Nie będzie tutaj definicji french chic. Będzie za to bardzo obrazowy przykład. Już dobitniej się nie da french chic wytłumaczyć. Uwierz mi.
Wyobraź sobie taką sytuację.
Szykujesz się w domu na przyjęcie. Układasz włosy, robisz makijaż, dobierasz sukienkę. Mija bita godzina, jeśli nie więcej. Manikiury, pedikiury, depilacje, perfumy, biżuteria, rajstopy… Czas się dłuży. Zmywanie makijażu, nakładanie na nowo. Zmiana sukienki w ostatniej chwili. Dochodzi torebka, wybór butów. Wreszcie gotowa – jeszcze tylko płaszcz, szal i wychodzisz z domu.
Idziesz po koleżankę z którą miałyście razem iść. Dzwonek do drzwi. Otwiera z marchewką w ręku.
– A ty co, jeszcze nie gotowa? – pytasz rozczarowana.
– Na śmierć zapomniałam – słyszysz i szlag cię trafia – daj mi 5 minut, właśnie przytargałam zakupy. Myślałam, że się umówiłyśmy na ósmą. Przełykasz ślinę i próbujesz ukryć wzburzenie. Patrzysz tylko jak koleżanka pospiesznie rozpuszcza kitkę i wykonuje dwa ruchy szczotką. Zdejmuje szybko mokasyny, i do czarnych spodni i sweterka, które miała już na sobie wkłada lakierowane szpilki. Z szafy wyciąga skórzaną kopertówkę i maluje usta czerwoną szminką. Nie mijają trzy minuty.
– To co, idziemy? – krzyczy z sypialni zakładając złotą bransoletkę.
A ciebie zaraz krew zaleje, bo ona wygląda jak milion dolarów.
Ta koleżanka uosabia french chic.
Oto cechy french chic:
– jesteś zawsze gotowa, nie stroisz się, ale też nie chodzisz zaniedbana. Nie masz wzlotów i upadków modowych – prezentujesz się zawsze z klasą;
– masz uniwersalne fasony, dzięki dodatkom jesteś w stanie zmienić swój dzienny strój w wieczorowy;
– nie nosisz krzykliwych kolorów – ufasz czerni, bieli, granatowi, szarościom, ecru, beżowi, burgundowi. Każdy losowo wyciągnięty element z twojej szafy, pasuje kolorystycznie do innego;
– nie wyglądasz jakbyś się za bardzo starała. Nie nosisz za obcisłych rzeczy, nie silisz się na zwracanie na siebie uwagi, nie układasz precyzyjnych koków i nie świecisz biustem;
– starasz się. Jesteś zadbana. Zwracasz uwagę na to, jak wygląda twoje ciało. Dbasz o to, co jesz i jakich kosmetyków używasz. Chodzisz często do fryzjera, regularnie podcinasz włosy. Masz oczyszczoną cerę i wydepilowane ciało. Dbasz o wygląd dłoni;
– jesteś nonszalancka, nosisz ubrania tak, jak chcesz. Zawijasz nogawki i rękawy jak Ci pasuje. Używasz paska by podkreślić figurę, wciągasz koszulę w spodnie z przodu, wypuszczasz z tyłu, zakładasz mokasyny na bosą stopę, zakładasz mokasyny na pasiastą skarpetkę – jak chcesz, nie jak jest napisane;
– inwestujesz w szlachetną biżuterię. Nie obwieszasz się drewnem i plastikiem. Wolisz jeden dyskretny złoty łańcuszek, niż szufladę wypchaną filcowymi broszkami i drewnianymi koralikami;
– nie boisz się wydać dużo na coś, co będzie ci służyło przez lata. Wiesz, że dobry płaszcz, czy torebka to inwestycja na długi czas;
– nie ubierasz się dla mężczyzn. Ubierasz się tylko dla siebie;
– twój styl jest dyskretny. Jesteś naturalna;
– jesteś pewna siebie: ty nosisz ubranie, a nie ubranie ciebie;
– nie trzymasz w szafie rzeczy, które są na specjalne okazje. Używasz wszystkiego co masz. Potrafisz wyjść w małej czarnej po bułki do sklepu i czujesz się świetnie;
– kochasz szpilki.
