Bez zbędnych wstępów odpowiadam na pytanie postawione w tytule. To czego się nauczyłam i co sobie po tych ponad dziewięciu miesiącach przemyślałam zamierzam przełożyć na codzienne życie, może i Wam coś z tego się przyda.
1. Wyobrażenia kontra rzeczywistość – zawsze wygrywa rzeczywistość.
No niestety, nie jesteśmy w stanie odciąć się od świata oczekiwań i wyobrażeń. Ja także miałam w głowie wizję siebie na porodówce i w szpitalu, a skończyło się tak, że nic z tych moich myśli nie wyszło. Nie warto być tak bardzo prorokującym i nie należy za bardzo wybiegać z myślami w przyszłość. Czasem warto nie myśleć zbytnio o tym, co będzie – to wariant idealny dla lekkoduchów, albo starać się myśleć o różnych scenariuszach, nie tylko o jednym – tego ja bym sobie życzyła.
2. Nie da się przygotować na wszystko, ale przygotowania i tak są dobre.
Mój poród był na tyle niestandardowy, że nie mogłam tego w żadnej mierze wcześniej przewidzieć. Mimo to wcale nie żałuję, że będąc w ciąży starałam się dowiedzieć, co może mnie czekać, oglądałam różne filmy, czytałam książki na ten temat i chodziłam do szkoły rodzenia. Bezpośrednio może te wszystkie rzeczy nie były mi do końca potrzebne, ale przynajmniej wiedziałam o czym mówią do mnie lekarze, miałam porównanie przebiegu procesu do normy i coś mi jednak z tych przygotowań w głowie zostało. Stąd też, jeżeli kiedykolwiek będę w sytuacji w której będzie szansa na nauczenie się czegoś, ale nie będzie to konieczne i tak skorzystam z tej szansy. Nie wiem jak to jest u Was, ale ja wolę mieć chociażby jakieś podstawy wiedzy na dany temat, niż iść na żywioł.
3. Jak się nie dopytasz, to się nie dowiesz.
Nikt nie oferuje niestety informacji, sami musimy po nią sięgać. Mam tu szczególnie na myśli lekarzy: ginekologów i pediatrów w moim przypadku. Trzeba drążyć temat swojego zdrowia i zdrowia dziecka, żeby zrozumieć sens zapisów na szpitalnych dokumentach. Trzeba chodzić i dopytywać. Jest to szczególnie trudne dla osób, które mają problem z asertywnością, ale wyższe dobro powinno dawać nam kopa i mobilizować do kontaktu z nierzadko niezbyt przyjemnymi ludźmi. I jeszcze nie raz w życiu będzie trzeba się komuś naprzykrzać, by coś załatwić, ale trudno – w głowie już poprzestawiane –> dzidzia najważniejsza.
4. Nawyki biorą w łeb w starciu z ekstremalnymi sytuacjami.
Nie oszukujmy się – poród to jest ekstremum, mały człowiek zdany tylko na nas to jest ekstremum. Coś takiego jak zrobienie makijażu, czy wypicie herbaty jest przy tym, delikatnie mówiąc, mało ważne. W ostatnim miesiącu ciąży w ogóle się nie malowałam, co wcześniej wydawało mi się niemożliwe. Moja piramidka kosmetyków wzięła w łeb, bo przez upały i samopoczucie używałam mydła jako jedynego kosmetyku. Chodzi mi o to, że fajnie mieć swoje przyzwyczajenia, fajnie stopniowo wychodzić ze swoich stref komfortu, ale procesy nad którymi pracujemy na co dzień w starciu z podbramkowymi sytuacjami przyspieszają i tak naprawdę bez zastanowienia jesteśmy w stanie nie wyjść, a wybiec ze swoich stref komfortu i nawet tego tak mocno nie odczujemy.
5. Ciało to zbyt niedoceniana przeze mnie machineria.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy jedna z moich ulubionych blogerek popełniła ten wpis. Przyczyną jego napisania była kontuzja podczas robienia jednego z projektów. Mogłabym się w pełni podpisać pod tym, co tam jest napisane. Ciało zniesie wiele i jednocześnie zregeneruje się cudownie szybko. Nie doceniałam tego, co mam, ani nie rozmyślałam nad tym jak wspaniałą maszyną jest moje ciało. Za bardzo skupiałam się nad tym jak je ubierać i sprawiać, by było estetyczne, a zaniedbałam je od środka, ignorowałam jego potrzeby i nie pochyliłam się nad jego wspaniałością i siłą z której korzystam przecież na co dzień. Oczywiste rzeczy są często przeze mnie zapominane, więc troszkę afirmacji na co dzień może mi się przydać.
6. Problemy przestają być problemami w długim okresie czasu.
W trakcie ciąży przejmowałam się bzdurami. Tylko wtedy te bzdury wydawały mi się straszliwymi problemami wręcz nie do przejścia. Potrafiłam na przykład siedzieć i zastanawiać się nad tym, będąc już blisko płaczu, co teraz będzie, bo fachowcy których bardzo chcieliśmy do remontu nie mają już wolnego terminu. Z perspektywy czasu naprawdę żałuję własnych nerwów, sytuacja się oczywiście rozwiązała sama, bo jednak nie mieszkamy na bezludnej wyspie, mamy wspaniałych znajomych i każdy był w stanie kogoś polecić. Oczywiście jak się domyślacie potem doszły problemy typu: czy oni się wyrobią, ile oni wezmą kasy itd. Wyrobili się, wzięli tyle, ile było umówione :)
7. TRZEBA myśleć pozytywnie.
Truizm, banał dla jednych, dla mnie prawda. Nie jest to takie łatwe, by w problematycznych sytuacjach skupiać się na tym, że finał będzie szczęśliwy, ale jest to wierzę kwestia wprawy. W paru momentach w trakcie porodu i już po nim w szpitalu byłam bliska załamki, jednak bardzo mobilizowała mnie myśl, że moje nastawienie nie wpływa wyłącznie na mnie. Nie ma absolutnie nic pożytecznego w widzeniu świata w ciemnych barwach, bo takie podejście odbiera nam siłę i nadzieję. Poniżej jedna z moich ulubionych polskich piosenek :)
8. TRZEBA korzystać z pomocy.
Jeśli ktoś życzliwy oferuje Ci pomocną dłoń, skorzystaj. Trzeba prosić o pomoc, trzeba umieć przyjmować pomoc i trzeba umieć dziękować za pomoc. Nie należy być dumnym, honorowym czy myśleć, że jest się w stanie wszystko ogarnąć samemu. Osoba, która pomaga czuje się z tym dobrze, nie warto w swoich myślach dopowiadać sobie, że chęć niesienia pomocy jest nieszczerym gestem z jej strony. Dla własnego dobrego samopoczucia, dla potrzeb regeneracji organizmu, dla właściwego funkcjonowania rodziny korzystam jak tylko mogę z pomocy mojego męża i mamy, nawet w sferach w których nie do końca tego potrzebuję i się tego wcale nie wstydzę. Jestem szczęśliwa, że mam takie wspaniałe osoby koło siebie.
