Dzisiaj chcę Cię zapytać o to w jaki sposób utrzymujesz w czystości swój dom? Wiem, że nie spodziewałaś się takiego pytania, ale dzisiaj podczas sprzątania łazienki nasunęła mi się pewna refleksja. Otóż jest pewne podobieństwo między dbaniem o dom, a dbaniem o siebie. Chyba najłatwiej będzie mi to wytłumaczyć na swoim przykładzie.
Nie jestem leniwa, ale z całą pewnością nie można mnie nazwać pracusiem. Nie lubię bałaganu, ale do pedantki mi bardzo daleko. Jestem gdzieś pośrodku jeśli chodzi o chęć do sprzątania i potrzebę czystości. Z drugiej strony, niestety popadam w skrajności. Zdarzają się chwile, że ktoś puka do drzwi, a ja chciałabym cofnąć czas i dać sobie przynajmniej 10 minut na ogarnięcie mieszkania, a zdarzają się takie chwile, że wszystko jest wypucowane i lśniące, a ja siedzę sama w domu. Te skrajności były do tego stopnia nienormalne i uciążliwe, że musiałam wypracować sobie system, żeby już o tym w ogóle nie rozmyślać. Bardzo nie lubię jak gdzieś zostaje kubek z poprzedniego dnia, albo ubranie zamiast w szafie leży w łazience, albo na kuchennym blacie walają się paragony, albo na lustrze nad umywalką są zacieki, albo żarówka miga itd. itp. Celem było więc osiągnięcie w domu podstawowego, reprezentacyjnego i miłego dla domowników porządku, który będzie przez cały czas utrzymany. I nie muszę chyba dodawać, że efekty chciałam osiągnąć bez zbytniego przepracowywania się:)
Wymyśliłam system (doszłam do niego sama, choć wiem, że ludzkość zna go od wieków), który mnie tak satysfakcjonuje, że przeniosę go na inne czynności życiowe. A ten system jest bardzo prosty. Każdego dnia robię dla swojego domu coś przez 15 minut. To jest tak krótki czas, że nie ma żadnego usprawiedliwienia, żeby go nie wygospodarować. Przez kwadrans jestem tylko ja i moje mieszkanie. Codziennie robię coś innego. Wspominałam dzisiaj o łazience – myłam kabinę prysznicową i tak się w tym zatraciłam, że po prostu zrobiłam to przewspaniale. Na pewno poświęciłam na to więcej czasu niż 15 minut, ale to właśnie to zatracenie sprawiło, że byłam z tego wydłużenia czasu zadowolona.
W tym prostym systemie zawarte jest bardzo mądre przesłanie, że lepiej coś robić często i krótko, niż rzadko i długo. Mogłabym kazać sobie sprzątać co sobotę i wtedy brać na bary cały dom, ale znając mój charakter znalazłabym sobie jakieś wymówki i w rezultacie niektóre soboty bym sobie odpuszczała. Natomiast piętnastominutówki są tak niewyczerpujące już z samego założenia, że nie ma mowy o opuszczeniu któregokolwiek dnia. Ta regularność bywa nawet uzależniająca, a efekt sprzątania jest mały, ale widoczny od razu.
Oczywiście są osoby, które preferują iść na całość. Takie osoby szczerze podziwiam. Moja ciocia na przykład w każdy piątek ma tak zwany „dzień gospodarczy”. Jestem zachwycona jej systemem, ponieważ ona nigdy się z niego nie wyłamuje i ma naprawdę zawsze bardzo ładnie posprzątane. Jednak u mnie to by się nie sprawdziło, bo ja bym w czwartek wieczorem po prostu uznała, że nie ma czego sprzątać i ustaliła sobie piątek za tydzień kolejnym dniem sprzątania. U mnie niestety musi być coś nie tak, żeby zacząć sprzątać:)
I od razu służę porównaniem. Czy nie jest tak, że osoby, które sprzątają co jakiś czas, robią sobie też co jakiś czas „dzień dla siebie”? Mam tu na myśli takie domowe spa. Czyli na przykład w jakąś niedzielę kładą maseczkę na twarz, robią sobie manicure, olejują włosy czy biorą kąpiel z olejkami eterycznymi. A czy nie jest tak, że takie szybkie Bille (15minutowcy) codziennie robią dla swojej urody jakąś pierdołę, ale jednak codziennie? Ja po sobie zauważyłam, że nie mam cierpliwości, żeby się przez całą niedzielę miziać ze sobą i prowadzić jakieś rytualne obrządki urodowe:) Absolutnie nimi nie gardzę, ale bardzo szybko się nudzę, gdy mam wykonywać przez długi czas czynność związaną tylko z jednym aspektem mojego życia – urodą w tym przypadku. Wolę na przykład zrobić sobie peeling w danym dniu, a następnego dnia nałożyć odżywkę na paznokcie.
