Przed Wami pięć problemów, jakie kobiety popełniają przy budowaniu stylu. Nic tu nie jest wyssane z palca – samo życie, tysiące komentarzy i wiadomości. A liczę też, że komentarze pojawią się pod tym wpisem. Problemy znam, akceptuję, reaguję – napisałam książkę, która je rozwiązuje: Ćwiczenia ze stylu. I już nie będę owijać w bawełnę: lepiej kupić sobie tę książkę, przepracować i wprowadzić zmiany, niż dołożyć do szafy kolejną szmatkę z sieciówki. Piszę już tak wprost, bo po prostu mam odzew od pierwszych czytelników, że to się kalkuluje. Do środy książka będzie dostępna w promocyjnej cenie.
1. Za dużo inspiracji, styl się rozmywa
Inspiracje są znakomite i jestem wielkim orędownikiem obserwacji dosłownie wszystkiego, żeby się inspirować – natury, sztuki, ludzi… Jednak jeśli tego jest za dużo, zaczynamy chcieć za wielu rzeczy na raz i iść w zbyt wielu kierunkach ze swoich stylem. Obraz zaczyna się rozmywać, a styl powinien przede wszystkim się wyostrzać. Im będzie klarowniejszy, tym łatwiej będzie na zakupach, tym łatwiej będzie tworzyć stylówki i trzymać porządek w szafie.
Rozwiązanie: skupienie na wybranych zadaniach. Zadawanie sobie niejako tematów do pracy i odrabianie lekcji. W książce opisuję, w jaki sposób można działać na polach wielu estetyk i nie rozmywać przy okazji swojej estetyki. Nauczysz się jak podchodzić do inspiracji we właściwy sposób.
2. Rewolucja, pozbywanie się rzeczy jak leci
Gdy zabieramy się za pracę nad stylem, pojawia się praktycznie zawsze oczywista pokusa, wyrzucenia z szafy wszystkiego jak leci i dokonania na sobie efektownej metamorfozy. To wszystko na początku jest takie energiczne, z zacięciem, błyskawiczne i nerwowe. A potem zapał opada, wracamy do starych schematów i realizujemy je w formie o wiele gorszej niż ta, która jeszcze przed chwilą miała się poddawać metamorfozie. Szybkie rozwiązania są po prostu mało skuteczne. Radykalizm w pracy nad stylem nie popłaca. Kończy się to stratą pieniędzy i frustracją.
Rozwiązanie: metody małych kroków i wyrobienie w sobie dobrych nawyków przynosi najlepsze efekty, bo one są po prostu długotrwałe i satysfakcjonujące. Owszem, coś może się po drodze nie udać. Wtedy cofasz się o krok, myślisz, zmieniasz, ulepszasz i jedziesz dalej. W książce daję dwadzieścia takich kroków. Każdy przybliża Cię do celu. Nie musisz robić wszystkiego, ale warto przemyśleć każdy z nich.
3. Odkładanie w czasie
Jakie to smutne, kiedy kobieta zakłada ubranie, źle się w nim czuje i uważa, że źle wygląda i winę na to zgania na swoje ciało. Jeśli źle wyglądasz w ubraniu, to z ubraniem jest coś nie tak, nie z Tobą. Poszukaj takiego ubrania, w którym będziesz wyglądać i czuć się świetnie, a nie modyfikuj swojego ciała. Nie musisz czekać z budowaniem stylu na efekty diety. Nie wyznaczaj sobie terminów – jak się wyprowadzę, to się za siebie wezmę. Jak dostanę tę pracę, zmienię styl. Nie czekamy, pracujemy.
Rozwiązanie: działamy z tym, co mamy. Tylko akceptując rzeczywistość, można ją ulepszyć. Twoja dotychczasowa szafa kryje w sobie potencjał, ale to Twoje ciało jest największym potencjałem. Liczy się wyłącznie to, jak możesz poprawić swój styl tu i teraz, właśnie tego uczę w swojej książce.

