W szafie masa ubrań. Obok koszulek z krótkim rękawem leżą bluzki i sweterki. Pod spodem jeansy, materiałowe spodnie, parę spódnic. Sukienki mają oddzielną półkę. Skarpetki zlewają się w dwie kule: czarną i kolorową. Na wieszakach trochę elegantsze rzeczy i kilka wierzchnich okryć na chłodniejszą pogodę. Pod spodem masa butów: niektóre w oryginalnych kartonikach, inne luzem stojące na tych kartonikach. Widać, że jest w tym jakaś metoda, ale widać też, że można tę metodę ulepszyć. To jakieś wyobrażenie szafy. Pewnie tyle wyobrażeń, ile kobiet. Tyle szaf, kartonów, wieszaków, komódek, systemów, ile kobiet. Szafy ogarnięte i nieogarnięte, ubrania starannie poskładane i chaotycznie porozrzucane. I zgaduję, że w większości przypadków ubrań raczej stanowczo za dużo, niż za mało.
Dlaczego mamy tak dużo ubrań, a nosimy tak mało z nich?
Najpierw przedstawię błędne odpowiedzi na to pytanie. A więc:
– nie dlatego, że nic do siebie nie pasuje;
– nie dlatego, że ubrania mają złe rozmiary, kolory, kroje;
– nie dlatego, że ubrania są niewygodne;
– nie dlatego, że coś jest zniszczone, ale boimy się tego wyrzucić;
– nie dlatego, że nie umiemy stylizować danych ubrań;
– nie dlatego, że nasze ubrania się nam nie podobają.
A teraz prawidłowa odpowiedź: Nie nosimy wszystkich swoich ubrań, bo nie mamy do nich dostępu.
Nie znam ani jednej osoby, która miałaby w domu garderobę, czytaj: oddzielny pokój, pełniący rolę przechowalni ubrań i przeznaczony jedynie do tego. Składujemy wszystkie ciuchy w szafach, na półkach i w komodach, czasem na oddzielnym wieszaku i choćby nie wiem jaki porządek panował, wydaje się, że ubrań jest cały czas za dużo, a miejsca na nie za mało. Przez to jesteśmy zmuszone tylko do „przechowywania” odzieży, nie ma mowy o rozpoznaniu terenu przed ułożeniem zestawu – musimy polegać na pamięci i podchodzimy do szafy z myślą o wyciągnięciu konkretnej rzeczy. Często nie ma opcji delektowania się wyborem – stanięciem przed szafą i ogarnięciem wzrokowo wszystkich swoich rzeczy, by po krótkiej chwili namysłu, zainspirowanego swoją kolekcją ubrań, wpaść na pomysł genialnego zestawienia. Nie mówiąc już o tym, że dzielimy miejsce składowania ubrań z innymi domownikami i robi się z tego prawdziwy rozgardiasz. Zanim sięgniemy po upragnioną bluzkę, musimy przekopać się przez stertę, niekoniecznie swoich, koszulek.Mniej to nowe więcej :)
Nie mamy zbyt wielkiego pola manewru do stylizowania stroju, jeszcze przed założeniem go na siebie. Ubranie tak naprawdę trafia prosto z szafy na nasze ciało, możliwość stylizacji jest bardzo ograniczona – nie możemy się zdystansować i popatrzeć na manekina na którym znajdują się wybrane przez nas na następny dzień ciuchy.
W tym pędzie do stworzenia idealnej szafy, w której wszystko do siebie pasuje, troszkę za bardzo skupiamy się na szafie jako całości, a za mało żyjemy teraźniejszością. Dlatego, by w pełni docenić potencjał tkwiący w naszych dotychczasowo zebranych ubraniach, warto stworzyć, że się tak wyrażę „kapsułkową kapsułkową szafę” i to z niej korzystać przy ubieraniu się rano.
Należy umożliwić sobie korzystanie z naszych ubrań. Te ubrania, które lubimy, które chcemy nosić albo które są uniwersalne, odseparowujemy od reszty. Wiadomo, że nie każdy ma warunki, by stworzyć sobie swoistą wystawę sklepową w domu. Ale chodzi o postaranie się i wygospodarowanie przynajmniej jednej półki w szafie, jakiegoś kartonika, kąta w mieszkaniu, czy w ostateczności krzesła na którym możemy zgromadzić kilka ubrań, które będziemy przez mały okres czasu nosić i nie sięgać po nie do czeluści szafy. A więc to w czym będziemy chodzić musi być kompletne. Musimy udostępnić sobie nie tylko bluzkę i spodnie, ale też buty, bieliznę, biżuterię. Chodzi o to, by te ubrania były na wyciągnięcie ręki, gotowe do założenia. Muszą być w gotowości – wyprasowane, ładnie wyeksponowane, mają cieszyć oko i zapewniać lekkość na duszy.
Ubrania na manekinach sklepowych łączone są w kompletne zestawy – manekiny są ubierane od stóp do głów. W naszych szafach segregujemy odzież najczęściej według kategorii: bluzki z bluzkami, spodnie ze spodniami. Korzystanie ze schematu, takiego jak w sklepie i wydzielenie sobie na np. tydzień, konkretnej liczby elementów z garderoby, może sprawdzić zasadność trzymania uparcie w szafie niektórych ubrań i zweryfikować nasze ulubione schematy ubierania. Przez ograniczanie ilości ubrań poznajemy nasz prawdziwy gust. To trochę tak, jak przy rzucie monetą, który jest najbardziej niezawodną metodą, sprawdzenia czego chcemy (gdy wypada orzeł to albo czujemy ulgę i spokojnie przyjmujemy werdykt albo natychmiast czujemy niepokój związany z niewypadnięciem reszki i zdajemy sobie sprawę z tego, że to co kryje się pod symbolem reszki jest naszym pragnieniem). Analogicznie, to co wybieramy do naszej mini wystawki będzie naszym najwygodniejszym, najbezpieczniejszym i ulubionym ubraniem i tego typu ubrań powinnyśmy w przyszłości szukać. Natomiast to, co pozostaje… No cóż, z jakiegoś względu nie wybraliśmy tego. Nie musi to od razu oznaczać, że to ubranie nie jest w naszym guście, ale na pewno nie jest ono naszym pierwszym wyborem.
W tym tygodniu będę chodzić w bardzo prostych zestawach bazujących na dopasowanych bluzkach i parze jeansowych rurek. Nie mam ochoty na żadną sukienkę. Ale za to codziennie noszę biżuterię i maluję usta mocnym kolorem. Już teraz zauważyłam, że wyciągnięcie trencza z szafy i powieszenie go w przedpokoju na wieszaku, sprawiło, że przestałam zakładać kurtkę. Mój mózg po prostu kazał mi przy wyjściu zakładać to, co akurat było na wyciągnięcie ręki. To tylko taki tymczasowy eksperyment, by te ubrania trzymać tak na wierzchu, docelowo będzie to po prostu półka w szafie. Mam zamiar ocenić pod względem przydatności, każdy element w mojej szafie i jeżeli coś nie będzie się kwalifikowało do takich małych tygodniowych zestawów, bez żalu z tego zrezygnuję. Fajnie widzieć w jednym miejscu wszystko, co aktualnie nosisz. Stworzyć sobie małą pulę, w której każdy element jest absolutnie przygotowany do nałożenia na ciało.
Ciekawie na podobny temat jest napisane w tych miejscach:
Szafa minimalistki na simplicite.pl
Stylizowanie ubrań jak na wystawie sklepowej na loveaesthetics.nl
Jak stworzyć capsule wardrobe na theeverygirl.com
Jakie ubranie w Waszej szafie jest przez Was najczęściej używane?
Świetny post! Marzę o oddzielnym pomieszczeniu na garderobę, deskę do prasowania i suszarkę!
Aktualnie najczęściej noszę: dżinsy rurki granatowe-niebieskie, czarne sztyblety, biały t-shirt, koszula dżinsowa, kamizelka puchowa lub szary długi kardigan, torba na trupa i mogę tak biegać zawsze jesienią :)
Pozdrawiam!
Też marzę o garderobie. I dla mnie jest również ważne to, co piszesz o desce do prasowania, suszarce… Taka garderoba w połączeniu z pomieszczeniem gospodarczym, niekoniecznie taka w stylu szafy gwiazdy byłaby super :)
Ja marzylam o garderobie, ale stwierdzilam, ze szafa jednak zajmuje mniej miejsca, co jest istotne w malym mieszkaniu. W garderobie, oprocz miejsca na rzeczy, trzeba przewidziec miejsce dla czlowieka. A przed szafa stoisz w pokoju czy przedpokoju, czyli miejscu ktore i tak ma swoje przeznaczenie.
A jeszcze pytanko. Co to jest tprba na trupa? :)
Taka XXL torba szopingowa :)
Czarne spodnie, czarna spódnica, tshirt w marynarskie paski – to pierwsze, co przyszło mi do głowy. Reszta w zależności od pory roku.
Fajny zestaw, całkowicie mi znajomy i lubiany bardzo :)
ja mam swoją połowę szafy, niemąż swoją. Każda rzecz na osobnym wieszaku, każda od razu widoczna. Także wiem co mam, mogłabym zrobić zestawienie z pamięci :-) Kusiło mnie kiedyś zrobienie czegoś takiego o czym piszesz, ale jak się nie wychodzi codziennie z domu, i nie ma się z góry ustalonych aktywności na cały tydzień, to sprawa się komplikuje.