Działając szybko, ale regularnie jesteśmy w stanie przyzwyczaić nasz umysł do danej czynności. Codzienna dawka dbania o siebie będzie już dla nas po jakimś czasie tak oczywista, że realnie poprawimy stan naszego ciała. Przez powtarzalne czynności damy sygnał ciału, że wskakujemy na nowy poziom nawilżania, pachnienia, malowania, depilowania, olejowania, maskowania, modelowania, regulowania…
Koniecznie powiedz co tym myślisz. Czy jesteś tak jak ja, że sprzątasz często, ale szybko? Czy może lubisz zająć się wszystkim kompleksowo? Jak jest z Twoim dbaniem o urodę – masz swoje rytuały? Wyznaczasz sobie specjalne dni na domowe SPA?
Idealnie trafiłaś z tematem:) Nie mogę sobie poradzić z porządkami, stale w domu bałagan mimo, że w soboty narobię się przy sprzątaniu jak dzika…A do tego nieustanne kłótnie z moją drugą połówką, umiarkowanym, ale jednak pedantem. Od dziś wdrążam 15minutki. Serdecznie pozdrawiam.
Cieszę się. Napisz gdzieś za tydzień czy się powiodło i czy wytrzymałaś. I jakie masz spostrzeżenia.
hhehe, mi 15 munut zajmuje samo zmywanie, to na nic innego nie miałabym czasu. No chyba, że chodzi o coś dodatkowego, co nie jest czynnością bieżącą.
Jestem leniuchem nie lubiącym bałaganu, majacym niegdyś wieczny bałagan. Przy ostatnim odświeżaniu mieszkania maksymalnie uprościłam dom, zaplanowałam taki system szaf, żeby wszystko w nich schować: drążek do podciągania i hantle mojej drugiej połowki, stepper, kultowe kasety, których szkoda się pozbyć, odkurzacz, ładowarki, słuchawki, przybory do szycia. Gromadzę rzeczy tematycznie. Powyrzucałam niegdyś już tzw. durnostojki – mam ich tylko ok. 5 w pokoju.
Więc w pokoju sprzątanie ogranicza się do starcia kurzu, pozamiatania i umycia podłogi, pozbierania ze stołu wszystkiego, co nie powinno się na nim znaleźć, czyli praktycznie wszystkiego :) Książki na regale odkurzam co jakiś czas ;) Pilnuje się, żeby od razu podejmować decyzje o różnych rzeczach: schować na miejsce/wyrzucić i robię to szybko (czasami za szybko).
Ale sprzątam w porywach i gdyby przyjąć Twój system, byłoby to coś, co wymusiłoby pewną systematyczność…
No tak, zmywania faktycznie nie liczę. Ale już wszystko inne tak. I zdecydowanie po upływie czasu wszystko w domu samo się upraszcza. Zaczynasz widzieć, że pewne rzeczy nie mają swojego praktycznego celu i należy je usunąć. Wprowadzasz swój system, metodą prób i błędów dowiadujesz się najbanalniejszych rzeczy typu na której półce powinnam trzymać patelnię :)
Po 15 latach małżeństwa dochodzę do jako-takiego ładu :)
Po 15 latach!! Świetny wynik :) Pozdrawiam!
PS fakt, że to brzmi jakby w małżeństwie było trudno, ale tak nie jest, prawda? :)
Co do sprzątania – systemu nie mam, każde ma swoje obowiązki, choć czasem bierzemy się na przetrzymanie.
Ja posiadam psa więc chcąc nie chcąc jestem skazana na codzienne odkurzanie:) Trzy razy w tygodniu myję podłogi i w ten sposób mieszkanie zawsze jest ogarnięte:) W kwestii sprzątania jestem Marysiu chyba podobna do Ciebie:)
Oj Polu, jeśli myjesz trzy razy w tygodniu podłogę to nie jesteśmy podobne. Mi jest się bardzo ciężko zmobilizować nawet raz w tygodniu :)
co do sprzątania, to nienawidzę tego robić, sprzątam u siebie dopiero gdy nie widzę już krzesła pod stertą ubrań ;) cierpię na studencką prokrastynację i zawsze wszystko odkładam na ostatnią chwilę, zawsze i wszędzie się spóźniam, lub jestem 'na styk’… za to próbuję wdrożyć tą metodę do systemu uczenia się. Godzinka-dwie dziennie poświęcam na naukę, czytanie itp, zamiast zostawić wszystko na niedzielną noc ;)
O ja, pamiętam, że też miałam podobne podejście. Jakie po takim zwalaniu się wszystkiego naraz miałam wyrzuty, to tego wolę nie pamiętać. Musisz naprawdę w każdej sferze życia postarać się to zwalczyć, bo to jest masakra. Ale skoro z nauką sobie już poradziłaś to wierzę w Ciebie :)
Bardzo fajny pomysł :) postaram się go wprowadzić ale znam siebie i swój słomiany zapał :/. Ale to tylko 15 minut więc może uda mi się wytrwać z miesiąc a potem już będzie z górki :)
Zdecydowanie wdrożenie się jest najważniejsze. Później to już tak powinno wejść do głowy, że będzie wręcz naturalne :)
System „15 minut dla siebie” zaczęłam wdrażać, jak urodziłam, bo na więcej nie miałam z początku czasu, a teraz już mi się nie chce – podobnie jak Ciebie, nudzi mnie mizianie się ze sobą :P W przypadku mieszkania gorzej mi się sprawdza – jest jakiś taki trudny do ogarnięcia, mam wrażenie, ze generuje chaos sam z siebie,w każdym razie 15 minut dziennie to za mało, żeby było widać różnicę. Sprzątam w momencie, gdy zaczynam odczuwać dyskomfort przy istniejącym stanie rzeczy. Moja tolerancja zależy od różnych czynników, więc ogarniam raczej zrywami co kilka dni.
