Po raz kolejny obejrzeliśmy serial Breaking Bad. Dzisiejszy wpis powstał dzięki temu serialowi, a dokładniej dzięki opowieści jednej z postaci w tym serialu. Jeśli nie chcecie wiedzieć czego dotyczyła ta opowieść lub nie lubicie spoilerów, po prostu pomińcie następny akapit. Metoda narodziła się w mojej głowie pod wpływem serialu, ale można brać ją absolutnie po całości, nie znając kontekstu inspiracji. Może nawet lepiej nie znać kontekstu…
Mike opowiada historię z czasów jego służby w policji. Wielokrotnie był wzywany do awantur w pewnym domu, ale za każdym razem, kiedy przyjeżdżał na interwencję, kobieta nie chciała wnieść zarzutów i broniła swojego męża. Bała się go. Jedyne co mogli zrobić Mike i jego partner, to zawieźć mężczyznę na chwilę na posterunek lub na izbę wytrzeźwień. Pewnego razu, Mike sam pojechał na interwencję i znowu – pobita kobieta była zastraszona, nie było mowy o zeznaniach przeciwko mężowi. Mike zakuł mężczyznę w kajdanki, ale tym razem pojechał inną drogą… Wywiózł go na pustkowie, włożył mu broń do ust i porządnie nastraszył. Oprawca miał już nigdy nie podnieść ręki na swoją ofiarę. Jak możecie się domyślić, nie dotrzymał słowa. Dwa tygodnie później zabił żonę. Mike zakończył: zastosowałem wtedy półśrodki, a powinienem iść na całość. Więcej tego błędu nie popełnię.
Jak zbudować garderobę bez półśrodków
Można powiedzieć sobie, że nie idzie się na żadne kompromisy. Nie jest to dobre rozwiązanie dla każdego, ale zapewne wiele osób potrzebuje takiego mocnego zdyscyplinowania i precyzyjnego nastawienia sobie celownika. Celujemy bowiem tylko w dwa rodzaje ubrań i odrzucamy wszystko, co nie mieści się w tych dwóch rodzajach. Interesują nas w tej metodzie wyłącznie skrajności. Nie ma odcieni szarości: są tylko czerń i biel.
Podział ubrań i dodatków jest taki:
- Ubrania bazowe
- Ubrania ekstrawaganckie
Przestrzegamy tego podziału i nie kupujemy nic poza tymi dwiema kategoriami. A więc wzbogacamy szafę jedynie o bazę i ekstrawagancję. Już tłumaczę dokładniej, czym jest każda z kategorii.
Ubrania bazowe
Ich w szafie najwięcej, bo są niezawodne i mają tworzyć podwaliny garderoby.
- neutralne kolory
- proste kroje
- plastyczne, idealne do zestawiania ze sobą w dowolnej konfiguracji
Są to ubrania, które są mniej więcej tym, czym w kuchni mleko, chleb czy jajka. Niby nic porywającego, ale trochę trudno sobie bez nich wyobrazić codzienność. Mogą to być zwyczajne koszulki, proste jeansy, bawełniane skarpetki, gładkie swetry itd. Gdybym miała pokazać Wam kilka takich ubrań, posługując się tą metodą, mogłoby to wyglądać w ten sposób.
Ubrania ekstrawaganckie
Słowo „ekstrawaganckie” dobrze podkreśla wyjątkowość tych ubrań i przeciwstawia je tej prostocie bazy.
- oryginalne i zaskakujące projekty
- wyróżniające się na tle innych formy
- rzeczy, które bardzo łatwo można osadzić w jakiejś stylistyce
Są to ubrania, które są mniej więcej tym, czym w kuchni są parmezan, czerwone wino i szafran. Super składniki, ale raczej potrzebujące jakiegoś konkretnego towarzystwa, by stworzyć danie. One są jakby po drugiej stronie spektrum. Są przeciwieństwem minimalizmu, prostoty czy oszczędności w formie. Ale dzięki nim życie staje się radośniejsze, a styl ciekawszy.
A co stałoby po środku kuchennego blatu? Pewnie jakieś konserwy i parówki… W tej metodzie chodzi właśnie o to, żeby nie jeść konserw i parówek :) Nie kupować słodkich butów „po taniości”, nie godzić się na płaszcz, który nie ma wymarzonego kaptura i nie patrzeć w sklepie na udziwnione rzeczy, które są modne tylko w danym sezonie. Te wszystkie rzeczy są ok, ale nie w tej metodzie. Tu trzeba być zdyscyplinowanym i opierać się różnym pokusom do stosowania półśrodków!
Oczywiście, nie jest to metoda dla każdego, ale takie skrajne rozbicie ubrań na dwa obozy, może wielu osobom uporządkować szafę. Gdybyś miała odnieść tę metodę do siebie: jakie rzeczy byłyby dla Ciebie bazą, a jakie ekstrawagancją?
Ostatnio doszłam do takiego stanu „bez półśrodków” w kontekście biżuterii :). Zawsze miałam, nazwijmy umownie, w szkatułce (chociaż prawdziwą szkatułkę mam od niedawna) biżuterię z różnych „parafii” i była to zbieranina różnych rzeczy z których część stanowiła motywy, które podobały mi się kiedyś, a które obecnie podobają mi się mniej, ale szkoda je wyrzucać, rzeczy noszone na okrągło i rzeczy, które kiedyś od kogoś dostałam, niezbyt mi się podobają, ale z grzeczności je zostawiam. Ostatnio praktycznie pozbyłam się ostatnich rzeczy, które zaburzały spójność (oprócz jednej pary kolczyków, z którą jeszcze nie wiem, co zrobię) i wyklarowal się z tego dość jasny dla mniej obraz: mimo kilku różnych motywów, daje się zauważyć, że moją inspiracją jest nocne niebo: srebro i złoto, czerń i granat. Brakuje mi do tego pierścionka, na który wciąż nie wiem, ile się wykosztować. Biorę pod uwagę kilka motywów, m.in. noc kairu, który rzeczywiście wygląda jak nocne rozgwieżdżone niebo.
Trudno się pozbyć biżuterii, wiem coś o tym. Nawet taka nic nie wnosząca biżu, nieużywana od lat, która jakoś przypadkiem znalazła się w szkatułce – z nią też trudno się rozstać. To jest dla mnie naprawdę zawsze ciężki temat :) I jakoś jak już się przemogę i pozbędę się czegoś, to następnego dnia okazuje się, że oto ten wisior pasowałby do tej bluzki haha.
Dla mnie biżuteria to dosyć ważna część stroju, gdyż określa jego klimat. Możesz mieć np. prostą górę robiącą wrażenie niepozornej, ale jak dołożysz do tego odpowiednie dodatki, to jakby wszystko się wyklarowuje i zaczyna do siebie pasować jak brakujące elementy układanki z puzzli. Ciekawa jestem, czy podobnie traktujesz biżuterię, czy tylko opcjonalnie (tj. najważniejsze są ubrania, biżuteria może być, ale nie musi)?
Traktuję tak, że jest opcjonalna. Raczej wręcz nie zakładam, jak nie muszę. Czasami coś aż się prosi, żeby dołożyć, ale chyba nawet wolę chodzić całkowicie bez biżuterii :) Czasem mnie to uwiera, że mam tego wszystkiego za dużo, że to jest w większości mało szlachetne. Bo koniec końców są jakieś elementy, które najczęściej powtarzam, a są takie, które się kurzą. Kiedyś miała dla mnie większe znaczenie…
To może fajnie byłoby podejść do tematu biżuterii równie radyklanie, co do ubrań , czyli ustalam sobie, jaki motyw, klimat najbardziej mnie pociąga, zostawiam to, co ten klimat współtworzy, według własnego kryterium (u mnie takim spójnikiem okazała się głównie kolorystyka), a reszty pozbywam się bez skrupułów.