4. Chcę, jest ważniejsze od potrzebuję
Co nam po pięknych torebkach, co nam po ładnej sukience z wyprzedaży, co nam po szpilkach, jeśli pogoda się zmienia, a my nagle nie mamy kurtki przeciwdeszczowej. Co nam po identycznych koszulkach, po ulubionych jeansach, kiedy przychodzi zaproszenie na ślub i nagle trzeba iść na zakupy i się „odwalić”. Styl składa się z tak wielu składników i tak wiele okazji musi uwzględniać, że oczywiście nie jest możliwym żyć w pełni bez zakupów. Ale jest możliwym być realistą i patrzeć na swoje potrzeby: i podkręcać te codzienne stroje, i być otwartym na wyjątkowe okazje, i być przygotowanym na różne pogody, i wyglądać dobrze w pracy, i wyglądać dobrze po domu itd. itp.
Rozwiązanie: opierać styl na codzienności, ale nie ignorować swoich potrzeb i stylu życia. Nauczyć się krystalizować te potrzeby: robić dla siebie formuły, które w naturalny sposób przechodzą w styl. Nie trafiłam nigdzie na opracowania, które tego uczą, więc sama napisałam taką książkę!
5. Nieprzemyślane zakupy
Czasami jest w nas taki hura optymizm, że jak kupimy dane ubranie, to uzdrowimy całkowicie nasz styl i dodamy do szafy coś, co jak magiczna różdżka ją odmieni. Nie sądzę, by takie przekonania co do pojedynczych ubrań, kiedykolwiek sprawdziły się w rzeczywistości. Kupowanie to jest ostatnia rzecz, której nasze szafy potrzebują. Jeśli styl nie jest przemyślany, nawet najbardziej satysfakcjonujący zakup w danej chwili, może okazać się totalną klapą już po kilku dniach. Porównałabym spontaniczne i nieprzemyślane zakupy do nakładania makijażu na nieumytą twarz. Kto przy zdrowych zmysłach tak robi?
Rozwiązanie: robienia zakupów można się nauczyć. Wystarczy obrać jakąś linię i konsekwentnie się jej trzymać. W książce opisuję sposoby na kreatywne podejście do zakupów. To jest coś zupełnie innego niż sugerowanie się listami „must have” czy kupowanie tego, co pokazują influencerzy. Zawsze patrz na siebie, swoje potrzeby i na to, co masz do tej pory w szafie. Dla mnie zakupy są od wielu lat przyjemnością i dopełnieniem stylu – nie obowiązkiem, nie głupotą, nie procesem kończącym się załamaniem nerwowym.
Jakie błędy w budowaniu swojego stylu popełniasz lub popełniałaś?
TUTAJ MOŻNA KUPIĆ MOJEGO E-BOOKA
Do środy 13 lipca, e-book będzie dostępny jeszcze w promocyjnej cenie.
Czasem znalezienie idealnej rzeczy jest bardzo czasochłonne, a gdy potrzebuję czegoś na już , obniżam standardy i kupuję rzecz nie do końca idealną.
Czasem już jestem zmęczona poszukiwaniami i też kupuję prawie to.
Zawsze się to na mnie mści, w stylu nie ma miejsca na pół środki
Obniżanie standardów – bardzo słuszna uwaga. Oczywiście bierze się z bezradności, ale też z kupowania na szybko.
Ja postepuje wg reguly „mam wszystko” i kupuje jak mi sie cos naprawde podoba. I stawiam na prostote, co sie zawsze obroni. A nauczylam sie tego od Marii : )
Bardzo się cieszę, ja też staram się trzymać tej reguły. Jak nie zbaczam z tego toru, to zakupy mnie niesamowicie cieszą :)
Nie popełniam żadnego z tych błędów. Robię za to inny błąd. Zbyt długo trzymam rzeczy za małe. Co do punktu 5 to oczywiście zgadzam się, że nieprzemyślane zakupy są błędem natomiast mam inne zdanie w kwestii tego , czy pojedyncze ,zakupy mogą uzdrowić szafę. Wydaje mi się, że czasami mogą. Np. jeśli ktoś ma mnóstwo wzorzystych ubrań, ale brakuje mu stonowanej bazy, to kupno jednokolorowych spodni, spódnic może spowodować, że będzie można stworzyć znacznie więcej zestawów i pojawią się nowe umożliwości, co w jakimś stopniu uzdrowi szafę.