Ja wychodzę z domu codziennie i prowadzę bardzo uporządkowany tryb życia, ale przy ograniczeniu liczby ciuchów dokładnie wiem, co mam. I vice versa – z całą pewnością nie mam miejsca na robienie wystawek z najczęściej używanych ubrań ;-) Staram się nosić wszystko po równo, ale łapię „fazy” na różne ciuchy i wtedy zestawiam je ze wszystkim jak leci. Ostatnio tak wyróżniona została bladoróżowa narzutka ze sztucznego zamszu. Uwielbiam ją, jest taka mięciutka <3
Ja czasem też biorę coś, czego dawno nie nosiłam i troszkę zmuszam się do założenia tego i pokombinowania z zestawianiem z innymi ubraniami. Jeżeli nie da się tego zrobić, to znaczy, że ta rzecz naprawdę nie powinna zalegać w szafie. Ale czasem udaje się oswoić coś, co raczej było już na etapie pożegnania..
Bardzo podoba mi się pomysł ze stworzeniem „wystawy sklepowej”.
Niestety ja również nie posiadam osobnej garderoby (za to kiedy w przyszłości zamieszkam w domu obowiązkowo jeden niewielki pokój przeznaczę na ten cel, postanowiłam to w momencie kiedy zaczęłam sobie wyrzucać że nie postawiłam na swoim w temacie garderoby podczas urządzania obecnego mieszkania) więc ubrania moje i Konkubenta (nie) mieszczą się w dużej szafie w sypialni. Zauważam te minusy o których piszesz- ubrania są posortowane „gatunkowo”, raczej nie ma innej opcji, ale nie jest to wygodne i przejrzyste rozwiązanie. W rezultacie i tak sięgam po moje ulubione rzeczy (o nich za chwilę), a cała masa innych ubrań leży/ wisi nieużywana przez większość czasu. Budzi to moją frustrację- z jednej strony wydaje mi się, że ciagle chodzę w tym samym, z drugiej- denerwuję się że nie wykorzystuję potencjału mojej szafy. To powoli się zmienia- uczę się rozstawać z niektórymi ubraniami (najczęściej nieudanymi zakupami) i godzić się z tym że nie wszystko jest dla mnie, że komfort (zwlaszcza termiczny :)) jest dla mnie jednak najważniejszy. Jednak jeszcze trochę pracy przede mną.
Jeśli chodzi o najczęściej noszone przeze mnie ubranie to zdecydowanie swetry- ostatnio cienki szary sweter (GAP) z wełny merynosa upolowany w SH za parę złotych. Do tego ciemne jeansy typu skinny. Zestaw najczęściej noszę w wersji niemal sportowej- z bikerami lub metalicznymi sneakersami- ale uwielbiam go teżza to, że po dołożeniu botków na słupku, szala i fuksjowej szminki nabiera elegancji.
Pozdrawiam i dziękuję za kolejny świetny tekst dający do myślenia!
Bardzo fajny zestaw. Jest to też fajny trop i może warto iść jeszcze konsekwentniej w podaną sylwetkę, stworzyć w ten sposób jeden z uniformów. Gładkie swetry ostatnio mocno mi się podobają, a jakoś nie nosiłam ich nigdy namiętnie. I też właśnie będę je nosić do obcisłych jeansów i botków. Planuję kupić jakiś szal w głębokim kolorze, bo wszystko czarne :)
Tak, tak właśnie o tym myślę- jako o uniformie (lub mundurku, jak za licealnych czasów :)
Są to ubrania po które siegam najchetniej, w pierwszej kolejności.
Też myślałam o jakimś kolorowym szalu, najchetniej w kolorze magenty, ale brakuje mi odwagi- póki co noszę, poza czarnym i szarym, wzorzyste szale, np miętowy w szare i białe delikatne wzory.
U mnie tworzenie „wystawy sklepowej” kończy się „robieniem sterty”. Oboje z mężem mamy takie „sterty”. Moja piętrzy się w nieładzie na krześle obok łóżka, ubrania męża zaś leżą poukładane w gotowe zestawy… w każdym możliwym zakamarku mieszkania…
Dlatego właśnie pozbywał się większości zbędnych ubrań – teraz swobodnie mogę ogarnąć wzrokiem ubrania na dany sezon :) Trochę to dla mnie dziwne, ale ta mniejsza liczba ciuchów w połączeniu z lepszą ekspozycja faktycznie sprawiła, że jakoś lepiej się ubieram :)
No paradoks ludzkiej natury, że im mniejszy wybór, tym się lepiej nam wybiera. Ale to w zasadzie nic złego. To przybliża nas do minimalizmu i sprawia, że on jest dla nas przyjemny. Ostatnio kupowałam portfel dla kogoś i jak mi Pani powyciągała z 398459485 modeli to aż mnie głowa rozbolała :)
Kolejny świetny tekst!
Jest to prawda absolutnie prawdziwa, że tak powiem, że ubrań mamy sporo. Ja od kilku lat robię w różnej formie przeglądy szafy, powiedzmy że gdzieś od półtora roku/dwóch lat zagłębiam się bardziej w badanie swojego stylu, szukanie ulubionych rozwiązań. I co? Oczywiście jest dużo lepiej, ale – nadal sądzę że mam sporo ubrań. To ile miałam wcześniej? ;) i nadal mam tak, że jak podaję liczbę moich sukienek czy bluzek „z głowy”, okazuje się że ją zaniżam.
Sposób robienia kapsułki ze swojej obecnej szafy stosuję od jakiegoś czasu, funkcjonowałam tak latem i było świetnie! Dodatkowo ułatwiło mi to rozstanie z niektórymi rzeczami, które ogólnie „są całkiem fajne” ale – skoro przeżyłam całe wakacje bez nich, to czy naprawdę są potrzebne?
I jak by ktoś bardzo chciał jednak mieć wersję sklepową, to ja np. mam taki „jeżdżący wieszak” z ikei (mam nadzieję, że wiadomo o co chodzi) – było to trochę rozwiązanie na czas przeprowadzkowy, ale dzięki niemu mogę sobie kilka uprasowanych ubrań wywiesić i faktycznie oddzielić od reszty szafy.
A na koniec odpowiadając na pytanie – szara tunika :)
Dobre jest to pytanie: to ile miałam wcześniej? Ja też od czasu, kiedy jestem coraz bardziej świadoma w kwestii gromadzenia garderoby nie mogę sobie wyobrazić tych ogromnych kup ubrań, które kiedyś walały mi się po kątach. Nie byłam zakupoholiczką może, ale zbieraczem jakimś na pewno.
A ja trochę złamię twoją teorię :) Mam osobną dużą garderobę na wszystkie moje ubrania i buty, wszystko w zasięgu wzroku, prawie wszystko na wieszakach a i tak nie noszę wielu ze swoich rzeczy. Chociaż mogę stwierdzić, że w zasadzie wszystkie są w moim stylu, ale niestety jedne lubię bardziej, inne mniej, poza tym ubrania szybko mi się nudzą i muszę nieźle się nakombinować,mimo, że prawie wszystko z wszystkim pasuje, żeby 3 razy w miesiącu nie kupić czegoś nowego a korzystać z tego, co już mam. No i nie wiem, czemu tak się dzieje, ale po prostu lubię codziennie trochę inaczej wyglądać a nowy element wprowadza do szafy trochę ruchu. Dlatego chyba w moim przypadku teoria, że nie noszę czegoś, bo tego nie widzę, jest chyba błędna. Co o tym myślisz Mario? Jak znaleźć wyjście z sytuacji, kiedy mam dobra bazę, sporo fajnych rzeczy a ciągle chciałabym czegoś nowego.
PS. Śledzę bloga od bardzo dawna, ale piszę pierwszy raz, pozdrawiam!
może musisz zrobic właśnie odwrotnie, schować część ubrań na jakiś czas (te ktorymi jestes najbardziej znudzona) potem jak je wyjmiesz to będą jak nowe ;)
Ja bym chciała mieć dużo ubrań, ale je wszystkie lubić i nosić. Nie zależy mi na tym, żeby ich było mało, tylko na tym, żeby ich wszystkich używać. i się nimi cieszyć. Jeśli interesujesz się modą, tak szczerze lubisz ubrania (ja o sobie mogę tak powiedzieć) to kupuj, eksperymentuj, kolekcjonuj. Jeżeli natomiast te ubrania i ich kupowanie są efektem jakiegoś uzależnienia i wiążą się potem z wyrzutami sumienia to zdecydowanie trzeba to uciąć. Przede wszystkim zacząć od weryfikacji każdego ubrania i po prostu usunąć te, których nie nosisz. To jest podstawa. Natomiast, gdy pojawia się pokusa kupienia czegoś nowego to być może traktować to jak rzucanie palenia np. te hipotetycznie wydane pieniądze na kuszące nas ubranie odkładać i w ten sposób zbierać na jakąś inną, większą przyjemność dla siebie.
Dziękuję za odpowiedź. Z jednej strony interesuję się modą i lubię ubrania, lubię eksperymentować,a z drugiej dobrze są mi znane wyrzuty sumienia z powodu nadmiernego ich nabywania, niestety. Właśnie od niedawna próbuję sama sobie szczerze odpowiedzieć na pytanie, skąd ta ciągła pogoń za czymś nowym i innym. Uzależnienie? Chyba trochę tak. Kupowanie = adrenalina. Ostatnimi czasy przyjrzałam się nieco swojemu stylowi i nie zaliczam już wielkich wtop w stylu kupiłam, rzuciłam i nie noszę, bo coś z ubraniem nie tak. Mam w miarę dobrą bazę, a i tak wydaje mi się , że ciągle nie wyglądam tak jakbym chciała.
