiłam spodni i płaskich butów poza szkołą, w szkole baleriny. Na zakończenie roku szkolnego w liceum założyłam spodnie co wywołało wtedy poruszenie i na studiach zaczęłam od czasu do czasu nosić spodnie- głównie eleganckie szorty, albo szerokie w kant. Wróciłam też do płaskich butów, wynikało to chyba z tego, że w końcu obcięłam włosy i czułam się tak ładna jak nigdy w życiu i po prostu miałam poczucie, że nie muszę niczego „nadrabiać” tymi obcasami. W pewnym momencie obcięłam się nawet na łyso i nadal czułam się super piękna. Mój styl pozostał kobiecy i elegancki ale na powrót ostrzejszy i coraz radykalniejszy estetycznie. Wróciłam nawet do glanów. Jakoś koło 24 roku życia zaczęło mi zależeć żeby wyglądać młodo w swoich ciuchach. Wcześniej w ogóle nie zastanawiałam się nad tym tematem i chyba raczej postarzałam się ubraniem, bo było mi to obojętne. Teraz nie jest. Widzę jak moja figura się zmienia i coraz trudniej jest mi utrzymać rozmiar 34, nadal jestem szczupła, ale już nie chuda co w swojej głowie bardzo łączę z atrakcyjnością i gdzieś majaczy przede mną widmo, że mogę być kiedyś jeszcze większa. Zaczęłam nosić dużo rurek i krótkich, dopasowanych sukienek, bo czuję że muszę wykorzystać ten moment kiedy jeszcze mogę na wypadek gdyby potem było gorzej. Glany znowu stały się moimi podstawowymi butami- na zimę za kostkę, a na pozostałe pory roku przed. Zaczęłam też nosić sportowe bluzy- wprawdzie do sukienek, albo pod marynarki, ale to i tak spora zmiana. Znowu zaczęło mnie obchodzić jak wyglądam w danym stroju, a nie tylko czy mi się on podoba i przyznam że wpadam w lekką panikę z powodu czasu. Głównie przejawia się ona kosmetycznie, ale w ciuchach też ją widać.
Mam rocznikowo 22 lata, więc mogę odpowiedzieć tylko na część pytania. Swój styl określiłabym jako hipstersko-żulerski, albo tomboy :)
I noszę się tak mniej więcej od połowy gimnazjum. Na pewno ma na to wpływ styl życia, głównie studia. Jeśli ubierając się rano mam perspektywę spędzenia całego dnia w fartuchu, to po prostu nie chce mi się stroić. No i na zajęciach np. w laboratorium musi być mi wygodnie. Do tego dochodzą tramwaje, które czasem nie przyjeżdżają, konieczność szybkiego zmieniania lokalizacji i umiejscowienie niektórych zajęć prawie w lesie. Lubię się wyróżniać, ale z drugiej strony zdarza mi się zaspać i w ciągu 10 minut szykować się na zajęcia, dlatego nie skupiam się na super przemyślanych stylizacjach, ma być przede wszystkim wygodnie. Typowy zestaw to dresy/jeansy, fajna męska koszulka z nadrukiem, bluza, trapery/botki/adiddasy i puchowa kurtka. Żeby nie było za nudno- septum (kocham go, bo nie trzeba codziennie wybierać biżuterii i przeszkadza w noszeniu dużych słuchawek jak kolczyki w uszach), duże okrągłe okulary (jak je wybierałam, to nie zdawałam sobie sprawy, że będą tak modne, ale i tak to nie za często spotykany model), kolorowe skarpetki i wielka torba z wzorem krowy. Jak nie mam czasu/ochoty, to nie maluję się wcale, wystarczy ochronna pomadka. Jak mam i czas i ochotę, to stawiam na mocne usta.
Ubieram się czasem bardziej elegancko (ciemna sukienka, kryjące czarne rajstopy i botki), ale po pierwsze muszę czuć się mega wygodnie, a po drugie niespecjalnie przepadam za tym jakie taki strój robi wrażenie. Tzn miło jest usłyszeć, że ładnie się wygląda, ale to mniej cieszy, kiedy dokładnie wiem jakich środków (i to takich dość typowych) użyć, żeby to usłyszeć. Mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi :) Dużo bardziej lubię jak ktoś np powie, że mam fajną koszulkę niż że ładnie wyglądam w sukience. Bo w sumie, rzadko mi zależy na tym, żeby wyglądać ładnie, bardziej ciekawie i jakbym się nie przejmowała opinią innych (co oczywiście nie jest do końca prawdą).
Myślę, że to nie tylko kwestia wieku, a także poznawania siebie. Okres miedzy 30 a 40 jest w moim odczuciu czasem najwiekszego rozkwitu świadomej kobiecości, stąd może oswojenie sukienek i obcasów. Za to 40 (a może dopiero 50), to często magiczna granica. Wiele kobiet dochodzi do wniosku, że nic nie musi, a wiele może – wtedy pojawia się jescze bardziej świadomy look. Inne chcą schwytać odchodzącą młodość – wtedy pojawia się zwrot do ubrań lubianych w młodości. Ja sama, prawie 40-letnia siedzę dziś w biurze w egzotycznym połączeniu koszuli, płaszczo-żakietu, rurek i traperów – co to może znaczyć?
Masz rację, mam 50 lat i nic nie muszę, a mogę wiele:-)
Mój styl na pewno zmieniał się z wiekiem, ale nie w ten sposób, jaki został opisany w tym komentarzu. Styl sportowy zawsze był dla mnie odległy i to się nie zmieniło. W liceum nosiłam się w stylu rockowym, że tak to ujmę, czyli glany, ciemne bluzy, kurtka skórzana itp. Na studiach zaczęłam nosić buty na obcasach, eleganckie bluzki, spódnice, generalnie miało być elegancko, ale bez wyraźnego stylu. Po 25 roku życia zaczęłam eksperymentować ze stylem vintage i miałam pełno dziwnych ubrań :) W okolicach trzydziestki zrozumiałam, w czym wyglądam dobrze i co oddaje mój charakter i postanowiłam wziąć z każdego okresu po trochę i stworzyć coś nowego. Z czasów liceum wróciłam do skórzanej kurtki i rockowych dodatków, z czasów studiów do eleganckich ubrań, ale wybieram takie lekko w klimacie retro. I dopiero teraz ok 35 roku czuję, że noszę dokładnie to, co lubię i już nikogo nie chcę naśladować :)
A ja tak nie do konca bym to potwierdzila… jako dziewczynka identyfikowalam sie z Victoria Beckham (w osiedlowym zespole Spice Girls bylam wlasnie nia haha). Z tym,ze zaznaczam,na poczatku ubierala sie ona w olowkowe spodnice,dopasowane sukienki plus czasem cos szalonego,dopiero pozniej poszla w kicz,zeby wreszcie powrocic w wielkim stylu :) i ja tak do dzis ja podziwiam (pomijajac ten nieszczesny, kiczowaty okres). Na wieksze wyjscia i najczesciej na codzien ubieralam sie podobnie do niej, zarowno przed 20-stka,w trakcie i teraz w wieku 30 lat. Lubie jej elegancje polaczona czasem z czyms nietuzinkowym,na czym mozna zawiesic oko. Ja po prostu kocham kobiecosc,plaszcze,sukienki,skorzane szpilki,lordsy,czy mokasyny,makijaz,dlugie wlosy. Co nie znaczy,ze nigdy nie ubieram sie w zwykla parke czy na sportowo,kiedy trzeba to trzeba,nie pojde przeciez na grzyby w kaszmirowym plaszczu :). No,ale generalnie watpie,zebym kolo 40-stki przerzucila sie na sportowe rzeczy,jak juz, to mysle,ze wyostrze kobiecy styl,czyli przerzuce sie np.tylko na plaszcze. Juz ja siebie znam ;)
Ale szpil takich jak Victoria to raczej nie nosze,tylko od wielkiego dzwonu. Mam dwie pary w szafie ,ale sluza raczej moim oczom i satysfakcji ich posiadania :D
Po 20-stce – ubieralam sie w to,na co bylo mnie stac. Biedna, wieczna studentka, dominowaly jeansy, swetry, t-shirty, ale rowniez dlugie plaszcze, dlugie kurtki. nigdy nie nosilam sie typowo na sportowo.
po 30-stce – najbierw bum na kobiecosc i seksownosc, nie zawsze z wyczuciem smaku;). Pozniej byly dzieci i przytycie i to spore, a wiec powrot do jeansow, szeokich, dlugich swetrow, koszulek. Stroj mial zakrywac, czesto nawet nie patrzylam do lustra.
po 40-stce – czyli teraz – waga poszla mocno w dol, a wiec pojawilo sie duzo klasyki, duzo french chic, wiosna i jesienia trenche, zima dlugie plaszcze, porzadne skorzane buty. Garderoba w ktorej przewaza czern, granat, burgund, camel, troche szarosci. Duzo spodni, bo lubie, ale pojawiaja sie takze spodnice, sukienki. Obecnie pracuje nad dodatkami. Przede mna opanowanie garderoby letniej
Ja te etapy nazywam „szpileczki” już miałam kilka epizodów w życiu , że chodziłam tylko w szpilkach. Raz wyglądało to lepiej raz gorzej. Myśle, że to normalne, każdy szuka jakiejś swojej tożsamości. Teraz jestem na etapie maksymalizowania przyjemności z noszenia rzeczy, staram sie dla siebie. I teraz znów jest etap szpilek – codziennie w pracy zmieniam na szare Ryłki. Mam odwagę nosić kapelusz i mocne pomadki na ustach. Nie ulegam ograniczeniom nakładanym przez oceniajace mnie osoby. Ale z drugiej strony na liście zakupów na ten rok są też trampki. Etap szpileczek właśnie kojarzy mi się z wolnością, odwagą a cichobiegi ze spokojem, może wycofaniem. To oczywiście moje odczucia i każdy pewnie inaczej rozumie swoje etapy w życiu.
