Każda kobieta powinna znać swoje atuty i z nich świadomie korzystać. Nazywam je punktami zaczepienia, bo to na naszych najpiękniejszych cechach powinniśmy opierać nasz wizerunek.
Żeby znaleźć swój punkt zaczepienia (albo punkty) odpowiedz sobie na pytania: Co Ci się w sobie najbardziej podoba? Jaka jest ulubiona część Twojego ciała? Co w sobie kochasz? Czego inni mogą Ci pozazdrościć? Co uważasz za najbardziej godne podkreślenia w Twoim ciele?
Punkt zaczepienia powinnaś obrać po to, żeby celowo kierować spojrzenia w wybraną przez Ciebie część ciała. To Ty możesz decydować, gdzie mają patrzeć ludzie. Niech zwracają uwagę na to, co w Tobie jest najpiękniejsze. Powinnaś podkreślać wybrane przez siebie atuty i sprawiać, by ich naturalne piękno było podnoszone do kwadratu.
Kiedy już obierzesz punkt zaczepienia powinnaś go podkreślać i że się tak wyrażę „odpicować”. Na niego powinnaś przenieść ciężar swoich starań. Powiedzmy, że najbardziej w Twoim ciele podobają Ci się Twoje zęby. Możesz więc zadbać o nie kompleksowo: możesz inwestować w najlepsze pasty do zębów, używać świetnego płynu do płukania ust, znaleźć jakieś fajne jeszcze bardziej upiększające zabiegi dentystyczne, spotkać się z ortodontą, dobrać sobie idealny odcień pomadki, który podkreśli biel zębów, wypracować sobie charakterystyczny styl mówienia, często się uśmiechać od ust do ust. Ponosi mnie w tej chwili fantazja, ale mam nadzieję, że się dobrze zrozumiemy. Jeżeli zęby są Twoim największym atutem to spraw, żeby wszyscy którzy Cię widzą nie mogli ich nie dostrzec. A co tam, niech mówią o Tobie: to ta z pięknym uśmiechem.
To nie musi być biust, to może być pupa, nogi, oczy, włosy, nadgarstki, paznokcie, brwi – jest masa możliwości. To może być coś tak oczywistego jak talia i coś tak nadzwyczajnego jak pieprzyk. Ale to ma być Twoje. Ja nie mam żadnych wątpliwości, że atutem JLo są pośladki, Julii Roberts uśmiech, a Evy Green biust. To są punkty zaczepienia, dzięki którym te panie są rozpoznawalne i choć całokształt ich wyglądu jest oszałamiający to dane cechy są najbardziej charakterystyczne i podkreślane.
I jak zwykle podam Ci swój przykład. Ja w sobie znalazłam dwa punkty zaczepienia (dla jednych tylko dwa, dla innych aż dwa, dla mnie w sam raz). Są to moje oczy i moje nogi. Ogólnie lubię w sobie większość rzeczy, ale jakoś co do nóg i oczu nie mogę mieć żadnych zastrzeżeń. Kiedyś usłyszałam od kobiety, z której zdaniem się liczę, że mam piękne usta, ale mimo, że mi to bardzo pochlebiło, nie uważam, żeby to był mój punkt zaczepienia. Bo chodzi o to, że to my mamy być do niego przekonane i my mamy zdecydować o jego wyborze.
Lubię podkreślać w sobie te dwie rzeczy. Lubię nosić sukienki przed kolano i mocno malować oczy tak żeby wydawały się jeszcze większe niż w rzeczywistości. Lubię buty na koturnie, bo dzięki nim nogi są dłuższe, ale jest wygodniej niż na obcasach. Lubię mieć bluzkę na długi rękaw i z zabudowanym dekoltem i krótką spódnicę: w ten sposób nie odsłaniam biustu, a jedynie pokazuję nogi. Lubię pomalować oko szarym cieniem ze srebrnymi drobinkami i chodzić tak nawet w dzień. Lubię robić sobie kocią kreskę na powiece i mocno tuszować rzęsy, żeby oko wydawało się cały czas zdziwione i otwarte. Lubię używać czarnego eyelinera na linii wodnej oka i podkreślać tym samym jakie ciemne mam źrenice. I tak mogłabym wymieniać co lubię robić z moimi nogami i oczami, bo prawda jest taka, że to do tych dwóch rzeczy sprowadzam przede wszystkim swoją atrakcyjność i staram się, żeby one były najmocniej przez wszystkich dostrzegane.
Czekam na Wasze punkty zaczepienia.
Lubię moje włosy, dlatego regularnie je podcinam i ich nie farbuję.
Lubię moje usta, więc jeśli już używam kosmetyków, to zazwyczaj szminki.
Lubię moje nadgarstki, więc ubieram je w rozmaitą biżuterię.
:)
Olimpia, widać, że kochasz swoje włosy, są piękne i na każdym etapie rośnięcia patrzyłam z podziwem na nie.
Hmmm…. Ja najbardziej lubię swoją twarz – myślę, że jest moim jedynym prawdziwym atutem ;) Drugą rzeczą, którą w sobie lubię, są – śmieszne to będzie, wiem – nadgarstki. Bo mam je bardzo drobne. Tak drobne, ze aż się sama dziwę, czemu innych rzeczy nie mam drobnych ;) A, no i skórę podobno ładną mam. Oliwkową.
Z twarzą i skórą coś tam robię, owszem – maseczki, kremy, makijaż. Tyle, ile się da, gdy wokół hasają wybujałe w temperamentach dziecka.
Ale nadgarstki? Jak inwestować w nadgarstki, Mario? :)
Ja tez lubię swoje nadgarstki. Przede wszystkim ozdabiać je przyciągającymi wzrok bransoletkami. Mieć więcej niż jeden zegarek, tak żeby zaciekawiał wzrok obserwujących Cię ludzi. Nosić bluzki o rękawie 3/4, które tylko wyeksponują to piękne miejsce. A może nawet zrobić sobie nadzwyczajny tatuaż?
Dopiero w tym roku polubiłam moje nogi, zawsze wydawało mi się, że są za chude. To się raczej nie zmieniło, więc pewnie zmienił się mój sposób postrzegania siebie:)
Od zawsze wiem, że mam ładne dłonie i paznokcie.
Świetny post, pożyczam i udostępniam :)
Dłonie i paznokcie jako atut – to jest fantastyczne i stwarza niesamowite pole manewru. Cieszę się, że się podoba :)
Hmm….to dopiero pytanie. moje punkty zaczepienia?
Myślę to to moja cera i dość duże usta, które lubię malować, a że dobrze się czuję w ciemnych kolorach, to mój typowy „look” skupia się na ich podkreśleniu. Mam też małą obsesje na punkcie swoich brwi…ale żeby to był punkt zaczepienia? w jaki sposób?
