Jak pewnie zauważyliście posty ukazują się teraz rzadziej. Tak się złożyło, że już drugi raz w tym miesiącu jestem z małą w szpitalu i właśnie stąd piszę do Was te słowa. Jestem niestety w obcym mieście i jest to dla mnie również kwestia oswojenia się z sytuacją. Do tej pory byłam trochę podłamana, ale jakieś trzy dni temu przejrzałam na oczy dzięki mojemu mężowi i Benjaminowi Franklinowi. Mój mąż po prostu powiedział do mnie: „Musisz zacząć żyć normalnie, tak jakbyś była w domu”. I dalej: „Masz tu internety i jak mała śpi to pisz, a nie się zamartwiasz i jeszcze na nią masz zły wpływ przez to”. Wojtek oczywiście ma rację. Jak tylko zebrałam się w sobie i otworzyłam laptopa, poczułam się lepiej. Potrzebny mi był kopniak, a sama dalej już potrafiłam znaleźć sobie inspirację.
Na studiach zainteresowałam się niezwykłym człowiekiem, który osiągnął w życiu tak dużo, że chciałabym sama osiągnąć choć połowę tego, co on. Mowa o jednym z ojców założycieli USA – Benjaminie Franklinie. Rzecz jasna nie zamierzam pisać o jego działalności naukowej czy politycznej, bo o tym można poczytać chociażby tutaj. Mnie bardziej interesuje jego tryb życia, wzorzec do którego inni odnoszą się po przeszło trzystu latach. Nie jest to chyba dla nikogo zaskoczeniem, że żeby zrealizować postawione sobie cele, trzeba się sporo napracować. Franklin jako jedną z trzynastu cnót wymienia właśnie pracowitość. Jego dzień był bardzo produktywny, a strata czasu była wyeliminowana dzięki konkretnemu planowi dnia. Świetny wpis na ten temat i grafik Franklina możecie znaleźć tutaj.
To był wielki człowiek, który dokonywał wielkich rzeczy. Ale w dalszym ciągu to jednak człowiek, tak jak my wszyscy. Możemy się równać z najlepszymi i wkładać we wszystko, co robimy tyle trudu i serca, co ludzie sukcesu. Rezultaty może nie będą takie jak u nich, ale na pewno będą satysfakcjonujące i większe niż dla osób, które w ogóle się nie przykładają, do tego, co robią. Pocieszające jest właśnie to, że nie ma w tym żadnej tajemnicy, żadnego niepojętego środka do osiągania celów. Wystarczy zwykła dyscyplina. Wystarczy mierzyć się tylko z jedną osobą – sobą i wymagać od siebie coraz więcej. Rozleniwienie, stres i załamka jaką przeżyłam w szpitalu odeszły dzięki dyscyplinie. Od momentu otwarcia zeszytu i napisania pierwszego zdania z pomysłem na wpis poczułam przypływ siły i motywacji. Zapragnęłam nie tracić żadnej sekundy tak jak Franklin :)
Pobyt w szpitalu jest pewnego rodzaju nauką. Można sobie świetnie poobserwować jak regularność i schemat utrzymują porządek w dobrze działającej machinie. Każde działanie ma z góry ustalone ramy czasowe. O konkretnych godzinach przychodzą salowe, odbywają się wizytacje lekarzy, pielęgniarki podają leki, wydawane są posiłki. Dzień w dzień to samo i być może dla jednych ta rutyna jest monotonna, dla mnie jednak kojarzy się z bezpieczeństwem i tworzy szkielet do zaplanowania czegokolwiek. W pewnym sensie jest również inspiracją do wprowadzania większej regularności również w domu.
Nie wiem jak to jest u Was, ale ja akurat mam problem nawet z ogarnięciem czasu na odpoczynek. Ten czas mi ucieka na bzdurach typu przeglądanie bezwartościowych stron internetowych. Potrafię skupić się na czymś i potrafię pochłonąć się w jakimś działaniu, ale jestem rozbita, jeśli wiem, że mam chwilę czasu dla siebie i pozwalam, żeby ta chwila przeciekała mi między palcami. To jest główny mój problem – narzucenie sobie dyscypliny odpoczywania i robienia dla siebie czegoś miłego.
Napiszcie, co sądzicie o grafiku dnia. Czy Wasz dzień wygląda zawsze podobnie do innych? Czy schematy Wam służą, czy wolicie iść na żywioł? Czy uważacie się za produktywnych, a jeśli tak to jakie narzędzia pomogły Wam w osiągnięciu takiego efektu.
Sciskam! i wracam do pracy. :) po takim kopniaku ;)
o grafiku i produktywności skrobnę na fajrancie. Ciao!
Och nie zazdroszczę pracy w niedzielę. Zwłaszcza, że dzisiaj był taki piękny, słoneczny dzień…
Przede wszystkim: trzymam kciuki za Twoją córeczkę, mam nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży.
A co do Twojego wpisu… Od kilku dni intensywnie o tym myślę. Mam już nawet zarys swojej „rutyny”. Jestem na etapie sporych zmian w swoim życiu, kilka tygodni temu skończyłam studia, teraz szukam stażu/pracy. Teoretycznie mam sporo wolnego czasu, który mogłabym poświęcić na coś produktywnego, ale w praktyce to jeden wielki chaos. Mam wrażenie, iż w sytuacjach kiedy mam ograniczenia czasowe, funkcjonuję o wiele lepiej. Polecam artykuł: Rutyna nie jest nudna (Focus 7/2014). :)
Ja mam podobnie. Dopiero przymuszona jestem w stanie być produktywną. Dlatego pracuję nad tym, żeby to przymuszenie wewnętrzne było tak samo stymulujące jak to zewnętrzne. Trzeba się przełamać i nauczyć dyscypliny. Na początku jest bardzo ciężko, ale efekty są niesamowite. Warto poczytać o zmianie nawyków na zenhabits na przykład.
Piękny wpis… Ostatnio właśnie myślałam o tych małych codziennych rzeczach, które tworzą w sumie większe.
Codziennie kilka rzędów na drutach, a po tygodniu piękna chusta… Codziennie parę słówek niemieckiego, a po roku można porozmawiać
po niemiecku… Codziennie 30 minut na bieżni, po roku 30 kilo mniej….
Konsekwentna dyscyplina czyni cuda. Tak prawdę mogłabym osiągnąć wszystko o czym marzę.
Dziękuję Ci za ten wpis.
Co do Twojego maleństwa. Poznajesz te ciemniejsze strony macierzyństwa. Dziecko to pakiet „całościowy”
ogromne szczęście, i ogromny strach, kiedy dzieje się coś czego nie chcemy.
Życzę aby wszystko potoczyło się po Waszej myśli i jak najwięcej zdrowia dla maleństwa.
Od siebie powiem ci tylko jedno… Mój maleńki śliczny synuś, ma dzisiaj 23 lata, i jutro wyjeżdża do Anglii, a ja się czuję jakbym traciła część siebie. Macierzyństwo ma taki słodko-gorzki smak… niezależnie od wieku dziecka.
Co do sytuacji w której jestem to powiem Ci, że widzę pewne pozytywy w niej. Muszę się w końcu trzymać czegoś pozytywnego… Mianowicie te hardkorowe zdarzenia ze zdrowiem dziecka odwracają zupełnie uwagę od stresów związanych z brakiem doświadczenia w opiece nad dzieckiem. W pewnym sensie zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę i przez to na przykład pielęgnacja dziecka czy noszenie to są po prostu banały, którymi się prawdopodobnie byśmy zamartwiali w normalnej sytuacji. Tak się właśnie pocieszam, że jak przetrzymamy to, to wszystko przetrzymamy. A Ty się czuj dumna z synusia i wyobraź sobie, że część Ciebie jedzie w świat i się w ten sposób wzbogacasz. Będzie dzwonił często, zobaczysz, że poczujesz się jakbyś tam sama była :)
Pozytywne myślenie jest mi bardzo bliskie – bo wiem, jak bardzo zmieniło się moje życie na lepsze – kiedy ja zmieniłam TYLKO swój sposób myślenia. Ale apropo Twojej odpowiedzi – przypomniała mi się pewna sytuacja: Jako 16-letnia matka przyjechałam ze szpitala i martwiłam się, że noworodek ma chłodne rączki. Kiedy pół roku później młody miał ciężkie zapalenie oczodołu i mógł stracić oko – zrozumiałam odpowiednią gradację wartości zamartwiania się jeżeli chodzi o dziecko a dokładniej o jego zdrowie. Masz absolutnie świetne podejście, bardzo to w Tobie lubię – taka życiowa mądrość i spojrzenie na świat które jest mi bliskie;) Co do synka – dzwoni codziennie i mówi do słuchawki „mamuniu” i „tatuniu” – a nie jak dotąd ” ej matka daj spokój’;), albo Ojciec -wiem co mam robić;) Tęsknię, ale już inaczej – zrozumiałam, że nic nie tracę – to po prostu syndrom opuszczonego gniazda, a młody MUSI życ po swojemu i kształtować swój swiat wg uznania. Ale…. tak pozytywnie ci zazdroszczę małych stópek do całowania, i zapachu dziecięcej główki i włosków – jest jedyny taki na świecie -twojego dziecka…..