Mam tak samo. Najbardziej nienawidzę kupować czegoś, jak muszę – wtedy wizja zupełnie odbiega od rzeczywistości i tego, co da się akurat znaleźć w sklepach. Albo gdy wyskakuje mi jakiś pilny zakup akurat wtedy, gdy mam inne ważniejsze wydatki i muszę się zadowolić czymś słabszej jakości. Potem noszę takie rzeczy nie do końca „moje”, bo szkoda wyrzucić, a lepszego dubla też szkoda kupować i zostaje się z szafą pełną przeciętnych rzeczy, w której wciąż coś nie gra do końca :/
Dzień dobry ja mam właśnie tak że mój styl się rozmywa Wiele rzeczy mi się podoba i uwielbiam kolory Ale jest problem jednego dnia lubię czerwony drugiego niebieski a trzeciego mam dość i wracam do bieli i beżu i szarości Mam jeszcze jeden feler uwielbiam niemodny kolor turkusowy i co z tym zrobić gdy w pracy muszę być postrzegana dostojnie i poważnie Nie wiem może nie mam gustu Mój mąż który chyba go ma stwierdził że najlepiej pasuje mi styl paryski córka zaś twierdzi że we wszystkim jest ok Książkę kupię, mam poprzednia i jest super Czy będzie vdostepna w wersji Papierowej?
Pewnie nikt szczerze ci tego nie powie, ale jestem przekonana, że wiele osób pomyślało: książka jest zbyt droga. 60 stron, 20 porad – 69 zł, a docelowo 99 zł.
Mam za sobą lata dzielenia się swoją wiedzą na blogu, zupełnie za darmo. Ludzie mnie znają i mi ufają. Szanuję swojego czytelnika, o ten szacunek proszę w drugą stronę. Nie nabijam sztucznie stron w książce. Jest tyle tekstu, ile ma być, żeby było klarownie i skutecznie. Ale przede wszystkim jest kreatywnie. NIGDZIE nie ma takich treści jak u mnie. Jeśli cena się nie zgadza, to w odwrotną stronę – jest za tanio. Nie sprzedaję liczby stron i literek, sprzedaję pomysły i metody. Proszę czytać bloga, jest za darmo, treści jest tyle, że na sto książek wystarczy, ale proszę mi nie pisać, że za wysoko wyceniam swoją pracę. Proszę mi tego nigdy nie pisać, proszę po prostu nie kupować.
Mario, tak trzymać! Powodzenia :)
Kupiłam książkę Marii z dwóch powodów. Po pierwsze chcę jej metodami pracować nad moim stylem. Po drugie, żeby docenić finansowo moją ulubiona blogerkę i w ten sposób podziękować za wszystkie darmowe treści, którymi się dzieliła i pomagała mi budować własny styl.
XD LOL jak ja lubię narzekanie, że ktoś zna swoją cenę. Rozumiem że najlepiej się krygować na insta jaka to jestem skromna i wszystkie „odkrywcze” treści za darmo w tym kultowy już przepis na pomidorki z cebulką, a zarabiać na nieoznaczonych współpracach.albo używać zasięgów do darmowej reklamie swoich 350 firm i wtedy wszyscy się cieszą.
Hey Maria, dzieki wielkie za te wszystkie bezcenne tresci na blogu i instagramie. Uwielbiam do nich wracac. Kupilam tez Twoja ksiazke bo Ci ufam.
Dziękuję. Sama czuję, że nie wypada mi mówić takich rzeczy. Ale dziękuję :)
@Gosia : To Ty pomyślałaś i jeszcze napisałaś o tym, a nie „wiele osób pomyślało”… Każdy ma prawo wycenić swoją pracę na ile tylko chce. A Twój komentarz jest po prostu zbędny.