A ja z kolei mam niesamowitą zdolność do szukania wymówek. Mam coś zrobić, no ale przecież kubek jest nie na swoim miejscu i widzę kurz na szafkach, więc trzeba posprzątać. A 15 minut pozwala wychwycić najbardziej palące potrzeby.
Twoje podejście jest fajnie, szkoda że lubie popadać w schematy i ustalać sobie konkretne dni na konkretne czynności. I tak np. sobota i środa to dni łazienki i kuchni, wtoki i piatki, ewn. czwartki reszta :)
Też fajny pomysł. Zwłaszcza dla osób lubiących listy, schematy i planowanie. Ja siebie staram się zaskakiwać i nie planuję na co będę przeznaczać 15 minut następnego dnia.
Ja tak mam z pielęgnacją twarzy – wtorek jest dniem pilingów i maseczek.
Jestem z tych, co mają co jakiś czas wielkie zrywy – i masz rację, wygląda to tak samo zarówno przy sprzątaniu, jak i dbaniu o siebie. Nie jest to najlepszy system i muszę pomyśleć o takiej nieprzemęczającej regularności :)
Regularność to wybawienie. A już zwłaszcza przy urodzie. Nie lubię się czuć albo bardzo zadbana w konkretne dni (po serii zabiegów typu regulacja brwi, malowanie paznokci czy balsamowanie :) ) albo bardzo zaniedbana, kiedy od tych zabiegów mijają dwa tygodnie. Wolę to wypośrodkować i jednego dnia zrobić na przykład brwi, a innego paznokcie. Wszystko naraz mnie przytłacza.
Ja też działam często „zrywami”. Mieszkanie stopniowo zarasta i kiedy pewnego dnia odkrywam, że na półkach leży już wyraźna warstwa kurzu, a wanna zaraz zacznie się kleić, myślę sobie: „o nie, muszę mieć czysto!” Rzadko kiedy jednak wystarcza mi sił na posprzątanie tego wszystkiego co się nagromadziło. Podobnie z dbaniem o siebie – przychodzą okresy gdy staram się i pomalować i dobrać odpowiedni strój rano i kolczyki.. a przychodzą takie, że nic nie robię.
Ale ostatnio udaje mi się co nieco w tej sytuacji zmienić. Odkryłam, że mogę wyznaczyć sobie pewne codzienne minimum jeśli idzie o wygląd – np. jak nie chce mi się bardzo malować, to nakładam chociaż tusz, jak nie chce mi się myśleć o nowym połączeniu bluzki i spódnicy, to przynajmniej zakładam sprawdzoną sukienkę a nie wyciągnięty t-shirt.. Mam tu na myśli bardziej codzienne wybory niż dodatkowe zabiegi – te w ogóle ograniczam do minimum. Odkryłam też że najlepszym sposobem na wdrażanie się w nowe jest zaczęcie od tego co sprawia mi przyjemność. Np. pielęgnacja włosów, które uwielbiam – a dopiero potem zajmę się nauką makijażu, którą uwielbiam dużo mniej.
To co piszesz o byciu zadbaną „za mocno” albo „za słabo” ja widzę u siebie w kontekście mieszkania :) nie lubię gdy jest okropny bałagan, ale nie lubię też w gruncie rzeczy takiego wypucowania na błysk, w czasie którego chowam na półki książki które w sumie aktualnie czytam… Myślę, że takie codzienne drobne porządki pozwalają pokochać przestrzeń taką, jaka ona naprawdę jest – kuchnię pełną używanych przez nas sprzętów czy słoiczków z przyprawami, a nie pustą i nieskazitelną jak z folderu reklamowego.