To naprawdę skup się bardziej na dodatkach. Na przykład odłóż miesięcznie jakąś kwotę, którą wydałabyś w sieciówce i kup sobie po jakimś czasie coś u jubilera albo skórzaną torebkę czy jakiś ładny szal.
W moim przypadku tym elementem, który pozwolił mi w końcu uzyskać pożądany efekt, były odpowiednie buty. Wcześniej miałam dużo ciuchów, które pasowały do wizji stylu, w jakim chcę się nosić, ale jednak zawsze brakowało jakiegoś elementu dopełniającego. Dopiero uzupełnienie szafy o właściwe buty spowodowało, że w końcu moje zestawy wyglądają tak, jak sobie to wyobrażałam. Nie wiem, czy to może być też Twój problem, ale dla mnie to był duży przełom, więc dzielę się tym doświadczeniem :)
W taki razie spróbuję postawić teraz na buty i dodatki, zobaczymy, może właśnie to ten brakujący element :)
Ta dyskusja trafiła w samo moje sedno. Też mam dużą szafę, a właściwie nawet dwie duże. Chomikuję starsze rzeczy, bo ciągle wydają mi się godne uwagi, nie „za ” stare jeszcze do wyrzucenia. Kupuję nowe, bo chcę świeżości w szafie. Dochodzę do wniosku, ze trzeba nauczyć się oceniać własne rzeczy i zrobić większą rotację. Ostatnio próbuję kupować już nie w najpopularniejszych sieciówkach, bo jakość w nich najczęściej jest rzeczywiście bardzo niska i ubrania szybko wyglądają brzydko, a trudno się z nimi rozstać, no bo nowe. Również jak wyżej postanowiłam kupować np. lepszą torebkę, buty, bo to naprawdę lepiej wygląda. Staram się zapanować nad szafą. Ale do minimalizmu mi daleko….
Mi się też szybko nudzą ubrania, też mam ich sporo i też lubię zdecydowaną większość z nich.
Ostatnio doszłam do wniosku, że w poradzeniu sobie z poczuciem, że fajnie byłoby kupić coś nowego najbardziej pomaga mi metoda sezonowego planowania i zapisywania jak często faktycznie noszę jakąś rzecz. Np. tej jesieni noszę 2, może 3 sukienki i nie zastanawiam się czy jakaś jeszcze by mi się przydała, bo wiem że „tej jesieni” to jakieś 3 miesiące, a każdą sukienkę ubiorę może raz na dwa tygodnie. Wiem też, że takiej sukienki za 150 zł nie bedę nosić przez nie wiadomo ile lat, wiec postanowiłam się nią cieszyć zwłaszcza tej jesieni :) Wtedy jakoś mniej chce sie kupować nowych rzeczy. Trochę tak jakby człowiek się pakował na wyjazd.
Ja jestem inna Marysia, ale pozwolę sobie coś napisać ;) a czy nie jest tak, że jeśli ubrań jest bardzo dużo, to nawet jeśli każde z nich jest widoczne, to, hm, nie da się objąć ich wzrokiem? ;) mam na myśli to, że człowiek może jakąś ograniczoną liczbę rzeczy ogarnąć oczami i umysłem, myśląc np. o stroju na dany dzień. Wydaje mi się, że często jest też tak, że np. zakładam dżinsy w których dawno nie chodziłam, odkrywam że są super wygodne – więc zakładam je przez parę kolejnych dni, przeplatając ze spódnicami, ale jednak ze spodni noszę tylko te. No i jeśli mam w sumie tych par spodni 8, to te kolejne muszą czekać ;) i tak z innymi rzeczami – jeśli miałabym dwa razy więcej ciuchów niż teraz, to żeby nosić je tak samo często musiałabym się raz dziennie przebierać. A odnośnie sprawy „wyglądania codziennie inaczej” to może to po prostu kwestia nastawienia, osobistej potrzeby, żeby wciąż były zmiany? Ale ciekawa jestem przeczytać też odpowiedź Marii :)
Ojej, miała być odpowiedź do Leny ;)
Dzięki za odpowiedź :) Wyżej napisałam już kilka słów do Marii. Tak, niestety z tą pogonią za zmianami, za ciągłym ruchem w garderobie, za tym to pewnie jakieś skrzywienie ;) Ale niepokoi mnie to, że mimo, że dużo mam, zgromadziłam niezłą bazę, to ciągle mi mało, kupię coś, ponoszę chwilę i już chciałabym coś innego. Tak jakbym nie umiała korzystać z tego, co już mam. Ach, no i to prawda, że mając pozornie wszystko na widoku, gdzieś w głowie jednak te rzeczy gubię i też przyklejam się do danych ciuchów okresowo.
1. mam na tyle mało ubrań, że jestem w stanie zgrupować je w wąskiej szafie (zarówno letnie jak i zimowe), prawie wszystko wisi na wieszakach – bliżej drzwiczek ciuchy używane najczęściej o danej porze roku, im dalej, tym bardziej okazjonalne lub na inne sezony.
2. raz na jakiś czas wywalam wszystko z szafy i mierzę różne zestawy przed wielkim lustrem. Sprawdzam czy stare na pewno mają sens, wymyślam coś nowego. Później po prostu z pamięci wyciągam elementy danego zestawu, nie kombinuję tuż przed wyjściem.
3. wystawka tylko by mnie irytowała jako forma bałaganu. No i na koty trzeba uważać ;)
Bardzo dobrze, wszystko to popieram. Taka wystawka dla mnie też na dłuższą metę jest cholernie męczące, bo lubię, gdy rzeczy są pochowane. Ale trzeba ją traktować w kategoriach przenośni, taka wystawka może być nawet zapisanym na kartce zestawem konkretnych ubrań albo ubraniami złożonymi w konkretnym pudełku.
Mario, trafiłaś w sedno! Najczęściej używane przez mnie ubrania to te dostępne, na wierzchu i poprasowane. Dlatego ciągle próbuje się ograniczać, żeby nie było u mnie czegoś takiego jak „dno szafy”, czyli miejsce w którym nawet nie pamiętam co się znajduje. Twoje rozwiązanie jest kuszące, ale z drugiej strony też wymaga planowania, np. w skali tygodnia, co jednak zabiera trochę czasu ;) Podoba mi się jednak, bo faktycznie jest to kolejny sposób na sprawdzenie, które ubrania i dodatki powinny zostać w naszej szafie, a których należy się pozbyć.
Tak, na wierzchu są oczywiście najbardziej kuszące. Zwłaszcza jak Zosia była bardzo malutka to ubieranie się było u mnie kwestią kilku minut, na pewno nie rozkminiałam co do czego pasuje, jakoś nawet nie chciało mi się szczególnie tego robić :) Czy masz tak, ze to teraz tak jakby nie jest takie istotne dla Ciebie? Mi to dosyć szybko przeszło, ale był taki marazm… Po prostu wyprasowane, czyste, wygodne – to były kryteria. Ale właśnie też o to chodzi, żeby niejako wszystko w szafie takie było. Tylko niestety te szafy, nawet małe mają swoje dna, swoje półki na które się nawet nie chce zaglądać, swoje zakazane strefy :)
Mam tak (niestety). Nie ma czasu na nic. Dobrze, że mam bloga, to raz na jakiś czas pomyślę nad tym, co zakładam :D
Ja ostatnio najczęściej (najchętniej) noszę chinosy i czarne obcisłe materiałowe spodnie… w ogóle ostatnio chodzę od stóp do głów na czarno – mam wrażenie, że niczego innego nie mam, co jest oczywiście nieprawdą ;) Nie mam pojęcia skąd mi się to bierze. Jakaś taka faza nastała. Miałam kiedyś miniaturową garderobę (niewiele większą od łazienki ;) ), ale ją zlikwidowałam – wyburzyłam ścianę i powiększyłam synowi pokój. U mnie się nie sprawdziła – wszystko wisiało pięknie na wieszakach a i tak nie mogłam się odnaleźć we własnych ciuchach i chodziłam wciąż w tym samym. Także opcja z wydzieleniem ubrań na dzień/tydzień bardziej do mnie przemawia.
Oczywiście niezależnie od tego jak dużo miejsca mamy, organizację szafy należy rozpocząć w głowie. To tam trzeba mieć poukładane, a konsekwencją tego będzie porządek wśród rzeczy :)
Stosuję tę metodę od wakacji, najpierw było to 7 rzeczy z butami na tydzień, we wrześniu 10 bez butów, bielizny, okryć wierzchnich, a na październik wybrałam 12 elementów, bo coraz więcej warstw trzeba na siebie zakładać. W bardzo prosty sposób można zweryfikować przydatność każdej rzeczy i naprawdę poznać swój styl, a poza tym jest to świetna zabawa i uczy kreatywności .
Zwycięzcami we wrześniu u mnie zostały: dżinsowa spódnica przed kolano, carmelowy sweterek i żółta sukienka. :) pozdrawiam
Rzecz jasna tworzymy sobie takie mini pule, ale to nie jest jakiś ogromny rygor, to nie oznacza, że nic innego nie można założyć. Ja dzisiaj doszłam do wniosku, że nie chcę zakładać płaszcza po południu, bo jednak było dość ciepło, więc wyciągnęłam pierwszy raz w tym roku mój gruby golf.
Dokładnie tak, ja we wrześniu włożyłam kilka letnich ubrań, jak były upały i raz gruby sweter, jak rano temperatura była 2 st. mimo, iż nie było ich w mojej kapsułce wrześniowej, no ale wiadomo, że do wszystkiego trzeba podejść z głową :).