U mnie z pewnością występował błąd numer 1 i błąd numer 3. Za dużo inspiracji skutkowało rzeczami z różnych parafii i wrażeniem bałaganu w szafie, nawet jeżeli rzeczy były poukładane. Człowiek z takim eklektyzmem w szafie czuł się nijaki i rozmyty. Dzisiaj wiem, że jest różnica między zbyt wieloma inspiracjami, a różnorodnością, która nie musi wykluczać spójności.
Dodam zresztą, że ten eklektyzm nie dotyczył tylko ubrań, ale też dodatków, biżuterii i kosmetyków do makijażu. Tutaj sprawdziło się u mnie rozeznanie, po co sięgam najczęściej. Jeżeli odruchowo sięgam po jakąś konkretną bluzkę, spodnie, naszyjnik, kolor szminki, to znaczy, że ta rzeczy na pewno do mnie pasuje. Jeżeli kupiłam pod wpływem impulsu i chwilowego zachwytu, a potem z jakiegoś powodu leży na wieczne „potem”, to sygnał, że trzeba się jej pozbyć – wyrzucić, albo komuś dać, komu może pasować.
Błąd numer 3 zakładał, że jeżeli więcej ważę, to nie zasługuję na to, żeby lepiej wyglądać. Dołożyłabym do tego zatrzymywanie rzeczy z „czasów” mniejszego rozmiaru. Dzisiaj myślę, że to ubranie ma być dla mnie, a nie ja dla ubrania. Waga się zmienia, człowiek może mieć chudsze i tęższe okresy, ale to ja mam przede wszystkim dobrze czuć się w danej rzeczy, a nie ta rzecz ma być ukoronowaniem mojej pracy nad odchudzaniem sylwetki. Postanowiłam również nigdy nie kupować rzeczy obcisłych, takich, w których wyglądam dobrze tylko w szczuplejszym czasie i ta metoda również się u mnie sprawdziła.
Słuchaj, ten eklektyzm to jest bardzo fajne, ale też dość niebezpieczne słowo. To taka jakby wymówka do odpowiedzenia sobie na pytanie, co tak naprawdę kocham lub lubię. Zrobiony dobrze, będzie się oczywiście bronił, ale często będzie po prostu rozmywał prawdziwych nas.
Zgadzam się, dlatego celowo wprowadziłam rozróżnienie między eklektyzmem, a różnorodnością. Różnorodność może polegać np. na tym, że nie ograniczasz zawartości swojej szafy do jednego, dwóch czy trzech kolorów, tylko masz ją kolorową, ale elementem, który je łączy, jest to, że te kolory są czyste i tak jest w moim przypadku. Konsekwentnie zatem unikam zgaszonych kolorów, bo wiem, że nie wyglądam w nich korzystnie.
Eklektyzm rozumiem właśnie jako rozmycie stylu, ostre kolory obok zgaszonych oliwek, brak zdecydowania, jednego dnia noszę się à la pin up, a drugiego zakładam spodnie moro i glany i noszę się na militarnie, a przy tym nie potrafię sobie nawet odpowiedzieć na pytanie, co bardziej do mnie pasuje? A może żaden z tych stylów nie jest dla mnie odpowiedni?
Też tak mam , zrozumiałam, że nie wiem czy jeszcze wrócę do rozmiaru i powinnam starać się wyglądać dobrze teraz, że zasługuje na to,żeby czuć się pięknie niezależnie od rozmiaru.