Świetny post Mario :)
Widzę zbieżność z tematem o domowych ubraniach;) Każda z nas w sytuacji kiedy pojawia się niezapowiedziany gość marzy o elastyczności czasoprzestrzeni wymieniając aktualnie założony sflaczały dres na coś, co ludzkie oko może obejrzeć jednocześnie upychając bajzel po kątach;D
System piętnastominutowy jest świetny i staram się go trzymać, z różnym skutkiem – dezorganizuje mi go praca, bo zdarza się, że wypadam na całe 2-3 dni. Ale bardzo przy tym pomaga pozbycie się niepotrzebnych gratów i pamiątek, na które spogląda się z sentymentem , ale tylko wtedy kiedy przypadkowo trafi się na tą rzecz w szufladzie. I leży sobie dalej przez kilka lat. Nie jestem zwolennikiem tego, aby natychmiast wszystko wynieść, wyrzucić, oddać i sprzedać. Ale ogarnięcie przestrzeni wokół siebie i sprawienia, że każda rzecz ma swoje miejsce bardzo ułatwia. A kartce, którą dał nam Józio w trzecie klasie podstawówki (i zasuszonym kwiatkom, muszelkom itd) można zawsze zrobić zdjęcie i umieścić w folderze „Memories”;)
Święte słowa. Zabieranie się do porządków raz na jakiś czas sprawia, że ciężej ogarnąć szczegóły. Większy obraz nas wtedy interesuje i nie rozkminiamy co powinno zostać, a co powinnyśmy wyeliminować. Tylko piętnastominutówki są tak krótkie, ale jednocześnie tak uszczegółowione, że stać nas na skupienie się na istocie rzeczy.
Coś w tym jest, zazwyczaj jestem typem często a krótko, ale czasami idę w stronę rzadko a długo :D
Często i krótko w każdej dziedzinie góruje: nauka, sprzątanie, dbanie o siebie, ćwiczenie, jedzenie… :)
Jakbym czytała tekst o sobie. Myślę i robię dokładnie tak jak Ty, ale dopiero po przeczytaniu tego wpisu, uświadomiłam sobie, że tak jest. Co za oświecenie na mnie zesłałaś! :)
pozdrawiam, Beata.
Bo to czasem wystarczy coś powiedzieć na głos lub napisać i zaczyna to mieć sens:)
Nienawidzę sprzątania i innych tzw. domowych czynności. Sprzątam wtedy, kiedy naprawdę muszę i robię to wyjątkowo niechętnie. Natomiast regularnie dbam o urodę. Codziennie coś małego. Nie mam wyznaczonego dnia spa. Choć czasami w niedzielę lubię sobie poleżeć z książką w wannie. W inne dni zresztą też mi się zdarza, ale najczęściej ochota przychodzi w niedzielę.
A bo dbanie o urodę to jest przecież przyjemne, a do sprzątania to trzeba się niestety mocno poświęcać, hahaha.
Ja również mam psa i wyznaczyłam sobie dni sprzątania – wtorek (pół godziny-godzina; głównie odkurzanie i sprzątanie ciuchów i zagraconych blatów), czwartek (generalniejsze porządki z myciem podłogi, prysznica, kuchenki, itp.) i sobota (jak wtorek). Staram się dbać o wszystko na bieżąco (tzn. np. nie układać sterty ciuchów, co nie zawsze się udaje czy np. pozamiatać, gdy Leo przyniesie stado liści). Stosuję ten system już od miesiąca i się sprawdza – w każdej chwili może ktoś wpaść. Nie jestem pedantką, ale deprymują mnie (przed samą mną) kołtuny sierści albo kilogram piasku (do mieszkania wchodzi się od razu do kuchni, nie ma przedpokoju).
O siebie staram się dbać na bieżąco – przed wielkim wyjściem nie uskuteczniam jakiś maseczek czy czegoś. Staram się być zawsze w miarę gotowa i zadbana (nie wychodzi zawsze, zwłaszcza jeżeli chodzi o owłosienie ;) ). Mam ogromny problem z dłońmi i skórkami przy paznokciach – jeżeli nie pielęgnuję ich przynajmniej dwa razy w tygodniu, robi się masakra (ale to zajmuje jakieś maks. 10 min.). Mój trądzik też wymaga konsekwentnej, długofalowej pielęgnacji. Od czasu do czasu robię sobie SPA-popołudnia, ale naprawdę rzadko (latem, gdy jest dłużej jasno i nie ma się wrażenia, że przychodzi się z pracy w nocy ;) ).
W ciągu ostatniego roku nauczyłam się, że podstawą jest planowanie z wyprzedzeniem – to jest klucz do sukcesu!
Czyli coś co dla Ciebie jest oczywiste, u mnie jest tematem posta :) Bardzo się staram wprowadzić jakieś nawyki pielęgnacji swojego ciała, ale idzie mi to opornie. Chciałabym przynajmniej zmuszać się do jakiegoś balsamowania albo nawilżania skóry, ale dla mnie to trochę męczące wyrobić taką powtarzalność. Jasne, że te najbardziej palące problemy rozwiązuję, ale nic ponadto nie robię. Czas to zmienić.