9. Wygoda jest najważniejsza.
To już praktycznie taka błahostka i pewnie stwierdzenie, które każdy kiedyś słyszał, ale ja przekonałam się, że to „najprawdziwsza” prawda. Wygoda dla mnie równa się prostota. To się wydają drobiazgi, ale w trakcie pobytu w szpitalu przekonałam się, że dobrze, że wszystkie rzeczy jakie mam dla siebie i dziecka były z bawełny, że nie mam grzywki, że zabrałam ze sobą sportową bieliznę, że kupiłam torbę patrząc w głównej mierze na funkcjonalność, że zabrałam ze sobą miniaturki środków czystości, że kupiłam te wygodniejsze, niż te ładniejsze klapki itd. Takie maleńkie rzeczy troszkę mi ulżyły w codziennym życiu tam. Wiem, że to szczególiki, ale jeżeli coś jest w stanie dać Ci chociaż odrobinę komfortu, powinnaś o tym czymś pamiętać. I tak samo w swoim wyglądzie na co dzień – nie będziesz sobą, jeżeli nie będziesz się dobrze czuła we własnym stroju.
10. Nie oceniać nikogo po wyglądzie i wstrzymywać się z oceną na podstawie pierwszego wrażenia.
Trochę ludzi się przez szpital przewinęło, kiedy ja tam leżałam (a leżałam przez maksimum czasu, więc moje „współlokatorki” się zmieniały). Bardzo mi głupio się do tego przyznawać, ale bardzo pobieżnie oceniłam ostatnią dziewczynę z jaką leżałam na sali. Wydała mi się zbyt pewna siebie i przez to niegrzeczna, a potem okazało się, że potrafimy ze sobą gadać tak, jakbyśmy się już długo znały. To tylko tak dla przypomnienia – nie oceniać po wyglądzie czy pierwszych słowach, bo na ogół tego nie robię, a tamta sytuacja to była jedna, wielka wtopa z mojej strony.
Dobra dziewczyny, to by było na tyle. Może Wy macie jakieś przemyślenia na temat tych moich dziesięciu punktów. A może macie jakieś uniwersalne rady, bo życie nauczyło Was czegoś mądrego nad czym do tej pory nawet się nie zastanawiałyście? Śmiało, mogą być nawet banalne rzeczy, bo o takich najczęściej się zapomina!!!
Punkt piąty to stwierdzenie, o którym przypominam sobie ostatnio wyjątkowo często. Uwielbiam zdolność do regeneracji naszego ciała, ona jest wręcz nieprawdopodobna. I te wszystkie komórki są takie skomplikowane!
Parę miesięcy zdarzyło mi się przebić palec igłą w maszynie do szycia. Na wylot, przez paznokieć. Do ciąży się to nie umywa, wiem ;) Chciałam tylko powiedzieć, że teraz nie ma już nawet śladu.
Jeżeli tego typu draśnięcie również wywołuje w Tobie podobne refleksje to szczerze zazdroszczę, bo mi dopiero ekstremum uświadomiło taką oczywistość. Straszne, że bierzemy za pewnik coś, za co powinniśmy być do końca swoich dni wdzięczni. Naprawdę inaczej popatrzyłam na swoje ciało :)
O, zgadzam się ze wszystkimi punktami, które wymieniłaś :)
Czego mnie nauczyły ciąże, porody, macierzyństwo w toku? Że tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono ;) Że mam w sobie więcej siły, niż myślałam, że mogę mieć. Że jestem w stanie więcej zrobić i więcej wytrzymać, ale też – że wciąż mało wiem o życiu. I jakkolwiek mi się wydaje, że „teraz mam rację”, to jednak daję sobie prawo do błędu i do pomyłki – bo życie może mi jeszcze wiele razy powiedzieć „sprawdzam”. I jeszcze, żeby ufać Bogu i życiu ufać, że jakoś się zawsze ułoży. I ufać swojej intuicji.
I jeszcze jedna ważna rzecz, której się nauczyłam – że niewyspanie i zmęczenie potrafią być źródłem problemów, które wydają się być nie do przejścia – a są. Że czasem trzeba po prostu przeczekać, wytrzymać i wierzyć, że będzie lepiej. I najczęściej – jest :)
Raz jeszcze życzę Wam wszystkiego dobrego w tym nowym życiu :)
Bardzo mądre słowa. Wszystko ma swój cel i we wszystkim można widzieć coś potrzebnego i dobrego. Mam zamiar uzbroić się w cierpliwość i wręcz cieszyć się tym „cierpieniem”.
Witaj Mario. Od dłuższego czasu śledzę Twojego bloga. Jest mi tu dobrze. Przyglądam się Twoim przemyśleniom i filozofii życiowej. Lubię Cię za nie.
Co do „ciała”: polecam cudowną książkę pt. „ciało kobiety, mądrość kobiety” (w kontekście porodu i nie tylko). A tak nawiasem mówiąc – moja córcia też ma na imię Zosia :) (ma już 9 lat). Pozdrawiam.
Ale fajnie, pozdrawiam Was Asiu i Zosiu, postaram się znaleźć czas na tę książkę :)
Witaj Mario,
Trafiłam do Ciebie wczoraj przez przypadek, poszukując stylizacji Magdy Gessler. I zostanę na długo! Chyba jest nam ze sobą po drodze, wiele Twoich spostrzeżeń jest mi bardzo bliskich. Mój synek urodziłł się w styczniu, jest moim wielkim skarbem, ale czasem mam ochotę wyrzucić go przez okno. Mam też trzyletnią córeczkę, i tylko dzięki temu, że patrząc na nią widzę, że dzieci naprawdę dorastają i nie są już tak uwieszone na nas – jakoś daję radę.
Co do Twoich spostrzeżeń – ja mam wersję ekstremalną – do fryzjera nie chodziłam przez pół roku, dopiero na chrzciny Roberta udało mi się podciąć włosy, chodzę w dalszym ciągu w ciążowych legginsach, często nie zakładam stanika w domu – mam same na fiszbinach i zdarzyło mi się zadrapać synka, nie maluję się bo nie chcę żeby jadł kosmetyki dając mi czułego całusa. Poza tym – z dwójką bardzo absorbujących, raczej nie śpiących w dzień dzieci za sukces uważam dzień, kiedy uda mi się wziąć prysznic i umyć zęby przed 13. Bradzo mnie to frustruje, bo nie spełniam się „siedząc” z dziećmi w domu – jestem typem, który wolałby, żeby to mąż poszedł na macierzyński. Aha, brakuje mi jeszcze regularności – matki, których dzieci prowadzą regularny tryb życia nie wiedzą same, ile mają szczęścia. I wiesz co? Ostatnio leżąc na fotelu dentystycznym odkryłam, że nie mogę doczekać się następnej wizyty – taka się czułam zrelaksowana. Nie byłoby to takie osobliwe gdyby nie to, że ja się zawsze bałam dentysty. Ale tak poważnie, do tego stopnia, że odkładałam wizytę do kiedy mogłam.