z resztą mam już większy problem… niby lubię podkreślać moje nogi, zwłaszcza przez obcasy, ale nie są one najzdrabniejsze.Moje nogi, rzecz jasna :). Ciężka sprawa :/
Wystarczy spojrzeć na osoby takie jak Lilly Collins, Bambi Northwood Blyth czy Natalia Vodianova żeby zrozumieć, że brwi mogą być punktem odniesienia :)
hmmm ja bardzo lubię swój biust, uważam, że jest najładniejszą częścią mojego ciała i strasznie mi się podoba. Tylko nie lubię go pokazywać :D nie lubię nosić bluzek z dekoltem bo źle się czuje jak ktoś zwraca na to uwagę. Mam więc swój największy atut schowany przed światem :)
Moim zdaniem to zdecydowanie marnotrawstwo :)
Dopnę się, bo mam tak samo z biustem. Uwielbiam go, jest świetny, dbam o niego, ale boję się go odsłaniać, takie głupie ograniczenie siedzi mi w głowie. Tylko jak je zwalczyć? Dodatkowo uważam, że mam czaderskie oczy, nadgarstki i całkiem niezłą buzię z fajnym uśmiechem. Oczy podkreślam, za resztę muszę się chyba zabrać :)
Jestem chyba odmianem narcyza, bo lubię w sobie wszystko, no oprócz paznokci, fałdek na brzuchu i trochę masywnych udek. ;) A tak poważnie, myślę że moje oczy to niezły atut, choć przykryte są okularami. Lubię też swoje usta, nie oszczędzam na fajnych pomadkach i tuszach do rzęs. :)
Świetnie, skoro oczy i usta to dokładnie tak jak Angelina Jolie ♥
Heh, kiedyś doszłam do wniosku obserwując wypowiedzi znajomych o innych, że jak ktoś nam się nie podoba ogólnie albo nie możemy 'na szybko’ znalezc w nim nic pięknego to mówimy mu, że ma piękne oczy, bo oczy nie mogą być brzydkie… Potem gdzieś wyczytałam to samo stwierdzenie. I stety-niestety, ale to się sprawdza. Ja tam uważam, że nie ma brzydkich oczu ale też zawsze zapala mi się lampka ostrzegawcza, gdy ktoś mówi, że podobają się mu tylko jego oczy ;)
Mówimy o całkowitej szczerości wobec siebie. Niech będzie, że wszystkie oczy są piękne, ale moje są najpiękniejsze :)
hehe, no fakt, że niektóre oczy są dodatkowo wyjątkowe :)
Dopiero niedawno zaczęłam doceniać swoją pupę, wszechobecna moda na wieszako-modelki zawsze przysparzała mnie o kompleksy, chciałam ją za wszelką cenę zmniejszyć i spłaszczyć. Teraz wiele koleżanek zazdrości mi „wielkiego” tyłu, który dodatkowo „powiększam” ćwiczeniami. Do tego trzeba dorosnąć. A mój drugi punkt to moje włosy, w końcu zaczęłam dostrzegać unikalność ich koloru, który nieważne, co mam na sobie – zawsze jest widoczny;)
Ale świetnie. Choć teraz jest odwrót w stronę właśnie soczystych pup –> Kim K., Nicki M. :)
Haha, to tak samo jak usta-glonojady :D
O, Mario, to mamy wspólne punkty zaczepienia, bo ja też lubię swoje nogi i oczy. Jednak najczęściej dostaję komplementy za cerę, która z natury jest pozbawiona niedoskonałości i alabastrowa. O ile z tego pierwszego się cieszę, o tyle z tym drugim czasami mam problemy. Nie ma pojęcia jak podkreślić ten atut (bo to jednak jest dla mnie atut, tylko niedopracowany). Moja alabastrowa ikona to Nicola Roberts, której skóra wygląda przepięknie, jak u lalki, a moja wydaje mi się być po prostu blada…
Może zacząć od koloru włosów i ubrań, który podkreśli jasność skóry? Zadbać o odpowiednie nawilżanie, kosmetyki upiększające… Poczytać o zdrowym jedzeniu, które przekłada się na wygląd skóry, o suplementach…
Odżywiam się zdrowo, głównie same ryby, owoce i warzywa + hektolitry wody mineralnej. Dbam o siebie, chodzę na siłownię, staram się tak dobierać kolory i makijaż, żeby to ze sobą grało, ale wciąż szukam najlepszych rozwiązań dla mojej jasnej cery. Ech, dziewczyny, które macie ciemniejszą karnację – cieszcie się :D Nam, bladolicym, jest o wiele trudniej!
Mocne strony to jest to. Bardzo fajny post. Skłonił mnie do przemyśleń. Atuty to jest filar modowy- świetny pomysł.
Proszę się tu nie wykręcać i wymienić przynajmniej jeden swój :)
Ja też stawiam na oczy! Za to chowam włosy jak mogę, bo ciągle mi wypadają i nigdy nie wyglądaja jak chcę… Na szczęście wydaje mi się, że związane włosy eksponują oczy – mam nadzieję, że się nie mylę :D
Zdecydowanie tak jest. Kitka i mocny makijaż oka wydają mi się iść ze sobą w parze. Krótka grzywka też ładnie eksponuje spojrzenie, jeżeli komuś pasuje do kształtu twarzy :)
Ja mam swietny charakter ;-)
W to wierzę, ale my tu o wyglądzie… :)
hmmm… jeśli wziąć pod uwagę to na co zwracają uwagę inni to wyszłoby, że moim atutem są… stopy. Ale to tylko dlatego że przy wzroście 1,75 m noszę obuwie w rozmiarze 36-37. Buty z okrągłym czubkiem zmniejszają je jeszcze bardziej. Kiedyś usłyszałam nawet, że mam stopy nieproporcjonalne do reszty ciała… hola hola! -moje stópki są tak zgrabne jak i reszta;) a jeśli chodzi o mnie to uwielbiam odkrywać plecy, bluzka z dekoltem z tyłu to jest to:) mam chyba też całkiem niezłe bioderka:) Ale świetny ten post, co za radość pozachwycać się swoim ciałem… chyba muszę robić to częściej, w ramach terapii:) dzięki Mario:)
No pewnie, przynajmniej jeden komplement dziennie stojąc przed lustrem. Powinnyśmy być same dla siebie najpiękniejszymi.
To co lubię u siebie to na pewno włosy i oczy. O włosy dbam, dopieszczam je, pielęgnuję. Pozostaje jeszcze opanować jakieś ładne upięcie. Oczy tylko delikatnie podkreślam, wydaje mi się, że mocna kredka czy zbyt dużo cienia je przytłacza. Co ciekawe, to właśnie oczy i włosy są najczęściej komplementowane przez innych, więc moja opinia nie odbiega od zdania większości ;-)
Czyli jeszcze na dodatek nie masz trudności z wydobywaniem swojego piękna. Jeżeli inni to widzą to cel jest osiągnięty. PS. Gdybym moim oczom pasowały subtelniejsze barwy to też bym ich oczywiście używała :)
Mam dokładnie takie same punkty zaczepienia, jak Ty! Moim atutem są nogi i oczy. Zaczęłam ostatnio nosić spódnice, mój chłopak mnie do tego przekonał :D zazwyczaj chodziłam w spodniach, bo tak mi było najwygodniej. A oczy, również lubię podkreślać kreską, cienie też czasem mam na oczach, zależy czy mam czas na to, żeby się bawić w malowanie czy nie. :) jak się tak zastanowię to myślę też, że moje dłonie są całkiem spoko :D staram się jakoś o nie dbać, ale paznokcie mi czasem na to nie pozwalają :D
Warto się skupić właśnie na atutach, bo tak możemy odwrócić uwagę od czegoś, co nie jest doskonałe. Ja mam tak samo z dłoniami. Dlatego uprościłam pielęgnację paznokci. Są zawsze krótkie i pomalowane bezbarwnym lakierem.
Nie doprecyzowałam, lubię mieć długie i pomalowane paznokcie, ale problemem jest to, ze one lubią się czasem łamać (mimo tego, że używam odżywek). Akurat jak uda mi się je ładnie zapuścić, to jeden jak na złość się musi złamać i trzeba wszystkie skrócić.. :( nie lubię mieć krótkich paznokci, bo czuję się wtedy dziwnie :D
A ja z kolei w długich nie jestem sobą :)
Piegi , włosy, oczy , nos… w zasadzie to wszystko :) chociaż wiem, że pewnie inni znaleźli by we mnie mnóstwo wad.
Bardzo dobrze. Inni na pewno by się mylili :)
właśnie! w kwestii wyglądy nie myli się tylko bezpośrednio zainteresowany :D a tak na serio to najbardziej lubię swoją pupę, talię oraz szyję. kolejność dowolna.