Nie cierpię sprzątania.. jak tylko mogę, wyręczam się mężem… ;)) o dziwo, kiedyś sprzątałam nałogowo i pedantycznie, na szczęście mi przeszło i dobrze mi z tym. O siebie też specjalnie nie dbam. Krem na półce jest i owszem, ale z używaniem go jest już różnie :) Chyba nawet nie lubię tych wszystkich zabiegów upiększających.. Swój wolny czas poświęcam na ulubione, nieprzyziemne czynności… :D
Ja też nie lubię tych zabiegów, ale moim celem jest po pierwsze wyrobienie nawyku, a po drugie polubienie właśnie. Bo jak sobie pomyślę, że jest tyle możliwości i można tak fajnie zrobić swojej skórze czy włosom, to mi się robi przykro, że tak to olewałam do tej pory.
Zawstydziłaś mnie tym postem. I ja, i narzeczony, należymy do bałaganiarzy, i to takich, którzy samą swoją obecnością generują wokół siebie nieporządek. Do tego żyjemy w małym mieszkaniu, a gromadzimy książki, płyty, gry i teraz – mnóstwo rzeczy okołoniemowlęcych. Wcześniej sprzątałam w piątki, teraz próbuję w wolnej chwili ratować, co się da. Ale, jak dziewczyny deklarujące się wyżej, od dziś zaczynam kwadransowe sprzątanie. I może choć 5 minut dla urody, bo ostatnio nie było z tym łatwo. Jesteś, jak zwykle, bardzo inspirująca. Idę pościerać z blatów. :D
:) Tak, koniecznie. I warto te 15 minut na początek sobie tak zaplanować, żeby się za mocno „nie narobić”. Bo jak nasze mózgi zobaczą, że jest nawet przyjemnie się tak na chwilkę zatracić w sprzątaniu, to jest szansa, że to nam wejdzie w krew :) Proponuję na przykład zacząć od wytarcia wszystkich luster jednego dnia albo uporządkowania jednej szuflady…
Dzień drugi – działa. :D
Super celne spostrzeżenie – tez mam z domem, jak ze sobą. Nieregularnie (bo czuję się jak w więzieniu) i nieidealnie (tj. czystko, ale nie pod linijkę)- i w zasadzie dobrze mi z tym. A, skupiam się jeszcze szczególnie na jednym elemencie – dla domu szczególny nakład siły i czasu dostaje łazienka (ZAWSZE musi być w stanie tip top), a szczególne miejsce w dbaniu o siebie dostają włosy. Reszta bywa w lepszym lub gorszym stanie, ale bez megaprzegięć ;)
To u mnie tak samo – włosy i łazienka są the most important :)
Coś w tym jest.. Myślę że to gdzie żyjemy najbardziej nas odzwierciedla
Podobną metodę szybkiego sprzątania od niedawna stosuję, na razie się sprawdza. Całodzienne SPA brzmi pociągająco, ale w rzeczywistości szkoda byłoby mi czasu :-). Czasami chciałabym jednak być bardziej regularna: raz w miesiącu manicure u kosmetyczki, raz w tygodniu maska na twarz, na włosy. Niestety jakoś nie potrafię u siebie tego wdrożyć. Często jestem wykończona po pracy i na nic nie mam siły, często też wracam późno z wieczoru na mieście, co rozwaliłoby misterny schemat „jeśli mamy środę, to robię peeling ciała”.
Rzeczywiście, mi się też czasem już niczego nie chce po całym dniu poza domem. Tylko klapnąć się albo posiedzieć na necie. A takie dbanie o ciało dla mnie jest w sumie na równi ze sprzątaniem fatygą :) Próbuję to zmienić.
Ja tak próbowałam, ale w efekcie w ogóle nigdy nie czułam, że mam porządek. Bo jeśli codziennie coś, to znaczy, że w ciągu tygodnia trzeba by się zmieścić ze wszystkim, gdyż dłuższa przerwa powoduje „zasyfienie” (sorry) danego elementu. Czyli jest tak: mam czystą kabinę, ale brudną całą resztę i zanim dojdę do czystości w tej „całej reszcie”, to kabina znów brudna. I tak wychodzi, że każdego dnia mam czystą jedną rzecz, a wszystkie inne w mniejszym lub większym stopniu brudne lub zabałaganione. Czyli czysto nie jest nigdy. Ale też nigdy nie ma absolutnego syfu. Coś za coś.
Ale no powiedzmy sobie szczerze, że jak stoi kubek to go zgarniesz od razu. Mycia naczyń na przykład nie zaliczasz do tych 15 minut. Sądzę, że można dojść szybko do elementarnego porządku i potem tylko to doszlifować. Jeżeli już na początku jest tak źle, no to przygotujmy sobie tę podstawową, czystą bazę i poświęćmy sobotę na oczyszczenie blatów, starcie kurzy i poodkurzanie, a potem już stosujmy te 15 minut :)
Regularność w sprzątaniu nie jest moją mocną stroną. O dziwo, lubię to robić i widok czystej podłogi czy doczyszczonego okapu w kuchni wprawia mnie niemal w euforię ;) Bardzo długo moim systemem było sprzątanie w soboty. Problem pojawił się kiedy sobota stała się dniem pracującym. Teraz sprzątam kiedy mam czas, czasem kilka razy w tygodniu a czasem raz na dwa tygodnie. Nie odpowiada mi to zupełnie i staram się znaleźć w ciągu dnia czas, aby ogarnąć chociaż jedna rzecz. Zmywania nie liczę, to taki standard, który trzeba wykonać codziennie i na bieżąco.