Mario, bardzo dziękuję za wpis. Należę do osób, które lubią mieć na sobie coś „z przytupem”. Może być to po prostu pleciona bransoletka w czerwonym kolorze, albo skarpetki ze wzorami, ale coś muszę mieć. Resztę ubrania traktuję jako tło do obrazu (chociaż to tło musi być wygodne, dobrej jakości i dające mi poczucie komfortu). Dla mnie takie ubrania spoza bazy to ubrania Desiguala – ta kolorystyka i łączenie barw :-)
Ta marka jest zagłębiem do znalezienia ekstrawaganckich rzeczy :) Co mi przypomniało o niebieskim plecaku, którego dawno już nie nosiłam!
Od pewnego czasu próbowałam podążać tym tropem, jednak czasami okazuje się, że może zapędzić nas on w kozi róg. Od lat szukam jeansowej kurtki w wymarzonym kolorze pasującym do typu urody, kroju pasującym do sylwetki i jakości. Niestety – kurtki w pięknych odcieniach jeansu miały dziwaczne kroje a kurtki w świetnych krojach były z kolei w ciemnych, nasyconych odcieniach i masakrowały mi twarz albo były o bardzo kiepskiej jakości materiału i wykonania. Wreszcie postanowiłam zakupić kurtkę w świetnym kolorze i dobrej jakości ale z minusem w postaci prostego kroju, którą będę musiała własnoręcznie „wytaliować”. Nie mam pojęcia jak to wyjdzie ale stwierdziłam że nie mogę już dłużej czekać bo szukanie ideału doprowadzało mnie już do szału i frustracji a ja wciąż nie mam potrzebnego elementu garderoby.
Z reszty ubrań jestem zadowolona, choć nie każde z nich jest wyśnionym ideałem. Od kiedy kupuję ubrania podążając za swoją paletą kolorystyczną, typem sylwetki i listą materiałów jakie akceptuję to rzadko zdarzają mi się wpadki. Nigdy nie wybiorę krojów oversize, syntetyków, pstrokacizny i rzeczy dziwacznych, zniekształcających. W podążaniu metodą „bez kompromisów” bardzo przydaje się umiejętność szycia albo dostęp do dobrej krawcowej.
Jak widzę, tę metodę można również opisać jakimiś innymi skrajnościami: niekoniecznie jako bazę i ekstrawagancję. Ale na przykład jako pasujące idealnie do urody i z potencjałem. Ale widzę w Tobie super determinację, bo to też wymaga jakiejś stylowej odwagi, by brać sprawy w swoje ręce :)
Ja rozumiem, że takie seriale to są raczej rozrywkowe i nie czuje się tak ciężaru tego o czym opowiadają, ale jednak trochę mnie zmroziło.
Opowiadasz historię skatowanej na śmierć kobiety (jakby nie było). Ta zamordowana, której nie potrafił pomóc system i nikt dookoła skłoniła Cię do rozważań na temat… ciuchów? Zawartości szafy? O tym myślisz, jak słyszysz o morderstwie, wieloletniej przemocy domowej? Serio, nie dało się znaleźć czegoś lżejszego na poparcie tezy, że nie należy iść w półśrodki (jeśli tak uważasz)?
Może mamy jakąś inną wrażliwość, ale wg mnie zestawiłaś ze sobą rzeczy o tak niepasującym ciężarze, że to aż… nie wiem. Wydało mi się wręcz niesmaczne.
Proszę, nie cenzurujmy tego, jak ktoś odbiera film, malarstwo, naturę, modę itd. Myślę że nasze wrażliwości mogą się rozmijać, ale to Ty musisz zdecydować czy jest nam po drodze w relacji autor-czytelnik. Czy to po prostu, że tak się poczułaś pozwoli Ci nadal mnie czytać, czy jednak zrezygnujesz. Nalegam jednak, żeby ogólnie – nie robić tak nikomu i nie zawstydzać go z powodu tego, że jakiś rodzaj sztuki, zainspirował go do działań na jakimś polu, nawet błahym i nawet jeśli Ty sama uważasz to za niesmaczne.
Breaking bad to przecież fikcja… Autorce bloga chodziło przecież o bezkompromisowy sposób myślenia Mikea… Czyli opłaca się bezkompromisowość i w życiu i w szafie :-)
Basia, dziękuję, bo oczywiście zinterpretowałaś to zgodnie z moimi intencjami. Natomiast to też jest dla mnie jakaś nauczka. Myślę że nie będę się już tak otwierać, bo prowadzi to po prostu do zbaczania z tematu. Nie rozmawiamy wcale o budowaniu garderoby.
Mario, nie przejmuj się takimi wypowiedziami. Mam wrażenie, że niektóre czytelniczki traktują ulubionego blogera jak swoją własność. Jak tylko coś pójdzie nie po ich myśli, to jest obraza majeststu i dość bezczelna próba manipulacji poprzez użycie frazy „Serio?”, „Ty tak serio?”, itd. No niestety, ale brak zrozumienia intencji autora tekstu, którego styl zresztą zna się nie od dziś, to raczej problem odbiorcy, a nie samego autora.
Przecież to, co wynosimy z filmu albo z bloga pracuje na wielu polach. Świadomych i nie. Logicznych i nielogicznych. Czysto werbalnych także. Poza tym Maria odnosi się do radykalności Mike’a, a nie innych dramatycznych sytuacji.
A ja powiem szczerze, że też mnie zmrozilo. I tłumaczenie, że każdy odbiera sztuke inaczej… troszkę słabe. Bardzo Cie Mario cenie za dobór słów i umiar, tutaj jednak zdecydowanie go zabrakło. Potraktuj to proszę jako konstruktywną krytykę.
Przykro mi to pisac jako wieloletniej czytelniczce, ale mialam podobne uczucie czytajac jakie bylo zrodlo inspiracji, do powstania tego tekstu. Nie bardzo sobie wyobrazam, jakim skrotami myslowymi poprowadzilo Ciebie Mario od ofiary przemocy domowej (serialowej, owszem, ale jako prawnik mialam do czynienia z dziesiatkami takich kobiet i nierzadko tragicznych historii) do rozwazan na temat ubran…Autentycznie przykro mi sie zrobilo …
maria opisuje serial. serial ktory jest brutalny. serial ktory jest fikcją. nie zainspirowalo jej do tego wydanie wiadomosci i szokujący news, tylko fikcja ekranu. i nie zakatowanie kobiety, a slowa policjanta (tez zreszta fikcyjne).
Dokładnie, ten serial jest poniekąd brutalny sam w sobie, jestem przekonana, że są ludzie o takiej wrażliwości, która nawet nie pozwoliłaby im oglądać go i czerpać z niego przyjemności, ze względu na ciężar przedstawianych wątków. I to jest przecież ok. Ale nie determinujmy czyjegoś sposobu odbioru przez pryzmat własnej wrażliwości. Z resztą serial to wiele różnych wydarzeń, emocji, scen, itd., często jedna scena wyrwana z kontekstu nie do końca może oddać emocje czy myśli, które się przy niej pojawiają w trakcie oglądania. Nie przypisywałabym tu od razu takiego okrucieństwa Marii, bo tak jej się skojarzyło :)
Często jak się intensywnie nad czymś pracuje/myśli, to naprawdę dziwaczne rzeczy mogą zainspirować i nagle zapala się lampka nad głową.
idąc tym tropem, nie może nas zainspirować też kolorystyka np. filmu o alkoholizmie, bo to trudny i drażliwy temat. nie moze nas zainspirowac stroj bossa mafii w filmie gangsterskim. a jednak – to są filmy, forma sztuki. w ktorym kazdy element jest przemyslany i zaplanowany. to fikcja, nawet jesli podobne rzeczy dzieja sie w otaczajacym nas swiecie.
Miałam podobną myśl :) Idąc tym tropem, stylizacje Julii Roberts z Pretty Woman, które są od wielu lat źródłem inspiracji niezliczonych stylistów i redaktorów mody – w ogóle nie powinniśmy zaprzątać sobie nimi głowy, bo to w sumie film o prostytucji.