Francuskie kobiety opanowały sztukę niewymuszonej elegancji do perfekcji. Dlatego właśnie nazywamy taki sposób bycia „french chic”.
Przyznam się bez bicia, że zainspirowałaś mnie trochę. Może to będzie komentarz trochę nie na temat do tego wpisu (chociaż marzy mi się taka umiejętność „wyszykowania” się na wyjście w kilka minut), ale skoro pisać tu zaczęłam to niech będzie.
Analiza kolorystyczna zwykle latała mi koło ucha, słyszałam coś tam, ale nie interesowałam się tym, ani nie zwracałam uwagi na kolory, w które się ubieram. W granicach rozsądku oczywiście, nie mnie szaleć w neonach czy klasycznej podobno czerwieni, w której wyglądam jak tygodniowy zewłok. Tymczasem trafiłam tu, poczytałam, pomyślałam i zaraz chyba wyrzucę 70% swoich ubrań. Wyszło mi, żem zimą jasną jest i nawet jeśli nie, to chcę być bo tak mnie ciągnie do czerni, szarości i takich zimnych kolorów. A tu na złość! Szafa świeci różami, które do mnie przywędrowały. Chcąc pozbyć się tego w czym nie czuję się dobrze, zostałabym z 3-4 bluzkami i 3 parami spodni ;) Niemniej – zainspirowałaś do zmian, jesteś bardziej ożywcza niż wiosna i nieświadomie robisz w moim życiu małą rewolucję ;)
Popatrz jakie to niespodziewane, Twój blog sam do mnie trafił, jeden zwykły sms… ;)
Dziękuję za miłe słowa, ale proszę Cię nie rób pochopnej rewolucji. Ja też miałam w życiu taki okres, że się rzuciłam z pazurami na szafę, ale później żałowałam. Zacznij od listy klasyków, jeszcze niczego nie wyrzucaj. Zdefiniuj na 100% swój typ kolorystyczny i ustal swoją paletkę kolorów. Dopiero wtedy zacznij działać. Żadnych impulsów, tylko logika i gust. Te dwie rzeczy mają zatriumfować:) Porządek w szafie rób stopniowo.
Z tego co napisałaś to: w szafie mam ciuchy, które są w ciągłym obiegu; nie lubię krzykliwości, no i zawijam te rękawy i nogawki jak mi odpowiada.
Tylko z biżuterią mam problem – nie lubię jej – może zacznę od dyskretnych kolczyków:)
Pani La Mome, Ty nie masz problemu z biżuterią, bo nielubienie biżuterii to też jest styl:)
Bardzo ale to bardzo dziękuję za to zdanie. Nigdy nie lubiłam biżiterii. Próbowałam się do niej wielokrotnie przekonać (do różnych różnistych) i nic. Już zastanawiałam się nad tym, co ze mną jest nie tak. A tu proszę… nielubienie biżuterii to też jest styl… miód na moje uszy. Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób.
Dziękuję Ci Mario za otwarcie oczu.
Jestem na etapie definiowania na nowo (a może po raz pierwszy świadomie) swojego stylu i już mam światełko w tunelu.
awww! tym wpisem podrapałaś mnie za uszkiem!
ale coś w tym jest, nie mam sukienki za milion dolarów, czy kreacji przewidzianej specjalnie na czerwony dywan.
jeśli chcę bardziej wyjściowo wyglądać w dżinksach- to własnie zamieniam trampki/balerinki na szpilki.
z tymi inwestycjami to bym nie przesadzała, chociaż to wszystko zależy od rzeczy, niektóre trzymają formę, mimo upływu lat.
co do biżu: mam kilka naszyjników drewnianych, ale generalnie lubię naszyjniki nietypowe: a to wisiorek z rowerem, a to z parasolką czy sarenką. zaskakujące, ale kolczyki noszę najrzadziej.
choć przyznam się, że zakupem co najmniej dekady była dla mnie mobiusowa bransoletka: http://www.christianbook.com/noster-lords-prayer-latin-mobius-bracelet/pd/00954X#curr , z którą dumnie się obnoszę od kilku miesięcy.