Mój styl na pewno się polepsza wraz z wiekiem i staje się coraz bardziej świadomy. Teraz (30stka) zdecydowanie jestem w rejonach french chic/gamine i na razie planuję tu pozostać, bo to po prostu do mnie pasuje, zarówno pod względem sylwetki jak i osobowości :) Zderzenia z kobiecością jeszcze nie doświadczyłam i nie jestem przekonana, czy jest się z czym zderzać w moim przypadku ;)
Noszę to, czego wymaga ode mnie okazją i życie. Między 26 a 32 byłam niewolnikiem korporacji i chodziłam w bardzo formalnym stroju. Potem przeszłam na swoje. W czasie dwóch ciąż i macierzyńskich dżinsy i buty typu górskie. Z wyjątkiem przebrania się „na spotkanie”. Teraz pracuję w domu i mam zasadniczo dei okazję do przebrania się z dresy, a więc i dwa rodzaje strojów 1. wożenie dzieci a więc dżinsy albo wygodna spódnica, kurtka, wygodny płaszcz, kolory takie aby nie ubrudzić się od auta 2. formalny strój na spotkanie. Nie mam gdzie ubierać się w inne stroje. Może zmieni mi się jak dzieci będą starsze, a ja bardziej poświęcę się pracy. Tak więc podsumowując: styl kształtuje mi okazją i rola społeczna, a najbardziej elegancki i kobieco wyglądała, gdy byłam młodsza (i przy okazji wtedy budżet na stronę był większy). Aha, jestem po 40-stce ☺
W tym roku skończę 33 lata. Od roku mieszkam w małym miasteczku, a nie w dużym mieście. Dzisiaj poszłam na zakupy, wybrałam rzeczy, których jeszcze 3 miesiące temu bym nie kupiła. Zrobiłam to po pierwsze: po kolejnej, rzetelnej lekturze kilkudziesięciu wpisów. Zrobiłam sobie analizę Kibbe’a, bo znalazłam się w punkcie, w którym absolutnie konieczne stało się zdefiniowanie wszystkiego na nowo (głównie z przyczyn życiowych, zdrowotnych – za mną kilka dramatycznych zwrotów, w tym z tej tak zwanej góry stresogennych czynników, po czym zaczęłam stopniowo wracać do równowagi psychicznej).
Pomyślałam, że mam już absolutnie dość: dość bycia alternatywną, ciągle zbuntowaną, wiecznie udowadniającą coś, chociaż od bardzo dawna zazdroszczę zwykłym dziewczynom w typie „girl next door”. Uwielbiam różne style, tylko… zmęczyłam się. Wszystko jest teraz tak bardzo „ja”, wszędzie, w każdym medium, że nic tylko my, te ciuchy i ciągły problem :) A ja mam przecież ochotę wyglądać i czuć się dobrze, bez konieczności ciągłego sprawdzania, czy na pewno dobrze.
Zatem metoda małych kroków, które dla mnie są też krokami ogromnymi, prawdziwymi rewolucjami, a wyobraź sobie, Mario, jaka to rewolucja, gdy zakłada się kolczyki, a w sklepie kupuje po prostu ładne, po prostu kobiece ciuszki :D
Chciałam podziękować za ten blog – czytam go naprawdę od lat, od samego jego początku, ale chyba jeszcze nigdy wcześniej nie pomógł mi tak, jak teraz.
Czy zmienia się z wiekiem? Może tak, tak jak my się sami zmieniamy i zmieniają się nasze potrzeby. Na pewno sama czuję, że po trzydziestce łatwiej jest odpuścić i wyluzować, pozwolić sobie na kobiecość, zwłaszcza, jeśli bunt zajmował nas przez poprzednie 12 do 15 lat ;)
Serdeczne pozdrowienia dla Ciebie i wszystkich Czytelniczek
Mam 21 lat i od kiedy tylko miałam coś do powiedzenia, wybierałam płaszcz zamiast kurtki. Od zawsze ubierałam się bardziej elegancko od rówieśniczek, lubiłam spódniczki i sweterki w okresie, gdy wśród większości gimnazjalistek modne było nienawidzenie spódnic i noszenie bluzy adidasa. Teraz wciąż lubię elegancję, ale od jakiegoś czasu mam ochotę na wprowadzanie nonszalancji i niedbałości. Wciąż nie widzę siebie w stylu sportowym i mam nadzieję, że ten okres u mnie nie nastąpi ;)
Normalne, że w pracy jest dress code, tylko niekoniecznie oznacza on garsonkę, to tak nawiasem. A że jest nieprzestrzegany, to ze zgrozą w różnych miejscach można zaobserwować.
U mnie się nie sprawdza. Spodnie noszę częściej niż spódnice, ale z wiekiem mniej więcej się to zmienia. Po 40-stce jestem, a adidasy tylko do sportu, żadne leginsy czy dres na ulicę. Moja ciocia (fajnie się ubierająca) po 60-tce mówiła, że lekarz jej zalecił sportowe buty, bo ma problem z nogami i to jest jakiś powód.
Errata: z wiekiem się NIE zmienia – miało być.
Ja mam na odwrót :)
Końcówka liceum i studia to był u mnie okres sukienek, żakietów, szpilek, płaszczyków i apaszek. Miałam biznesowe aspiracje ale bardzo młodo wyglądająca buzie i chyba chciałam się trochę tym „upoważnić”. Tak samo makijaż był zawsze perfekcyjny. Podobał mi się taki styl.
Teraz dobijam do 30 i pierwsza zimę od dawna chodzę w kurtce puchowej zamiast w płaszczu, eksperymentuje z brakiem makijażu, nosze rzeczy przede wszystkim wygodne. Lubię wyglądać kobieco, lubię sukienki i spódnice, ale czuje, ze osiągam punkt, kiedy nie muszę już udowadniać sobie ani nikomu innemu ze jestem dorosła kobieta.
Wiec tak, styl się zmienia z wiekiem :)
Oj nie zgadzam się zupełnie.
Typowo sportowe ubrania typu dżinsy i tshirty zostawiłam w liceum. Był taki czas, że nie miałam w ogóle ani jednej pary dżinsów. Tylko spodnie z materiału. Na studiach chodziłam w jakichś takich bluzeczkach kobiecych, falbanki, koronki, potem to ewoluowało w styl vintage/trochę pin up, ale doszłam do wniosku, że się czuję w tym przebrana. Jestem wysoka i, chociaż mam kobiece kształty, nie czuję się delikatną kobietką. Teraz wracam do dżinsów, ale do tych bardziej eleganckich, klasycznych. Łączę z koszulami, albo z basicowymi obcisłymi bluzkami z długim rękawem, bo w tym wyglądam sensownie. W koszulkach wyglądam jakbym właśnie szła na siłownię.
Nie przepadam za sportowym obuwiem, choć przyznam, że jest wygodne. Koszule lubię w kratę. W zasadzie sama jeszcze nie wiem, ale coś się na pewno we mnie zmieniło w tym roku. Rzeczy, które podobały mi się na studiach, czyli już ze 2 lata temu, przestały mi pasować, ale nie mam za bardzo pomysłu w jaką stronę chciałabym rozwijać swój styl
Zanim odpowiem, to muszę skomplementować naszą Marię. Wyglądasz rewelacyjnie :) Widzę teraz piękną, mądrą i dojrzałą kobietę. O wiele bardziej przemawia do mnie elegancka Maria niż sportowa, serio. Ewentualnie zadziorna Maria w ostatniej stylizacji z mocnymi botkami. Patrzę z podziwem i w pewnym momencie przyłapuję się, że ukradłabym Twoją biżuterię :)
Bardzo ciekawe pytanie… Czy się zmienia styl z upływem lat? A może to jest efekt naszych dążeń? Na pewno wraz z wiekiem przychodzi pewność siebie, coraz lepiej poznajemy nasze kształty i możliwości. Chociaż odkąd pamiętam, mama zawsze ubierała się elegancko, a zarazem z lekkim glamourem, ale jej elegancja to nie koszula czy marynarka, ale miłość do zimowych kolorów (na sto procent jest prawdziwą zimą, zazdrość), szlachetnych tkanin, czasami i dopasowane fasony do jej kobiecych kształtów. Żadne worki wciskane kobietom o większym rozmiarze! W końcu jako krawcowa wie, co jest dla niej dobre.
Mam 25 lat, już nie odczuwam żadnych kompleksów i myślę, że znam swoją stylową ścieżkę. Wizję mam nakreśloną, realizuję ją zawzięcie i z uporem :)
W gimnazjum i liceum makijaż ograniczał się do kolorowania rzęs i jednego cienia, ubierałam się w takim chłopczycowatym stylu. Już wtedy ciągnęło mnie do bardziej szalonych rzeczy, ale za bardzo bałam się, że wzór pantery czy skórzana kurtka będą zbyt agresywne i ekstrawaganckie. Też miałam nieco kompleksów, bo uroda i figura nie należą do kanonu gwiazd filmowych czy elegantek. Czułam, że taki „zwyczajny” sweterek, dżinsy i trampki nie załatwią sprawy, a wręcz tłumią potencjał. Dlatego zaczęłam kombinować. Było trochę flirtu z boho inspirowanej Florence Welch i egzotyką, do czego pragnę mocniej nawiązać latem, a także nieco mniej trafiony romantyzm, bo źle się czułam w szerokich spódnicach, a koronka robi ze mną dziwne rzeczy. Słodkie rzeczy jednak nie dla mnie. W pewnym momencie się przełamałam i… do dziś się z tego cieszę. A teraz ostatnio wyciągnęłam obcisły, czarny golf, kontrastujące z nimi spodnie, a na dwór dopasowane poncho i burgundowy kapelusz z szerokim rondem. Zajeżdżam ten zestaw na wszystkie sposoby.
Obecnie ubieram się w dość rockowy sposób, chociaż często przekonuję się o praktyczności sneakersów czy sportowej bluzy z kapturem. Niestety, praca wymaga ode mnie stonowanego wyglądu (chociaż i tak słyszę komentarze, że ubieram się szałowo) i mobilności, co się czasem gryzie ze sobą.
