Sporo osób (z tego co widzę po mailach) ma problem z wyborem stylu, tylko dlatego, że boi się zadeklarować sobie w głowie jakiś kierunek w którym ten styl ma iść. Podłożem strachu są zawsze utracone alternatywy. To znaczy, że decydując się na gamine pozbawiasz się jednocześnie wielu możliwości jakie dają inne style takie jak np. sportowa elegancja, italian chic czy podróżniczy. Bardzo chcesz zawęzić swój styl i być konsekwentnym w jego realizacji, ale boisz się tego, co utracisz. I o tym jak ten strach przezwyciężyć chcę dzisiaj napisać.
Wyjaśnię na swoim przykładzie. Kiedyś pisałam o tym, że ograniczam kolory w swojej szafie do szarości, bieli i czerni. Daję sobie jeszcze przyzwolenie na trochę cielistego, na srebro i złoto, na kolor jeansu, skóry, czyli staram się nie używać zbyt „kolorowych” kolorów. Tej zasady trzymam się do dziś. Nie wybrałam sobie żadnego konkretnego stylu, ale po prostu ograniczyłam kolory. Na początku myślałam, że będzie bardzo ciężko, bo na świecie jest tyle pięknych barw, a ja o nich piszę i co rusz w jakiejś się zakochuję. Ale potem zobaczyłam, że to była jedynie kwestia iluzorycznego strachu i z tą decyzją żyję sobie pogodzona do dziś. Pogodzona, ale też i szczęśliwa. Oto cztery punkty niezbędne do tego, by taki stan osiągnąć.
1) Wybierz to, co kochasz. Jeśli już decydujesz się na styl, bądź pewna, że on Ci się podoba. Nie rób tego na zasadzie: zobaczyłam w internecie kogoś ubranego w stylu lat 50-tych i też chcę tak wyglądać. Lepszym rozwiązaniem będzie: zawsze ciągnęło mnie do motocyklowych botków, ten fason butów kupuję najczęściej, więc będę bardziej w swoim stylu uwidaczniać swoje rockowe zacięcie. A ja wybrałam swoje kolory na takiej zasadzie: często zakochuję się w kolorach, ale jeśli mam wybierać, moimi ulubionymi kolorami, które mi się nigdy nie nudzą są biel, czerń i szarość – przy nich zostanę, one będą zawsze moją podstawą.Bądź sobą, wszyscy inni są już zajęci.
2) Patrz tylko na to, co możesz zyskać. Pomiń to, co tracisz. Gdybym miała patrzeć na wszystkie te piękne kolory jakich się świadomie pozbawiłam: na kuszące kobalty, na energiczne fuksje, na tajemnicze zielenie, na zmysłowe czerwienie… Eh, lepiej podejść do tego pozytywnie. Wszystko w szafie pasuje do siebie, nie ma problemów z ubieraniem, zakupy są szybkie, łatwo wyeliminować po filtrach w sklepach internetowych nieinteresujące mnie kolory itd. Tak samo będzie z Tobą, jeżeli się na coś konkretnego zdecydujesz. Będziesz szybciej robiła zakupy, bo będziesz szukać ubrań jedynie w stylu, który wybrałaś. Staniesz się w oczach innych konsekwentną i silną osobą, która wie czego chce. Zostaniesz ekspertką w tym jednym, wybranym stylu. Twoja garderoba w końcu będzie spójna.
3) Usamodzielnij się, weź życie w swoje ręce. Ile jeszcze czasu mama ma wybierać to w co się ubierasz? Oczywiście zamiast słowa mama możesz tu wstawić jakiekolwiek inne słowo, określające autorytet z którym się bardzo w kwestii mody liczysz (może to być koleżanka, telewizja, koncern, krytyk modowy albo ktokolwiek, cokolwiek). Dobre rady są super, ale czytelniku nie zapominaj, że ciało masz tylko jedno, że to Ty powinieneś je przystrajać tak, żeby Tobie się to podobało. Co z tego, że podobasz się mamusi, skoro sobie się nie podobasz? Co z tego, że w lookbookach królują dzwony, jeżeli Ty w dzwonach wyglądasz jak dzwon? Co z tego, że ja mam trzy kolory, a Ty lubisz jeszcze zielony, czerwony, różowy, niebieski? Ten punkt mogłabym rozszerzać w nieskończoność. Zawsze pod jakimś wpisem z moim ubraniem znajdzie się życzliwa osóbka, która mnie poinformuje jak to mi niekorzystnie w czerni lub bieli. Nie będę tu nawet pisać co sądzę o kulturze takich osób, ale wiedz jedno: lepsze jest wyglądanie „beznadziejnie” po swojej własnej, autonomicznie podjętej decyzji, niż wyglądanie „super”, bo ktoś tak oczekuje!!! Masz prawo wyglądać tak, jak to sobie wymyślisz i masz prawo wyeliminować ze swojego kręgu zainteresowań osoby, które Ci tego prawa odmawiają. Ograniczenie się do konkretnego stylu świadczy o dojrzałości, o tym, że to Ty bierzesz kwestię swojego wyglądu w swoje ręce, więc potraktuj to jako wyzwanie, które Cię usamodzielni i zdecyduj się na coś konkretnego.
4) Wyluzuj, daj sobie margines dowolności, kombinuj. Obranie jednej drogi nie znaczy, że cały czas trzeba iść jej środkiem, można czasem zejść na pobocze. Ważne, żeby kurs pozostał ten sam. Ostatnio mam ochotę na coś zielonego. Zasada o trzech kolorach zostaje, ale jeżeli coś ładnego zauważę, to sobie po prostu pofolguję. Obranie jednego stylu nie jest karą. Możesz od czasu do czasu, dodać do swojej garderoby coś, co na pierwszy rzut oka do niej nie przystaje. To wręcz jest wyzwanie: jak sprawić by coś, co pozornie jest dalekie od wybranej estetyki w tę estetykę wpasować. Kombinuj, zastanawiaj się, urozmaicaj. Każdy element dodany do tradycyjnego schematu będzie świadczył o Twojej indywidualności. O Twojej interpretacji schematu. Bo styl to właśnie interpretacja tego, co znane, na swój własny niepowtarzalny sposób.
Paradoksalnie, zdecydowanie się na jeden styl jest o wiele bardziej wyzwalające niż pozostawienie sobie wielu możliwości wyboru. Ale gdyby zastosować przymus? Gdybyś nie miała innej możliwości i musiała zdecydować się albo na jeden styl, albo stosować tylko jedną regułę dotyczącą ubioru, to co by to było???
„lepsze jest wyglądanie „beznadziejnie” po swojej własnej, autonomicznie podjętej decyzji, niż wyglądanie „super”, bo ktoś tak oczekuje!!! Masz prawo wyglądać tak, jak to sobie wymyślisz i masz prawo wyeliminować ze swojego kręgu zainteresowań osoby, które Ci tego prawa odmawiają. ” = absolutnie świeta prawda! Pozdrawiam!
mój ulubiony paryski szyk…. granat, biel i popiel… może od czasu do czasu zelektryzowałabym te schemat odrobiną czerwieni lub pudrowym różem… oba kolory świetnie pasują do tych trzech kolorów =)
o to tak jak u mnie !!
wszystko udało mi się wprowadzić w życie ale czasem mam dni słabości.
kupię coś totalnie od czapy co potem zalega w szafie, bo nagle poczułam znudzenie i potrzebę „odmiany”. potem oczywiście okazuje się że wcale się dobrze nie czuję w tej rzeczy.
druga słabość to to, że od czasu do czasu wpadam na pomysł że w mojej garderobie powinien byc jakiś element. np powinnam mieć spódnicę, szorty, co z tego, że ich w ogóle nie noszę.
no i trzecia – czasem zdarzają mi się spadki pewności siebie/samooceny co czyni mnie podatną na sugestie, a to koleżanek, a to mamy, a to wszelkich poradników odnośnie krojów i kolorów.
dobre samopoczucie w danej rzeczy jest najważniejsze. ja np. według typu urody powinnam nosić musztardowe żółcie, rudości, butelkowe zielenie, i bardzo podobają mi się takie kolory. co z tego, skoro źle się w nich czuję. moja garderoba składa się z białego, granatowego i szarego, z dodatkiem różnych odcieni niebieskiego i niewielką ilością czerni. inne kolory, choć piękne, mnie przytłaczają i czuje się w nich jakby mnie nie było.
kiedyś na jakichś zajęciach na studiach wykładowczyni powiedziała ze tylko pewne siebie osoby noszą kolor czerwony. mi się wydaje, że tylko pewne siebie osoby noszą to, co chcą :)
ciągle tez czytam, że w Polsce ulice są szare, że ludzie boja się koloru, że to wynika ze strachu przed odstawaniem…mi się wydaje, ze jest dokładnie odwrotnie, widzę totalny chaos (szybka moda, trendy, wszystko to sprawia ze zlewaja się ze sobą), że jak minę dziewczynę w białym t shircie, dżinsach i trampkach to mam wrażenie że odstaje na kilometr od tej masy dzieki prostocie. ostatnio widziałam dziewczynę ubrana w całości na czarno, ale miała na sobie ubrania o różnych fakturach, długościach, nawet nie umiem tego opisać, ale wyglądała jakby zeszła z pokazu yohjiego yamamoto :)
Ano właśnie, w sklepach internetowych swego czasu było dużo dresówki, ale ja też na ulicach widzę pomieszanie z poplątaniem i dużo nieskładnych kolorów, a tę dresówkę to raczej w zestawieniu z innymi kolorami. Pamiętam jak na bazarkach kiedyś było dużo żółci i zieleni, mam wrażenie, że przez jakieś dwa lata większość kobiet nosiła takie połączenie, aż się bałam z domu wychodzić:))) Też dla mnie ludzie ubrani w prosty sposób i dyskretnie są jak powiew świeżego powietrza. Dużo nastolatek się fajnie teraz ubiera, nie wyglądają tak wulgarnie, ani przesadnie alternatywnie jak kiedyś. Bardziej jak młode dziewczyny, które nie muszą się dużo stylizować, tylko zakładają jeansy i koszulkę i rozpuszczają włosy. I mam wrażenie, ale to jest generalizowanie, że się fajnie teraz dziewczyny malują, nie tak mocno jak kiedyś.
jeszcze żółty z fioletowym kiedyś królował na bazarkach :D
a nastolatki – faktycznie, wynika to chyba z dużej popularności zary, widzę dużo dziewczyn ubranych bardzo poważnie, półelegancko; dużo jest też ubranych na sportowo, ogólnie dość przyjemnie się patrzy – jak ja byłam w tym wieku to dziewczyny lubowały się w dość wulgarnych ciuchach i makijazach, albo były pod wpływem różnych subktultur (ja z tej drugiej grupy ;) )
To tak jak ja, też dużo kombinowałam, nie wpadłam na to, że można się wyróżniać prostotą :)
„kiedyś na jakichś zajęciach na studiach wykładowczyni powiedziała ze tylko pewne siebie osoby noszą kolor czerwony. mi się wydaje, że tylko pewne siebie osoby noszą to, co chcą” Piękne zdanie. Wspaniale że nie poddałaś się”autorytetowi” wykładowczyni i tak krytycznie odniosłaś się do tego co powiedziała. Strasznie nie lubię takich klisz, czerwony dla pewnych siebie, zielony dla kochających naturę, niebieski dla marzycieli itd. Proste przepisy na każdego człowieka.
Bardzo mądre słowa. Chciałam jedynie zwrócić uwagę na to, by nie pozostawać niewolnikiem swojego stylu. Póki czujemy się w nim dobrze, to super, wszystkie ograniczenia, jakie ze sobą niesie skonkretyzowanie swojego stylu wtedy nam nie przeszkadzają. Jeśli jednak nasz styl zacznie nas „uwierać”, narzucać sztuczne ramy, których, ze względu na wymuszoną strefę komfortu, będziemy bały się przekroczyć, wtedy warto pomyśleć o zmianie. My się zmieniamy, nasz styl też powinien w takim razie ewoluować..