Mario, uwielbiam ten moment kiedy raz dziennie odpalam Twojego bloga i któregoś dnia – bingo! to dzisiaj! nowy post! można usiąść i ze smakiem wręcz przeczytać. :)
Mi w określeniu ubrań, które najczęściej zakładam, pomogło wypełnianie dołączonej do książki Styledigger tabelki. Nagle okazało się, że przez miesiąc czasu chodziłam właściwie na okrągło w około 15 sztukach odzieży. Nie zmienia to faktu, że ciężko oprzeć mi się zakupom rzeczy vintage czy odpałowych – w tym tygodniu wylicytowałam na allegro marynarkę z tyłem a’la frak i szytą na miarę fioletową spódnicę ołówkową ze skóry naturalnej (niestety dzwoniła pani sprzedająca – pies pożarł spódnicę czekającą na spakowanie ;)), ale na bieżąco staram się je włączać do swojej bazy. Lubię nieco teatralne połączenia, klimaty vintage w życiu codziennym, łączenie ich z klasycznymi, a czasem męskimi elementami.
A co do ilości ubrań przez nas posiadanej – ostatnio czekałam w tłumie na zmianę świateł na dużym skrzyżowaniu, rozejrzałam się wokół i wyobraziłam sobie za plecami stojących obok mnie osób ich szafy z ubraniami… dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak wiele ubrań jest na świecie :P
Pozdrawiam!
Konstancja, jakie to miłe przeczytać, że sprawdzasz bloga i czekasz na post :) Pies, który zeżarł Twoją spódnicę spowodował u mnie atak śmiechu. Przepraszam, że śmieje się z Twojego nieszczęścia, ale jednak jest to pech z gatunku tych zabawnych :)
Konstancjo, a gdzie można kupić spódnicę skórzaną szytą na miarę?
Spódnica była kupiona na allegro jako używana – szyta na czyjąś miarę, ale wymiary zupełnie moje. :)
Mario, nie ma żadnego nieszczęścia, bo spódnic mam sporo, tylko takiego cudeńka nie mogłam sobie odmówić, na szczęście opatrzność czuwa :D.
Świetny post i w dodatku idealnie wpasował się w mój ostatni problem. Kilka dni temu próbowałam ogarnąć szafę. Schowałam do pudeł wszystkie rzeczy wiosenno-letnie i po lekturze minimalistycznych blogów próbowałam zrobić selekcję jesienno-zimowych. Niewiele dała. Minimalistki piszą, żeby zostawiać tylko to, co doskonale nas wyraża. Obejrzałam dokładnie i przymierzyłam każdą rzecz, usunęłam podniszczone i nie lubiane, ale i tak tych, które mnie „doskonale wyrażają” jest ogromna ilość. Od lat kupuję tylko rzeczy starannie wyselekcjonowane i kompatybilne z moim stylem, który się prawie nie zmienia. W chwili obecnej mam całą półkę czarnych, obcisłych, dobrych jakościowo bluzek, które różnią się od siebie detalami, takimi jak rodzaj dekoltu, długość rękawa, czasem jakaś asymetria, czy ażur. Do tego dochodzi półka czarnych ołówkowych spódnic, niby podobnych, ale jednak niektóre mają jakieś ozdobne wstawki, zamki, ciekawy materiał itd. Trzecia półka to sukienki, wszystkie czarne i dopasowane. Na wieszakach wiszą rozkloszowane midi, niby wszystkie podobne (czarne rzecz jasna ;), ale jedna malowana w kalie, inna we flamingi itd. Każdą z tych rzeczy uwielbiam, mogę założyć w ciemno i z reguły do siebie pasują. No, ale co z tego, skoro jest ich za dużo (przez co wiecznie bajzel w szafie) i wszystko jest czarne, w związku z czy gdy otwieram szafę widzę tylko CIEMNOŚĆ i w efekcie o połowie z nich zapominam. Jest dokładnie tak, jak mówisz: nie noszę, bo nie mam dostępu. Na początku sezonu, po przeglądzie szafy jakiś czas stosuję metodę manekinową. Komponuję zestawy wplatając w nie także rzeczy nowe i te, których dawno na sobie nie miałam. Po paru tygodniach mija mi zapał i znowu rano nie mam się w co ubrać.
U mnie doskonale się sprawdza to, o czym piszesz – nie chodzę w czymś, bo nie mam do tego dostępu (i o tym zapominam). Problem tkwi po pierwsze w tym, że mam za dużo ciuchów (nie dość, że dużo kupuję, to jeszcze się przywiązuję do starych i nie mogę rozstać), po drugie w tym, że wszystko jest czarne.
To, że większość ubrań jest czarna, a miejsca nie ma dość jest problemem mojego życia :) No niestety, wszystko jakkolwiek by tego nie ułożył i nie poskładał się zlewa ze sobą. Ale to, co Ty opisujesz jest naprawdę dające nadzieję na happy end. Ty nie masz problemu z cyklu „nie wiem, co lubię”. Ty się tylko troszkę musisz organizacyjnie ogarnąć i tyle. Nie musisz już tak główkować nad stylem samym w sobie :) Nic tylko szampana otwierać!
Dzięki :) Ogarnięcia organizacyjne to generalnie moja pięta achillesowa:)
Twój opis szafy jest niesamowicie intrygujący! Aż poczułam ciarki na plecach w czasie czytania :) A może skoro rzeczy jest dużo i wszystkie lubisz, mogłabyś po prostu podzielić je na dwie czy cztery części i po prostu w danym czasie mieć tylko jedną część w szafie, luźniej rozłożoną/rozwieszoną (dzięki czemu będą lepiej widoczne), a po np. 3 miesiącach – całkowita wymiana szafy na inne, równie lubiane rzeczy?
W ogóle chciałabym zobaczyć zdjęcie Twojej szafy :D
Post bardzo na czasie, bo wczoraj zrobiłam kolejny sezonowy porządek z ubraniami. Rzeczy typowo letnie przeniosłam do szafki, z której rzadko korzystam i mam do niej trudny dostęp, ale nie przeszkadza mi to, bo te ubrania będą mi potrzebne dopiero na wiosnę. Z pozostałych ubrań wybrałam takie, które lubię/pasują/są ciepłe, na jesień i zimę i schowałam do szafki, którą mam na wyciągnięcie ręki i z której najczęściej korzystam. Wcześniej jednak zrobiłam sobie spis tych rzeczy, np. spodnie i wymieniam jakie, góry, topy itp. Potem kombinowałam nad kartką, jakie zestawy mogę z tego ułożyć i wypisałam te zestawy. Z 19 rzeczy (z butami) wykombinowałam 18-20 zestawów. Może to mało, ale ilość wariantów ograniczały ubrania we wzory. Teraz mam jeszcze zamiar zrobić zdjęcia każdej rzeczy i przenieść je na komputer, żebym je wszystkie widziała razem. Wtedy układanie zestawów będzie dużo łatwiejsze. Taka wirtualna szafa. Na pewno jest łatwiej, gdy otwieram szafę i widzę rzeczy typowo na dany sezon/pogodę. Reszta jest pochowana i nie wprowadza niepotrzebnego chaosu. To prawda, że mniejszy wybór ułatwia ubieranie się rano, a już taki gotowy zestaw, to w ogóle. Jednak nawet takie zestawy po pewnym czasie się nudzą, dlatego mam jeszcze jedną szufladę z ubraniami, które teoretycznie już mi się znudziły i których zamierzam się pozbyć, jednak okazuje się, że za jakiś czas wyciągam z tej szuflady jakiś ciuch i jest to taka ożywcza odmiana, na nowo odkrywam tę rzecz.
A ulubiona ostatnio rzecz ? Bardzo oryginalnie :) Jeansowe czarne rurki – mój klasyk totalnie uniwersalny.
Ale system, brawo. Fajnie, logicznie to rozkminiasz. Ja całkiem niedawno nabyłam czarne rurki jeansowe i też myślałam, że już więcej nie chcę żadnych spodni. A tu się właśnie okazało, że jednak kolor jeansu jest dla mnie o wiele bardziej odpowiedni. Noszę te czarne rurki od czasu do czasu, nie powiem, ale jestem zaskoczona tym, że wcale nie okazały się dla mnie tak znaczące, jak myślałam przed zakupem.