Chyba zupełnie przypadkiem wpadłyśmy na podobne pomysły. Wczoraj np pucowałam łazienkę, dzisiaj jest dzień wielkiego prania. Jutro zapewne poznęcam się nad kuchnią. Każda z tych czynności zabiera mi około pół godziny. Niby dużo, o połowę więcej niż Twoje 15 minut, ale daje mi to chwilę wytchnienia od myślenia. Pracuje tylko ciało i bardzo mnie to odpręża ;)
Oj zgadzam się całkowicie z tym, że tylko ciało pracuje. Sprzątanie umiejętnie zrobione może być świetną chwilą medytacji i pewną formą ćwiczeń. Zawsze to widziałam, że u Ciebie jest porządek non stop.
Oj chciałabym mieć porządek non stop ;) Zazwyczaj wygląda to tak: dzwoni domofon, ja i Chomik wielkie oczy po sobie, jedno sprawdza kto dzwoni, drugie zbiera porozrzucane rzeczy i ściera kurz w najbardziej widocznych miejscach. Zaleta mieszkania na wyższym piętrze – zanim gość wdrapie się na gorę zdążysz co nieco ogarnąć ;)
Nigdy o tym tak nie myślałam. Następnym razem przeprowadzę test białej rękawiczki:)))
nie wiem..
mnie jest łatwiej zabrać się za sprzątanie, niż za siebie.
widzę sens w porządku wokół siebie, żeby mieć wokół ładnie i „w ogóle”,
ale szkoda mi czasu na zabawy z samą sobą.
słynną wcierkę jantar- do włosów- od zakupu (w połowie września) już udało mi się wetrzeć we włosy ze 3 razy.
to już znacznie wygodniej mi – łykać skrzyp.
maseczki sobie nie przypominam, żebym kiedykolwiek jakąś robiła.
o paznokcie dbam- tylko do granicy, żeby ręce wyglądały estetycznie,
w żadne super hiper wzorkowe malowanie się nie bawię, jeśli już, to po prostu używam zwykłego pastelowego lakieru i to wszystko.
No ja mam podobnie, ale chcę to zmienić, bo uważam, że warto. O regularności też oczywiście mówię. Dlatego właśnie u mnie się nigdy nie sprawdzi system całego dnia dla siebie. Muszę to robić małymi kroczkami – i sprzątać, i dbać o ciało.
hm, generalnie jest tak, że na codzień coś tam grzebnę, przetrę itp.
ale sprzątam najczęściej właśnie w sobotę, rzadziej np. w piątek wieczorem.
nie przekonują mnie te codzienne 15 minutówki, nie miałabym tego uczucia, że jest posprzątane.
a co do dbania o siebiue- to jak wspomniałam- minimum.
maseczki, wizyty u kosmetyczki- to mi się kojarzy ze zbytkiem.
Mario ale trafiłaś z tematem! Ja również sprzątam ale 1 pokój – codziennie coś innego a efekt jest piorunujący. Ogólnie wystarczy robić coś systematycznie i lepiej to wygląda! Szkoda by mi było tracić pół piątku czy soboty na sprzątanie…Często wypada mi coś spontanicznego i przy takim regularnym sprzątaniu nic się nie wali :D Jeśli chodzi o pielęgnację moją to szkoda gadać, oliwka po myciu- bo szybciej, paznokcie ….wołają już o pomstę do nieba… Mario może wymyślisz coś mądrego aby systematycznie zajmować się sobą ? :) I mieć do tego cierpliwość hihi
Oj muszę coś wymyślić, jakieś przynajmniej minimum takiego dbania, bo na tle zadbanych koleżanek wyglądam mało ciekawie:) A przy jednym pokoju to chyba jednak też dopada szybkie poczucie zmęczenia???
Też staram się codziennie zrobić coś dla domu, wtedy „sobotnie” porządki to tylko kropka nad i. Ale zdarza mi się także czasem jakiś wielki zryw i przez dłuższy czas robię co tylko mi do głowy przyjdzie, bo no od zmywania kurzy dojdę do wielkich porządków w szafie ;D.