Ja staram się wdrążać plan dnia, ale strasznie ciezko mi to idzie. Len ze mnie ogromny!! Ale z jeden rzeczy jestem mega zadowolona- ogarnelam budzet. Moze to nie na temat, ale taki porzadek w budzecie domowym to cos cudownego. Jakims cudem okazalo sie ze mam wiecej kasy niz myslalam, a czesc kasy wydaje na takie glupie rzeczy ze nawet nie wiem ze je kupuje nieswiadomie. Ot taki kaprys, zachcianka na ktora marnuje sie mnostwo kasy. Okazalo sie ze stac mnie na pojscie do dobrej restauracji, ktora zawsze uwazalam za droga. Mysle ze porzadek w budzecie, plan dnia, rutyna to wbrem pozorom wazna rzecz, ktora daje poczucie bezpieczenstwa, stalosci i porzadku. Nie odbijasz sie od zycia jak pileczka, ale plynie sie ku celowi. Polecam:)
Mam nadzieje ze coreczka wroci szybko do zdrowia i juz wiecej nie bedzie tak ciezko chorowac. Trzymaj sie i badzcie dzielne:)
Alu, ogarnięcie budżetu to jest coś, co odkładam cały czas, bo wydaje mi się to piekielnie trudne i mozolne. Napisz mi jak się do tego zabrałaś i czy masz jakieś wnioski, że robiłaś coś na początku źle, a teraz to np. udoskonaliłaś. Może inspiracja będzie na tyle silna, że i ja tę kwestię w końcu u siebie rozwiąże…
Tez poprosze o kilka wskazowek. Podziwiam ludzi, ktorzy przestali wydawac kase na drobne zachcianki. Ja wciaz nie potrafie, a potem zachodze w glowe, co sie stalo z tymi wszystkimi pieniedzmi. Wydaje mi sie, ze nie ma nic wazniejszego, niz ogarniecie domowych finansow. Potem wszystko wydaje sie latwiejsze.
Na początek polecam zapisywanie wszystkich wydatków. Ale wszystkich, nawet tych najmniejszych. Ja to robię w excelu, wydatki mam podzielone na różne kategorie. Jak człowiek zobaczy ile pieniędzy przepuszcza na głupoty, to się odechciewa zakupów. U mnie pierwszy efekt był właśnie taki – przestałam kupować (no nie tak całkiem – jedzenie kupowałam ;)), dzięki temu sporo zaoszczędziłam. Teraz nieco poluzowałam, ale nie wydaję już wszystkiego, co zarobię.
Też polecam przede wszystkim zacząć od zbierania paragonów i zapisywania wydatków. Chociaż przez kilka miesięcy, bo to pozwala stworzyć pewien obraz naszego budżetu. To naprawdę nie jest takie bardzo pracochłonne. Warto znaleźć najłatwiejszą dla siebie formułę – zeszyt, excel, aplikacja – cokolwiek, byle było możliwie najbardziej wygodne dla nas samych, wtedy jest szansa że nie zniechęcimy się po miesiącu. Powodzenia!
Uważam, że dobra organizacja to podstawa świętego spokoju :) Pisałam trochę o tym ostatnio u siebie. Musiałam się jakiś czas temu porządnie zastanowić, w jaki sposób ogarniać mieszkanie i gotowanie, żeby było czysto i zawsze smacznie (albo przynajmniej często ;) ). Było to dla nie ważne, ponieważ chaos i bałagan mnie męczą. Nie jestem pedantką, jednak mimo to czułam się źle, gdy było nieposprzątane, a ja nie mogłam znaleźć na to czasu. Zrobiłam więc grafik – sprzątam 3 razy w tygodniu, w wyznaczone dni, w tym raz tak porządnie (2 razy odkurzam podłogi ogarniam tzw. miejsca odkładcze – u mnie to stół i krzesło, gdzie najczęściej lądują ciuchy odkładane wieczorem ;) ). Od tego czasu poziom porządku w miarę mnie satysfakcjonuje – w te dni, co sprzątam/ogarniam zajmuje mi to jakieś 30 minut, w dzień dużego sprzątania potrzebuję na wszystko 1 – 1,5 godziny.
Każdą organizowaną domową imprezę mam rozpisaną tygodnie wcześniej na poszczególne dni – co i kiedy zrobić. Efektem takich przygotowań było to, że 3 godziny przed ostatnią imprezą urodzinową siedziałam i czytałam książkę, a nie biegałam i ratowałam zważony krem.
Mam nadzieję, że wyleczą Z. już tam skutecznie i wrócicie szybko do domu!
Kaśka, to powiem Ci, że naprawdę masz się czym chwalić. Taka Perfekcyjna Pani Domu z Ciebie :) Bardzo fajne kryteria: czysto i smacznie. Myślę, że mi potrzebne byłoby jak na razie jeszcze szybko. Kuchnia jest znakomitym polem do planowania zwłaszcza dla osób, które nie do końca lubią w niej przebywać. Niestety, zaliczam się do tych osób.
Też jestem mamą i wiem co czujesz. Życzę Wam żeby szpitalne doświadczenia stały się dla Was mglistym wspomnieniem a Twoja córka cieszyła się jak najszybciej wspaniałym zdrowiem.
Bardzo dziękuję. Strasznie się staram, żeby myślała, że jest w domu. I teraz naprawdę rozumiem kiedy ludzie mówią, że dom to nie są mury. Tam jest dom, gdzie jesteśmy my i ukochane osoby. I tym sposobem szpital w pewnym sensie jest moim domem, a ja i tak jestem szczęśliwa :)
Jak brakuje mi dyscypliny, to zawsze zadaję sobie pytania: Czy muszę to robić? A może chcę? Jeśli chcę, to w jakim celu? Czy oglądanie seriali/odpuszczenie ćwiczeń/zjedzenie czegoś na szybko na mieście będzie dla mnie korzystne w przyszłości? Czy warto wykonać więcej wysiłku?
Odpowiedź na nie i świadomość, że osiągnięcie jakiegoś celu wymaga drogi, pracy i właśnie dyscypliny sprawia, że w chwilach słabości wracam na właściwe tory.
Często patrzę też na to jak będzie wyglądać moja przyszłość za 5 czy 10 lat – taka perspektywa od razu ustala priorytety.
Jestem też zwolenniczką myślenia o tym, że sami odpowiadamy za swoją przyszłość i jakość życia – od nas i naszych decyzji zależy jak będzie wyglądało nasze życie, praca, relacje z bliskimi itp. To ciężkie wziąć odpowiedzialność, bo łatwiej narzekać i nie mieć wyzwań, ale wtedy życie jest takie miałkie i przecieka nam przez palce.
Wcześniej nie planowałam wiele, pracę wykonywałam szybko, ale byłam pracoholikiem. Teraz planuję najpierw… CZAS WOLNY z bliskimi, a później już wiem ile czasu mi pozostało by efektywnie wykonać pracę, inwestować w siebie (języki i kursy)
Wspaniałe podejście. Bardzo do mnie przemawia takie bycie sobie prorokiem. Właściwie to jest idealna metoda przy prokrastynacji – zadawać sobie pytania: jaką będę mieć z tego korzyść w dłuższej perspektywie? Jak wpłynie to na moje życie za kilka tygodni, za kilka lat? Czy potrzebuję tego? Czy mogę to zastąpić czymś bardziej pożytecznym?
A, i testuję teraz metodę 3×20 – w ciągu godziny poświęcam 20 min na dane zadanie. W pracy to np. 20 min dzwonienia, 20 min delegowania zadań, 20 min na kontakty itp. W domu też działa, pomaga wycisnąć z godziny jak najwięcej i nie powoduje rozpraszania. Po 2h obowiązkowo przerwa. Też 20 minut :)
Wczoraj za to najwięcej czasu straciłam kombinując czy jednak jestem prawdziwą jesienią czy jednak intensywną jesienią. Pinterest i 2h z życia na oglądaniu obrazków… :D Dziś już więcej dyscypliny u mnie :D
Jestem fanką rutyny:), szczególnie odkąd w moim świecie pojawiły się dzieci- one potrzebują porządku dnia, stałych pór posiłków, drzemek, utartych rytuałów. Oczywiście nic na siłę, czasem warto sobie odpuścić, oby nie za często:).
I podziwiam Cię ogromnie, że jesteś tu z nami, mimo tak trudnej sytuacji. Zdrowia dla córy! A Tobie dużo siły.