Obecnie zimą wygrywają spodnie i… aż czasami tęsknię za sukienką! Piszę petycję o lato, bo maxi w szarą panterkę się marnuje :D
Pozdrawiam :)
Zupełnie bym się z tym nie zgodziła. Z wiekiem przychodzi pewność siebie? Żadna teoria psychologiczna tego nie potwierdzi. Jeśli ktoś miał całe życie niskie poczucie własnej wartości to ono się magicznie nie zmieni za sprawą osiągnięcia jakiegoś wieku – raczej może nastąpić kompensacja albo wręcz przeciwnie. Czy z wiekiem poznajemy swoje kształty i możliwości? Nasze możliwości i preferencje zmieniają się całe życie, nie ma więc z założenia punktu, gdy powiemy, że wyczerpałyśmy wiedzę na swój temat. Do tego dochodzi założenie, że w wiekiem byłybyśmy bardziej świadome i dojrzałe – to niekoniecznie jest prawda, bo nie każdy ma jednakowy poziom dojrzałości i nie każdy jej wyższy poziom osiągnie. Tak samo jak to, że jeśli w danym momencie życia nie ma się kompleksów to nie znaczy, że one się już nigdy nie pojawią.
Ja mam wrażenie, że nie chodzi tu bezpośrednio o wiek. Po prostu zależnie od wieku pełnimy różne role społeczne, zmienia się nasz obraz siebie, tryb życia, potrzeby, czasami i system wartości – i mam poczucie, że to raczej te rzeczy zmieniają bezpośrednio styl, a nie wiek. To też jest kwestia pewnego wyboru
P.S. Pięknie pasują te buty!
Napiszę pierwszy komentarz ;) – do tej pory podczytywałam po cichu. Osiągnęłam magiczną 40 już jakiś czas temu. Generalnie style splatały się i rozplatały (tak mam do dzisiaj). Pamiętam siebie lat 20 w szpilkach i mini, ale i ciężkich glanach w „marmurkach”. Czas do 30 to był czas eksperymentów i zabawy modą. Po 30 urodziłam syna, i w zasadzie zgadzam się z jedną z poprzedniczek – szafa zmieniła się w garderobę komandosa, ciuchy takie żeby nie widać była ulanej zupki, z czasem buty takie żeby dogonić dwulatka. Dopiero gdy syn podrósł a ja wróciłam do życia zawodowego zaczęłam szukać swojego stylu tak na poważnie. Ze względu na specyfikę zawodu nie może to być coś w stylu casual friday, raczej oczekuje się od mojej osoby powagi wyrażonej również strojem. Więc tuż przed 40 (po awansie) zaczęłam nosić spódnice, garsonki, sukienki no i szpilki.. W sumie lubię siebie w tym wydaniu (i dystans, który nim buduje) ale wciąż poszukuje pomysłu jak nadać mu indywidualny rys (dlatego między innymi trafiłam na Twojego bloga). Dżinsy i trampki zostały w szafie i noszę je głównie w czasie urlopów. Pozdrawiam
U mnie nie ma wyraźnego przeskoku między „przed 30” a „po 30”. Mój styl zmieniał się bardzo płynnie i bez specjalnych rewolucji. W liceum moim mundurkiem były czarne rurki, czarna bluzka i martensy lub buty w stylu wojskowym. Jak tylko poszłam na studia przerzuciłam się na spódnice, sukienki i obcasy, ale wszystko w stylu noir. 20 lat minęło a ja ciągle ubieram się podobnie. Zmienił mi się nie tyle gust, ile możliwości finansowe, co widać głównie w dodatkach. Nawet fryzurę mam całe życie taką samą. Tym, co się u mnie zmienia w najbardziej ewidentny sposób, są buty. To przede wszystkim po nich można rozpoznać na fotografiach, w jakim okresie były robione zdjęcia. Tutaj jednak w grę wchodzą już trendy. Lubię ekstrawaganckie buty, chętnie kupuję te „dziwniejsze” w danym sezonie, zamiast klasycznych i uniwersalnych, po których nie widać tak bardzo upływu czasu.
Witam.
Mam 45 lat , wiec patrze sie na temat z dosyć szerokiej perspektywy czasu:)
Majac 25 lat inwestowałam tyko w korporacyjne ciuchy do pracy, kupowałam dużo i bez sensu, efekt był taki, że nie miałam co wrzucić do walizki w wakacje. Z biegiem czasu zaczełam też inwestować w ciuchy na ”po pracy”. Zmienił mi się pogląd co do znaczenia pracy, docenienia czasu wolnego, no i kasa większa. Teraz ubieram się coraz bardziej przemyślanie? , coraz mniej wydaje na ubrania, mimo ze lepsza ich jakość.
Faktycznie, wracam do rzeczy które nosiłam jako licealistka, ale nosze je w innym wydaniu . Czyli na tak: zamsz, lekkie glany , trampki, koszula w kratkę, itd. Nie włoże wielkiego swetra, sukienki w łaczke, leginsów i spódniczki w szkocką kratę:)
Ma też znaczenie panujaca – wracajaca moda, trendy, zmiany w mojej sylwetce i jej postrzeganie przeze mnie.
Widzę tu sporo podobieństw do mojego postępowania w kwestii ciuchów Mam 32 lata i wydaje mi się że zaczynam kupować „mądrze”. Ale pamiętam, że mając te 20+ kiedy zaczęłam zarabiać swoje pierwsze pieniądze to kupowałam dużo na hura i głównie rzeczy do biura, bo szkoda mi było pieniędzy na coś „czego i tak nie wykorzystam do pracy” Teraz inaczej na to patrzę, bardziej doceniam czas wolny spędzony z rodziną, a co za tym idzie chcę się w tym czasie czuć komfortowo, a nie byle jak, więc większą uwagę poświęcam też na dobór ubrań ” na czas po pracy „, a zakup nowego ciuchu traktuję poważnie i staram się aby była to inwestycja długoterminowa
Mam 24 lata, więc mój pogląd jest nieco ograniczony. W porównaniu z czasami nastoletnimi mój styl się uspokoił i ugrzecznił, ale pewne elementy pozostały. W liceum nosiłam sporo minispódniczek, podartych szortów, koronkowych bluzek, kolorowych rajstop, a do wszystkiego glany i skórzany płaszcz – i teraz bym się tak nie ubrała. Ale z drugiej strony, ramoneskowe bluzy, duże szale czy czarne rurki wciąż są obecne w mojej szafie. Słabość do płaszczy i ciężkiego obuwia też została ta sama, ale trochę ugrzeczniona. Widzę tutaj po prostu ewolucję, ale nic dziwnego, z czasem zmienia się wygląd, potrzeby. Na pewno ubieram się bardziej porządnie niż dawniej, ale to głównie przez dodatki lepszej jakości i szlachetniejsze materiały i to u mnie największa zmiana.
W sumie w dresach jak dotąd zdarzało mi się chodzić jedynie na uczelnię i do sklepu (ale to były całkiem ładne i stylowe dresy). Noszę sporo sukienek czy płaszczy, na wyjścia używam mocnej szminki, ale nie odczuwam w tym wielkiego ładunku kobiecości, nie jestem tak też odbierana przez otoczenie. Bardzo mnie ciekawi czy po 30 odkryję nagle siebie w bardzo kobiecym wydaniu, teraz sobie tego nie wyobrażam.
” […] będę wychodziła z domu w płaszczu i wymalowanych ustach” – przepraszam, co to za styl? To język polski – ojczysty? Koszmar stylistyczny! Po raz kolejny! Mario, proś kogoś o korektę polonistyczną, bo takich językowych potworków nie da się czytać!
Coś w tym jest:). Mój styl na pewno się zmienił, i to bardzo, na przestrzeni wielu lat. Nadal cenię sobie przede wszystkim komfort i wygodę oraz dobrą jakość, ale mój styl stał się bardziej kobiecy. Mogę nawet śmiało napisać, że celebruję kobiecość. Kocham sukienki i spódnice, od czasu do czasu noszę spodnie. Nie odmładzam się na siłę, ale mam swoje triki. Na przykład jeśli chce się poczuć bardziej na luzie (czy młodzieżowo), to do sukienki zakładam jeansową kurtkę i od razu całokształt się zmienia:). Lubię mocno podkreślone usta, ale we wczesnej młodości nie malowałam ust, bo nie chciałam rzucać się w oczy. A teraz czerwona pomadka i paznokcie, to mój must-have. Generalnie, muszę przyznać, że czuję się świetnie w swojej skórze jako dojrzała kobieta. Samoświadomość i pewność siebie powodują, że cokolwiek na siebie założę (w zależności od nastroju/okoliczności), to czuję się świetnie, bo jest spójne ze mną. Pozdrawiam serdecznie, Renata
To mój komentarz skłonił Cię Mario do napisania tego postu – jest mi bardzo miło.
Mam 43 lata. Mogę wypowiadać się z perspektywy swojej, koleżanek i klientek, z których 99% to kobiety po czterdziestce. Tu, na blogu z kolei większość nie ma trzydziestki, jest z 20% po trzydziestce, czterdziestek jest na placach jednej ręki policzyć- więc myślę, że każdy głos 40 plus jest cenny, bo czas obserwacji dłuższy.
20-30 w moim odczuciu to okres upajania się młodością i siłą seksualności. Młodzi dorośli w tym wieku opierają poczucie własnej wartości na wyglądzie i muzie, jakiej słuchają. Wtedy liczy się też wygoda. Luz, muzyka i seks- tak zdefiniowałabym styl dwudziestek.
Po trzydziestce przychodzi (najczęściej oczywiście) macierzyństwo. Wtedy zderzamy się z fizjologią kobiecości. Z jednej strony upupienie, karmienia, zupki, pieluchy, ciągła opieka nad kimś, ciało przestaje być doskonałe. Z drugiej strony przychodzi chęć podkreślenia, że jesteśmy kobietami. To jest też okres, gdy chcemy się podobać płci przeciwnej i zadowolić szefa i teściową. Z jednej strony, fajna dekada, bo to upajanie się macierzyństwem, z drugiej strony, przerąbane- bo chcemy doskoczyć do oczekiwań innych- być dobrą matką, żoną, pracownicą i synową.