W każdym raziem, pasja pomaga. Prowadź blog, ja będę go czytać i jakoś może dam radę bez wyrzucania przez okno.
Pozdrawiam,
ela
Oj Elu, rzeczywiście nie jest różowo, ale wierzę, że to będzie wynagrodzone, że dzieci będą dla Ciebie ogromną nagrodą jak tylko będą w takim wieku, żeby nie być tak absorbującymi :) O tym, co opisujesz właśnie położne na szkole rodzenia opowiadały i uczulały ojców, żeby się więcej zajmowali dziećmi, żeby te mamy chociaż mogły wyjść do spożywczaka się rozerwać :)
Ela, podaję Ci wirtualnie rękę. U mnie jest podobnie, bo mąż ma pracę w delegacji i ze wszystkim jestem sama, ale już wkrótce mi się poprawi – synek idzie do przedszkola i znów będe miała przez kilka godzin dziennie tylko jedno dziecko ( a córka, w przeciweństwie do syna, śpi w dzień, wiec jestem pełna optymizmu). Też nie czuję się spełniona siedząc w domu. trochę czasu mi to zajęło, zanim przyznałam się sama przed sobą, ze siedzenie w domu z dziećmi, to nie jest szczyt moich marzeń i że chcę za jakiś czas, gdy podrosną, wrócić do pracy.
Strach się bać, bo mój mąż też będzie niedługo jechał w delegację. Ale muszę sobie poradzić, muszę :)
Zazdroszczę Ci ciąży, córki, tego co teraz wiesz i czujesz.
No to rzeczywiście są dosyć skrajne emocje, których nie umiem z czymkolwiek porównać.
Czesc!
Madre rzeczy przyszly Ci do glowy. I prawdziwe. Od siebie dodam tylko, ze dzieci nie sa kopiami rodzicow, co do mnie dotarlo dosyc pozno :-(
Macierzynstwo to najcudowniejsze doswiadczenie w zyciu. Po urodzeniu mojej corki nie moglam sie nadziwic, ze tak dlugo udalo mi sie bez niej istniec. Bywalo ciezko, jasne, ale w pewnym momencie po prostu akceptuje sie stan rzeczy, a potem jest juz z gorki. A jak mloda SWIADOMIE usmiechnela sie na moj widok, to po prostu wymieklam :-)
Zycze Ci samych radosci, czerpania madrosci z cierpienia i przyjemnosci z poswiecenia. Nie trac dobrego humoru i wiary w siebie. Pamietaj, ze jestes dobra matka taka, jaka jestes, i ze lepsze jest wrogiem dobrego.
Przyznam, ze mi Ciebie brakuje. Ale to czekanie na kolejny wpis jest bardzo interesujacym uczuciem…
Sciskam Was mocno i sle tysiac :-*
Dzięki fanko, biorę sobie wszystko co mówisz do serca, tym razem również się w pełni inspiruję. Nie mogę się właśnie doczekać takiego pierwszego, świadomego spojrzenia, znaku, że jestem czymś więcej niż tylko cycem :)
O, bardzo wiele rzeczy wymienionych w punktach do mnie dotarło – właśnie w tym samym momencie, po porodzie – i cieszę się tymi odkryciami do dziś (zwłaszcza 3, 5 i 7( a nie mam charakteru na którym to się buduje ,,samo przez się”!). Siódemka szczególnie świdruje mi w głowie – zwłaszcza, że jakoś naturalniej zaczęłam widzieć Boga i Jego podejście do mnie, do świata. Jako rodzica. Jako kogoś, kto ma do mnie takie podejście, jak ja do dziecka. To mi dało poczucie, że wszystkie przeżycia, które do tej pory widziałam jako swoją klęskę, porażkę i coś, co mnie w końcu zabije zrobiły się nagle wyzwaniami. A ja uwierzyłam, że mam wszystkie zasoby (w sobie i otoczeniu), żeby się z nimi rozprawić.
Wszystkiego dobrego! <3
Przekuć negatywne w coś co się przydaje to jest wielka sztuka. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Ale już sama świadomość tego powinna nas pchać do przodu i powinniśmy cieszyć się naszym strachem. Joyfear jak już pisałam kiedyś :)
Mój pierwszy poród nauczył mnie, żeby bardziej ufać własnej intuicji niż lekarzom, drugi nauczył mnie asertywności, trzeci uowodnił, że lepiej zaufać lekarzowi, a nie reputacji szpitala. Ale najważniejszej rzeczy nauczyło mnie macierzyństwo – nauczyło mnie walczyć o siebie, o swój czas i swoje pasje. Nie z dziećmi, bo te potrafią się dostosować, a im starsze tym więcej rozumieją, ale z samą sobą, bo to czasem jest trudniejsze – pozwolić sobie na bycie matką nieidealną, bo idealnych nie ma, za to jest masa sfrustrowanych :(
I przez dostosowanie nie mam na myśli zaniedbanie sfery emocjonalnej czy potrzeb dzieci, raczej rezygnację z rzeczy, które z puntu widzenia dziecka nie stanowią wartości, a które kobiety często same sobie narzucają
Wow. Dziękuję, zapamiętam sobie każde słowo, a nawet sobie zapiszę :)
Świete słowa: pozwolić sobie być matka nieidealną. Ja przy pierwszym dziecku, nakręcona różnymi poradnikami, chciałam być prefekcyjna. Moje wyobrazenia legły w gruzach już na etapie porodu (skończył się cesarka, a chciałam urodzić naturalnie i tylko taki poród sobie wczesniej wyobraziłam, ale cóż – bezpieczeństwo dziecka bylo ważniejsze i poszłam pod nóż bez mrugnięcia okiem). A potem walka między moimi oczekiwaniami i wyobrażeniami a rzeczywistością wpędzała mnie w ciągła frustrację (aż do depresji poporodowej włącznie).
Witaj! Od jakiegos czasu sledze Twojego bloga. Dzis bylo mi szczegolnie ciezko… Mam dwumiesieczna coreczke, mieszkam za granica i czuje sie okropnie samotna… :( Przeczytalam Twoj wpis bardzo uwaznie, i z calego serca za niego dziekuje. Od siebie dodam, ze trzeba byc wdziecznym za wszystko, co sie otrzymalo z chwila urodzenia dziecka. Za wszystko doslownie: za te nieprzespane noce, za zdrowe dzieciatko, za to, ze zyjemy w cywilizowanym spoleczenstwie, gdzie woda z kranu jest rzecza oczywista a fakt posiadania corki to nie powod do wstydu lecz do dumy. Ze jako kobiety mamy prawo decydowac o tym, co chcemy na siebie zalozyc, gdzie i z kim wyjsc. Ucze sie pokory, tego, ze moje dziecko jest najwazniejsze. Ze juz nie bedzie tak jak kiedys. Ze bedzie inaczej. Na razie mam wrazenie jakby mi ktos wymazal gumka moj swiat. Zostaly tylko gdzieniegdzie jakies kontury. Z kazdym dniem malujemy ten swiat na nowo: ja i moja Coreczka. Zycze Ci sily i duuuzo wytrwalosci z Zosia :) Pozdrawiam
Sylwia, Ty jeszcze głębiej poszłaś z przemyśleniami, to wszystko jest takie oczywiste co piszesz, a przez to zapomniałam o tym jak za te dobrodziejstwa powinnam być wdzięczna losowi.