Wokół nas wiele jest czarnego humoru, żartowania ze śmierci, chorób, nieszczęść. Wiele jest brutalnych gier komputerowych w których wcielamy się w żołnierzy, mafiozów, złodziei. Ba, ja bardzo często w filmach czy serialach na przekór kibicuję czarnym charakterom i interesuje mnie ich styl, wygląd, sposób życia. Fakt, że będziemy ciągle śmiertelnie poważni i nie poruszali tematów tabu nie spowoduje że one znikną a wręcz przeciwnie.
poza tym, umówmy się. to, że kogoś zainspirowały słowa w takiej scenie do wpisu o ubraniach, wcale nie oznacza, że nie widzi w niej odpowiedniego dramatyzmu. ja np. wiele razy oglądam poruszające mnie filmy, za każdym razem wyciągając z nich co innego. jednym razem jest to jakieś bogate przesłanie o kondycji ludzkości, innym – wazon stojący w tle scenografii, który chętnie widziałabym u siebie w salonie.
wybaczcie tyle komentarzy jeden pod drugim :) po prostu rusza mnie ten temat, bo sama podobnie odbieram filmy i seriale. podobnie – czyli na wiele sposobów, znajdując w nich zawsze coś dodatkowego ponad główną tematykę. nie ma w tym nic złego.
Ok. Widocznie mam inna wrazliwosc, w porzadku. Nie zakladam, ze kazdy ma taka,jak moja. Ale pozwolcie mi wyrazic swoje hm…swoj niesmak wywolany doborem tej konkretnej sceny serialu do tematu posta na blogu. Dla mnie jednak jest roznica miedzy zainspirowaniem sie chociazby -pozostanmy w strefie szafy- kolorystyka i zimnym, skandynawskim klimatem filmu Dziewczyna z Tatuazem, a zainspirowaniem sie do porzadkow w szafie scena brutalnego gwaltu na glownej pobaterce tego filmu. End of story.
„Pozwólcie mi wyrazić” – nikt nie odmawia Ci do tego prawa, Twoje komentarze zostały opublikowane w niezmienionej formie. A Ty pozwól innym wyrazić swoje zdanie na temat Twojego zdania.
Dajcie dziewczynie spokój. Ma inną wrażliwość i napisała kulturalną merytoryczną uwagę. Bardzo lubię bloga Marii i rozumiem, że w tym porownaniu chodziło jej o to, że cała postać Mike jest konsekwentna do bólu i to tak serio do bólu. Ale Maria jest autorem treści, który dobierając porównanie postawił na ciężki kaliber i chyba wybierając kontrowersyjne zestawienie liczył na element szoku, no i go otrzymał.
Myślę że podobnie podchodzimy do niektórych spraw. Ja mimo wielokrotnych prób nie dałam rady obejrzeć tego serialu. Śmiertelnie chory człowiek, żona w ciąży i niepełnosprawny syn- to zbyt blisko mojego życia, żebym mogła czerpać z tego rozrywkę, a wiele ludzi czerpie. Nie razi mnie w żaden sposób inspiracja Marii (to jest swego rodzaju sztuką, znaleźć inspirację we wszystkim, co człowieka otacza), natomiast bez końca mnie zaskakuje że ludzie oglądają takie treści i czerpią z tego przyjemność. Ale tak już jest, gdyby wszyscy byli mną to świat byłby pusty i nudny, a ludzie za wszystko by się nawzajem przepraszali. Tak nie da się żyć ;)
Bardzo lubię horrory jak i filmy wojenne. Normalnie jestem spokojna, nie agresywna i mam dużo empatii w sobie. Zainteresowałam się tematem dlaczego ludzie oglądają takie filmy. Trafiłam na teorię, że ludzie lubią takie filmy, bo pomagają im rozładować emocje. I podobno człowiek musi się czasami bać a dobrze jest bać się bezpiecznie.
Jedyne co mnie przerasta to przemoc seksualna.
Staram się budować szafę bezkompromisowo w kwestii bazy. Do ekstrawaganckich dodatków jeszcze nie doszłam, a przynajmniej nie świadomie, jasno określając, co jest „moje”, a co nie. Ale baza jest dla mnie zrozumiała. Problemem są natomiast inspiracje i idące za nimi pokusy. Mam poczucie, że podoba mi się wszystko. W takich chwilach wiem, że muszę zrobić sobie przerwę od zastanawiania się nad swoją szafą, bo nic dobrego z tego nie będzie.
Natomiast druga strona medalu, to znudzenie. Jestem bezkompromisowa, ale niestety niewierna jednej stylistyce. Moją bazą będą zarówno czarne, klasyczne baleriny i „mała czarna”, a jednocześnie rockowe trampki i podarte jeansy. Pogodziłam się z tym faktem i po prostu traktuję to jako jedność, jako spójność, która zapewne spójnością jest wyłącznie w mojej szafie :)
Po jakimś czasie możesz oczywiście powiedzieć, że niestety, ale dobrze wiemy, że ta właśnie konsekwencja czasem nuży, ale w większości przypadków jest jednak wyzwalająca. Tak jak czytam, to właśnie te elementy wydają mi się bardzo spójne :)
Czy jest sens na szukanie stylu gdy się ma prawie pięćdziesiąt lat? Jestem za stara, żeby być młoda, i za młoda, żeby być stara. Bardzo dziwny wiek.
Małgosia, a czy jest sens się dobrze czuć? Albo raczej: czy jest sens sobie czegoś odmawiać na którymkolwiek etapie życia? Fajny styl to dla mnie fajne samopoczucie. Jak to się ma do wieku? Dla mnie to są kwestie ze sobą niezwiązane. Wręcz powiem Ci, że im jestem starsza, tym bardziej doceniam nie to, że ktoś na przykład dorobił się bardzo szybko albo osiągnął tak wiele w młodym wieku, ale że ktoś będąc starszym rozpoczął w życiu nowy etap: poszedł na studia, zmienił pracę, napisał książkę, znalazł styl. Działanie, chęć do życia – to nas powinno dopingować. Chcieć więcej, wyciskać co się da, cieszyć się tym, że się oddycha, że otacza nas natura, dostrzegać piękno, gdzie inni go nie widzą, dbać o siebie, dać coś innym… ŻYĆ, a nie roztrząsać to, co od nas niezależne.
Stosuję tą metodę! Odkryłam kilka lat temu, że w mojej garderobie takie ciuchy, które są całkiem fajne, nie totalnie ekstrawaganckie i nie zupełnie proste nie mają racji bytu. Zazwyczaj nie da się ich zestawić z tymi super ekstrawaganckimi, a same w sobie są dla mnie za mało intensywne by mogły stanowić najmocniejszy punkt stylizacji. Więc finalnie mam tylko te dwa rodzaje, przy czym moje normy ekstrawagancji są bardzo wyśrubowame, dla mnie żaden z tych elementów, które pokazałaś na kolażu ekstrawaganckim nie jest ektrawagancki tylko własnie taki pomiędzy. Ekstrawanagcki jest dla mnie złoty skórzany trencz, poncho z krawatów, szal z piór albo fuksjowy satynowy komninezon, chyba każdy ma tą granice w innym miejscu. Neutrane rzeczy staram się w swojej szafie ograniczyc do niezbędnego minimum. To głównie buty, torebki, bielizna, jedna czarna sukienka, biała koszula. Najbardziej lubię takie rzeczy, które łączą w sobie ekstrawagancję z neutralnością, czyli są bardzo intensywne, ale pasują mi do wielu innych ekstrawaganckich rzeczy. Takim klasykiem dla mnie są złote rurki, mogę do nich założyć zarówno poncho z krawatów, jak i bogato haftowane kimono w frędzlami, ale też złoty trencz czy ortarionową kolorową sportową bluzę. Albo czarny frak jako okrycie wierzchnie, jest czarny i do wszystkiego pasuje, ale to jednak frak i to samo w sobie ekstrawaganckie.