W pełni się zgadzam, tylko zauważ, że większość osób nawet nie dociera do tej pierwszej bazy i nie potrafi skonkretyzować swojego stylu. A właśnie łatwiej byłoby się najpierw określić i wtedy ewentualnie coś zmieniać w razie nudy, niż cały czas błądzić i już na tym etapie błądzenia wiecznie zmieniać zdanie (nie mając jeszcze wybranej myśli przewodniej). Naprawdę to jest najtrudniejsze: coś sobie postanowić, ale potem to już idzie bardzo łatwo.
Masz 100% racji. Zresztą pisałam na podstawie swoich dawnych doświadczeń, kiedy to przez wiele, wiele lat byłam wierna stylowi hippi z grungowymi naleciałościami. Ale właśnie później przyszła zmiana trybu życia, praca, macierzyństwo i ogromna potrzeba zmiany.
I bardzo żałuję, że nie był to czas blogów, Twojego bloga szczególnie, bo mając pod ręką taką skarbnicę wiedzy byłoby mi wtedy znacznie łatwiej. A tak poszukiwania nowej siebie trwały lata i obarczone były (i są nadal) wieloma wpadkami. Jednak powoli znów rysuje mi się obraz tego, co chcę i lubię nosić i właśnie Twoja w tym duża zasługa:)!
Ewcia, masz super styl, od razu widać o co Ci chodzi. Dla mnie cała Twoja osoba, to co widzę na zewnątrz jest bardzo atrakcyjne i tylko pogłębia moją ciekawość dotyczącą tego, co tam się czai w środku :)
Gdybyś widziała banana na mojej twarzy po przeczytaniu Twoich słów:)! DZIĘKUJĘ :D.
PS. Liczę na to, że kiedyś (np przy okazji promocji Twojej książki, na którą mam nadzieję się zdecydujesz) zawitasz do Częstochowy i będę miała okazję Cię poznać:).
Droga Mario, jakże cieszy mnie ten wpis! Dodatkowo opatrzony cytatem uwielbianego przeze mnie Oscara W. żeby szczęście było kompletne. Teraz chyba się rozpiszę, ale zainspirowałaś mnie i mam nadzieję, że może pozytywny przykład dobrze zilustruje komuś tak świetny post.
Bo ze mną to było tak, że kiedyś miała sporo ciuchów w dość rozmaitym stylu i wszystkich kolorach tęczy (plus całej masie innych odcieni również). Jedne bardziej do mniej pasowały, inne mniej, dlatego raz wyglądałam dobrze, ale kiedy indziej jednak nie bardzo. W międzyczasie dość gwałtownie przytyłam, a rok temu zabrałam się za siebie i wróciłam do najbardziej odpowiadającej mi wagi, co zaowocowało (między innymi) koniecznością zrobienia porządku w szafie. Za to też postanowiłam zabrać się na porządnie i zostawić ją w stanie spójnym, uporządkowanym i konsekwentnie uzupełniać już tylko o pasujące elementy. Na pierwszy ogień poszła eliminacja kolorów. Zostawiłam ich sobie do dyspozycji równo siedem – dla jednych dużo, dla innych mało, ale dla mnie idealnie, wszystkie pasujące do mnie i do siebie nawzajem. Muszę przyznać, że stylu nie tyle szukałam, co on znalazł mnie i teraz jest już wyraziście wyklarowany. Jedyny „problem” w tym, że nie umiem go nazwać – jest raczej chłopięco, ale to ani to tomboy, gamine też nie do końca, androgyna również nie. Czasami używam zgrabnego francuskiego określenia „la garconne”, ale pewnie to się kryje pod tym terminem jest zrozumiałe tylko dla mnie. Jest na tyle elastyczny, że mieści i włosy obcięte „na chłopaka” i mocną szminkę (wiem, stonowanemu latu nie uchodzi, ale znalazłam swój idealny odcień, oswoiłam i jeśli komuś się nie podoba, to może mnie cmoknąć w nos ;] ), spodnie w kancik i boyfriendy, proste formy i szkocką kratę, mundurkowate zestawy i trampki. Czasami (rzadko, ale jednak) zakładam sukienki, zwykle niepodkreślające figury, zwykle do butów w męskim stylu (przybij piątkę, Mario!) i nadal uważam, że wszystko jest jak trzeba. Nie wiem, czy wszyscy widzą w tym konsekwencję, ale ja mam swój plan, trzymam się go i w moich oczach wszystko gra.
Do tego mam szczęście być dość wysoką osobą i o urodzie która nie jest jednoznacznie kobieta, dlatego czasem ktoś zażartuje, że ładny ze mnie chłopiec – i to całkiem niezły komplement. W ramach podsumowania dodam jeszcze, że parę dni temu miałam na sobie zestaw, który tak bardzo w moim stylu jak to tylko możliwe (spodnie w kant, marynarka, koszula, krawat typu knit, obowiązkowe wzorzyste skarpety, buty co prawda na obcasie, ale poza tym – typowe brogsy) i cały wieczór zbierałam pełne zaskoczenia pozytywne komentarze (i kilka zgorszonych, ale nimi też umiem się cieszyć). Warto się strać.
A na sukienki w kwiatki i torebki z frędzlami patrzę z przyjemnością – ale tylko na dziewczynach, które wyglądają w nich jak w drugiej skórze.
Ewa, mogę tylko przyklasnąć. Wszystko to, co napisałaś nie dość, że powinno być wzorcowym wręcz przykładem dojścia do upragnionej siebie, to jeszcze styl, który akurat wybralaś jest bardzo bliski mojemu sercu. Szczerze podziwiam. Proszę Cię, byś jeszcze opisała swoich siedem kolorów :)
Czarny i biały, które robią za elementy neutralne, szary i granatowy jako kolory, których mam w szafie najwięcej i są dla mnie czymś w rodzaju bazy. A do tego czerwień typu bordo/przykurzona wiśnia, butelkowa zieleń i trochę oszukany „kolor” typu odcienie niebieskiego – chodzi tutaj o kolory jeansów i podobne stonowane niebieskości na innych ubraniach, błękit pruski, szaroniebieski, mniej więcej ta gama. Czasami trochę mocniejsze nasycenie w dodatkach – ostatnio kupiłam intensywnie niebieskie trampki, idealne na szaro-burym tle reszty stroju.
Chciałam jeszcze dodać, że pochwała od Ciebie dodatkowo podnosi na duchu (i na samoocenie ;] )
No bo właśnie bardzo logicznie formułujesz myśli i dzięki temu nawet gdyby styl do mnie nie przemawiał to wiem, że mam do czynienia z osobą, która nie godzi się na przypadek i wie, co jej się podoba.
Ewo, jeśli to nie jest mocno skrywana tajemnica to podziel się wiedzą na temat szminki. Też jestem stonowanym latem i obecnie na etapie poszukiwań najlepszego odcienia, i wciąż nie znalazłam ideału.
Szminka nawilżająca firmy Lumene odcień nr 70. Nie gwarantuje, że będzie odpowiedni, ale samą firmę polecam.
Dziękuję za odpowiedź. :)
ja od siebie moge polecic Mac Satin, odcien „Twig”. Nalozony opuszkiem palca podkresla naturalny kolor ust, nalozony w wiekszej ilosci wyglada dosc dramatycznie i intensywnie, ale w ogole nie przytlacza :) https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/4e/c5/c9/4ec5c94be9ee0319617dbe71f837525a.jpg
Gdyby się dało, dostałabyś ode mnie lajka za ten komentarz :D I ten o kolorach też.
Bardzo pouczający tekst, dzięki niemu upewniłam się, że idę w dobrym kierunku :) Dzięki i pozdrawiam
Gdybym miała się ograniczyć tylko do jednej minimalistycznej zasady, to myślę, że postawiłabym na zestawienie: szary t-shirt+mocno kolorowe spodnie.
To jest dobre jako punkt wyjścia. Ewentualnie też wersja odwrócona – neutralne spodnie + kolorowa koszula. Swoją drogą konia z rzędem temu, kto zna jakieś firmy szyjące męskie koszule w intensywnych kolorach na poziomie cenowym i jakościowym np. T.M. Lewin. Czerwona i fuksjowa mi się marzą albo miętowa na lato.
Natomiast jakoś nie odczuwam potrzeby definiowania, że to, co noszę na grzbiecie, to tomboy, sportowa elegancja czy jeszcze coś innego, ale fakt, że nie mam problemów z szaleństwami, raczej jestem urodzonym miłośnikiem prostoty i niekomplikowania sobie życia. Moje ostatnie ciągoty do kolorów to już i tak straszna ekstrawagancja, więcej nie trzeba. ;)
Popieram Twoje podejście do ubioru. Trzeba pamiętać, że zbytnie rozmyślanie nad swoim stylem lub jego brakiem powoduje frustrację i smutek. Lepiej zdecydować się na jeden wariant, jeżeli coś nam nie będzie pasować, wtedy ponownie rozważyć czy oby na pewno coś jest dla nas. Ja np lubię klasyczne, proste fasony, ale.. uwielbiam wzory (folk, etno, ornamenty, kwiaty). Moja szafa to mieszanka tych elementów. Czuję się dobrze w takich zestawach, a jakieś odskocznie od tego bywają bardzo nieudanymi eksperymentami. Lubie kolor, ale tylko w dodatkach. Torebka zawsze musi być stonowana, buty to moja ekstrawagancja. Biżuteria raczej minimalistyczna, za wyjątkiem ozdobnych kolczyków. Nie lubię nadmiaru, i w formie, i w kolorze. Jeśli zakładam falbaniasta bluzkę, spodnie muszą być gładkie i ciemne. Tak już mam :)
Prosimy o wersję mobilną dla bloga!!
Podpisuje sie!
Ciekawe jest to, że wiele z nas czuje potrzebę nazwania swojego stylu, jakby miało to nadać jakąś ramę bezpieczeństwa, kierunek podążania, żeby człowiek się nie zgubił, ale także, żeby mógł określić swoją tożsamość nazwą.. Tak jakby nie nazwanie tożsamości wiązało się z tym, że jej nie ma ;) Fajnie by było nie musieć nazywać, tylko stawiać na swoje uczucia, że jeśli czuję się dobrze w danych fasonach i kolorach to to mi wystarczy i nie muszę się jakoś nazywać, myślę, że to może być bardzo wyzwalające :)
zgadzam się! to mi chyba najbardziej nie odpowiada w tak zasadniczym podejściu do stylu jaki jest przedstawiony w tym poście. wolę ubierać się w rzeczy, które czuję, że są moje, nawet jeśli nie jest to super spójne. w końcu ubieranie się to twórcze zajęcie :)
Podpisuję się obiema rękami. Jak coś ma imię, jak można przypisać kilka haseł – nagle robi się bezpiecznie, a jak już nagle coś nie do końca da się opisać którymś z terminów, to strach zawężania opcji i brak radości z tego, co jest. Sporo znam osób, które ubierają się tak fajnie, i tak ,,swojo”, chociaż ni jedna etykietka tego nie ujmie ni druga.
Ja mam wybrane kilka kolorów, poza to raczej nie wychodzę. Gadżetami sobie koloruję życie :] I raczej wybieram gładkie ubrania, żadnych pasków, kropek i kratek. Czasami toleruję jakiś nadruk na koszulce jeśli w jakiś sposób do mnie pasuje. I gdybym miała jeszcze bardziej się zminimalizować to zostawiłabym biel i czerń na sobie i czerwień na ustach. To zawsze jest spoko :]
Dziękuję Ci Mario za ten wpis. Bardzo mądrze powiedziane. Też kiedyś należałam do kobiet, które noszą coś, bo wszyscy to noszą. W moim przypadku skończyło się na szafie pełnej butów na wysokim obcasie, których tak naprawdę szczerze nie lubię, ponieważ są niewygodne i czuję się w nich jak monstrum przy moim dość wysokim wzroście. Na szczęście wyjechałam na studia, poznałam innych ludzi, zaczęłam czytać Twojego bloga i w końcu jestem sobą, w balerinach, sztybletach i tenisówkach :-)
Co jest niekulturalnego w stwierdzeniu, że ten bądź ten kolor jest dla danej osoby niekorzystny? Przecież to zwykłe stwierdzenie z dziedziny optyki, sama pisząc o tym co wybrać dla danego typu kolorystycznego, odnosisz się do tych samych kwestii.