Spokojnie, nie planuję pozbyć się absolutnie wszystkiego co mi nie pasuje ;) Nie miałabym w czym chodzić to raz, a dwa: ja prawie nigdy nie wyrzucam ubrań ;) Chomikuję, a pogorszyło mi się to jeszcze bardziej odkąd odkryłam worki próżniowe ;) Żeby nie zginąć pod stosami fatałaszków raz na rok robię przegląd i to bez czego potrafiłam się obejść dłuższy czas znika. Proste i efektywne ;)
Nie rozpocznę totalnej rewolucji, to tylko niewielkie powstanie. Twój blog jest jednym z kilku katalizatorów, nie przyczyną ;)
OMG! Ile bym dała by tak umieć! Powolutku dążę do tego. Zapuszczam grzywkę, bo mi nie do twarzy, pozbywam się z szafy kolorów i fasonów, które do niczego nie pasują, kupuję z głową.
Bardzo przydatne są Twoje wpisy! :)
Pięknie napisane :). Uwielbiam paryski szyk, ale mam trochę problem z kolorami. Jestem zimą i dobrze mi w wyrazistych barwach, a moja szafa, jak to u wielbicielki french chic, składa się głównie z bieli (w niej mi akurat bardzo dobrze), czerni (bladość) i szarości (sina bladość do potęgi).
Burgundu nie potrafię z niczym sensownym połączyć i tez nie jestem przekonana czy mi w nim dobrze… Staram się wybierać granat zamiast czerni, ale niestety rzadko znajduję ładną „górę” w tym kolorze. Dlatego czekam niecierpliwie na dalsze odcinki analizy kolorystycznej :).
Pozdrawiam serdecznie.
Czyli klasyka, klasyka i klasyka w podręcznikowym tego słowa znaczeniu przerobiona po swojemu :)
Poproszę o więcej takich słownych ilustracji i przykładów do każdego posta. Zachęcające.
szpiegowsky: jeszcze Cię będę drapać, bo to na pewno nie koniec tematu:)
K.: To dobrze, że podchodzisz rozsądnie. Zmiany będą trwałe, gdy nie będą robione na hurra. Ale to zdaje się Ty sama wiesz najlepiej…
Teo: Powolutku. Podoba mi się ta idea. Grzywka rośnie, dużo czasu do zastanowienia i stopniowo wprowadzanych ulepszeń:)
Hazel: Granat dla mnie osobiście jest bardziej elegancki od czerni. Niestety nie wszyscy są go w stanie dobrze nosić – jest zdecydowanie trudniejszy. Analiza następna będzie niebawem.
Biurowa: Proszę bardzo, będą. W tym wypadku zgadzam się, że klasyka w rozumieniu większości jest adaptowana na potrzeby french chic.
Czy ty, dziewczyno, masz swiadomosc ile dobrego robisz? I nawet nie oczekujesz niczego w zamian! Niesamowite.
Caluje raczki za ten artykul i czekam na ciag dalszy.
P.S. Dzis zrobilam pierwsze zakupy i zaraz wklepie je w tabelke rozchodow :-)
chciałabym jeszcze, żeby naprawdę w moim wykonaniu wyglądało to na niewymuszoną elegancję,
a nie na zwykłe dresiarstwo ;-)
Post idealny, fantastyczny, inspirujący, mega magiczny ! Aż już się chce tak ubierać, mieć te wszystkie zestawy w szafie … Inspirujące
Uwielbiam ten wpis, często wracam do niego. Kiedyś moja szafa była pełna ciuchów, tylko że ja nie miałam w co się ubrać:( Powoli to się zmienia i to mnie bardzo cieszy:)
Fantastycznie. Bo paradoksalnie jak się ma mniej ubrań to łatwiej się ubierać:)
Grunt aby tworzyły one całość i każdy element pasował do innych:) W końcu wyglądam, jakbym miała swój styl, ale cały czas jeszcze jeszcze pracuję nad nim. Stawiam na prostotę, klasykę i wygodę. Wybrałam już flagowe kolory z mojej palety, określiłam podstawowe elementy mojego uniformu i idę tą drogą. Tobie zawdzięczam ten porządek w mojej głowie i szafie :) French chic to to czego było mi trzeba!
Najlepsza definicja stylu francuskiego, jaką w życiu znalazłam! Dziękuję :)
To jest cudowne! Ten styl pociąga mnie bardziej niż jakikolwiek inny. Dzięki za inspirację!