Pstra Matrono, masz mój szacunek! Poncho z krawatów, ho ho… Ja mam z kolei sporo ciuchów, które ani nie są bazowe, ani nie są niczym „ekstra”, więc powinny w tym systemie wylecieć, a zostają przez polubienie. Np. luźny sweter z akrylu w duże kwiaty, ze złotą nitką. Należy do kategorii „brzydki sweter”, gatunkowo jest tandetny, ale ma fajne kolory i poprawia mi nastrój. Wiem, wiem, powinnam inwestować w beżowe kaszmiry, które mnie obiektywnie zachwycają, ale koniec końców woła mnie mój brzydki sweter. Z takim nastawieniem nie zbuduję spójnej garderoby, obawiam się…
A to ja też mam takie ciuchy, ale doszłam do wniosku, że muszę się bardziej uskrajnić. Tylko planuję to robić nie rezygnując z wygody :) Dużo warunków i oczywiście przez to trudniej się fizycznie dochodzi do spójności.
Jak mnie ucieszył ten wpis o „brzydkim swetrze”. Ja się robię radykalna pod względem koloru i jeśli mi pasuje, to mogę przymknąć oko na skład. Za to tak mi jakoś źle zakładać kaszmiry w „nie-moich” kolorach.
O nie, Justyna, nie inwestuj w beżowe kaszmiry;) Zostań przy tym kolorowym swetrze jeśli Ci poprawia humor, aż i ja się uśmiechnęłam na jego opis. A kaszmir to niezbyt etyczny wybór zresztą (a też kocham tę miękkość ech). Spójna garderoba może przeciez byc zupelnie szalona, jak u Pstrej Matrony albo kilka oczek niżej ale też.
Wierz mi Pstra, że jak robiłam ten niebieski kolaż to pomyślałam o Tobie i wyobraziłam sobie, że się na pewno uśmiechniesz na nazywanie tego ekstrawagancją :)
boski klimat;)))
Mario, nie przejmuj się tymi komentarzami. Nie można traktować wszystkiego zbyt serio, bo przestaniemy otwierać usta i wychodzić z domu. Porównanie było mocne, ale sens trafiony w dziesiątkę. Wrażliwym kobietkom polecam Koło Gospodyń Miejskich albo Wiejskich, do wyboru.
Jeśli zaś chodzi o zasadniczą sprawę poruszoną w tym wpisie, to dla mnie taka solejka jest bazą. Bardziej w ciemnym, neutralnym kolorze, ale jednak bazą, ważniejszą niż spodnie. Ekstrawagancją są zaś dla mnie buty na obcasie, bo na codzień przemieszczam się w sztybletach lub płaskich sandałach. Latem bazą są dla mnie rzeczy z lnu i bawełnianej popeliny. Oraz pojemne torby, niezależnie od pory roku. Ekstrawagancją są mocne usta w makijażu, malutkie torebki, kapelusz, dziwaczne ozdoby typu zausznice albo łańcuszek na kostce u nogi, czerwień na ubraniu, wzory w panterkę i smokey eyes.
Paulina, wszędzie teraz widzę takie spódnice i zastanawiam się czy one jakoś do mnie szczególnie mówią czy po prostu ten trend się wzmocnił :) Dla mnie to jest ekstrawagancja haha.
Porównanie kulinarne bardzo do mnie przemówiło. Za bazę uznaję te wymarzone gładkie koszulki, swetry i sweterki, proste jeansy (choć czy żywszy kolor nie będzie jak ta szczypta szafranu?) i trampki w stonowanych kolorach. Ekstrawaganckie są elementy – kokarda przy szyi sukienki, drobny kwiecisty wzór na koszuli, czy ażurowe mankiety szarego swetra. Jak starty parmezan do klasycznej jajecznicy.
Ekstrawagancka jest u mnie biżuteria – kolczyki, acz małe mają konkretne kształty, np. srebrne muszelki sercówki, czy białe stokrotki.
Jedynie ze skarpetkami mam problem – wzorem Leopolda Tyrmanda lubię nawet na szarych mieć jakiś detal;)
Wiesz co, fajnie to wszystko wiedzieć. Ja na razie w szafie mam tylko bazę, bo zaczęłam jakby od nowa. Ale chce mi się właśnie takiego parmezanu do jajecznicy :)
Co do ubran to niestety zdarza mi sie isc w polsrodki ze wzgledu na sklad lub kroj,tak jak ktoras czytelniczka wyzej napisala,czasem mozna zostac z niczym i nawet miesiacami poszukiwac tej idealnej rzeczy,a frustracja rosnie. Jestem tym czesto po prostu zmeczona. Za to od dluzszego czasu nie kupuje niczego w kolorze w ktorym wygladam tak sobie czy srednio,w makijazu tez trzymam sie tylko tego co mi pasuje. Kazda wpadke staram sie komus oddac(ale przyznam,ze wybieram osobe,ktorej akurat w tej kolorystyce do twarzy, nie chce robic innej,powiedzmy nieswiadomej swoich kolorow kobiecie swinstwa ). Nigdy nie kupie sobie niczego zlotego,bo zloto psuje moj wyglad,czy to bizuteria,czy to okulary w zlotej oprawce czy zloty element w ubiorze. W mieszkaniu tez nie ide na kompromisy,ostatnio wylecialo wszystko czego tak naprawde nie lubie,a trzymalam,bo funcjonalne albo od kogos. Nie. Chce sie otaczac tym co piekne dla mnie,a nie dla ciotek klotek.
Wiesz co, spoko, a sama czynność pozbywania się rzeczy nie przytłacza Cię? Ja się tyle zastanawiam zanim coś wyrzucę, że po prostu cały proces się bardzo wydłuża. To samo z ubraniami, które już w większości na mnie nie pasują, ale nie umiem być bezwzględna mimo wszystko…
Wlasnie czuje ulge po pozbyciu sie czegos takiego co mnie uwieralo,jakbym sie oczyscila. Patrze teraz z zadowoleniem na moj salon i odczuwam wreszcie harmonie. Moja Babcia nazywa mnie od lat „wyrzucaczką”,chociaz w moim odczuciu dopiero niedawno sie to tak zaostrzylo,ale widocznie od zawsze mialam do tego sklonnosc. Choc przyznam,ze w szafie mam pare rzeczy,ktorych nigdy nie wywale,np.sweter za 2 zl z lumpeksu,ktory kupilam na pielgrzymke,bluzke w ktorej urodzilam syna czy spodnice mamy z mlodosci,ale to juz takie sentymentalne sprawy,nie podlegaja mojej selekcji choc czasem wkurzam sie na zajete miejsce.
A sama czynnosc pozbywania sie to w moim przypadku impuls,jak strzala. Cos mnie drazni,czasem nawet nie jestem tego swiadoma,ale moje oko sie wciaz na tym zatrzymuje i czuje,ze ten element cos psuje. Nagle stwierdzam,ze do widzenia z tym i sie nie zastanawiam,leci az sie kurzy albo czeka schowane na nowego wlasciciela. Czasem cos tam sprzedam. I wtedy wlasnie ta ulga :)
Ale świetnie, przyznam e to właśnie dochodzenie do tej decyzji, żeby czegoś się pozbyć jest dla mnie najcięższe i odwlekam to. Mam bardzo dużo skrupułów. Zawsze u mojej babci było gromadzone, może przyda się, nie wyrzucaj i stąd to dość ciężki temat.