Mój problem polega na tym, że nie mogę się zdecydować, czy budować styl w oparciu o analizę kolorystyczną i typ kibbe, czy nie zawracać sobie tym głowy i robić po swojemu. A jeśli wybrać coś pomiędzy, to w którym miejscu ma być ten kompromis. Generalnie lubię swoją paletę i dobrze się czuję w polecanych fasonach, ale podobają mi się też inne rzeczy. No i wtedy zakupy to udręka – szukam torebki, podobają mi się same rude brązy, odległe od „moich” kolorów. No to staram przekonać samą siebie do czegoś w chłodnym beżu, w imię spójności kolorystycznej, na której też mi przecież zależy. Obawiam się, że jak wybiorę jakąś „zakazaną” rzecz, to później i tak będę żałować. Bo po czasie „otworzą mi się oczy” i zobaczę np. na zdjęciach, że źle w tym wyglądałam (a w swoim stylu chciałabym nie tylko czuć się dobrze, ale i tak wyglądać). Myślę, że nie ma tu ani dobrego, ani złego wyboru – czy słuchać się wytycznych, czy je olać – bo i tak, i tak będzie ok, ale powinnam się w końcu dogadać sama ze sobą, co wybrać. Kiedyś kupowałam wszystko jak leci, moja szafa nie była spójną, ale przynajmniej nic tam nie brakowało. A teraz już drugi miesiąc szukam torby swojego życia, bo musi być idealnie dopasowana do wytycznych i jeszcze do mojego gustu.
Magda – a jaki masz typ kolorystyczny i typ Kibbe?
Tak naprawdę jedno nie wyklucza drugiego. Typ kolorystyczny ułatwia wybór kolorów, typ Kibbe wybór fasonów, a cała reszta to już kwestia Twojej fantazji, poczucia estetyki, a nawet nastroju.
To ja tutaj od razu odpowiem, bo czuję, że to nie jest pytanie retoryczne. „Robić po swojemu” i „nie zawracać sobie tym głowy” – zresztą to są pojęcia, których użyłaś sama. Naprawdę chcesz za 10 lat myśleć o tym okresie swojego życia teraz w kategoriach – podobała mi się ruda torebka, ale szukałam chłodnego beżu w imię spójności kolorystycznej? To brzmi Magda jak jakaś kara, a nie styl.
To co piszesz było moim błędem. Ugrzeczniłam i upraszczałam swój styl na siłę, bo jestem drobna i delikatna. Nie nosiłam kwiecistych i zwierzęcych wzorów i unikałam jak ognia ciemnych kolorów. Wzdychałam w ukryci do stylistyki sióstr Olsen, projektów Hedi’ego Silmane, zdjęć Debbie Harry i mówiłam sobie że to nie dla mnie. Aż przyszedł covid i kiedyś spojrzałam na swoją tablicę pinteresta i sobie uświadomiłam, że te zdjęcia nie pokrywają się z tym co ja noszę na co dzień i że to ten pinterest to jest coś na widok czego serce mi szybciej bije i że szkoda mi życia na noszenie ubrań, których nie kocham. Teraz mam ubrania, które chce nosić zawsze i wszędzie i które uwielbiam i lubię się w nich. Co ciekawe chociaż, nie są one zgodne z tym co w teorii powinno podkreślać moją urodę to dostaję komplementy, że wyglądam bombowo.
A ja mam kompleksy choć noszę 38/40 przy wzroście 168 cm…niby jestem szczupła ale brakuje proporcji :( i tu jest problem, bo choć chciałabym budować styl w oparciu o Twój blog, Mario (najbardziej mi odpowiada ze wszystkich blogów) to wciąż się zastanawiam czy moja figura się nadaje na to lub tamto…
Ja też mam 168cm wzrostu i noszę rozmiary 36/38/40. Czy mogłabyś napisać czym nasze proporcje się różnią jak patrzysz na moje zdjęcia? Mam rozpisany szkic wpisu o tym, o czym teraz napisałaś, więc napisz mi swoją perspektywę. Czy są jakieś ubrania, które ja na instagramie pokazałam, a które by Ci super pasowały i czy są takie, które wiesz, że by Ci nie pasowały?