Stwierdzenie, że kolor jest niekorzystny jest ok, ale stwierdzenie, że ktoś wygląda beznadziejnie według mnie jest juz dosyć agresywne i mające na celu zranienie drugiej osoby ;)
Nawet nie wiesz jak Ci dziękuję za ten artykuł. Mam ten problem od wielu lat i właściwie tkwię w tej beznadziejności sytuacji cały czas. Otóż od zawsze kocham spodnie z szerszymi nogawkami. Kocham dzwony, wynika to poniekąd z mojej figury (gruszka). Mam gdzieś czy są modne w danej chwili czy nie, uwielbiam je, dobrze się w nich czuję i zawsze zakładam, choć coraz trudniej je kupić. Nie jestem w stanie przekonać się do rurek, prostych nogawek itp. krojów. Kolory – ograniczyłam swoją szafę do 4 kolorów: biały, szary, granatowy i czarny. Ta liczba wystarcza mi do miksowania wszystkich ubrań. Przestałam zastanawiać się rano, w co mam się ubrać, bo stało się to nad wyraz proste. A jak pomyślę, że kiedyś potrafiłam kupić mnóstwo ubrań i założyć je raz i tylko w przymierzalni… Czasami jednak nadal ogarnia mnie czarna rozpacz, bo chciałabym coś zmienić, zwłaszcza w kolorach, ale źle się czuję w bladych kolorach (tj. pastelowych), źle w żywych, jak żółty czy pomarańczowy. Podobają mi się stonowane kolory jesieni, ale ciężko o takie barwy w sklepach z ciuchami. Czasem widzę się na zdjęciach i wyglądam tak strasznie blado :( wtedy właśnie chcę coś zmienić. Omijam galerie, bo boję się kupić coś, co po wyjściu ze sklepu odłożę na półkę. Ostatnio też nic mi się nie podoba, więc nic nie kupuję, choć czasem bym bardzo chciała. Mam też problem z konkretnym stylem, ponieważ praca poniekąd wymaga ode mnie żakietu, ale nie lubię takich sztywnych ram, więc zawsze przełamuję go śmiesznym t-shirtem, np. z fajnym napisem, a z drugiej strony czuję, że tkwi we mnie kreatywność, której nie jestem w stanie odnaleźć w żadnej sieciówce. Chyba chciałabym znaleźć sklep lub styl, który łączy luz i swobodę (kreatywność) z elegancją (uniwersalność), ale nie wiem czy jest to w ogóle możliwe, np. spódnica ołówkowa-tak, ale z dziwnymi kieszeniami, żakiet-tak, ale z fajnym wykończeniem mankietów, koszula-tak, ale z dodatkami itd. Czasem, to wszystko wydaj się takie trudne, że chyba nie ma dla mnie ratunku … ; ) Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuje za Twój artykuł.
Aniu, może rozwiązaniem dla Ciebie byłoby kupowanie najprostszych ubrań i szukanie takiej biżuterii i butów, żeby to nie przenieść ten ciężar kreatywnego ubierania!
Dziękuję za opinię. Poniekąd tak właśnie robię ;), wybieram jak najbardziej uniwersalne ciuchy, jako podstawę i dobieram kreatywne dodatki, a bynajmniej się staram ;) z reguły szukam tych dodatków w modzie niezależnej. Zdarza mi się zobaczyć coś fajnego u osoby, która szyje, projektuje i tworzy, po czym piszę do niej, czy może mi jeszcze trochę to poprawić i jak się zgadza, to zamawiam produkt. W ten sposób nabyłam m.in. t-shirty, biżuterię i torebki, które po pierwsze są dobrej jakości, a po drugie bardzo indywidualne, bo nikt nie ma takich rzeczy :). Może to jest jakiś sposób i kierunek na połączenie mojej uniwersalności i kreatywności. ;)
No na pewno będzie to szybsze i chyba łatwiejsze, bo jak sobie człowiek coś wymyśli to później nie ma mowy, żeby znaleźć tak jak się wymyśliło :) Łatwiej więc grać oryginalnym dodatkiem, a proste ubranie zawsze się obroni.
Gdybym musiała ubierać się w jakimś konkretnym nazywanym stylu czułabym się jak klon. Mój styl jest mój i tylko mój. Jego zasady są gdybym chciała je spisać bardzo skomplikowane typu: moje spódnice muszą być bardzo obcisłe w talii, rozkloszowane sięgać dokładnie dwa palce przed kolano i mieć jakiś pionowy element (wzór, plisy, być uszyte z klinów itp), jeans jest zakazany, wszystko sportowe jest zakazane, obcasy są zakazane albo „muszę mieć na sobie naraz przynajmniej dwa bardzo oryginalne intensywne lub ewentualnie wzorzyste elementy lub ostatecznie wszystko neutralne i spokojne ale nigdy jeden ciekawy element a reszta stonowana, nienawidzę tego. Mogłabym tak dalej wymieniać, to wszystko razem wydaje się szaloną szaradą godną lepszej sprawy ale dla mnie jest bardzo proste i od razu patrząc na jakiś ciuch wiem czy pasuje czy nie. Większość nie pasuje i zapewne gdybym w dużej galerii z ciuchami dostała jakiś spory bon na zakupy kupiłabym zapas majtek.
O to chodzi, to się nazywa właśnie indywidualność!
Zarys swojego stylu (biurowego) odkryłam tuż po liceum. Później wszystko, co robiłam i kupowałam było podporządkowane szeroko pojętej pracy w biurze (kierunki studiów, kursy, kupowane ubrania, czytane czasopisma, nabywane książki, poradniki itd.).
Kiedyś prowadziłam bloga szafiarskiego (tfu, tfu) i chciałam być – hm – oryginalna. Do dziś źle i ze wstydem wspominam te czasy. Zawsze warto być sobą. Odkryłam, że przysłowiowa Zara nie jest dla wszystkich. Poza tym miałam osobistego hejtera i on mi uświadomił parę spraw.
Obecnie wróciłam do swoich ołówkowych spódnic, materiałowych spodni, marynarek, koszul i klasycznych T-shirtów. Urozmaicam to apaszkami, oryginalnymi butami, ekscentryczną torebką, albo klasyczną nonszalancko przewieszoną przez ramię itd.
Kocham asymetrię i powiewające poły różnych narzutek i bluzek.
Pracuję w firmie, gdzie nie jest problemem przyjść do pracy w klasycznych dżinsach (oczywiście nie tych modnie postrzępionych ;), więc mam względny luz.
Oczywiście w domu wskakuję w dresy, ale one też są – jakby to ująć – bardziej eleganckie.
Ograniczyłam kolorystykę do tych samych kolorów, co Ty Mario + mam kilka akcentów kolorystycznych oraz kolorowe apaszki.
Postawiłabym na 4 kolory główne (biel, czerń, szary i granatowy) oraz kolory uzupełniające niebieski, grafit i ciemna śliwka. Dzięki temu, dokładnie tak jak piszesz, wszystko by wreszcie pasowało do wszystkiego. Już tak zaczęłam robić, ale nie usunę dobrych ubrań, które z powodzeniem mogę jeszcze nosić. Może to kłóci się z tak modnym minimalistycznym podejściem. Uważam jednak, że wszędzie powinien królować zdrowy rozsądek, a marnotrawstwo jest złe. Dlatego moje wesołe i kolorowe ubrania są wykorzystywane po mieszkaniu, na rower, na spacer, czy na jakieś wycieczki.
Wydaje mi się, że nietrzymanie się jednego stylu wynika z wygody. O ile łatwiej (pozornie!) jest iść do galerii i kupić w sklepie to, co pod wpływem impulsu wpadło w oko i jest aktualnie modne , niż poszukiwać. Tak naprawdę trzymając się jednego stylu trzeba konsekwentnie dążyć do znalezienia tych wymarzonych ubrań na przekór trendom i producentom. To jest trudne, w sezonie gdy królują pastele znalezienie na przykład granatowej koszuli z krótkim rękawem graniczy z cudem itd.
Masz całkowitą rację, ja też nie wyrzucam kolorowych rzeczy, tylko dlatego, że królować mają trzy kolory. A to co nazwałaś wygodą, nazwałabym takim tumiwisizmem brutalniej :)
Dużo ostatnio myślę o swoim stylu i szafie – bardzo, ale to bardzo chciałabym mieć już tę kwestię za sobą. Przyznaję, że jestem dość trudnym przypadkiem, bo w mojej garderobie było już wszystko. W gimnazjum miałam fazy na styl boho, militarny, grunge, potem na róż i pastele. W liceum dość nieudolnie próbowałam wstrzelić się w smart casual, zwykle wychodziło totalne normcore. W międzyczasie zachłysnęłam się blogami szafiarskimi, gdzie przegląd najnowszych kolekcji Zary i innych sieciówek był obowiązkowy, więc przewalałam miliony na ciuchy, które do siebie nie pasowały. W pogoni za trendami i własnym stylem trochę się pogubiłam, ostatecznie zostałam z szafą, gdzie wszystko było z innej parafii i we wszystkich możliwych kolorach.
Jakiś czas temu się zaparłam i chyba przez pół roku nie kupiłam nic – zrobiłam porządny plan, rozpisałam kolory, potrzebne elementy. Za odłożone pieniądze kupiłam potrzebny garnitur i sukienkę na praktyki. Swojego stylu co prawda określić nie umiem, to coś pomiędzy french a italian chic. Ale w końcu wiem, w jakim kierunku podążam i co chcę mieć w szafie. Pozbyłam się chyba 3/4 ciuchów, zostały tylko te ładne, w moim stylu i w optymalnych kolorach. Na wyprowadzkę czekają jeszcze wszystkie czarne rzeczy, zbieram na granatowe zamienniki :-)
Na początku opornie szło mi ograniczanie palety – jestem dość wesołą osobą i uwielbiam podkreślać to kolorami. Nie mogłam tego przeżyć. W końcu jednak sama doszłam do wniosku, że paradoksalnie, mniej barw to więcej wolności. Konsekwencja w budowaniu garderoby na początku jest przeszkodą, bo zbyt wiele bodźców kusi. Potem jednak staje się ułatwieniem. Mnie pomogło też odcięcie się od blogów trendsetterek bez stylu i magazynów shoppingowych, które co miesiąc serwują nowe trendy.
Przyznaję, że ja też coraz mniej wchodzę na blogi związane z modą, ale to dlatego, że mam wrażenie, że one są bardzo podobne do siebie i w pewien sposób tak twórcze, że aż mało twórcze – nie wiem czy to ma sens. Po prostu na blogach też da się zauważyć jakieś tendencje i pogrupować je według stylów, co prowadzi tak naprawdę do tego, że pula kreatywnych blogów się zmniejsza. No i to totalne oderwanie od rzeczywistości również mi bardzo przeszkadza. „Normalna kobieta”, za takie uważam np. nas dwie :) ograniczając się do kilku kolorów skazuje się na kilka przynajmniej miesięcy wyrzeczeń, bo nie ma mowy o zakupach w sklepie za 20tys złotych na raz, hehe. Chodzi mi tak najogólniej mówiąc o to, że dla mnie inspiracją jest albo coś co widzę na ulicy, albo coś z naprawdę wysokiej półki, co jest nieosiągalne, ale możliwe do zinterpretowania. A nie kobieta kupująca torebkę tylko do zdjęć i nigdy więcej jej nie używająca. Skłoniłaś mnie do takich refleksji :)
Teraz na blogach króluje „minimalizm”, który jak dla mnie – jest nudny jak flaki z olejem. I nie ma nic wspólnego z ideą minimalizmu. Powyciągany biały sweter do białych rurek, czarny t-shirt do czarnych spodni. Zero odkrywczości i polotu. I wszechobecne ciuchy z chińskich sklepów wysyłkowych, wszędzie te same. Kiedyś blogi szafiarskie były dla mnie czymś nowym, świeżym – z resztą jeśli już do nich wracam, to najchętniej do archiwalnych wpisów, jeszcze tych bez sponsora.