Doszłam do wniosku, że bardzo dużo w sobie lubię: i oczy i usta, cerę z piegami i brwi. Włosy, szyję, ramiona, pupę i biust. Ale najbardziej chyba uszy (dla mnie są idealne – małe i nieodstające), drobne nadgarstki i plecy. Dokładnie w tej kolejności.
Dzięki Mario za kolejny skłaniający do przemyśleń post. Doceniam to, co mam !
Jeżeli uszy to mam nadzieję, że przyodziewasz je w najpiękniejsze na świecie kolczyki :)
No właśnie nie, bo moje uszy najlepiej czują się w małych, srebrnych, ledwo widocznych wkrętkach :)
lubie moje usta- sa „pelne” i maja fajny ksztalt. uwielbiam je podkreslac pomadkami w odcieniach rozu i czerwieni. po wielu wielu latach pokochalam moja bladosc. mam ultra biala, przezroczysta skore. o pieknej opleniznie moge jedynie pomarzyc…mimo to podkreslam moja blada twarz ciemnymi wlosami. przy okzji pasuje to do niebieskich oczu.
podoba mi sie moj tylek-jest maly, zgrabny i cudownie „odstaje” od calej reszty ;) -idealny do obcislych spodbi, spodnic „olowkowych”- bo mimo niewielkiego wzrostu (165cm-) i krotkiego tulowia sa dlugie. dlatego kocham chodzic w szpilkach, ktore jeszcze bardziej je wydluzaja…
pozatym wszystkim lubie ksztalt moich uszu! ;) po tym moim nieskromnym opisie pewnie niektorzy pomysla, ze jestem narcyzem…ale uwierzcie mi odkrycie w sobie cos co jestem w stanie w pelni akceptowac czy nawet polubic czy pokochac zajelo mi wiele lat…
pozdrawiam was serdecznie. Ewa
Wiesz co, skrajności ogólnie nie są zbyt dobre, ale ja już wolę narcyza od marudy, która zawsze znajdzie w sobie coś niefajnego. To, że się widzi w sobie piękno jest bardzo dalekie od narcyzmy btw :)
masz racje! dziekuje
Akcent jest na dekolcie (obojczyki, jedyna bezdyskusyjnie piękna część mnie) – niemal wszystkie góry to dekolt V albo rozpięta koszula. Koszula to w ogóle jest najbliższa ciału i sercu ;)
Mam też, wydaje mi się, imponującą talię (<60 cm), więc płaszcze i kurtki zawsze mają na to miejsce focus. Ale nie pozwalam sobie na więcej w tej materii, bo mam wrażenie, że to jeszcze bardziej poszerza moje i tak bardzo szerokie barki. A szkoda, bo ludzie zapamiętują głównie moją talię i zbieram niezliczone komplementy odnośnie tej części ciała.
Z drugiej strony, skoro inni tą talię widzą, to nie jest aż tak zakamuflowana jak się na pierwszy rzut oka wydaje ;)
Lubię też podkreślać jedną rzecz, niekoniecznie ze względu na wygląd. Moje ręce są w ciągłym ruchu, w domu i pracy. Mam duże, mocne dłonie i masywne nadgarstki. Dorzucam do tego przekornie wielki zegarek. Nikomu to się prawdopodobnie nie podoba, ale dla mnie to JEST MOC ;)
Bardzo świadoma jesteś. Pięknie napisane. Inni mogą się od Ciebie uczyć :) Talia poniżej 60 – od razu skojarzenie z Ditą ;)
Zawsze lubiłam moje włosy (no może poza okresem kiedy były krótkie i z grzywką – mega nietwarzowo mi było ;)). Dlatego cały czas mam do siebie żal, że tak nie dbam o to, co jest moją największą ozdobą.. Obiecuję sobie, że w końcu je poodżywiam i nawilżę, wyeliminuję puszenie i nigdy nic z tego nie wychodzi :/ A tak w ogóle to ostatnio coraz więcej znajduję w sobie zalet! ;)
No to jak Ty tak wyglądasz bez zbytniego dbania o włosy to ja poproszę :)
10 lat temu powiedziałabym: włosy i oczy. Duże brązowe oczy i długie brązowe włosy. To były rzeczy zwracające uwagę i często komplementowane.
Teraz właściwie zadowolona jestem tylko z figury (45 kg), ale prócz mnie nikomu się ona nie podoba, dla wszystkich jestem za chuda. Na co dzień nie słyszę komplementów.
A co przepraszam się zmieniło w oczach przez te 10 lat?
jako naczelny maruder tego bloga powiem tylko, że się starzeją, tak jak włosy. Resztę ciała mam jak 20-latka :-)
Czyli Twoim punktem zaczepienia jednym słowem jest „reszta” hahaha.
Mario, Ty wiesz że Cię kocham :-) za poczucie humoru również :-)
I wbrew pozorom z wszystkim co piszesz się zgadzam, uważam że zawsze masz rację. Wciąż dajesz mi do myślenia. Teraz również. Uwielbiam Twoje kopniaki.
znasz moje zdjęcia, gdybym wysłała Ci kilka sprzed 10 lat, zauważyłabyś to samo co ja. Teraz jest mi po prostu trudniej wydobyć to co kiedyś samo rzucało się w oczy. A mam (chyba podobnie jak Ty) niechęć do nadmiernego „robienia” wokół siebie, wolę wyglądać na naturalną niż na zrobioną. Dlatego szukam sposobu na odświeżenie skóry, zapuszczam włosy, i koniecznie muszę zadbać o szczękę.
Zdecydowanie oczy, usta i dekolt. Choc z ustami mam problem co do ich podkreślania – zdecydowanie wolę je w wersji naturalnej, bo są dośc duże i chyba za bardzo przyciągałyby wzrok ubrane np. w czerwoną szminkę ;)
Właśnie takie „za bardzo” byłoby super wydaje mi się. Ale z kolei patrząc np. na Angelinę to rzeczywiście w naturalnych ustach, tylko maźniętych błyszczykiem wygląda super.
Moimi punktami zaczepienia są włosy, blada skóra, usta i paznokcie. Wpadłam w mały szał włosomaniactwa, dlatego staram się o nie dbać najlepiej jak umiem i wciąż szukam kosmetyków, które będą im służyć. Dzięki pozostałym punktom może trochę bardziej rzucam się w oczy :P Wśród mojej rodziny która z opalaniem się nie ma problemów wyglądam jak albinos ;D Chciałabym nawet bardziej to wyeksponować, ale z tym muszę poczekać na wysłanie maila do Ciebie Mario (ach ten brak czasu!). Jeśli chodzi o paznokcie i usta to często dostaję na ich temat komplementy, chociaż wydaje mi się, że jeszcze trochę powinnam się podszkolić w ich podkreślaniu;)
Fajnie tak dbać o włosy, ja jeszcze nie w stu procentach to ogarniam, ale już na przykład jestem bardzo zadowolona z rezultatów niefarbowania. Od czasu do czasu olejek, mycie codzienne i odżywianie, do tego tabsy na zdrowe włosy – tak to u mnie wygląda, ale wiem, że można jeszcze więcej :)
Hmmm trudne zadanie. Lubię swoje usta, ale lubię je niepomalowane. Lubiłam, i to bardzo, swój biust do czasu urodzenia i wykarmienia dwójki dzieci. Lubiłam włosy, póki nie zniszczyłam ich przygodą z blondem.
Zmieniamy się z wiekiem, zmieniają się nasze atuty.
Na dziś to chyba najbardziej lubię swoje smukłe kostki. Dzięki temu przekonałam się do spodni 3/4 czy 7/8, częściej też noszę spódnice.