Czterdziestka to wyzwolenie. Wybicie się na niepodległość. Pod każdym względem. Odchowałyśmy dzieci. Wreszcie wiemy, jak się zarabia pieniądze i i to one zaczynają w końcu być bardzo ważne. To czas naszego największego rozwoju, poszerzania kompetencji zawodowych, szkoleń, może zmiany pracy. To czas, gdzie stajemy się niezalezne finansowo. Więc zmieniamy sukienki na spodnie i buty sprotowe, bo w takim stroju lepiej się prowadzi samochód i własną firmę. To też czas, gdy zaczynamy się starzeć. Już wiemy, czego nie chcemy, i mamy w tyłku bycie obiektem seksualnym. Jak również zadowalanie całego świata. To okres pewności siebie. Dlatego strój się zmienia. Liczy się jakość i wygoda, prostota i klasyka. Już mam gdzieś porady, że szpilka wydłuży mi nogę. Szpilki zakładam tylko na Sylwestra, bo są przecież cholernie niewygodne i całkowicie wbrew anatomii ludzkiej stopy…
Tyle z perspektywy mojej i mojego otoczenia.
Mario, Twój blog jest niezwykły w sieci. Gratuluję.
Hej, za duże uproszczenie wg mnie. Ale ok, napisałaś, że to obserwacja Twojego otoczenia. Jest dużo możliwości pomiędzy zestawem sukienka+szpilki a spodnie+sportowe buty. Zgadzam się, że to okres pewności siebie i jak się któraś czuje pewnie na obcasach to i przez śniegi dziarsko w nich przebrnie;) Nie dodawałabym 40 czy 50tce jakichś magicznych mocy, że oto nagle stajemy się takie „do przodu”, na to się składa całość wcześniejszych doświadczeń i charakteru, chociaż hasło „wraz z wiekiem przybywa osób, które mogą mnie pocałować w d…” jest prawdziwe:) Jakość wygoda, prostota i klasyka owszem, ale to nie musi oznaczać zawsze sportowego stylu. Pozdrawiam swoją imienniczkę i przedstawicielkę tego samego pokolenia;)
No i nie kazda kobieta po czterdziestce „prowadzi samochód i wlasna firme”…
Naprawdę? Myślałam, że każda :P
Piszę z własnego punktu widzenia i z obserwacji, wydaje mi się, że podkreśliłam to kilka razy.
W porzadku :) Chcialam tylko podkreślić, ze wysuwanie daleko idacych wniosków na podstawie obserwacji wlasnego środowiska to zawsze poruszanie sie po cienkim lodzie, bo czynników, które wplywaja na sytuacje jest duzo, a liczba mozliwych ich kombinacji dazy do nieskończoności (co zreszta wylania sie z komentarzy w tym watku). Ja, jak patrze na swoje kolezanki i wspólpracownice w wieku 40+, to wlaśnie moglabym policzyć na palcach jednej reki te, których droga zyciowa odpowiada modelu, który opisujesz (mówie o kwestiach zwiazanych ze statusem spolecznym i zawodem – bo, ze w którymś momencie u wiekszości z nas wylacza sie presja na zadowalanie calego świata, jest chyba faktem). To troche tak, jak z pytaniem „jak ubrać sie do pracy?” – niby latwo odpowiedzieć, poniewaz kazdy ma jakieś doświadczenie i wyobrazenie na ten temat, ale w rzeczywistoście praca pracy nierówna. A droga zyciowa drodze zyciowej. W kazdym razie fajny temat do dyskusji.
Podpisuję się w 100 % pod tym co napisała Katarzyna. Mam także 43 lata.
Odkąd pamiętam chwalono mnie za b.dobry gust. Doszło do tego, że zaczęłam wierzyć, że nie mam żadnych innych zalet, ale po kolei…
Jako 20 latka uwielbiałam sportową elegancje. Jako 30 latka również, ale przed 40 wpadłam w „histerię”, która polegała na przekonaniu, że teraz to ja już muszę wyglądać odpowiednio (czyt.kobieco). Zaczęło się kupowanie ołówkowych spódnic, dopasowanych koszul, szpilek i chodzenie tak codziennie, przecież kobieta 40 letnia musi być sexi i kobieca!!! Było mi niewygodnie, czułam się przebrana, ale nadal w to brnęłam. Najważniejsze, że wyglądałam sexi i kobieco :). Pamiętam jak dziś, szłam na koncert ze znajomymi, ubrałam się w dopasowaną ołówkową spódnicę,jeansową koszule i szpilki – stanęłam przed lustrem i olśniło mnie – pomyślałam, to jakiś żart – w imię czego – oczekiwań innych, moich wyobrażeń na temat oczekiwań innych – nie wiem. Przebrałam się, tak, żeby czuć się dobrze: koszulę zastąpił T-Shirt, spódnicę ołówkową- bawełniana, szpilki – botki na obcasie. Wtedy zrozumiałam, że każdy ma swoją definicję kobiecości i nosi ja w sobie.
Minęły 3 lata i z dawnej,wymienionej garderoby nie zostało nic. Noszę ubrania, w których czuję się dobrze i wygodnie, tak wracam do tego co nosiłam jako nastolatka, ale nie do strojów, a raczej emocji z nimi związanych. Pamiętam jak doskonale czułam się w tych ubraniach, pewna siebie, spokojna. Stawiam na bardzo dobre buty, noszę wygodne spodnie, jeansy, dresowe, doły lubię dopasowane, nadal noszę ołówkowe spódnice, bo to fason, w którym moja sylwetka wygląda najlepiej, góry wybierał luźne, sukienki również luźne. Dużą uwagę przywiązuje do jakości ubrań, właściwie mam ulubione marki i rzadko zawracam sobie głowę innymi, szkoda mi czasu. Noszę to co lubię, sama definiuję co dla mnie jest kobiece i coraz rzadziej wiąże bycie kobiecą ze strojem. Kiedyś byłam przekonana, że to bardzo ważne teraz wiem, że bez znaczenia. Tak, z wiekiem zmienia się styl – głównie myślenia, a za tym idą inne zmiany np. stylu ubierania :)
jestem ciekawa jaki to są te ulubione marki? zdradzisz? ja mam ostatnio sporo rzeczy w szafie i planuję w tym roku dokupić jedynie kilka ubrań i chciałbym, żeby to były rzeczy lepszej jakość, bo skoro tylko kilka to moga być droższe
fajnie napisane
Moje sprawdzone typy to: bluzki i sukienki byinsomnia, jeansy bigstar,buty różnie od carinni,wojas po hilfigera,ale generalnie stawiam na polskie marki.Torby skórzane ,z pazurem :).Bizuteria zlota lub pozlacana,raczej dyskretna.Pozdrawiam.
Podpisuję się pod tym postem :) u mnie tak to właśnie wygląda. Pozdrawiam z poziomu 42+.
Karolina
Mam 44 lata.
w wieku 20 lat ubierałam się stylu nazwijmy go artystycznym, oryginalnie wręcz dziwacznie
30-stka to odkrycie kobiecości i elegancji oraz pewien konserwatyzm
po 40 ograniczyłam ilość ubrań w szafie, wybrałam kolorystykę i fasony i trzymam się tego
Często zmiany stylu wiążą się z tym, że jako nastolatki mamy dużo mniejszy budżet niż, gdy pracujemy na pełen etat.
U mnie zmiany stylu polegają też na tym, że po 30 noszę się trochę odważniej niżw wieku dwudziestu paru lat. Zakładam krótsze spódnice, mocniej się maluję i eksperymentuje z kolorem włosów ☺
U mnie styl chyba jest ten sam tylko zmienia się sposób jego wyrażania. Faktycznie w wieku nastu i dwudziestu lat, ubierałam odzież sportową lub romantyczną (w zależności od nastroju ;)). Często miałam ubrania w stylu boho. Teraz mam 31 lat i ubieram się bardziej klasycznie, trochę po pensjonarsku z elementami romantycznymi. Kiedyś stylistka doradziła mi żebym stylizowała się na seksowną kobietkę ale to nie moje klimaty. Lubię prostotę i skromność, w takim stroju zachowawczym czuję się świetnie,kobieco i bezpiecznie. Pozdrawiam ps. Mario pięknie wyglądasz w tej sukience i butach, kobieco wolę Cię własnie w takiej stylizacji, ta bardziej mroczna i surowa jest ok ale stwarzasz w niej lekki dystans.
Pod koniec podstawówki miałam czas totalnego odrzucenia kobiecości, za żadne skarby świata spódnica czy sukienka, tylko spodnie i to najchętniej podarte, koszulka zespołu, bluza, glany. W liceum pojawiły się spódnice, najpierw długie do ziemi, później zauroczyła mnie mini czarno-czerwona, kupiłam, a jak kupiłam to głupio nie nosić. Wielkim stresem było pierwsze wyjście w niej z domu, ale okazało się, że nogi chyba mam dużo zgrabniejsze niż sądziłam, bo komplementów było dużo. Pierwsze szpilki kupiłam na studniówkę i zaczęłam się odważać nosić je na co dzień. Generalnie ubierałam się na czarno, kolory pojawiły się dopiero na studiach, jak i „odkrycie” ciuchlandów, dużo rzeczy kupiłam za złotówkę „dla jaj”, zrobił mi się straszny bałagan w szafie. Obserwuję raczej ewolucję niż rewolucję w mojej garderobie, pojawiały się stopniowo nowe elementy, których się wcześniej bałam, teraz raczej następuje redukcja (mam 32 lata) – już wiem czego chcę, co mi pasuje i staram się kupować tylko takie rzeczy. W to co mam na sobie dzisiaj bez mrugnięcia okiem ubrałabym się i 5, i 10, i nawet 15 lat temu: czarne glanopodobne buty z metalowym czubkiem, skarpetki w róże, podarte granatowe dżinsy, morska obcisła koszulka i kobaltowoniebieska narzutka – może tylko w liceum bym się zdziwiła, że tak kolorowo ;)
W pracy obowiązuje mnie odzież robocza, ale kupuję ją w moich ulubionych kolorach
Nigdy tego nie robię, ale aż się wypowiem! Mając lat mniej niż 20, nosiłam trampki, bojówki, jeansy i wszystko co było zwykle i trochę rockowe. Zawsze mnie ciągnęło do sukienek i oryginalnych ubrań, ale ani malomiasteczkowa mentalność innych, ani moja nieśmiałość nie pomagały się wyróżniać. Jak poszłam na studia i okazało się, że duże miasto to zupełnie inny świat ,rozkwitlam! Sukienki, szpilki, eleganckie płaszcze. Dziś mam 28 lat i jeśli założę spodnie, to znajomi pytają co mi się stało, bo jakoś dziwnie wyglądam. Sama źle się czuje w sportowych ubraniach – czuje się taka niechlujna i nieatrakcyjna. Widzę, jak mój gust ewoluuje. Podarza w stronę minimalnej elegancji. Chciałabym jednak mieć swój styl, bo wciąż jestem mocno niespójna – rockowea dusza walczy z kobiecą elegancją, nie umiem pogodzić tych dwóch żywiołów i mój styl to raczej sinusoida. Rzadko trafiam w punkt, ale mam nadzieję, że kiedyś będzie ten dzień, gdy otworzę szafę i wszystkie ubrania będą jednocześnie spójne i moje.