Dla mnie najważniejsze okazało się to, żeby nigdy nie mówić nigdy.
Uświadomiłam to sobie po porodzie.
No i zdrowie – zdrowie jest najważniejsze – trzeba o siebie dbać!
No właśnie, co nas powstrzymuje przed realizowaniem tego, co tylko pozornie wydaje się niezrealizowalne?
A kiedy wygrała rzeczywistość, to była lepsza czy gorsza niż Twoje wyobrażenia?
Ja tę lekcję odrobiłam już jakiś czas temu i zazwyczaj wyobrażam sobie wszystko jako dużo straszniejsze i trudniejsze niż w rzeczywistości. Do tego stopnia, że nawet z fotela u dentysty schodzę myśląc „zaraz, to już? tylko tyle?”.
No gorsza była rzeczywistość niestety. A Ty to masz podejście jak mój mąż, on też lubi sobie snuć pesymistyczne wizje, żeby się potem miło rozczarowywać.
Kompletnie przeraża mnie ta sytuacja.. tzn. chciałabym być w życiu matką (i coraz częściej myślę,że nie ma już sensu tego dłużej okładać), a z drugiej strony panicznie boję się takiej nieodwracalnej zmiany. Boję się porodu, tego że ze swoimi społecznymi lękami, introwertyczną naturą nie poradzę sobie, że się nie dopytam , nie wywalczę, nie będę asertywna. Wściekam się, gdy czytam o porodach i o tym, jak traktowane są ciężarne kobiety w naszych warunkach opieki zdrowotnej. To nie zachęca i nie nastraja pozytywnie. Czytałam, że gdzieś za granicą kobiecie po porodzie personel gratuluje i wręcza kwiaty, że traktuje się ją z należytym szacunkiem, a nie przedmiotowo. Nie wiem jakie są Twoje/Wasze doświadczenia, ale z tego co słyszę/czytam daleko nam do takich okoliczności w polskich warunkach. I w niektórych przypadkach – „daleko” to delikatnie powiedziane.
Tak się zdarza, tak się dzieje – ja jestem żywym przykładem – były uśmiechy, były gratulacje. Wiem, że na różnych ludzi się trafia, wiem jak działa nasza służba zdrowia, ale są wyjątki.
Asertywność w moim wypadku pojawiła się po porodzie, w ogóle się bardzo zmieniłam po porodzie. Nabrałam pewności siebie. Uwierz mi – dziecko wiele pomaga. I dopytywać się nauczyłam – naprawdę. Ten mały człowiek daje takiego kopa, że wszystko może się zmienić :-)
Jakbyś miała ochotę i o ile Maria nie będzie miała nic przeciwko, to zapraszam do siebie (jak uznasz, że przesadziłam, to usuń mój komentarz) http://www.krowkatyldzia.blogspot.com.
Cieszy mnie, że są wyjątki, martwi, że to nie reguła…
A w to, że człowiek się niesamowicie zmienia, absolutnie nie wątpię :)
Chciałabym myśleć pozytywnie (punkt 7). Pozytywne myślenie działa jak samospełniająca się przepowiednia.
Niestety tak samo może zadziałać negatywne myślenie. Teorię znam, gorzej z zastosowaniem w praktyce.
ps. Mario dziękuję, że ciągle piszesz :) wszystkiego dobrego dla Ciebie i Zosi :)
Punkty 9 i 10 w zasadzie przerabiam w różnych życiowych sytuacjach i przekonuję się za każdym razem, jak bardzo są prawdziwe. Natomiast macierzyństwo dalo mi niesamowite poczucie mocy własnego ciała; a także, że wiele rzeczy siedzi u nas w głowie i że warto zaufać swojemu ciału i zawierzyć intuicji.
Elu, ja nie mogę narzekać, wszyscy byli bardzo pomocni. Tylko, że jak ja rodziłam to cały oddział był pełny, wszyscy mieli ręce pełne roboty i rozmowa z lekarzem trwała około minuty, bo zaraz jakaś nowa rodząca przyjeżdżała. Trzeba było walczyć o informacje jak napisałam, ale ogólnie to wszyscy byli raczej zmęczeni i zaganiani niż złośliwi :) Ja też uważam siebie za introwertyczną duszę i gdyby mi ktoś przed wszystkim powiedział, że tak się będę ludziom naprzykrzać, żeby się czegoś dowiedzieć o swoim zdrowiu i dziecka to bym się popukała w czoło, a jednak perspektywa się bardzo zmienia. Uwierz mi, że jeżeli mnie było stać na coś takiego, to i Ty nie będziesz miała z tym problemu :)
Tak już jest, że częściej opowiada się te bardziej sensacyjne wiadomości i przytacza przerażające opisy. Ja urodziłam dwoje dzieci sn. Oba porody miałam super, choć długie.
Ja mam dokładnie tak samo. Co do joty.
Mario, lubię ten refleksyjny kierunek Twojego bloga.
Dzięki za te słowa jestem w samym środku tej samej sytuacji i właściwie nikt mi nie powiedział nic podobnego i dającego nadzieję.
Emi, wszystko będzie dobrze, trzymam za Ciebie kciuki ♥
Podpisuję się pod tymi podpunktami. I wiesz co, droga Mario, one są ciągle aktualne w dalszym życiu z dzieckiem/dziećmi.