Twój blog mnie bardzo inspiruje, czytam go od kilku lat, ale dopiero teraz (jestem po 40) jakby dojrzałam do zmian na „prostotę”. masz proste ale mega eleganckie stroje, Naczytałam się różnych blogów, nie będę tu przytaczać których, gdyż byłaby to „reklama”, ale w jednym blogerka (kobieta tak po 50) napisała mniej więcej tak: Kobitki, odrzućcie stereotypy! załóżcie kolory, wzory, falbany, kokardy !!!! Bawcie się kolorami!!! I takie ubrania prezentuje… No więc kupiłam te „wzory, kolory, odrzuciłam stereotypy”….efekt? mam w szafie chyba połowę ubrań w których nie chodzę :( kolory się znudziły, wzory tym bardziej, falbany odpadają na „dzień dobry” , rano nie mam się w co ubrać, a pracuję w urzędzie miejskim więc raczej w boho i kokardach i falbanach paradować codziennie nie będę…
Ale mam kilka ładnych „stonowanych” ubrań, spodnie proste czarne sprzed 15 lat wyciągnęłam z piwnicy, są super :) te rzeczy wyglądają pięknie :) Ale to dzięki Twojemu blogowi, ja po prostu odkryłam, ,zobaczyłam piękno w rzeczach prostych, bez wzorów, stonowanych :) Bardzo Ci za o dziękuję :) Już je wprawiam w ruch :)
A figura ? hm, mam nieco szersze ramiona niż przeciętne dziewczyny o rozmiarze 38, Biust 75 C, wcięcie w talii, uda szczupłe, ale za to łydki grubsze, a kocham spódnice! dlatego trudno mi kupić dobre spodnie, bo często opinają za bardzo łydki, trudno kupić bluzkę bo np. uwydatnia szerokość ramion …:( Tak to w sumie wygląda.
U mnie zdecydowanie 1 i 4 robiły kiedyś największe szkody. Kupowałam „bo chcę”, pod wpływem sprzecznych inspiracji.
Często chodziłam w dżinsach i t-shirtach z logo pracodawcy – nie dlatego, że musiałam, tylko odpowiadały mi takie chłopackie, nerdowe klimaty. Do tego tenisówki i kurtka z Decathlonu. To była garderoba kompletowana dla wygody, bez większego zastanowienia nad estetyką. Ale przemawiała też do mnie klasyczna elegancja: marynarki, koszule, sukienki etc. – i to były rzeczy, które kupowałam, bo chciałam. Potem nie wiedziałam, jak je nosić. I tak miotałam się między skrajnościami: jednego dnia Ines De La Fressange, drugiego Zuckerberg, do tego w kolorach z różnych parafii. Zazwyczaj czułam się albo niechlujna, albo przebrana. I wydawało mi się, w eleganckim stroju musi być zimno/duszno/ciasno. A jeżeli ma mi być wygodnie, to nie ma rady, schludnie wyglądać się nie da.
W ciągu kilku lat uważnych studiów pod kierunkiem Marii (wielkie dzięki!), stopniowego okazało się, że ta sprzeczność między wygodą a elegancją istniała głównie w mojej głowie. Koszule to nie tylko pańciowate taliowanie, ale też luźne, męskie kroje. Chinosy są nawet wygodniejsze, niż dżinsy. Luźny kardigan łączy zalety bluzy i marynarki. Teraz mam jedną szafę zamiast dwóch, opartą na kilku uniformach w kolorach stonowanej jesieni. Bez konfliktów znalazło się miejsce na baleriny i sukienki, luźne spodnie, i tenisówki. Zakupy zajmują mi teraz trochę czasu, bo mam bardzo konkretne wymagania, ale ubieram się w pięć minut na większość okazji.
I najśmieszniejsze: właśnie teraz, kiedy wszystko w mojej szafie jest uproszczone i, z perspektywy zaprzeszłej mnie może nawet nudne, regularnie dostaję komplementy co do mojego stylu. Że taki spójny, schludny, i elegancki (:
Blog chętnie czytam, wiele rad z wachlarza Marii można wybrać dla siebie, każdy z nas jest inny i każdy znajdzie swoje inspiracje. Właśnie te linki i oznaczenia produktów dają nam możliwość wyboru. Przyznam, że dzięki blogowi poznałam np. ciekawe polskie marki. Co do ceny książki, autorka długo nad nią pracowała i ma prawo swoją pracę wycenić. Jest to równowartość kilku kolorowych gazet albo kilku paczek papierosów. Pozdrawiam serdecznie.