To zdecydowanie najoryginalniejszy z atutów o jakim dzisiaj przeczytałam :)
o dziękuje za to pytanie :))
od dziś będę zachodzić w głowie jak wyeksponować barki, które – właśnie przed sobą wyznałam – bardzo lubię :) szerokie, ładnie zarysowane, mocne ale smukłe ramiona, ponętne plecy, urocze obojczyki. Tak, tak – bluzki z wąskimi rękawami będą grane, i dekolty z tyłu i z przodu piękne vałki miękko spływające po ulubionej części ciała. Plus wyprostowane plecy i ściągnięte łopatki – już się zaczynam eksponować.
Druga rzecz – migdałowy kształt oka :) mrrrr, kreseczką na górnej powiece, brewka można tę linie powtórzyć :)
Myślę, tez o rysunku z henny – mehendi – na płatku elfiego ucha i przegubie dłoni.
Nice! Ja sobie niestety od czasu do czasu tylko przypominam żeby się nie garbić. Po przeczytaniu Twojego komentarza od razu się wyprostowałam :)
Mehendi się trzyma przez tydzień maksimum, więc zamiast myśleć, trzeba robić – zejdzie szybko :-)
Niestety, płatek ucha to za mała powierzchnia, żeby tam malować henną.
dłonie, bo są drobne z krótko przyciętymi paznokciami
oczy – bo są chłodne zielone
biust, pupa i uda – jędrne mimo, że to już kategoria 40+ :)
Sporo tego, bardzo dobrze. Nie ma sobie co żałować. Jak wszystko odpicujesz na wyjście to Cię będą wszyscy prześwietlać z góry na dół ♥
To ja pojadę banałem – lubię swoją talię i pośladki i je staram się eksponować. Dlatego często noszę dopasowane spodnie z wysokim stanem i do tego luźną górę. Lubię też swoją twarz, ale właściwie nie wiem, co najbardziej – owal, oczy czy brwi.
To nie banał, to marzenie każdego :)
Ja lubię swoją buzie. Niby jest słodka i dziewczęca. Podobno mam piękny, szeroki i szczery uśmiech, ale zęby takie sobie. Tak czy inaczej prawie zawsze promienieje i staram się do ludzi podchodzić pozytywnie. Za to nie przepadam za własnym ciałem. Ale to co nieidealne dla mnie dla kogoś innego może się okazać doskonałe. Ja siebie akceptuje taką jaką jestem ze wszelkimi niedoskonałościami. Piękne przemyślenia! Pozdrowionka! :)
Pięknie. To pewnie lubisz nosić kolczyki i malować mocno usta, żeby tej buzi żadne spojrzenia nie ominęły… Buziaki.
rzadko noszę biżuterie, ale na jakieś okazje lubie sobie robic koczek o artystycznym nie ladzie i skormne dlugie kolczyki jak najbardziej :)
*nieładzie
Moje punkty:
– oczy
– usta
– włosy
– talia (w połączeniu z biodrami)
– biust.
Kiedyś nie lubiłam patrzeć na siebie nagą – ciało wydawało mi się nieokiełznaną masą. Potem pozmieniało mi się w głowie i od tego czasu uwielbiam siebie w lustrze taką, jaką mnie Pan Bóg stworzył – lubię całokształt, ale te powyższe najbardziej.
Takie zmiany są the best. Same sobie powinnyśmy być dobrymi wróżkami i nie czekać na nie wiadomo co żeby sobie uświadomić, że jesteśmy najpiękniejsze. Bierzemy co mamy i kochamy siebie.
Wyjdę teraz na narcyza, ale wydaje mi się, że przy odrobinie pracy wiele elementów mogłabym uczynić swoim atutem :p
Chyba najbardziej charakterystyczny jest mój uśmiech…to, że uśmiecham się „oczami” :) Wiele osób zwraca na to uwagę.
Poza tym mam długie i chyba całkiem niezłe nogi…czyli atuty całkiem podobne do Twoich :)
Gdybym się porządnie zastanowiła, to na pewno znalazłabym jeszcze inne rzeczy, które w sobie lubię. Te dwie najbardziej rzucają się w oczy…
PS. Fajnie się tak troszkę poprzechwalać
Super, kiedyś widziałam filmik na którym Tyra Banks pokazuje jak się uśmiechać oczami. Coś pięknego. To jesteśmy w tym samym klubie. Ja też jestem rozwojowa i cały czas coś nowego znajduje w sobie fajnego :) Narcyzami nie jesteśmy, nie martw się. Po prostu realistkami…
Hmm.. latwiej byłoby mi wymienic to czego nie lubie (nos, łydki i fakt ze mam lekko asymetryczna twarz co mnie doprowadza do szalu) reszta jest calkiem spoko. Ja ogolnie czesto supiam sie tuszowaniu tego co mi sie nie podoba tak bardzo jak na eksponowaniu tego co mi sie podoba np asymetrie twarzy latwo poprawic upewniajac sie ze brwi sa na tej samej linii pomimo tego ze jedna jest troszeczkę nizej, usta poprawiam kontorowka a nos optycznie zmniejszam bronzerem. Lydki nie sa az tak problematyczne do momentu kiedy kupuje kozaki. Nikt mi nigdy nie powiedzial ze moje lydki za za grube a jednak musza byc bo w zadne kozaki sie nie mieszcza. Jest to wkurzajace bo jestem szczupla. I tylko te lydy takie wielkie. No ale mialo byc o czym innym. Poza tymi lydkami mam super figure wg wlasnej siebie wiec zazwyczaj nosze to co mi sie podoba bo nigdy jeszcze nie trafilam na ciuch w ktorym bym sie zle czula pomimo ze jest ladny. Uwazam to za moj najwiekszy atut. Nawet nie mierze ciuchow przed kupieniem -chyba ze sa to jeansy albo bardzo obcisle „strukturalne” sukienki- i nigdy nic nie musialam oddawac :)
Fajnie, że się nauczyłaś korygować pewne cechy makijażem. W sumie ja też chciałabym to umieć, ale bardziej od poprawiania zależy mi jednak na lekkości makijażu. Już i tak dosyć mocno podkreślam oczy, że czuję, że gdybym nakładała na siebie taki pełny makijaż z podkładami, bronzerami, różem czy korektorem i jeszcze czymś innym czułabym się niekomfortowo. Ale podziwiam, że są osoby, które potrafią nadać buzi pewnych cech za pomocą kosmetyków.
Łatwiej mi jest wymienić rzeczy, których nie chce eksponować chyba. Są to uszy: mam je duże i odstające, brzuszek: nie jest płaskii ze względu na liczne alergie i nietolerancje pokarmowe często mam lekkie wzdęcia, brwi: są strasznie rzadkie, trądzik, który również jest spowodowany alergią pokarmowąi na koniec zęby, które mam w mlecznym kolorze. A poza tym uwielbiam w sobie wszystko. Często słyszę komplementy odnośnie stóp (mam rozmiar 36), nóg (po mamie są długie i szczupłe, oczywiście jak na rozmiar 34), pupy, biustu, ust, oczu i generalnie mojej budowy ciała (jestem filigranowa, ale jak to mówi mój narzeczony odstaje co trzeba.) I szczerze mówiąc nie mam pojęcia co mogłabym eksponować, skupiam się raczej na ukrywaniu tych małych przywar, które wymieniłam na początku, za wyjątkiem zębów, bo ponoć mam piękny uśmiech :)
Ej a ja bym właśnie coś wybrała i to eksponowała, a resztą bym się tak nie przejmowała. Warto oczywiście korygować, jednak jedna pozytywna cecha wyróżniająca się na tle innych, potrafi te negatywne po prostu przyćmić.
A ja lubię w sobie wszystko. I kocham tatuaże, których mam kilka. :)
Z tych dwóch powodów jedyne co robię by to podkreślić to ubieram najmniej jak mogę. :P
Bo to jeszcze zależy gdzie one są :) No właśnie, gdzie są te tatuaże?