Owszem – oderwanie od rzeczywistości nie tylko przeszkadza a wręcz frustruje, kiedy walczy się o spójną, „własną” szafę która nie jest wypełniona po brzegi nowymi kolekcjami.
Style Digger polecała akurat wczoraj trzy blogi polskie o modzie, może coś Ci przypasuje: http://styledigger.com/2015/05/3-polskie-blogi-o-modzie-na-ktore-lubie-zagladac.html
no i oczywiście sam blog Style Digger jest super, ale akurat stylizacji tam nie za dużo :)
„Co z tego, że w lookbookach królują dzwony, jeżeli Ty w dzwonach wyglądasz jak dzwon?” :D Uwielbiam Twój styl pisania! :)
A ja noszę broszkę z cyrkoniami do jeansów i swetra, co moja mama każdorazowa kwituje stwierdzeniem, że to głupio wygląda/nie pasuje, ale co z tego – mnie się tak podoba, ha! :)
O kurde Ola, teraz to myślę, że mogłam kogoś urazić tak pisząc, w sensie nie miałam na myśli nic złego –> tylko niepodobanie się samej sobie w ubraniu :)
Coś czuję, że ten tekst jest skierowany do mnie. Wciąż nie mogę się zdecydować, czy wolę być elegancka czy rockowa. Ciągnie mnie jeszcze do romantycznego i militarnego stylu. Czyli mam trzy-cztery estetyki, które kocham i są wszystkie moje. Skomplikowane, prawda? ;)
Z kolorami nie mam problemu – oprócz bieli i czerni obecnie dodaję ubrania tylko w niebieskim, czerwonym i zielonym kolorze. To samo z materiałami – koncentruję się na skórze, bawełnie i jedwabiu tam, gdzie się da. Dodatki tylko srebrne i drewniane. Natomiast mam kłopot z dobraniem jednego stylu, tak, jak napisałaś, boję się utraconych szans.
Czasem zastanawiam się, czy warto połączyć tego wszystkiego w pewną całość. Chociaż nie wiem, czy dobrze by to wyglądało…
Jeżeli jesteś zdecydowana, że chciałabyś już w końcu iść w jakimś konkretnym kierunku to mogę być Twoim rzutem monetą, czyli napisać Ci co wybrać i to nawet w tej chwili. Ale ostrzegam, że jeżeli Ci się nie spodoba to, co ja dla Ciebie wybiorę to będziesz tutaj musiała w komentarzu zadeklarować, który ze stylów wybierasz (lub które style miksujesz) i od tej pory podążać za nim. Wchodzisz w to czy wolisz dalej być niezdecydowana :) ?
Powiem szczerze, że zatkała m nie Twoja wypowiedź, jednak myślę, że na ten moment nie potrafiłabym tak radykalnie się ograniczać. Jestem skomplikowaną osobowością, mam wiele zainteresowań i słucham różnej muzyki, więc na ten moment pozwolę sobie być tą niezdecydowaną :)
Ale zauważyłam również, że te style łączę w pary – na co dzień ubieram rurki, ćwieki, skóry i mrok, zaś romantyzm i elegancję serwuję na wieczór i większe wyjścia. Może z biegiem lat stwierdzę, że pasuje do mnie jeden styl.
Haha, wybacz, nie chciałam Cię przestraszyć :)
Ja tam widzę to połączenie ;) zwiewna sukienka plus wojskowy/rockowy obuw, ramoneska z małą czarną, albo ramoneska z białą koszulą i eleganckimi spodniami…a żeby nie było zbytniego chaosu to właśnie jakaś prosta baza plus kilka ciuchòw charakterystycznych dla tych 4 stylów. Bo militarny łączy się spoko z romantycznym i rockowym, rockowy z eleganckim i romantycznym.
Dzięki za ten komentarz, dodałaś mi naprawdę kopa i inspiracji :) Też tak myślę, że rock ma w sobie coś z romantyczności, przecież członkowie klubu 27 to nic innego, jak zbuntowani artyści i przedłużenie romantyzmu przełomu XVIII i XIX wieku ;) Militaryzm również, biorąc pod uwagę, że przeciwieństwa się dobrze łączą. Po prostu przestraszyłam się, że w szafie mam zbyt dużo tego rozluźnienia, ale teraz widzę, że wszystko się ze sobą nawet łączy :) W końcu, jak napisała Maria, można od czasu do czasu wykonać ten skok w bok ;)
A ja się aż boję napisać, bo jestem też w takim impasie. Ogranicza mnie to, że nie mam żadnej gotówki do dyspozycji (przeprowadzka do innego kraju) a jednocześnie będę musiała na dniach zdecydować, co ze sobą zabrać.
Zawsze sobie myślę, że nie mam określonego stylu i nigdy nie będę mieć, bo… mam wrażenie, że jak już zdecyduję się na spodnie to odpadają sukienki, a jak na sukienki to odpadają spodnie. A chciałabym wiedzieć, czy jestem bardziej gamine, czy bardziej french chic, czy może girl next door – ale jedna dziewczyna pisała, że jak się nie wygląda dobrze w białym podkoszulku i jeansach, to się nie będzie girl next door. :D
Wiesz co… Już niedługo nadejdzie ten moment, aż wyślę maila o tytule STYL. Po pierwsze, chce odzyskać mój spokój psychiczny, który zburzył Twój blog (kiedyś po prostu akceptowałam to, że nie mam pojęcia jak się ubrać), a dwa że swoje pieniądze lubię przeznaczać na młodych, polskich „przedsiębiorców” :)
Taka przeprowadzka i pakowanie, paradoksalnie, świetnie uświadamia, co się kocha, co lubi,czym cieszy i za czym tęskni.
Dokładnie, dlatego jestem ciekawa, co instynkt wybierze. Ahhh pędzę na zakupy po pierwszej lepszej wypłacie dokupić braki. :)
Maniu, nie jestem ekspertem, ale niedawno dużo czytałam o typach urody wg Kibbe’sa i na oko ze zdjęcia twarzy to z trzech wymienionych przez Ciebie typów/stylów, bardziej mi pasujesz do „girl next door” (myslę że to odpowiednik Kibbesowego Naturala) niż do Gamine. No ale to zależy jeszcze jakiego jesteś wzrostu i budowy ciała. A co do białego podkoszulka, można go chyba zastąpić szarym czy granatowym?
Kornelio, dziękuje Ci bardzo za pomoc. Zrobiłam ten test i wyszło mi Soft Classic. A co do zastępienia białego podkoszulka – masz rację – kupiłam ostatnio świetny grafitowy tshirt i granatową podkoszulkę, którą notorycznie noszę :D
A co Tobie wychodzi Kornelio z testu Kibbe’a?
Ja totalnie odpadłam na teście, bo robiłam ze cztery razy i za każdym razem coć innego wychodziło. Nie umiem krytycznie ocenić, czy mam „proste biodra” czy „kwadratowe ramiona”. Myslałam, że jestem dramatic, ale chyba blizej mi do gamine, takiej wyższej – 170 cm. W sumie widzę że Maria średnio przjmuje się Kibbem, ciekawe dlaczego? Może ważniejsze dla niej jest to jak się w czyms czujemy a nie jak naprawdę, obiektywnie wygladamy?
Tak, dokładnie. Najważniejsze jest to, w czym się najlepiej czujemy. Mój wynik testu potwierdził tylko, że powinnam nosić takie rzeczy, do jakich mnie ciągnęło, ale wybierałam ciągle mainstream. :)
Ja już się nauczyłam patrzeć obiektywnie na swoje ciało i rozróżniać, co mam :) Proste biodra to chyba takie chłopięce, a kwadratowe ramiona to też proste linie bez spadzistości – tak mi się wydaje :D Popatrz dużo na te zdjęcie i znajdź punkty wspólne :)) Może ja miałam łatwiej bo mi od dziecka mówili, że jestem „strasznie” propocjonalna, niezależnie od rozmiaru.
Tu jest test z przykładowymi zdjęciami, tyle że strona po angielsku. http://hilhombgaom.blogspot.com/2014/06/david-kibbes-metamorphosis-example-test.html
Swego czasu postanowiłam sobie „żadnych worów!”. Nosiłam wówczas ubrania luźne, workowate właśnie, w których wyglądałam niekorzystnie, bo chciałam nimi ukryć dodatkowe kilogramy czy brak biustu. Ta zasada przyświecała mi przez lata, co nie znaczy, że nosiłam wyłącznie rzeczy obcisłe.
Teraz mozolnie wychodzę z wieloletniego „żadnych wzorów”, bo tak już mam, że nigdy nie podobały mi się tkaniny wzorzyste, chyba że na pościeli czy firankach. Przekonałam się do pasków, do kratki, obecnie pracuję nad motywami roślinnymi. Ale mogłabym spokojnie wrócić do tej zasady, gdybym musiała.
Super wartościowy tekst!! Mi najtrudniej odmówić sobie czegoś okazyjnego w rewelacyjnej cenie, najlepiej upolowanego na wyprzedaży… Dzięki Twojej umiejętności trafiania w istotę tematu właśnie oddaję skórzane rewelacyjne spodnie przecenione z 6000 na 500 ( które męczą moją szafę od kilku dni, a jednak nie zagrywają się z nią, ale cudowne w stylu tomboy z kieszeniami po bokach i szeleczkami, dzieło sztuki!!) ) Zupełnie nie dla mnie. Niech korzysta ktoś komu bedą służyć.
Slyszalm kiedys, że dojrzałość stylistyczna polega na tym, ze potrafimy podziwiać rzecz nie w naszym stylu i jednocześnie osobę , która w tym wyglada najlepiej. W oderwaniu od siebie.
Powoli mija mi to zdezorientowanie w którym (stylistycznym) kierunku podążać, ale ciągle jeszcze jestem w trakcie procesu decyzyjnego. Na szczęście minął mi już żal, że nie mogę mieć wszystkiego :) Obecnie nie kupuję żadnych nowych rzeczy, stosuję wariację na temat metody czystej kartki – testuję różne kombinacje z własnej szafy i bacznie się przyglądam własnym odczuciom.
Gdybym miała w tej chwili podjąć decyzję postawiłabym na 4 kolory – biały, limonkowy, granatowy i czarny. Żadnych wzorów, gładkie szlachetne tkaniny i płaskie buty.
Myślę, że jeśli już ograniczyłaś kolory, fasony i wzory, to możesz się bawić stylami. Grunt, że będziesz miała stały punkt zaczepienia i powtarzalne motywy, jak w muzyce filmowej :)
Super kolory! Mnie własnie żal m.in. limonkowego, bo jako zgaszone lato niespecjalnie dobrze sie w nim czuję. A bardzo mi się podoba.
U mnie porządek w szafie i głowie trwa od dwóch lat.. dopiero teraz wiem co i jak, a nad szafą pracuję dalej. Mam swoich kilka kolorów, określone kroje i konkretne brakujące części garderoby na liście zakupów (rozłożonej w czasie). Czasem coś mnie kusi, czasem porwie ale generalnie nie zbaczam z kursu.
Określiłam sobie swój styl jako „minimal boho” :) wiem, brzmi jak zupełnie przeciwstawne kierunki ale da się to pogodzić.
Udało mi się też pogodzić strój firmowy z domowym tak, że właściwie różnią się tylko dodatkami i butami (dresy i inne sportowe historie są zupełnie nie dla mnie). Tak czuję się tak najlepiej i choć biorę pod uwagę to, że mój styl być może zmieni się z wiekiem (chociaż nie sądzę bo to do czego doszłam teraz to nawiązanie do mojego stylu z dzieciństwa) to zamierzam nigdy więcej nie nosić tego w czym wyglądam dobrze ale nie czuję się sobą. Samopoczucie jest ważniejsze niż pełna szafa fajnych ciuchów ale jakby „dla kogoś innego”. Szkoda, że czasem dojście do tego zajmuje tyle czasu ;)
Marysiu, dziewczyny dziękuję za „pomoc” w różnych kwestiach, a szukającym życzę powodzenia, uda się :)
Ze mną to było tak, że miałam zły dzień, wszystko mnie drażniło. Mój ówczesny styl był bardzo obszerny mimo tego, że prawie wszystko w mojej szafie było czarne. Pościągałam bransoletki, pierścionki, łańcuszki, założyłam zwykłą bluzkę i leginsy. Popatrzyłam w lustro i mnie olśniło. Przecież mogę tak na co dzień!