Jakiś czas temu wpadłam na podobny pomysł – skatalogować szafę i układać wirtualne zestawy w oparciu o zdjęcia. Szybko okazało się, że zamiast robić zdjęcia każdej rzeczy, łatwiej było mi założyć konto na Polyvore, znaleźć odpowiedniki swoich rzeczy (nie muszą być identyczne, i tak wiem, którym rzeczom odpowiadają) i na ich bazie przygotowywać i zapisywać zestawy. To jest też bardzo przydatne, kiedy podoba mi się coś nowego – wtedy dodaję to do ulubionych na Polyvore i próbuję skomponować wirtualne zestawy z rzeczami, które już mam. Dość często udaje mi się w ten sposób wyleczyć się z jakiejś nowej fascynacji, bo jak WIDZĘ, że te zestawy nie grają, to czar pryska i dany ciuch przestaje wydawać mi się tak atrakcyjny. Z drugiej strony, jeśli udaje mi się ułożyć mnóstwo świetnych zestawień, utwierdzam się w przekonaniu, że warto tę rzecz kupić. Polecam!
czarne spodnie, do tego t-shirt biały no i sweter koniecznie szary i luźny. plus sztyblety czarne, czarna duża torba (musi być duża z racji zabieranych rzeczy do pracy). teraz w zimne dni doszedł trencz i mój hit (?)duży szal w zebrę…
mam ogromną szafę na miarę garderoby w bloku. jestem nią zachwycona. Ale! moja druga połowa ma jedną czwartą tego co mam ja. i on widzi w niej więcej niż ja u siebie w czterech. u mnie wszystko pięknie wisi na wieszakach, biżuteria pięknie rozłożona w szufladach… a zdarza się jakoś-nie mam pomysłu, bo po prostu tego nie widzę. uwielbiam segregować i przeglądać rzeczy i nawet je często wyrzucam. czasem myślę, że mam tego za dużo…
Bardzo fajny zestaw opisałaś na początku. Faceci mają przewagę nad nami, to fakt. Po części przyczyną tej przewagi jest większa prostota we wzornictwie męskiej odzieży. Należy się przyglądać i naśladować tę prostotę i kombinować jedynie z dodatkami, żeby pomieścić się na mniejszej przestrzeni, a i tak mieć wrażenie dużej ilości ubrań :)
Juz dawno słyszałam o szafie kapsulkowej. Moja metoda jest taka, że mam w szafie przygotowane 2 półki na ubrania których w tym sezonie nie noszę. Jesienią i zimą londuja tam szorty, strój kąpielowy, typowo letnie bluzki itp. Noszone rzeczy trzymam na półkach, które znajdują się na wysokości mojego wzroku, a buty noszone ustawiam z przodu dolnych półek. Przydaje się też krótka lista 33 ubran do noszenia na daną porę roku – od razu wiem co mam w szafie. W tym sezonie musze jednak dokupić jeszcze kilka ubran bo od 2014 mam w szafie niedomiar a nie nadmiar. Do osób, które piszą, że mają 100 takich samych czarnych bluzek tylko z innym dekoltem polecam a) zwiększyć paletę swoich kolorów (nie sama czernią człowiek żyje, ja noszę granat, błękit, beż, biel, popiel, czarny, kobalt, czerwień, lososiowy róż i wszystko do siebie pasuje!) b) nie kupować kolejnej takiej samej rzeczy (ja pewnie bym nakupwoala tysiąc biało- granatowych pasiaków, ale wystarczy mi 1, tak samo jak 1 biała sukienka) – jak są w praniu to przynajmniej noszę tez inne ubrania i jest ciekawiej :) c) polecam też narzucić sobie limit kupowanych rzeczy na pół roku (np. 7) – wtedy szkoda kupić 3 bardzo podobne bluzki.
Agu, muszę się pochwalić, że ostatnio noszę więcej szarości i granatu niż czerni. Mam nadzieję, że jesteś ze mnie zadowolona :)
Właśnie zauważyłam po ostatnich zdjęciach. To bardzo dobrze :) chwalę :)
W życiu trzeba nosić tez trochę kolorów. Ja obecnie jestem na etapie dokupowania kilku ubran mniej bezpiecznych. Marzy mi się musztardowa spódnica <3
Nie chce tutaj nikogo urazić, ale nigdy nie rozumiałam kultu czerni… Sama mam jedynie kilka par butów, torebkę, 1 sukienkę i 2 kurtki. Może to takie instynktowne, bo wiem ze nie pasuje do mojego typu urody :P W każdym razie polecam patrzenie łaskawszym okiem na inne kolory – chociażby te bezpieczne granaty czy beże lub szarości :)
To nie chodzi nawet o kult, tylko o to, co komu pasuje i co chce podkreślić. Blondynki w typie urody podobnym do mojego (klasycznym, ale takim dość łagodnym, trochę „anielskim”) zawsze najbardziej podobały mi się w czerni, a nie w przypisywanych im często pastelach. Tracą wtedy trochę tej wizualnej słodyczy (której u siebie nie znoszę) i ich uroda staje się mniej oczywista. No, ale to oczywiście kwestia charakteru i gustu. Kto inny podkreśli właśnie to, czego ja nie lubię i będzie wyglądał super. Tęsknotę za kolorami rozwiązuję detalami, np. kolorowym sutaszem, szalami. Czerń jest fajnym tłem dla nich. Natomiast nie uważam, że jest to kolor uniwersalny, granat, czy beż to bardzo fajne bazy.
Zgadzam się, że granat czy beż to też fajne bazy, jednakże o wiele łatwiej jest kupić wszystko czarne, niż wszystko granatowe. Ja uwielbiam i czarny i granatowy, ale mam więcej rzeczy czarnych, między innymi z tego właśnie względu.
Minimalistyczną szafę prezentuje także Natalia z simplife.pl, polecam, bo ostatnio odwiedzam ją bardzo często – zwłaszcza z powodu przepięknych minimalistycznych zdjęć :-)
Sama wciąż borykam się z dwoma sprzecznymi problemami: poczuciem, że dalej mam za dużo (chociaż to tylko 4 pary spodni i 4 swetry), a przeświadczeniem, że jednak nie, to nie wystarcza na potrzeby mojego trybu życia. Może mam rzeczy, które do siebie nie pasują? Na pewno nie powiększę tego stanu gwałtownie, ale gdzieś tkwi błąd i muszę go znaleźć! Na pewno jednak Less is new more ;)
Ja bym mogła spokojnie żyć z jedną parą spodni, ale gór to na pewno potrzebuję więcej niż cztery. Ale to kwestia indywidualna oczywiście :) Jeśli ktoś miałby się zdecydować na tak małą (moim zdaniem) liczbę ubrań to bardzo bym naciskała na to, żeby wszystko do siebie pasowało. Musi po prostu wyjść szesnaście zestawów z tego, nie ma siły.
a ja bym się jednak tak nie spinała na drastycznie małą ilość rzeczy (chyba że kogoś to kręci), bo jednak ciuchy trzeba czasem wyprać, a nie pierze się pojedynczych sztuk. Więc ja sobie nie wyobrażam mieć np. jednej letniej sukienki, jednego tiszertu itp. Mało zawsze znaczy dla mnie optymalnie. To fajnie brzmi w teorii – mam jedne spodnie, nie mam problemu z wyborem, ale w praktyce to się moim zdaniem mniej sprawdza.
No tak 1 letnia sukienka to przesada, ja mam 4 letnie sukienki (3 dzienne i 1 „klubowa”) + 2x szorty i tyle mi starcza (i z praniem tez spokojnie). Nie chodzi by się za bardzo ograniczać, tak by nie mieć co nosić :P, ale np. niektórzy mają 15 sukienek i dokupuja kolejną – wtedy rzeczywiście nie można się zdecydować…
Ja jestem zwolenniczką tzw. „złotego środka”. Nie za dużo, nie za mało. To oczywiście może znaczyć dla każdego coś innego, ale wychodzę z założenia, że jeśli mnie stać, to nie muszę nosić tylko trzech bluzek na tydzień. A żeby zostać dobrze zrozumianą dodam, że nie znoszę, gdy ubrania leżą nienoszone i się „marnują”. Lubię mieć tyle, ile jestem w stanie „wynosić”.
Jest taka aplikacja na smartfona Snupps – do katalogowania rzeczy. Robi się zdjęcie danej rzeczy, krótki opis, żeby łatwiej było znaleźć i można to przeglądać w wolnej chwili, żeby nie zapomnieć, jakie się ma ciuchy. Myślę, że to też może być przydatne do noszenia większej ilości posiadanych ubrań,
ja mam podobną, nazywa się My Dressing, jest na androida. Nie udało mi się jeszcze wszystkiego ozdjęciować niestety.
O, zobaczę tę na androida. Ciekawy pomysł.
Asia Glogaza w swojej ksiazce tez pisala, ze nie nosimy tego czego nie widzimy i w zwiazku z tym odradzala nawet wieszanie dwoch ciuchow na jednym wieszaku – co dla mnie wczesniej bylo najnaturalniejsza rzecza na swiecie! Tymczasem po ogarnieciu szafy powieszenie wszystkiego osobno okazalo sie jak najbardziej realne i wlasciwie sama nie wiem jak moglam funkcjonowac inaczej ;)
To też kiedyś był mój problem. Pod swetrami wisiały nawet po dwie koszulki jakimś cudem i oczywiście żadna nie była noszona. Koszmar i głupota. Oczywiście każda rzecz powinna mieć swój wieszak :)
Ja na szczęście jestem posiadaczką sporej garderoby z dużym lustrem – prawie na całą ścianę. Ubrania na inną porę roku niż panująca pakuję w worki próżniowe, buty trzymam w oryginalnych opakowaniach, ubrania „po domu” maja swoją półkę, reszta posegregowana na pułkach i na wieszaku. Sama w sobie garderoba nie likwiduje opisywanego przez ciebie problemu, dopiero rozplanowanie jej i konsekwencja w utrzymaniu ładu daje komfort i ułatwia życie.
Oczywiście, zaczyna się od główki :) Ale fajnie mieć to osobne pomieszczenie, oj fajnie.
zależy od pory roku. jesienią czarne spodnie, basicowe topy i luźne swetry.
Ja w sumie podobnie, ale tej jesieni troszkę się „pozmuszam” do spódnic i sukienek.
Mam mini-garderobę i nie jestem zadowolona. To jest osobne malutkie pomieszczenie. Ubrania się okropnie kurzą, muszą wisieć w workach, przez co dostęp jeszcze mniejszy niż jak wiszą w szafie.