Dziękuję, właśnie doszłam do wniosku, że bycie z Wami mnie tu uratuje. Czytałaś „Życie Pi”? Blog i Wy jesteście dla mnie takim Richardem Parkerem :)))
Swój dzień dostosowuję do planu studiów i zajęć dodatkowych. Reszta to czas dla mnie, który staram się planować bardzo dobrze. Niestety, mimo wszystko kobietom jest trochę trudniej. Raz w miesiącu natura psuje wszystkie plany ;) No, chyba że podtruję się lekami przeciwbólowymi. Ty w ciąży tego problemu nie miałaś, ale za to teraz musisz przejmować się jeszcze jedną osobą i pod nią ustalać plan dnia. Pewnie będzie ciężko, ale mała kiedyś Ci za to podziękuje. I jeszcze powie, że jest z Ciebie dumna (;
Dalej nie mam tego problemu, bo karmię piersią, hehe ;) Eh, niech ona się lepiej weźmie za to swoje zdrowie zamiast dziękować :) Ta samośka.
Kiedy się ma dziecko, trudno mówić o rutynie. Trudno mówić o też planowaniu i kurczowym trzymaniu się planu. W wieku szkolnym są takie chwile, kiedy dzieciak przychodzi do Ciebie i mówi, że jutro ma sprawdzian z historii, albo nawet nie mówi, tylko nagle znajdujesz informację w zeszycie i plan bierze w łeb. Prawda jest taka, że mając dziecko, trzeba planować swoje rzeczy i jeszcze mieć margines na pomoc dziecku. Bo czas na przytulanie można zaplanować :)
Viosna ma rację – dzieci potrzeują rutyny i można, a nawet trzeba im planować czas – to już dwa plany, które trzeba opracować i kontrolować :)
Póki Zosia jest mała – będzie to łatwiejsze.
Życzę dużo zdrowia dla dziecka i cierpliwości – wszystko się ułoży.
Masz całkowitą rację. Myślę, że planowanie wcale nie wyklucza spontaniczności przy dziecku, ale daje takie ogromne poczucie bezpieczeństwa. To nawet jest podobnie jak z procedurami w pracy. Jak idziesz do nowej roboty to jesteś spłoszony: gdzie znajdę to, gdzie znajdę tamto. A to tylko kwestia czasu żeby się przyzwyczaić i obeznać, bo przecież wszystko ma swoje ustalone miejsce.
Witaj, Mario!
Pięknie piszesz. Problem braku organizacji czasu mnie również dotyczył. I to jeszcze nie tak dawno. Kiedy sięgnę pamięcią rok wstecz… Wydaje mi się, że plan dnia to tylko wierzchołek góry lodowej. Tu chodzi raczej o priorytety w życiu. Zanim do tego doszłam musiałam „sięgnąć dna”. To znaczy: było mi z tym już tak ciężko, że trudno mi było żyć. I wtedy właśnie zaczęłam się zastanawiać, co jest dla mnie najważniejsze. No i jak to ustaliłam, to zrezygnowałam ze wszystkiego, co nieważne. Zrobiło się trochę miejsca w tym „plecaku zwanym życiem”. A reszta sama się układa. Mój plan na kolejny miesiąc: możliwie dużo pogody ducha i życzliwości każdego dnia! To mi dodaje sił.
Pozdrawiam Ciebie i Twoje Maleństwo.
Asiu, masz w zasadzie podobne wnioski do tych z książki „minimalizm po polsku” o której niedawno pisałam. Że właśnie to sięgnięcie dna motywuje i sprawia, że zmiany są nieuniknione. Całuję.
Zgadzam się. Taki „minimalizm mentalny”. Tylko jedna myśl, jedna rzecz w danej chwili. Wtedy siłą rzeczy musisz „wyrzucić zmartwienia do kosza”, bo szkoda na nie czasu. „Kiedy z kimś rozmawiasz, to rób to tak, jakby był jedyną osobą na świecie” – to podobno słowa Matki Teresy. Piękne i ważne. Ale nie takie proste do realizacji jakby się zdawało. A już najtrudniejsza jest „uważność” podczas codziennych rozmów z domownikami. Dopiero niedawno uświadomiłam sobie, jak bardzo się nie słuchamy. Pora to zmienić. :)
Polecam książkę: ” Jedna ważna rzecz”. :)
Znalazłam książkę „Jedna rzecz” – czy to jest to samo? Autor Gary Keller.
Ach, przepraszam za pomyłkę! Miałam na myśli książkę: „Jedyna ważna rzecz. Rozmowy z ludzkością” , autor: Neale Donald Walsch. Latem „Zwierciadło” polecało ją na swojej stronie. :)
Bardzo ciepły i pozytywny komentarz. Asiu, świetnie to ujęłaś, bo chyba o to najbardziej chodzi.
Zdecydowanie plan i grafik! Dzięki dobremu zarządzaniu czasem można przecież znaleźć chwilę na spontaniczność :-) Też od niedawna jestem mamą, częste karmienia ( całodobowo co 3 godziny) wytworzyły mi dość niezwykły grafik, w którym muszę zmieścić sen, zajmowanie się dzieckiem, inne obowiązki i czas dla siebie. Zdecydowanie się da.
Trzymam kciuki za Twoją córeczkę i szybki powrót do domu.
Kochana, to najświętsza prawda. Ja w życiu w ciągu trzech godzin nie zrobiłam tak wiele jak właśnie wtedy, kiedy zaczęłam karmić.. Te trzy godziny to chyba był najbardziej produktywny czas mojego życia.
Kiedyś myślałam, że żywioł to moje drugie imię. Mnóstwo rzeczy robiłam na „ostatnią chwilę”. Czasem lepiej, czasem gorzej. Do pewnego momentu mi się udawało, aż kiedyś się posypało. Obecnie próbuję wdrożyć dyscyplinę, ale jest to ciężkie zadanie dla mnie. Trudno mi się zebrać do regularnych działań. Mimo wszystko, próbuję :)
Dużo zdrowia dla córeczki :)
Dziękuję.. Mam dokładnie to samo. Pod wpływem presji robię różne rzeczy, tylko, że efekt jest zawsze nie do końca satysfakcjonujący. Fajnie by właśnie było zwolnić i na tyle się zmotywować, żeby zadania wykonywać przed czasem i perfekcyjnie. To moje marzenie. To mój cel.
Dobrze znów Cię czytać! Trzymajcie się z małą!
Też tak mam, że czas który przecieka przez palce bardzo mnie zniechęca do siebie i swoich działań. Od jakiegoś czasu nie zaczynam dnia bez ustalenia listy zadań. Mam czasem problemy z priorytetyzacją: o ileż bardziej kuszące jest odhaczyć 3 niewielkie punkty z listy, niż przewalczyć jedno większe i trudniejsze zadanie! A tak naprawdę to rozwiązywanie trudnych problemów daje satysfakcję i rozwijaja pasję…
U mnie lista zadań się nie sprawdziła dokładnie z tego powodu, o którym piszesz. Muszę wymyślić coś innego, żeby się właśnie nie rozmieniać na drobne. Na razie skłaniam się w stronę rozszerzenia perspektywy i ustalania priorytetów. Coś mi też świta, żeby jakoś siebie wynagradzać za pewne działania – na zasadzie, żeby mówić innym o tym, co chcę zrobić i rozliczać się przed nimi. Myślę, że z biegiem czasu tych innych zastąpię sobą i sama będę się motywowała.
Przede wszystkim życzę zdrowia Maleńkiej, a Tobie cierpliwości i siły. Mój Synek niedawno skończył roczek, w razie jakiś problemów zdrowotnych na pewno byłoby mi niezwykle ciężko…Jak się urodził musieliśmy być tydzień w szpitalu i był to dla mnie – świeżo upieczonej mamy – bardzo trudny tydzień. Tak czy owak dziś to tylko wspomnienie, a ten rok upłynął niepostrzeżenie. Jak chodzi o rutynę, jestem na tak. Tak czy owak z dziećmi nie da się wszystkiego zaplanować i trzeba być przygotowanym na niespodzianki ;-) Do zarządzania czasem wolnym nie podchodzą rygorystycznie. Ktoś kiedyś powiedział, że jeżeli podczas tego co robiliśmy, dobrze się bawiliśmy – to nie straciliśmy czasu. Może wystarczy zakładać sobie cele do wykonania w danym tygodniu czy miesiącu, a nie bezwzględnie każdego dnia. W końcu chodzi o to byśmy robili to co lubimy i byli szczęśliwi.
W moim przypadku to niestety jest tak, że ja się nie potrafię skutecznie odstresować i tracę cenny wolny czas na pierdoły, które mnie tak naprawdę męczą. Jest to ohydne i niehigieniczne. Jak wspomniałam chodzi o przeglądanie różnych głupot na necie, telewizornię czy jakieś jedzenie wzięte z lodówki w garść. To okropne, bo równie dobrze mogłabym sobie na przykład pomalować paznokcie, wziąć jakąś pachnącą kąpiel, a ja się nie umiem sama do tego zmusić. Mam nadzieję, że jak już to wypowiedziałam na głos, to to się w końcu zacznie zmieniać :) Buziaki.