Uważam, że to naturalne, że styl ewoluuje. Nie u każdej z nas w przedstawiony wyżej sposób, ale jednak podlega zmianom. I bardzo dobrze:) Ja w czasach licealnych nie poświęcałam zbyt wiele uwagi na ubiór. To był czas przemian, w sklepach jeszcze nie za duży wybór, a w środowisku, w którym funkcjonowałam strój nie był najważniejszy. Być może sama wybierałam osoby, dla których wartości, zainteresowania były ważniejsze niż wygląd, ale wydaje mi się, że w tamtym okresie ludzie nie przejmowali się aż tak swoim wyglądem. Przed. 30-ką nadal nie przywiązywałam dużej wagi do stylu, w zasadzie w ogóle mnie to nie interesowało (co nie znaczy, że założyłabym sportowe buty do pracy :) Po prostu nosiłam to, co mi odpowiadało, miałam mało ubrań w szafie – niemal wzorcowa minimalistka w czasach konsumpcjonizmu ;). Zaciekawiły mnie natomiast ok 40-letnie koleżanki z pracy, które w tamtym okresie wyróżniały się dbałością o ubrania, styl. Ja zainteresowałam się modą dopiero po 30-ce. Wówczas dotarło do mnie, itd., ale nadal byłam wierna swojemu poczuciu estetyki bardziej niż modowym nowinkom. Obecnie (40-ka): mój styl dopasowany jest do moich potrzeb i wciąż kieruję się własnym gustem. Największa zmiana dotyczy torebek. Jeszcze 10 lat temu wystarczała mi jedna na cały rok, obecnie mam kilkanaście, w tym, 2 skórzane. Kiedy patrzę na swój styl, to widzę, że ewoluuje nie tylko z wiekiem, ale również ze zmianami figury, z czasem nauczyłam się korzystnego makijażu (do studiów się nie malowała w ogóle, na studiach czasami szminka), wybierania korzystnych kolorów, itd. Jednak te zmiany to raczej ewolucja a nie rewolucja :)
Fragment komentarza, który nie został dodany : „Ja zainteresowałam się modą dopiero po 30-ce. Wówczas dotarło do mnie, że mój wygląd odbiega od standardów. Zaczęłam kupować duże ilości ubrań, zapoznawałam się z trendami, podglądałam szafiarki, itd., ale nadal byłam wierna swojemu poczuciu estetyki bardziej niż modowym nowinkom.”
U mnie ta teoria również się nie sprawdza. W czasie studiów ubierałam się na sportowo, ale w wakacje nosiłam głównie sukienki i spódnice. Po studiach, w wieku 25 lat, kiedy poszłam do pracy, zaczęłam nosić dobrej jakości żakiety, garsonki, spódnice, długie płaszcze, eleganckie kapelusze (wełny, jedwabie, len, bawełny). Po 30-tce był krótki powrót do sportowych stylizacji, a teraz znowu stawiam na klasykę i jakość.
Trudno mi odnieść te teorie do siebie, bo na dobra sprawe nigdy nie nosilam sie na sportowo (nie liczac dresików, w które ubierano mnie w dzieciństwie :)). Mój styl z biegiem lat bardzo sie zmienial. W liceum byl wyraźny, ale dość niespójny: oscylowal wokól etno, prowokacyjnych eksperymentów typu niedopasowane skarpetki, mitenki w lecie, prześwitujace bluzki, topy z napisami wlasnej produkcji i swoistego „normcore´u” (zwykly sweter do zwyklych spodni, kiedy mialam dzień niecheci do wyrózniania sie). Na pierwszym roku studiów mialam krótki okres androgyniczny – troche programowo, a troche dlatego, ze wyprowadzilam sie bardzo daleko od domu rodzinnego, a mój budzet byl raczej minimalistyczny: bylam po prostu skazana na to, co zmieścilo mi sie przy wyprowadzce do plecaka (a tak sie zlozylo, ze trafily tam akurat glównie obszerne podkoszulki, swetry i spodnie). Późniejsze lata to powrót do etno i fascynacja hijab fashion, gdy nosilam glównie spódnice maxi i tuniki, czesto tez chustki i turbany na glowie. Potem na jakiś czas zwrócilam sie w strone awangardowego designu i kolekcjonowania vintagowych ubrań.
Przelom nastapil u mnie okolo 26-ych urodzin. Duzo sie wtedy zmienilo w moim zyciu, a takze (z powodu choroby) znacznie schudlam, wiec stanelam przed koniecznościa wymiany zawartości swojej szafy – pamietam, ze usunelam z niej ponad metr sześcienny ubrań. Zmienil sie tez wtedy mój styl. Polubilam formalna i klasyczna elegancje, a hipsterski vintage a la „gabinet osobliwości” ustapil miejsca jego spokojniejszej i stylowo bardziej skonsolidowanej wersji. Zaczelam sie tez codziennie malować. Od tamtego czasu do dzisiaj (mam 32 lata) mój styl nie doznal jakichś znaczacych zmian – moze z wyjatkiem tego, ze czuje sie bardziej świadoma siebie, co przeklada sie na sposób ubierania. Zrezygnowalam zupelnie ze spódnic maxi i spodni (niewygodne), ograniczylam dlugość mini (nie sluzy mi), staram sie omijać zestawy, w których czuje sie źle albo nienaturalnie, po latach prób i bledów przy zakupach internetowych wreszcie udalo mi sie zrozumieć zasade, ze jak coś wyglada super na modelce, to niekoniecznie musi być oszalamiajace na mnie :) Nie wiem, czy to mozna nazwać „odkrywaniem kobiecości”, bardziej chyba chodzi o wlaśnie o odkrywanie siebie.
styl z wiekiem zmienia się na wygodniejszy ;)
Nie dałam rady przeczytać wszystkich komentarzy, ale poruszyła Pani bardzo ciekawy temat. Jestem chyba z Was wszystkich najstarsza i mam najdłuższe doświadczenie, ale wciąż się czegoś uczę i z tego bloga systematycznie. Wykonuje pani kawał b. dobrej roboty.
Moja młodość i dorastanie to czasy niedoboru – dzieci urodziły się w latach 80-tych i były to takie czasy, kiedy wszystkie sobie nawzajem pożyczałyśmy ciuchy lub się wymieniałyśmy. To był etap farbowanych sukienek z pieluch i od tzw. plastyków. potem początek lat dziewięćdziesiątych i początki second handów. moje ubieranie się było zdeterminowane portfelem – najczęściej pustym. Tak naprawdę świadomych wyborów zaczęłam dokonywać dopiero po 40 -tce . Jak odchowałam dzieci i poszłam do pracy. I wciąż lubię eksperymenty.. Pomimo tego, że powinnam już być na emeryturze wciąż pracuję i zdarza mi się przyjść do pracy w czerwonych trampkach i koszuli w kratę z podwiniętymi rękawami. Często zadziwić moje asystentki strojem lub biżuterią. W garderobie mam mam ponad 60 sukienek z dobrych materiałów o ponadczasowych fasonach, biżuterię część bardzo starej i stylowej, ale też i np. drewnianą. Generalnie ubieram się stosownie do okazji, lubię eksperymentować z zestawieniami kolorów. Swego czasu wzbudziłam niezły podziw kolegi architekta i plastyka, po jednej z imprez z powodu zestawienia kolorystycznego, który miałam na sobie. – był to żółty z kobaltowym i do tego etniczny szaliczek/apaszka.Specjalnie zadzwonił na drugi dzień, żeby mi to powiedzieć.
U mnie sprawdza się jedna zasada – kupuję rzeczy , które mi się podobają, z naturalnych materiałów. I np. j. ktoś latem mówi, że nie nosi lnu, bo się gniecie, to ja mu odpowiadam, że noszę, bo lubię i mnie na prawdziwy len stać. Generalnie z wiekiem – przestałam się przejmować czy coś mi wypada czy też nie i nosze to w czym się dobrze czuję , nie mam problemów z wejściem do młodzieżowego sklepu – i np. zestawiam spokojnie piękną jedwabna bluzkę z perłami i do tego błyszcząca kurteczka i rurki. Pilnuję tylko jednego – rozmiaru. Zawsze nosze aktualny i od czasu do czasu czyszczę garderobę z tych rzeczy, z których „wyrosłam”. Na pewno zmienia się kolorystyka – teraz z racji siwych, niefarbowanych włosów zniknęły czerwienie i zostały zastąpione przez błękitami, kobaltami itp., ale czernie, biele i ukochane szarości pozostały.