No to zanim się zdążę rozmyślić idę do lumpa, kupuję trochę bluzek i leginsów. Po miesiącu mam raczej opory, żeby ubrać się inaczej. :P Ubieram się tak do dziś + kilka sukienek na lato dla urozmaicenia. :)
Czasami trzeba poczekać na takie olśnienie i odrazu zacząć działać. :D
Fajny post. No mam ten problem. Dwie strony – chodź nieco podobne. Pod Twoim wpływem zaczynam ograniczać sie do kolorów. To nie boli. To jest przyjemne. Bo inne kolory to nosilam dla urozmaicenia, co by otoczenie nie mówiło, ze ciągle to samo.
Ale czy iść w stronę eleganckiego casualy czy takie luźne casualy z wytartymi dzinsami, zamszowymi botkami, bylejakim upieciem włosów w stylu kok. Gdybym miała wybrać jeden… wybraslabym pierwszy. Ale może to kwestia tego, ze jeszcze zaszle kompleksy sie odzywają w niektórych sytuacjach, gdy tak „luźno” sie prezentuje ☺
Ja natomiast mam taki problem, że podoba mi się styl romantyczny. Wszystkie koronki, kwiatuszki, tym podobne rzeczy i zawsze ten styl rzuca mi się w oczy ALE jak ubiorę taką rzecz na siebie, to cały urok pryska, bo po prostu nie pasuje to na mnie. Nie widzę tego, nie czuję tego, ale tylko gdy mam to na sobie. Bo jak taka rzecz jest na wieszaku, to jestem zakochana. To, w czym najlepiej się czuję na sobie, to styl bardziej elegancki, stonowany, z odrobinką, ociupinką tylko stylu romantycznego. W sumie bardzo łatwo w takim razie powinnam siebie już określić ale okazuje się to nie takie znowu proste ;)
French chic to mój nr.1 wśród wszystkich stylów lecz…po pierwsze beznadziejnie wyglądam w bieli więc zwykle zastępuję ją beżem(ostateczność to mleczna biel), po drugie czarny bez dobrego makijażu jest dla mojej urody zabójczy (jestem stonowaną jesienią), więc zostają tylko spodnie w takim kolorze, po trzecie nie jestem wysoka, a mam czasem wrażenie ze owy styl zostal stworzony dla wysokich kobiet, po czwarte niezbyt lubię szarości więc ich nie noszę. Powiem wam jednak że to nie ma ŻADNEGO znaczenia! Ponieważ nigdy nie czulam się lepiej jak w spodniach, dosyć luźnych bluzkach z lekkim dekoltem w literę V,bądź koszulach (oczywiście wpuszczonych w spodnie by podkreślić figurę) i delikatnej zlotej biżuterii ;) Brak czerni zastępuję brązem, brak bieli beżem, brak szarości stonowanymi kolorami,oczywiście granat zostaje i czasem zakladam do granatu zlotawy sweterek +plus lakierowane buty na lekkim,szerokim obcasie(bo szpilki zakladam bardzo rzadko). Czy jest to french chic czy już nie tego nie wiem,ale dla mnie owy styl byl inspiracją, by stworzyć mój wlasny styl :)
Hmm, chyba wszystko zaczyna się od zatrzymania i zdefiniowania swojej kobiecości, a raczej tego jak się kobieta postrzega na „tu i teraz”.
To najprostszy punkt wyjścia lecz niebywale łatwo o nim zapomnieć w codziennej bieganinie i bombardowaniu zewsząd „najnowszymi trendami”.
Dobrze mieć to już za sobą.
Świetny artykuł! Dużo w nim pozytywnego myślenia :) Mam nadzieję, że będziesz pisać artykuły do kobiecych pism. U mnie styl się klaruje powoli. Myślę, że muszę mieć też wzgląd na swój wygląd, czyli rodzaj kobiecości, jak ktoś tu już to określił ;) Życie jest poszukiwaniem i to jest fajne :)
Jak większość wypowiadających się tu osób, mam za sobą różne style, różne fasony i kolory. Na szczęście już wiem, co jest dla mnie odpowiednie i w czym się dobrze czuję zarazem. Są to proste fasony, bez różnego rodzaju elementów urozmaicających. Natomiast lubię kolory, ale taki element jest tylko jeden w stroju. Oczywiście czarny,szary to też kolory ale mam na myśli ” kolorowe ” kolory. Poza tym lubię kraty,paski,groszki i kwiaty, nie uznaję natomiast wzorów nieokreślonych. Noszę sukienki i spódnice ( jedne i drugie albo proste albo rozkloszowane ). Ogólnie, wydaje mi się , raczej prosto , bez nadmiaru dodatków czy biżuterii. Mój styl daje mi poczucie pewności siebie i nie szukam innych elementów, bo już wiem, że są nie dla mnie.
Ja odrzuciłam kwiaty i spódnice maxi i o kroju A, co znacznie zawęziło pole poszukiwań. Obecnie opieram się o klasyfikację Davida Kibbe, który dobiera fasony do ogólnego zarysu sylwetki i twarzy. Trochę oszczędzam sobie roboty przy testowaniu nowych krojów. Jego rady sa bardzo pomocne dla zbląkanych modowo owieczek.
Długo czepialam się stylu boho, nosiłam też długaśne kolczyki, i wielkie naszyjniki, mimo, że do mnie nie pasował. Po pewnym okresie zakupowej abstynencji odkrylam, że najczęściej sięgam po klasyczne i gładkie kroje, no może z wyjatkiem groszkow, i motywów zwierzęcych. Chcę tez wkomponować w swój styl więcej skóry, dlatego teraz poluję na skórzaną spódnicę.
groszki i motywy zwierzece są najlepsze :) a można wiedzieć jakim typem jesteś wg Kibbe?
Ojej, przez Ciebie zmarnowałam pół dnia moja droga, szukając odpowiedniego sobie typu :)
pilar, wydaje mi sie, ze dramatic classic, chociaz jestem nizsza niz podaja w tym typie. Ale wlasnie te rzeczy njalbardziej mi pasuja. A Ty?
Mania, tutaj jest test: http://www.getthelook.pl/test-na-typ-urody-wedlug-davida-kibbe/
Poza tym na tym samam blogui typy sylwetek opisane sa dosyc przejrzyscie i z licznymi przykladami.
Mania, przepraszam :D
Genialne, to co wypatrzyłam w opisach, złożyło się też z testem. Haha. Oj dobra, Magda, wybaczam Ci :D
i co Ci wyszlo?
Soft Classic. Jestem starą nudziarą w klasycznych krojach :D ale z gracją :D
Też jestem soft classic i zbyt rozlazły dla mnie ten styl. Wolę sam classic. Ale pewne elementy do mnie przemawiają, tzn. już wcześniej doszłam do tego, że wolę gładkie rzeczy, żadne tam wzory, poza tym nie jakieś koronki, słodkie falbanki. Korzystam też z bloga http://www.truth-is-beauty.com/blog
Śliczne ten Dramatic Classic :) Uwielbiam Diane Keaton :))) Ostatnio w filmie Razem i Osobno miała świetna stylówę – cygaretki i koszule gładkie wpuszczone w spodnie :)
okazalo sie jednak, ze niskie dc – czyli ja – to bardziej flamboyant gamine…czyli podobnie, tylko bardziej wzorzyscie. Soft classic jest super, wcale nie nudny, zwlaszcza jesli nosi je osoba stworzona do tego typu ubran.
Właśnie doczytałam komentarze na dole. Moja ukochana Audrey tam jest zakwalifikowana. Teraz zazdroszczę Ci do kwadratu :)) Czyli co teraz? Wrócisz do wzorków? :) To taki super dziewczęcy typ – Sassy Chic :) Jak dla mnie baaardzo mocno wzorzyście – ale kroje super :)
Dziękuję, mogłam od zawsze iść za głosem serca, ale wybierałam mainstream :)
sprobuje jakichs nowych wzorow i wiecej asymetrii, ale bede je traktowac jako akcent. Szal na totalna pstrokatosc minel mi juz jakis czas temu :) Ja tez bardzo lubie Audrey
Też jestem Dramatic Classic. Zrobiłam sobie również analizę kolorystyczną u getthelook. Zastosowałam się do jej zaleceń (jestem też stonowanym latem), wywaliłam nieodpowiednie ciuchy i zbieram tyle komplementów jak nigdy w życiu. Dlatego jestem jednak zdania, że warto czasem posłuchać kogoś bezstronnego i nie upierać się przy stylu i kolorach nieodpowiednich dla naszego typu urody. Gdyby każdy wiedział, co dla niego dobre to nie byłoby tylu źle ubranych kobiet.
Katarzyno! Świetnie to słyszeć, masz rację – obiektywne oko jest dobre pod warunkiem, że bierze pod uwagę cechy naszej osobowości :) Dostałam właśnie maila od Get the Look z ofertą. Teraz będę się zastanawiać między Marią, którą niemalże kocham, a nową babeczką. :/
Magda, mi wychodzi coś w okolicach gamine :) ale dramatic classic to wow!
i potwierdzam, że na getthelook są całkiem niezłe opisy i one mi więcej rozjaśniły niż testy. brakuje jeszcze opisu tylko jednego typu.
Pierwszy raz słyszę o takim teście, wg Kibbe’ego jestem między classic a romantic, ale chyba bardziej romantic (czy ja wiem?), ale ciało co innego, a umysł zupełnie co innego :) Jakoś nie czuję Kibbe’go, musze z nim trochę dłużej pogadać ;)
Korzystam również z bloga i w opinii tej pani, jestem między typem eleganckim a dramatycznym http://www.lady-and-the-dress.com/typ-dramatyczny/
O ja też uwielbiam panią Monikę :) Wg jej typu też jestem classic :)
Mania napisałam na fejsie do Ciebie, odpiszesz?
jużem odpisała, ale gapa ze mnie, bo nie widze tych wiadomości :)
Jesteście okropne, chciałam posprzątać kuchnię, a nie siedzieć w internecie kontemplując subtelności własnej urody! ; )
Co Ci Ewo wyszło? Jaką urodą zachwycasz ludzi dookoła? :)
Wychodzi na to, że dramatic, chociaż takim nieco złagodzonym. Trochę pasowałoby gamine, ale ostatecznie jestem za wysoka i rysy mam jednak ostrzejsze.
kurde wpadłam po uszy rozkminiając te typy :D znalazłam najbliższy mojemu typowi (gamine) i teraz mam niezłe wątpliwości odnośnie włosów – wg. tego typu powinnam mieć krótkie (bardzo krótkie nawet)
krótkie miałam przez większość życia (a przynajmniej przez ostatnie 9 lat non stop. wczesniej raz dłuższe raz krótsze), wszyscy mi mówią że najlepiej wyglądam w krótkich, ja wiem że najlepiej wyglądam w krótkich….no ale uparłam się jakiś czas temu i zapuszczam.
dotarłam już długością do brody więc powoli mijam ten najgorszy etap w którym wygląda się jak garnek, ale jakoś nie jestem przekonana, cały czas walczę z tym czy dalej w to brnąć, no bo jak nie dotrwam do tej wymarzonej długości (do ramion) to nie bede wiedziała czy dobrze się bym w tym czuła, ale z drugiej strony męczyć się tak długo z brakiem normalnej fryzury? (jeszcze z pół roku zanim urosną do tej zakladanej długości)
Ze swojego doświadczenia powiem, że lepiej poczekać, aż urosną i zobaczysz, jak się będziesz czuć i wyglądać – obfotografuj wszystko, różne fryzury, a potem zdecyduj. Inaczej znów będzie Cię to prześladowało :) Już niedługo zostało! Dasz radę! (Też podobają mi się krótkie włosy, a u mnie ryczą, że muszą być co najmniej do ramion- niestety mają rację:( )
moje tez rycza. Omulku, fajnie masz, niewielu osobom dobrze w krotkich wlosach. Mialam kiedys krotkie, ale za kazdym razem jak patrzylam w lustro to nie moglam sie poznac. Scinalam kilka razy, na rozne sposoby – na pixie, boba, prosto i asymetrycznie, ale zawsze wralam do dlugich. Jedyne co bym zmienila, to zastanawiam sie nad scieciem grzywki. Z tym, ze tutaj pojawia sie problem techniczny, mianowicie kwestia przetluszczania tejze. Pomysle. Jak pomysl nie umrze smiercia naturalna to moze sie skusze.