Ale jak to? To nie wszystkie garderoby wyglądają tak? :)
Wychodzi na to, że w moim szafowym burdelu jest jednak jakaś logika ;) Wszystko na paskudnych (ale cienkich) wieszakach rodem z pralni, bo nienawidzę prasować więcej niż muszę i już nawet mąż mi mówi, że swetrów i sportowych ciuchów się nie wiesza i że takie podejście to jest jednostka chorobowa. Ja wiem, swetry się wyciągają, a ubrania rowerowe można złożyć i nie wyglądają tak źle po wyjęciu z szuflady… Ale tak się składa, że układać też nie znoszę ;) Chyba, że klocki lego ;)
Ale no, plusy podejścia są.
Bo
a) umarłabym, mając za dużo w tym systemie przechowywania i dlatego nie mam za dużo
b) uświadomiłam sobie też to, że ciuchy zakładam równomiernie. Do tego stopnia, że nie wskazałabym najczęściej noszonego ubrania.
Znaczy, poza okryciami wierzchnimi – bo tu nie ma wyboru. Jedno na zimę, jedno na jesień, jedno turystyczne i jedno sportowe.
Także, wszystko prawdopodobnie jest u mnie źle, ale widzę absolutnie wszystko, co mam i zawsze jest gotowe do założenia ;) Ale nie jestem guru stylu i już raczej nie zostanę ;)
Ja też zawsze widzę wszystko i nie biorę pierwszej rzeczy z wierzchu. Oprócz jednej bluzki nie potrafię wskazać rzeczy, które zakładam najczęściej. A bluzkę często głównie dlatego, że jest uniwersalna, pasuje do wszystkiego i wszystkich okazji. Chociaż nie wszystkiego mam na wieszakach, bo sporo rzeczy mam złożonych na półkach. I akurat prasować lubię.
Wystawka by mnie wkurzała, dla mnie to bałagan. Za duży chaos dla mojej uporządkowanej szafy :D Poza tym nie miałabym ochoty planować na cały tydzień, wolę zakładać ubrania, które akurat odpowiadają mojemu nastrojowi w danym dniu.
Podziwiam cię z tymi wieszakami z pralni, mnie te cienkie druciane i plastikowe tak wkurzają, że jakiś czas temu prawie wszystkie wywaliłam i teraz oprócz kilku mam same grubsze drewniane. Te kilka zostawiłam tylko dlatego, że mają „ramiona” praktycznie poziomo i to się czasem przydaje. Tamte za bardzo się dla mnie wyginały, a część ubrań mi z nich zjeżdżała.
wg. mnie „wszystko na wieszakach”, w jednym miejscu to jeden z genialniejszych pomysłów. Kiedyś co pół roku miałam wielkie sprzątanie szafy, układanie, przekładanie, pudełka wstydu jak to styledigger opisuje. Odkąd przerzuciłam wszystko na wieszaki i polikwidowałam półki, wszystko widzę, wszystko mam poprasowane i wszystko noszę.
Dziadova, respekt za punkt b. Dla mnie jesteś guru właśnie z tego względu :)
:)
Posiadanie mniej to niekwestionowany ideał i bardziej harmonijne życie…. Poskromienie zapędów wyobraźni na temat tego, jak możemy wyglądać to z kolei temat rzeka. Ja szukałam długo i wiłam się wśród moźliwości…
Akurat w moim przypadku pomogło uczciwe ustalenie typu według Kibbe. Świat mi trochę stanął na głowie, ale teraz mam tylko rzeczy dopasowane do swojego typu. Wszystkie widzę, ogarniam.
Przede wszystkim ogarnęłam siebie.
Tak sobie myślę, że nasza tęsknota za porządkiem wokół jest odbiciem tęsknoty za porządkiem w nas samych…
Nie ma już wielu świetnych propozycji outfitowych, omijam je mimo ich niebywałej atrakcyjności.
Wiem, ze nie wszyscy lubią te podziały, ale akurat mi basaaaardzo pomogło…
Deva, A robilas analize u Grety na getthelook.pl? Warto?
Tak, polecam bardzo polecam. Sądzę, że warto.
Tak naprawdę nawet jeśli niuanse w typologii Kibbe mogą być dla wielu dyskusyjne, to odnalezienie przewagi danego pierwiastka ( yang lub yin) daje bardzo dużo wskazówek przy doborze garderoby.Cenne jest poznanie tego , co naprawdę szkodzi naszemu wyglądowi i wyeliminowanie pomysłów zbędnych. Tak było u mnie…. Milowy krok w stronę wymarzonego porządku rzeczy.
Chyba zainwestuje te 350 zl bo i fryzure chcialabym dobrac…
Aniu, na pewno możesz liczyć na profesjonalną pomoc. Przynajmniej masz szansę nie zrobić błędu.
Też polecam getthelook, dzięki Grecie zmieniłam kolor włosów i pogodziłam się ze swoim typem kolorystycznym :-) I widzę kolosalną różnicę w wyglądzie, gdy zakładam odpowiednie kolory i fasony. Po prostu wygląd staje się spójny. I miło jest otrzymywać teraz nagle komplementy.
A ja nie chcialabym garderoby. Garderoba kojarzy mi sie z duzym mieszkaniem lub domem, a ja wole mieszkac na mniejszych powierzchniach.
Za to jestem ogromna zwolenniczka wbudowanych szaf przygotowywanych na miare. Taka szafe mozna sobie zaprojektowac dowolnie, wg potrzeb, I zmiescic tam wszystkie rzeczy na stojaco, wiszaco, itd. Pozdrawiam,
mam garderobę :) ale od pewnego czasu i tak noszę głównie to, co granatowe…
ulubiona rzecz w mojej szafie – jedwabna tunika z chust. absolutnie do wszystkiego
Ooo, moja bratnia duszo, Ty też w granatach się lubujesz? :)
Czy możesz zrobić wpis nt analizy kolorystycznej na bazie dzieł Alfonsa Muchy??? Mnie on powala i bardzo jestem ciekawa Twojego odbioru. Myślę, że wyszłoby coś niezwykle inspirującego włącznie z doktoratem :)
Pozdrawiam!
Nie chcę tak wprost obiecać, ale będzie powiązanie analizy ze sztuką na pewno.
moją garderobą jest maja szafa…. w niej musi być ład i porządek, wszystkie rzeczy muszą być uprasowane żeby mogła ja na siebie włożyć…. nie znoszę trzymać ubrań na wierzchu na krześle czy łóżku… zresztą osobną garderobę trzeba później czymś wypełnić więc zawsze będzie tych ciuchów więcej niż w szafie a to trochę kłóci się teorią szafy kapsułowej….
Niestety rzeczy „codzienne” mam w szufladach, podzielone na spodnie, topy, swetry itp., w szafie tylko sukienki, żakiety, spódnice, elegantsze rzeczy. A żeby zapobiec zaleganiu zapomnianych rzeczy na dnie mam system, powiedzmy, „inspiracji” – coś podobnego do moodboardów Marii w sumie, tylko u mnie nie ma to formy wizualnej,ot, przeglądam babską gazetę albo blogi o modzie i wynotowuje, co proponują, np. czerń z bielą, w stylu Chanel, szorty itd., wszystko jak leci w sumie, nawet jak nie jest w moim stylu (pastelowe kolory? Brrr…) to i tak trafia na listę, a w ogóle najfajniej jest coś zanotować skrótowo i zapomnieć skąd to się wzięło (autumn goth???) :D Nie chodzi o pogoń za modą, chodzi o uruchomienie kreatywności, wygrzebanie tej jednej jedynej zabłąkanej różowej rzeczy, i zakomponowanie tak, żeby było „mojo” mimo wszystko. Można się też zabawić inaczej: 4 października np. to Międzynarodowy Dzień Zwierząt, to może bluzeczkę w koniki z tej okazji? A co by tu na Halloween? A może coś z okazji Dnia Nauczyciela? :D Trochę zabawy, uruchomienie kreatywności, przekopanie szuflad, bo może jednak jest coś co pasuje?
Oczywiście wyrażać nastrój czy chęć na jakiś strój można nie tylko wizualnie. Ja też często robiłam dla siebie notatki, ale jednak dla mnie najfajniej jest zrobić coś „plastycznego”. Zauważyłam, że z pisemnych notatek nic nie wynikało, bo po prostu stare zastępowałam cały czas nowymi. A obraz jakoś aż się prosił o realizację :)
A realizacja moodboarda „Mroczny romantyzm” była już? Bo jakoś nie kojarzę, może przeoczyłam, a moodboard był piękny.
Ja chyba z lenistwa robię tylko notatki :D
Ja ostatnio najchetniej siegalam po skorzana ramoneske, bezowy trencz i sweter w paski wkladany przez glowe. Chociaz ciezko mi wskazac ulubiona rzecz, ubran mam duzo i wiekszosc z nich lubie i nosze:)Garderoby nie posiadam, ubrania trzymam w dwoch szafach i komodzie. Po przeczytaniu ksiazki Joasi Glogazy zrobilam porzadki, pozbylam sie tych nelubianych, podniszczonych i nienoszonych ubran, ale i tak bardzo duzo zostalo:) Niestety nie kazda rzecz ma swoj oddzielny wieszak, nie jestem w stanie objac wszystkiego wzrokiem i z tego powodu kazdego wieczoru przygotowuje sobie stroj na kolejny dzien. W ten sposob rano moge zalozyc gotowy zestaw i nie marnuje cennego czasu:)
Ja w zasadzie też teraz noszę wszystko (nawet sukienkę szarą elegancką na co dzień :) ), choć mam taki biały żakiet, który bardzo lubię, ale którego nie zakładałam baaaardzo dawno już. I myślę, co by tu zrobić. Pozbywać się go jednak nie chcę, więc chyba będę go musiała oswoić, by mieć usprawiedliwienie do pozostawienia go.