Dodam jeszcze, że u mnie zmienia się tylko siła cieżkości poszczególnych punktów. Np. po porodzie powinnam była postawić na pozwolenie innnymi na pomoc sobie i byłoby dużo lepiej dla mnie i dla dzieci, gdybym miała większą świadomość, jaka jest rzeczywistość. Bo moje wyobrażenia plus wiedza z poradników, choć fachowa, to jednak nie do końca odddająca rzeczywistość, sprawiły, ze przeżyłąm szok w zderzeniu z prawdziwym macierzyństwem i prawdziwym dzieckiem (skończyło się epizodem depresyjnym, już na szczęście wyleczonym). Nie wiem, czy się zgodzisz Mario, tudzież inne czytelniczki, ale gdy czytałam w ciaży literaturę dotyczącą macierzyństwa, to o wszelkich problemach napisane było w taki sposób, ze to się nie wydawało problemem. A to problem w istocie był – poród zakończony cesarka, nieprzespane noce powodujące u mnie migrenowe bóle głowy śrdnio raz na tydzień, brak czasu na cokolwiek, okrutne zmęczenie, ciągłe martwienie sie różnymi kwestiami dotyczącymi dziecka, niezadowolenie ze swojego wygladu, trudności w relacjach z męzem (czuł sie odsunięty i boczył sie, zeby zwrócić na siebie uwagę – jak dziecko), trudność w interpretacji dlaczego dziecko płacze…itd. Z tym wszystkim musiałąm się zmierzyć przy pierwszym dziecku i nie było to łatwe. Ale najgorsze było to, ze czułam się winna, ze nie uważam tego okresu za najcudowniejszy w moim życiu, ze nie potrafie z uśmiechem na ustach stwierdzic, ze choć nie pamietam juz kiedy przespałąm w nocy wiecej niż 4 godziny, to cały czas jestem pełna życia; nie chciałam nawet przed sobą przyznać przez długi czas, ze nie tego sie spodziewałam. Dziś uważam, że macierzyństwo jest piękne, ale też wiem, zę nie jest łatwe. I dlatego przy drugim dziecku wiedziałąm, co mnie czeka i już było dużo lepiej :)
A druga kwestia to wygoda. Wygodne, ładne i nieskomplikowane ubranie, wygodne kosmetyki (najlepiej ileś tam w 1, zeby czasu nie tracić), sprzęty agd ułatwiajace życie, proste meble, łatwe w czyszczeniu, minmalizm w dekoracjach, wygodne ładne buty, szybkie i smaczne i zdrowe jedzenie, jak najmniej gratów w domu, jeden środek czyszczący dla całego domu i wiele, wiele innych :)
Ty masz całkowitą rację, w książkach to jakoś wszystko jest tak podane, że po zetknięciu z tym jesteś zaskoczona, że to co tam było napisane takim lżejszym językiem potrafi tak uprzykrzyć życie. Może i dobrze, bo wtedy by się nikt nie decydował na dzieci, hihi. Ale przyznam też, że nie czytałam żadnych pisemek o ciąży, tylko same książki, bo czasopisma były napisane tak infantylnym językiem, że ciężko było mi to zdzierżyć.
Prawda? Ja bym wolała wiedzieć wcześniej jednak i nastawić sie odpowiednio :) Jesli pozwolisz, to wklejam link, który opowiada o macierzyństwie z humorem i prawdziwie. Mnie zawsze podnosi na duchu :) http://kwejk.pl/obrazek/2080111/macierzynstwo-to-nie-bajka.html
o to to…Dla mnie też największym problemem (do niedawna, bo Basia ma dopiero roczek) było poczucie winy, że nie jestem wiecznie uśmiechnięta i tryskająca szczęściem, przecież to najcudowniejszy okres w moim życiu! a ja zmęczona, sfrustrowana i z poczuciem, że nie jestem dobrą matką bo nie wstaję z łóżka ze śpiewem na ustach… Ach, jak dobrze że mam męża, który sam mnie czasem przystopowywał… gdy mała w końcu usnęła mówił, zostaw to sprzątanie, chodź, przytul się, odpocznij… i nie dziwił się, gdy zaczynałam ryczeć jak bóbr nie potrafiąc powiedzieć dlaczego, tylko po prostu przytulał i wycierał mój zasmarkany nos… Jestem szczęściarą.
O tak, jesteś szczęściarą.
Przede wszystkim podziwiam Twoją umiejętność ubrania w słowa tych wszystkich refleksji i doświadczeń, które zgromadziłaś! Po części i tak wydaje mi się, że tylko kobieta, która przeszła już tę inicjację jaką jest poród zrozumie w pełni, o czym piszesz… Wcześniej to jednak jest pewna abstrakcja, bo żadne wyobrażenia nie dorównują tej rzeczywistości, a scenariuszy może być wiele :-) Aktualnie ja sama STARAM się nie wybiegać myślą w przyszłość, przypomniałaś mi o wielu ważnych sprawach, dziękuję. Marzę o pięknym porodzie…A jednocześnie pracuję nad zgodą wewnętrzną, że po prostu będzie taki, na ile będzie mógł, ja dam radę, byle synek wyszedł z tego bez szwanku :-)
Tak, tak. Marzenia są dobre i jak najbardziej życzę Ci ich spełnienia, ale faktycznie warto troszkę się przygotować i być gotowym na to, że może nie pójść po naszej myśli. Najważniejsze to po prostu się pogodzić z losem i powiedzieć sobie, że niezależnie od tego, co będzie to widać był w tym jakiś cel i może mnie to wzmocnić.
mnie ekstremalne sytuacje życiowe nauczyły bycia cierpliwym. Nie przyspieszania. Niemyślenia zbyt wiele i nie rozpatrywania sytuacji od każdej strony i od dziesięciu podszewek. Czasem przyjmowania z pokorą tego co się zdarzyło, bez wiecznego buntu że nie tak miało być, że nie tak sobie planowałam. W ogóle mało planowania, bo wszystko się może zdarzyć. Że czasem mamy niewielki wpływ na przebieg zdarzeń i brak na to zgody wywołuje masę frustracji.
Oj tak, znam ten rodzaj frustracji. To cała ja – martwić się tym, na co nie mam wpływu.No tego właśnie nie potrafię u siebie przeskoczyć, tłumaczę to sobie, ale nie wychodzi mi to jeszcze.
Nooo, ja tego też jeszcze nie umiem, na razie uświadomiłam sobie tylko, że tak powinnam, bo inaczej się wykończę. Może to banalne stwierdzenie, ale życie potrafi nieźle zaskoczyć, i wbrew pozorom na niewiele mamy wpływ.
Mario – przede wszystkim dziękuję, że piszesz :) Mam nadzieję, że sprawia Ci to taką radochę jak nam, Twoim czytelniczkom. Zgadzam się z Twoimi przemyśleniami, w moim przypadku największym objawieniem był punkt 8 i dopuszczenie wszystkich możliwych chętnych do pomocy. Zawsze starałam się być samowystarczalna, ale po pierwszym, a zwłaszcza po drugim dziecku, pozwalałam wszystkim robić wszystko, byle tylko wypocząć i zająć się czymś innym niż opieka nad dzieckiem. Macierzyństwo wiele we mnie zmieniło, ale na szczęście mam bardzo mądrą mamę, która zawsze realizowała swoje ambicje, nie kryła zmęczenia macierzyństwem, a jednocześnie umiała się nim cieszyć i mnie tego nauczyć. Myślę, że nasze córki mają ogromne szczęście, że się nam urodziły w takich czasach i w takim miejscu (zgadzam się z Sylwią W.). A teraz mam już dwójkę dzieci odfajkowaną i z chęcią myślę o innych planach na życie. Byle zdrowie dopisało! Czego Wam wszystkim życzę ;)
Czy mogę wiedzieć Małgosiu jaka jest różnica wieku między Twoimi dzieciakami?
5 lat prawie co do dnia. Sprawdza się – zdążyłam odpocząć po pierwszym i nabrałam chęci na drugie dziecko, a dziewczynki zaczynają się dogadywać. Szczerze mówiąc, przez rok po pierwszym dziecku byłam pewna, że NIGDY WIĘCEJ :)
Wszystkie punkty są dla mnie inspirujące. Jedne już wcielam w życie, inne przychodzą z trudem.