Włosy… Ale powiedziałabyn, że to raczej fetysz… Czasem myślę, że składam siė tylko z włosów… Kiedy jest mi smutno, to one oklapują… Kiedy siè boję, to robią mi się kołtuny… Kiedy jest bardzo dobrze podnoszą się i nabierają objętości… Rzeczywiście inwestuję w nie najwiėćej, a ostatnio mam zielone światło dla ulubionego farbowanua na ciemno… I to jedyna część która jest koloru mojej ulubionej czarnej kawy…ogólnie nie czujė się pewnie w towarzystwie i wtedy myślę, że jestem ukryta za włosami.
Potwierdzam, masz piękne włosy…
Mario, jak Ty świetnie potrafisz wytłumaczyć, o co chodzi. Np. że podkreślanie swoich atutów to „celowe kierowanie spojrzeń na wybraną przez siebie część ciała” – od abstrakcji do praktyki. Jak często u Ciebie, ten post łapie i porządkuje coś, co dotychczas,przynajmniej dla mnie, fruwało w powietrzu i miało tylko mglisty zarys. Tak samo jest z genialną serią o stylach ubierania. Bardzo też podziwiam Twoją dyscyplinę w regularnym publikowaniu wpisów.
Skoro pytasz… Moje punkty to talia i oczy. Zawsze, nawet w najczarniejszą noc nastoletnich kompleksów, lubiłam swój skrzypcowy kształt. Dziś, kiedy zaraz sześćdziesiątka, nadal się nim cieszę. Mój ulubiony styl w ubiorze to androgyne, ale… taliowany :-)! Przepadam za kolorem moich tęczówek: są przejrzyste, gołębio-turkusowe. Najlepiej ten kolor podkreśla czerwona szminka albo błyszczyk. Od zawsze – zawsze noszę makijaż – ujednolicam nienajlepszą cerę, żeby stworzyć tło dla oczu, które maluję starannie, co nie znaczy mocno. Dzięki temu postowi pokombinuję bardziej świadomie, co by tu jeszcze…
Bardzo dziękuję, lubię gdy ktoś docenia właśnie regularność wpisów :) Już sobie wyobraziłam czerwoną szminkę na jasnej cerze i do takich przejrzystych tęczówek. Świetny musi być efekt. Jak bym miała taki kolor oczu nosiłabym dużo bieli i jasnej szarości :)
Piękna sugestia! Dziękuję :)
Mario cudowny post! Uwielbiam Twoje podejście do tematu urody i samoakceptacji :)
Co do moich atutów to z pewnością uśmiech i usta które jak słyszę są takie ”całuśniaki” :D
Chciałabym bardziej wyeksponować oczy a konkretnie kolor muszę nad tym popracować pozdrawiam :*
Oooo, no to soczyste błyszczyki pewnie często wkraczają do akcji :)
Trafiłam na Twój blog przypadkiem, ale zostałam właśnie dla takich wpisów – tchnących racjonalnym myśleniem i pozytywnym podejściem do siebie samej :-)
Lubię mój biust, zwłaszcza odkąd się ostanikowałam i z wygąbkowanego, niedopasowanego 70B wskoczyłam na 65E. Dla większości mężczyzn jestem zdecydowanie za mało „cycata”, ale dla siebie w sam raz. Dekolt podkreślam kolorowymi naszyjnikami.
Lubię też moją pupę – okrągłą i wystającą jak u latynoskich tancerek :-) Sprawia, że bardzo trudno jest mi kupić spodnie, ale co z tego, skoro i tak najchętniej chodzę w prostych, opinających pupę sukienkach, albo w legginsach.
A sukienki są krótkie, do kolan, bo lubię też moje łydki.
Lubię też włosy, o które bardzo dbam i rzadko je spinam (bo jak już są ładne, to je będę eksponować, a co). I uśmiech, właśnie pracuję nad tym, żeby wyglądał nieskazitelnie. I dłonie, chociaż są najzupełniej zwyczajne i przeciętne.
Niepiękne stopy ukrywam w kowbojkach, niepiękne uszy pod włosami, niepiękny kręgosłup pod ubraniem, a niepiękne uda pod spódnicą. Wtedy mogę iść przez świat krokiem zwycięzcy :-)
To widzę, że masz całe ciało rozpracowane. Mi przyznam się szczerze jeszcze tego brakuje. Nie nad wszystkim panuje w taki stopniu jak bym chciała, ale powoli docieram do celu. Tak ogólnie to muszę pozałatwiać kilka spraw natury zdrowotnej, które ciągle odwlekać, a potem zająć się figurą i dopieścić kształt ciała. A taka normalna pielęgnacja to stopniowo – przeradzać jednorazowe zrywy w nawyki :)
A ja lubię obojczyki więc uwielbiam bluzki w „łódkę”.
Pełna zgoda, też lubię stosować ten zabieg :)
Lubię swoje usta i szyję, chociaż rzadko ją ozdabiam. Zbyt wielka ilość biżuterii (nawet wysokiej jakości) przywodzi mi na myśl pięknie ubraną choinkę:) Dlatego najczęściej ograniczam się do maleńkich kolczyków, zegarka i bransolet-ki/ek. Lubię swoją pupę i nogi -są długie mimo niewielkiego wzrostu (168cm).
Mam dokładnie tyle samo wzrostu i nie rozumiem jak można to uznać za niewielki wzrost… Modelki zaczynają się od 170 :)
Hahaha:) Dobre:) Twój wpis dał mi do myślenia…:)))
to co ja mam powiedziec z moim 155…ale nie narzekam absolutnie, jestem wielka :)
A ja lubię swój biust i łydki. I dlatego noszę biustonosze tylko z fiszbinami (szczególnie teraz gdy karmię i mam miseczkę G) i bluzki podkreślające mój „górny atut” (choć niekoniecznie muszą one mieć dekolt do pasa). Co do łydek, to teraz ich nie pokazuję, bo po dwóch ciążach została mi torba mamy kangurzycy u dołu brzucha i w ołówkowej spódnicy (najlepiej moim zdaniem pasującej do biustu) wyglądam jak lizak czupa-czups.
Co to ta kangurzyca? nie kumam. Chodzi o fałdki na brzuchu, tak?
Konkretnie jedną dużą fałdę – pozostałośc po ciążowym brzuszku. u mnie zawsze idzie do przodu, tak więc bardzo się rozciąga. No i teraz mam taki pusty worek.
Mario, tym postem uderzyłaś w samo sedno m postem. Jednak taka wiedza co jest w nas najfajniejsze przychodzi z wiekiem – zauważyłam, że im jestem starsza tym bardziej akceptuję pewne swoje wady, ale też doceniam zalety. Ot, taki benefit dojrzewania :)
Myślę, że jak się siądzie i się chwilę nad tym pomyśli to może przyjść taka wiedza i w 5 minut. Tylko trzeba naprawdę rozpatrywać w kategoriach pozytywów :)
Od jakiegoś czasu lubię w sobie wszystko (nawet trochę garbaty nos, którego kiedyś nienawidziłam, a niedawno dostrzegłam w nim urok) i w 100% się akceptuję :) Nie mam jednego, szczególnego punktu zaczepienia, swój wizerunek i styl opieram raczej na typie urody. Odkąd pamiętam, najczęściej słyszanym przeze mnie komplementem było „jesteś taka delikatna i subtelna”; szkoda, że doceniłam to dopiero niedawno i musiałam przejść etap „zaostrzania wizerunku” – farbowania włosów na ciemno, przytłaczającego makijażu, czarnych ubrań… Teraz jak najbardziej staram się podkreślać złocisty odcień włosów, zieleń oczu, delikatność cery. I wnioskując po komplementach idę dobrą drogą ;)
Evette, przeszłam podobną do Ciebie drogę, aby w końcu dorosnąć do zaakceptowania siebie taką jaką jestem – eteryczną blondynką, a ani trochę ostrą laską. ;) Pamiętam liceum w skórach i czerniach, z nieodłącznymi martensami. Był to chyba etap niezbędny, ale patrząc na to z perspektywy czasu wiem, że dla otoczenia „znikałam” w tym image’u, a styl, który zasłania, to przecież nie styl… :)
Obecnie (oby jak najdłużej) najbardziej lubię podkreślać naturalne blond włosy (używam aptecznych kosmetyków do pielęgnacji włosów blond i to naprawdę działa) i całą sylwetkę. Nie chodzi mi tu o pupę, talię czy biust, a o całość. Jeśli płaszcz – to zawsze z paskiem, jeśli sukienka, to dopasowana, jeśli spodnie, to najchętniej legginsy lub dżegginsy, jeśli spódnica to ołówkowa. Nie mam szafie ani jednego kroju, który celowo maskowałby sylwetkę – czyli bombek, geometrycznych form i doczepionych baskinek. I to mi pasuje.