Podziwiam!!! Jestem zachwycona tym komentarzem!
kiedy kończyłam studia gdzieś między 4 a 5 rokiem, zapragnęłam wyglądać elegancko i z klasą i w mojej szafie zaczęły pojawiać się buty na wysokim obcasie, spódnice i żakiety, bluzki i wpadłam w pułapkę starej maleńkiej kiedy się ocknęłam wyglądałam jak stara maleńka elegancka 40 lub 50 latka wyglądało to źle i komicznie przy mojej młodo wyglądającej twarzy, teraz staram się zachowywać elegancję ale nadawać jej sportowy bądź casualowy sznyt =)
Mam 40 lat i z tej perspektywy mogę powiedzieć, że duży wpływ na to, jak się ubieram wywierają tzw. role społeczne. W liceum i na studiach nosiłam długie spódnice, buty raczej ciężkie, duże swetry, szale. Długie spódnice i szale zaspokajały moją potrzebę romantyzmu i kobiecości, ciężkie buty były wygodne i praktyczne. Z dużym prawdopodobieństwem nosiłabym się tak do dzisiaj, gdybym nie musiała dostosować się do wymogów pracy biurowej. W biurowym kostiumiku czułam się zawsze przebrana. Strojów sportowych nie noszę z zasady. Superkobiece kreacje i szpilki mnie nie interesują- nie jestem obiektem seksualnym. Zwykłe dżinsy i tshirt -zdarzają mi się ale uważam je za lekko nudne. Ubieram się raczej prosto, zwracając uwagę na materiały. Jak bluzka, to bawełna, jak sweter to kaszmir. To niemal automatycznie wyklucza styl bardziej młodzieżowy, bo nie dla mnie sieciówkowe tshirty z nadrukami i strzępiącym się jeszcze w sklepie brzegiem, lub podarte dżinsy. Nie zdołałam określić swojego stylu żadną etykietką. Ciągnie mnie często w stronę dziwności i ekstrawagancji – tu mnie jednak ograniczają role społeczne. Nie pójdę zbyt kolorowo/ekstrawagancko ubrana do pracy, po dzieci do szkoły, czy na spotkanie, gdzie będą ludzie od męża z pracy. Wtedy czuję się w obowiązku wyglądać prosto i elegancko, ale bez sztywności. Co mnie smuci, to że zauważam konieczność noszenia makijażu. Niestety z wiekiem trzeba się trochę napracować, żeby jakoś wyglądać. Od 2 lat właściwie nie wychodzę z domu bez korektora pod oczy (żeby ludzi nie straszyć) i szminki (dla samej siebie). Mimo że zawsze uważałam się za szczęściarę z dobrą cerą i wyrazistymi rysami, mam wrażenie że jakoś „wyblakłam” i ta szminka jest mi koniecznie potrzebna, żeby podnieść moje samopoczucie. Ogólnie uważam, że modowo najlepsze jeszcze przede mną i nie mogę się doczekać wieku, kiedy „już nic nie będę musiała” cytując Stefanię Grodzieńską.
U mnie zmiany w czasie są i to są bardzo widoczne. Jako nastolatka miałam dość anarchistyczne podejście do świata. Ukrywałam się w za dużym swetrze, kochałam podarte jeansy i ciężkie buty. Z braku makijażu uczyniłam wręcz sztandar.
Jako student wciąż najważniejsza była dla mnie wygoda. Poza użytecznością, nic w ubieraniu się mnie nie interesowało.
Przeżyłam mały szok, gdy zaczęłam pracować. Musiałam być elegancka – wykonuję zawód zaufania publicznego, więc musiałam być zadbana. Wciskałam się w sztywne sukienki i szpilki.
Dzisiaj jestem po trzydziestce. Doszłam do wniosku, że garsonki i szpilki to zdecydowanie nie ja. Po raz pierwszy przefarbowałam włosy, jestem gotowa na dalsze eksperymenty. Przekonałam się, że mogę wyglądać „bardziej z pazurem” i nie odstraszam od siebie ludzi. Co prawda na razie wiem czego nie chcę (żadnych garsonek!), mam ogólny zarys (rockowa elegancja), a nie mam jeszcze konkretnych pomysłów. Ale myślę, że po trzydziestce dorosłam do tego, aby wyglądać spójnie z tym, jak ja się czuję, a nie tylko spełniać oczekiwania. Mam nadzieję, że z wiekiem będę iść właśnie w tym kierunku!
Mój styl zawsze stawia na pierwszym miejscu wygodę. I tak latem sukienki plus sandały, zimą spodnie i sweter. Tak było przez lata, gdy dojeżdżałam autobusem do szkoły i na uczelnię, potem pracowałam długo w laboratorium – a więc nie widziałam sensu w strojeniu się na czas dojazdu do pracy. Trochę się zmieniło gdy zmieniłam pracę na typowo biurową, pojawiły się spódnice i obcasy. Odkąd jestem mamą to znowu wygoda bierze górę, choć mam swoje minimum: Dżinsy i t-shirt lub sweter, żadnych dresów. No i mam 33 lata, więc jeszcze się okaże co się wyklaruje do czterdziestki.
Zmienia się zmienia…
Jako nastolatka byłam chłopaczycą – gdy wiek dojrzewania przyprawił mnie o spory tyłek(lata 90te- Kardshianki jeszcze nie oswoiły dużych dup ;) ) pożyczałam bluzy od taty, aby koniecznie długością mi ten tyłek zasłaniało.
W liceum nieco zelżało, później płynnie przeszłam do stylu trochę folku, trochę hippie ;) Momentami jak papuga.
Teraz mam 30kę i noszę się na sportowo – pracuję w sklepie, 8-10h na nogach więc zamiast czółenek mam Asicsy, zamiast sukienki nastreczownane pseudojeansy bo nieraz w kosmicznych pozycjach mocuję się z paletą towaru ;) Praca też odciska piętno na stylu.
Podoba mi się styl a la dandys – męski i elegancki, ale nie po drodze mi z nim.
Czy z wiekiem zmienia się styl? Z pewnością. Czy jest jakiś wzorzec który dotyczy chociaż większości kobiet? Szczerze wątpię, za dużo czynników na niego wpływa – pełniona rola życiowa, psychika, gust, wiedza, poglądy, najbliższe środowisko, moda, stan materialny, zawód, różne zdarzenia a nawet czasy, w którym dany wiek osiągamy. Oczywiście wiele kobiet z danego pokolenia będzie pasować do jakiegoś 'standardowego’ schematu jak wyżej, ale jeszcze więcej będzie mu zaprzeczać z różnych powodów. Ja np. do około 20 roku życia ubierałam się unisex i nie miało związku z moim wiekiem czy byciem uczennicą tylko przeżyciami, które zaowocowały podświadomą ucieczką od mojej płci i lękiem przed byciem obiektem seksualnym, którym się czułam jak tylko czasem założyłam sukienkę. A chociażby to, że nosiłam długo głównie obuwie sportowe spowodowane było praktyczną niedostępnością w Polsce innych butów w moim rozmiarze. Teraz dzięki bogatej ofercie zagranicznych firm elegancja czy kobiecość wcale nie musi oznaczać niewygody, co pojawia się w niektórych komentarzach jako powód powrotu do spodni i sportowego stylu. Moje botki nie tylko pasują nawet do eleganckich sukienek, ale są mega wygodne, pożądnie wełniany płaszcz nie tylko lepiej wygląda, ale też potrafi być cieplejszy niż puchówka, a żadna bluza z pewnością wygodą i komfortem dla skóry nie umywa się do swetra z 100% kaszmiru czy merynosów :P
Droga Mario, nie wiem czy to, co powiem jest bardzo odkrywcze, ale z wiekiem, zmienia się wszystko, nie tylko styl.
Super stylizacja, Mario, wszystko bym „ukradła” gdybym miała typ kolorystyczny podobny do Twojego :D
Co do zmian w stylu z wiekiem – coś w tym jest, chociaż dużo od trybu życia zależy. Jako nastolatka raczej nie przykładałam większej wagi do ubioru, bywały dżinsy+sweter, bywały jakieś spódnice+bluzki dzianinowe, sukienki – jeśli już – to letnie. Na studiach zagustowałam w militarnym stylu, wojskowej zieleni, a z drugiej strony w ubraniach z haftami, dwa różne upodobania (ale nawet kiedyś znalazłam ubranko, które je połączyło – zieloną kurtkę -budrysówkę z haftami na kieszeniach, którą nosiłam długo i z bólem wyrzuciłam po wielu latach). Natomiast niezmienną niechęcią darzyłam wszelkie bluzki koszulowe, żakiety (do dziś nie lubię, mam jeden, czarny zakładany głównie na pogrzeby), czółenka, szpilki itp. gdy poszłam do pracy, nie musiałam szczególnie dopasowywać stroju, bo mój ubiór nie jest wyeksponowany, ale w stylu z epoki studiów czułam się już trochę niepoważnie, więc przeszłam znów na zestawy dżinsy + „jakaś góra”, z wyjątkiem lata, gdy spodni nie noszę. Jako że pracowałam dużo, przemieszczałam się często z pracy do pracy, ten zestaw był najbardziej komfortowy. I dopiero koło 30tki, kiedy trochę zmniejszyłam ilość pracy, zaczęłam tęsknić za bardziej kobiecym stylem. kupiłam więcej sukienek, nawet trochę butów na obcasie. W szafie spodnie stały się zdecydowaną mniejszością, żyją czynnie głównie od listopada do marca. Obecnie (33 lata) widzę potrzebę uporządkowania stylu, dzięki m.in. temu blogowi okresliłam swój typ kolorystyczny i zastanawiam się nad analizą sylwetki, bo zaczynają mnie denerwować moje nieprzemyślane zakupy
Zmienia się, ale u mnie inaczej. Okres nastolatki i studiów eksponowanie walorów. Potem do 30 taki basic na co dzień. Po 30 faktycznie poczucie kobiecosci, dopasowane stroje tak by eskponowac to co warto (nogi, długie włosy), ale już inaczej niż w czasie nastolatki, wprowadzenie eleganckich perfum. Ale dopiero teraz, gdy zbliżam się do 40 ciągnie mnie do sukienek, płaszczy, butów na obcasie, włosów do szyi układającyh się w kobiecą fryzurę, mam chęć eksperymentować z cieniami do powiek – kiedyś tylko tusz i podkład .Nigdy nie przepadałam za stylem sportowym.
dodam, że ten obecny styl (tuż przez 40), to taki styl dla siebie, taki swój, mój, własny
mój styl tuż po 30 był dyktowany przez kanony, przez rodzaj ekspresji wywołujący, obecnie szpilki wymieniłam na ciut niższe, nie rzucam sie w nich w oczy stawiajac seksowne kroki, ale nadal obas jest długi i noga elegancko wygląda
Z racji wieku niewiele mogę powiedzieć, ale na pewno jest tak, że mam w tej chwili prawie 27 lat i pierwszy raz w życiu faktycznie interesuję się w ogóle ubraniami. To znaczy w gimnazjum, liceum bardzo podobały mi się wszelkie rockowe/metalowe stylizacje i trochę próbowałam je naśladować, ale bez większego zaangażowania, bo zwyczajnie szybko się nudziłam, wydawałam kasę na zupełnie inne rzeczy, trochę też brakowało mi odwagi na zrealizowanie wielu pomysłów.