Rozumiem. Ja czasem żałuję, że nie zrobiłam czegoś innego jak już „straciłam” ten wolny czas i przypominają mi się rzeczy – często przyjemniejsze, które miałam wtedy zrobić…Jednak w nieodległym czasie staram się to wykonać i jak już to zrobię to mam satysfakcję, z tego że zrobiłam coś pożytecznego. Dobrę metoda relaksacyjną, którą polecam jest uprawianie sportu. W pewnym momencie staje się rutyną i o tym nie zapominasz, a robisz nie tylko coś dla ducha, ale i ciała ;-) W tym miejscu chciałam jeszcze nawiązać do Twojego wpisu o zmianie sylwetki po ciąży. Ja przytyłam 20kg, a w tej chwili (po roku) ważę mniej niż przed ciążą. Pierwsze 10kg posżło lekko i właściwie samo, w reszcie pomogła dieta i ćwiczenia. W pewnym momencie zaczęłam regularnie biegać (min raz w tygodniu) – chociaż w większym stopniu zawdzięczam spadek wagi diecie. Odkąd biegam minęło już pół roku. Najbardziej cieszy mnie moja regularność oraz fakt, że udaje mi się znaleźć na to siły i czas po całodniowej opiece nad bardzo absorbującym i ruchliwym malcem. Mobilizująca jest natomiast naoczna poprawa kondycji i możliwość przebiegnięcia kolejnych minut czy kilometrów ;-) Pozdrawiam i całuję :-)
Przytulam Marysię w Tobie, a Marię niezmiennie podziwiam.
Twoje wpisy mnie ciągle zaskakują.
Bardzo mi miło. Całuję serdecznie stałą bywalczynię :)
Witaj Mario :) Mam nadzieję, że obydwie macie się dobrze i wszystko zmierza ku lepszemu. Bardzo się cieszę, że powstał nowy post. Jesteś jedną z moich inspiracji i mam nadzieję, że dzięki regularnemu pisaniu poczujesz się lepiej, a także inni zdążą Ciebie odnaleźć i się Tobą nacieszyć. :)
Mój grafik jest rozplanowany tygodniowo. Pracuję 8-16 codziennie, robię to samo i o tej samej porze mam przerwę lunchową… Po pracy na zmianę mam albo basen albo jogę, jedynie piątki mam albo wolne albo muszę pędzić na seminaria. Co drugi weekend powinnam mieć wolny, ale moja uczelnia nie lubi trzymać się określonego schematu ( a przydałoby się czasem tak dla własnego zdrowia psychicznego wiedzieć, że na zmianę weekend wolny, weekend uczelnia, itd.). Najgorzej, że muszę teraz znaleźć czas i motywację, by napisać pierwsze rozdziały pracy licencjackiej. W takich sytuacjach wiem, że brakuje mi dyscypliny. Po prostu w życiu kieruję się zasadą, by walczyć o coś, na czym mi zależy, a większość czasu się nie przejmować, bo można się od tego rozchorować. A praca licencjacka na tematy finansowe to absolutnie nie moja bajka… Och, rozpisałam się i zanudziłam Cię.
Trzymam kciuki za Was, czekam na więcej wpisów. :)
Ależ skąd. W ogóle się nie nudziłam. Ja w swoim życiu napisałam dwa licencjaty, z tymże ten drugi pisało mi się o wiele łatwiej, bo po prostu traktował o jednej z moich pasji. Proponuję ustalić sobie jakieś konkretne terminy i rozliczać się przed samą sobą. Na przykład w ciągu dwóch tygodni wybrać się do biblioteki po źródła przynajmniej 3 razy, I koniecznie przed rozpoczęciem pisania posprzątać, żeby potem nie korciło w trakcie :)
No właśnie… posprzątać. A co jeśli ja w trakcie remontu? Właśnie pozbywam się mebli i wszystkich starych książek, zaraz nawet biurka nie będę miała swojego :) Niemniej jednak, dziękuję bardzo. Na pewno zastosuję się chociaż do ustalenia terminów :)
Chyba będę „cool” hipsterem i będę pisać w kawiarni :)
Kochana, tylko nie do kawiarni. Polecam raczej czytelnię :)
Ok, to będę musiała być mniej cool i mniej hipsterem. :) Czyli zwykłą studentką. Ech…
Kiedy jeszcze studiowałam, często tworzyłam sobie plany dnia. Nie były idealne, nie wypełniałam ich w 100 %, ale doceniałam to jak porządkowały dzień i nie pozwalały zapomnieć o ważnych rzeczach. Teraz pracuję na klasycznym etacie, więc zapisywanie planu na każdy dzień trochę mija się z celem – wiadomo że rano muszę ogarnąć codziennie podobne sprawy, jedyny czas do planowania to popołudnia i wieczory. Ale gdy mam cały wolny dzień – robię chociaż ramowy plan, wkładam sobie coś odgórnie ustalonego w środek, żeby mieć rytm, żeby nie uciekło mi kilka godzin.
Z odpoczynkiem też miewam problem. Lubię wypoczywać aktywnie, ale często kończy się na dwóch godzinach przed kompem, po których czuję się jeszcze bardziej zmęczona… Receptą na to jest chyba plan – albo chociaż kilka pomysłów na to czym mogę się zająć gdy będzie czas odpoczynku. Lista takich kilku zajęć, które wiem że pozwalają mi wypocząć.. I gdy ten czas przychodzi – wybieram coś z tej listy.
Szczerze mówiąc, długo uważałam się (i trochę jest tak nadal) za osobę raczej mało pracowitą i mało produktywną – choć wielu moich znajomych uważa zupełnie inaczej ;) Myślę, że prawda leży gdzieś po środku. Prawdą jest że wiele rzeczy robię i że potrafię czasem bardzo dobrze zaplanować i wykorzystać czas. Z drugiej strony – wciąż sądzę, że mogłabym jeszcze mniej czasu marnować na facebooku albo na odkładaniu rzeczy na później. Owocem tego mogłoby być nie tyle robienie jeszcze więcej, co mądre odpoczywanie i praca w mniejszym stresie (który wynika u mnie głównie z tego że biorę się za coś zbyt późno).
Twój post skłonił mnie do niezbyt miłej autorefleksji ;) Niby jest tak jak piszesz – nie ma złotych recept na szczęście, chodzi po prostu o wytrwałość. Ale to wcale nie jest „po prostu” – dyscyplina jest dla mnie szalenie trudna!
Przepraszam za długaśny komentarz, na koniec jeszcze tylko bardzo dziękuję za polecenie książki „minimalizm po polsku” – ona też dała mi do myślenia :)
A czy Ty też tak masz, że przed zaczęciem jakiegoś działania uważasz je za strasznie nudne albo mało inspirujące, ale jak się wkręcisz to po 10 minutach jesteś szczęśliwa i Cię to pochłania? Bo u mnie to jest zawsze kwestia zaczęcia czegoś. Potem to już naprawdę idzie z górki.
To zależy od zajęcia – często faktycznie problem leży w tym żeby wystartować, a potem się wciągam. Ale są i takie rzeczy, które od początku do końca robię z ogromnym oporem… Może spróbuję poszukać do nich lepszej motywacji (dlaczego chcę to zrobić?) A jeśli jej nie znajdę, to może to znak że trzeba przeprowadzić jakieś rozwiązanie systemowe.
Dyscyplina i rutyna jak najbardziej- pomaga dzień ująć w ramy, ale nie należy z dyscypliną przesadzać. Kiedy mój syn był mały , oprócz jego wychowania jeszcze studiowałam na dośc absorbującym kierunku. Czasami też dorabiałam sobie robiąc jakieś zlecenia. Koleżanki podziwiały mnie za dyscyplinę i pracowitość.. Studia skończyłam z wynikiem bdb, poszłam do pracy. Zawsze i wszędzie starałam się dawać z siebie 100 %… aż wpadłam w nerwicę. Cały czas latami żyłam w wielkim napięciu, bo starałam się tak wiele osiągnąć. Gdzieś zagubiłam umiejętność cieszenia się chwilą, leniwego spędzania czasu z dzieckiem, lub bez. Teraz zamiast dyscypliny uczę się odpoczywania, leniuchowania i nic nierobienia. Takie chwile są też bardzo ważne. Nie radzę Ci Mario wpadać w taką skrajną dyscyplinę jak ja wpadłam. Owszem na pewno osiągniesz wielki sukces, ale za jaką cenę? Czasem warto zwolnić tempo. Chyba najlepsza jest droga złotego środka
Bardzo mi złoty środek jest bliski, też nie lubię skrajności. Ale jednak chciałabym się troszkę bardziej wziąć za siebie i nawet nauczyć tego odpoczywania. Po prostu jak sobie już za dużo poluzowałam to muszę trochę dokręcić śrubki. Potem oczywiście wszystko się wyrówna i będzie harmonia. To kwestia znajomości siebie. Mi naprawdę dyscyplina przynosi psychiczną ulgę :))))
Hej Kochana, mam nadzieję, że wszystko Wam się ułoży i będzie dobrze :* zdrówka dla Małej, i jak coś to pisz- jestem.
co do pytania- ja, jako, że jestem DDA, czy może bardziej DDD- nienawidzę chaosu. Muszę mieć wszystko zaplanowane, ułożone, co do minuty. Z tego powodu nienawięze weekendów- wizja nieograniczonego czasu i odpoczynku mnie przeraża. Gdy coś idzie nie po moim planie- tracę grunt pod nogami i boję się. Muszę mieć nad wszystkim kontrolę- nad czasem i nad ludźmi, niestety. No i widzę, że muszę wrócić na terapię, całą ciążę chodziłam co tydz., i było lepiej A teraz …ehhh szkoda gadać Tak więc odpoczywaj, jeśli potrafisz Nawet jeśli jest to przegladanie internetu- jeśli odpoczywasz przy tym- to ok.