Syn i mąż mają swoje komody. Szafa jest prawie cała moja. I faktycznie to pewnie mi życie ułatwia. Nie lubię mieć ścisku na wieszakach i przepełnionych szuflad. Często porządkuje wg obranej metody. Nie mam ubrań dużo, w większości chodzę na co dzień – nie jest źle :) Tylko planuje te niszczone na bieżąco rzeczy zastępowac bardziej trafionymi i lepszej jakości.
Powiedzialabym, ze w pedzie do szafy idealnej i komponowaniu zestawien nie mozna po prostu zapomniec o realiach swojego zycia. Sledze Szafe Minimalistki i podobaja mi sie zestawy Kasi- na niej, bo sa autentyczne, pasuja do trybu zycia i figury. Dziewczyna w tym samym ale kilka rozmiarow wiekszym moze juz nie wygladac tak filigranowo i uroczo jak same ubrania na moodboardzie czy modelka na zalando…Poza tym mnie 3 bluzki by nie starczyly, po jednej na kazdy dzien tygodnia to minimum przy dwojce maluchow. Brudza mnie, packaja, uwieszaja sie, wycieraja buzie i lapki… taka jest prawda. Moj dzien tydzien miesiac jest do bolu przewidywalny, ale stopien zuzycia ubran niestety nie…wole sie nie ograniczac wydzielajac szafe w pigulce, tylko zachowywac „standard” korzystajac z wszystkiego co mam, bo miesci sie w zasiegu wzroku☺
A co ja mam powiedzieć??? Od 3 lat pracuję nad garderobą, kupuję tylko dobrej jakości ubrania, buty, dodatki. Już kiedyś pisalam jak doskonałą „szafę” udało mi się zrealizować, byłam przekonana, ze przez najbliższe lata nic nie kupię – mam wszystko….jednak NIE.
Odczuwam strach, gdy zaczynam systematycznie chodzić w najlepszych ubraniach, butach, czyt. zużywać. Mam hopla na punkcie idealnego stroju. Buty muszą być niemal jak nowe, gdy tylko widzę lekkie zniszczenia kupuję nowe. Obawiam się tzw. cięższych czasów, gdy ewentualnie nie będzie mnie stać na kupno takich produktów do jakich przywykłam.
Moja szafa jest pełna „wyjściowych’ ubrań i wszytskiego przybywa.
To uzależnienie, to problem.
Jak przyjdą cięższe czasy to zlikwiduj możliwość debetu na koncie – będzie łatwiej się ograniczyć :) Ale oczywiście ci tego nie życzę. Wiesz co, myślę, że łatwiej jest opanować kwestie ubraniowe wtedy, gdy nie bierzesz swojego wyglądu tak bardzo poważnie. Zamiast rozpaczać nad pryszczem na czole -> używasz korektora. Zamiast płakać nad lekko obdartym noskiem / obcasem w butach -> pastujesz lub idziesz do szewca (naszywają skórę na fragmenty obuwia). Dziura w jeansach, której nie dostrzeże nikt oprócz ciebie -> szybka akcja u krawcowej. I tak dalej… Ja wiem, że to trudne, jak jest się perfekcjonistką. Ale czy wygląd jest celem Twojego życia? Na pewno nie, ciesz się nim a nie przejmuj mikroplamką na bluzce albo odpryśniętym lakierem do paznokci. Pozdrawiam!
Ja bym powiedziała żebyś nie wpadła w paranoję. Ubrania nie muszą być super idealne jak zdjęte z wieszaka za pierwszym razem. Tak noszę spodnie w których trochę wypchaly się kolana i sweter z którego powylazilo trochę angory. Pamiętaj ze niektóre rzeczy można naprawiać – wymienić fleki, zaszyć malutka dziurkę. Nikt aż takich drobnych spraw nie zauważa. Pomyśl tak – te ubrania są idealne, ale po co je kupiłaś?- żeby leżały i kurzyly się w szafie czy żeby w nich chodzić. Jak się zniszczą bardzo to kupisz nowe/naprawisz. Wydaje mi się że nigdy nie będzie tak ze przestaniemy kupować – kilka ubran rocznie trzeba kupić – bo się zniszczyły, bo mamy dość patrzenia na 1 płaszcz przez 10 lat. Nie popadaj w obsesję. To, że kupiłaś coś fajnego, nie znaczy ze musi ci to służyć do końca życia, ale też jeśli zniszczenia nie są widoczne nie wymieniaj na nowszy model.
Cattii, ja mam podobnego jobla; już mnie tu wyzywają od luksusowych :-) hehe
Wiesz co robię? zmuszam się do noszenia (po jakimś czasie ciuch jest oswojony, nie jest już TYM nowym), oraz Z PREMEDYTACJĄ nie przyglądam się ciuchom z bliska. Nie widzę usterek, to ich nie ma, jak tylko zobaczę, mam to co Ty.
Dobre słowo-oswojone! :) coś w tym jest.
Jednak jestem prawie pewna, ze wpadłam w nałóg kupowania. Pewnie to już głębsze warstwy duszy płatają figle.
Czy tam bloga Marii jako terapia, ale komentarze jakie tu pozostawiają czytelniczki mnie powalają.
Mądre kobiety tu bywają. Gratuluję.
Uzależnienie to bardzo poważny problem psychologiczny i duchowy . I nie ma znaczenia czy to uzależnienie od kupowania czy od pracy czy choćby od używek. Problemu nie rozwiążesz czytając bloga. Dobra pomoc psychologiczna, grupa wsparcia czy coś takiego by Ci sie przydało.
Cześć Mario, mam nadzieję że przebiję się jakoś przez las komentarzy i dojrzysz poruszone przeze mnie zagadnienie ;)
Ostatnio stojąc przed otwarta szafa naszła mnie jedna refleksja, paradoksalnie nie dotyczącą mojej garderoby: Jak się na kompletowanie zawartości garderoby „slow”, „zrównoważonej” itd. do dzieci? I nie chodzi mi tutaj o szafę mamy, ale właśnie szafę dziecka. Nie nastolatka, ale dzieciaka, który rośnie jak na drożdżach, lubi się poplamić i chce ubierać się jak inne dzieciaki w szkole, bo od tego zależy niejednokrotnie czy przynależy do danej grupy. Bo o ile w dorosłym życiu, kiedy odpowiadamy bezpośrednio za siebie, to relacja ja-ubranie nie jest aż tak skomplikowana – pracujesz nad sobą, kupujesz ubrania dobrej jakości dostosowane do swojego stylu życia itp. Jak podchodzisz do tego tematu w kwestii ubierania dziecka? Wszak rodzice długo mają wpływ na ta kwestię, gdyż są fundatorami ubrań i butów przez długi czas. Moim zdaniem to trudna sprawa, bo przy średnich dochodach polskiej rodziny bardzo trudno jest osobie dorosłej na ubieranie się w odpowiednią jakość a nie ubrania z fabryki wyzysku, a co dopiero kupować takie ubrania dla dziecka, które za chwilę z tego wyrośnie i już trzeba kupować następne… Ja wiem, że można kupować ciuchy z 2.ręki, ale z mojego doświadczenia wiem, że to często stygmatyzowanie dziecka w szkole (tak jest, znam to z autopsji, bo jako dziecko w ciuchach z ciucholandów nigdy nie klasyfikowałam się do grupy „fajnych”, a przy rozmowach koleżanek często było to przedmiotem kpin). Co prawda nie mam jeszcze takiego problemu, bo nie jestem mamą, ale takie zagadnienie mnie zaciekawiło. Może stworzysz jakiś oddzielny post poświęcony temu tematowi? Pozdrawiam serdecznie!
Nie jestem Maria ale mój pomysł jest taki: Może można by jakoś ograniczyć liczbę ubran na sezon (wiadomo ze dziecko potrzebuje 1 wiosennej kurtki a nie 5) i kupować rzeczy w miarę uniwersalne (np. kupić 3 uniwersalne sweterki na jesień/zimę, jakieś 3 pary całorocznych jeansów i kilka koszulek pasujących na obie pory roku). Jeśli chodzi o jakość to stawialabym na tańsze ciuszki, które jak się spiorą, poplamia czy podra to nie będzie szkoda. A jak dziecko wyrośnie to można kupić nowe, trochę inne – żeby było ciekawiej. Takie moje zdanie – kilka ubran do wznoszenia, jak się wynoszą to i tak będą już za małe :)
Akurat ciuchy dla dzieci na lumpie są świetne, wszystko niemalze nowe i niezniszczone i z najnowszych sieciowkowych kolekcji. ja jako dziecko miałam sporo ciuchow z drugiej ręki i kilka takich „lepszych i droższych” i miałam wręcz odwrotny problem, koleżanki uważały mnie za bogaczkę bo miałam markowe ciuchy, a one z bazaru ;)
Ja również mam tak, że mam za dużo ubrań. Od 2 lata staram się rozstawać z tymi zniszczonymi i bardzo nielubianymi ale ilość tych które zostały nadal jest ogromna. Ten nadmiar ubrań mnie przytłacza, bo niby wszystkie ubrania które posiadam lubię a i tak zdarzało się że w sezonie potrafiłam daną sukienkę czy spódnicę założyć na siebie 2- 3 razy albo w ogóle, bo nie było kiedy. Chciałabym ograniczyć tę pulę, ale jak pozbyć się ubrań które się lubi i które są niezniszczone?