Na początku studiów pomału zaczęłam się tym interesować, ale wtedy nie było takiego ogromu źródeł, blogów, Pinterestów i te inspiracje do jakich miałam dostęp pokazywały w kółko te same marki, ubrania, trendy. Zapalałam się do nich, rzadko realizowałam, a jak się zdarzyło to okazywało się, że nie zdają u mnie egzaminu. Więc potem znowu rzuciłam to w kąt.
Aż zupełnym przypadkiem nieco ponad dwa lata temu trafiłam na bloga Asi Glogazy, a chwilę później przeczytałam jej książkę i to zmieniło moje życie. A na jej spotkaniu autorskim spotkałam koleżankę, która poleciła mi dwa blogi: Simplicite i… Ubieraj się klasycznie <3 Resztę znasz, jeśli widziałaś u mnie teksty z serii o slow fashion. Teraz naprawdę mogę powiedzieć, że tematyka ubrań mnie zachwyca i uwodzi i kto wie? Może po trzydziestce moje serce zdobędą "sukienunie" ;)))
W maju będzie magiczne 44.
Trampki zaczęłam nosić 3 lata temu. W butach sportowych nie umiem chodzić, ale za to niebotyczne szpilki na zmianę z glanami i owszem. W liceum metalowa dusza o wyglądzie łagodnej hipiski. Potem etap mocno korpobiurowy. Teraz:
– kobieco, bo kocham ołówkowe sukienki a one kochają mnie.
– casualowo, bo trochę jednak praca zmusza, ale potrafię przyjść w jeansach, szpilkach i koszuli.
– boho – rockowo bo zakładam glany, zwiewną kieckę i katanę jeansową, we włosy zaplatam kolorową wstążkę i idę pogo robić w studenckim klubie na imprezie z muzyką rockową.
– gotycko-metalowo, bo cały czas mroczne klimaty uwielbiam. Na ciężkie metalowe koncerty chodzę z moim obecnym maturzystą i wyśpiewując teksty piosenek w między czasie robiąc razsm headbanging.
Bawią mnie wszystkie po 40 to już nie wypada. Nie wypada, bo co? Miałam włosy do połowy tyłka, które scięłam, bo mnie znudziły. Teraz są do połowy pleców. Jutro idę robić je z blondu na róż. Ubieram się tak jak lubię, jaki mam nastrój i w czym się dobrze czuję. Nie zwracam uwagi na konwenanse, ale też nie świecę tyłkiem w za krótkiej mini. Wszystko ze smakiem i dobrane do okolicznosći. Bardzo często słyszę, ze mam swój styl i klasę. I bardzo często ludzie nie wiedzą ile mam lat obstawiając coś pomiędzy 32-36. A jak już usłyszą ile w peselu wychodzi to nikt mi wierzyć nie chce.
U moich koleżanek styl zaczął się zmieniać koło 25 r.ż. czyli po studiach. Często pierwsze pensje były wydawane właśnie na zmianę stylu, ale nie mówiłabym tu o jakichś radykalnych zmianach, raczej o kroku w stronę elegancji. Na uczelni wszystkie ubierałyśmy się w stylu nex door girl (a może nawet bez stylu) a mimo wszystko każdy miał jakieś swoje ciągoty które z czasem się skrystalizowały.
Nie widzę się w tym schemacie. Może dlatego, że jakoś nigdy nie kojarzyłam kobiecości z „rodzeniem dzieci”. :D W moim przypadku największe stężenie mainstreamowo pojmowanej kobiecości już się zdarzyło. Jako nastolatka nosiłam się dość ponuro, ale były to raczej przypadkowe rzeczy, bo budżetu na moje ubrania nie przewidziano. Na studiach rozszalałam się stylistycznie i kolorystycznie; jednego dnia nosiłam minispódniczkę w kratkę, następnego – kwiecistą do ziemi. Szczególnie ciepło wspominam pewien turkusowy cień od Inglota, którym malowałam sobie powieki po same brwi. (Dziś tego koloru już nie produkują!) W wczesnych latach dwudziestych miałam krótki okres, gdy próbowałam dopasować się do wymogów pracy biurowej. Powściągliwe ubrania zawsze wydawały mi się morderczo nudne, zatem poszłam w kierunku słodkiego retro: kokardki, zapinane sweterki, spódnice ołówkowe, grochy. Im dalej w las, tym otwarciej przyznawałam się do nigdy niezaleczonej tęsknoty za Mhrokiem – jak również dałam sobie prawo do tego, by było mi po prostu wygodnie. Po trzydziestce z menu wyleciały buty na obcasach oraz wszystko, co się nie rozciąga, względnie, trzeba to prasować. (I tak nigdy nie prasowałam.) Mam 34 lata i od ostatnich czterech z większą lub mniejszą konsekwencją rozwijam look na miejską wiedźmę; trochę pogankę, trochę gotkę. To styl niewątpliwie kobiecy, ale zupełnie nie nastawiony na aprobatę mężczyzn – podejście, które za młodu nie przyszłoby mi do głowy.. Pewne rozwiązania wymusza zdrowie. Rozglądam się teraz za obuwiem sportowym, które będę mogła pożenić z tymi koronkami i drapowaniami, bo innego (prócz glanów) nosić po prostu już nie mogę. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Ja mam co do obuwia niezlego pecha. Bo kiedy juz wreszcie przeprosilam sie z obcasami, przestalam sie w nich czuć jak niunia i wyluzowalam z pogladem, ze to narzedzie opresji, to wlaśnie zdrowie dość jasno dalo mi do zrozumienia, ze buty inne niz na plaskim moge sobie ordynować co najwyzej w aptekarskich dawkach…
Gimnazjum – bluzy, swetry, koszulki, dżinsy, trampki i ew. adidasy.
Liceum – bardziej romantycznie i dziewczęco – balerinki, spódniczki, sweterki.
Studia – czasem zbyt elegancko i poważnie, a czasem na luzie – dżinsy, spódnice, sukienki, swetry, koszule (dużo koszul). Sportowe buty tylko do uprawiania sportu :) Czasem zdarzyło mi się założyć jakąś bluzę na weekend.
Teraz (26 lat) – podobnie jak na studiach, ale próbuję ograniczyć kolory do tych „moich”, czyli głównie stonowanych, rozmydlonych + granat jako baza. Ale powoli mi się to nudzi i tęsknie za intensywnymi kolorami, np. za czerwoną ramoneską, ale teraz nic mi nie będzie do niej pasowało, jak cała reszta moich ubrań jest w pastelowych kolorach. Całe lata nosiłam długie, romantyczne włosy, a teraz ścięłam na bardzo krótko i muszę jakoś kombinować ze stylem, żeby pasował do mojej nowej fryzury.
A co do tej teorii, to u mnie się troszeczkę sprawdza w takim sensie, że na początku studiów chyba chciałam dodać sobie lat i czasem ubierałam się bardzo poważnie, a teraz podchodzę do tego z większym luzem. Chociaż styl sportowy był mi zawsze daleki i te wszystkie krótkie puchowe kurtki, legginsy, adidasy to zupełnie nie moja bajka. Nie mogę pojąć, czemu teraz sportowe buty można założyć do wszystkiego. No ale przynajmniej jest wygodnie :)
Ewolucja stylu to chyba indywidualna sprawa, bo inaczej (różnie) żyjemy i w związku z tym mamy różne potrzeby i okoliczności, które na ten styl wpływają, a czasem wręcz go wymuszają. Zajmuję się małymi dziećmi i tak rzadko wkładam buty na obcasie, że chociaż bardzo bym chciała nie mam po co ich sobie kupować. Życie. Ale styl wyjściowy mimo to mam zdecydowanie elegancki. Koronki, futerka, złoto, skóra. Kobieco między 20-30. Styl sportowy zostawiam licealistkom i studentkom AWF-u.
*Jako Mama 3-ki dzieci z jednym fragmentem cytatu użytego w poście natomiast absolutnie się nie zgodzę, chociaż mnie rozbawił : 30- 40 TO NIE JEST CZAS NA DZIECI, do 35 TO JEST OSTATNI DZWONEK. I to już raczej taki ostro spóźniony, jeśli nie chce się zamęczyć siebie i dziecka. Wszystkie przykłady jakie znam wokół takiego macierzyństwa nie pokazują że wtedy jest dojrzałe,tak jak kobiety sobie wyobrażają, tylko że jest zmęczone. I trudniej potem tym parom dorobić się rodzeństwa dla malucha, bo biologia mówi stop. Więc nie polecam.
„*Jako Mama 3-ki dzieci z jednym fragmentem cytatu użytego w poście natomiast absolutnie się nie zgodzę, chociaż mnie rozbawił : 30- 40 TO NIE JEST CZAS NA DZIECI, do 35 TO JEST OSTATNI DZWONEK”
nie wydaje mi się to taktowne komentować życie i wybory kobiet 30-40 l z perspektywy kobiety, która nie wie jeszcze jak to jest być i czuć w wieku 30-40 l, mamy bywają zmęczone w każdym wieku, każda decyzja ma swoje plusy i minusy
Zwłaszcza, że czasy się zmieniają, długość życia ludzkiego idzie do przodu, małżeństwa zawierane są o wiele później (jeśli w ogóle), średnia wieku młodych par z Polski z zeszłego roku to o ile pamiętam 27 lat, a na zachodzie dużo, dużo więcej. Można powiedzieć, że w Europie 30 is the new 20 i nie jest to hasło niepogodzonych ze starzeniem się kobiet ;) Każdy patrzy i ocenia po swoim najbliższym otoczeniu – no to w moim zdecydowana większość koleżanek bierze śluby w okolicach 30 i po 30 rodzi dziecko.