Ula, czy mogłabyś zdradzić jakich aptecznych kosmetyków do włosów blond używasz?Ja kupuję zwykle drogeryjne szampony i odżywki do włosów blond, ale nie jestem właściwie pewna czy ich działanie różni się od działania tych zwykłych. Byłabym wdzięczna. :)
Mario, mam nadzieję, że mogę polecić kosmetyki, których używam? W razie czego mogę przesłać info Agacie mailowo. :) Zakładam jednak, że nie zostanę posądzona o lokowanie produktu. :D Używam od ponad trzech miesięcy serii Biovax – pamiętam, że kiedyś była to tylko jedna uniwersalna odżywka, teraz jednak mają szampony i odżywki do różnych zadań, m.in. dla blondynek właśnie. Nazywam je 'apteczne’ chociaż wiem, że można je dostać w niektórych drogeriach i nie są tak drogie jak te wszystkie wysokopółkowe cuda. :) Od siebie dorzucę mały sekret, że jako codziennej odżywki używam maseczki – zaczęłam to robić przypadkiem (akurat skończyła mi się inna odżywka), ale efekty tak mi się spodobały, że robię to do dziś. W efekcie włosy mają naturalny blask (nie żółkną, ani nie „siwieją”, tylko dostają powera) i zupełnie przestały mi się rozdwajać. Nie wiem, czy te kosmetyki równie mocno przypasują Tobie, ale jeśli się sprawdzą, będę się cieszyć, że mogłam pomóc. :)
Ula – cieszę się, że nie jestem osamotniona :) Ewidentnie padłam ofiarą lansowanego obecnie ideału piękna. Próbuję teraz udowodnić (innym, bo sobie już nie muszę), że nie tylko w czerni można być superkobiecą i nie trzeba na każdym kroku epatować seksem ;)
Dla mnie numerem jeden do blond włosów jest płukanka rumiankowa :) Absolutnie należy unikać słońca, filtr UV to podstawa. I ja też polecam Biovax, ich dwufazowa odżywka do spryskiwania jest super!
Dziękuję Wam obu za rady! :* Zobaczę, jak te kosmetyki sprawdzą się na moich włosach. :>
Ja – aż mi głupio, ale bez fałszywej skromności – mam trochę tych punktów zaczepienia :) Dwa standardowe- -włosy (długie, gęste, złociste – dosłownie!, kręcono – falowano – wywijane) i nogi – mimo lekkiej (ehm..) nadwagi, szerokich ramion – najgorszej zmory i brzuszka – są ładne, proporcjonalne i lubię je eksponować (ale tylko lekko nad kolanem :> więc sukienki, spódnice i rurki). I dwa nietypowe :P Czyli: nos – jak koleżanka powiedziała „elegancki” :D mały i zgrabny i… brwi (na temat których dostaję ostatnio masy komplementów). Ach, no i zawsze słyszę od każdego- dosłownie!, ze mam piękny uśmiech :D (Równe, białe ząbki i pełne, ale nie za bardzo, usta – więc często je podkreślam czerwienią lub burgundem). Mario, Twój blog to moja urodowa Mekka, więc dziękuję <3
Fajnie, całkiem sporo tego, trzeba się sporo natrudzić żeby wszystko było wyeksponowane :) Ale jak myślę, po takim kompleksowym przygotowaniu siebie potrafisz zrobić super efekt. Ale z taką dokładnością opisujesz swoje włosy, że jestem pewna, że to one się jako pierwsze rzucają w oczy :)))
Wbrew pozorom… wcale nie trzeba się aż tak bardzo natrudzić :D Na co dzień brwi i usta same „wyłażą”, są ciemne i widać je dobrze na tle bladej twarzy, rurki noszę zawsze, więc nogi zaliczone :D A włosy są ładne (niech żyje skromność! :D) nawet w warkoczu ;> A na specjalne okazje sukienka, ciemna szminka, brwi pokreślone farbką i, oczywiście, rozpuszczone włosy :D I jest gites, na każdą większą okazję tak wyglądam ^^ A włosięta to moja duma i radość :P
Jeden punkt od razu mogę wymienić: włosy! Zawsze je u siebie lubiłam, a od pewnego czasu dodatkowo dbam i staram się eksponować.
Lubię też bardzo swój uśmiech, dużo się uśmiecham i bardzo często o tym słyszę komplementy. Nigdy nie myślałam o podkreślaniu tego (poza jak najczęstszym uśmiechaniem się ; ) ale po tym poście pomyślę czy czegoś nie zrobić ; )
Ale chciałabym jeszcze mieć jeszcze jakiś atut związany z figurą. I choć lubię swoją sylwetkę, to tak z automatu nic nie wysuwa się na pierwszy plan… po namyśle wskazałabym chyba na łydki : ) lubię nosić spódnice przed kolano, lubię moje łydki zarówno w wersji na szpilkach jak i w balerinach. Może więc to? :) Bardzo podoba mi się pomysł zaszalenia na punkcie atutów, a nie poprawiania i ulepszania wszystkiego po trochu. Dzięki za inspirację :)
Spódnica za kolano i taka rozkloszowana i ołówkowa pięknie wyeksponuje łydki. Jak jeszcze do tego założysz cieliste rajstopy i szpile w zbliżonym kolorze to się będziesz czuła jak modelka. Serio.
Kolejny super post! Ja lubię swoje uszy i stopy bo są malutkie i zgrabne, oraz szyję i dłonie, bo są szczupłe i smukłe, ale jak sprawić żeby tak drobne elementy rzucały się w oczy, to już naprawdę nie mam pojęcia:/
Uszy – Kolczyki z kryształami w mocnym kolorze
Stopy – Buty na słupku z paskiem przez kostkę i zaokrąglonym noskiem
Szyja – Włosy do góry, wysoka kitka lub koczek
Dłonie – Delikatny pierścionek, paznokcie pomalowane jednolitym kolorem
Hmmm… dziwne, bo ja zupełnie nie mogę znaleźć w sobie nic, co byłoby jakimś szczególnym atutem. Nie, żebym uważała, że jestem brzydka, wręcz przeciwnie, uważam, że jestem ładna, no ale … nic we mnie nie ma takiego, co przyciągałoby wzrok. Cycki już nie te, co lat temu 15, nogi raczej tłuczkowate, uda masywne, brzuszek nieidealnie płaski, tyłek – no, jest, i tyle, oczy – nic szczególnego – małe i w nieciekawym kolorze, brwi raczej nieładne, stopa jedna trochę zniekształcona, dłonie z krótkimi grubawymi paluszkami, cerze do doskonałości wiele brak, włosy – są, ale żeby szał, to nie. Jak pomyślę, to nic, ale to nic, co mogłabym uznać za atut :D Ale jednak i tak – jestem ładna, a czemu? Sama nie wiem :D Bo tak!
Nie odpuszczaj, szukaj dalej. Może dłonie? Może jakiś pieprzyk? Może usta?
Znowu ja, ale się nie mogłam powstrzymać – biust Evy Green to ideał!
