Jak pewnie zauważyliście posty ukazują się teraz rzadziej. Tak się złożyło, że już drugi raz w tym miesiącu jestem z małą w szpitalu i właśnie stąd piszę do Was te słowa. Jestem niestety w obcym mieście i jest to dla mnie również kwestia oswojenia się z sytuacją. Do tej pory byłam trochę podłamana, ale jakieś trzy dni temu przejrzałam na oczy dzięki mojemu mężowi i Benjaminowi Franklinowi. Mój mąż po prostu powiedział do mnie: „Musisz zacząć żyć normalnie, tak jakbyś była w domu”. I dalej: „Masz tu internety i jak mała śpi to pisz, a nie się zamartwiasz i jeszcze na nią masz zły wpływ przez to”. Wojtek oczywiście ma rację. Jak tylko zebrałam się w sobie i otworzyłam laptopa, poczułam się lepiej. Potrzebny mi był kopniak, a sama dalej już potrafiłam znaleźć sobie inspirację.

Na studiach zainteresowałam się niezwykłym człowiekiem, który osiągnął w życiu tak dużo, że chciałabym sama osiągnąć choć połowę tego, co on. Mowa o jednym z ojców założycieli USA – Benjaminie Franklinie. Rzecz jasna nie zamierzam pisać o jego działalności naukowej czy politycznej, bo o tym można poczytać chociażby tutaj. Mnie bardziej interesuje jego tryb życia, wzorzec do którego inni odnoszą się po przeszło trzystu latach. Nie jest to chyba dla nikogo zaskoczeniem, że żeby zrealizować postawione sobie cele, trzeba się sporo napracować. Franklin jako jedną z trzynastu cnót wymienia właśnie pracowitość. Jego dzień był bardzo produktywny, a strata czasu była wyeliminowana dzięki konkretnemu planowi dnia. Świetny wpis na ten temat i grafik Franklina możecie znaleźć tutaj.BENJAMIN FRANKLIN

To był wielki człowiek, który dokonywał wielkich rzeczy. Ale w dalszym ciągu to jednak człowiek, tak jak my wszyscy. Możemy się równać z najlepszymi i wkładać we wszystko, co robimy tyle trudu i serca, co ludzie sukcesu. Rezultaty może nie będą takie jak u nich, ale na pewno będą satysfakcjonujące i większe niż dla osób, które w ogóle się nie przykładają, do tego, co robią. Pocieszające jest właśnie to, że nie ma w tym żadnej tajemnicy, żadnego niepojętego środka do osiągania celów. Wystarczy zwykła dyscyplina. Wystarczy mierzyć się tylko z jedną osobą – sobą i wymagać od siebie coraz więcej. Rozleniwienie, stres i załamka jaką przeżyłam w szpitalu odeszły dzięki dyscyplinie. Od momentu otwarcia zeszytu i napisania pierwszego zdania z pomysłem na wpis poczułam przypływ siły i motywacji. Zapragnęłam nie tracić żadnej sekundy tak jak Franklin :)

Pobyt w szpitalu jest pewnego rodzaju nauką. Można sobie świetnie poobserwować jak regularność i schemat utrzymują porządek w dobrze działającej machinie. Każde działanie ma z góry ustalone ramy czasowe. O konkretnych godzinach przychodzą salowe, odbywają się wizytacje lekarzy, pielęgniarki podają leki, wydawane są posiłki. Dzień w dzień to samo i być może dla jednych ta rutyna jest monotonna, dla mnie jednak kojarzy się z bezpieczeństwem i tworzy szkielet do zaplanowania czegokolwiek. W pewnym sensie jest również inspiracją do wprowadzania większej regularności również w domu.

Nie wiem jak to jest u Was, ale ja akurat mam problem nawet z ogarnięciem czasu na odpoczynek. Ten czas mi ucieka na bzdurach typu przeglądanie bezwartościowych stron internetowych. Potrafię skupić się na czymś i potrafię pochłonąć się w jakimś działaniu, ale jestem rozbita, jeśli wiem, że mam chwilę czasu dla siebie i pozwalam, żeby ta chwila przeciekała mi między palcami. To jest główny mój problem – narzucenie sobie dyscypliny odpoczywania i robienia dla siebie czegoś miłego.

Napiszcie, co sądzicie o grafiku dnia. Czy Wasz dzień wygląda zawsze podobnie do innych? Czy schematy Wam służą, czy wolicie iść na żywioł? Czy uważacie się za produktywnych, a jeśli tak to jakie narzędzia pomogły Wam w osiągnięciu takiego efektu.