problem grzywki dopada mnie notorycznie, ale dzięki Twojemu linkowi do typów urody, wybiłam sobie ją z głowy :D
Gdyby nie ta kobieca przypadłość – ciągła chęć „ulepszania” – to byłoby całkiem w życiu miło i nieskomplikowanie :)
Dzięki dziewczyny :) postaram się wytrzymać. Ze trzy lata temu też chciałam zapuszczać i wymiękłam w fazie takiej nieokreślonej długości no i oczywiście znów mi się zachciało długich, więc może faktycznie powinnam zapuscic do tej wymarzonej długosci nawet choćby po to, żeby wybić to sobie z głowy ;)
Mój styl jest po prostu mój. Powoli wyłania się gdzieś z czeluści szafy, w której sukcesywnie robię porządek. Widzę, że są takie elementy, które lubię – np. nigdy nie zrezygnuję z dżinsowych ubrań, bluzeczek z dekoltem V, z koszul z miękkich materiałów – koniecznie niedopiętych pod samą szyję, tak ze dwa guziki muszą być odpięte, z dopasowanych nogawek spodni (przy czym nie mogą być zbyt obcisłe), dopasowanych spódnic, lubię koronki, a wszelkie dodatki typu zamki czy okucia w torebkach i biżuteria tylko srebrne. Są też takie elementy, które nigdy mi się nie podobały i nigdy ich nie lubiłam – tutaj np. łaty na łokciach czy też innych miejscach, wszelkie golfy czy koszulki mocno pod szyję, nadruki „kreskówkowe” oraz firmowe na ubraniach, szelki, jakieś typowo dziewczęce wzory typu łączka, groszki, nie toleruję też kokardek (jedynie przy bieliźnie, np na mostku biustonosza) ani bufek na ramionach.
Co do kolorów to i one się jakoś tam klarują powolutku. Na pewno pozostanę wierna granatowi i wszelkim odcieniom dżinsu (choć tutaj lubię skrajności – albo jasny, albo ciemny dżins). Szarość oraz trochę czerni i bieli (niekoniecznie takiej śnieżnobiałej), do tego jakieś pojedyncze elementy w innych, chłodnych i raczej mocnych kolorach, np różowa bluzka czy chabrowa spódnica, fioletowy szalik – żeby nie było zbyt monotonnie ;)
Hmm, jak tak teraz czytam co wypisałam, to faktycznie sporo już wiem. Chociaż ciągle brakuje mi dobrze skomponowanej bazy. Mam listę, co bym chciała zakupić i stopniowo odhaczam elementy, które już znalazłam. Nie jest to może takie proste, bo zrobiłam się strasznie wybredna, ale za to jak już coś znajdę i kupię – to jaka satysfakcja :D
Mario, czytam Twój blog od roku, z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy, ale dopiero teraz zdecydowałam się na komentarz. Myślę, że nie tylko ja mam problem z wyborem stylu, kiedy sieciówki zasypują nas tonami nowych, kolorowych, plastikowych ciuszków co pare miesięcy. Media też robią swoje, a to film, a to teledysk i „zakochujemy się” w stylu tej, czy innej gwiazdy. Ciężko jest trzymać się swoich zasad, chociaż przyznam, że dzięki Tobie zupełnie zmieniłam swoje podejście do zakupów. Wolę kupić jedną skórzaną torbę w roku (i wtedy głęboko zastanawiam się, czy będzie pasować do mnie i do reszty moich ciuchów), niż wydawać pół wypłaty na rzeczy, które nie mają żadnej wartości (choć często sa bardzo ładne).
Myślę, że ciężko jest zdecydować się na konkretny styl tym, którzy stawiają na jakość materiałów, wykonania. Ja przestałam chodzic do sieciówke, bo nie dam rady wytrzymać w koszuli z poliestru dłużej niż 10 minut, chociaż wiem, że taka koszula byłaby doskonałym dopełnieniem dla reszty moich rzeczy. Bardzo żałuję, że ciężko teraz o rzeczy dobrej jakości – nawet te klasyczne
Dzięki Paulina, na szczęście są jeszcze takie sieciówki jak COS (którego można teraz kupić sporo na allegro), wersje premium i basic w niektórych sklepach są świetne, u projektantów zawsze też można coś wybrać… Nie ma takiej aż tragedii, ale naprawdę trzeba się na coś zdecydować i po prostu być wybrednym :) Bo taka wybredność zawsze wyjdzie nam na dobre. Jesteśmy konsumentami, zostawiamy kasę w sklepie, więc wymagajmy. I patrzmy przede wszystkim na to, co jest dla nas korzystne i nie dajmy się ogłupiać. Uważam, że warto się raz na jakiś dłuższy okres czasu odciąć w miarę możliwości od mediów i posłuchać swojego głosu wewnętrznego. Nie sugerować się, nie zawalać myśli obrazami, filmami. Totalnie się wyciszyć i zapytać siebie czego nam tak naprawdę potrzeba.
Trzeba mieć jeszcze odporność na krzywe miny pań ekspedientek, które wyrażają swoje niezadowolenie, że przymierzam, a nie kupuję. Potem omijam takie sklepy, a przynajmniej niechętnie wchodzę. Jednak bycie wybrednym i kupowanie czegoś, co naprawdę się nam podoba i dobrze leży wynagradza te krzywe miny:)
Świetny ten wpis, a punt trzeci i czwarty to mistrzostwo świata :)
Kurczę, ja to wielu stylów za sobą nie mam – za to mam wszystkie kolory świata, z tymi, w których najgorzej wyglądam a czele ;) Sama paleta zimy jest dla mnie dużą różnicą, ale czuję się z tym, okej, maleńkim, ograniczeniem prześwietnie!
Hej
Zdecydowałam się …:)
Sportowa elegancja,,, a jako że podoba mi się styl romantyczny jednak nie czuję się w nim do końca sobą więc- Sportowa elegancja + elementy romantyzmu..
pozdrawiam Cię Mario
… a ja mam styl zbyt poważny do swojego wieku. Zawsze wybieram ubrania, kroje starszych pan, tak sie czuje najlepiej
Dodaje sobie lat:(
Najbardziej podoba mi się punkt „wybierz to, co kochasz”. Tak jak w książce „Magia sprzątania”. Czy dana rzecz wywołuje w mnie radość? Czy to kocham? Jeśli nie – wyrzucam. Kocham długie zamaszyste spódnice, które są w naszym klimacie niepraktyczne, na dodatek nie wiem czy z wiekiem nie będą mnie postarzać. Kocham też dżinsy i długie koszule lub tuniki do nich. I co wybrać? Mam wrażenie że długie spódnice i dżinsy z tunikami to dwa różne style (Jakie?! Ratunku! – Boho? Sportowy? Chyba się wykluczają). Żeby byłu trudniej ,sądzę, że mój typ urody to wysoka Gamine… Tak czy siak, Mario, jesteś świetna, niewazne czy w pasujacej bieli czy w niepasującej :-)
kurczę, kiedy na początku zdiagnozowałam się jako intensywna jesień byłam lekko obrażona (chyba przez to zdjęcie Sofii Vergary zamieszczone w notce ;)), ale po pewnym czasie okazało się, że właściwie instynktownie ubierałam się w odpowiednie kolory – mój najukochańszy czarny, bordo, ciemne granaty i zielenie. co do samego stylu wydawało mi się, że moja szafa to kompletny miks wszystkiego, stopniowe porządki co prawda zaczęłam przeprowadzać jeszcze zanim trafiłam na Twojego bloga (którego swoją drogą dosłownie łyknęłam w całości!), ale i tak wydawało mi się, że za dużo tam bałaganu, różnych krojów i w ogóle pomieszanie z poplątaniem. któregoś dnia z nudów założyłam pinteresta i kiedy po kilku dniach przejrzałam tablicę z uzbieranymi zdjęciami, nagle wszystko mi się wyklarowało – pomimo że wydaje mi się, że krojów, które mi się podobają jest stosunkowo dużo, wszystko składa się w spójną całość, właściwie powtarza się kilka sylwetek odtworzonych właśnie za pomocą różnych ubrań (spódniczki i rozkloszowane, i proste tuby, generalnie obcisły/odsłonięty dół, zabudowane dekolty, kapelusze, kołnierzyki, duże szaliki, kropki, paski, drobne nadruki, klimaty lekko włóczykijowato-folkowe, aż się podekscytowałam jak o tym piszę, tak mi się to wszystko podoba, haha :)). teraz pozostaje tylko pokombinować i ustalić, co jeszcze z szafy powinno wypaść, no i aktualnie największym moim dramatem odzieżowym jest brak lekkiej, wiosennej uniwersalnej kurtki, przez co przy każdym ubieraniu muszę najpierw myśleć, która się nada.. zdecydowanie potrzebuję czarnej parki :)
dzięki Mario za wszystko, za inspiracje nie tylko te ubraniowe :)
Ale fajnie, wszystko takie miłe dla oczu co piszesz… Tylko co Ty masz do Sofii? Wpisz sobie w youtube ją to od razu ją pokochasz. Super śmieszna babka. I baaaaardzo sexy :)
no właśnie ja nie lubię sexy, kompletnie nie moja bajka, w tym temacie zdecydowanie bardziej dryfowałabym w klimaty np. Alexy Chung :) ale sprawdzę z ciekawości! pozdrawiam serdecznie :)
Rozumiem :) Ona jest taka specyficznie sexy, z przymrużeniem oka powiedziałabym.
No świetna była w filmie Chef :) A teraz chętnie obejrzę Hot Pursuit :) I ma nieziemskiego narzeczonego :)
Świetny tekst, jak zwykle zresztą. Miałabym jednak pytanie z innej beczki, pewnie się domyślasz, że chodzi o analizę, o którą wszyscy Cię tutaj pytają.
Otóż jakiś czas temu zaczęłam kombinować z typami i porami roku. Twoje teksty utwierdziły mnie w przekonaniu, że jestem typem chłodnym, w dodatku stonowaną jesienią. Początkowo byłam dość podekscytowana swoim 'odkryciem’ i zaczęłam badać, czy faktycznie Twoje propozycje mi pasują. Niekiedy pisałaś, że stonowana jesień łączy się ze stonowanym latem, dlatego nie zraziłam się, gdy czasem bardziej czułam się właśnie latem, aniżeli jesienią. Teraz mam dylemat. Czy faktycznie coś co niekoniecznie wcześniej bym włożyła i przypadłoby mi do gustu, może dobrze na mnie wyglądać? Cóż, pewnie tak. Wobec tego dlaczego czuję czasami dziwny dyskomfort? To kwestia 'przyzwyczajenia’?
Gdy zaczęłaś publikować posty nt. wnętrz, krajobrazów, energii, itp., które miałyby do mnie pasować, wręcz oniemiałam. W ogóle nie widziałam siebie jako stonowanej jesieni, za to lgnęłam do stonowanego lata. Myślałam, że po prostu się pomyliłam, ale niezbite fakty potwierdzały mój chłodny typ, a obiektywni znajomi również przypisywali mi (na podstawie Twoich notek) jesień…
Droga Mario, jak to ze mną jest? Wiem, że brzmi to jak pytanie w gabinecie psychologicznym. Czy możliwa jest aż taka rozpiętość kolorystyczna?