Oprócz tego że nie kocham szpilek, i tego że mam parę innych kolorów w szafie – filozofia French chic jest mi bardzo bliska :) Mam wrażenie, że jakoś do niej doszłam podświadomie, wraz z wkładaniem w życie więcej świadomych wyborów – szafa się jakos „sama” się uporządkowała:P A na Twoim blogu jest wiele przydatnych informacji, takich jak ta, które pomagaja ta flozofię łatwiej i świadomiej zastosować :) Dzięki :)
WOW!! Też bym tak chciała, a nie siedzieć w dresach (tak jak teraz), ale u mnie wygoda przede wszystkim. Nie wytrzymałabym całego dnia w dżinsach.
A ja mam takie dresy gdzie trampki zmienam ja szpilki wrzucam marynarkę i śmigam na impress
Tylko może ten dres nie każdy nazywa dresem ..matkę mają że active sport
Ten post jest fantastyczny! Trafny i bardzo inspirujący.
Do śmiechu i do przemyślenia ten wpis – takie lubię. I tylko z dwóch powodów nie będę „true french chic” – przy wydatnym biuście nie da się nim nie świecić, cokolwiek by się założyło, a po drugie – nie umiem chodzić w szpilkach, a jako biegacz nawet mi nie wolno (skracają ścięgno Achillesa). Wszystko pozostałe – zgadza się w 100%. Dodam, że jestem zimą, tyko jeszcze nie wiem którą dokładnie – dzięki Twojemu blogowi dopiero to badam. Pozdrawiam ciepło!
Och! C’est la vie :)
Jakiś miesiąc temu, Twojego bloga poleciła mi znajoma, oddana czytelniczka :) Od tej pory, w moich zakładach znajduje się właśnie ten post – zaglądam do niego niemalże codziennie, przypominając sobie główne zasady i starając się do nich stosować (szczerze mówiąc, znam już prawie na pamięć…). Wpis jest tak genialnie napisany, że chyba już zawsze będę do niego wracać. Dzięki za inspirację!
Ja dziękuję za te słowa, a dzisiaj na blogu wpis właśnie o french chic. Także zapraszam :)
No właśnie widziałam, super hiper! :)
witaj Mario, wlaśnie zaczynam czytać Twojego b. Inspirujący wpis – ale co jesli kompletnie nie umiem chodzić w szpilkach?? jakaś rada?
Czytam i czytam Twoje kolejne wpisy. I w końcu nie mogłam się opanować, muszę napisać, że… bardzo mi się podoba sposób w jaki piszesz. Jest tu wiele ciekawych, cennych i mądrych porad. Wielu rzeczy nauczyłam się dzięki Tobie i mam zamiar nadal to robić czytając kolejne. Powyższy tekst natomiast zupełnie mnie zachwycił tym, że niby przedstawiłaś zwykłą scenę z życia, ale która bezbłędnie trafia do czytelnika. Zamiast powielania schematów, definicji itd., których pełno jest w sieci, tworzysz naprawdę coś niezwykłego – własny, przyjemny w odbiorze styl. Pozdrawiam
Jest pewna zasada. W szafie nalezy mieć zawsze rzeczy w których dobrze się czujesz. Jezeli w czymś dobrze się czujesz to poruszasz się pewnie, jesteś sobą.
Ja codziennie rano zastanawiam się w co mam ochote się ubrac i to ubieram. Zazwyczaj buty na obcasie. Jeżeli w coś się ubieram i czuję się tego dnia w tym źle to się przebieram. A gdy czuję się zmeczona, nie mam humoru biorę prysznic i odprężam się, balsamuje ciało, maluje powoli paznokcie…czas dla siebie
Droga Mario, przekonuję się coraz bardziej, że Twój blog jest rzadkim przykładem klasy i błyskotliwości połączonych w przejrzystą całość. Styl french chic przemawia do mnie bardzo, jednak mam słabość do elementów retro. Czy Twoim zdaniem można połączyć jedno z drugim? A jeśli tak, to jakbyś to zrobiła?
