Postanowiłam odpowiedzieć zbiorczo na pytanie, które przewija się w mailach i wiadomościach bardzo często. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że około co dziesiąty mail porusza dzisiejszy temat – rutynę w stylu. No więc: jak wyjść z rutyny, jak obejść nasze przyzwyczajenia, jak pokonać nudę i jak wyprowadzić swój styl na ciekawszą, bardziej emocjonującą ścieżkę?

Dla każdego rutyną może być co innego. Najczęściej w mailach piszecie o ciągłym noszeniu się na czarno i jakiejś magicznej, nie do końca dla Was logicznej indolencji w wyborze innych kolorów albo o wpadnięciu w pułapkę uniformu – koszulka, jeansy, trampki. Odezwała się czytelniczka, która tak bardzo zżyła się z uniformem z pracy, że w życiu prywatnym nie umie już funkcjonować bez koszuli. Ktoś tak bardzo zwraca uwagę na jakość ubrań, że nic nie jest w stanie go zadowolić, więc rezygnuje z ekspresji na takim poziomie, jaki sobie wymarzył i z braku laku ciągle jest szarą myszką. Przykłady można mnożyć.

Jest w rutynie coś tak kojącego i ciepłego, że wnikamy w nią głęboko. To taka trochę strefa komfortu – czujemy się w naszej powtarzalności tak bezpiecznie, że boimy się z niej wyjść i zaczynać jakiekolwiek eksperymenty. A niestety prawda jest taka, że bezpieczeństwo w stylu może być dobre, komfort może być względnie zadowalający, rutyna może nam służyć, ale cena jaką za to płacimy jest wysoka. Mówię to z perspektywy własnych doświadczeń, o których zaraz opowiem. Ta cena to brak ekscytacji, zobojętnienie i zaburzenie obrazu nas samych.

Chyba łatwo się domyślić, że dopadła mnie ta najczęstsza z rutyn, czyli zalew czarnego koloru w garderobie. Jest mi w czerni korzystnie. Zauważyłam to bardzo dawno temu. Czerń mnie wyostrza i dodaje energii. Jednakże nie jestem ślepa i potrafię dostrzec różnicę pomiędzy nieumalowaną Marią w czarnej bluzce, a Marią z mocno wytuszowanymi rzęsami i czerwonymi ustami, w tej samej bluzce. W pierwszym przypadku, mówimy o zwyczajnej Marii, niezauważanej raczej przez otoczenie, ale też nie o zombie Marii, która nagle budzi grozę wśród obserwatorów. Maria zombie to byłaby Maria nieumalowana w bluzce o kolorze bladego różu czy mizernego oranżu. Tu jest taka normalna, przyziemna Maria. W drugim przypadku natomiast, mówimy o Marii, która nie przejdzie niezauważona – co to za bogini weszła do spożywczaka, co to za wamp przyszedł po udka, co to za zjawisko wsiadło do miejskiej komunikacji… Oczywiście żartuję, ale samopoczucie rośnie mi po założeniu czarnej bluzki i zrobieniu pełnego makijażu o jakieś 500%. No, ale do rzeczy. Jak człowiek odkrywa jakieś tam swoje pobliże optimum to zaczyna chcieć czuć się w dany sposób częściej. I bardzo upraszcza sobie sprawę. Przynajmniej ja sobie ją uprościłam. Wniosek był bowiem taki – od teraz tylko czarny, to nie będzie już żadnej wtopy. I tak się zaczęło. Wszystkie bluzki w szafie stały się czarne, więc tutaj wybór codzienny był z góry znany. No ale nie zawsze chce się zrobić pełny makijaż, nie zawsze skóra jest świetlista, twarz wypoczęta, a włosy świeże. I nagle standard się obniża, ale czerń pozostaje. Niezbyt inspirująca, ale za to bezpieczna czerń. Zaczyna wiać nudą, ale stoisz przed lustrem i widzisz, że nie jest źle, więc po co coś zmieniać. A w dodatku, tak się przyzwyczajasz do swojego „spójnego” wyglądu, że jakiegokolwiek koloru nie przyłożysz do twarzy, to wydajesz się sobie nieswoja. Pomijam fakt, że przykładasz kolor do tej smutnej, nieumalowanej buzi i nie robisz absolutnie nic, żeby ten kolor zrobił jakiekolwiek hokus pokus dla Twojej urody.

Byłam tam, przyznaję. Wybierałam czerń z musu, z braku inspiracji i dlatego, że mi się nie chciało. A teraz wybieram czerń dlatego, że to jest mój ulubiony kolor, że mnie inspiruje i że mi się chce. Kiedyś to było smutne 100% czerni, a teraz to jest wesołe i świadome 90% czerni w mojej szafie :) Jak więc wyjść z tej czarnej rutyny (czy też jakiejkolwiek innej – koszulowej, trampkowej, szarej, jakościowej, badziewiowej itp. itd.) Jak zrobić, żeby nam się jeszcze chciało? Oto rzeczy, które na mnie podziałały. Proponuję wprowadzić przynajmniej dwie z nich do swojego stylu, a najlepiej wszystkie.