Dzięki Mario za nowy wpis. Ja tak właśnie widzę swoją szafę. Ciekawe w komentarzach jest co uznajemy za ekstrawagancję, mam wrażenie, że widzę ją podobnie jak ty, to zawsze jakiś „detal”, element charakterystyczny, kolor, a nie pójście na całość (choć szacuneczek Pstra Matrono;) I tak jak Ada, muszę mieć zawsze „ciekawe” skarpetki (kiedyś nosiłam czarne i szare, jak mój mąż, parowanie tego to była katorga;)
Bardzo rozmyślam nad moją „bazą”, jaka ona jest/powinna być. Patrząc na Twoje propozycje, doszłam do wniosku, że co dla jednego jest bazą, dla drugiego może być „ekstrawagancją”, czyli takim języczkiem u wagi, może trafniej. Bo ja czasem właśnie tak traktuję czerń, czasem właśnie to ten kolor jest u mnie jakimś „mocniejszym elementem”. Wiem, że dla wielu ten kolor to mundurek więc to może brzmi dziwnie co napisałam, ale ja kiedy wkładam czerń, to nie jako coś neutralnego. Nie wiem czy dobrze to wyraziłam.
Zrobiłam ostrą selekcję w letniej szafie, bo trochę mnie zawiodła (w zeszłym roku miałam specjalną ciążowo-karmieniową garderobę). Pozbycie się większości sentymentalnych ubrań i tych z cyklu fast fashion i nie-znam-swojej-szafy (czyli kolejna czarna marynarka, która jednak koło czerni leżała za daleko, czy kolejny szary sweterek, bo to świetny neutral, ale żaden idealny!) to ogromna ulga. Za to skonstatowanie, że jedyne dwie spódnice które noszę od lat (jedna to baza, a druga akcent) powinny przejść na spoczynek, to lekki niepokój. To co napisałaś bardzo się wpisuje w moje rozmyślania o moim letnim stylu i o tym jak dopasować brakujące elementy.
I jeszcze jedno, taki dopuszczalny dla mnie kompromis moim zdaniem może pojawić się wtedy, jeśli problem rozwiąże A) dobry krawiec (ja np skracam wszystkie bluzki bo od nastolatki noszę jedną długość, na którą w sklepie rzadko trafiam), B) Mała modyfikacja własna – typu zmiana guzików na bardziej kontrastowe czy paska przy płaszczu lub sukience.
Oj, nie umiałabym wskazać jakiejś rzeczy, która na 100% byłaby bazą lub ekstrawagancją dla wszystkich. Ale tak jak piszesz o detalach, przyznam że chciałabym coś takiego ekstrawaganckiego w naprawdę „dużej” formie np. płaszcz. Więc to też jest jakaś myśl, żeby zacząć małymi kroczkami i od dodatków. Dzisiaj na insta pokazuję te „szalone” buty. W tej chwili to je właśnie postrzegam jako najbardziej ekstrawaganckie u mnie w szafie :)
Spojrzalam na foto z insta, moim zdaniem pasują Ci te buty do reszty Mario. Ja też lubię podbijać spokojny strój butami, lub na odwrot, np do moich ulubionych obfituch culotów w szmaragdowym kolorze noszę lekkie buty kolorze nude.
Dzięki, cieszę się, że się na nie zdecydowałam. Wcześniej na próbę kupiłam na olx podobne buty z Zary, ale ich 39 jest większe niż normalne 39 o czym się przekonałam na własnej stopie :)
Pierwiastkiem ekstrawagancji w codziennym zestawie będzie 1 sztuka odzieży w mocnym kolorze lub o wyraźnym deseniu, kolorowa chusta, kolorowe skarpetki. Zimą może być to też nietuzinkowa czapka, latem – „wesołe” trampki. Pozostałe części garderoby są stonowane, w neutralnych kolorach. Biżuteria też jest elementem stałym – bransoletka, jeden mały pierścionek i duży męski zegarek na srebrnej bransolecie. Mocnym elementem wizerunku jest też charakterystyczna fryzura.
Jak dobrze, że mogę się dość dowolnie inspirować różnymi formami kultury i sztuki, także filmami i serialami. Prawie zawsze, oprócz wątku głównego, oceniam też klimat oraz „uniformy” bohaterów (tych „jasnych” i tych „ciemniejszych” także) i czerpię z nich to, co akurat wpadnie mi w oko. Nie mam problemów w rozróżnieniem fikcji literackiej od rzeczywistości i nie widzę tym samym przełożenia na, wspomniany wcześniej, brak empatii i niemożność adekwatnej oceny realnego zagrożenia.
Kolor jest więc u Ciebie decydujący i w tym sensie decyzja, żeby nie brać półśrodków wydaje mi się ułatwiona. Tylko moim zdaniem warto też czasami spojrzeć przychylnym okiem na jakąś bardzo oryginalną formę buta czy ubrania i się porządnie zdziwić :) Ja tak właśnie zrobiłam z butami na platformie i wow – gdzie one do tej pory były?
Jak ruszyć ze skrzyżowania? Od czego zacząć? Mam w szafie ubrania sprzed 10 lat, których nie potrafię się pozbyć, jak i nowe rzeczy z metkami, których szkoda mi nosić… Chyba jestem nienormalna :( Mam jakąś blokadę, może to strach przed zmianą… Czy ktoś sobie z czymś podobnym poradził? Doradźcie coś kobietki!
Polecam bardzo mój wpis: Punkt startowy :)
Nie umiem pomóc, ale chce tylko powiedzieć że mam podobnie… zwłaszcza te rzeczy z metkami:( zauważyłam jedynie taka prawidłowość, że jak od razu coś nowego założę to już potem jakoś idzie, uczę się to łączyć i wprowadzać do szafy. Najgorzej jak nowa rzecz wisi długo nieużywana to wtedy jakoś ją omijam… czyli może sposób to od razu po zakupie wbijać się w cos:)
Aga, no jasne, że wbijaj! Przecież to przyjemność, ale też możliwość weryfikacji. Kupujesz, na drugi dzień wkładasz i patrzysz, co i jak. Jeśli nie czujesz, to zawsze możesz oddać. Ja mam jeszcze taki sposób, że robię minipokaz mody, dla siebie. Po zakupie, już w domu, mierzę nową rzecz z tymi, które mam w szafie: nową bluzkę do różnych spodni i butów itd. I wtedy od razu wiem, czy to był dobry zakup, czy mnie cieszy i pasuje. A jeden z zestawów wykorzystuję na następny dzień (albo idę oddać do sklepu, bo jednak się nie dogadujemy).
Nie mam w szafie żadnej rzeczy z metką – lubiane noszę od razu, nietrafione szybko oddaję (przy okazji ucząc się nie powtarzać błędów).
I do Joanny – zrób taki pokaz mody, z tymi rzeczami sprzed 10 lat także. Zobaczysz, czy dają się łączyć, te nowe i stare, jak się w nich czujesz, czy noszenie ich jest przyjemnością, czy Cię krępują (mentalnie/fizycznie). Porób zestawy, które są miłe i łatwe w noszeniu, ubrania nie mogą Cię męczyć, ale dawać energię, bawić, dawać swobodę i pewność siebie. Żegnaj się ze starymi druhami, którzy kiedyś cieszyli, a dziś przygnębiają – albo zostaw i noś ulubieńców. Ale selekcję zrobić trzeba, z mierzeniem każdej rzeczy. A potem zostaw/oddaj/wyrzuć, jeśli podniszczone. Nie męcz się, własną szafę warto lubić ;)
Mario, czytam twojego bloga z dużą przyjemnością, ostatnio wertuję całe archiwum i w związku z tym mam pytanie.Czy przy stylizacji bierzesz też pod uwagę typ figury, np. klasyfikacje Kibbe? Mnie się wydaje, ze jest to dość istotne.I jak sobie poradzić, kiedy nasze usposobienie i charakter zupełnie się nie zgadza z typem sylwetki? Mnie na przykład podoba się styl lniano-podrózniczo-luzacko-safari a sylwetkę mam raczej romantic i typowa klepsydra, w dodatku nieduża .Jak to pogodzić i czy jest metoda na niezgodność tego co mamy w głowie, charakteru , usposobienia z naszymi warunkami zewnętrznymi?Bo akurat z kolorami poradzić sobie najłatwiej.