A z dbaniem o siebie… Skoro piszecie, że się Wam nie chce, to chyba Wam zazdroszczę :) Tłumaczę to sobie tym, że nie macie dużych potrzeb. Piszecie za to, że najchętniej dbacie o włosy, a one mają duży wpływ na wizerunek plus łatwo brakiem pielęgnacji sprawić, że będą wyglądać źle. Chodzi mi o to, że ja nie wyobrażam sobie np nie użyć balsamu czy oliwki po kąpieli – nie dlatego, że jakoś szalenie to lubię (choć lubię zapachy, więc one to uprzyjemniają), ale dlatego że mam potwornie suchą skórę i pozostawienie jej ot tak daje niesamowity dyskomfort.. Tak samo twarz. Mam problematyczną cerę, więc dbanie o nią jest czymś koniecznym i już oczywistym. Zwłaszcza po jej przejściu w typowo trądzikową. Teraz mam szał dbania o nią i sprawdzania tego, czego do niej używam… Ale – są efekty! Przy okazji zaczęłam też bardziej dbać o resztę: na zasadzie „niech przynajmniej włosy/paznokcie/itp wyglądają dobrze.” I to naprawdę ma sens: kiedy się zobaczy pierwsze efekty, robi się to z jeszcze większą przyjemnością. Ale wszystko wg potrzeb! Jeśli macie normalną skórę i dobrze Wam bez balsamu, to po co nabijać kasę koncernom kosmetycznym?
Ależ mądre jest to, co piszesz. Rzeczywiście, to dopiero potrzeby naszego ciała naprawdę weryfikują jak powinnyśmy o nie dbać. Ja się spokojnie obchodzę bez balsamu do ciała, bo moja skóra nigdy nie była sucha. Ale z drugiej strony jaką wielką było by dla mnie różnicą pomimo to go wcierać… Fajnie by było być ten krok przed potrzebą, a nie zawsze z tyłu. Coś czuję, że po latach niedbanie o siebie się zemści na mnie :(
hm, zgaduję, że moja cera- nie obraziłaby się na maseczkę, i że to być może zrobiłoby „jej lepiej”.
ale tak jakoś to do mnie nie przemawia.
włosy & paznokcie (ogólnie dłonie) to takie dla mnie minimum do zachowania estetyki.
za to- bardziej wolę porządek wokół mnie.
U mnie to zależy od impulsów – są dni, kiedy mój zmysł estetyczny niczego nie potrzebuje, nie ma ochoty na nic dla ciała, a tym bardziej nie dba o porządek wokół. Po taki dniu ZAWSZE nadchodzi dzień, kiedy mobilizuję się, potrafię nawet wstać wcześniej (!) żeby wszystko w ekspresowym ogarnąć. Jako, że łatwo się nudzę i zapominam o wielu rzeczach, system „codziennie małe coś” byłby dla mnie najlepszy, ponieważ wiedziałabym, że każdego dnia muszę kilka minut poświęcić na to i na to. I już :)
Ogólnie to jest tak: nie potrafię funkcjonować w nieposprzątanej przestrzeni. To znaczy – niby mogę, ale ciężko ze mną wtedy wytrzymać, widzę wszystko: każdy kłak na podłodze, kurzyki itp ;) W naszym domu staramy się sprawnie łączyć piętnastominutówki z sobotnim południem (umownie) – czyli tutaj przemycie umywalki, następnego dnia odkurzanie, w związku z czym nie jest problemem, by sobota upłynęła choć trochę w łóżku i pachnącym świeżością i zaparzoną kawą mieszkaniu :) Ponieważ zdarza mi się pracować z domu, mam już taki rytuał, że najpierw sprawdzam, czy jest cokolwiek, co może wytrącić mnie z rytmu pracy, szybko to robię (umycie kawiarki, dwóch kubków i talerzyków + zamiecenie nie trwa długo, w międzyczasie parzy się kawa albo herbata przecież) i mogę siadać do pracy. Albo do pobycia ze sobą. Z kosmetyką mam to samo: codziennie drobiazg :) uściski!
Bardzo lubię czytać posty, które dokładnie wyrażają, co sama chciałabym napisać :-) Dołączam do typów 15 minutowych, choć aktualnie oprócz tego podstawą mojego systemu utrzymania porządku jest sprzątanie na bieżąco po córci…Dwie godziny nad projektem kalendarzy ze zdjęciami na prezenty i malutka przymierzyła wszystkie swoje ubranka, pobawiła się wszystkimi zabawkami, przeczytała wszystkie książeczki, poukładała ręczniki, naczynia, podjadając chrupki i żurawinę. Aż mąż zrobił zdjęcie, kiedy wrócił na obiad ;-)
Tez taki system preferuję.. kiedy widzę że coś mi przeszkadza , wtedy pojawia się energia,, często wyrzucam niepotrzebne rzeczy, układam w kartonach, zmieniam miejsce położenia..:) itp
Ann
Kurczę, muszę w końcu coś napisać. To już kilkunasty twój wpis, który czytam i mam kilkunastą ochotę napisać co myślę.
A dokładnie jest to tak: po prostu trafiłaś w moją dziesiątkę – w sam środeczek mnie, który jest ukryty dla wszystkich (czasem mam wrażenie , że i dla mnie ;)).