Zrób jeden mały kroczek w inną stronę

Spróbuj znaleźć coś, co będzie bardzo bliskie Twojemu problematycznemu elementowi, ale jednak będzie troszeczkę inne od niego. W moim przypadku to musiał być inny kolor jako punkt zaczepienia. Jak wiecie wybrałam ciemną zieleń, czyli kolor trochę tylko jaśniejszy od czerni, ale nie na tyle, bym czuła się z dnia na dzień jakąś inną osobą zakładając coś ciemnozielonego zamiast czarnego. Zmiany, które są radykalne, mogą spowodować szybszą rezygnację z celu, jakim jest urozmaicenie stylu i powrót do poprzednich nawyków, dlatego lepiej zacząć od dodania do szafy jednej ciemnej bluzki nie w czarnym kolorze, niż wyrzucenia wszystkich czarnych koszulek i zastąpienia ich jasnymi.

Pilnuj makijażu i fryzury – zmuszaj się do tego

EDIT: Zmuszaj się do tego tzn. zmuszaj się, żeby pilnować makijażu i fryzury, gdy idziesz na zakupy, żeby Ci to pozytywnie wpłynęło na samopoczucie. W żadnym razie nie zmuszaj się do makijażu, jak nie lubisz się malować! Ja lubię, ale to wiecie :)

Celem nadrzędnym jest to, żeby nam się chciało wyrwać z rutyny. Niestety przymierzanie nowych ubrań w nowych kolorach, fasonach i ogólnie eksperymentowanie z modą, kiedy jest się dętką bez makijażu, energii i z tłustymi włosami nie jest dobrym pomysłem. Nie ma szans, żeby wyglądać w takim stanie dobrze w jakimkolwiek ubraniu, a już na pewno nie ma szans na radość z zakupów. Mówi się, że nie powinno się chodzić po zakupy spożywcze, będąc głodnym. A ja bym dodała, że dopiero ogarnięta fryzurowo-makijażowo kobieta będzie mogła czerpać przyjemność i pożytek z przymierzania różnych ciuchów. Sugeruję jednak w miarę naturalny makijaż albo taki, który będziemy robić jako standard codziennie, żeby nie zakłamać tego, jak wyglądamy w danych kolorach. Gdy zaczęłam znowu przykładać się do makijażu, nie raziło mnie już tak w przymierzalni sklepowej, próbowanie innego niż czarny koloru. Byłam w stanie podobać się sobie w kobaltowej bluzce i ostatecznie nie wziąć jej tylko dla tego, że i tak jak na tamten czas wydawała mi się za dużą ekstrawagancją. Ale gdzieś w głowie powstała myśl, że taki kolor jest w moim zasięgu. I jak wiecie zdecydowałam się niedawno na taki płaszcz!

Inspiruj się absolutnie wszystkim i bądź otwarta na inspirację

Rozleniwienie w stylu jest pewną formą ślepoty. Inspiracja mogłaby Ci usiąść na twarzy, a Ty tego nie zauważysz. Dlatego trzeba trenować inspirowanie się i odrobinę się otworzyć. Powiedzieć sobie pewnego dnia – świat jest piękny, zobaczmy co ma mi do zaoferowania. O takich banałach jak przeglądanie blogów, pinteresta, prasy nawet nie wspominam, bo to podstawa (tutaj pisałam nawet o tym), ale wierzcie mi, że wszędzie czai się piękno, na każdym kroku. Z czarnego rozleniwienia w dużej mierze wyciągnęły mnie rośliny. Doniczkowe, zielone rośliny, bez żadnych kolorowych kwiatków, takie jak u każdej babci na parapecie, jak teraz na co drugiej grafice w sklepach z rękodziełem i jak na korytarzach uczelnianych, w przychodniach czy urzędach. Spodobały mi się wtedy i do dziś zresztą mi się podobają, jakieś paprotki w postarzanych donicach czy aloesy, które rozrastają się monstrualnie. I ta zieleń jakoś zakorzeniła mi się w głowie, że postanowiłam nie odpuszczać. A co ciekawe, teraz dużą inspiracją są dla mnie owoce, mam ogromną ochotę na soczyste kolory i bardzo się cieszę na myśl o jednym z wiodących trendów tej wiosny – wyrazistych kwiatach na czarnym tle. Mam już nawet jedną taką sukienkę.

Ta pani wygląda sexy, ale im dłużej na nią patrzę, tym większe odnoszę wrażenie, że jest po prostu znudzona.