Mnie też się wydaje, że z kolorami jest najłatwiej, ale ja też nie jestem taka skrajna w podejściu do kolorów – piszę o analizie, ale nie wyobrażam sobie żyć pod jej dyktat. Jakby mi się coś spodobało, nie patrzyłabym na paletę… Z figurą podobnie: najważniejsze co mi się podoba, a jeśli wygląda tragicznie, to szukam sposobu jak to obejść. Czy realizacja stylu „lniano-podrózniczo-luzacko-safari” musi przebiegać tylko na jeden sposób? Czy naprawdę nie da się dostosować go pod siebie, realizować indywidualnie, brać poszczególnych wybitnie podobających się elementów i łączyć ich z czymś prostym, aby wyglądały jak wyrazista postać na ciemnym tle, jak w jakimś obrazie? Czasem wystarczy tylko inaczej ułożyć koszulę – wsunąć w spodnie czy zawinąć rękawy żeby strój wyglądał inaczej, wystarczy jakoś inaczej zawinąć nogawki albo kupić spodnie podobne, ale o ciut wyższym stanie niż te, które się tak podobają i już jest ok. Absolutnie nie skreślałabym żadnego stylu, tylko dlatego że nie pasuje do Kibbe, analizy, czegokolwiek innego. Jak go lubisz, znajdziesz sposób, tylko potrzeba determinacji.
O, to kuchenne porównanie bardzo do mnie przemawia, bo ja lubię właśnie takie proste, zwykle i dobre rzeczy, jak porządna maka z młyna, warzywa i jajka ze wsi podkręcone dobrymi przyprawami z Indii i fajnym winem:)
Jeśli chodzi o ubrania, to jest podobnie. Nie musi być nadziubdziane mnóstwo składników wątpliwej jakości. Ma być dobrze na podstawie kilku porządnych, charakternych elementów.
I znów, tak jak w kuchni, dbam żeby bylo lokalnie i etycznie, j inspirowalo się najlepsza tradycją:)
To na końcu to też super porównanie, jak widać można to odnieść do większości rzeczy, które nas otaczają :) Posprzątałam na swojej wishliście i jakoś właśnie mnie tknęło, żeby za wszelką cenę tę szafę doprowadzić do pełnej satysfakcji!
Chciałabym stworzyć sobie taką neutralną bazę, ale największy problem mam z typem kolorystycznym. Z Twoich artykułów wnioskuję, że mój typ to lato, obstawiałam lato stonowane, ale nie do końca odnajduję się w tych kolorach, a raczej z ich nasyceniem. Dużo osób mówi mi, że dobrze wyglądam w malinie, sama dobrze czuje się we śliwce i chabrowym oraz niebieskim morskim więc kolory bardziej na chłodne lato .. i masz babo placek :) Podpowiedz proszę, jak najłatwiej ocenić swój typ ? Pozdrawiam:)
Nie popełnij mojego błędu i nie zafiksuj się na typologii :) masz już „swoje” kolory, które czujesz i które czują Ciebie, więc wydaje mi się, że próby wejścia do jednego konkretnego pudełka mogą wymagać ogromnej akrobacji a ten wysiłek może się nie zwrócić :) ja też jestem taką dziwną stonowaną jesienią której nie pasuje kolor oliwkowy ani szara zieleń, jestem też połową stopy w stonowanym lecie. Może też tak masz? Może jesteś mieszanką owoców leśnych, a nie jednorodnym koszykiem truskawek?
Bardzo dziękuję za opinię :) myślę, że na pewno masz rację, chciałam odnaleźć swój typ żeby lepiej dopasować do siebie ubrania i żeby w przyszłości unikać czegoś, co kompletnie mi nie pasuje, poszerzyć horyzonty. Niemniej Twoje spostrzeżenie uświadomiło mi, że nie ma co szukać na siłę i zmieniać, jeśli dane kolory lubię i dobrze się w nich czuję :)
Tak bardzo zgadzam się z tym co napisała aerialtriceratops <3 Masz kolory, wiesz że gustujesz w chłodnych, wiesz w jakich dobrze się czujesz - proszę Cię nie rób nic na siłę, kieruj się intuicją, bo przecież ją masz, widać po komentarzu.
Bardzo dziękuję za odpowiedź :). Chyba dotarło do mnie, że typ urody to drogowskaz, a nie wyrocznia, bo nawet jakby „wyszło” mi, że nie pasują mi chłodne kolory, to i tak by mi się podobały i podświadomie bym ich szukała :) Na pewno plusem szukania i analizowania swojego typu urody jest fakt, że polubiłam się z kolorami, gdzie wcześniej królowała czerń, którą prawie całkowicie wyeliminowałam :).
Bardzo do mnie przemawia ten wpis oraz porównanie kulinarne. Odkryłam to już dawno temu na własnej skórze.
Bardzo ciągnie mnie do stylu romantycznego, ale też nutka mroku, filmów noir, kobiecości, „Maleny”, femme fatale. Z drugiej strony, podoba mi się estetyka rozmarzonych, świetlistych nimf, francuskie zamki, tiule i pastele.
Podczas eksplorowania swojego stylu, odkryłam, że pastele i rozmarzone nimfy są piękne, ale nie pasują mi w stu procentach. Czułam się zbyt „rozmemłana” i brakowało mi sznytu retro/femme fatale/czarownicowego. Ze stylu romantycznego biorę więc materiały, strukturę, delikatność, zwiewność; ale ubrania wybieram w ciemnych kolorach. W ten sposób zachowuję romantyczną i kobiecą estetykę, ale nadaję jej trochę pazura. Jedynym odstępstwem od tej reguły jest róż, który jednak łączę z czernią i granatem.
To o czym piszesz Mario, wydaje się być oczywiste, ale wcale nie tak łatwo na to wpaść. Po odkryciu w jakim kierunku chciałabym podążać, zaczęłam kupować masę ubrań w stylu romantycznym, ale nijak nie mogłam ich połączyć. Miękka bluzka z kokardą nie pasowała mi do koronkowej, rozkloszowanej spódnicy. To połączenie jest właśnie w 100% romantyczne, a u mnie miał to być tylko dodatek! Taka lekka ulotność, wrażenie, klimat. Dlatego zaczęłam tworzyć bazę, o której piszesz.
Moja baza to: wąskie cygaretki przed kostkę, zgrabne dopasowane t-shirty, gładkie rozkloszowane spódnice, baleriny i czółenka w neutralnych kolorach, gładkie swetry w serek lub łódkę.
Ubrania ekstrawaganckie: wzorzyste spódnice z koła, bluzki z kokardami, żabotami, koronką, w kwiaty; zdobione buty, spodnie paperbag, sukienki w kwiaty, małe wzorzyste torebki.
Dopiero po rozdzieleniu ubrań na te właśnie dwie kategorie zaczęło mi się wszystko układać. Teraz ubierając się, wybieram ubranie lub dodatek z jednej kategorii, i łącze z czymś z drugiej. W ten sposób nigdy nie czuję się zbyt romantyczna, ani zbyt „przebrana”. Nie jestem pre-rafaelicką nimfą ani nie jestem ubrana w klasycznym stylu, jestem tak „w sam raz”. Trochę klasyki, trochę romantyzmu. Więc do prostych cygaretek noszę koronkowe bluzki, a do wzorzystej spódnicy – gładki t-shirt. Kiedy nie mam czasu ani ochoty na nic ekstra, zakładam prosty tshirt, cygaretki, ale dopełniam je butami i torebką z listy ekstrawaganckiej.
Rozpisałam się, ale może mój post pomoże komuś, kto tak jak ja miota się między dwoma stylami!