Nie mam jeszcze dzieci, ale im więcej rozmawiam i czytam (a mam już teraz sporo koleżanek w ciąży/z dziećmi, tym bardziej dochodzę do wniosku że „każdy ma inaczej”. Warto czytać, rozmawiać, poznawać doświadczenia innych – ale nie należy się nastawiać że u nas będzie tak a tak. Zwłaszcza że nawet jeśli dobrze znamy siebie, możemy odkryć że macierzyństwo totalnie nas zmieniło. Długo miałam w głowie taki obraz że jak już urodzę to będę matką poukładaną, radosną, itd. i oczywiście nadal bym chciała, ale walczę z taką wizją – jeśli mi się nie uda, to znaczy że się nie nadaję. Rzeczywistość potrafi przerosnąć nasze oczekiwania.
Co do punktu 7 – ja mam tak, że w sprawach np. zawodowych cierpię raczej na czarnowidztwo ;) Natomiast w takich życiowych sytuacjach – choroby, trudności – automatycznie łapię pozytywne nastawienie. Aż czasem chyba zbyt optymistyczne, po prostu nie wyobrażam sobie że na końcu może nie wyjść na dobre.
Bardzo chciałabym za to przyswoić sobie prawdę nr 6 – bo często pozwalam drobiazgom na zatruwanie mi życia, niestety!
Punkt na tematy wygody to dla mnie prawda jeszcze trochę do odkrycia. Ostatnio zauważyłam, że gdy przychodzi ciężki dzień, wszystko mnie boli, ale jednak muszę iść do pracy – wychodzi na to że mam raptem jedną spódnicę i jedne spodnie, które mogę spokojnie założyć wiedząc, że będę się dobrze czuć. Niby nie chodzę na obcasach i nie wbijam się w garsonki – ale okazało się że wiele moich ciuchów nie spełnia wymogu wygody, że muszę uważać, jak w tej bluzce siadam, a tamta spódnica ciut przyciasna w talii… W ramach poszukiwania wygody kupiłam sobie więc bardzo luźną tunikę – choć kiedyś sądziłam że w czymś takim będę fatalnie wyglądać. Tak jak ktoś wyżej pisał – (mądre) uproszczenie życia we różnych sferach wydaje mi się czymś do czego warto dążyć.
Myślę, że jak już będę w ciąży siądę znowu do tego posta i przeczytam wszystkie komentarze pod nim raz jeszcze – taki mini-poradnik jak nie zwariować ;)
Przepraszam że trochę długo wyszło ;)
Z tymi ubraniami to święta prawda. Ja to samo, co z tego, że jest mnóstwo niesamowitych kiecek jak i tak w trudne dni wybór ogranicza się do zaledwie trzech zestawów. I to daje do myślenia, to powinno nas nakierować na nasz styl, na to jakie zakupy powinnyśmy robić :)
w sprawie ciuchów to ja dostałam takiego kopa jak nam się samochód zepsuł. Raptem okazało się że kurtki są za cienkie na długi spacery do tramwaju, że same niewygodne, tzw. randkowe buty mam w szafie, że nie mam czapki, że płaszcz najlepiej wygląda rozpięty, itp.
Najważniejszą rzeczą jaką mnie nauczyło macierzyństwo to ta, że dzieci szybko rosną. Naprawdę szybko. Dlatego warto poświęcić im czas i na chwilę, kiedy są małe odłożyć na bok całą resztę. Mam dwoje dzieci i dwa zupełnie różne doświadczenia macierzyństwa z okresu ich niemowlęctwa. Syn urodził się pierwszy i zdawało mi się, że ograniczenia, jakie się wiążą z posiadaniem (nie lubię tego sformułowania, ale nic lepszego nie przychodzi mi do głowy) dziecka będą trwały jeśli nie wiecznie, to przynajmniej bardzo długo. Nie umiałam się delektować tym czasem spędzanym z nim, spieszyło mi się, żeby wrócić do pracy, wychodzić do ludzi, zdawało mi się, że cały świat pędzi, a ja zostaję z tyłu. I myślę, że przez to czegoś ważnego mu nie dałam w tym wczesnym okresie jego życia, że on ma jakiś brak z tym związany. Nie rozpamiętuję już teraz tego, ale mam taką świadomość.
Z córką było już zupełnie inaczej. To macierzyństwo było bardziej dojrzałe (nie chodzi mi o mój wiek) i ja potrafiłam się nim cieszyć i nigdzie już mi się nie spieszyło, miałam świadomość, że minie chwila i mój niemowlaczek będzie już małym dzieckiem. Wkrótce moje dzieci będą duże i nie będą mnie już tak bardzo potrzebowały, będą wolały spędzać czas z rówieśnikami, nie będą chciały publicznie się przytulać (bo nam nadzieję, że w ogóle to jednak będą chciały wciąż). Dlatego cieszę się tym ich dziecięctwem, bo wiem, ze to minie ani się obejrzę i se ne vrati.
O kurczę, trzeba przystopować i się przyglądać tym maleńkim istotom, robić dużo zdjęć, nie spieszyć się przy karmieniu, przewijaniu tylko delektować się tymi chwilami. Przecież to zaraz minie…
Dokładnie. Ja myślę, że clou tkwi w tym, żeby zaakceptować fakt, że dziecko nas tak bardzo absorbuje. Ja na początku tego nie umiałam, nie chciałam. Przeszkadzało mi to. A ten moment, kiedy dziecko jest tak bardzo absorbujące, kiedy jesteśmy całym jego światem jest bardzo krótki, warto wtedy zawiesić wszystko inne na kołku, bo to jest wyjątkowy moment w życiu. Zawiesić oczywiście z myślą, że się do tego kiedyś wróci, ale bez pośpiechu. Z czasem odzyskuje się coraz więcej przestrzeni dla siebie i dla swoich pasji.
Popieram. Też tak mam – z synem nie mogłam tego opanować, zrozumiec i przyjać, że on wciąz mnie potrzebuje. Jestem typem,który potrzebuje odpoczywać co jakiś czas od towarzystwa, a tu trzeba być obok 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. To było trudne. Gdy zaczęłam się oswajać z tym, to pojawiły się problemy ze strony meża i innych krewnych, bo gdy ja np. leżałam z synkiem na kanapie i bawiłam się z nim, to niestety, ale dom sie sam nie posprzatał… Dostałąm opinię bałaganiary. Trudno. Teraz z córką (i synem też) bawię się i staram się być przy nich, bo jak piszecie – czas ucieka i te chwile nie wrócą. A kurz na meblach był, jest i będzie bez względu na to, ile razy go zetrę.
Niezwykle rozsadne i madre refleksje, pod wszystkimi sie podpisuje, a najbardziej pod pierwsza i pod ostatnia.
Moge od siebie dodac ze nie tylko w pierwszych dniach z dzieckiem rzeczywistosc wygrywa z wyobrazeniami. Mialam rozne ambitne plany ze moje dizeci to telewizje beda ogladac sporadycznie, tylko zdrowa zywnosc itp. i rzeczywistosc to lekko zweryfikowala. Nie zebym zmienila zupelnie swoje zaplanowane zasady ale troche je jednak dostosowalam ;-) I nie czuje sie przez to gorsza mama.
No i macierzynstwo nauczylo mnie tez banalnej prawdy ze zdrowe dzieci to najwiekszy skarb!