Dodatki

To absolutnie nic odkrywczego, ale dodatki zmieniają obraz całości. A tkwiąc w marazmie niestety nie przykuwamy do nich uwagi. Dla mnie takimi wyciągającymi mnie z doła dodatkami była biżuteria, którą po prostu kupowałam sobie jak najtańszą, ale za to w dużej ilości, kolorową i taką, którą wiedziałam, że dam radę założyć wychodząc po bułki. Ja wiem, że dużo się mówi o tym, żeby nosić szlachetną biżu, ale sama na sobie widzę, ile dają zwykłe sieciówkowe kolczyki – nie dość, że tanie, to rozweselające i noszone bez powagi. Bo nie śmiejcie się, ale sądzę, że trzeba mieć dużo dystansu do siebie, żeby założyć sztuczną biżuterię, nie wyglądać tandetnie i chodzić z podniesioną głową. A szczytem dystansu jest powiedzieć na głos do kolczyków za 30 zeta – podobacie mi się. Lepszy sztuczny kolczyk, który oddali nas od nudy niż zero kolczyka i ta sama nuda. I to się tyczy torebuni, bucika, paska, szaliczka i czego tam jeszcze nie wymyślimy co zmienia kolejny „cała na czarno nudny zestaw” w „prawie cała na czarno”. A oczywiście mogą to być i droższe dodatki, nie ma sprawy. Chociaż je zostawiłabym sobie na etap „jestem wyleczona z rutyny, teraz się bawię”.

Rób sobie wyzwania

Czym innym jest powiedzieć sobie: dobra przestaję się ubierać na czarno, a czym innym: poszukam koszulki w paski. To pierwsze stwierdzenie jest tak rozmyte, że w zasadzie nie wiadomo, co teraz robić, czego szukać, w co się właściwie ubrać. To drugie stwierdzenie ma w sobie za to okrutną przyziemność, ale to dzięki niej można od razu wkroczyć do sklepu i krzyczeć do ekspedientek: dajcie bluzkę w paski. Dobrze sobie rzucić od czasu do czasu jakieś wyzwanie i nie snuć się po centrum handlowym bez celu, tylko raczej szukać konkretnego ubrania i przy okazji sprawdzić czy coś innego nie wpadnie nam w oko. Można również podchodzić do tematu kreatywnie i próbować dla siebie takich fasonów, jakie zawsze uznawałyśmy za niekorzystnie lub o których nigdy nie pomyślałyśmy, że byłyby dla nas dobre. Mi wyzwanie rzucił bardzo dawno temu Wojtek. Powiedział, że chciałby mnie zobaczyć w żółtej sukience. Chyba się nie doczeka, bo gdy już w końcu jakąś zobaczę, to albo odcień niekorzystny, albo krój beznadziejny, ale przyznam się, że ta wizja mnie samej w żółci jest dla mnie na tyle kusząca, że szukam, cały czas szukam… Ten top chcę zamówić. Wprawdzie nie sukienka, ale będę się przyzwyczajać :)

Przygotowuj ubranie wieczorem

Rano czułam się zaspana, czasem zabiegana i zestresowana tym, że jeszcze trzeba coś wyprasować, wyciągnąć, dobrać itd. Wybór wieczorem ubrania na kolejny dzień oszczędza rankiem typowego scenariusza: nie mam się w co ubrać, czas goni, sięgam po tę samą, wygodną bluzkę co zawsze, na szperanie w biżuterii czasu brak. Wieczorem natomiast mam w sobie więcej cierpliwości, a już na pewno działam z wyraźnie większą finezją niż rano. To właśnie wieczorem jestem w stanie przełamać rutynę następnego dnia, która zaczyna się rano. Wieczór jest kluczowy. Wiadomo, że rano można zmienić zdanie i zmodyfikować wcześniej przygotowany strój, ale to tylko będzie świadczyło o czymś konkretnym, co może być dla nas nauczką na przyszłość. Rankiem może się bowiem okazać, że z jakiegoś powodu, rzeczy wieczorne są niedobre i wtedy i tak wracamy do rutyny. Czy to właśnie nie będzie świadczyło o tym, że jesteśmy skazane na rutynę, tylko dlatego, że nie mamy w szafie odpowiednich zamienników dla nudnych rzeczy? Wtedy warto przemyśleć podejście do stylu, uniformów i fasonów w ogóle.

Ja teraz jestem tak nakręcona, tak radosna, tak pozytywnie nastawiona do mody, tak entuzjastyczna, tak mi się chce, że to przełożyło się na szczęśliwość i energię w innych sferach życia. Jeszcze Wam o tym opowiem w innym wpisie zresztą :)

Nie zrozumcie mnie źle. Ten blog jest pochwałą świadomej powtarzalności w ubraniowych wyborach, konsekwentnego budowania wizerunku i logicznego podejścia do wymyślania siebie. Ale jeżeli same widzicie, że ta przyjemna sfera życia, jaką jest dbanie o wygląd, Was już po prostu nie bawi, to warto trochę pogłówkować i powalczyć o wyjście z rutyny.

Czy wpadłyście kiedyś w rutynę związaną ze stylem? Jak się objawiała? Jak z nią walczyłyście?