Przecież stonowana jesień nie jest chłodna, tylko … stonowana. Jestem stonowanym latem, które moim zdaniem jest lekko zimniejsze i jaśniejsze od stonowanej jesieni. Zrób sobie analizę kolorystyczną u Marii i będziesz miała pewność. Fajnie jest wiedzieć jakim jest się typem. Nie miotasz się w sklepie, tylko kupujesz rzeczy, w których wiesz, że będzie ci dobrze. Unikasz zawalenia szafy szmatami, które odbierają ci blask z twarzy.
Przede wszystkim rozpiętość między stonowaną jesienią, a stonowanym latem to nie jest przepaść :) To są podobne typy, tylko jesień woli troszeczkę cieplej, a lato troszeczkę chłodniej. Lubię pisać o analizie kolorystycznej, bo to ciekawe, estetyczne, fajnie jest wiedzieć, że są pewne kolory, które idealnie nas podkreślają. Ale niefajnie jest być niewolnikiem kolorów. Nawet jeżeli lubi się dany kolor, a nie wygląda się w nim optymalnie to i tak warto go nosić, bo nasze odczucia są ważniejsze od obiektywnych prawd. A z drugiej strony jestem pewna, że da się polubić swoje kolory, i że tak – to jest kwestia przyzwyczajenia. Coś co miesiąc temu nam nie pasowało, teraz może być super, bo sobie same tak przetłumaczyłyśmy. To normalne, zdrowe wręcz, często się zakochiwać w kolorach, często zmieniać zdanie na ich temat. Tak się kształtuje gust. Jak już będziesz wiedziała, że to jest to, to nigdy w życiu nie odpuścisz. Po prostu szukasz teraz, i na pewno znajdziesz.
Mnie się od wielu lat wydawało, że powinnam chodzić w rudawych włosach i tym podobnych kolorach odzieży. Ale odkąd wiem, że jestem stonowanym latem i zmieniłam kolor włosów na naturalny średni blond, czuję się o niebo lepiej. Znajomi nie mogą się nadziwić o co tutaj chodzi, że wyglądam tak promiennie i młodziej. Zaczęłam nosić odcienie niebieskiego, o zgrozo, kupiłam sobie sukienkę z ciemnego dżinsu i koszulę też dżinsową i czuję się w tym fantastycznie!(a mam swoje latka i myślałam, że dżins już nie dla mnie). Polecam każdej dziewczynie, aby chociaż spróbowała „swoich” kolorów, dała im szansę.
Ha, dzięki Twojemu pytaniu uświadomiłam sobie coś. Mianowicie, że mój styl ma trzy filary: pierwszy i najważniejszy, który chałupniczo nazwałam Mad Maxem (podpada podeń wszystko co rockowe, grunge’owe, ciemne lub wybielane nierównomiernie, celowo surowe i agresywne: z dziurami, ćwiekami, łańcuchami i wstawkami ze skóry. Buty obowiązkowo ciężkie, w stylu militarnym – albo trampki, gdy upał.)
Drugi – pogodny minimalizm: proste, luźne kroje w spokojnych pastelach i innych nieagresywnych odcieniach typu: szaroniebieski, grafitowy, morski.
Trzeci filar to elementy stylistyki gotyckiej, którą szczerze uwielbiam – choć uważam, że te wszystkie welury, koronki, przezroczystości i sznurowania są tyleż rozkosznie seksowne, co mało wygodne na co dzień.
Postawiona przed przymusem, ograniczyłabym się do filaru numer 1. Madmaksowe łachy są praktyczne, niekrępujące w noszeniu (prasowanie? jakie prasowanie?:D) i świetnie wyrażają moją wojowniczą naturę.
Haha, na początku jak przeczytałam to nie mogłam ogarnąć różnicy między pierwszym, a trzecim, ale rozumiem doskonale już :) No w obliczu tych dwóch punktów to punkt numer dwa wydaje się bardzo trudny do wplecenia w styl :)
Trudny czy nie – myślę, że punkt 2 to jest letnia garderoba Niny – tak wydaje się mnie :) Bo zimą owszem można ciężkie buciory i czernie, ale latem nie ma jak zarzucić na siebie luźne pastelowe wdzianko – temperatura otoczenia wymusza dostosowanie :D
Moją szafę najbardziej ograniczają kolory, podstawą jest szary, potem morski, biel , granat i wrzosowy. Nie chcę mojego stylu etykietkować, nazywać. Nie czuję takiej potrzeby. Odrobiłam już pracę domową, wiem w czym mi dobrze, opracowałam sobie zestawy ubrań na różne okazje dopasowane do mojego stylu życia i to mi wystarcza. Najciężej było pozbyć się przekonania że nie można ciągle chodzić w tym samym:)
Ten Kibbe o którym tak głośno wyżej jakoś mnie nie przekonuje. Tzn. z jednej strony oczywiście fajnie się to czyta, nie przeczę:) Z drugiej jednak zbyt silne we mnie przekonanie że nasz styl najbardziej wypływa z wewnątrz. Nie miałam wpływu na wygląd jaki dała mi natura, ale to do mnie będzie należeć ostatnie słowo w kwestii tego jak wyglądam.
Ja tez uwazam, ze styl wyplywa z wewnatrz, ale nie zawsze jestesmy wobec siebie obiektywne i nieraz nosimy to w czym nie wygladamy korzystnie. Ja te klasyfikacje traktuje jako wskazowke jakie kroje sa dla mnie najbardziej korzystne, i dostosowuje je do swojej estetyki.
Sęk w tym że nie trafia do mnie system wg jakiego dzieli stroje na korzystne bądź nie. Rozumiem porady typu stroje dla gruszki i jabłka etc., gdzie założeniem jest dążenie do idealnej wg tego systemu figury czyli klepsydry. A Kibbe to dla mnie taki trochę horoskop ubraniowy:)
W podziale na gruszki i jablka tez masz wskazane ubrania korzystne lub nie, z ta roznica, ze tutaj dazy sie do 'uniwersalnego’ idealu klepsydry. Ten podzial nie przemawia to do mnie, zwazywszy, ze wzore piekna sie zmieniaja. Poza tym generowal we mnie kompleksy, bo czulam sie zle patrzac na moje szerokie ramiona. Natomiast w Kibbe dazy sie do odwzorowania strojami linii wlasnego ciala, co jest podobne do analizy kolorystycznej, gdzie pasujace kolory wspolgraja z naszymi. Chce zaznaczyc, ze wszystkie te podzialy maja swoje plusy i minusy, najwazniejsze, zeby pomogly nam w budowaniu naszego stylu.
Miałam na myśli że podział wg typu sylwetek jest dla mnie bardziej logiczny – co nie znaczy że się z nim zgadzam, uważam że nie każdy musi być tą „idealną” klepsydrą. Natomiast nie czaję dlaczego takie a nie inne linie mojego ciała mają wyznaczać konkretny styl ubierania się. Dla mnie style chociażby romantyczny czy elegancki wypływają z potrzeby duszy a nie ciała.
Nie traktuj tego co napisałam jako zaczepki, chciałam tylko wyjaśnić o co mi chodziło w moim poprzednim komentarzu.
nie traktuje jako zaczepki, nie chcialam sie tez wyklocac tylko przedstawic moj punkt widzenia :)
Poza kroj ubran nie do konca determinuje styl i nawet noszac klasyczny zakiet mozna mu nadac romantyczny lub boho sznyt.
Koncepcja Kibbe to tak naprawdę bycie we własnej skórze. Ale trzeba spróbować i dopiero wtedy to można oceniać. A to naprawdę fantastycznie działa! Ja osobiście po latach błądzenia wzięłam na klatę wytyczne stylu Dramatic Classic wg Kibbe`a i jest spektakularny efekt.
Hej Jorun!
A ja dzisiaj obserowałam starszą Panią, którą miała kobiecy pierwiastek przeważający w urodzie, do tego krótkie włosy i ubrała się rockowo, miała skórzaną kurtkę, kolor szalika ładny, i cały jej ubiór moim zdaniem do niej nie pasował. Miała miękkie linie na twarzy i była proporconalna, krąglejsza, a ubrana była w stylu na chłopaka. Wtedy zobaczyłam faktycznie zgrzyt :D
Tak samo mam jedną babeczkę, którą widuje regularnie na dworcu, która fryzurą, ubiorem nawiązuje do stylu romantycznego. Dopasowane kurteczki w klasycznych krojach, spódnice do pół łydki, zwiewna, podniesiona „od głowy” fryzura, w twarzy żeński pierwiastek i w wyglądzie też :D zaczynam czuć ten klimat!
Może łatwiej było mi przyjąć analizę Kibbe, bo jak byłam ubrana w swoim staromodnym, eleganckim stylu to na studiach dziewczyny mi mówiły, że zazdroszczą mi, że ja „zawsze dobrze wyglądam” – przypomniałam sobie o tym a propos mojej sukienki za kolano w stylu sekretarki :)
I totalnie nie lubię podziału na gruszki jabłka bo ja jestem niby wiolonczelą :)))
nie wdając się w szczegóły też uważam że metoda Kibbe ma ręce i nogi. Tylko tak bardzo trudno mi zgadnąć/odnaleźć siebie w tych testach. Pomijając czy dałam prawidłowe odpowiedzi, to wyszło mi po 5 a i c, a takiej kombinacji w wyjaśnieniach nie ma.
Podejrzewam że metoda miałaby dla mnie więcej sensu gdyby mi ją ktoś przystępnie objaśnił plus zrobił ten test, bo póki co robiłam do niego kilka przymiarek i za każdym razem mam taki miks że wg Kibbe’a po prostu nie istnieję:)
Hej Mania! Jakoś kompletnie przeoczyłam Twój komentarz, nie wiem czy przeczytasz więc odpowiedź ale napiszę i tak :) Rozumiem o co Ci chodzi, ale wg mnie ubieramy się przede wszystkim dla siebie. Być może pani o kobiecych cechach w wyglądzie zbierałaby więcej komplementów w sukience, tylko co jeśli sama by się w tym źle czuła. Może czuje się chłopczycą i chce to wyrazić strojem. Nie obraź się,ale trochę mi się to kojarzy ze starszym pokoleniem które widząc powiedzmy kogoś w dredach komentuje „a taka ładna dziewczyna byłaby gdyby włosy umyła i rozczesała” ;)
Zdecyduj się na coś ! To zdanie powtarzam sobie jak mantrę od czasu przeczytania Twojego wpisu Mario. Myślałam, że już dobrze wiem jaki jest ten mój styl. Założyłam konto na Pinterest, zbierałam zdjęcia odzwierciedlające moją estetykę oraz inspiracje tego co mi się na kimś podoba, ale nie mam jeszcze tego w swojej szafie. Jednak i tu dałam się ponieść emocjom i trochę zboczyłam z obranego toru. Powiedziałam STOP. Na kilka dni schowałam laptop, żeby odetchnąć, odciąć się od e-sklepów, blogów, pinterestu i przemyśleć na spokojnie co tak naprawdę lubię w sobie, w jakich ubraniach czuję się dobrze, bezpiecznie, w jakich kolorach lubię siebie. Jeszcze raz przejrzałam szafę , zmierzyłam ubrania, które dawno nie były przeze mnie używane. I szczerze odpowiadałam sobie na pytania: dlaczego w tym nie lubię chodzić? zostawić i dać jeszcze jedną szansę czy wyrzucić? czego brakuje na sezon wiosna/lato , jesień/zima? A przede wszystkim powtarzałam sobie : zdecyduję się w końcu; nie łudź się, że jeszcze kiedyś to założysz, skoro od dnia zakupu nigdy tego nie ubrałaś. Po tej rozprawie z własną psychiką i z własną szafą mam pewne przemyślenia. Przede wszystkim muszę popracować nad swoim charakterem, być bardziej stanowczym w decyzjach, być konkretnym, zdecydowanym, obrać jeden kierunek i się go trzymać. Tylko wtedy można mieć zdrowe podejście do własnej szafy, a przede wszystkim zacząć szanować ciężko zarobione pieniądze. Nie wydawać je na szmatki, które na kimś mi się podobają , a na sobie już ich za bardzo nie akceptuję. Za chwilę włączę Pinteresta i wykasuję wszystkie inspiracje, które są tylko w strefie moich marzeń. Marzeń o byciu kimś innym. A zostawię tylko realne, które dziś mogę ubrać i wyjść z domu. Dla mnie styl to charakter. Albo się go ma albo się nad nim pracuje. Przede mną jeszcze trochę pracy ale wiem, że jestem na dobrej drodze. Pozdrawiam :)
Bardzo podoba mi się Twój komentarz! :)
Praca nad szafą i charakterem to dwie równoległe rzeczy, jedno wpływa na drugie. A jedną z najtrudniejszych rzeczy (przynajmniej dla mnie) jest dokonywanie wyborów i szukanie siebie – a nie naśladowanie stylu kogoś innego ;)
Maria!