Nie wydaje mi się że cenzuralne wyrażanie swojego zdania mogło by w ogóle być nietaktowne. Nie widzę żadnego nietaktu w komentowaniu trendów w konkretnej grupie społecznej która jest ode mnie starsza o kilka lat. Życie pokazuje że głupoty można robić do śmierci i przedział wiekowy nie ma na to wpływu. Poza tym również korzystam z opinii i doświadczenia przyjaciółki między 30 a 40 i kilku innych par. Więc raczej wyciągam wnioski w porę a nie po czasie. A jeśli chodzi o trendy tzw. Zachodu to w tych krajach instytucja rodziny jest już jej karykaturą i to niezbyt zabawną więc w ogóle nie biorę ich pod uwagę.
Ale nie mam zamiaru prowadzić teraz jakiejś długiej wymiany postów na ten zacny temat, bo ani nie mam czasu ani potrzeby. Pozdrawiam.
Martyno, chodzi tez o to, ze „trendy” dotyczace późniejszego rodzicielstwa to bardzo czesto nie kwestia osobistego wyboru, a pochodna sytuacji finansowej i rodzinnej. Niestety, mamy czasy, które nie bardzo sprzyjaja rodzicielstwu w wieku 20+, mimo ze (wierz mi) wiele kobiet, gdyby to zalezalo tylko od nich, bardzo chcialoby mieć dzieci wcześniej niz po trzydziestce. To nieraz trudne i smutne sprawy, i bardzo raniace jest podsumowywanie ich slowem „glupota” czy stygmatyzacja poprzez straszenie, ze po osiagnieciu pewnego wieku nie mozna juz być dobra matka. Pozdrawiam serdecznie.
U mnie się ta reguła nie sprawdza :) Mam 33 lata i od kilkunastu lat mój styl ubierania przechodzi od fazy sportowej do fazy kobiecej jak w sinusoidzie. Lubię jeden i drugi sposób ubierania się i używam ich zgodnie z nastrojem (lub okazją, oczywiście). I nie widzę, żeby magiczna 30-stka tu cokolwiek zmieniła (zresztą dla mnie te 30. urodziny nie były jakąś specjalną cezurą). Natomiast ten wpis dał mi do myślenia i pozwolił sobie uświadomić, że ta zmienność stylów jest u mnie niezmienna id dłuższego czasu i że w sumie oba style lubię. To cenne spostrzeżenie, bo dotąd jakoś tak podświadomie traktowałam ten sportowy styl jako gorszy, taki bardziej „wstydliwy”. Właściwie zupełnie bez sensu, bo kiedy teraz o tym myślę to lubię siebie w trampkach tak samo, jak w eleganckich botkach :)
oczywiście, że się zmienia. teraz noszę sukienki, których kiedyś zawsze unikałam
Mam prawie 45 lat. Z pewnością mój styl zmienił się na przestrzeni lat/wykonywanego zawodu/zasobności portfela. Jednak od zawsze lubiłam proste, raczej klasyczne ubrania. Nigdy nie lubiłam odsłaniać za dużo ciała, choć 170 cm i 54 kg wagi aż do zajścia w ciążę w wieku 30 lat i figura klepsydry (o czym nie miałam pojęcia) na to pozwalały. Czasami w lecie zdarzało się mini. Jednak wybrany kierunek wydawał się nudny (sic!), więc próbowałam stylu boho (totalna porażka), romantycznego (nie czułam), ciuchów oversize ( o mój Boże!) i wielu innych eksperymentów stylistyczno-kolorystycznych. Teraz już nie walczę: wiem, że jestem klepsydrą ( wciąż 170 cm, ale 65 kg), a kolorystycznie stonowanym latem: zawsze obronię jeans (kocham) i wszystko co jest granatowe (mama od małego tak mnie ubierała). Nie lubię i nie wyglądam w czarnym (chociaż mam jedną sukienkę – wiadomo). Sportowo ubieram się, gdy wychodzę z psem na spacer i na salę gimnastyczną, mini już nie noszę ( chociaż figura wciąż pozwala), bo już się nie czuję :). Zawodowo kocham sukienki, codziennie: jeansy, chinosy i koszule oraz kombinezony. Noszę szpilki, słupki, koturny, ale również baleriny i buty sportowe. Wszystko co służy mojej sylwetce, a ja umiem ,,sprzedać”.
Dzień dobry. Jakiś czas temu trafiłam na ten blog i jestem zachwycona Twoim spojrzeniem, Mario, na zagadnienia stylu i analizy kolorystycznej. Jestem po trzydziestce i rzeczywiście muszę przyznać, że o ile wcześniej stawiałam raczej na luz i wygodę w ubiorze, o tyle teraz bardziej pociągają mnie sukienki i spódnice na co dzień.
A propos, pięknie wyglądasz w tej stylizacji. Też zastanawiam się nad taką sukienką, ale nie jestem pewna, w której byłoby dobrze stosowanej jesieni- czy mogłabyś mi podpowiedzieć, czy bordo lub właśnie ta zielona wchodzą w grę? Czy z tych dostępnych tylko ta granatowa? Jakoś ciągnie mnie do bordowej, wydaje się ona taka z pazurem, ale nie jestem przekonana, czy to mój kolor. Ta zielona też pięknie wygląda na zdjęciach, choć Twoja wydaje się zdecydowanie ciemniejsza niż na stronie Marie Zelie. Z góry dziękuję za sugestie.
Myślę, że bordo to świetny pomysł dla stonowanej jesieni <3 Przez sztuczne oświetlenie rzeczywiście zielona sukienka wygląda ciemniej niż na stronie, choć moim zdaniem prawda leży gdzieś po środku. Ten zielony jest taki ciepławy, nie butelkowy!
Dziękuję W międzyczasie przekonałam się do tej bordowej rzeczywiście i ją zamówiłam- właśnie przyszła. Kolor wpadający raczej w burgund, jak na zdjeciach ilustrujacych Twój wpis o odcieniach czerwonego dla poszczególnych typów kolorystycznych. Jestem zadowolona.
P.s. Czekam na Twoją książkę! Pozdrawiam
Świetnie, strzel kiedyś fotkę sobie w tej sukience i wyślij mi na maila :)
Ok, wyślę z pierwszego wyjścia w niej
Czytam notkę, czytam komentarze… i jak zwykle musi być u mnie inaczej;)
Za miesiąc skończę 30 lat i generalnie lubię styl kobieco-rockowo-wygodny. Jestem menedżerem;) i często chodzę z moją szefową na spotkania etc. i nie mam problemu z założeniem moich sportowych butów, czy ramoneski. Chcę wierzyć, że ocenia się to, co mam w głowie a nie to, jak jestem ubrana. Pewnie dlatego, że pracuję w branży kreatywnej. Plus mam tatuaże – zdecydowanie nie w grupie docelowej Twojego bloga.
Do 20-tki: full mrok madness. 20 – 25 lat: WAMP KOCICA. 25 – 30 lat: french chic 100% + vintage. Obecnie 32, a od dwóch lat trwa absolutna sublimacja mojego stylu i garderoby. Czyli już niepodzielnie króluje francuski, duużo męskich wpływów, elementy rockowe i boho (dużo mniej). W cenie: wygoda (2 dzieci), klasa i duma (zodiakalny Lew), nonszalancja i tajemniczość (lekko zdzirowaty charakter i naturalny bitch face:D). Pozdrawiam Cię ultraserdecznie <3
Coś w tym jest :) Obecnie mam 22 lata (chociaż ludzie dają mi znacznie mniej…) i zauważyłam ogromną przemianę :) W czasach gimnazjum (umówmy się, że to był taki pierwszy okres) – uwielbiałam glany, nosiłam dopasowaną „skórzaną” kurtkę i wytarte spodnie. W liceum bywało różnie – na pewno miałam krótkie włosy (z czasem z naturalnego brązu przeszłam w wściekle rudą wiewiórkę) i irokeza, dalej lubiłam kurtki skajkowe, chociaż na 18-tkę dostałam od rodziców moją ukochaną skórzaną ramoneskę (którą noszę do dzisiaj i nie mam zamiaru zmieniać jej na nic innego). II klasa liceum to był czas, kiedy buty sportowe nosiłam do wszystkiego – od strojów sportowych do sukienek i marynarek, przez co bliżej było mi do faceta niż dziewczyny :) W III klasie liceum zaczęłam zapuszczać włosy, wróciłam do swojego naturalnego koloru, zaczęłam się bardziej malować (czarna, wyciągnięta i zakończona ostro kreska i jakieś kolory na usta). Na I roku studiów ubierałam się raczej na sportowo i nie było tu ekscesów, w spódnicach i sukienkach chodziłam raczej niechętnie. II rok studiów to kompletny rollercoaster, bo zaczęłam nosić coraz częściej spódnice i sukienki, marynarki, koszule, chinosy, jakieś butki w stylu jazzówek, balerin, a nie tylko trampki. Latem chodziłam już w sandałkach na obcasie i dopasowanych sukienkach. Pełen makijaż i czerwone lub bardzo ciemne usta – mój znak rozpoznawczy :) No i dalej rude włosy. Przed III rokiem studiów (czyli niedawno) wróciłam do swojego naturalnego koloru włosów, rezygnując z ukochanego rudo-blond ombre, ale nie rezygnując ze skórzanej ramoneski i obcasów. Teraz co prawda częściej chodzę w dżinsach i płaskich butach i prawie w ogóle się nie maluję, ale jakiś tam sentyment do bardziej eleganckich ubrań dalej we mnie pozostał :)
PS Trafiłam na Twojego bloga przypadkiem, ale na pewno zostanę na dłużej! :)