Jak najbardziej, wręcz naturalne mi się wydaje takie połączenie. Dwie drogi i dwie przedstawicielki przychodzą mi na myśl. Po pierwsze Audrey Hepburn i łączenie prostych fasonów i wzorów (czarny golf, cygaretki, paseczki, baletki) z elementami lat 50-tych (rozkloszowane spódnice, koszule zapinane pod szyję, wysokie kitki). Po drugie (i ja to bym zrobiła) Brigitte Bardot – styl bardziej zmysłowy – te same proste elementy french chic łączone z seksownymi i kobiecymi elementami troszkę podchodzącymi pod pin-up (burza włosów, ciężki makijaż oczu, głębokie dekolty, bardzo podkreślona talia). Obie panie można podciągnąć pod french chic, choć obie różnie go interpretują.
Bardzo dziękuję :)
I się okazało że mam coś z tego stylu … na imprezę do klubu ze znajomymi potrafiłam zamiast obcisłych sukienek, spódniczek ledwie zakrywających pupę; założyć spodnie rurki (białe / granatowe / blue / jasnoróżowe) zestawione z luźną jedwabną koszulą…oczywiście mimochodem niedbale wpuszczoną w spodnie. Do tego szpilki lub sandały na wysokim obcasie. Jeden wisior albo kolczyki koła i mała torebka udająca kopertówkę (małe torebki to prawdziwe dla mnie zbawienie, noszę na zakupy jak i na ważne spotkania, odciążają mój kręgosłup a przy tym robią mi strój). Zresztą noszę się tak cały czas. Zmieniając jedynie kolory spodni i koszul (o butach i pojedynczych dodatkach nie wspominając). Mocnym akcentem była zawsze intensywnie różowa czerwień na ustach. Włosy proste bez tapirowania i misternego upinania.
Nie przepadam za przepychem i robieniem się na lalę..
A ja od paru lat mieszkam w kraju graniczącym z Francją i odwiedzam ją praktycznie co tydzień i muszę powiedzieć, że french chic to kategoria , która stała się dla mnie prawie czysto teoretyczna. To co się widzi na ulicach na przeciętnej kobiecie baaaardzo odbiega od tego co można nazwać francuskim szykiem.Panie w TV, aktorki , bogate panie w Paryżu – tak. Ale masy na ulicy- zdecydowanie nie. Jedyną prawidłowość jaka zauważam w ubiorze Francuzek to dużo krótsze spódnice u Pań w pewnym wieku niż np. te noszone przez Polki w podobnym wieku. Niejednokrotnie widziałam Panią około 60-tki ubraną w spódnicę 10 cm przed kolano:)
Fantastyczny blog:)
Dzięki Agnieszko :) W teorii wszystko jest takie piękne i wymuskane, ale rzeczywistość faktycznie może nie mieć z teorią wiele wspólnego. Trzeba brać poprawkę na wszystko, lecz i tak uważam, że fajnie jest się inspirować czymś co jest fajnie umotywowane logiką i usystematyzowane. A właśnie dla mnie taki jest french chic – logiczny i usystematyzowany.
Świetny ten przykład i powiem szczerze, że czasem też tak w 3 min się uberam na wyjście. Jednak w realnym życiu, po całym dniu bieganiny, zakupach, gotowaniu obiadu itp. ubranie jest raczej nieświeże… mój mąż na tę uwagę zażartował, że przecież oni (tzn. francuzi) nigdy się nie myli, tylko perfumowali… oczywiście miał na mysli troche inną epokę :-)
Pozdrawiam cieplo i czekam na nowe posty! Mario, a kiedy książka?! Myślałaś o tym?