Agnieszko, co to są te skróty? Możesz w takim razie napisać w jaki sposób lubisz odpoczywać?
DDA- dorosłe dziecko alkoholika, DDD- dorosłe dziecko z rodziny dysfunkcyjnej
jak lubię odpoczywać? posiedzieć z książką, ale po 10 minutach maksymalnie mnie to męczy, to nic nierobienie, zawsze znajdę kurz pod szafą czy umazane okna…no nie potrafię i już ;/
W swojej niewiedzy byłam przekonana, że skutki alkoholizmu u rodzica zanikają jeszcze w okresie dzieciństwa. Nie sądziłam, że takie rzeczy ciągną się aż do dorosłości :(
Benjamin Franklin wydaje sie byc niezwykle interesujaca osoba. Poczytam o nim jeszcze.
Zwykle mawiamy „byle zdrowie dopisalo, a reszta sama przyjdzie”. Mam przyjaciolke, ktora wcale tak nie uwaza. Ma do tego powody: jej wszystkie trzy corki nie sa zdrowe. Jedna ma cukrzyce, druga astme, trzecia ADHD. I mimo to cala rodzina funkcjonuje calkiem sprawnie. Ale jak ona sie zorganizowala, to glowa mala! I co tydzien znajduje czas na spotkanie z kolezankami. W te srode tez sie widzimy :-)
Kiedys, patrzac na moich rodzicow, modlilam sie, zeby nie musiec pracowac od 8 do 16, i zeby moje dni nie byly tak podobne jeden do drugiego. W moich oczach takie zycie bylo niezwykle nudne i przygnebiajace. A ja pragnelam przygody! No i ja sobie zafundowalam zaraz po maturze: wyruszylam na podboj stolicy, pracowalam do poznych godzin nocnych, a potem szlam na impreze ;-) Bylo cudownie, az mi sie znudzilo. I zmeczylo. I marzylam juz tylko o tym, zeby pracowac od 8 do 16… Schemat i rutyna sa dla nas dobre i sa nam potrzebne. Pozwalaja sie nie pogubic. O odrobinie szalenstwa tez nie mozna zapomniec, bo wtedy patrz drugie zdanie tego akapitu.
Gorzej, gdy przyzwyczajeniem staje sie codzienne korzystanie z internetu w celach, powiedzmy, rozrywkowych. Czas przy komputerze mija dziwnie szybko i moze go nie wystarczyc na rzeczy, ktore naprawde nalezy zrobic. Ja tak mam. I wtedy dyscyplina jest konieczna. Niestety, sama swiadomosc, ze musze wziac sie w garsc mi nie wystarcza, by sie zmobilizowac i zamknac strone, i ruszyc cztery litery, by wziac sie do roboty. SOS
Otóż to. Tak ogólnie to wiemy doskonale, że siedzenie na necie jest do dupy:) Ale jak siedzimy to cholera wydaje nam się atrakcyjne… Ja to czasami mam nawet wyrzuty sumienia z powodu oglądania jakichś bzdur. Żeby to jeszcze w jakikolwiek sposób było pożyteczne. Od czasu przyjścia na świat Zosi na szczęście się ograniczyłam i postawiłam na piedestale inne rzeczy, ale czy to jest internet, czy to jest cokolwiek innego co odciąga naszą uwagę od satysfakcjonującego wypoczynku powinnyśmy się strzec. Nie wiem – może nawet pisać sobie jakieś kartki motywujące, żeby po prostu nie popadać w nałogi. Sądzę, że internet jest nałogiem.
Plan dnia to jest coś, co u mnie w zasadzie nie istnieje. Pracuję w domu, nieregularnie – jest zlecenie, jest praca; nie ma zlecenia, nie ma pracy. W dodatku mieszkam na wsi i razem z rodzicami prowadzę gospodarstwo. Tu jest jakby nieco więcej rutyny, ale wiosną i latem ona też nie jest zdyscyplinowana. Właściwie każdego dnia plan pracy i wypoczynku układam od nowa. I muszę w tym ująć zarówno to, że wszelkiego typu robótki ręczne mogę wykonywać tylko przy świetle dziennym, jak i to, że znienacka wpadnie zlecenie na już-teraz-zaraz, a najlepiej na wczoraj. Do tego dorzucam fakt, że muszę przespać minimum dziesięć godzin, żebym mogła normalnie funkcjonować, oraz niespodziewane prace związane z domem/ogrodem itp.
A czasem tak strasznie nie chce mi się pracować i wtedy siedzę i czytam beznadziejne strony internetowe albo książki, z których nic nie wynika – a potem, oczywiście, mam wyrzuty sumienia, że spędzam czas bezproduktywnie.
Zdrowia życzę – i malutkiej, i jej rodzicom :)
No wiesz, nikt nie mówi, że to jest łatwe… Masz jakieś trzony, jakieś powtarzające się czynności i na nich bazujesz. Dodatkowo z tego co piszesz znasz ograniczenia i jesteś je w stanie ująć w swoim planie. Może przy takim charakterze pracy warto by było sporządzić plan na dłuższy okres czasu np. na tydzień. A samej oczywiście wziąć się w ryzy i nie odpuszczać rzeczy, które robiłabyś w standardowej pracy – mam na myśli codzienne malowanie się, dbanie o strój. To wbrew pozorom jest bardzo istotne przy produktywności. Ja w dresie nie mogę sklecić posta :)))
Zaczełęłam pisać ten komentarz wczoraj, ale… no właśnie, ale. Trzeba było ogarnąć nagły chaos w życiu syna i tak się złożyło, że komputer poszedł w odstawkę. Powiem Ci Mario, że ja zaraz na początku macierzyństwa święcie wierzyłam w to, że „już nigdy”. Już nigdy nie usiądę i poczytam książki, zobaczę w całości film, wysprzątam łazienkę czy ugotuję obiad od początku do końca, o pełnej nocy snu nie wspominając :) A to była tylko kwestia czasu i ogarnięcia się, tak jak pisałaś wyżej – nagle drzemki dziecka to jedyny czas, kiedy można coś robić, więc się robi i robi, i robi, i robi i nagle po trzech godzinach człowiek widzi, że zrobił wszystko i jeszcze trochę, i dało się! :P Z czasem jest łatwiej ogarnąć plan i rozkład dnia, a wtedy, jeśli tylko trochę się postarasz, dyscyplina w Twoim życiu będzie już na tyle ugruntowana, że reszta poleci sama. Napisałabym obiecuję, ale ostatecznie nie jestem prorokiem, wiem tylko, że u mnie się sprawdziło :)
Dużo zdrowia dla Zosi i dyscypliny dla Ciebie! A za wpis dziękuję – w ciągu kilku wpisów zdążyłaś mnie przekonać do dwóch nowych książek do przeczytania, to doskonały wynik! ;) Szkoda tylko, że autobiografia Franklina tak trudno dostępna…
Zapomniałam dodać, że jeśli idzie o internetowe przeszkadzajki to Leo Babauta i jego Skup się… jest dobry na terapię, ale Ty to pewnie wiesz, bo czytasz zenhabits :)
Oczywiście, to jest moja ulubiona strona, która nie jest tak głupio inspirująca, że się przeczyta i to koniec. Zawsze po jego postach rozmyślam o tym co przeczytałam i staram się to adaptować na swoje warunki. Wierzę, że właśnie dzidzia będzie motorem do zmiany życia na lepsze, a co najistotniejsze w moim wypadku na bardziej zorganizowane.
Posty postami, ale książka jest naprawdę pomocna jeśli idzie o internetowe przeszkadzajki w życiu – polecam! „Skup się, prosta droga do sukcesu”, mogę nawet pożyczyć ;)
Dużo zdrowia i siły dla Zosi i dla Ciebie!