Wow, co za komentarz, dziękuję. Co za piękne zobrazowanie stylu, nie byłabym w stanie stworzyć czegoś tak charakternego w teorii <3
Wg definicji stylu mój jest kobiety, z domieszką artystycznego. Ale… Lubię tak dużo różnych rzeczy, że się chyba nieco gubię. I delikatne kwiaty na spodnicy, motywy naturalne, i panterkę i elementy skórzane… Jestem stonowanym latem, więc nie powinnam ich ubierać, a kocham czerń. Chciałam z niej zejść, ale mam większość ubrań w tym kolorze, w tym dodatki typu torebki, buty, okrycia wierzchnie (sporo świeżych). Nie jestem za tym, aby teraz wszystko wyrzucać, zmieniać bo po 1.malo w tym ekologii, po 2.strata pieniędzy, po 3.no lubię tą czerń.
Lubię mieć coś innego, nieraz sama przerabiam ubrania lub szyję, np długa kamizelkę z dresowego materiału, która ma wszyte zamki, elementy skórzane i jest pocięta ☺️ lubię elementy rockowe i ona się w nie wpasowuje. Nie mogę być za to ubrana cała w oversize, bo czuję się jak w worze, większa o 10 kg.
Chcę iść w jakość, zaczęłam czytać składy materiałów. Niestety, często kierowałam się ceną, a nie jakością. Z drugiej strony, mam gdzie znosić ubrania, bo jako fryzjer nie ubiorę do pracy czegoś lepszego, bo po 1 dniu już jest poplamione, więc się tym usprawiedliwiam.
Planuję na lato zakupić dobrej jakości sandały, w kolorach odpowiadajacych mojej analizie, rozjaśnić nieco garderobę, ale jest ciężko.
Zawsze miałam „fazy” na jakiś kolor, trwało to kilka lat, aż następował przesyt. Byly już brązy, granaty, szarości, róże, teraz czerń. Chyba znowu czuję przesyt…
Eloise – brzmisz jak osoba w typie Theatrical Romantic. Dokładnie tak wyobrażam sobie styl dla tego typu urody, i chociaż fizycznie bardziej podoba mi się typ Romantic, to nie sposób odmówić stylowi dla TR tej specyficznej aury.
Masz gdzieś może swoje zdjęcia?
Naster, a może na początek – postanowienie, że nie kupuję czerni? Co mam, to noszę, ale nowe już nie. Jest coś takiego w czerni, że łatwo w nią wejść, ale trudniej wyjść (oferta sklepów w tym pomaga, bo czerni jest wszędzie dużo). Bo się ze wszystkim łączy, bo do wszystkiego i każdego pasuje (pozornie). Mnie osobiście czerń rozleniwiła, w pewnym momencie przestałam testować nowe, inne zestawy i kolory, bo po co, skoro jest czerń. A potem zaczęło mnie to jakoś przygnębiać, podobnie jak widok siebie ubranej całej na czarno (jestem jesiennym typem, niby jakoś dźwigam czerń, ale co z tego). I jakiś czas temu stwierdziłam, że basta – nic nowego czarnego do szafy wstępu nie ma. Co ciekawe, dzięki temu udało się oddzielić czarne lubiane i noszone od czarnych „niech już będzie”, pojawiło się kilka sztuk nieczarnych, ale z czernią działających, i od razu zrobiło mi się lżej. A czerń w niewielkich dawkach podkręca całość, sprawdza się wieczorem, i jest ok, tylko nie powinna nas zjadać ;)
Naster, źle wyglądasz w czerni i dlatego chcesz z niej zejść? Czy dlatego, że nie jest optymalna dla stonowanego lata? Może nie jesteś stonowanym latem, tylko tak wyglądasz :) Piszę tak, bo ja tak miałam. Wyglądam jak stonowane lato i całe życie myślałam, że to mój typ, ale nie kierowałam się paletką przy wyborze ubrań, brałam, co mi się podobało. Dopiero od niedawna zaczęłam gromadzić ubrania w „swoich” kolorach, w sensie – stonowanego lata. I się okazało (po zdjęciach), że kiepsko w nich wyglądam i że jestem innym typem.
Agaffia, taki mam plan – nie da się zejść całkowicie. Czerń wysmukla, podkreśla charakter, lubię to w niej.
Postanowiłam, że na lato nie lubię nic czarnego.
Nie moglam pominac tego wpisu milczeniem -rozumiem intencje , ale czy potrzeba az tak drastycznego przykladu do segregacji naszych ubiorow, przyznaje -zmrozilo mnie !
Raz, że nie jest optymalna, dwa czuję już nieco przesyt. Chciałabym spróbować wyglądać inaczej. Często słyszałam, że się fajnie ubieram, mam fajne ciuchy, więc chyba tragedii nie było, ale już powoli chciałabym spróbować czego innego..
A moje zdanie na temat skojarzeń jest takie, że ocenia się co ktoś wymyślił a nie z czego to wytrzasnął. Znacie przysłowie „głodnemu chleb na myśli”? To właśnie o tym jak dumająca o modzie osoba zaczyna oglądać filmy o dowolnej innej tematyce i wszystko ją może zainspirować to pisania o ciuchach. Jak dla mnie to plus.
A na temat samej metody to ja mam zupełnie inaczej. Z elementów „bazowych” żadnego nie ma w mojej szafie, a ubralabym chyba tylko trampki. Za to z tych ekstra to poza butami mogłabym ubrac wszystko i chodzić tak na codzien. Kiedyś miałam podobna stylizacje na lato jak były upały:) ogólnie metoda mest fajna gdy idzie się na zakupy, ale dla własnej szafy lepiej mieć więcej wyrozumiałości. Czy nie lepiej wybaczyć ciuchom drobne niedoskonałości i donosić je do końca niż wyrzucić tylko po to by kupić idealne i tylko nakręcać ten spirale wytwarzania nowych szmat?
Ja mam taką zasadę: nie kupuję nic póki nie zostanę z niczym;) i całkiem wiernie się jej trzymam od jakiegoś roku.
Olu, ja wszelkie logiczne podejście do stylu traktuję właśnie jako antynakręcanie spirali wytwarzania nowych szmat :) Najlepsze co można zrobić dla ekologii i zaprzestania konsumpcjonizmu to właśnie znaleźć swój styl i swoją metodę na organizowanie sobie garderoby. A Twoja zasada jest podobna do mojej, nie wiem czy widziałaś wpisy o metodach zakupów -> https://ubierajsieklasycznie.pl/tag/metoda-na-zakupy/ ?
Czyszczenie szafy to też nie musi byc wyrzucanie, przecież możemy komuś oddać, odsprzedać, radykalnie przerobić
Kiedyś czytałam o badaniu aktywności ludzkiego mózgu. Uczestnikom odczytywano zestawy słów i sprawdzano jak na nie reagują ich neurony. Po słowach „kot i pies” reakcja mozgu była znikoma. Z kolei gdy przeczytano „kot i księżyc” pojawiła się burza impulsów elektrycznych. Dobrze sformułowana metafora sprawiała mózgowi przyjemność.
Mario, spowodowałaś tym porównaniem do serialowej sceny burzę przyjemnych impulsów w moim mózgu i zainspirowałaś do wielopłaszczyznowej analizy. Dzięki!
Łatwo jest mi komponować zestawy z prostych ubrań, natomiast dodawanie elementów ekstrawaganckich powoduje (w moim odczuciu), że całość jest przeładowana. Może powinnam zdefiniować ekstrawagancję inaczej niż dotąd.
Możesz raczej ustawić sobie w inny sposób te dwie skrajności, w sensie bez podziału na bazę i ekstrawagancję. Czyli dobrze rozumiem, że ubierasz się w taki dyskretny i bardzo prosty sposób?
Zwykle tak, ale gdy mam nastrój na coś bardziej szalonego, zamiast ciemnych cygaretek i czarnych/brązowych mokasynów zakładam błękitne cygaretki do żółtych mokasynów. To jest moja wersja ekstrawagancji – forma nadal jest maksymalnie prosta, pojawia się zwracające uwagę zestawienie kolorów. Mam jedną wzorzystą bluzkę wiązaną na kokardę, która dobrze wyglada do prostej reszty rzeczy z mojej szafy, ale muszę umalować do niej usta na koralowo. Inaczej to bluzka wychodzi na pierwszy plan.