Przypadkiem trafiłam na Twojego bloga i całe szczęście! Spędziłam przy nim cały dzień myśląc ,,to jest właśnie to czego szukałam!”. Akurat przymierzam się do generalnego remonu mojej szafy – nie robiłam tego chyba nigdy, i trzymam w niej T-shirty z czasów liceum, które pasowały do 16-latki będącej w połowie swojego okresu buntu, ale do 21-latki już nie. Miotam się między różnymi stylami, mam szafę pełną ubrań, jednak często ,,nie mam się w co ubrać”i oto dzięki Twojemu postowi (i ogółem całemu blogowi) znalazłam coś dla siebie. Jako, że jednak mam słabość do brytyjskiego stylu (czego jednak nie widać po mojej garderobie), a punk i grunge wciąż jest mi bliski, może być ciężko pogodzić nonszalancką Anglię z eleganckim Paryżem :)
Bardzo się cieszę, 21 lat to super wiek, żeby sobie wykrystalizować styl, bo rzadko rówieśniczki są jakoś ukierunkowane i można się wyróżniać super konsekwencją i polotem :)
Na Twojego bloga trafiłam oczywiście przypadkowo i przepadłam. Przeczytałam wszystkie wpisy, ale ten powinnam sobie wydrukować i powiesić przy lustrze i codziennie go czytać i dodać na koniec Amen. Staram się być zawsze ,,zrobiona” mieć wyregulowane brwi, zawsze pomalowane paznokcie oraz świeże włosy. Podobają mi się klasyczne ubrania, koszule, marynarki i stonowane kolory ale z kolorem pazurem (który pasuje do czystej zimy). Czyli chcę być french chic :) Najtrudniej idzie mi z dobieraniem ubrań do siebie, ale dzięki twoim poradom i głębiach Internetu idzie mi coraz lepiej. Co prawda podobają mi się szpilki to na co dzień są wg mnie nie praktyczne, a poza tym ze względu na kręgosłup nie mogę ich nosić oraz nie wyszłabym w małej czarnej do Biedronki, ale reszta cech to jest to co chcę osiągnąć :)
Dziękuję za ten post (za inne również) i uświadomienie mi jaki chcę mieć styl. Dziękuję :)
Jesteś przemiła, dzięki, że to napisałaś, bo dzięki temu wiem, że jest sens w pisaniu :)
Bardzo fajny wpis. Wybrane zdjęcia są akurat. W internetach mnóstwo jest takich wystudiowanych i przekombinowanych. A w klasyce french chic to przecież nie o to chodzi. A propos tematu chic polecam książkę 'French chic’ Ines de la Fressange. Lubię wlaśnie tą swobodę i absolutnie ponadczasową bazę, ale na luźne góry z wąskimi dołami mogę powiedzieć: pomidor! Albo raczej gruszka. A wszystko tak jakoś ostatnio tylko na długie i szczupłe nogi. Bu:(
Ten styl nie sprawdza się przy większym biuście. Jakbym ja założyła dokładnie to co panie na powyższych zdjęciach mają na sobie wyglądałabym niedorzecznie. Do tego trzeba mieć szczupłą, prostą sylwetkę. Biodra, talia i biust sprawiają, że takie spodnie po prostu nie leżą. To samo tyczy się koszulowych bluzek.
Świetna opowieść z marchewką w tle :) To też kwestia nastawienia. Jeżeli osiągniesz naprawdę dobry efekt w 5 min czujesz się z tym świetnie. Jeżeli nieco lepszy efekt osiągniesz w 3 godz – tylko nieco lepszy a aż 3 godz a wiesz ile potrafisz osiągnąć w 5 – no cóż. Czujesz tą dysproporcję inwestycji do rezultatu;) Dlatego osiągając efekt w 5 min masz o wiele lepsze nastawienie a to widać. Sprawdzone w praktyce;)
Czytałam jednym tchem. Widzę, że zatracę się w Twoim blogu. Dość długo szukałam punktu zahaczenia – jaki mam ten styl w końcu. I widzę już podobieństwo teraz po ogarnięciu szafy wiem na czym się dokładnie skupić. :)
Witam, to mój pierwszy komentarz dlatego pozwolę sobie pogratulować wspaniałej pracy w postaci bloga, który pozwala mi trochę się oderwać od monotonii młodej mamy Piszę pod tym postem ponieważ bardzo podoba mi się ten styl. W mojej szafie królują stonowane zimne beże, szarości, róże i ukochany niebieski a do tego odrobina czerni (zimą) i bieli. Jako samozwańcze stonowane lato trochę ginę w paskach ale nie to jest moją największą bolączką ..są nią problemy z butami. Niestety moje stopy dzięki problemom ze zdrowiem nadają się wizualnie i praktycznie jedynie do zakrytych adiadasów lub kozaków na płaskim obcasie a do tego dochodzi proteza kolana więc mam jakieś 400% przeciw szpilkom.. i jak tu być kobiecą wersją french chic, sportowej elegancji bo te style są mi najbliższe?