Myślę, że poczytam sobie trochę więcej o Franklinie – podrzuciłaś inspirującą postać
Mój dzień też ma pewne ramy, chociaż przyznam, że nie planuję bardzo szczegółowo, bo nadmierne rozdrabnianie się nigdy mi nie służyło. Ważne jest to, żebym miała na samym początku dnia chwilę dla tylko dla Boga, tylko dla mnie i tylko dla rodziny. A dalej, organizuję rzeczy i spotykam innych ludzi. Kluczem do tej organizacji jest dla mnie wspomniana przez Polę świadomość , wyrażona pytaniami ‘po co to robię?’. Bez tego tricku jednak zapędzam się często w same ‘pożyteczne’ rzeczy i brakuje mi czasu na odpoczynek (co potem się odbija a to zmęczeniem, a to byciem stuprocentową zołzą, a to nieefektywną pracą pózniej).
Czasem korzystam z podziału obowiązków na pilne i ważne (i kombinacje), który był kiedyś bardzo modny, i mi ułożył dużo spraw.
Właśnie w kwestii odpoczynku po co to robię byłoby dla mnie kluczowe. Bo przeglądając głupoty na necie to wierz mi, że nie potrafiłabym sensownie udzielić odpowiedzi na to pytanie. Dlatego teraz prawdziwy odpoczynek to będzie taki w trakcie którego będę mogła z ręką na sercu odpowiedzieć: żeby się odprężyć.
Życzę dużo zdrówka dla Malutkiej a dla Ciebie dużo siły i cierpliwości. Dziękuję za ten post. Po raz kolejny twoje rozważania idealnie pasują do sytuacji, w której się znajduję. Jesteś dla mnie kopalnią inspiracji. Teraz moje życie to jeden wielki chaos. Ukończone studia i praca na pół etatu spowodowały, że mam bardzo dużo wolnego czasu, którego nie umiem spożytkować. Mam mnóstwo pomysłów jak zastąpić ciągłe lenistwo i przesiadywanie w czterech ścianach ale brakuje mi samozaparcia i tak zwanego „kopa”. Ciągle wyszukuję sobie jakieś dziwne wymówki, które zawsze kończą się zdaniem „nie dam rady”, „nie poradzę sobie”. To dziwne, bo będąc na studiach i mając intensywnie zaplanowany każdy dzień nigdy taka myśl nie przyszła mi do głowy. Wiem, że jestem z natury człowiekiem, który musi mieć jakiś plan. Wszędzie i zawsze. Kiedy wychodzę na zakupy do warzywniaka to zawsze z karteczką w ręku :) ale co z sytuacją kiedy człowiekowi brakuje motywacji do działania? pomysł jest, plan też tylko dyscyplina i wiara w siebie gdzieś uciekły…
Niektórzy średnio się odnajdują w nowej sytuacji. Trzeba wyjść do ludzi. W czterech ścianach, a zwłaszcza wieczorną porą wszystko wydaje się bardziej skomplikowane niż o poranku w otoczeniu ludzi. Potrzeba Ci jakiejś pasji, która może się przerodzić w styl życia!
Cieszę się, że znowu piszesz. Lubię czytać Twoje wpisy – zarówno te dotyczące stylu, jak i takie jak te, życiowe. Dzisiaj natrafiłam na niemiłą panią na rozmowie kwalifikacyjnej i od razu mi się przypomniał Twój post o „babach”, moje pierwsze skojarzenie. :)
Mój problem z planowaniem wolnego czasu przypomina Twój. Dodatkowo jestem perfekcjonistką i jeżeli nie udaje mi się zrealizować moich ambitnych planów w stu procentach, zniechęcam się i popadam w tryb kanapowo-gastronomiczno-internetowy. To, co mi pomaga, to po pierwsze pozwolenie sobie na niedoskonałość. Powtarzam sobie, że nie da się robić rzeczy idealnie, i jeśli przydarzy mi się pół godzinki na Facebooku, staram się myśleć o tym, jak o marginesie błędu, czymś naturalnym. To jak rozciąganie sprężyny, by mogła się zacisnąć jeszcze mocniej albo drobne żywieniowe grzeszki, które tak naprawdę podkręcają tylko tempo naszego metabolizmu. Kiedy przestaję się czuć winna z powodu tego, że nie jestem doskonała, mam więcej motywacji do tego, żeby zamknąć Facebooka i poćwiczyć, zamiast odpuszczania sobie na cały dzień „bo przecież i tak już się nie udało”.
Drugi sposób to zdanie „nie mam dziesięciu lat”. Jest fenomenalne nie tylko w planowaniu czasu, ale w różnych sytuacjach życiowych. Każdy ze swojej perspektywy doświadcza trudniejszych zdarzeń, z którymi musi sobie radzić. Przychodzą chwile zwątpienia, czarne i katastroficzne myśli, martwienie się wstecz i do przodu i cały ten ogólny emocjonalny paralizator. Powtarzam sobie wtedy: „nie mam dziesięciu lat, żeby się martwić, że nikt mnie nie zatrudni” albo „nie mam dziesięciu lat, żeby nie umieć się zmotywować do ćwiczeń”. Takie racjonalne spojrzenie od razu stawia mnie na nogi. Paradoksalnie, najlepszym narzędziem terapeutycznym okazuje się być dowód osobisty. ;) I chociaż nawet komuś, kto już nie ma dziesięciu lat może się zdarzyć załamanie, ważne, żeby nie pozwolić sobie na użalanie się, na rozważanie wyjątkowości swojej sytuacji, na odpuszczanie. A kiedy jednak odpuścimy na chwilę, pamiętać o punkcie pierwszym i pobyć niedoskonałym te piętnaście minut.
Może to nie są konkretne wskazówki, ale może okażą się przydatne. Trzymaj się, dużo ciepłych myśli dla Ciebie i dla Malutkiej. :)
Akurat metoda „nie mam dziesięciu lat” na mnie nie podziała. Zbyt surowe wydaje mi się takie mówienie do siebie to po pierwsze, a po drugie u mnie musi być coś na zasadzie pozytywnego wnioskowania – czyli bardziej odwrócona retoryka. Na przykład: jesteś już dorosła i silna, więc potrafisz się sama zmotywować. Absolutnie szanuję Twoją metodę i jestem przekonana o jej skuteczności, tylko, że znam swój charakter i wiem, że u mnie to nie przejdzie :)
Rozumiem, podejrzewam, że mamy na myśli coś podobnego, tylko przekazujemy to innymi słowami. :)
zgadzam się z powyższym cytatem, bo lepiej coś zrobić niż tylko mówić że się zrobi ;)
Napisałaś to w samą dla mnie porę ;) akurat takiego kopa i brakowało. dzięki, ściskam!!
zanim zabrałam się za napisanie komentarza, dziewczyny napisały większość z tego co sama miałam w głowie. No i wstrzeliłaś się Mario w punkt z tym wpisem. Bo krok po kroku, z dnia na dzień coś się z moim życiem takiego stało, że nie ma żadnych ram, ani żadnych celów. Niby jestem pedantką i perfekcjonistką, ale nadmiar wolnego czasu potrafię koncertowo przepierdzielić. Od tygodnia, po miesiącach użalania się nad sobą, siedzę z kartką i rozpisuję plany, priorytety, rzeczy do natychmiastowej zmiany. Motywację do ruszenia tyłka z kanapy mam w tej chwili zerową, ale pracuję nad tym. Uściski dla Zosi.
Potrzebne Ci coś w czym się pochłoniesz. Pasja jakaś po prostu. Albo jakaś zmiana w otoczeniu. Nawet głupie sprzątanie czy planowanie przestawienia mebli może dać satysfakcję.
no właśnie doszło do takiej apatii i poczucia bezsensu że już nawet sprzątanie (u pedantki!) mi nie szło i nie potrafiłam się zmobilizować. Ale u mnie to grubsza sprawa jes,t a marnotrawienie czasu jest zarówno powodem jak i skutkiem mojego samopoczucia. No i mam za dużo czasu; tak, jak prawie wszystkie dziewczyny tez mam tak, że im mniej czasu tym efektywniej wygląda i obowiązek i przyjemność.
Witaj Mario! Od jakiegoś czasu zaglądam na Twój blog, ale dzisiaj usiadłam do niego o 14 i czytałam aż do teraz – 17:25 :) Prześledziłam większość Twoich wpisów. Była to bardzo ciekawa, wciągająca i pouczająca lektura. To dzięki Tobie wiem jaki jest mój typ kolorystyczny, odpowiednie dla mnie barwy i jak stworzyć swoją garderobę. Podoba mi się zdrowe podejście i umiar, które są obecne w Twoich tekstach. Jestem pełna motywacji, w najbliższej wolnej chwili przeanalizuję swoją szafę i uwzględnię wiele Twoich wskazówek :) I bardzo się na to cieszę, dzięki Tobie odzyskałam chęć do zadbania o swój wygląd i wypracowanie własnego niepowtarzalnego stylu.