No ale do rzeczy, zdążyłam się określić jako intensywna zima (nawet nie wiedziałam, a tu proszę mały szok :D). Lubię mieć czysto, ale chęci jako brak i motywacji na większe sprzątanko, więc często przekładam i przekładam, aż jak tonę w brudach to się zabieram za gruntowne porządki, które – o zgrozo – nie mają końca. Twój pomysł na 15-minutowe dzienne sprzątanie jest boski, od jutra go wprowadzam i zobaczymy jak będzie. A tak w ogóle to czasem mam wrażenie jakby te teksty pisała ja (a przynajmniej chciałabym tak ładnie ujmować moje myśli ;)). Tak więc trzymam kciuki za twoją wenę twórczą, bo widzę że powoli odkrywam siebie .
przepraszam od razu za błędy, jest późno, dzieci dały w kość, a jeszcze bardziej praca ;)
Genialny post, bardzo motywujący. Bo u mnie i ze sprzątaniem i z dbaniem o siebie jest właśnie tak samo – olewam, a potem mam mnóstwo do zrobienia w jeden dzień (bo rodzina /znajomi przychodzą, szykuje się jakieś mniejsze lub większe wyjście). Nie cierpię tego, właśnie przez to, że wszystko potem wydaje się takie przytłaczające i nie do ogarnięcia. Nie wiadomo za co się chwycić, w co ręce włożyć ;) Bardzo chciałabym wprowadzić taką systematyczność w sprzątaniu, w dbaniu o urodę i w pracę. Chyba mam za dużo czasu, jak się ma go mało, to lepiej się planuje i efektywniej go wykorzystuje. Mam nadzieję, że chociaż trochę mi się uda :)
Ja wypróbowałam już taki system codziennych krótkich porządków i uważam, że jest rewelacyjny w dodatku bardzo łatwo włączyć w coś takiego domowników (bo to tylko 15minut dziennie) ja miałam taką rozpiskę dla siebie i męża na każdy dzień tygodnia i wyrabiałam się ze wszystkim od pon. do czwartku. Niestety mój mąż zaczął się wyłamywać po trochę i poszłam w jego ślady: bo to jest właśnie ta wymówka
Ale chcę do tego wrócić, bo dla mnie to jedyny ratunek przed utonięciem w nieporządku (bo gdyby nie mój plan to nigdy nie miałabym czasu na umycie i odkurzenie drzwi albo inne rzeczy, które można sobie odpuścić bo nie rzucają się w oczy, a tak miałam wybrany dzień tygodnia, kiedy myłam jedne drzwi w związku z czym każde drzwi były dokładnie wyczyszczone raz w miesiącu- normalnie nigdy bym tego nie zrobiła
Mario, wiem, ze to juz rok, ale wlasnie trafilam na interesujacego bloga i musze sie podzielic z zainteresowanymi. Wiec mam nadzieje, ze tu zajrzysz i moze przekazesz dalej.
http://www.livingwellspendigless.com – o porzadkach, gotowaniu i po prostu dobrym zyciu.
Przyjemnej lektury :-)
każdy pomysł jest dobry jeśli cel zostaje osiągnięty w tym przypadku czyste mieszkanie… akurat jesteśmy przed świętami się kobiety mają przez to więcej na głowie…. ja i moi domownicy wypracowaliśmy metodę utrzymywania porządku, odkładania wszystko na swoje miejsce i pozostawiania po sobie schludnej łazienki żeby ktoś mógł z niej z przyjemnością skorzystać – oczywiście nic nie jest idealnie cały czas toczymy boje kto ma zmywać ale ogólne ogarnianie mieszkania mam w sobotę =) lubię mieć idealnie posprzątane na niedzielę…. ale ja jestem jak Monika z serialu Friends ot lubię sprzątać, układać i nad wszystko segregować!!!
Odkurzam
Boski temat
Ja mam zasadę iż podczas co tygodniowego ogarnięcia domu sprzątam jedno z pomieszczeń na tip top
A w tygodniu 15minutówki
Faktycznie. I znów po przeczytaniu Twojego artykułu mam zagwostkę psychologiczną. Uwielbiam!:) Mnie tez nudzi całowieczorne ujęte przez Ciebie 'mizianie’. I sprzątam i wszystko generalnie robię szybko i często. I dużo na raz. Mega multi task person. Kinestetyk i sangwinik to wszystko tłumaczy, i co dziwne taki system działania zwykle się u mnie sprawdza… Pewnie dlatego, że mój mężczyna jest bardzo cierpliwy. Jak zapomnę czegoś z domu i mówię, że zaraz wracam to on na to 'tak, tylko przy okazji tak szybciutko wytrzepię dywan’.
Czytając Twój wpis, przypomniało mi się jak kilka lat temu wstecz, zrobiłam sobie niedzielną kąpiel dla siebie. Wymyłam, wypilingowałam swoje ciało, nałożyłam jakieś tam maseczki, później balsamy itd itd, aż wieczorem wylądowałam na pogotowiu z uczuleniem :D dostałam 2 zastrzyki, jeden w rękę, drugi w doopę i wkur….ona na siebie dotarłam do domu. Dzięki Bogu Mąż nic nie skomentował, choć patrząc na to z perspektywy lat, podziwiam, że mnie nie wyśmiał w głoooooos :D Więc u mnie sprawdza się 15 min codziennie.