Pozdrawiam serdecznie.
Dla mnie największy problem stanowi niestety punkt 8. Nie umiem korzystać z pomocy ani o nią prosić, a najgorsze że zdaję sobie z tego sprawę i kompletnie nie potrafię tego zmienić… bądź co bądź bardzo bym chciała bo wiem że znacznie ułatwiłoby mi to życie. Kiedyś ogromnym problemem było dla mnie wyobrażanie sobie przyszłych sytuacji, zbyt pozytywne zwykle kończyło się rozczarowaniem, zbyt negatywne odbierało radość oczekiwania, z czasem wręcz wyobraźnia zaczynała odgrywać ważniejszą rolę niż 'tu i teraz”. Dziś coraz częściej udaje mi się poluzować i iść na żywioł, zwłaszcza w trudnych i stresujących sytuacjach staram się niejako narzucić sobie luz. Do listy dodałabym jeszcze jeden punkt: TRZEBA umieć mówić o swoich problemach i TRZEBA umieć wymagać od swoich bliskich uwagi, współczucia i pocieszenia gdy jest nam to potrzebne. Gdy zamykamy się w sobie, inni zaczynają ignorować nas i nasze problemy. I gdy w końcu NAPRAWDĘ BARDZO BARDZO potrzebujemy pomocy nikt nie traktuje tego poważnie… Tego też chciałabym się nauczyć:(
punkt 11 kobieto- wyluzuj (punkt autorski- do zastosowania dla każdej kobiety od teraz)
punkt 12 plan dnia, kryzys laktacyjny oraz skok wzrostu (do wygooglowania- coś czego przed porodem nikt ci nie powie ;)
punkt 13 „W Paryżu dzieci nie grymaszą” P.Druckerman (najmądrzejsza książka świata)
punkt 14 jestem najmadrzejsza mama i wiem najlepiej (kolejny autorski punkt- uwaga, by tak jak ja z nim nie przeginać)
punkt 15 „Panta rhei” (ukradzione od Epikura- bardzo madre na wszystko, w moim tłumaczeniu- cierpliwości)
punkt 16 wychowywanie dziecka CKMem (Cierpliwość, Konsekwencja, Miłość)
Zdrówka, pogody i tej ducha oraz radosci i miłości :)
Odnośnie literatury to warto przeczytać „Rozwój psychiczny dziecka od 0 do 10 lat”. Tak po prostu żeby wiedzieć. Oraz klasyka już:
„Jak mówić żeby dzieci nas słuchały jak słuchać zęby dzieci do nas mówiły”, dla niektórych ten amerykański styl pisania może być nieco irytujący, ale generalnie książka jest bardzo dobra. To jednak jeśli chodzi o starsze dzieci. Z niemowlakami lepiej zdać się na intuicję i po prostu kochać i zaspakajać potrzeby. Nie spotkałam żadnego poradnika, który byłby przydatny. Większość niestety albo próbuje wtłaczać dzieci w jakieś nierealne schematy, albo postuluje różne barbarzyńskie metody ułatwiania sobie życia typu „nauka samodzielnego zasypiania” itp.
Punkt 8 jest ważny jeśli oczywiście jest na kogo liczyć ;) sama jestem na co dzień zosia samosia i mam z tym ogromny problem.
Ja też przygotowuje się do drugiego porodu, więc pewnie jestem trochę mądrzejsza niż przed pierwszym no i mam 4-letniego synka. Ale moja refleksja z tych ostatnich 5-ciu lat a może i z całego życia jest taka, że niestety radość i szczęście miesza się ze strachem i i nie-szczęściem, przynajmniej w moim przypadku. Niby to normalne, ale ciężko jest z niektórymi rzeczami się pogodzić.. I zastanawiam się czasami czy zachować resztki optymizmu czy stać się starą, zrzędliwą 32-latką, która nigdy nie będzie już naprawdę szczęśliwa ;(
Witaj Mario. Fajnie wypunktowałaś te wszystkie rzeczy, to bardzo uniwersalne stwierdzenia i ja osobiście zgodzę sie ze wszystkimi tymi przemysleniami. Pierwsza ciąża i poród nauczyły mnie jak ważne jest przygotowanie i szkoła rodzenia. Żeby wiedzieć co się dzieje w trakcie porodu, po co się dzieje i jak można sobie pomóc. Żeby wiedzieć jak opiekować się maluszkiem i sobą po porodzie. Druga sprawa: prosić o pomoc każdą dobrą duszę i delegować zadania w domu to podstawa dla mamy noworodka. Dziecko ma drzemkę? To my zamiast mopować pedantycznie podłogę też idziemy spać. ;-) Bo potem cała noc przed nami, wstawanie, karmienie itd. Ufać swojej intuicji bardziej niż poradnikom. Dopytywać się pediatrów, prosić o skierowania na badania jak coś nas niepokoi. Druga ciąża i poród nauczyły mnie, że nie muszę być doskonałą matką „cyborgiem” ;-) który wszystko na czas wypierze, sprzątnie, zawsze jest uśmiechnięty, ma chęć do zabawy itd. Odkryłam, że mogę być matką „człowiekiem”- wystarczająco dobrą, ale taką ludzką, ze zmęczeniem, chwilami słabości i brakiem cierpliwości. Dzięki dzieciom wyraźnie widzę jakie są moje zalety i mocne strony, które pomogły mi przetrwać trudne chwile, ale widzę też w ostrym świetle swoje wady i co i ile mam jeszcze do przepracowania.
Jesli miałabym zasugerować jakąś uniwersalna radę to byłaby taka, żeby koniecznie wdrażać męża, partnera do opieki nad maluszkiem. Do przewijania, kąpania i ubierania. Większość mężczyzn chce to robić ale kobiety naprawdę potrafią skutecznie im to obrzydzić. Jak? Robiąc wszystko „lepiej” od nich i prawie wydzierając im dziecko z rąk. Krytykując co chwilę, że woda za gorąca albo za zimna, że źle trzyma, że za dużo maści na pupę kładzie albo za mało, że szaliczek za ciasno. Poczekalnie u pediatrów pełne są takich dziewczyn ;-) Jak tata wie jak się dzieckim zająć to po jakimś czasie wieczorem można się wyrwać do przyjaciółki, a sobotni wypad do sklepu po nowe spodnie czy kosmetyki nie jest co chwilę przerywany gorączkowymi telefonami od zestresowanego faceta :-).
Jak jest mi ciężko z jakichś względów, to skupiam sie na tym co mam, co zyskałam dzięki mojej rodzinie, a nie na tym co „straciłam”. Mi pomaga. Pozdrawiam serdecznie Ciebie i wszystkie Dziewczyny. :-)
Swiete slowa!
„Jak się nie dopytasz, to się nie dowiesz.” – to prawda, nie dotyczy tylko porodu, ale chyba każdego kontaktu z lekarzami. Sama tak miałam i dopiero musiałam się tego nauczyć, czasami przez łzy i płacz.