Wracam ostatnio do Twoich wcześniejszych postów, Mario. Bardzo mnie relaksują.
Nie uznaję półśrodków. Jeśli już mam coś kupić to musi być dokładnie takie, jak sobie wymarzyłam, nie ma zmiłuj. W innym wypadku, będę kontynuować poszukiwania idealnego egzemplarza i w rezultacie, wydam więcej pieniędzy. I po co to komu? Jako podstawy lubię spodnie z rozszerzonymi nogawkami do kostki, linkuje bo nie wiem czy kwalifikują się jako culottes? https://www.everlane.com/products/womens-hirise-wide-crop-pant-trueblack?collection=womens-bottoms
Do tego kaszmirowe kardigany noszone jako sweterek, koszule i proste buty bez pięty (Vagabond ma takie w każdej kolekcji).
Lubię też ekstrawaganckie obuwie i mocną biżuterię i nie oszczędzam na tych elementach. Jeśli szaleństwo w ubiorze to zazwyczaj duże formy, w stylu blogerki Brittany Bathgate, nie noszę kwiatów, ani wzorów. Ogólnie, lubię mieć mało rzeczy, a pozbywanie się ich, nie jest absolutnie żadnym problemem.
Ale fajne rzeczy, myślę że bycie wybrednym jest bardzo pożądane jeśli chodzi o zakupy i styl – wiem że jest trudno, czasem rzeczy, które nam pasują są drogie, ale z drugiej strony nie kupuje się bylejakości i jest ogromna satysfakcja patrząc na nieprzepełnioną szafę. Styl tej blogerki jest świetny!
Ja mam trochę inną zasadę, która chyba jest zasadą siostrzaną- w szafie mam tylko ubrania, które bardzo mi się podobają, są wygodne i są ” moje”.
Jeśli chodzi o ciuchy, siłą rzeczy ta metoda dość naturalnie znalazła się w mojej krwi. Na co dzień ubieram się do bólu zwyczajnie, a z biżuterii noszę tylko zegarek i obrączkę, ale za to jak szaleję, to już musi być grubo (albo plecy na wierzchu albo dekolt do pasa albo przynajmniej buty jak z kosmosu). Za to ta metoda bardzo pomogła w kolorystycznym ogarnięciu szafy po analizie, którą mi zrobiłaś :) <3 Rzeczy zostały podzielone na dwie grupy – kolory prawdziwej zimy, te najkorzystniejsze (biały, czarny, granat, grafit, szarość) które w zamierzeniu miały być większością garderoby i kolory wyskokowe, tez korzystne, ale intensywniejsze, do doprawienia, w małej ilości (czerwień, róż, kobalt, srebro). Maksymą było własnie ,,nic pomiędzy", ,,nic pośredniego", nic ,,w miarę dobrego, ale…" i oczywiście, nic spoza palety. Jak to pomogło! Prawie niczym slogan z reklamy – 90% mniej cieni pod oczami ;) Moja twarz wreszcie przestała wyglądać blado, a zaczęła jasno, przestała smutno – zaczęła dostojnie.
No cóż, chyba każda z nas stara się kupować te rzeczy, które się jej podobają. Tylko efekty są różne.
Ja teoretycznie nie chodzę na kompromisy, ale w praktyce…sandałów szukam już ze 3 lata, kurtka zimowa ma nieidealny kolor (inaczej nie miałabym w czym chodzić, jest tez odrobinę za bardzo sportowa jak na mój gust). Zdecydowana większość rzeczy, które są „moje” to rzeczy szyte na miarę, a i tutaj zdarzają się pułapki, bo materiał okazuje się układać nie tak jak sobie wyobrażałam, czy krój nie do końca mój. Swetrów mam tysiące, żaden nie jest ulubiony, no nie mogę trafić.
Generalnie mam mnóstwo ciuchów które mi się podobają, ale nie na mnie, ALE to niestety wychodzi dopiero po dłuższym użytkowaniu, że coś zgrzyta, że coś jednak jest nie tak. Jest tez sporo rzeczy o których marzę, a nie mogę znaleźć.
Iwona, a może aż za bardzo wnikasz? Myślę, że jeśli coś podoba się na kimś, a nigdy na nas, może być oznaką, że sami ze sobą nie czujemy się dobrze?
Wiadomo, często niestety jest tak, że w sklepie coś jest fajne, czy na Internecie, ale my założymy i czar pryska, bo nie mamy figury modelki, inny odcień skóry, włosów, ale czy zawsze tak jest?
może za bardzo, ale chodzenie na kompromisy mnie po prostu nie satysfakcjonuje. Sam perfekcjonizm jest jeszcze znośny, ale mam dwa punkty których nie umiem przeskoczyć: szukanie ideałów, oraz fakt, że często dopiero po jakimś czasie okazuje się, że dana rzecz to jednak nie to. Frustruje mnie to, bo ciuchy czy buty bardzo ciężko sprzedać, a noszonej rzeczy nie mam jak zwrócić.
moją ekstrawagancją w szafie są czerwone szpilki i ogólnie torebki (muszą mnie zachwycić inaczej nie kupuje)
Mario, ja dzięki temu postowi miałam objawienie. Łączy się ono tez z wpisem „punkt startowy”, który przypomniałaś w komentarzach. Czasami w niektórych zestawach, patrząc na siebie w lustrze, mam poczucie pełnego relaksu. To nie musi być neutralny kolor (bo chodzi np o czerwony płaszcz zimowy) ani jakiś prosty minimalistyczny krój, po prostu całość (ubranie + ja) wyglada jakoś tak harmonijnie. Patrzenie na siebie nie wymaga wysiłku. I tak chyba zdefiniowałabym sobie swoją szafę bez kompromisów. Po tym odkryciu nie miałam problemu z wyniesieniem na strych tych wszystkich ubrań które od dawna omijałam a których nie miałam serca się pozbyć.
Jasne, czasem po prostu wszystko gra i wtedy wszystko wydaje się takie klarowne. Ale przez to, że czasem właśnie gra, ciężko zrozumieć, że są momenty, kiedy można coś zrobić lepiej. Zakładasz coś i patrząc w lustro nie bardzo rozumiesz, dlaczego akurat tutaj znowu jest coś do poprawki. Być ponad ten drugi stan rzeczy, osiągnąć to zrozumienie to już jest naprawdę stylowe zwycięstwo. Nie sądzę, by udało się to w stu procentach wyeliminować, ale jeśli już nie dochodzi zbyt często do rozterek, jest dobrze!!!
czółenka na słupku zapinane na pasek są seksowne! jeszcze jak założymy pończochy, to jest magia w naszej głowie! szkoda, ze tak mało producentów obuwia robi takie fasony
Dla mnie ekstrawagancją w szafie są buty i torebki. Muszą idealnie pasować do każdej stylizacji ;)
https://markoweobuwie.com.pl/blog
Mario, a może napisałabyś coś o uniformach? Jestem ciekawa Twojej opinii na ten temat. Mam na myśli stworzenie „personal uniform”, czyli czegoś co nosimy praktycznie cały czas i pasuje nam to w prawie każdej sytuacji. Fascynuje mnie ten temat, ale jestem rozdarta pomiędzy noszeniem sukienek, a spodni+koszulka+kardigan ;)
Dziękuję za wpis. Właśnie jestem na etapie wymiany garderoby i zdecydowanie mi się przyda.
Zwłaszcza, że zauważyłam, iż chyba nie do końca rozumiem, czym są te ubrania ,,bazowe”. Wydawało mi się np., że spódnica to bazowa część garderoby. O body z kolei bym nie pomyślała mimo, że noszę.