Ja bym dodała 6: Oszczędzanie na basicach
Kilka lat temu nawet ubrania z sieciówek były lepszej jakości. Dziś często źle się układają jeszcze na etapie wiszenia na wieszaku w sklepie. Można się głowić i troić z dobieraniem krojów i kolorów, a i tak dalej wyglądać gorzej, niż gdyby po prostu kupić koszulkę z porządnej bawełny i mięsistą spódnicę z podszewką. Rzeczy lepszej jakości tez z reguły mniej się gniotą. Co z tego, że ktoś potrafi korzystać z żelazka, jeśli efekt psuje się od trzymania torebki czy oparcia się o krzesło.
To się po części łączy z Twoim pkt 4. Takie rzeczy jak elegancka biała bluzka po prostu powinny być w szafie, nawet jak są z niej wyciągane raz na rok. Bo jak jest potrzebna, znalezienie czegoś w sklepie graniczy z cudem. Basiców trzeba szukać na spokojnie, tak żeby były w 100% idealne. I zakodować sobie, że jak mają być idealne, to będą więcej kosztować.
Książkę pobrałam i przejrzałam pobieżnie, bo nie miałam niestety czasu się za nią zabrać. Zdecydowanie moim błędem jest błąd numer 1, czyli zbyt dużo inspiracji. Czy mogłabyś Mario nakreślić które rozdziały w książce poruszają ten temat? Po pobieżnym zerknięciu niestety nic takiego nie kojarzę
Jakieś 8 – 10 lat temu, jak skończyłam studia i zaczęłam pracę zdecydowanie 1, 4, i 5. Kupowałam wiele rzeczy, częśc po to żeby coś w sobie zmienić, udowodnić sobie że mogę nosiń np. ubrania z męskiej szafy, szalone oversizowe, choć nie były to moje klimaty. Wtedy zresztą modne było mówienie ” Nie ma że coś nie pasuje, poprostu źle się w tym czujesz” .Myślałam że wymiana garderoby zrobi ze mnie nowoczesną/ przebojową/seksowną/ stateczną/ z jajami/szaloną czy jakąś tam jeszcze inną osobę.Nakupiłam wtedy masę ubrań i noszę je do dziś ale od jakiś dwóch lat zauważam że część z nich trochę wyszła z mody :( Części z tych rzeczy prawie nie nosiłam bo chciałam je mieć ale okazały się zupełnie niepraktyczne.
Obecnie moim błędem jes 3, czyli odkładanie na potem. Nawet nie do czasu aż schudnę czy zmienię pracę ale do czasu aż nabiorę rozumu, wyklaruje mi sięstyl i będę miała świadomość że kupię coś dobrego. Jak pisałam – mam w czym chodzić a nie mam czasu na strojenie się. Pracuję w uniformie a po pracy mam masę zajęć dodatkowych. Chciałabym natomiast zadbać o włosy, paznokcie i makijaż. Jak to jest ogarnięte – jejst połowa sukcesu. Niestety jestem śpiochem i niskociśnieniowcem i nie bardzo mam siłę rano na makeup. Nie mam też na niego do końca pomysłu. Nie chcę żeby to było za bardzo z insta, ale chciałabym więcej niż lekki podkład , rzęsy i brwi,
U mnie błąd pt. zmienił się styl życia, a garderoba nie. Zestawy do biura, na wyjście ze znajomymi pozostały jako 80% szafy, kiedy praca odbywała się zdalnie i finalnie taka odzież stanowiła 20% potrzeb.
Szafa niczym capsule wardrobe inspirowana stylem paryskim, ale nieużywana. Bez sensu. To pasuje na pkt 4. Na szczęście dzięki lekturze m. in. tego cudownego bloga uniknęłam w ostatnich latach pozostałych błędów.
Po kupieniu świetnych rzeczy codziennych i praktycznych (dom, wieś, las, ogród, spacery z psem jako 80% aktywności) aż miło jest się codziennie ubrać, a i gdy jest potrzeba wyjścia, jest po co sięgnąć.