Mi też się wydawało, ze wczesne dzieciństwo mojego dziecka będzie trwało wiecznie. Nie umiałam się cieszyć tym, że jest malutki, tylko chciałam trochę czasu dla siebie:)I wciąż myślałam kiedy urośnie i że to wszystko będzie trwać do końca mojego zycia… A teraz „Maluszek” ma prawie 17 lat, jest ode mnie wyższy, ma ogromne stopy i rosną mu włosy na brodzie:) Wszystko mija- niby banał ale prawdziwy
Witaj, dwa dni temu odkryłam twojego bloga… czytam, czytam i czytam – po prostu nie mogę się oderwać :)
Podoba mi się twoja bezpretensjonalność. Zawsze piszesz O CZYMŚ, a to wbrew pozorom dosyć niespotykane w świecie blogów ;)
Gratuluje córeczki! Kiedy zostałam mamą miałam podobne przemyślenia na temat ciała. Tak naprawdę dopiero po urodzeniu dziecka odkrywamy prawdziwe życie. Powodzenia!
Ania
Fajne przemyślenia:) Mi się podoba punkt 6. Wszystko przemija – o tym często zapominamy. Ma to swoje plusy i minusy oczywiście. Często ludzie napotykając jakąś przeszkodę traktują ją jakby miała być wieczna, jakby jakiś problem miał nigdy się nie rozwiązać – a rozwiązuje się wszystko tak czy inaczej. Czas mija i wszystko przemija. Dziecko jest takie malutkie tylko raz i już nigdy więcej to nie powróci – warto się tym cieszyć i spędzać z nim każdą minutę (no może parę przerw na zdrowie) :) I robić mnóstwo zdjęć na pamiątkę!
A poród mnie nauczył tego, że nasze ciała są w pełni zależne od umysłu – poród nie musi boleć, a nawet nie powinien – ten ból to tylko efekt wpływu opinii społecznej na nasze myślenie.
Podoba mi się, że wracają tradycyjne imiona – Zosia, obok mnie mieszka mała Jadwiga, trochę dalej 2 letnia Helenka, a mój syn to Bernard.
Era Maksów, Dżesik, Andżelik i Nikol przeminęła :)
Mi też bardzo podobają się takie „normalne” imiona. Helena na przykład jest wspaniałym imieniem, ale zdecydowaliśmy, że dziecku damy takie imię którego nie ma w naszej rodzinie, dlatego między innymi odpadły Helena i Michalina :)
Witam. Czytam Twojego bloga „od dawna „, ale do tej pory raczej nie komentowalam bo wszystko jasno zawsze tlumaczylas :)
Teraz mam jednak pytanie czy moglabys zdradzic o co chodzi z tym trudnym porodem? Wiem,ze to dosyc intymna sprawa, ale pozwolilam sobie zapytac bo sama bede rodzic za 1,5 miesiaca i powoli zaczynam o tym myslec, planowac i przede wszystkim przewidziec co mnie nieplanowanego moze spotkac, łącznie z komplikacjami. Zazdroszcze Ci rowniez wspanialego samopoczucia. Ja sama nie wiem czego boje sie bardziej porodu czy baby blues. Pozdrawiam cieplo :)))
Kasia
Kasiu, podepnę się do Twojego komentarza, choć wiem, że nie jest on skierowany do mnie. Urodziłam syna w listopadzie, prawie rok przed Twoim terminem:) Dzięki dobremu przygotowaniu miałam naturalny i bezbolesny poród. Jeśli chciałabyś porozmawiać, to chętnie pomogę Ci przygotować się psychicznie i fizycznie do porodu i tego co po nim, pisz na maila :)
Wszystko się zgadza. Podpisuję się pod każdym punktem. 1 lipca urodziłam syna przez cięcie. Szybko zapomina się o bólu. Jest tylko miłość.
Jestem tu przypadkiem od wczoraj i nie mogę przestać czytać!
Mądrze i na temat! Gratuluję.
Serdeczne gratulacje, jak dałaś chłopczyku swojemu na imię?
Dziękuję! Nie spodziewałam się odpowiedzi. To miłe.
Syn ma na imię Natan. Z hebrajskiego znaczy: dar od Boga.
Pani potrafi ubierać mysli w słowa dlatego tak dobrze się czyta. Pozdrawiam.
Pisz mi po imieniu Agnieszka. Bardzo oryginalne imię.
Też tak myślałam dopóki nie usłyszałam, że babeczka na sali obok też tak dała na imię swojemu synowi.
Ja się odniosę do ostatniego punktu…staram się nie oceniać po wyglądzie. Jednak po jakimś czasie pierwsze wrażenie które od razu uchwycam mimowolnie jest tym właściwym. Nie oceniam zasobności portfela który przekłada się niejako na wygląd. Raczej oceniam jeśli już się zdarzy estetykę wyglądu danej osoby. Czy mi się podoba jako człowiek ze sposobem mówienia, gestykulacji itp Czasami bywają sytuacje kiedy nie chcąc wcale, zwracam uwagę na czyjś wygląd który jest np bardzo niechlujny i mnie uderza od razu ten widok.
Mario, bardzo dziękuję Ci za tak mądry blog bądź co bądź o modzie i stylu;) Jako że i ja zostałam mamą podzielę się swoimi refleksjami. Cała ciąża choć wzorowa była abstrakcją, nie czułam w ogóle instynktu macierzyńskiego. Oczywiście wzruszało mnie oglądanie maleństwa na usg i cieszyłam się, że jest zdrowe, ale nie rozumiałam jak można się zachwycać każdą parą śpioszków. Przerażała mnie perspektywa siedzenia w domu z dzieckiem, w dodatku wyprowadziliśmy się z Gdańska na wieś. Gdy tylko urodziłam Anielę poczułam w sobie siłę, której istnienia nigdy wcześniej nawet nie podejrzewałam. Od dziecka byłam bardzo aktywna, każde wakacje pracowałam, łączyłam ciężkie studia z pracą i opiekę nad dzieckiem traktuję teraz jako pierwszy rok wakacji;) Cieszę się każdą chwilą spędzoną z Maleństwem, które tak szybko rośnie, że aż żal..;) Oczywiście brakowało mi ludzi, frustrował mnie fakt, że w nic się nie mieszczę, nadal bywają noce gdy wstaję do małej 4 razy, ale dla mnie to najszczęśliwszy i najpiękniejszy okres w życiu. Nie wyobrażam sobie żeby jej z nami nie było i bardzo chcę żeby miała rodzeństwo. Bardzo pomaga mi mąż, on sam nie potrafił wyobrazić sobie siebie jako ojca a teraz wyrywa mi Anielę z rąk jak wraca z pracy, bo „ja mam ją cały dzień”;) Bardzo zaczęłam doceniać życie rodzinne, ten spokój i brak pospiechu. Nigdy nie byliśmy szczęśliwsi niż teraz z dzieckiem. A do kina też damy radę się wybrać;) ćwiczę z Chodakowską i już mieszczę się w spodnie;) no i mam teraz czas na przemyślenie i zaplanowanie swojej garderoby;) nie ukrywam, że dzięki Tobie dużo się o sobie dowiedziałam i z niecierpliwością czekam na każdy wpis.