Bardzo dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że to, co ja w sobie mniej lubię, akurat może się innym podobać., więc może to podkreślać, a nie chować. Biust kiedyś, przed odkryciem „prawdziwej” rozmiarówki wydawał mi się ogromny, a introwertyczne usposobienie i trądzikowa cera sprawiały, że ostatnią rzeczą, jakiej pragnęłam, było zwracanie na siebie uwagi. Teraz uważam, że jest raczej średni. Nadal zazdroszczę dziewczynom, które mogą nosić bardzo głębokie dekolty albo bluzki i sukienki, spod których wystawałyby ramiączka. Ale przecież pod tym biustem mam całkiem wąską talię, więc jak się całość podkreśli, zamiast schować, to efekt jest całkiem całkiem. Przeszkadzały mi niepokorne i plączące się od dzieciństwa włosy, ale tyle słyszałam westchnień zazdrości, że „ja bym chciała mieć takie loki”, iż w końcu doszłam do wniosku, że muszę pozwolić im żyć własnym życiem (nigdy nie wiem, czy zechcą się zrobić następnego dnia delikatnie falowane, jak lubię najbardziej, czy zwiną w ruloniki, czy zamienią w romantyczny nieco falowany puch) i że to, że ja bym wolała inne, nie znaczy, iż nie są ładne. Zawsze uważałam, że tyłem ma za wąski w stosunku do biustu, więc szukam jeansów z kieszeniami, które go optycznie powiększają i zaokrąglają. Ale zaokrąglić nieco można robiąc przysiady..
Na pewno lubię kolor włosów, taki kasztanowy szatyn. Wkurza mnie, kiedy płowiejąc od słońca robi się rudawy, podfarbuję czasem, ale potem sobie postanawiam, że nigdy więcej, dopóki nie osiwieję. Lubię oczy, i to nie tak, że to jedyna rzecz, której nie można się uczepić. Mają kształt dość „klasyczny”, ani za małe, ani za duże, osadzone ani za blisko, ani za daleko, ani za głęboko, ani nie wyłupiaste, bez śladu opadającej powieki. Co prawda zielone dosyć zwyczajnie, ale nie wyobrażam sobie, by pasowały mi w innym kolorze. Podkreślam je jedynie odżywiając rzęsy i używając w razie potrzeby korektora. Mam wybitny talent do rozmazywania nawet trwałych i wodoodpornych maskar, więc nie mam nawyku ich używania i z wymalowanymi oczyma czuję się dziwnie. Mój makijaż to odrobina różu i ewentualnie lekko czymś muśnięte usta. Chociaż usta mam wąskie. Ale czytałam gdzieś o ćwiczeniach mięśni twarzy, więc robię „dziubek” i tym podobne, kiedy nikt nie patrzy. Kształtu swoich paznokci i palców może nie uwielbiam, ale ogólnie fajnie mieć małe dłonie, choćby stosunkowo szerokie i nadgarstki na które pasują dziecięce bransoletki. I do bycia ogólnie „małą” nie miałam nigdy zastrzeżeń. Żartuję, że mam dość kompleksów i na dotyczący wzrostu już miejsca nie wystarczyło.
Na te komentarze, o których pisałaś, krytykanckie, akurat nie trafiłam (tylko na jeden, że kobalt dla jesieni to pomyłka, ale to chyba było nie tu, tylko na fb). Tymi, które mam okazję czytać, zachwycam się, że stają się prawie integralną częścią wpisu, na temat i z innych perspektyw. Aż chce się rozmawiać. . :)
Lubię swoje nogi i oczy. Nogi mam szczupłe i dobrze prezentują się w wąskich spodniach. Oczy, choć ukryte za szkłami (minusy) są na tyle duże i wyraźne, że zbieram komplementy :) Z tych dwóch części ciała jestem zadowolona najbardziej, choć inne są też w porządku. :)
Hm, najczęściej słyszę komplementy na temat zgrabnej figury, klasycznego profilu, ładnych oczu. Dlatego mój niewielki biust, słabe włosy czy masywne łydki jakoś mnie specjalnie nie przygnębiają. Ale zdecydowanie za rzadko podkreślam swoje dobre strony.
Najbardziej lubię swoje oczy. Paradoksalnie, ciągle uczę się je malować. Ostatnio usłyszałam, że powinnam podkreślać kreską dolną powiekę – ale kiedy zrobiłam sobie taki makijaż na ślub, z czernią na linii wodnej, czułam się staro i smutno. Moje jasne oczy z czernią na górze i na dole wyglądały żałobnie. Ciągle szukam swoich kolorów cieni – super wygląda fiolet, ale nie pasuje np. do czerwonych ubrań. Fajnie złoto, ale znów nie pasuje do biżuterii, bo noszę srebrną. Dlatego najczęściej wybieram cieliste cienie, a one trochę gaszą mi oczy.
Jeśli u Ciebie punkt zaczepienia to też oczy, to może zdradzisz, jakiego używasz tuszu? Ja ciągle innego, i jeszcze nie znalazłam ideału. W tej chwili lecę na Eveline, coraz to nowym.
Twoje oczy są niesamowite :) Wyglądałaś pięknie na ślubie, te kolory były tak pięknie podkreślające urodę, wyglądałaś świeżo i zarazem bardzo energicznie… Cudo. Teraz kończy mi się właśnie Rimmel Extra Wow Lash i jest naprawdę ok. Eveline też lubię. Ale dla mnie nic nie przebije Hypnose od Lancome. Jest drogi, jednak efekt jaki się uzyskuje: rzęsy są długie, ślicznie rozdzielone, ale bardzo delikatne, nie takie ordynarne i ciężkie. To jest naprawdę mój tusz.
Ja się nie mogę do kresek na dolnej powiece przekonać.. Wydaje mi się, że podkreślona tylko górna cienką kreską lub same rzęsy, a dół „goły” wygląda dziewczęco, takie okrągłe oczka są :) Przy ciemnych oczach mi się podoba czerń na dole, ale przy zieleni – właśnie jakoś tak smutno, jak u siebie próbuję. Chociaż byłam zaskoczona, gdy mnie znajoma do zdjęć pomalowała. Z dolną i górną powieką pomalowaną w żywe kolory to nie byłam ja, tymczasem czarny smooky eye jakoś przyjęłam – myślałam, że będzie odwrotnie. No ale na ślubny makijaż to by się nie nadawało.
P.S. Patrzę, Szmaragdo, na Twoje jasne oczy i znów wątpię, czym jestem. U Arsenic wyczytałam, że oczy czystych wiosen są zawsze przejrzyste jak potok, a stonowanych jesieni jak stojąca woda i na zdjęciach mogą wyjść ciemne. Ale przymierzałam ostatnio chustę w kolorach jesieni i było mi w niej źle, więc się trzymam swojej wersji. Co by Marii przed porodem głowy nie zawracać analizą :)
Musze sie zastanowic co jest moim punktem zaczepienia. Pozdrawiam Beata
Moim atutem zdecydowanie jest twarz, a zwłaszcza oczy – wielkie i świetliste. Tylko co z tego, skoro mam fatalną cerę?
Kiedy mam gorszy dzień, wszystkie moje atuty i wady wydają się dokładnie zerować: rysy nader harmonijne, ale trądzik po trzydziestce, tyłek kształtny, ale jego – ahem – faktura nie do przyjęcia, ładne stopy, ale z powodów zdrowotnych nie wolno mi nosić choćby i najmarniejszego obcasa. (Jeno swój biust kocham bez zastrzeżeń. Bluzka bez solidnego wycięcia to dla mnie nieporozumienie.)