Sam eksperyment wydaje mi się bardzo ciekawy i na sobie widzę że działa. Przymusowo (z powodu ciąży) musiałam ograniczyć swoją garderobę do niewielu ubrań, wszytko co na mnie pasuje i co mam zamiar nosić ułożyłam na jednej półce w szafie i mam w zasięgu wzroku. Efekt? Ubieranie się o poranku nigdy nie było tak przyjemne. Większości ubrań które noszę bardzo lubię i cieszę się że tę samą sukienkę mogę założyć 2- 3 razy w tygodniu, raz ze sweterkiem, raz z apaszką raz z wisiorkiem a efekt za każdym razem jest inny. Najważniejsze jest zaś towarzyszące temu uczucie „lekkości”. :)
Napisałam o Twoim blogu u siebie w poście, jakbyś miała ochotę, zajrzyj :)
chciałabym mieć wielką garderobę, własnie nie w sensie ilości ubrań tylko pomieszczenie, w którym wszystkie ubrania byłyby na wierzchu. Bardzo lubię na nie patrzeć. Ja z kolei nieświadomie, ale też ostatnio wieszam skórzaną kurtkę na takim wieszaku w przedpokoju, natomiast trencze wiszą w szafie, i nawet jak rano myślę o założeniu trencza to ANI RAZU nie poszłam specjalnie do szafy, żeby po niego sięgnąć i codziennie zakładam kurtkę :o
Ja poradziłam sobie z tym na dwa sposoby:
Półki – składam ubrania w wąskie prostokątny od ługości półki, tak że nic nie kryje się w tylnym rzędzie, widzę wszystko
Wieszaki – świeżo wyprane rzeczy wieszam z tyłu, więc przód nieustannie rotuje.
Znam zasady capsule wardrobe, śledzę Szafę Minimalistki i generalnie coraz fajniejsze rzeczy witają do mojej garderoby. Nigdy nie planowałam ubrań na tydzień do przodu. Do pracy ubieram się inaczej niż 'po pracy’ i w weekendy – mój biurowy ubiór jest dość formalny, stąd zawsze wydawało mi się, że ograniczanie się do jedynie określonej grupy ubrań może nie wypalić.
Ale w sumie dlaczego nie rozpocząć stopniowo?
Pierwszy krok – zaplanowanie ubrań do pracy na cały tydzień i pozostawienie sobie wolności w kwestii ubrań weekendowych?
A jak to fajnie wypali, to może w następnym kroku czy tygodniu spróbować zaplanować ciuchy biurowe i weekendowe?
Kto wie, może to jest wyjście?
Dzięki Maria, natchnęłaś mnie do tych przemyśleń :)
Bardzo się cieszę. Wiele osób uważa to za coś niekorzystnego – konieczność gromadzenia dwóch garderób: tej do pracy i tej po, ale moim zdaniem to też może być wyzwalające. W pewnym sensie mamy wtedy większą swobodę do tworzenia swojego osobistego stylu i od tej strony na pewno podejdę do opisywania stylu biurowego, który obiecałam zrobić. Oczywiście w obrębie każdej z tych kategorii można wyłuskiwać powtarzające się często ubrania i tworzyć takie mini kapsułki. O wiele łatwiej wyłapać wtedy motywy przewodnie i mieć względny spokój na zakupach :)
Mój narzeczony jest idealnym przykładem kapsułkowej garderoby :) Chodzę z nim na zakupy 2x do roku (on twierdzi, że nie ma gustu, a ja za to mam świetny gust, więc nie chodzi na zakupy beze mnie :D) i zawsze kupuje ubrania na cały sezon: na jesień parę swetrów, spodni itp. Wybiera same neutralne kolory i kupuje tzw , basics. W związku z tym, każda góra pasuje do każdego dołu, on zawsze ma się w co ubrać i wygląda dobrze :D
Ja staram się wprowadzić taką garderobę w życie. Wydaje mi się to wielkim uproszczeniem. Niestety jeszcze nie znalazłam swojego stylu :( Ogromnie podoba mi się styl glamour, podkreślający kobiecość i seksowny, elegancki i z klasą, ale zauważyłam, że najlepiej czuję się ubrana w zestawy na luzie, a’la french chic… Dopóki nie zobaczę jakiejś super pięknej dziewczyny ubranej elegancko, w sukienkę i wysokie szpilki ;)
Ja nie mam problemu z dostępem do ubrań bo mam ich na tyle mało że wszystkie pamiętam i jeśli w czymś nie chodzę to z reguły dlatego że nie mam na to ochoty, a nie dlatego, że wisi czymś przysłonięte. Za to mam wrażenie, że budowanie garderoby nigdy się nie kończy :/ że 3 lata temu zaczelam bardziej świadomie wybierać ubrania, koncentrować się na tym żeby wszystko pasowało i żeby pochodziło z bardziej etycznych źródeł. Sporo przez ten czas wydałam na ubrania, ale przez to że mam ich stosunkowo mało, szybciej się zużywają, a też po ubraniach „młodych polskich projektantów i niszowych marek” spodziewałam się lepszej jakości, która w kilku przypadkach okazała się gorsza od sieciowkowej. Więc ciągle coś wymieniam, ulepszam, ciągle mi czegoś brakuje, mam wrażenie, że to nigdy się nie skończy. Z jednej strony lubię kupować ubrania, z drugiej – myślałam że dojdę do takiego momentu, w ktorym nie będę czuła takiej potrzeby. A tak wychodzi na to, że kupuję i wydaję więcej niż kupowalam i wydawalam zanim zainteresowałam się tematem minimalizmu itp. a ubrań mam mniej, paranoja :D
U mnie w domu rodzinnym jest garderoba rodziców. I jest tam chaos, strasznie dużo rzeczy mamy. Garderoba + że można tam trzymać firanki, zasłony, pościel, narzuty i wszystko w jednej szafce. Za to mama chodzi ciągle w tych samych ubraniach i narzeka. Ja odgruzowałam swoją szafę w sierpniu po przeczytaniu książki Asi Glogazy, po porządkach miałam niesamowitą ulgę. Do tego wypisałam sobie kolory których nie lubię i mi nie pasują – większość eksponatów w szafie właśnie była nie pasującymi mi kolorami. I tak powoli pozbywam się nie pasujących do mnie rzeczy, do przejrzystości szafy i wszystkiego na widoku jeszcze daleka droga, ale w części wiszącej prawie wszystko ma już własne wieszaki. Jeszcze mam sporo rzeczy do zrobienia. Ciągle pozbywam się spódnic i butów – odpowiednio 100 i 73. Planowanie ubioru na tydzień może by było dobre wiosną i w lecie, raczej się nie sprawdzi naszą polską jesienią i zimą. Wystawka z ubrań odpada, bo zrobi mi chaos w przestrzeni.
Za to Kibbe u mnie się nie sprawdził, jako Dramatic Classic nie czułabym się dobrze w fasonach 'odpowiednich’ dla mnie. Nie podobają mi się. Za to bardzo przekonują mnie połączenia kontrastowe, np. czerni i bieli – Księżna Diana miała piękne zestawy black&white, to był jej klasyk, w ogóle świetnie się ubierała.
Obecnie najczęściej noszę: czarny tshirt z dekoltem, czarne rurki skinny, szary sweter z kaszmiru z dekoltem w serek, buty nike air force 1 do kostki, czarna workowata sukienka do kolan z rękawem 3/4, czarna spódnica z koła, baleriny mary jane, czarny kardigan. I tak w kółko. Ubarwniam to szaliczkami, biżuterią, szminką. To takie moje klasyki. Nawet bloga założyłam i współpracuję z samowyzwalaczem w aparacie :)
..Jutro poczytam co piszą dziewczyny, a dziś opiszę mój patent :)
1.Sprawdzam wieczorem pogodę.
2.Przygotowuję przed spaniem zestaw ubrań plus dodatki (torba, buty, biżuteria).
3.Rano wrzucam na siebie przygotowane wcześniej rzeczy i już, wyglądam olśniewająco ;)
Pisałam kiedyś na blogu, że mam cudną szafę i trzymam tam rzeczy ułożone kolorystycznie, zgodnie z aktualną porą roku.
Nie mam żadnego problemu z dostępem do ubrań. Właśnie pochowałam typowo letnie ciuchy do próżniowego worka, który zajmuje bardzo mało miejsca na górze szafy. W szafie mam ubrania w większości powieszone, co ułatwia do nich dostęp, dodatkowo posegregowane są kolorami, co mi bardzo ułatwia życie. Nie mam tylko porządnego miejsca na torebki. Jeśli czegoś nie noszę, to tylko dlatego, że źle się w tym czuję ze względu na fason lub kolor. Zalega mi kilka ciuchów w szafie , które powinnam oddać komuś, bo kolory nie są dla mnie. Co pół roku robię w szafie porządki i wyrzucam zniszczone rzeczy. Dziwna jestem, bo w szafach muszę mieć porządek, a na wierzchu już niekoniecznie :)
O, ja tak samo, w szufladach bielizna ułożona w rządkach kolorami, bluzeczki poskładane, lakiery do paznokci w kuferku kolorami, a na wierzchu często jakby bomba wybuchła.
A tuś mi! Czyżbym właśnie z tego powodu trzymała swoje „aktualne” ubrania pozawieszane na dwóch krzesłach? Trudno mi pozbyć się tego zwyczaju, zresztą nie wyobrażam sobie sytuacji, w której wszystko miałoby być pochowane w szafach. Nie mam takich pojemnych szaf:).