Proszę weź na ,,tapetę” typy urody przykłady polskich znanych kobiet!:)
Fajnie by było, bo skoro jesteśmy Polkami to te podtypy i typy nie będą takie właśnie, dosłowne modelowe jak przykłady zagranicznych ,,gwiazd”..
pozdrawiam
Anm
Bardzo fajny pomysł. Dzięki :)
A more Brodka do tego?
Przeczytałam wpis i towarzyszą mi mieszane uczucia. Na pewno wygodnie jest mieć określony styl: nie ma problemu z tworzeniem zestawów, szafa jest bardziej uporządkowana, itp., ale…
Życie przynosi wiele ograniczeń i nie widzę powodu, by w sposób dość rygorystyczny narzucać je sobie w sposobie ubierania. Każda z nas pełni w życiu wiele ról, które wymagają często skrajnie odmiennego sposobu ubierania się. Będę pisać na swoim przykładzie. Uwielbiam sukienki, nie lubię butów sportowych. Niemniej, nie wyobrażam sobie bez nich szafy. Muszę mieć w czym iść na ognisko czy wycieczkę. Jednocześnie musiałaby naprawdę być sytuacja podbramkowa, żebym założyła je w innej sytuacji. Potrzebuję różnych ubrań na różne okazje. Nie znaczy to, że kupuję wszystko „jak leci”. Wiem w jakich fasonach i kolorach jest mi dobrze, wiem, czego unikać, mam sprecyzowany gust, jednak cieszy mnie wolność w podejmowaniu decyzji, nie chcę się niepotrzebnie ograniczać.
Chciałam również poruszyć temat przyjmowania rad odnośnie wyglądu. Uważam, że należy rozważyć intencje doradzającego. Złośliwe komentarze odrzucić, życzliwe rady przemyśleć..Czasem mamy błędną ocenę własnego wyglądu i spojrzenie „z boku” może pomóc. I znów kilka słów o sobie. Jakieś 20 lat temu przymierzyłam płaszcz przyszłej szwagierki. Zaskoczona usłyszałam, że wyjątkowo dobrze mi w czerwonym kolorze. W tym czasie nosiłam głównie szary i brąz. Nie pamiętam swoich odczuć, ale pewnie nie czułam się najlepiej słysząc, że ktoś uważa moje wybory za niezbyt trafione. Gdybym jednak odrzuciła tę uwagę, może dalej chodziłabym ubrana jak „szara myszka”. Na szczęście tak się nie stało i dzisiaj znaczna część mojej garderoby to właśnie kolor czerwony, który polubiłam i noszę bardzo często. Co ciekawe, to JEDYNY kolor, który przynosi mi komplementy. Dziś uważam, że była to jedna z lepszych rad, które otrzymałam, gdybym ją odrzuciła, sporo bym straciła.
Moja konkluzja jest więc taka: warto znać swoje ciało, wiedzieć w czym dobrze wygląda, mieć swoje zdanie, ale również być otwartym na nowe możliwości i słuchać naprawdę życzliwych rad :)
Przeczytałam swój komentarz i zauważyłam zdecydowany nadmiar „sytuacji” – przepraszam za to językowe zaplątanie ;)
Pomimo zaciekłego czytania Twojego bloga i pracy nad ujawnieniem własnego stylu, nie jestem w stanie zdecydować się na coś konkretnego – coraz bardziej przemawia do mnie prostota, ale nadal nie mogę się pozbyć uwielbienia dla paru szalonych ciuchów w stylu boho na przykład, lub jakichś rockowych elementów. Aby ogarnąć chaos ograniczam trochę ilość kolorów. Łatwiej jest mi opanować garderobę, w której większość to czerń, odcienie granatu i niebieskiego plus trochę szarości i bieli, jakieś stonowane oliwki od czasu do czasu.
Tylko Tobie Mario zawdzięczam to, że obecnie większość moich rzeczy do siebie pasuje – no, nie wszystko do wszystkiego, ale nie mam już, tak jak kiedyś, np. bluzek pasujących tylko do jednej spódnicy, która również nie pasowała do niczego innego :)
aaaaa…. i gdybym musiała, ale to naprawdę musiała wybrać, wybrałabym styl, który chyba można by nazwać podróżniczym :)
Świetny wpis! Też staram się odnaleźć swój styl, ponieważ męczy mnie już szukanie. Od jakiegoś czasu wiem już przynajmniej co lubię nosić a czego nie (choć nie raz podziwiam u innych). Lubię spodnie z wyższym stanem, rurki albo proste (ostatnio kupiłam świetne haremki z wyższym stanem); podkreślać zgrabne nogi w sukienkach lub spodniach 3/4; nosić baleriny (to mój ulubiony fason obuwia); proste jasne topy; wzory typu groszki czy kwiatki; skórzane lub jeansowe kurtki. Nie lubię obszernych gór, szpilek, biodrówek, czerni (niestety moja karnacja robi się w niej jakaś taka „brudna”), długich lub ołówkowych spódnic. Zawęziłam też paletę kolorów do granatu, beżu, ecru, szarości, czerwieni i piaskowego. Jest już trochę łatwiej, staram się trzymać tych zasad i nie kupować rzeczy które u kogoś bardzo mi się podobały, a nie pasują do mnie. Nie mam pojęcia jaki to styl, jeszcze dużo pracy przede mną, ale myślę że warto stale to dopracowywać.
Pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy odnośnie stylu :)
Uniform. Jak zakonnicy.
Dzięki ogromne za ten artykuł! Ja jestem w trakcie formowania spójnego stylu, który na własny użytek nazwałabym boho rock chic. Jestem ciemną jesienią, ale dobrze noszę też czerń i biel dlatego kolory ograniczyłam do nich i tzw. jewel tones – granat, ciemna zieleń, bordo, ciemne fiolety, a jako dodatki beż i odcienie skóry i oczywiście dżins. Jeśli chodzi o styl to odkąd skończylam jakieś 15 lat czyli od ponad dekady fascynuje mnie wszystko co boho i rockowe, szczególnie z lat 70-tych, ale też i grunge. Miałam fazę na minimalizm po fascynacji blogami typu makelifeeasier, ale strasznie mi było smutno z tym i nudno, więc postanowiłam zaadaptować się do czegoś co będzie po prostu mną -tym jaka jestem, czego słucham, jak myślę – boho rock chic, czyli bez nadmiernego woodstocku ani ćwieków, dość klasycznie, za to z cięższymi butami, warkoczem, szalem, obowiązkowo ciemnymi/czerwonymi paznokciami, ciekawą (znaczącą) biżuterią choć już nie w nadmiarze. W duchu french chic. Pracuje też nad korzystnymi krojami – najbardziej lubię jednak wąski dół i luźną górę. Skomplikowane, ale pracuję nad tym, w ogromnej mierze dzięki Twojemu blogowi, który jest obecnie jedyną modową rzeczą w internecie, do której zaglądam ;) Pozdrawiam!
Wspaniałe, po prostu wspaniałe. Wszystko sobie wyobraziłam, wszystko jest piękne, przemyślane, konkretne, miłe estetycznie. Gratuluję takiej świadomości stylu.
Ojej, zrobiłaś mi dzień, dziękuję! W takim razie będę szła tą drogą ;)
Bardzo bardzo dobre rady! Ja już zmierzam w kierunku jasnej strony mocy, mój styl się konkretyzuje, choć ostateczne decyzje jeszcze nie podjęte. Od siebie dodałabym, że przynajmniej na początku, gdy podoba nam się „wszystko” i zupełnie nie wiemy co wybierać, najpierw eliminować to co na pewno nie jest nasze ukochane, a potem patrzeć co zostaje – i z tego stworzyć coś swojego absolutnie unikalnego :)
W sumie to też nie potrafię zaklasyfikować się do jakiegoś konkretnego stylu. Jednak wiem już czego nie lubię, czego nie założę, nawet jeśli ośliniam wystawę sklepową na tegoż widok, i co do mnie nie pasuje. Nie noszę rzeczy we wzorki. Jedyny dopuszczalny motyw to bluzka w paski (biel i granat lub biel i czerń) i za żadne skarby nie oddam moich czarnych, szarych i granatowych ubrań. Musi być wygodnie i wszystko ma do siebie pasować, nie ważne co wyjmę z szafy.
Największy problem mam z tym, co definiuje mocno styl, co pięknie go podkreśla- z butami. Nie nosze skórzanych rzeczy. A trudno o piękne nieskórzane buty. Zwłaszcza na jesień i zimę. Zwłaszcza kiedy nie siedzi się w modowym światku. Może jakaś inspirująca podpowiedź?? :)
Przepięknie napisane/powiedziane Mario! Zauważyłam, że najlepiej czuję się w tym, co lubię, a nie w tym co modne. Nie przejmuję się także zbyt paletą, bo wiele zależy od mojego nastroju. Teraz, gdy mam siwe włosy, sama wiem, że czerń nie dodaje mi uroku. Ale jak mam ochotę na czerń – ubieram i czuję się dobrze :-) Najgorszą sytuacją jest ubrać coś, w czym czuję się jak w chomącie, nawet jeśli wszyscy wokół piali by z zachwytu nad mym wyglądem :-) Pozdrawiam, Mario! Uwielbiam Twojego bloga.
Gdybym musiała trzymać się jednej palety, byłaby to szeroka paleta brązów. w tej chwili mi się znudziły i stawiam raczej na zimniejsze barwy, ale wiem, że mi w nich dobrze i że mogę tak chodzić od stóp do głów.
U siebie widzę dokładnie 3 tendencje na razie; dotyczą wszystkiego, od butów przez ubrania po biżuterię.
Tendencja 1: styl rockowy; w sumie nazwałam swoją tablicę na pinterest z tym „Darkness”, bo to nie jest tylko rock
Tendencja 2: styl hippie; nie uważam, by „boho” było synonimem „hippie”
Tendencja 3: słowiański folk
Biorąc pod uwagę, ile rzeczy mi się podobało jeszcze niedawno, jest to postęp w wyznaczaniu ram :)
Łączenie tego wszystkiego pasuje mi idealnie, bo dzieje się dużo, są kolory i czerń (oraz czerwień, ona w stylu rockowym z czernią, a w folk jako kwiaty, jest wszechobecna). Zdążyłam się też nauczyć, że nie lubię rzeczy, które i tak są w tych stylach nie na miejscu – np. baletki (miałabym je nosić do ramoneski czy do maksi spódnicy w kwiaty?). Nie ma miejsca na minimalizm, klasyczną elegancję czy ,,jedyną słuszną wizję kobiecości” znaną z mediów i tych podpisów w czasopismach modowych ,,kobieca stylizacja”. Chociaż uważam, że wszystko to jest bardzo kobiece.
Te trzy tendencje jakoś idealnie mi pasują do stylu życia oraz bycia, słuchanej muzyki, zainteresowań i wszystkiego. Kiedyś podobały mi się militarne elementy w modzie – mi, pacyfistce, której zrobiło się słabo, jak na filmie rozwalili ziemię. Albo styl grunge – gdy podarte ubranie kojarzy mi się już tylko z ,,seksownym kolanem”, nosiłam w gimnazjum spodnie z dziurą na jednym kolanie i zdjęcie wrzucone przez znajomego na fejsa zostało tak skomentowane; nic podartego nigdy. A muzyka grunge’owa do mnie nie przemawia. Moje trzy tendencje zaś nie robią żadnych zgrzytów.