W swoje lepsze dni się tym wszystkim nie przejmuję i podkreślam, co mam, ale jak widać – nie dziś.:P
Ja ogólnie lubię siebie, ale jak mam wymienić konkretne atuty to jest ich kilka. Jeśli chodzi o twarz to zdecydowanie rzęsy, bo są naturalnie podkręcone i bardzo długie. Mam też fajne włosy-proste, zadbane i sięgają aż do pasa. Ale najbardziej to chyba lubię swoją figurę klepsydry, a dokładnie różnice między biodrami a talią, jeśli tak to można nazwać. Nie jestem zbyt drobna, bo w biodrach mam 100 cm a w talii 70, ale dla mnie to jest wielki plus.
Kiedy zadajemy już sobie takie pytania, wydaje mi się, że warto także zadać sobie trochę mniej miłe pytanie, a mianowicie co chciałabym zatuszować czy ukryć. Nie chodzi mi, że są to takie części swojego ciała, których nie lubimy, bo dobrze jest się w całości akceptować i kochać. Ja na przykład nie najlepiej wyglądam w krótszych spódnicach/sukienkach. I dopóki sobie sama nie powiedziałam wprost, że to nie dla mnie, to każde zakupy takiej części garderoby były niemiłym doświadczeniem, bo „inne dziewczyny ładnie w tym wyglądają”. Tak samo miałam z dekoltami. Nigdy nie posiadałam pięknej, ładnej skóry bez niedoskonałości w tym miejscu i za każdym razem, gdy ubierałam bluzkę z dużym dekoltem, czułam się w niej źle, chciałam ją zasłonić, choć nie do końca sobie z tego zdawałam sprawę.
Gdy już jestem tego świadoma, znam swoje atuty i mankamenty, to wiem, że mogę ubrać sukienkę dopasowaną do figury, podkreślającą talię, ale bez zbyt dużego dekoltu i sięgającą do kolan i będę się w niej czuła niesamowicie pewnie, pięknie i atrakcyjnie. :)
Jak ja bym chciała mieć długie i naturalnie zakręcone rzęsy! :)
Hej, kobiety, a jak poradzić sobie ze słynnym eksponowaniem nóg, kiedy czerń jest na czarnej liście? ;) Zdaję sobie sprawę, że dobrze nosić buty w tym samym kolorze co spodnie/rajstopy, ale kiedy upodobałam sobie granat, wolę się tego trzymać, a granatowych butów jak na lekarstwo (pozostałe 'bazowe’ kolory to biel i szarość, ale szare zawsze wyglądają tak jakoś nieświeżo moim zdaniem, o małej praktyczności białych już nie wspomnę)… I co myślicie o dość częstym zabiegu noszenia butów jaśniejszych od nożnego okrycia? Widziałam dziś całkiem zgrabną dziewczynę, która mocno sobie skróciła stopy, z drugiej strony legginsy też są w każdym kolorze, pod warunkiem, że będzie to czarny. ;)
Pomiędzy czernią a granatem nie ma wielkiego kontrastu, więc myślę, że spokojnie możesz założyć czarne buty. Ja tak robię.
A jeśli ktoś ma zakaz używania czerni to tylko przy twarzy :) Tak radziła Maria.
Ciekawy temat,dziewczyny wymieniły już sporo swoich „punktów zaczepienia”. Może mogły by być być punktem zaczepienia do kolejnych postów – coś na zasadzie ulubionych połączeń kolorystycznych czytelniczek? Chętnie pooglądałabym inspiracje, jak ciekawie wyeksponować smukłą szyję czy ładne ramiona.
Jeśli chodzi o mnie to uświadomiłam sobie, że mój system opiera się bardziej o punkty „maskowania” niż zaczepienia. Dużo więcej uwagi przywiązuje do tego, jak ukryć, zatuszować mankamenty niż jak uwydatnić cechy które w sobie lubię. Ale to chyba cecha wielu kobiet, kosmetyczka podczas makijażu próbnego opowiadała mi, że pyta kobiet co chcą osiągnąć makijażem i standardem jest odpowiedź o zatuszowaniu tego czy owego, niż o wydobyciu zalet.
Moim atutet zdecydowanie są nogi ,długie i kształtne. Lubie nosić spódnice , legginsy i sukienki:) Druga rzecz którą w sobie bardzo lubie to usta -uśmiech, często słyszę komplementy na temat tej części ciała:)
Ja „uzależniłam się” od kolorowych kontaktów, stały się dopełnieniem makijażu oczu – dla piwnych miodowe lub zielone, wrażenie murowane:)
Jestem krótkowidzem wiec noszę je na co dzień ale polecam też ten eksperyment na specjalne okazje – zwłaszcza jeśli się nosi stroje proste w formie, minimalistyczne. Do tego interesująca biżuteria w nasyconych barwach (to dla jesieni inne pory mogą użyć np błękitu w zestawieniu z przejrzystymi kolczykami…:)….
Hmm… Chyba kobieca figura – mam szczupłą talię, całkiem duży biust i pupę – tylko jak tą pupę podkreślić nie wyglądając wulgarnie? Ani JLo ani Kardashianka nie są dla mnie autorytetem w sprawie stylu. Chciałabym wyglądać tak zwiewnie i delikatnie, a tu ci bam taki tyłek! ;)
A w twarzy zawsze podkreślałam oczy, bo wydawały mi się za małe, ale często słyszę komplementy w sprawie ust – jednak w szmince mi okropnie bo jestem zgaszona. Niby też włosy, ale po szaleństwach, które z nimi wyprawiałam nie są w najlepszej kondycji;)
Myślę, że najlepiej jest się lubić taką jaką jest i nie starać się na siłę maskować – ale zdecydowanie atuty są ważne! Zwłaszcza w zły dzień, wystarczy pomyśleć o tej jednej fajnej rzeczy w nas i już uśmiech wraca :)
Oczy. Usta. Mam też czym oddychać.. i może niebawem jeszcze włosy. Wiecznie miałam z nimi problem ale znalazłam świetnego fryzjera wreszcie i włosy układają się niemal same, przy nieporównywalnie mniejszej pracy niż dotychczas. Uwielbiam swoje włosy ale to jeszcze nie jest mój punkt zaczepienia :) Schodzę do swojego naturalnego koloru, w tej chwili mam „brąz-blond nijaki” ale czekam na dzień gdy będę mogła położyć upragniony kolor :) Odcień musi być chłodny, bo jestem prawdziwym latem, a ponieważ wybrałam dla siebie jaśniejszą opcję, muszę odczekać. Na farbowanych włosach nie wyjdzie chłodny blond :) Także czekam cierpliwie na kolejny punkt zaczepienia.
Dziękuję za poradnik, pozdrawiam Panią i wszystkie Czytelniczki :)
elewa a czy golisz se cipsko to dopiero atut, zwisajace wary srtowmoe i wielka łechtacvczka
nie wiem co lubię =( nie wiem co jest moim atutem…
myślę, że u mnie to będą: nogi – stopy, oczy – brwi i niedosłowna eteryczność, sensualność :)
Dla pięknie pomalowanych oczu jest teraz konkurs. https://www.facebook.com/PiekneiStylowe/photos/a.417947555043842.1073741828.413004378871493/460565864115344/?type=1&theater
Co lubię w sobie? Nic. Czego inni mogliby mi pozazdrościć? Niczego.
Nawet, jeśli ogólnie biorąc mam niezłe nogi, to i tak ze względu na proporcje całej reszty nie powinnam ich odsłaniać.
Ja lubię swoje brwi, kości policzkowe i asymetryczne usta, oczy no i może figura. Jednak najbardziej skupiam się na ustach, co dziwne bo jakieś spore nie są, bez dopracowanych brwi nie wyjdę na ulicę :D no i dość wyraźne kości policzkowe, ale nie lubię chodzić w spiętych włosach, bo moje uszy już odbiegają od normy ( jedno odstające, drugie przylegające).
a czy lubisz swoje wary srowmowe, czy je malujesz i eksponujesz, a co z obytem tez go lubisz