Cieszę się, że przyczyniłam się do wzrostu motywacji, a nie, że jestem jedną z tych czasopochłaniających stron o których pisze w poście :)
A czy to nie jest tak, że dyscyplina siada, gdy jest nam smutno, kiedy przychodzą lęki , kiedy po prostu cierpimy…? Myślę, że ta kultura jest bardzo nastawiona na akuratne dobre życie, ułożone, zdyscyplinowane… Przecież czasem po prostu wszystko się rozjeżdża…i trzeba sobie wybaczyć, człowiek siedzi i gapi się w jeden punkt, telewizor, komputer, bezwiednie przegląda strony i szuka, jakby go mogło mniej boleć, może jak się bardziej postara.? Tylko czy jest jakaś granica tego starania… Dlaczego ideałem są ludzie poukładani? Mario, nie mam pewności , że dyscyplina zawsze pomaga, ale gdyby było tak, że okaże się niewystarczająca, to pamiętaj, że my Ciebie tutaj po bratersku bardzo lubimy, nawet kochamy i jak się tylko da będziemy wspierać…Czytać, rozmawiać i przesyłać współodczuwające pozdrowienia, jak się tylko da! P..S nie byłabym taka surowa dla tego przeglądania netu, bowiem ludzie kreatywni cały czas zbierają coś i przetwarzają i tak naprawdę nie wiadomo jak i kiedy wyciągają na świat… Jeśli tym czynnościom towarzyszy refleksja to żaden głupi nałóg się tutaj nie wślizgnie….
Zgadzam się co do inspiracji, tylko, że ja między wartościowymi stronami lubię też poczytać jakieś głupie ploty i pooglądać memy. A to mi się wydaje bardzo niskie i wcale mnie już nie bawi. Robię to tak jakby z automatu, w nadziei, że to będzie fajna rozrywka. Dzięki za słowa otuchy :)
No tak,wszyscy musimy nad tym pracować… To akurat temat rzeka… Kogo bym nie poznała , to zarzeka się, że te ploty, śmieciowe newsy są obrzydliwe i nie przystoi ,itd… A wszyscy zaglądają… Ciekawe. Ja też mam z tym kłopot, chociaż sobie tego za bardzo nie wyrzucam, raczej się sobie dziwię i przyglądam…Czemu czytam, skoro to nie dla mnie… (Na razie przychodzi mi na to odpowiedź filozoficzna, bardzo prosta i jednocześnie bardzo głęboka… Pomedytuję sobie nad nią) . Robię to , bo… mogę. Mam dostęp, wszyscy mamy, nikt nam nie przycina, nie zabiera.. To znaczy, że nie mam hamulca w sobie, to znaczy, że muszę go znakeźć… Bo edukacja zaszwankowała. To nie nasza wina , że zaśmiecamy swój umysł, dajemy się wciągać, ale na pewno są środki dostępne, żeby z tym walczyć. Zainspirowałaś mnie niesamowicie do pracy nad sobą, dziękuję.
oj Deva, chciałaś pomóc Marii, a pomogłaś mnie :-) im bardziej mi się wydawało że życie mi się rozjeżdża, im bardziej się rozjeżdżało tym bardziej cytując Ciebie „człowiek siedzi i gapi się w jeden punkt, telewizor, komputer, bezwiednie przegląda strony i szuka, jakby go mogło mniej boleć, może jak się bardziej postara.”
uświadomienie sobie tego może być punktem wyjścia.
Tak myślę, problem wypowiedziany to problem uwolniony…. Ważne , to chyba chciałam powiedzieć, żebyśmy traktowali się delikatnie i uważali na różne swoje momenty, istoty ludzkie są baaaardzo wrażliwe. Ciagle musimy na siebie uważać, mój Kochany Znajomy powiedział mi kiedyś „Twoja kruchość jest twoją siłą.”, Bardzo mnie tym podratował. Tak myślę też o nas ludziach, jak o kruchych istotach, które muszą uważnie przyglądać się sobie, żeby wydobywać z siebie siłę opartą o życiową mądrość… Przesyłam pozdrowienia
Devo, to się nazywa mieć wgląd w naturę ludzką…i wrażliwość…Twoje komentarze zawsze bronią ludzi, Ty nie osądzasz ,Ty rozumiesz… Bardzo lubìę Twoje wpisy.
Mario, myślę, że nie ma większego lęku, niż lęk o dziecko. Jak się to oswoi to prawie nie ma się czego bać. Pozdrawiam.
Kształt, konkret, porządek są bardzo przydatne i chyba najbardziej wtedy, kiedy od nich uciekamy, kiedy coś się dzieje. Na pewno dobrze się znasz, wiec tak naprawdę wiesz, jaka metoda sprawdzi się u ciebie.
Z planowaniem u mnie jedyny minus jest taki, że nie do końca jestem w stanie przewidzieć ile czasu zajmą mi określone działania.
To już jest taki wyższy poziom planowania zatem. Ja w dalszym ciągu jeszcze jestem na początku. Mimo iż przez ponad rok dzieliłam pracę na etacie z pisaniem bloga trzy razy w tygodniu to muszę powiedzieć, że z planowaniem nie miało to tyle wspólnego, ile bym chciała. Sądzę, że jeszcze produktywniej mogłam spędzać ten czas.
Przede wszystkim życzę Tobie i córeczce dużo zdrowia!
W kwestii dyscypliny, oczywiście najłatwiej powiedzieć, że trzeba znaleźć ją w sobie, ale to przecież w końcu nie takie łatwe. Przynajmniej mi to sprawia trudność. Staram sobie jednak uświadamiać co mnie motywuje, szukać rozwiązań które na mnie działają i wykorzystywać je w walce ze sobą (i lenistwem).
Tak jak Ty Mario, czasami spędzam za dużo czasu w internecie i mam to sobie za złe, bo uważam, że często jest to czas bezproduktywny. Ktoś wyżej napisał, że nie należy z tym walczyć, bo ten czas wspomaga kreatywność. No cóż ja mam wrażenie, że w moim przypadku to jednak tak nie działa. Osobiście wyznaję zasadę, że kreatywność najlepiej wspomaga ciężka i regularna praca :)
W ogóle spędzanie czasu w internecie to temat rzeka. Bo w sumie w obecnych czasach żyć się w zasadzie bez tego nie da, a z drugiej strony mamy ekstremum w postaci uzależnienia. Na dodatek internet jest wszędzie, w domu, w pracy, w komórce…
Ja do walki z samą sobą i internetem używam LeechBlocka – aplikacji do Firefoxa, w której można sobie ustawić blokadę czasową na konkretne strony. Poza tym na mnie działa dobrze zorganizowany kalendarz i listy z zadaniami. Sprawia mi przyjemność wykreślanie zakończonych zadań. Jest mnóstwo darmowych narzędzi, więc jest z czego wybierać jeśli ktoś woli wersje elektroniczne.
Ktoś wcześniej wspomniał o domowym budżecie. Tutaj akurat problemu z motywacją nie mam, bo Excel to moja miłość :) Uwielbiam wszelkie tabelki, nawet bardziej niż listy do wykreślania :) Budżet zaczęłam prowadzić gdzieś w 2009 i w zasadzie prawie bez przerwy prowadzę do dziś. Obecnie trochę mniej szczegółowy niż kiedyś i w trakcie tych kilku lat dość znacznie ewoluował. Ale zwłaszcza na początku był dla mnie bardzo pomocny – nauczył mnie planować wydatki, oszczędzać regularnie i uświadomił mi gdzie się rozchodzą moje pieniądze (bo oczywiście nie tam gdzie mi się wydawało). Mogę się podzielić arkuszem, jeśli ktoś zainteresowany.
A ja się złapałam ostatnio na tym, że listy robię tylko dla list. Okropne uczucie. Nie wiem dlaczego, ale lista mnie nie motywuje. Ale już zupełnie inaczej jest wtedy, kiedy rozpisuję sobie jak zrobić JEDNO działanie i lecę zgodnie z tym planem. Czyli na przykład: jeżeli wypisałabym 10 rzeczy do zrobienia to pewnie nie zrobiłabym nawet połowy. Jeżeli jednak rozpisałabym sobie jedną z tych rzeczy na czynniki pierwsze np. zrobiła notatkę o tym jak ma wyglądać wpis, to z pewnością zakończyłabym sukcesem tę czynność. Jestem dziwna :(
Nie jesteś dziwna. Dobrze, że wiesz co dla Ciebie najlepiej działa. Nie ma sensu przymuszać się do metod, które nam nie pasują.
Ja ostatnio testuję planowanie tygodniowe, czyli robię listę zadań na konkretny tydzień. Planowanie dzienne niezbyt się u mnie sprawdzało, bo np wracałam późno z pracy i nie miałam siły/ochoty/czasu wykonać zaplanowanego zadania. I piętrzyły mi się niewykreślone pozycje na listach, a to bardzo mnie frustruje.
to dość grząski grunt dla mnie – wiecznie roztargniona, bałaganiara, z głową w obłokach. Zawsze się spóźniam, o wszystkim zapominam, przypalam garnki, idę na zakupy nie sprawdzając wcześniej czy przelew dotarł czy nie. Mojego chłopaka doprowadza to do szału – on, perfekcjonista, tak jak piszesz – z ustalonym z góry grafikiem na cały tydzień (!) wszystko ma przygotowane i zaplanowane. Wiem, że mając 21 lat i pracę, powinnam się bardziej ogarnąć, ale im bardziej się staram, tym bardziej nie wychodzi :D taką mam chyba naturę i tego nie przeskoczę.
Mimo wszystko i tak jest dużo lepiej niż chociażby przed rokiem – wtedy to był totalny marazm, fajki, kawa, byle co do jedzenia, całe dnie i noce spędzałam przed kompem, il czasu zmarnowałam to nie liczę… teraz korzystam więcej, internet odstawiam na rzecz książek, w piękną pogodę zamiast spać do południa wsiadam na rower, no i mając tak cierpliwego i wspaniałego mężczyznę u boku łatwiej jest mi się zorganizować :) a i jemu też przydaje się od czasu do czasu trochę spontaniczności :)
To można na Waszym przykładzie powiedzieć, że przeciwieństwa się przyciągają. Dobrze, że to jest na takiej zasadzie, że się uzupełniacie, a nie wieczne darcie kotów. Naprawdę, już wiem na 100%, że uzależnienie od neta to jest nałóg jak każdy inny.
Ja też jestem mamą. Asię urodziłam 6.02.2014r. Tak więc ma ona niecałe 9 mieś. Prawdę mówiąc nie chorowała mi do tej pory … nooo może oprócz ciemieniuchy i łojotokowego zapalenia skóry… jest naprawdę zdrowym dzieckiem. Cały czas na piersi. Jaki to wspaniały „wynalazek” dowiedziałam się przed końcem jej trzeciego miesiąca życia, tuż przed chrztem… gdy mnie dopadła grypa… 38,5 stopni gorączki, katar, kaszel, bóle głowy i stawów… a jej NIC nie było… co prawda chodziłam z chustką na twarzy i brałam ją tylko do karmienia… ale jednak… Tak więc Tobie i Małej życzę DUUUŻO ZDRÓWKA, i POGODY DUCHA. Słońce zawsze świeci na niebie, czasami, tylko na chwilkę przysłaniają go chmurki.
Ps. sorrki że tak nie na temat :)
To bardzo miłe i jak najbardziej na temat :) Dziękuję. Od czasu zajścia w ciążę żadne choróbsko się mnie nie ima, jestem odporna jak nigdy. Za zdrówko dziękuję, bo pogoda ducha już jest :)
Marysiu
Tak mi smutno, że ponownie z Zosia przebywasz w szpitalu.
Dzieci , które chorują , gdy są malutkie , będą w swoim dorosłym życiu bardzo zdrowe i odporne.
Kochanie , jesteś osobą o bardzo ciekawej osobowości.
Wkrótce się „pozbierasz.”.. Twoje lenistwo zaowocuje.
Już prawie jesteśmy Twoimi klientkami, więc przede wszystkim skup się na organizacji planu działania w internecie, by pomóc gustownie ubrać się takim osobom jak ja
Buziaki dla Ciebie i Zosi
Dziękuję.nie chcę zapeszac, ale chyba wyjdziemy w niedziele :)
Mój synek ma 4,5 miesiąca i przeszliśmy przez koszmarne kolki trwające dzień i noc. Co nas nie zabije to wzmocni więc głowa do góry! A w coraz krótszych wolnych chwilach, gdy synek śpi, surfuję po internecie i trafiłam tu. Z ogromnym zaciekawieniem czytam archiwalne wpisy, choć przyznam, że nie potrafię określić którą porą roku jestem.. Bardzo podoba mi się profesjonalizm i normalność postów. Bez napinania się, bez udawania, że jesteś kimś innym.
Gratuluję i pozdrawiam,
Agnieszka
Mysle i mysle o tym Franklinie i jedna rzecz nie daje mi spokoju: „2. Milczenie – mow tylko to, co moze przyniesc pozytek innym lub tobie; unikaj proznej rozmowy.” Czy to jest w ogole mozliwe? W czasach, gdy small talk jest wrecz koniecznoscia, gdy nieudzielenie odpowiedzi na beznadziejne pytanie traktowane jest jak obraza, gdy wewnetrzna potrzeba wyrazenia swojej opinii jest tak latwa do zrealizowania?
Wybralas ekstremalny wrecz przyklad czlowieka zdyscyplinowanego. Ale, o dziwo, wlasnie taka postawa jest dla mnie motywatorem :-) Przy moim tempie „przetwarzania danych”, podobne wyniki osiagne za 300 lat, ale nic to! Bede probowac pracowac nad soba, by moje zycie bylo bardziej wartosciowe. Dzieki :-*
Hej. Jestem tu po raz pierwszy i myślę, że będę odwiedzać tę stronę częściej. Po pierwsze dziękuje Ci za Franklina ;) Zaraz będę o nim czytać, bo od jakiegoś czasu szukam w życiu jakiegoś zaczepienia, wzoru, czegoś co mnie poruszy lub zmotywuje. Mam nadzieję, że z córeczką wszystko jest już lub będzie dobrze. Jeśli chodzi o plan… ja ciągle staram się stworzyć jakiś plan. Problem w tym, że nigdy nie określiłam tego co dla mnie w życiu jest najważniejsze a co za tym idzie – planuje wszystko. Jest to oczywiście strata czasu, mnóstwo zapisanych, walających się karteczek, którch tak na prawdę nigdy nie przejrzałam a po roku lądują do śmieci”. Jest to dla mnie takie ciężkie do zorganizowania, bo co pare miesięcy muszę zmieniać to jak żyję. Raz pracuję na nocki, później pracuję w dwóch miejscach więc mam raz nocki raz dniówki. W kolejnym miesiącu mam miesiąc wolnego i piszę pracę magisterską. Mój styl życia sie zmiania, godziny spania też się zmieniają, nie wspominając nawet o priorytetach. Teraz kończę miesiąc w którym prawie nie pracowałam, mało pisałam pracy magistersiej i powiem szczerze… wolałam te miesiące w których pracowałam w dwóch miejscach, bo robiłam dużo więcej pod każdym względem. A co do planowania to planuje tak : Wstaję rano i od razu robię kawe, biorę prysznic, maluje się ubieram -wiadomo. Piszę w notesie listę rzeczy które muszę zrobić, tzw. obowiązki (opłacenie rachunków, reklamacje, lekarz, dentysta, ortodonta, składanie cv, pójście do promotora, zakupy (osobna lista;) ) itd, itd.). Jeśli mam jakiś plan długoterminowy (w moim przypadku pisanie pracy mgr) to zajmę się nim jak załatwie wszystko co zaplanowałam na dziś. Robię przelewy, wychodzę do miasta. Kiedy wracam zazwyczaj robie obiad i …… no właśnie- ta część jeszcze nigdy mi nie wyszła :). Wieczorem biegam lub chodzę na basen lub fitness. Może po Twoim wpisie postaram się zorganizować cały dzień i zrobić wszystko łącznie z tym czego nie lubię ;)) Pozdrawiam
Mi rytuały bardzo ułatwiają życie. Wstaję rano, zajmuję się dzieckiem, robię Jej śniadanie. Potem sama jem, wypijam herbatę, myję zęby, robię makijaż i dzięki temu właściwie w ciągu godziny od wstania jestem gotowa do ewentualnego wyjścia, nawet z dzieckiem. Daję sobie trochę luzu (chyba nawet za dużo) w ciągu dnia, ale dzięki wypracowanym nawykom (co, kiedy i jak) pozbyłam się potrzeby ciągłego pośpiechu – nie biegam już jak szalona przed wyjściem, bo jestem trochę bardziej zorganizowana i potrafię rozplanować czas. Przy małym dziecku (moja córka niedawno skończyła 7 miesięcy) jest to tym bardziej ważne, bo zdarzają się nieprzewidziane wypadki ;)
Och, ja mam to samo. Kiedyś byłam bardzo rozlazła, a teraz makijaże, higiena i ogólnie ogarnięcie to kwestia minut.
Oj, tak; święte słowa. Nawet w największym stresie i napięciu warto się relaksować. A przynajmniej podejmować takie próby. Przyznaję, że w obecnym, trudnym dla mnie położeniu właśnie lektura Twoich wpisów, jak to się mówi, ratuje mi życie:).